Wrócił z krótkiego urlopu we
Włoszech. Nie zastał jej w firmie. Wyjechała z Piotrem do Stanów. Dopóki nie
wylądował w Warszawie, dopóki nie przyjechał na Lwowską tliła się w nim
nadzieja, że może jednak została, może zrezygnowała z wyjazdu. Nie przypuszczał,
że zależy jej na Sosnowskim tak bardzo, że jest w stanie na rok zostawić swoją
rodzinę. A jednak zrobiła ta. Miał świadomość, że może wrócić do Polski jako
żona innego, jako owoc zakazany. Rzucił się w wir pracy, żeby nie myśleć, nie
analizować, nie rozpamiętywać.
Pewnego wrześniowego dnia
usłyszał energiczne pukanie do drzwi. Zaprosił gościa do środka. Ku jego
ogromnemu zdziwieniu okazał się nim Cieplak. Momentalnie poderwał się z
miejsca.
- Dzień dobry panie Józefie. Co
pana do mnie sprowadza – zapytał nim przybysz zdążył pokonać odcinek drzwi i
sofę
- Dzień dobry – wyciągnął do
prezesa dłoń – Potrzebuję pańskiej pomocy – wzrok miał lekko rozbiegany, głos
mu drżał. ‘Stało się coś’ przebiegło przez głowę Dobrzańskiego.
- Jeśli tylko będę mógł pomóc, to
oczywiście – uśmiechnął się niemrawo. Niepokój w nim narastał. Bał się o nią –
Proszę mówić
- Przyszedłem do pana, bo tak
naprawdę jest pan moją jedyną deską ratunku. Dwie godziny temu dzwonili do mnie
z konsulatu. Ula i Piotr mieli wypadek samochodowy pod Bostonem – dla Marka
świat się zatrzymał. Przestały do niego docierać bodźce zewnętrzne. Nie słyszał
dalszych słów Cieplaka. Czuł jedynie jak miękną mu kolana. Przed oczami stanęła
mu uśmiechnięta twarz ukochanej. Szybko zebrał się w sobie i skupił całą swoją
uwagę na słowach Józefa – Nic więcej nie wiedzieli. Kazali kontaktować się
bezpośrednio ze szpitalem. A ja nie znam angielskiego. Jak na złość Maciek
pojechał rano do Krakowa, a Jasiek ze swoją dziewczyną na szkolną wycieczkę –
mówił płaczliwym głosem – Może pan zadzwonić i dowiedzieć się w jakim jest
stanie – podał mu małą kartkę z numerem telefonu. Przełknął głośno ślinę i
chwycił świstek. Bał się zadzwonić. Bał się usłyszeć, że być może ona nie żyje.
Drżącymi palcami wystukał na ekranie smartfona kombinację cyfr.
- Dzień dobry, Marek Dobrzański –
zaczął płynną angielszczyzną – Mój teść dostał informację z polskiego konsulatu
o wypadku z udziałem Urszuli Cieplak i Piotra Sosnowskiego. Podobno zostali
przewiezieniu do państwa. Chciałbym się dowiedzieć w jakim są stanie – mówił powoli, a głos grzązł mu w gardle. W
tym momencie do jego gabinetu wparował Sebastian.
- Marek, słuchaj – zatrzymał się
w pół kroku widząc gromiący go wzrok przyjaciela. Dobrzański wyglądał na
przerażonego, podobnie, jak znajdujący się w pomieszczeniu Cieplak. Olszański
zamilkł gwałtownie i próbował zorientować się, co się dzieje.
- Tak, jestem narzeczonym pani
Cieplak – oczy Seby w tym momencie były wielkości pięciozłotówki, ale nic nie
powiedział. Przysłuchiwał się rozmowie Dobrzańskiego z uwagą. - Czy mogę się najpierw dowiedzieć, jaki jest
jej stan, a dopiero później zacznę odpowiadać na te biurokratyczne
pytania?! A pani na moim miejscu nie
byłaby zdenerwowana, gdyby okazało się, że mężczyzna, którego pani kocha miał
wypadek po drugiej stronie globu? Dobrze, przepraszam. Powtarzam pani, że
jestem jej narzeczonym! Pan Sosnowski jest jej kuzynem. Odbywa staż w
bostońskim szpitalu, a Ula pojechała wraz z nim w celach turystycznych. Tak –
mówił zniecierpliwiony. Ta kobieta doprowadzała go do furii – Od dwóch
miesięcy. Zgadza się. Ma pani jeszcze jakieś pytania? Świetnie, to czy mogę się
wreszcie dowiedzieć, co z Ulą? – powiedział ostrzej niż zamierzał - Operacja?
Jakie są obrażenia? – zbladł. Odkąd dowiedział się, że żyje, miał nadzieję, że
skończyło się na kilku siniakach – Jakie są rokowania? Dobrze, a kiedy będzie
mi pani mogła powiedzieć coś więcej? Rozumiem. A Piotr Sosnowski? – zapytał.
Nie znosił doktorka. To on ją wywiózł na drugi koniec świata, to on z nią
jechał, gdy miał miejsce ten cholerny wypadek, ale tak po ludzku było mu go żal – Doprawdy? – krew w nim
zawrzała – Dziękuję pani bardzo za informację. Czy ja mogę poprosić o telefon,
gdy operacja się już skończy… bardzo mi zależy – pospiesznie podał numer swojej
komórki i rozłączył się. Wzrok miał rozbiegany. Miał ochotę zabić Sosnowskiego
gołymi rękami. Spojrzał przed siebie. Cieplak z Sebastianem stali w skupieniu
czekając na jego relację. Spojrzał w przerażone oczy Józefa i nie wiedział, jak
ma przekazać mu informacje, że lekarze nie wiedzą, czy ona przeżyje. Sam był
tymi wiadomościami zdruzgotany. W tyle głowy wciąż dźwięczały mu słowa Uli ‘mój
ojciec ma chore serce’. Odchrząknął i powiedział powoli
- Ula jest w tej chwili
operowana. Powinni dać znać za jakieś dwie, trzy godziny, gdy zabieg się skończy.
Prosili, by nie martwić się na zapas, bo tak naprawdę nic jeszcze nie wiadomo…
– starał się brzmieć jak najbardziej wiarygodnie. Posłał Sebastianowi
porozumiewawcze spojrzenie. Przyjaciel już wiedział. Cieplak z nadmiaru emocji
ciężko opadł na fotel – Panie Józefie, dobrze się pan czuje? – błyskawicznie
zareagował Olszański, podając mu szklankę wody
- Tak, tak – westchnął ciężko -
To ze zdenerwowania. Bardzo się o nią boję
- Ja też – odezwał się Marek,
który od kilkudziesięciu sekund wpatrywał się w martwy punkt za oknem, intensywnie
się nad czymś zastanawiając. W końcu oświadczył – Lecę do Stanów – dwaj mężczyźni
obrzucili go zdziwionym spojrzeniem. Błyskawicznie znalazł się przy drzwiach i
wezwał do gabinetu Violkę – Zarezerwuj mi proszę bilet na lot do Bostonu –
rzekł zdecydowanym głosem
- Ale na kiedy?
- Jak najszybciej. Potrzebuję
dwie godziny by się spakować i dojechać na Okęcie. Muszę lecieć jeszcze
dzisiaj, rozumiesz? Może być biznes klasa. Zrób przelew z firmowego konta, jak
wrócę ureguluję wszystko. Pospiesz się – rzekł i zaczął pakować swoje rzeczy z
biurka. Obaj mężczyźni siedzieli osłupiali jego zachowaniem.
- Marek – odezwał się wreszcie
Olszański – A ty masz wizę? – Dobrzański zamarł. Patrzył na przyjaciela
beznamiętnym wzrokiem. Po chwili przyszło olśnienie.
- Miałem. Poleciałem przecież na
pokaz tej firmy z Nowego Jorku – wyjął ostatnią szufladę i wrzucił jej
zawartość na blat biurka – Mam nadzieję, że jest jeszcze ważna – nerwowymi ruchami
przerzucał wszystkie papiery. Wreszcie odnalazł swój paszport. Odetchnął z
ulgą, gdy stwierdził, że termin ważności upływa dopiero za miesiąc – Zbieraj się
– wrzucił do Seby – zawieziesz mnie do domu, muszę się spakować, później na
lotnisko. Panie Józefie, pojedzie pan z nami. Wracając Sebastian odwiezie pana
do Rysiowa – mimo zdenerwowania jego zdolności organizacyjne były na najwyższym
poziomie.
- Nie ma takiej potrzeby. Poradzę
sobie
- To żaden kłopot – wtrącił dyrektor
HR
- Panie Marku, ja nie chciałem
robić kłopotu. Pan ma firmę, swoje życie, nie chciałbym, żeby przez ten wyjazd
do Bostonu miał pan jakieś problemy – ciągnął starszy mężczyzna – Ja przyszedłem
do pana, bo naprawdę nie było mi komu pomóc. Byłem spanikowany… A wiem, że pan
i Ula byliście kiedyś blisko – wymownie spojrzał w oczy prezesa
- Nigdy bym sobie nie darował,
gdyby mnie przy niej nie było w takiej chwili.
- Przecież jest z nią Piotr. Poza
tym ona od ciebie uciekła – niemal szepnął Sebastian
- Zamknij się! – wrzasnął Dobrzański
- A właśnie, co z Piotrem? –
przypomniał sobie Cieplak. W Marku zawrzało. Wciąż nie mógł sobie poradzić z
tym, że ona walczy teraz o życie, a on….
- W zasadzie nic mu nie jest –
powiedział z bólem – Ma złamaną nogę, wybity bark, kilka zadrapań i rozciętą
brew – zapadła chwila ciszy, którą przerwało wtargnięcie Violetty
- Łatwo nie było. Użyłam
wszystkich swoich wdzięków, bo pawie cały samolot był już zarezerwowany –
paplała podekscytowana swoją misją
- Violka, do rzeczy! – niecierpliwił
się prezes
- Masz lot o siedemnastej
dwadzieścia – Marek spojrzał na zegarek. Miał jeszcze trzy i pół godziny.
Przynajmniej będzie mógł się spokojnie spakować i mimo godzin szczytu dotrzeć
na czas na lotnisko
- Dzięki – posłał jej niewyraźny
uśmiech – Panowie, zbieramy się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz