B

sobota, 4 stycznia 2014

'Miłość za oceanem' I

Wrócił z krótkiego urlopu we Włoszech. Nie zastał jej w firmie. Wyjechała z Piotrem do Stanów. Dopóki nie wylądował w Warszawie, dopóki nie przyjechał na Lwowską tliła się w nim nadzieja, że może jednak została, może zrezygnowała z wyjazdu. Nie przypuszczał, że zależy jej na Sosnowskim tak bardzo, że jest w stanie na rok zostawić swoją rodzinę. A jednak zrobiła ta. Miał świadomość, że może wrócić do Polski jako żona innego, jako owoc zakazany. Rzucił się w wir pracy, żeby nie myśleć, nie analizować, nie rozpamiętywać.

Pewnego wrześniowego dnia usłyszał energiczne pukanie do drzwi. Zaprosił gościa do środka. Ku jego ogromnemu zdziwieniu okazał się nim Cieplak. Momentalnie poderwał się z miejsca.
- Dzień dobry panie Józefie. Co pana do mnie sprowadza – zapytał nim przybysz zdążył pokonać odcinek drzwi i sofę
- Dzień dobry – wyciągnął do prezesa dłoń – Potrzebuję pańskiej pomocy – wzrok miał lekko rozbiegany, głos mu drżał. ‘Stało się coś’ przebiegło przez głowę Dobrzańskiego.
- Jeśli tylko będę mógł pomóc, to oczywiście – uśmiechnął się niemrawo. Niepokój w nim narastał. Bał się o nią – Proszę mówić
- Przyszedłem do pana, bo tak naprawdę jest pan moją jedyną deską ratunku. Dwie godziny temu dzwonili do mnie z konsulatu. Ula i Piotr mieli wypadek samochodowy pod Bostonem – dla Marka świat się zatrzymał. Przestały do niego docierać bodźce zewnętrzne. Nie słyszał dalszych słów Cieplaka. Czuł jedynie jak miękną mu kolana. Przed oczami stanęła mu uśmiechnięta twarz ukochanej. Szybko zebrał się w sobie i skupił całą swoją uwagę na słowach Józefa – Nic więcej nie wiedzieli. Kazali kontaktować się bezpośrednio ze szpitalem. A ja nie znam angielskiego. Jak na złość Maciek pojechał rano do Krakowa, a Jasiek ze swoją dziewczyną na szkolną wycieczkę – mówił płaczliwym głosem – Może pan zadzwonić i dowiedzieć się w jakim jest stanie – podał mu małą kartkę z numerem telefonu. Przełknął głośno ślinę i chwycił świstek. Bał się zadzwonić. Bał się usłyszeć, że być może ona nie żyje. Drżącymi palcami wystukał na ekranie smartfona kombinację cyfr.
- Dzień dobry, Marek Dobrzański – zaczął płynną angielszczyzną – Mój teść dostał informację z polskiego konsulatu o wypadku z udziałem Urszuli Cieplak i Piotra Sosnowskiego. Podobno zostali przewiezieniu do państwa. Chciałbym się dowiedzieć w jakim są stanie  – mówił powoli, a głos grzązł mu w gardle. W tym momencie do jego gabinetu wparował Sebastian.
- Marek, słuchaj – zatrzymał się w pół kroku widząc gromiący go wzrok przyjaciela. Dobrzański wyglądał na przerażonego, podobnie, jak znajdujący się w pomieszczeniu Cieplak. Olszański zamilkł gwałtownie i próbował zorientować się, co się dzieje.
- Tak, jestem narzeczonym pani Cieplak – oczy Seby w tym momencie były wielkości pięciozłotówki, ale nic nie powiedział. Przysłuchiwał się rozmowie Dobrzańskiego z uwagą.  - Czy mogę się najpierw dowiedzieć, jaki jest jej stan, a dopiero później zacznę odpowiadać na te biurokratyczne pytania?!  A pani na moim miejscu nie byłaby zdenerwowana, gdyby okazało się, że mężczyzna, którego pani kocha miał wypadek po drugiej stronie globu? Dobrze, przepraszam. Powtarzam pani, że jestem jej narzeczonym! Pan Sosnowski jest jej kuzynem. Odbywa staż w bostońskim szpitalu, a Ula pojechała wraz z nim w celach turystycznych. Tak – mówił zniecierpliwiony. Ta kobieta doprowadzała go do furii – Od dwóch miesięcy. Zgadza się. Ma pani jeszcze jakieś pytania? Świetnie, to czy mogę się wreszcie dowiedzieć, co z Ulą? – powiedział ostrzej niż zamierzał - Operacja? Jakie są obrażenia? – zbladł. Odkąd dowiedział się, że żyje, miał nadzieję, że skończyło się na kilku siniakach – Jakie są rokowania? Dobrze, a kiedy będzie mi pani mogła powiedzieć coś więcej? Rozumiem. A Piotr Sosnowski? – zapytał. Nie znosił doktorka. To on ją wywiózł na drugi koniec świata, to on z nią jechał, gdy miał miejsce ten cholerny wypadek, ale tak po ludzku  było mu go żal – Doprawdy? – krew w nim zawrzała – Dziękuję pani bardzo za informację. Czy ja mogę poprosić o telefon, gdy operacja się już skończy… bardzo mi zależy – pospiesznie podał numer swojej komórki i rozłączył się. Wzrok miał rozbiegany. Miał ochotę zabić Sosnowskiego gołymi rękami. Spojrzał przed siebie. Cieplak z Sebastianem stali w skupieniu czekając na jego relację. Spojrzał w przerażone oczy Józefa i nie wiedział, jak ma przekazać mu informacje, że lekarze nie wiedzą, czy ona przeżyje. Sam był tymi wiadomościami zdruzgotany. W tyle głowy wciąż dźwięczały mu słowa Uli ‘mój ojciec ma chore serce’. Odchrząknął i powiedział powoli
- Ula jest w tej chwili operowana. Powinni dać znać za jakieś dwie, trzy godziny, gdy zabieg się skończy. Prosili, by nie martwić się na zapas, bo tak naprawdę nic jeszcze nie wiadomo… – starał się brzmieć jak najbardziej wiarygodnie. Posłał Sebastianowi porozumiewawcze spojrzenie. Przyjaciel już wiedział. Cieplak z nadmiaru emocji ciężko opadł na fotel – Panie Józefie, dobrze się pan czuje? – błyskawicznie zareagował Olszański, podając mu szklankę wody
- Tak, tak – westchnął ciężko - To ze zdenerwowania. Bardzo się o nią boję
- Ja też – odezwał się Marek, który od kilkudziesięciu sekund wpatrywał się w martwy punkt za oknem, intensywnie się nad czymś zastanawiając. W końcu oświadczył – Lecę do Stanów – dwaj mężczyźni obrzucili go zdziwionym spojrzeniem. Błyskawicznie znalazł się przy drzwiach i wezwał do gabinetu Violkę – Zarezerwuj mi proszę bilet na lot do Bostonu – rzekł zdecydowanym głosem
- Ale na kiedy?
- Jak najszybciej. Potrzebuję dwie godziny by się spakować i dojechać na Okęcie. Muszę lecieć jeszcze dzisiaj, rozumiesz? Może być biznes klasa. Zrób przelew z firmowego konta, jak wrócę ureguluję wszystko. Pospiesz się – rzekł i zaczął pakować swoje rzeczy z biurka. Obaj mężczyźni siedzieli osłupiali jego zachowaniem.
- Marek – odezwał się wreszcie Olszański – A ty masz wizę? – Dobrzański zamarł. Patrzył na przyjaciela beznamiętnym wzrokiem. Po chwili przyszło olśnienie.
- Miałem. Poleciałem przecież na pokaz tej firmy z Nowego Jorku – wyjął ostatnią szufladę i wrzucił jej zawartość na blat biurka – Mam nadzieję, że jest jeszcze ważna – nerwowymi ruchami przerzucał wszystkie papiery. Wreszcie odnalazł swój paszport. Odetchnął z ulgą, gdy stwierdził, że termin ważności upływa dopiero za miesiąc – Zbieraj się – wrzucił do Seby – zawieziesz mnie do domu, muszę się spakować, później na lotnisko. Panie Józefie, pojedzie pan z nami. Wracając Sebastian odwiezie pana do Rysiowa – mimo zdenerwowania jego zdolności organizacyjne były na najwyższym poziomie.
- Nie ma takiej potrzeby. Poradzę sobie
- To żaden kłopot – wtrącił dyrektor HR
- Panie Marku, ja nie chciałem robić kłopotu. Pan ma firmę, swoje życie, nie chciałbym, żeby przez ten wyjazd do Bostonu miał pan jakieś problemy – ciągnął starszy mężczyzna – Ja przyszedłem do pana, bo naprawdę nie było mi komu pomóc. Byłem spanikowany… A wiem, że pan i Ula byliście kiedyś blisko – wymownie spojrzał w oczy prezesa
- Nigdy bym sobie nie darował, gdyby mnie przy niej nie było w takiej chwili.
- Przecież jest z nią Piotr. Poza tym ona od ciebie uciekła – niemal szepnął Sebastian
- Zamknij się! – wrzasnął Dobrzański
- A właśnie, co z Piotrem? – przypomniał sobie Cieplak. W Marku zawrzało. Wciąż nie mógł sobie poradzić z tym, że ona walczy teraz o życie, a on….
- W zasadzie nic mu nie jest – powiedział z bólem – Ma złamaną nogę, wybity bark, kilka zadrapań i rozciętą brew – zapadła chwila ciszy, którą przerwało wtargnięcie Violetty
- Łatwo nie było. Użyłam wszystkich swoich wdzięków, bo pawie cały samolot był już zarezerwowany – paplała podekscytowana swoją misją
- Violka, do rzeczy! – niecierpliwił się prezes
- Masz lot o siedemnastej dwadzieścia – Marek spojrzał na zegarek. Miał jeszcze trzy i pół godziny. Przynajmniej będzie mógł się spokojnie spakować i mimo godzin szczytu dotrzeć na czas na lotnisko
- Dzięki – posłał jej niewyraźny uśmiech – Panowie, zbieramy się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz