B

czwartek, 30 kwietnia 2015

'Mezalians' III

‘Dureń, idiota, ćwierćinteligent’ wyrzucał sobie przez cały czwartek. Marek Dobrzański najzwyczajniej w świecie się bał. Odczuwał niepokój, że Ula po prostu nie przyjdzie. W minioną środę w przypływie stresu, ale i euforii, że pojawiła się w jego domu, oczywiście zapomniał poprosić ją o numer telefonu. ‘Trudno, jak nie przyjdzie zacznę od początku. Będę próbował do skutku’ obiecał sobie. Cały czwartek i piątek przemierzał firmowe korytarze, jak burza ciskając piorunami, a pracownicy, kiedy tylko mogli schodzili mu z drogi. Jedynie Olszański odważył się zajrzeć w paszczę lwa i odwiedził przyjaciela w porze lunchu.
- Siema stary, co ty taki wściekły? – dopytywał wygodnie rozsiadając się na kanapie – Najpierw fundujesz mega wyżerkę, a później opieprzasz każdego po kolei za pięć minut spóźnienia i niewyraźny podpis.
- Umówiłem się na randkę – Sebastian zrobił wielkie oczy
- Jest aż taka brzydka?
- Co? – burknął
- Pytam czy jest aż taka brzydka, że wizja randki powoduje u ciebie stres i napięcie mięśni. Gdyby była piękna, byłbyś teraz podniecony perspektywą udanego wieczoru, a nie wykluczone, że i nocy – w zabawnym geście poruszał brwiami góra-dół. Marek wywrócił tylko oczami
- Boję się, że nie przyjdzie. A ja nie mam jej numeru telefonu – rzekł jakby lekko zawstydzony
- No to powiedz wujkowi Sebastianowi kogo wyrwałeś… Córkę Jagodzińskiego, czy tego reżysera? Jak jej tam było, Arleta?
- Żadnej w wyżej wymienionych. Poza tym nie chcę na razie o tym rozmawiać, żeby nie zapeszyć – uciął – Sorry, ale robotę mam – spojrzał wymownie na stos dokumentów
- Kumam. To udanego wieczoru gołąbeczku – Sebastian śmiejąc się głośno posłał mu powietrznego buziaka. Dobrzański pokręcił tylko głową z powątpiewaniem.

Już trzeci raz poprawiał ustawienie swojego kieliszka. Czas dłużył mu się niemiłosiernie. Po chwili jego uwagę przykuły spinki przy mankietach. Kręcił nimi, dociskał. Musiał czymś zająć ręce, bo wiedział, że za chwile zwariuje. Zarezerwował stolik dyskretnie położony tuż przy oknie, nieco oddalony od głównej sali i wyjścia z kuchni. Wreszcie się pojawiła. Uśmiechnął się w myślach stwierdzając, że dobrali się idealnie. On postawił na dopasowany, granatowy garnitur i białą koszulę. Zrezygnował z krawata, by wyglądać bardziej swobodnie, mniej oficjalnie. Ona również wybrała granat. Sukienka przed kolano, na grubych ramiączkach idealnie podkreśla jej smukłą talię i nie za duży, nie za mały biust. Gdy tylko ją dostrzegł zerwał się z miejsca i chwycił bukiet chabrów. Długo nie mógł się zdecydować na odpowiednie kwiaty.
- Dobry wieczór – przywitała się z delikatnym uśmiechem. Widział, że jest spięta. Niepewnie stawiała każdy krok.
- Będzie bardzo dobry, bo zdecydowałaś się przyjść – podał jej bukiet, wpatrując się w nią zachwyconym spojrzeniem – Są w kolorze twoich oczu – szepnął. Spuściła wzrok zawstydzona. Kelner już chciał odsunąć jej krzesło, gdy gestem dłoni dał mu znak, że sam się tym zajmie.
- Proszę zająć się kwiatami – rzekł dość chłodno – I na początek poprosimy butelkę Sancerre La Moussiere rocznik dwa tysiące dwanaście – kelner skłonił się nisko i odszedł z bukietem. Celowo przyjechał taksówką. Po pierwsze by móc napić się z nią wina, po drugie by jej nie spłoszyć. Zdecydowanie nie wyglądała na kobietę, która spojrzy na niego przychylniej, gdy ujrzy jego bajecznie drogie Maserati.
- Dziękuję ci, że jednak nie zrezygnowałaś. Bałem się, że weźmiesz mnie za wariata i zdezerterujesz – przyznał – A ja wciąż nie mam twojego numeru – skrzywił się – I znów musiałbym posunąć się do podstępu i zorganizować przyjęcie – chciał ją nieco rozbawić, by się rozluźniła. Udało mu się. Roześmiała się ukazując swoje białe zęby.  
- Każdy ma w sobie coś z wariata
- To na co masz ochotę? – zerknął w menu
- Zdaję się na ciebie – odparła przyglądając mu się z zaciekawieniem i ewidentną przyjemnością. Posłał jej tajemniczy uśmiech i skupił się na wyborze odpowiedniego dania. Zaśmiał się w duchu.  ‘Przez żołądek do serca?’ pytał sam siebie.

Spędzili uroczy wieczór. Opowiadała mu o sobie. O swojej rodzinie mieszkającej w Rysiowie. O swoim o osiem lat młodszym barcie, o ojcu, i o matce pediatrze, która zmarła sześć lat temu. Opowiadała o swojej pracy, zainteresowaniach. On rewanżował jej się tym samym. Miał wrażenie, że jeszcze nigdy, nikomu w ciągu trzech godzin nie powiedział tak dużo o sobie. Ale prawda jest taka, że oboje świetnie się czuli w swoim towarzystwie i kompletnie nie czuli upływającego czasu. Pozwoliła mu się odwieźć do domu. Wynajmowała wraz z koleżanką z Rysiowa dwupokojowe mieszkanie na Gocławku.
- Dziękuję ci za podwiezienie – rzekła, gdy stali przed wejściem do jej bloku, a nieopodal czekała na niego taksówka – I za cały wieczór. Było bardzo miło – uśmiechnęła się delikatnie i szepcząc ‘dobranoc Marek’ – ruszyła w stronę drzwi
- Ej, ej, ej – chwycił ją za rękę i mocno splótł ich palce – Dokąd to? – spytał z udawanym oburzeniem. Roześmiała się - Ja cię nie puszczę, dopóki mi nie powiesz, kiedy znów się zobaczymy. Masz jakieś plany na jutro? – szybko miejsce rozbawienia zajęła poważna mina – Może teatr, skoro dawno nie byłaś. Jest jakaś nowa sztuka w Polskim - Przyglądała mu się przez chwilę w milczeniu
- Marek – westchnęła – spędziłam z tobą naprawdę świetny, piątkowy wieczór, chyba najlepszy w moim życiu, ale oboje wiemy, że to nie ma sensu
- Co? – zmarszczył brwi nie rozumiejąc do czego zmierza
- Nasza znajomość – odparła spoglądając w jego szare, wpatrzone w nią z nadzieją oczy
- Bo - ponaglił ją oczekując wyjaśnień
- Bo kompletnie do siebie nie pasujemy. Żyjemy w dwóch różnych światach – rzekła z nutą goryczy – Ty jesteś prezesem wielkiej firmy, ja kelnerką, która mieszka w czterdziestometrowym, wynajętym mieszkaniu w bloku w wielkiej płyty – słuchał jej uważnie, przecząco kręcąc głową
- Gdybyśmy do siebie nie pasowali, nie spędzilibyśmy cudownego wieczoru, nie przegadalibyśmy trzech godzin, które dla mnie były ledwie kwadransem – kciukiem masował wnętrze jej dłoni - Gdybyśmy do siebie nie pasowali, nie miałbym ochoty na następne spotkanie, a później kolejne i kolejne. To jak będzie z tym teatrem? – nie dawał za wygraną. Sięgnęła do czarnej kopertówki i wyciągnęła niewielki kartonik, na którym starannie było zapisane dziewięć cyfr i swoje imię. Podała mu świstek, a jego oczy się śmiały.
- Jutro obiecałam tacie, że przyjadę do domu. Ale niedzielę mam wolną
- Dziękuję. Będę pilnował, jak oka w głowie – w zabawnym geście chuchnął na kartonik i schował do wewnętrznej kieszeni marynarki – Dobranoc – puścił jej palce, by po chwili tą samą dłonią lekko podnieść do góry podbródek i krótko musnąć jej usta. Po chwili obserwowała, jak z tajemniczym uśmiechem wsiada do taksówki.

Nastrój prezesa zmieniał się, jak w kalejdoskopie. Po chmurze gradowej z końca tygodnia nie było śladu. W poniedziałkowy ranek Marek Dobrzański wysiadł z windy na piątym piętrze z szerokim uśmiechem na twarzy i wyraźnie zadowolony witał każdego napotkanego pracownika. Odbierając pocztę od Ani nawet wesoło pogwizdywał, by na koniec puścić recepcjonistce oczko. Po firmie w mgnieniu oka zaczęły krążyć plotki, że prezes jest chyba uzależniony od substancji w Polsce zakazanych, bo jego zmienne nastroje ewidentnie wiązano z dopalaczami lub miękkimi narkotykami. Więksi plotkarze snuli tworzyli teorie, co się stanie z firmą, gdy Marek zostanie wysłany na odwyk, a nie będzie go mógł zastąpić Krzysztof, który regeneruje siły w szwajcarskim kurorcie.
- To kiedy ślub? – do jego gabinetu wpadł wyraźnie podekscytowany Olszański
- Weź zejdź ze mnie i znajdź sobie jakiś inny obiekt do drwin – westchnął. Przyjaciel zaczynał wyprowadzać go z równowagi. Nie miał na razie ochoty dzielić się z nikim opowieściami o Uli
- Ja się tylko o ciebie martwię – udał zasmucenie - Chodzą plotki, że jesteś dziś na niezłym haju. Ja naprawdę chciałbym poznać tą, która tak ci zawróciła w głowie
- Spokojnie. Będziesz moim drużbą. To ci mogę obiecać – rzucił na odczepnego i chwycił do ręki telefon chcąc pozbyć się przyjaciela z gabinetu.  

sobota, 25 kwietnia 2015

'Mezalians' II

Nerwowo przerzucał kartki jakiegoś kolorowego magazynu, o tytule którego nie miał nawet pojęcia. Co chwila spoglądał na nowoczesny, designerski zegar ścienny kultowej, hiszpańskiej marki, który w ubiegłym roku, podczas wakacji kupił za dwadzieścia tysięcy euro. Był dumą i chluba pana domu i zajmował honorowe miejsce w salonie. Tak, Marek Dobrzański miał bzika na punkcie dobrych i drogich zegarków. Lecz w tej chwili przeklinał w myślach to urządzenie, które tak wolno odliczało kolejne upływające minuty. Odrzucił katalog na szklany stolik kawowy i zaczął przemierzać salon wszerz i wzdłuż. Nie miał pewności, jak dziewczyna zareaguje na to kolejne, dziwne spotkanie. Koniec końców zrezygnował z usług barmana i postanowił ściągnąć do mieszkania tylko kelnerki. Z zaproszenia gości również zrezygnował. Z najbliższych przyjaciół w domu gościł jedynie Sebastiana z kolejnymi partnerkami i Arka z żoną, z którym znał się jeszcze od czasów liceum. Ostatecznie uznał, że lepiej, gdy zostaną sami, niż ich spotkaniu ma się przyglądać czwórka nieznanych ów dziewczynie osób. Kwadrans po dziewiętnastej usłyszał dzwonek domofonu. Kilka chwil później w drzwiach pojawiło się dwóch mężczyzn z wózeczkami po brzegi wyładowanymi półmiskami i tacami. Zaskoczeni rozejrzeli się po salonie, który w żadnym razie nie przypominał miejsca, gdzie zaraz ma się odbyć przyjęcie. Polecił im by wystawili wszystko na blat kuchenny. Postanowił, że wszystkie sałatki, kanapeczki i tartinki zawiezie jutro do firmy. Jedzenie nie trafi do kosza, a pracownicy będą go wychwalać pod niebiosa za te rarytasy. Trzydzieści minut przed wyznaczą godziną rozpoczęcia przyjęcia domofon zadzwonił ponownie. Teraz miał już pewność, że pojawiły się hostessy, których zadaniem jest serwowanie gościom trunków i przekąsek. Nerwowym wzrokiem obrzucał wchodzące do środka dziewczyny. Wreszcie się pojawiła, jako ostatnia, piękna, błękitnooka. Uśmiechnęła się do niego serdecznie, choć widział lekkie zaskoczenie w jej oczach. Najwyraźniej pani Marta dotrzymała słowa i nie wspomniała dziewczynie o namolnym kliencie, który chciał wyłudzić jej numer.
- Drogie panie, przyjęcie niestety odwołane. Goście mnie zawiedli – kobiety spojrzały po sobie zdezorientowane – Ale nie martwcie się, rachunek został uregulowany, a tu drobna premia za fatygę. Dziękuję i do zobaczenia następnym razem - każdej podał małą, kolorową kopertę. Każdej, oprócz brunetki, która pomogła mu w tamtą sobotę – A panią bym prosił, żeby chwilę zaczekała. Chce przy okazji podziękować za przysługę – koleżanki spojrzały na nią podejrzliwie i zniknęły za drzwiami, które Dobrzański szczelnie zamknął. W pierwszej chwili przestraszyła ją jego prośba. Chciała szybko opuścić to mieszkanie wraz z koleżankami. Lecz w gruncie rzeczy ten przystojny mężczyzna o ciepłym spojrzeniu nie wyglądał na psychopatę i gwałciciela.
- Rozumiem, że to przyjęcie nigdy się miało nie odbyć, a to zlecenie to podstęp – rzekła, gdy gestem dłoni wskazał jej drogę do salonu. Drogi garnitur i śnieżnobiała koszula lekko rozpięta pod szyją dodawały mu uroku.
- Rozgryzła mnie pani – uśmiechnął się ujmująco – Proszę usiąść. Wina, kawy, wody? – zaproponował podchodząc do stoliczka na którym stała karafka z wodą i kilku butelek alkoholi
- Nie bardzo rozumiem, co tutaj robię – zignorowała jego pytanie siadając na popielatej sofie i nerwowo splotła dłonie. Była spięta. Bardzo spięta.  
- Już wyjaśniam… To co? – wskazał na butelki
- Wody, jeśli pan również będzie pił – bezbłędnie odczytał jej intencję i uśmiechnął się pod nosem. Nalał cieczy do dwóch szklanek i zajął miejsce w fotelu naprzeciw. Wypił duszkiem połowę zawartości, by dać jej znak, że może się czuć bezpiecznie, ale nade wszystko by nieco się uspokoić. Wbrew pozorom był zestresowany.
- Po pierwsze to chciałem pani bardzo podziękować. Gdyby nie pani z pewnością trudniej byłoby mi uciec – zaśmiał się pod nosem, próbując maskować swoje zmieszanie -  Ja nie do końca miałem świadomość w jakim celu mama ściąga mnie na to przyjęcie i że będę jego główną atrakcją – wywrócił oczami uparcie wpatrując się w trzymaną w dłoni szklankę. Zaśmiała się
- Rzeczywiście okazja była dość wyjątkowa. Widziałam już wiele dziwnych imprez, jak przyjęcie z okazji ciąży, rozwodu, a nawet pogrzebu, ale castingu na żonę jeszcze nie – w jej oczach malowało się rozbawienie
- Nie ukrywam, że wciąż jestem zakłopotany tą sytuacją – odparł szczerze zdając sobie sprawę, że całe zdenerwowanie gdzieś uleciało, a on czuje się w jej towarzystwie swobodnie.
- Zakłopotana, to była pańska matka, gdy się zorientowała, że pana nie ma. Przez blisko dwadzieścia minut niemal przeczesywała dom – znów się roześmiała przypominając sobie śledztwo pani Dobrzańskiej. W swoich poszukiwaniach z całą pewnością mogła dorównać detektywowi Rutkowskiemu. ‘Ślicznie wygląda, gdy się śmieje’ – Dobrze, w takim razie jeden powód naszego dzisiejszego spotkania już znam. Jaki jest drugi? – spojrzał na nią lekko nieobecnym wzrokiem, starając się z całych sił skupić na jej słowach – Powiedział pan, że po pierwsze chciałby mi podziękować. Słucham więc drugiego powodu.  
- A tak.. Po drugie, to… żałowałem, że nie zapytałem, jak ma pani na imię
- Ula – wtrąciła.
- Marek – nie wstając z fotela przysunął się nieco i wyciągnął w jej kierunku szklankę. Lekko zdezorientowana stuknęła swoim szkłem o rant jego naczynia i niegazowaną wodą uczcili ten moment.
- I bardzo żałowałem Ula, że nie poprosiłem cię o numer telefonu – spojrzała na niego lekko zaskoczona – kilka dni temu próbowałem go zdobyć w twojej firmie, ale masz bardzo uczciwych przełożonych. Pani Marta nie chciała się nawet zgodzić na przekazanie tobie mojej wizytówki, a ja czułem, że musimy się jeszcze spotkać – wyjaśnił szczerze – Stąd ten mój pomysł z przyjęciem. Nie widzę na twoim palcu obrączki, więc tym bardziej mam nadzieję, że zgodzisz się zjeść ze mną jutro kolację – spojrzał na nią z nadzieją i wyczekiwaniem. Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu najwyraźniej analizując, czy ta propozycja ma w ogóle sens, jakie są jego motywacje.  Przypomniała sobie Helenę Dobrzańską, wszystkie eleganckie dziewczyny z dobrych domów na sobotnim przyjęciu. Spojrzała na niego, na jego drogi garnitur, ekskluzywny apartament na jednym z najdroższych w mieście osiedli i szybko zdała sobie sprawę, że choć Marek Dobrzański pociąga ją jako mężczyzna, który jest przystojny, miły, kulturalny, to ona tu kompletnie nie pasuje.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – odezwała się wreszcie po dłuższej chwili
- Ja uważam wręcz przeciwnie. Proszę cię, to tylko kolacja – przyjemne ciepło rozlało się w jej wnętrzu. Najpierw tak wytrwale dążył do ich ponownego spotkania, teraz tak zabiega o kolejne. Miała świadomość, że inna na jej miejscu by się nie zastanawiała.
- Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy?- zapytała podejrzliwie wciąż pełna wątpliwości.
- Bo chcę cię lepiej poznać i chcę, żebyś ty poznała mnie – westchnęła cich. Ujmował ją coraz bardziej. 
- Zgoda, niech będzie kolacja – cień triumfu pojawił się na jego twarzy -  Ale jutro pracuję
- To w piątek? – kiwnęła potakująco głową – Dasz mi swój adres? Przyjadę po ciebie o dziewiętnastej.
- Wolałabym spotkać się na miejscu – rzekła asekuracyjnie. Przyjął to ze zrozumieniem.
- To o dziewiętnastej trzydzieści w San Lorenzo na Jana Pawła – doskonale to sobie zaplanował. Wybrał lokal dość nowoczesny, bez zbędnego przepychu, ze świetną kuchnią i miłą obsługą. Nie chciał zabierać jej do miejsca, w którym z całą pewnością czułaby się skrępowana.
- Dobrze – odstawiła szklankę tuż obok magazynu, który wcześniej przeglądał i chwyciła torebkę – Pójdę już
- Dziękuję – również wstał
- Za co ty mi znów dziękujesz – odparła nieco rozbawiona faktem, że po raz kolejny to słowo padło z jego ust
- Że się zgodziłaś i że zjesz w piątek ze mną – uśmiechnął się czarująco
- Nie wiem, czy będziesz w stanie cokolwiek przełknąć. Masz całą kuchnię jedzenia na dwanaście osób – roześmiała się - Szkoda tylko, że większość się zmarnuje. Tartinki z łososiem i sałatka z makaronem i suszonymi pomidorami są naprawdę wyborne – stanęła obok drzwi.
- Nie zmarnuje, moi pracownicy jutro będą się raczyć tymi pysznościami – ujął jej dłoń w swoją i spojrzał prosto w oczy – Do piątku Ula – nim się spostrzegła  z czcią całował jej dłoń. Lekko oszołomiona wydarzeniami dnia dzisiejszego bez słowa opuściła jego mieszkanie.

niedziela, 19 kwietnia 2015

'Mezalians' I

- Ja pieprze, stary, to jest jakiś cyrk – za wszelką cenę starał się poluzować muszkę, która niemal wpijała się w jego szyję. Nie znosił takiego outfitu. Olszański obrzucił go rozbawionym spojrzeniem.
- Nie przesadzaj. Może nie będzie tak źle. Dobre żarcie a i panny niczego sobie – wzrokiem wybitnego znawcy powiódł za blondynką z obfitym biustem, która wolnym krokiem przechadzała się po parkiecie. Marek wywracał tylko oczami.
- Nie będzie źle? – zakpił – Będzie gorzej. Czuję się jak debil. Albo nie, lepiej, jak koń na targowisku. Co to w ogóle jest za pomysł! – kręcił głową z powątpiewaniem sącząc drinka. To całe przedstawienie zaczęło się raptem trzydzieści minut temu, a on już miał dość.
- To nie ty jesteś tu oferowanym towarem, a raczej one – rozejrzał się po sali – A przy okazji może i ja skorzystam – uśmiechnął się cwaniacko – Tamta brunetka spogląda na mnie zachęcająco – kiwnął głową w stronę stojącej w rogu pomieszczenia młodziutkiej dziewczynie w granatowej sukni.
- Weź ty się puknij w łeb! Ja nawet nie wiem, czy ona jest pełnoletnia. Kto ją tu przyprowadził? Poza tym nie patrzy na ciebie zachęcająco, bo ewidentnie jest przerażona i spanikowana tym eventem. Podobnie zresztą, jak ja. Po cholerę ja się tu w ogóle pojawiałem – wyrzucał sobie
- Bo jakbyś się nie pojawił, to mamuśka zapisałaby cię do tego programu.... – pstrykał palcami chcąc sobie przypomnieć tytuł – No tego na kanale trzydziestym, co teściowa wybiera synową. ‘Idealna żona dla mojego panicza’ czy jakoś tak – Dobrzański pacnął się w czoło otwartą dłonią i już miał sięgnąć po kolejnego drinka, gdy usłyszał za plecami głos swojej rodzicielki
- Marku, pozwól, że ci przedstawię przyjaciela rodziny, Stefana Rydza – obrzucił niskiego blondyna znudzonym spojrzeniem i podał mu rękę – Stefan jest właścicielem salonu Jaguara w Sopocie – ‘o fuck! Widzę, że casting ogólnopolski’  – A to jego córka Vanessa – ‘Vanessa, o boże! Dobrze, że nie dali jej na imię Mercedes. Chociaż w sumie Mercedes i Jaguar trochę się gryzą. Vanessa Rydz. No tego jeszcze nie grali. Weź się z taką ożeń, miej z nią dzieci. Brajan Dobrzański albo lepiej Kevin. Jak Kevin sam w domu!’ – ukłonił się grzecznie, zamienił kilka kurtuazyjnych zdań i uciekł na drugi koniec salonu. ‘Co za porażka. Ojciec ją tak zachwalał, jak perski sprzedawca dywanów. Chociaż w sumie to sprzedawca samochodów. Musi mieć gadane. Nie wytrzymam tu długo. Za to Seba bawi się chyba świetnie’. Z zaciekawieniem przyglądał się przyjacielowi, który robił maślane oczka do długonogiej piękności o rudych włosach. ‘Muszę się stąd jak najszybciej wymiksować. Myśl Dobrzański, myśl!’.
- Przepraszam bardzo – zatrzymał mijającą go dziewczynę, która niosła tacę z kieliszkami szampana – Możesz mi pomóc? – zapytał i wtedy spojrzał na jej twarz. Zamarł. Stała przed nim piękna dziewczyna, która swoją urodą mogła przyćmić niejedną z zaproszonych kobiet. Gdyby nie włosy związane w schludny kucyk i czarna, skromna sukienka, w którą były ubrane pracownice firmy cateringowej, byłaby zdecydowanie gwiazdą wieczoru.
- Słucham? – zapytała uprzejmie wpatrując się w niego swoimi nienaturalnie błękitnymi oczami. Przez krótki moment zapomniał języka w gębie, by szybko przypomnieć sobie, po co ją zaczepił i jaki ma cel
- Moja matka zorganizowała tę szopkę – spojrzał na nią lekko zakłopotany, czując na plecach wzrok rodzicielki - ale za moment tu zwariuję – i szybko miejsce zakłopotania zajął uroczy uśmiech - Muszę się dyskretnie wymknąć, bo gotowa jeszcze zatrzymać mnie na środku ogrodu. Wyjdę za chwilę na taras zamówić taksówkę. Poproszę by była za kwadrans. Gdy dam ci znak, podjedziesz do mojej matki i ją zagadasz. Czymkolwiek. Ja w tym czasie zdążę wyjść – początkowo patrzyła na niego dziwnie. Cała ta impreza wydawała jej się idiotyzmem. Podobne zdanie miała o przybyłych gościach i organizatorce, ale zachowując profesjonalizm nie komentowała i starała się zachować powagę.  Teraz, słysząc jego prośbę zrobiło jej się go żal. Ewidentnie było widać, że jest zażenowany pomysłem matki.
- Zgoda
- Dzięki – uśmiechnął się ukazując swoje dołeczki i szybko wyszedł zadzwonić. Po kilkunastu minutach spojrzał na nią znacząco. Podeszła do Heleny pytając uprzejmie, kiedy życzy sobie by podano tort i kiedy ma wjechać czekoladowa fontanna. Siedząc w Skodzie obklejonej logiem jednej z warszawskich korporacji jechał w stronę swojego apartamentu na Powiślu. Odetchnął z ulgą. Wciąż nie mógł uwierzyć, że jego matka zorganizowała to kretyńskie przyjęcie. ‘Całe szczęście, że ojciec jest w sanatorium w Szwajcarii. Chyba by się zapadł pod ziemię obserwując tę farsę’. To prawda, miał już trzydzieści dwa lata. To prawda, od czterech lat, od czasu rozstania z Pauliną nie był w stałym związku, ale to nie był powód do organizowania castingu na jego żonę. Zresztą wszystkie dziewczyny, z którymi spotykał się przelotnie w między czasie nigdy nie były dobre dla jego matki. Miała ściśle sprecyzowane wymagania. Musiała być ładna, żeby dobrze wyglądać u jego boku na pierwszych stronach gazet i z dobrego domu, co oznaczało w jej mniemaniu pokaźny majątek, znane nazwisko i szerokie kontakty towarzyskie. Nie liczyła się inteligencja, charakter i uczucia syna. Prawda jest taka, że syn prawie w ogóle się nie liczył. Miał spełniać jej wymagania i podporządkować się planowi, jaki ułożyła na jego życie. Gdy skarżył się, że nie kocha Pauliny, że chce zakończyć ten związek Helena Dobrzańska reagowała furią i histerią. Dopiero, gdy panna Febo poinformowała potencjalną teściową, że chce zakończyć związek z Markiem, że zakochała się w przystojnym Włochu, że chce mieć z nim dziecko, odpuściła i zrezygnowała z planowania ożenku. Cały czas powtarzała swojemu jedynakowi ‘Marku, przekroczyłeś już trzydziestkę. Czas się ożenić, założyć rodzinę, ustabilizować. Przejmiesz niebawem firmę, musisz mieć porządek w życiu prywatnym’. I w ostatnich miesiącach Helena Dobrzańska poczuła misję. Musiała ożenić syna. Postanowiła wydać przyjęcie, na którym mieli pojawić się jej znajomi z wolnymi córkami, które chciałyby w przyszłości zostać panią Dobrzańską. Chętnych nie brakowało. Przystojny brunet o znanym nazwisku i z zasobnym kontem był dobrą partią. A Marek? Miał niewiele do powiedzenia. Miał się podporządkować i realizować scenariusz napisany przez matkę. Nie chciał tak żyć. Chciał przechodzić przez życie po swojemu, chciał się zakochać, czuć motyle w brzuchu, chciał spełniać marzenia swoje i swojej ukochanej. Helena tego nie rozumiała.

Od tego nieszczęsnego przyjęcia minął tydzień. Ile on się nasłuchał, jaki to jest niewdzięczny i nieodpowiedzialny, że znika z przyjęcia bez słowa wyjaśniania, że wszystkie przybyłe panny były zawiedzione i że Dobrzańska musiała świecić oczami przed swoimi przyjaciółmi. Wszelkie próby wyjaśnień kwitowała krótkim ‘skończ i nie rób z siebie dłużej błazna!’. Machnął ręką i postanowił nie pojawiać się więcej na tego typu imprezach. Mimochodem zapytał o nazwę firmy cateringowej, tłumacząc, że jedzenie i obsługa były na najwyższym poziomie,  a jego kolega z siłowni szuka czegoś odpowiedniego na rocznicę ślubu rodziców. Szybko otrzymał wizytówkę firmy ‘Royal Party – Catering & Servis’. Od tej nieszczęsnej imprezy nie mógł zapomnieć o prześlicznej brunetce o niebieskich oczach, która mu pomogła. Żałował, że nie poprosił jej wtedy o numer telefonu. Przecież był nią zachwycony od pierwszego wejrzenia. Miała w sobie coś…. I te oczy… Prosto z willi Dobrzańskich postanowił jechać do siedziby firmy na Elektoralną. Młodziutka dziewczyna z recepcji zaprowadziła go do pokoju Marty Kwiatkowskiej, event managera.
- Słucham pana, w czym mogę pomóc? – uśmiechnęła się przyjaźnie
- Mam takie nietypowe pytanie, a w zasadzie prośbę… - chrząknął nieco zakłopotany powodem swojej wizyty – W ubiegłą sobotę odbywało się przyjęcie w domu Heleny Dobrzańskiej w Wilanowie. Tam wśród państwa pracowników była taka dziewczyna…. Koło metra siedemdziesięciu, brunetka, piękne, błękitne oczy – Kwiatkowska uśmiechnęła się lekko pod nosem – Szukam jej i liczę na to, że pani mi pomoże – posłał jej jeden ze swoich zniewalających uśmiechów.
- Przykro mi, ale to niemożliwe. Nawet jakbym chciała obowiązuje mnie ochrona danych – rzekła profesjonalnym tonem.
- Rozumiem – pokiwał głową lekko zrezygnowany – A może mogłaby jej pani przekazać moją wizytówkę z prośbą o telefon. Hmm? Bardzo mi zależy…
- Panie Marku, polityka naszej firmy… - zaczęła, ale nie dał jej skończyć
- Jasne – wypuścił głośno powietrze i zmarszczył na chwilę brwi – Chcę zorganizować przyjęcie. U mnie w domu – kobieta pokręciła głową rozbawiona nieco determinacją mężczyzny i chwyciła brulion
- Urodzinowe, imieninowe, zaręczynowe?
- Wszystko jedno… Bez okazji. Dla przyjaciół. Zgadzam się na wszystkie fontanny, confetti, baloniki, sałatki krabowe i co tam jeszcze pani wymyśli. Warunek jest jeden. Tą imprezę mają obsługiwać ta sama ekipa, co w ubiegłą sobotę
- Postaram się. Nie wiem, czy wszyscy nasi pracownicy będą dostępni we wskazanym przez pana terminie. Kiedy to przyjęcie miałoby się odbyć?
- Jak najszybciej. Jutro się pewnie nie uda – spojrzała na niego znacząco. ‘Po cholerę zwlekałem aż do piątku. Mogłem się zebrać wcześniej’ wyrzucał sobie – To może w środę? Wieczorem. O dwudziestej – kobieta zanotowała datę
- Postaram się. Ilu będzie gości? – Dobrzańskiego to pytanie lekko zbiło z tropu. W sumie nikogo jeszcze nie zaprosił, z nikim o tym nie rozmawiał. To był spontaniczny pomysł by ponownie spotkać się z tą dziewczyną. Nie miał tylu przyjaciół, których chciałby gościć w domu. Bliższe relacje utrzymywał z garstką lojalnych mu ludzi, którzy nie biegali po redakcjach sprzedając nowinki z jego życia prywatnego.
- Dwanaście osób – rzucił od tak. Listą gości postanowił zająć się później
- Dwanaście? – zapytała z niedowierzaniem – I pan chce wynająć barmana do mieszania drinków, dwóch kelnerów, pięć kelnerek, kucharza i dwóch jego pomocników? Liczba obsługi będzie się równała liczbie gości. Nie uważa pan, że…
- Droga pani, sam wiem ile osób chcę zatrudnić – wtrącił się ostro, by po chwili się zreflektować – Przepraszam. Może ma pani rację. Zostańmy przy barmanie i kelnerkach. Dań ciepłych nie będzie, więc kucharz i jego świta są zbędni. Tu jest moja wizytówka. Mail, telefon, na odwrocie zapisałem swój adres domowy. Rachunek i propozycję menu proszę wysłać mi na skrzynkę. Do zobaczenia.

czwartek, 16 kwietnia 2015

'Przyjaźń z bonusem' V ost.

 W koprodukcji z K.


- Cześć – posłał jej uroczy uśmiech, gdy po dobrych kilku minutach zdecydowała się otworzyć mu drzwi – Mogę wejść? – zapytał widząc jej zaciętą minę. Zwykle witała go promiennym wyrazem twarzy. 
- Jeśli musisz – bąknęła i nie czekając na niego ruszyła do salonu i ponownie usiadła przed włączonym laptopem i stertą papierów, które walały się po szklanym stoliku. Dochodziła osiemnasta trzydzieści a ona de facto nawet nie zaczęła. Wciąż przed oczami miała Dobrzańskiego z Martą na kolanach.  
- Widzę, że humorek dzisiaj nie dopisuje – rzucił ściągając marynarkę i siadając na fotelu
- Wiesz co, nie mam nastroju na twoje tandetne żarciki i komentarze – spojrzała na niego z politowaniem
- Yhmm, sorry – podniósł ręce w obronnym geście - Może faktycznie nie potrafię się dziś wspiąć na wyżyny elokwencji i błyskotliwości – chrząknął i przyjrzał się jej badawczo – Viola mi powiedziała, że byłaś w porze lunchu – zaczął ostrożnie
- Byłam. Ale byłeś zajęty spotkaniem z Martą. A raczej Martą – rzuciła patrząc mu bezczelnie w oczy
- Mogłaś chwilę zaczekać. Chętnie bym z tobą zjadł – rzekł nie bardzo wiedząc na czym stoi
- Wiesz, nie chciałam czekać. Sytuacja rozwijała się dość dynamicznie. Przypuszczałam, że może to długo potrwać – uśmiechnęła się złośliwie, za wszelką cenę tłumiąc gromadzące się w kącikach oczu łzy – Poza tym nie bardzo miałam ochotę wysłuchiwać jej jęków zza ściany. Ale w sumie, jak ktoś nie ma elementarnej wiedzy ekonomicznej, to musi czymś nadrabiać. I wskakiwanie do łóżka szefa jest w tej sytuacji najlepszym wyjściem – rzuciła kpiąco.
- Daj spokój  - westchnął z uśmiechem, mrużąc przy tym prawe oko
- A co, nie jest tak? Wszystkie swoje potknięcia próbuje tuszować rozkładając przed tobą nogi – powiedziała z pogardą. Zaśmiał się.
- Ty jesteś zazdrosna? – zapytał wyraźnie rozbawiony
- Może i jestem – syknęła – Wszystko było łatwe i proste dopóki nie pojawiła się ta tleniona pani dyrektor – ostatnie dwa słowa wypowiedziała z przekąsem – która najwyraźniej zamiast cyferek ma w głowie fluid, błyszczyk i żel intymny! – Marka jej wybuch najwyraźniej bawił, bo siedział śmiejąc się i kręcą z niedowierzaniem głową
- Ale… przecież się umawialiśmy... Ustaliliśmy zasady… – rzucił
- Ty i te twoje pieprzone zasady! Wiesz, jakoś próbowałam przekonać do nich swoje serce, ale nie chciało słuchać – była wyraźnie wściekła. Bezmyślność Dobrzańskiego doprowadzała ją do szału – Może jakbyśmy podpisali jakiś regulamin krwią..to może wtedy – ironizowała
- Nie bardzo rozumiem – spoważniał i zmarszczył brwi przyglądając się jej badawczo
- Zakochałam się w tobie – gapił się na nią z otwartymi ustami – Naiwna Cieplakówna zakochała się w tobie, jak się z nią parę razy bzyknąłeś. Zadowolony jesteś? No to teraz wyjdź! – ostatkiem sił hamowała łzy
- Ula – jęknął wciąż próbując pozbierać myśli po tym, co chwilę wcześniej usłyszał
- Cholernie żałuję, że się zgodziłam na ten twój układ! – niemal krzyknęła z pretensją - Straciłam przyjaźń nie zyskując nic w zamian. Bo ja nie potrafię się już z tobą przyjaźnić. Nie potrafię wysłuchiwać opowieści o twoich kolejnych podbojach miłosnych, dziewczynach, kandydatkach na żonę!  Mam tego dość! Przyjaźń to za mało! Wyjdź z mojego domu! – przyglądał jej się przez chwilę w milczeniu, po czym wstał i opuścił jej mieszkanie. Skuliła się na kanapie.

Wyszedł na osiedlową alejkę wciąż oszołomiony. Tego się nie spodziewał. Choć z drugiej strony powinien był się domyślić obserwując jej zachowanie od momentu, gdy zrezygnował z bonusa. Już wtedy, gdy powiedział jej, że pojawił się ktoś inny, wyglądała na zranioną. Wsiadł w samochód i ruszył w stronę Wisły. Musiał się przejść i przemyśleć swoje życie, przyjaźń, relację z Ulą. Gdy dojechał na oddaloną od miejskiego zgiełku polanę, zaparkował auto i ruszył przed siebie. Po chwili z zamyślenia wyrwał go dźwięk przychodzącego sms’a, przypominającego o niezapłaconej fakturze za komórkę. Wykasował wiadomość i spojrzał, że jego telefon wyświetla godzinę dziewiętnastą czterdzieści pięć. Wybrał numer Marty i gdy tylko usłyszał jej głos powiedział ‘Przepraszam, ale muszę odwołać nasze spotkanie. Coś mi wypadło. Cześć’ i nie czekając na reakcję dziewczyny szybko się rozłączył.
Wszedł do biura chwilę przed dziesiątą. Zasnął dopiero nad ranem i najzwyczajniej w świecie zaspał.
- Cześć – przywitał się ze swoim sekretarką, która zwracała dziś na siebie uwagę topem w kolorze wściekłego różu i żakietem w cętki – zrób mi proszę mocnej kawy
- Kacyk? – spojrzała na niego podejrzliwie
- Raczej mało snu – burknął i zamknął się w gabinecie. Nie zdążył nawet rozpakować teczki, gdy do środka wpadła wściekła Jastrzębska.
- Co ty sobie wyobrażasz, co? – wrzasnęła od progu. Zmarszczył brwi zdumiony jej zachowaniem – Najpierw się ze mną umawiasz, a później bez słowa wyjaśnienia wystawiasz mnie kwadrans wcześniej! Ja się nie pozwolę tak traktować! – na Marka ten wybuch podziałał jak płachta na byka. Już nie raz to przerabiał. Z Paulą, z Gabrysią. Miał tego po dziurki w nosie.
- Po pierwsze to się uspokój – rzekł stanowczo – Po drugie nie wydaje mi się, żebym musiał się tobie szczegółowo tłumaczyć z tego, na co mam ochotę, a na co nie i co robię. Nie jesteś moją matką, żoną, ba – zaśmiał się szyderczo – Nawet nie jesteś moją dziewczyną. A po trzecie, to nie tym tonem. Nie zapominaj, że jestem twoim szefem i w zasadzie powinny nas łączyć wyłącznie relacje szef-pracownik.
- Taak? – zapytała z przekąsem – Jakoś o tych oficjalnych relacjach nie pamiętałeś, gdy wczoraj o mało mnie tu nie przeleciałeś – sugestywnie spojrzała na jego biurko.
- Jak widzisz w porę poszedłem po rozum do głowy – spojrzał jej bezczelnie w oczy  
- Pieprzony fiut! – syknęła
- Udam, że tego nie słyszałem, bo mógłbym cię od razu zwolnić za obrazę przełożonego – uśmiechnął się złośliwie
- Sama odchodzę!
- Droga wolna
- I ty przepraszam nawet nie będziesz próbował mnie zatrzymać? – zrobiła zdziwioną minę. Roześmiał się głośno
- Słucham? Nie jesteś w centrum mojego świata. A jeśli chodzi o dyrektora finansowego, to nie oszukujmy się, radzisz sobie średnio, więc łatwo cię będzie zastąpić – wyszła trzaskając drzwiami. Była wściekła. Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie był w stanie jej się oprzeć. Dobrzański jako pierwszy pokazał jej czerwoną kartkę i nie bardzo wiedziała z jakiego powodu. Jeszcze w południe wydawał się nią wybitnie zainteresowany.

- Wiem, że jesteś w domu. Widziałem na parkingu twój samochód – po raz enty walił w drzwi – Otwórz proszę! Pogadajmy – w końcu zamek ustąpił i stanęła w progu
- Czy ty nie potrafisz zrozumieć, że nie mam ochoty na rozmowy z tobą? Więc bardzo cię proszę daj spokój i przestań robić sensację na klatce – rzekła z żalem i nutą pretensji
- Nie odejdę dopóki nie pogadamy – rzekł stanowczo i niemal siłą wepchnął ją do środka wchodząc za nią i zamykając drzwi.
- Super – bąknęła pod nosem – żałuję, że ci otworzyłam te pieprzone drzwi
- Chciałem cię przeprosić – obrzuciła go zaskoczonym spojrzeniem – za to, że byłem głupi i ślepy. I za to, że cię zraniłem też. Nie chciałem tego
- No to przeprosiłeś, więc możesz już iść – ponownie usiadła na sofie, okryła nogi kocem i wróciła do książki, którą czytała przed wizytą Dobrzańskiego
- Byłem wczoraj umówiony z Martą – zaczął, ale przerwała mu gniewnie
- Na boga, Marek! Oszczędź mi tego!
- Gdy wyszedłem stąd wczoraj, długo myślałem o tym, co nas łączy. O naszej przyjaźni, o naszej relacji z ostatnich tygodni. Nie chciałaś związku – zauważył zgodnie z prawdą - Po ostatnim partnerze rzeczywiście miałaś prawo się bać. Rozumiałem to – usiadł naprzeciw  niej – Na początku rzeczywiście to był sam seks. Brakowało mi kobiety. Znamy się tyle lat, wiemy o sobie wszystko. Sama doskonale wiesz, że nasze spotkania, początkowo od czasu do czasu, stawały się coraz częstsze. Zaczynałem się od ciebie uzależniać. Było nam razem dobrze – słuchała go uważnie, ale unikała jego wzroku, bojąc się słów, które mogą paść - Mnie było dobrze z tobą, a ty ze zwykłej przyjaciółki zaczęłaś się stawać kobietą, na której zaczyna mi zależeć – przez krótką chwilę spojrzała mu w oczy - Przestraszyłem się tego. I wiedziałem, że ty nie chcesz niczego na poważnie. Bałem się, że jeśli to zajdzie za daleko, to stracę twoją przyjaźń. A to była najcenniejsza rzecz, jaką miałem. I to był moment, kiedy w firmie pojawiła się Marta. Podobała mi się. Pociągała mnie. Chcąc uciec od uczuć, którymi zaczynałem cię darzyć i chcąc stworzyć coś trwałego, postanowiłem zrezygnować z seksu z tobą i spróbować stworzyć coś z nią. Już wczoraj, po twoim wyznaniu, zacząłem sobie uświadamiać, że zrezygnowałem z ciebie, kobiety którą znam na wylot, z którą potrafię się śmiać i płakać, z którą lubię rozmawiać i milczeć godzinami, która mnie rozumie… na rzecz kobiety, o której nic nie wiem i która mnie irytuje, gdy zaczynam ją poznawać… Gdzieś, kiedyś przeczytałem, że podstawą związku jest przyjaźń, szczerość i namiętność. Że najlepsze są związki oparte na przyjaźni. Potrafiliśmy być świetnymi przyjaciółmi przez lata. Chyba z nikim nie byłem tak szczery, jak z tobą. A namiętność… Przecież godzinami mogliśmy nie wychodzić z łóżka. Wiem, że…. – urwał na chwilę - Teraz było nam razem dobrze, bo bywaliśmy ze sobą przez chwilę, głównie w sypialni… Wiem, że będziemy się kłócić o głupoty… O moje porozrzucane skarpetki, o to, że zapomniałaś kupić cukier trzcinowy i nie mam czym osłodzić kawy, o to, że wolisz wyjść do kina, gdy ja w tym czasie chcę obejrzeć mecz… Ale na pewno nie będzie łączył nas tylko kredyt we frankach, bo nie musimy go brać – zaśmiał się przypominając jej ich rozmowę sprzed kilku miesięcy – Spróbujmy. Spróbujmy tak na poważnie – milczała, obserwując go uważnie.

Trwał właśnie bankiet z okazji kolejnej premiery FD. Prezes Dobrzański tradycyjnie pojawił się w towarzystwie Uli. Ale tym razem zachowywali się inaczej. Nie szczędzili sobie czułości i patrzyli na siebie inaczej, niż zwykle. To nie była już tylko para przyjaciół. Przekomarzali się przy stoliku z deserami, gdy pojawiła się obok nich Helena Dobrzańska. Witając ich niezwykle wylewnie rzekła z uśmiechem 'Cieszę się, że wreszcie zrozumieliście, że jesteście dla siebie stworzeni’. Uśmiechnęła się serdecznie i ruszyła na poszukiwania Krzysztofa. Dobrzański spojrzał na swoją partnerkę z uczuciem i szepnął jej na ucho, słowa, które wypowiedziała pod jego adresem kilka tygodni wcześniej ‘Przyjaźń to za mało’.

niedziela, 12 kwietnia 2015

'Przyjaźń z bonusem' IV

W koprodukcji z K.




Z trzecim już, tego wieczora, kieliszkiem wina wyszła na niewielki balkon. Wydarzenia dzisiejszego dnia kompletnie ją rozedrgały. Wiele razy podkreślała, że dobrze jest tak, jak jest, że nie chce związku, że taki układ jej pasuje. Żartowała, że nie chce wspólnego mieszkania, kredytu, psa i kłótni o kolor zasłon w sypialni i markę płynu do płukania. Ale prawda była taka, że w ostatnich tygodniach tworzyli niemal normalną, klasyczną parę, a jej było po prostu dobrze. Marek dawał jej szczęście. A ona doskonale zdawała sobie sprawę, że związki oparte na przyjaźni są trwalsze i szczęśliwsze. Przecież byli świetnymi przyjaciółmi. Znali swoje wady i zalety. Akceptowali się. A w łóżku też im było dobrze. Czego chcieć więcej? Może miłości? Po cichu liczyła, że z czasem Marek ją pokocha. Ona go kochała, choć nie chciała się do tego przyznać głośno. Dziś był ten pierwszy raz gdy opróżniając kolejny kieliszek uczciwie przyznała, że go kocha. Dziś był wyjątkowy dzień. Dziś go straciła. Nie Marka przyjaciela, bo wiedziała, że tę relację przy odrobinie dobrych chęci z pewnością uratują. Dziś straciła Marka kochanka i kandydata na życiowego partnera. W głębi duszy przeklinała tą tlenioną blondynę, która swoim pojawieniem się w Febo&Dobrzański wywróciła jej życie do góry nogami.

- Cześć przyjaciółko – usłyszała, gdy tylko otworzyła drzwi. Z nikim nie była umówiona i naprawdę nie miała ochoty na wizyty. Ostatnie kilka dni to był istny koszmar. Prowadziła niemal otwartą wojnę z prezesem banku. Była pewna swoich racji i nie zamierzała odpuszczać, ale coraz bardziej obawiała się, że jej zachowanie zostanie odebrane jako machanie szabelką i szef nie pozostawi jej wyboru – albo odejdzie na własną prośbę, albo zostanie zwolniona. Na dodatek starała się pomóc Jaśkowi i Kindze w poszukiwaniu odpowiedniego mieszkania w przystępnej cenie.
- Cześć – westchnęła obserwując poczynania swojego przyjaciela, który bezceremonialnie wkroczył do jej mieszkania z butelką ulubionego wina.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam… - energicznie przekopywał szufladę w poszukiwaniu korkociągu
- W zasadzie to… - zaczęła, ale nie dane jej było dokończyć
- Ostatnio rzadko się widujemy i nie ukrywam, że zaczęło mi brakować tych naszych rozmów. Chyba się od ciebie uzależniłem i jeśli cię nie widzę przez pięć dni zaczynam odczuwać silny brak endorfin – uśmiechnął się uroczo. ‘To Marta ci ich nie dostarcza?’ przemknęło jej przez myśl, ale postanowiła nie wypowiadać tych słów na głos – Wyglądasz na zmęczoną – obrzucił jej twarz troskliwym spojrzeniem
- Mało sypiam ostatnio – upiła łyk i po turecku usiadła na sofie
- Ale źle się czujesz? Co się dzieje? – dopytywał zaniepokojony
- Mam problemy w pracy. Pan prezes się chyba na mnie uwziął – westchnęła z zaciekawieniem obserwując płyn w swoim kieliszku – Wydaje mi się, że ma jakiegoś swojego pupilka na moje miejsce. W przyszłym miesiącu jest posiedzenie zarządu. Chodzą plotki, że podobno chcą go odwołać. Po cichu na to liczę, bo nie wyobrażam sobie dalszej współpracy z tym zapatrzonym w siebie knypkiem – zaczesała grzywkę do tyłu i spojrzała na niego gwałtownie, gdy usłyszała jego propozycję
- Pamiętaj, że zawsze możesz rzucić tę robotę i wrócić do FD. Powitamy się z szeroko otwartymi ramionami
- Taaa? – zapytała z nutą złośliwości – I co, miałabym być asystentką Marty? – zaśmiała się nerwowo
- Nie. Wiceprezesem – posłał jej szelmowski uśmiech
- Aleks byłby wzruszony – oboje zaśmiali się wyobrażając sobie furię Febo i jego próby buntowania Pauliny -  Ale twoja dziewczyna z pewnością nie skakałby z radości, gdybym pojawiła się znów w firmie
- Dziewczyna? – zrobił zdezorientowaną minę
- No Marta – zastanawiała się, czy celowo udaje głupiego, czy rzeczywiście nie przywiązuje do tej relacji dużej wagi
- To nie jest jeszcze moja dziewczyna – początkową radość zabiło słowo ‘jeszcze’, które wbiło jej niewidzialną szpilę w sam środek serca – Raptem byliśmy raz na kolacji, raz w kinie i dwa razy odwiozłem ją do domu. My nawet jeszcze nie… - chciał kontynuować, ale brutalnie weszła mu w słowo
- Błagam cię! – rzekła z przyganą w głosie – Daruj mi szczegóły z waszego życia intymnego – spojrzała na niego wyraźnie zdegustowana
- Jakoś nigdy ci to nie przeszkadzało. To tej pory nie mieliśmy tematów tabu
- Może i nie, ale przy okazji twoich wcześniejszych związków nie sypialiśmy razem – spojrzała na niego znacząco
- Fakt. Sorry – nerwowo podrapał się po głowie – Co robisz w weekend? – obrzuciła go pytającym spojrzeniem – Ciotka Łucja obchodzi swoje sześćdziesiąte urodziny. Wydaje w sobotę przyjęcie w restauracji w Serocku… Wiesz, w tym hotelu przy pomoście – kiwnęła potakująco głową – I nie omieszkała mnie zaprosić – wywrócił oczami - z osobą towarzyszącą – spojrzał na nią błagalnie. Zawsze ratowała go z tego typu rodzinnych opresji
- Przykro mi, ale w czwartek lecę do Berlina i prawdopodobnie wrócę dopiero w niedzielę – uśmiechnęła się przepraszająco. Poczuła wyrzuty sumienia, że go oszukuje, ale nie miała ochoty na zabawę u jego boku, wśród jego rodziny. Nie tym razem. Rzeczywiście leciała w czwartek do Berlina, ale jej samolot powrotny miał wylądować na Okęciu w piątek kilka minut po dwudziestej drugiej trzydzieści.
- Szkoda. W takim razie będę musiał męczyć się sam – skrzywił się – Bo przecież nie zabiorę ze sobą Marty – ‘No jeszcze tego brakowało!’ oburzyła się w myślach. Zaśmiała się niby to serdecznie
- No nie radzę – spojrzał na nią zdezorientowany – No wiesz, będzie tam cała twoja rodzina. A wątpię, żeby akurat panna Jastrzębska przypadła im do gustu – starała się zachować obojętny ton
- Dlaczego? – zaciekawił się
- No proszę cię – wybuchła śmiechem – No twoja mama z pewnością jej nie polubi. Właściciele firmy modowej, syn prezes i jego partnerka kompletnie pozbawiona gustu – za wszelką cenę chciała, by nie doszukał się w jej głosie nuty złośliwości – Co prawda widziałam ją tylko raz – teatralnie wzruszyła ramionami – Ale ta garsonka po pierwsze była co najmniej o rozmiar za mała, poza tym kompletnie nie pasowała do tych butów. No i jeszcze ten deseń, który owszem był modny, ale w ubiegłym sezonie. Swoją drogą, jak ją traktuje Pshemko? – zapytała celowo. Ona, gdy piastowała stanowisko dyrektora finansowego była ulubienicą Mistrza. W pewnym momencie projektant nazywał ją nawet swoją muzą. Uniósł oczy ku niebu przypominając sobie ostatnie komentarze Mistrza pod adresem nowego nabytku FD.
- Z dystansem – niemal niewidoczny, złośliwy uśmieszek pojawił się na jej twarzy
- Chcesz jeszcze wina? – kiwnął głową potakująco

W środowe popołudnie zabrzęczała jego komórka zwiastując nadejście wiadomości. ‘Dziś jest mój szczęśliwy dzień. Odwołali prezesa na nadzwyczajnym posiedzeniu zarządu!’ Szybko wybrał jej numer informując, że w ramach świętowania jej sukcesu zaprasza ją do siebie na jej ulubione krewetki.
Od trzydziestu minut siedziała na stołku barowym obserwując jego poczynania, sącząc wino i emocjonalnie relacjonując mu wydarzenia dzisiejszego dnia.
- Zarzucili mu też niegospodarność. Ty wiesz, że on z funduszu socjalnego kupił sobie nowy komplet mebli do gabinetu? Samo biurko kosztowało ponoć dwadzieścia tysięcy
- Czyżby miało złote uchwyty przy szufladach? – dopytywał zajadając się winogronami
- Nie wiem – zaśmiała się – i nie chcę wiedzieć. Najważniejsze, że panu Modzelewiczowi zrobiliśmy papa. Inne placówki są ponoć równie mocno wzruszone – odstawiła pusty kieliszek i spojrzała na leżącą na blacie stertę papierów – Co to?
- Wyliczenia nowego kontraktu, symulacja kosztów i zysków. W piątek rano lecę do Bratysławy. Chcemy wejść w deal z największą firmą w tamtym regionie – z uwagą przerzucała kolejne kartki – Widzę, że brakuje ci tego – zaśmiał się pod nosem, gdy on dziesiąci minut się nie odzywała wlepiając wzrok w kolejne tabelki
- Daj mi jakąś kartkę – rzekła nie odrywając wzroku od dokumentów – I najlepiej kalkulator. Nie znoszę tego w komórce
- Ale daj spokój. Zaraz będzie kolacja – wiedział, że jest perfekcjonistką i pracoholiczką, ale nie miał zamiaru spędzić tego wieczora nad papierami
- Marek, tu są błędy – spojrzała na niego poważnie. W duchu cieszyła się, że panna Jastrzębska wykazała się kompletnym brakiem znajomości podstawowych działań matematycznych. Zaniepokojony szybko ruszył do gabinetu w poszukiwaniu potrzebnych jej rzeczy. Komu, jak komu, ale jej ufał bezgranicznie. Nigdy go nie zawiodła i była dla niego niekwestionowanym autorytetem ekonomicznym. Szybko coś zanotowała, wystukała kilka liczb na kalkulatorze i już miała pewność, że się nie myli
- Możesz sobie te papierki wyrzucić do kosza, bo są nic warte. Twoja nowa pani dyrektor swój dyplom chyba kupiła na bazarze – nie mogła się powstrzymać przed tą drobną złośliwością – Według niej wasz zysk z tego kontraktu wyniesie półtora miliona. Według mnie, nie więcej niż czterysta tysięcy. Z danych, które przysłała ta firma jasno wynika jakie są ich koszty. Wystarczy zsumować dane z kolumn od jeden do osiem z uwzględnieniem waszych kosztów, kosztów zewnętrznych, jak transport, pozwolenia i tak dalej, zresztą wiesz to doskonale. Poza tym euro rzeczywiście było po cztery siedemdziesiąt, ale pół roku temu. Ten kurs jest nieaktualny. Dziś wynosi cztery piętnaście i mogę cię zapewnić, że przez najbliższe miesiące będzie nieznacznie spadał – nie krył swojego zaskoczenia. Gdyby nie Ula i jej wnikliwość, pewnie przekartkowałby tylko te dokumenty, zachwycił się końcowym zyskiem i podpisał niekorzystne umowy. Nigdy nie skupiał się na wyliczeniach, bo po pierwsze się na tym nie znał, po drugie ufał współpracownikom. Znów by zawiódł ojca.
- Dziękuję. Znów mnie uratowałaś – wypuścił głośno powietrze
- Coś jeszcze ci sprawdzić? – posłała mu serdeczny uśmiech
- Jesteś moim aniołem stróżem

W poniedziałkowe południe pojawiła się na piątym piętrze siedziby Febo&Dobrzański. Kubasińska jak zwykle skupiona była na zakupach przez Internet
- W tym kolorze będzie ci do twarzy – szepnęła jej na ucho, a blondynka aż podskoczyła z przerażenia
- Ulka! – nerwowo wachlowała twarz dłonią – Ale mnie przestraszyłaś
- Wybacz. Marek u siebie? – wskazała na drzwi
- Tak. Naradzają się z Martą – wywróciła oczami i znów spojrzała na monitor – Naprawdę sądzisz, że ten morski będzie dla mnie dobry
- Najlepszy – uśmiechnęła się i ruszyła w stronę drzwi ze złośliwym uśmieszkiem. Liczyła, że szybko pozbędzie się z gabinetu Jastrzębskiej, a być może całkiem przypadkowo nadarzy się okazja by wytknąć jej parę nowych błędów i rzucić złośliwy komentarz pod jej adresem. Zapukała cicho i uchyliła drzwi. Już miała wejść do środka, gdy zobaczyła prezesa, który namiętnie całował siedzącą na jego kolanach blondynkę. Byli tak zajęci sobą, że nie usłyszeli otwieranych drzwi, ani jej nie dostrzegli. Poczuła gromadzące się w kącikach oczu łzy. ‘Przecież to było do przewidzenia’ powtarzała w myślach i wycofała się. Violetta spojrzała na nią zdziwiona.
- Nie wchodzisz?
- Nie będę im przeszkadzać – czuła w gardle ogromną gulę – Trzymaj się Violka – rzuciła i szybkim krokiem opuściła budynek przy Lwowskiej
Kwadrans później drzwi gabinetu się otworzyły. Blondynka wyszła pierwsza i obrzucając prezesa zalotnym spojrzeniem spytała
- Co to, widzimy się wieczorem? – poczuł, że robi mu się gorąco, gdy kusząco przygryzła dolną wargę.
- Przyjadę po ciebie o dwudziestej – szepnął roztaczając przed sobą wizję upojnej nocy w towarzystwie seksownej blondynki – Viola – spojrzał na sekretarkę – Wychodzę na lunch. Będę za jakąś godzinę. Jak coś jestem pod telefonem
- A to jednak umówiliście się z Ulką na mieście – rzuciła, malując z wielką precyzją ostatni paznokieć lakierem w kolorze fuksji
- Co? – bąknął nie wiedząc o co chodzi zwariowanej kobiecie, ubranej dziś w neonowe, różowe legisty i obcisłą bluzkę z palmy. Czasami jej po prostu nie rozumiał, a przeważnie za nią nie nadążał
- No bo była tu przed chwilą. Chyba chciała cię wyciągnąć na lunch, ale zajrzała do gabinetu i powiedziała, że nie chce przeszkadzać ci w spotkaniu i sobie poszła – zmarszczył brwi
- Kiedy tu była? – dopytywał nie do końca rozumiejąc dziwne zachowanie przyjaciółki
- A bo ja wiem. Zanim zaczęłam malować paznokcie – podmuchała na palce prawej ręki – To będzie jakieś dziesięć, no może piętnaście minut temu
- Aha – podrapał się po głowie. Zawsze tak robił, gdy był zdenerwowany – To ja idę na ten lunch

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

'Przyjaźń z bonusem' III

W koprodukcji z K.



- Cześć – w czwartkowe popołudnie pojawił się w drzwiach jej gabinetu
- Cześć – bąknęła
- Wpadłem wyciągnąć cię na lunch – rozsiadł się na fotelu i uśmiechnął szeroko wyraźnie dumny ze swojego pomysłu
- Nie mam ochoty – skrzywiła się – Mam paskudny dzień i z tego wszystkiego straciłam apetyt – potarła dłonią kark. Wstał z zajmowanego miejsca i stanął za nią ugniatając delikatnie spięte mięśnie. Jego dotyk przynosił ulgę.
- Paskudny dzień, bo?
- Spotkał mnie dziś zaszczyt audiencji u samego prezesa. Chociaż nie – przerwała na moment, gdy ucisnął zbyt mocno przy prawym braku – to bardziej była wizytacja. Urządził nam małą kontrolę bez zapowiedzi. Na szczęście wszystko przebiegało bez problemów do czasu, gdy przyszedł do mojego gabinetu na kawę. Wyciągnął z teczki tabelki, które zapewne przygotowała mu mało rozgarnięta asystentka i stwierdził, że moja placówka wypada poniżej średniej w egzekwowaniu spłat kredytów indywidualnych. W ciągu kwartału muszę poprawić wynik o dwadzieścia procent. Cóż. Pan jaśnie wielmożny prezes nie rozumie, że jest kryzys i nie tylko my mamy problem ze ściąganiem należności. Ludzie tracą pracę i po prostu nie płacą. Rzeczywiście, na dwadzieścia sześć tysięcy kredytów zaciągniętych w naszym banku ze spłatą czterech tysięcy jest problem. Ale to z drugiej strony nie są jakieś ogromne sumy – żaliła się – To w zdecydowanej mierze nawet nie są kredyty hipoteczne. Co ja mam zrobić? Wysłać do pani Wiesławy z Różanej komornika, bo pożyczyła od nas dwa tysiące na skuter dla wnuczka, a teraz nie spłaca, bo ma niską emeryturę i nie wystarczyłoby jej w tym miesiącu na leki? – ciągnęła na jednym wdechu – Trzeba szukać rozwiązania korzystnego dla obu stron, a nie stawiać klientów pod ścianą
- Ostatnio ty mi powtarzałaś, że wszystko będzie dobrze. I miałaś rację. Wszystko się wyjaśnia. U ciebie też będzie w porządku. Znajdziesz jakieś świetne rozwiązanie i przekonasz do niego prezesa. A on zamiast machać ci przed nosem jakimiś tabelkami da ci premię. Przecież jesteś najlepsza – spojrzał na nią pokrzepiająco - To, co? Dasz się zaprosić na ten lunch?
- Musisz jeszcze wrócić do firmy? – spojrzała na niego uważnie
- A masz dla mnie lepszą propozycję? – zaciekawił się
- Kąpiel w twojej wannie, a później wspólne przygotowanie zapiekanki serowej
- Idziemy – wyciągnął dłoń w jej kierunku

Siedziała w trójkątnej wannie po brzegi wypełnionej pianą o zapachu kokosa. Plecami opierała się o jego tors. Z przyjemnością chłonął zapach jej skóry i mokrych włosów.
- Mówiłeś, że wszystko się wyjaśnia w firmie. Rozumiem, że wyniki kontroli wskazują na Aleksa
- Papiery firmowe są w porządku. Adam dokonał swoistego rodzaju szpagatu na polecenie Febo. Mój przyszywany braciszek podrobił mój podpis. Turek wyleciał. Już ogłosiłem konkurs.
- A co z Aleksem? – dopytywała sącząc wino
- Ojciec wykluczył go z zarządu. Musi albo udzielić wszelkich pełnomocnictw Paulinie, by mogła występować w jego imieniu, albo odsprzedać swoje udziały. Mamy prawo pierwokupu – wodził opuszkami placów po jej piersiach – Szczerze mówiąc z przyjemnością bym się go pozbył, ale znając go to nie odpuści tak łatwo i będzie próbował manipulować Pauliną. Całe szczęście, że jej przeszła złość, więc może nie będzie chciała mi zaszkodzić. Oby panna Febo zachowała resztki rozsądku.
- Myślę, że mimo wszystko nie będzie dla niego ryzykowała. Widzi, jak to się skończyło dla jej brata. Ona ma tutaj ciepłą posadkę i całkiem spore dywidendy. Ja sobie jej w innej firmie nie wyobrażam – zaśmiała się z lekką kpiną
- Też racja – przyznał całując jej szyję – Dosyć tego moczenia – odsunął ją lekko wstając – idziemy teraz do sypialni – spojrzał na nią znacząco – a później do kuchni, bo zaczyna mi burczeć w brzuchu – zaśmiała się
- A nie możemy od razu do kuchni? Zgłodniałam – zmarszczyła nosek, jak mała dziewczynka
- Masz rację – uśmiechnął się chytrze otulając jej ciało ręcznikiem i ignorując ostatnie słowo rzekł – Kuchenny blat też będzie dobry – nim zdążyła zareagować wziął ją na ręce i ruszył w kierunku drzwi całując gwałtownie
- Zaczynamy się zachowywać, jak klasyczna para – szepnęła łapiąc oddech
- yhhhym – mruknął schodząc ustami na jej szyję – To co? Wspólny kredyt? – zahaczył językiem o jej sutek
- Taaaa – prychnęła żartobliwie

- Cześć Aniu – przywitała się szerokim uśmiechem z recepcjonistką
- Cześć – wyraźnie ucieszyła się na jej widok – Dawno cię u nas nie było
- To były ciężkie miesiące dla mnie w banku, ale nie żałuję. Poza tym to Marek zwykle mnie wyciągał na lunch. Dziś jest na odwrót – puściła jej oczko i ruszyła w stronę gabinetu swojego przyjaciela i od kilku miesięcy również kochanka. Violetty, jak zwykle nie było na miejscu. Zapukała krótko i nie czekając na zaproszenie weszła do środka. Dobrzański wyraźnie rozbawiony siedział na sofie z nieznaną jej blondynką.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że masz spotkanie. Violki nie ma – wskazała na drzwi lekko zakłopotana swoim wtargnięciem, jak również zaciekawiona towarzystwem bruneta
- Nic nie szkodzi. Witaj – podszedł do niej i musnął ustami jej policzek – Nawet dobrze się składa. Będziecie miały okazję się poznać. To jest Marta Jastrzębska, nasz nowy dyrektor finansowy – z nieskłamaną przyjemnością i satysfakcją spojrzał na średniego wzrostu blondynkę, która szczerzyła się do niego, jak głupi do sera – A to Ula Cieplak, moja przyjaciółka, która jeszcze do niedawna piastowała twoje stanowisko – panie podały sobie ręce wymieniając się grzecznościowymi formułkami i obrzucając się badawczym spojrzeniem.
- To ja wpadnę do ciebie później – Jastrzębska zatrzepotała rzęsami i wyszła
- Nie wspominałeś, że konkurs już rozstrzygnięty –na jej słowa wzruszył ramionami
- Jakoś nie było okazji. W zeszłym tygodniu byłaś za granicą, w tym oboje byliśmy dość zajęci, a Marta w zasadzie pracuje od poniedziałku
- Wpadałam zabrać cię na zapiekanki – zmieniła temat by zatuszować, że nowa pani dyrektor wybitnie nie przypadła jej do gustu
- Wiesz, że chyba czytasz mi w myślach – uśmiechnął się do niej uroczo – Mam na nie ochotę od kilku dni

- Uważam, że powinniście mu dać więcej swobody. A zawłaszcza twój ojciec powinien przestać go ciągle kontrolować – rzekł zgniatając tekturkę po długiej bułce, gdy spacerowali parkowymi alejkami – To rozsądny chłopak. Ja nie sądzę, by miał zamiar strzelić jakąś głupotę. Zresztą mówiłaś, że Kindze też zależy na skończeniu studiów – Dwie gałki truskawkowych? – wskazał na budkę z lodami
- Jak zawsze – już po chwili ruszyli w dalszą drogę ze swoimi wafelkami
- Ja wiem, że ty masz rację – wróciła do przerwanej konwersacji o najświeższym pomyśle swojego brata – Ale nie wiem, czy nie powinni zaczekać chociaż rok. Oni mają dopiero po dwadzieścia lat. Godzenie pracy ze studiami nie jest proste, a to tylko po to, by razem zamieszkać. Przecież widzą się codziennie. Ja rozumiem, że gdyby mieszkali daleko od siebie, ale to są tylko trzy ulice
- Miłość – zaśmiał się pod nosem – I znając Jaśka z pewnością nie zaniedba studiów. On chce po prostu być mężczyzną
- Mężczyzną…. I tego właśnie boi się ojciec…. Że bardzo szybko zostanie dziadkiem – westchnęła, a on zaśmiał się jeszcze głośniej
- Ula, oni są ze sobą od trzech lat. To normalne, że ze sobą sypiają
- Wiem – pokiwała głową - Ale ojciec uważa, że to jest troszeczkę inaczej, gdy się razem mieszka
- No ja nie widzę różnicy i tego nie rozumiem.
- Dobra. Koniec o Jaśku. Pojadę w niedzielę do Rysiowa i postaram się przekonać ojca, żeby dał mu zielone światło. A propos weekendu, co robisz jutro? Mam ochotę na kino. Wchodzi dziś nowy film sensacyjny z Banderasem i Jolie – spojrzała na niego. Widziała, że się lekko spiął i zmarszczył brwi.
- Wiesz co – westchnął, chcąc zyskać chwilę na zebranie myśli – Bardzo chętnie, ale może w przyszłym tygodniu…. W ogóle to nawet się cieszę, że wyciągnęłaś mnie na ten spacer, bo chciałem z tobą porozmawiać – zaczęła przeczuwać, czego może dotyczyć ta rozmowa – Pamiętasz, jak na samym początku, nim rozszerzyliśmy naszą przyjaźń, ustaliliśmy pewne zasady? – spojrzał na nią niepewnie. Wiedział, że ta rozmowa dla nich obojga nie będzie łatwa – Mówię o wyłączności i tym, że… jeśli jedno z nas będzie chciało spotykać się z kimś innym, to rezygnujemy z bonusa i wracamy do etapu klasycznej przyjaźni – kiwnęła głową celowo unikając jego wzroku. On też się czuł niezręcznie – No właśnie, dlatego… - urwał na chwilę i głośno wypuścił powietrze, nerwowo drapiąc się po głowie – Cholera nie sądziłem, że to będzie takie trudne – zaśmiał się pod nosem. Postanowiła ułatwić mu zadanie
- Chodzi o Martę, prawda? – kiwnął potakująco głową – W porządku – odparła, starając się, by jej głos brzmiał jak najbardziej naturalnie – Cieszę się, że mi o tym mówisz i że uczciwie stawiasz sprawę
- Nigdy bym cię nie okłamał. Jesteś dla mnie zbyt ważna – chwycił jej dłoń i delikatnie musnął ustami – Zaciekawiła mnie. Wiem, że jest wolna… Nie wiem, czy coś z tego będzie, ale chcę ją zaprosić jutro na kolacje – miała dość. Nie chciała, by roztaczał przed nią wizję wspólnego wieczoru z nową kobietą. Ostentacyjnie spojrzała na zegarek
- Cholera, późno już. Przepraszam cię Marek, ale muszę wracać. O czternastej mam spotkanie.
- Jasne – bąknął nieco zaskoczony jej nagłą chęcią powrotu do banku, zwłaszcza, że chwilę wcześniej wybiła dopiero trzynasta, a placówkę i park dzieliło raptem pięć minut spacerkiem
- Trzymaj się – musnęła jego policzek
- Pa – popatrzył jak odchodzi szybkim krokiem. Z rękoma w kieszeni spodni wrócił do firmy.

piątek, 3 kwietnia 2015

'Przyjaźń z bonusem' II

W koprodukcji z K.




Wyszedł pierwszy z kabiny prysznicowej i podał jej rękę. Ostatni raz musnął ustami jej kark i otulił jej nagie ciało puchatym ręcznikiem w kolorze kawy z mlekiem. Po chwili narzuciła na swoje ramiona frotowy szlafrok. On szybko osuszył włosy i wciągnął na biodra bokserki. W ślad za nimi szybko poszły jeansy, które ostatnie pół godziny przeleżały na podłodze, tuż pod najnowszym modelem pralki.
- Będę spadał – spojrzał w jej kierunku. Czyżby na jej twarzy dostrzegł cień zawodu?
- Szkoda. Myślałam, że zostaniesz na kolacji. Nikt nie przyrządza tak obłędnych krewetek w sosie limonkowym – teatralnie się skrzywiła
- Możemy się umówić na jutro – rzekł z błyskiem w oku – Obiecuję ci i krewetki i jeszcze kilka innych atrakcji – roześmiała się głośno wywracając oczami, bo doskonale wiedziała, co mu chodzi po głowie – Dziś muszę skończyć te wyliczenia, bo jeśli nie, to Aleks nie omieszka tego wyciągnąć na jutrzejszym zarządzie
- Trzeba było przyjechać z tym do mnie – zauważyła, rozczesując mokre włosy – Przecież bym ci pomogła.
- Co do ciebie miałem zgoła inne plany – cmoknął ją w policzek wyrywając jej tym samym szczotkę z ręki, by nieco przygładzić swoje sterczące, ciemne kosmki – Już nie pracujesz w FD i masz kupę swojej roboty.
- A co do jutra, to jestem już umówiona z Beti na naleśniki i film o Delfinie Gabo
- Szkoda, wielka szkoda. Żeby jakiś Gabo wygrał z Dobrzańskim – westchnął i puścił jej oczko - Lecę. Pa – szybko musnął jej usta i chwytając z przedpokoju swoją teczkę opuścił jej mieszkanie. Wsiadł do grafitowego BMW i ruszył w kierunku domu. Ich przedziwna relacja trwała już dziewięć tygodni i oboje byli z jej kształtu bardzo zadowoleni. Proponując jej ten układ początkowo był pełen obaw, czy się zgodzi, czy nie zepsuje to ich przyjaźni. Nie dawał wówczas tego po sobie poznać, by jej nie spłoszyć, nie zniechęcić, ale nie wiedział, czy będzie to zmierzało w dobrym kierunku. Na szczęście się nie mylił. Teraz wiedział, że ta propozycja była strzałem w dziesiątkę. Oboje czerpali jak najwięcej. Początkowe spotkania od czasu do czasu przerodziły się w normalny, regularny romans. Byli nie tylko świetnymi przyjaciółmi, ale i kochankami idealnie potrafiącymi zaspokoić swoje pragnienia.

Dochodziła dwudziesta pierwsza, gdy wjechała windą na właściwe piętro. Popołudniowa wizyta w kinie i odwiezienie siostry do Rysiowa zajęło jej zdecydowanie dłużej, niż zakładała. Skierowała się w stronę drzwi, gdy zdumiona dostrzegła siedzącego na schodach prezesa.
- Marek? Co ty tu robisz? – stanęła nad nim
- Czekam na ciebie – pokazał jej trzymają w ręku butelkę wina – Pogadamy?
- Chodź – sugestywnie spojrzała na swoje drzwi – Trzeba było zadzwonić – przekręciła klucz w zamku i zapaliła światło w przedpokoju
- Nie chciałem psuć Beatce wieczoru – posłał jej blady uśmiech i ruszył w kierunku kuchni
- Jesteś głodny? – ruszyła za nim zrzucając po drodze szpilki
- Nie. Jadłem zanim tutaj przyjechałem. Mam ochotę się nawalić – rzekł sięgając do szafki, w której trzymała kieliszki
- Co się stało? – oparła się o blat i przyjrzała mu się uważnie
- Po raz kolejny okazałem się synem, z którego nie można być dumnym – jego słowa aż ociekały goryczą. Napełnił do połowy kieliszki bordowym płynem i podał jej jeden
- Aha – upiła łyk – A konkretniej? – dociekała. Przenieśli się na sofę w salonie i zaczął jej opowiadać przebieg dzisiejszego zarządu. Opisał swoje spięcie z Aleksem i próbę udowodnienia, że jest niewinny. Febo od lat nie potrafił się pogodzić z faktem, że to nie on jest prezesem. Po odejściu Uli co prawda ubiegał się o fotel dyrektora finansowego, ale przegrał konkurs. Ku jego rozpaczy jej miejsce zajął Adam Turek, wieloletni księgowy. Konkurs na prezesa przegrał już wcześniej. Jako udziałowiec był sfrustrowany i niedoceniony. Pragnął władzy. Władzy absolutnej. Nie mogąc się pogodzić z porażką, co chwila próbował podłożyć Markowi świnię. Tym razem oskarżył go o defraudację firmowych pieniędzy.
- Zarządziłem audyt zewnętrzny. Sądzę, że nasz Aleksio dogadał się z Turkiem. Pewnie mu obiecał podwyżkę, gdy zajmie fotel prezesa. Jak ta cała farsa się skończy poszukam nowego fachowca – skrzywił się – Chyba jesteś nie do zastąpienia – spojrzał na nią przygnębiony – Dobry był ten nasz tandem – rzucił i ruszył po drugą butelkę. Stawiając na stoliku odkorkowanego Merlota ponownie znalazł się przy niej – A wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze? Że ojciec mi nie wierzył. A Aleksowi uwierzył nad wyraz szybko. On przedstawił jakiś świstek i to wystarczyło – zaśmiał się pod nosem – A ja muszę udowadniać, że nie jestem wielbłądem – pocieszająco pogłaskała go po karku – Czekałem na to ‘zawiodłeś mnie synu’. Nie doczekałem się, chociaż ojciec miał to wypisane na twarzy
- Chodź tu do mnie – odstawiając kieliszek przyciągnęła go do siebie. Wtulił się w nią, jak mały chłopiec – Wszystko się wyjaśni. Turek to tchórz. Prędzej, czy później wyda się, że to sprawka Febo. Może wreszcie twój ojciec przejrzy na oczy. Nie masz się co martwić. Jesteś niewinny i to jest najważniejsze. Prawda zawsze zwycięża. Potrzeba odrobiny cierpliwości – gładziła go po włosach
- Mogę dzisiaj u ciebie zostać? – miała wrażenie, że jego oczy przypominają teraz te kocie, jednego z bohaterów Shreka – Nie chce mi się wracać do pustego domu
- Pewnie – uśmiechnęła się
- W twojej sypialni – posłał jej cwaniacki uśmiech.  
- Jesteś niemożliwy – ze śmiechem pokręciła głową
– Dziękuję ci, że jesteś – szepnął całując wewnętrzną stronę jej dłoni