B

piątek, 20 lutego 2015

'Kto, jak nie Ty' XII

Goście dość szybko opuścili mieszkanie. Nie chcieli jej zbytnio męczyć, a poza tym wszyscy doskonale rozumieli, że teraz najważniejsi byli dla niej chłopcy. Przez kilka godzin nie odstępowali jej na krok tuląc się i opowiadając jeden przez drugiego wydarzenia z ostatnich dni.
- Reszta towarzystwa zapowiedziała się na weekend – oznajmił, gdy idąc za nią schodami, wnosił do sypialni jej walizkę – Nie chciałem robić spędu jednego dnia. Przypuszczałem, że możesz być jeszcze zmęczona i nie będziesz miała ochoty na wizytę tłumów. Maciek, Seba, Izka i Elka. Zaprosiłem ich z rodzinami na sobotę. Pomyślałem, że fajnie będzie połączyć twoje powitanie z urodzinami Rocha. Zamówiłem już tort w tej cukierni na Miodowej – patrzyła na niego z nutą wdzięczności i uznania – Oczywiście w kształcie koszulki piłkarskiej Leo Messiego – zaśmiał się pod nosem
- Dziękuję ci, że o tym pomyślałeś. Mnie z tego wszystkiego kompletnie wypadło to z głowy – szepnęła nieco zawstydzona tym, że zapomniała  o urodzinach swojego pierworodnego
- Daj spokój. Połóż się – rzekł z troską - Może się zdrzemniesz. Ja zabiorę chłopców do galerii. Obiecałem Rochowi wypasiony tornister na kółkach. Ty wiesz, że on się nawet cieszy z tej szkoły. Najpierw podchodził sceptycznie. Był płacz i strach, ale dużo z nim rozmawiałem, opowiadałem o swojej szkole i nabrał teraz ochoty
- Jesteś świetnym ojcem – uśmiechnęła się życzliwie
- Dyskutowałabym. Wypoczywaj – puścił jej oczko i zamykając za sobą drzwi wyszedł z sypialni.

Dziadkowie, ciocie i wujkowie, wszyscy przybyli by świętować kolejne urodziny Rocha Dobrzańskiego. Musiała przyznać, że jej były mąż spisał się na medal. Cały salon udekorowany był kolorowymi balonikami, a każdy z przybyłych gości otrzymywał papierową, stożkową czapeczkę. Gości było tak wielu, że zrezygnowali z zasiadanej imprezy na rzecz tak zwanego standing party. Stół, przy którym zwykle jadali posiłki, stał teraz ustawiony przy ścianie. Dobrzański ustawił na nim owocowe sałatki, przepyszne muffiny, kolorowe desery w małych, przezroczystych, plastikowych kubeczkach i napoje od soku, przez colę, na owocowym i bezalkoholowym szampanie skończywszy. Część smakołyków zamówił, część przygotował sam, resztę łakoci przywiozła Helena. Początkowo chciał wynająć profesjonalną firmę, ale ostatecznie porzucił ten pomysł, stwierdzając, że wielką frajdę przyniesie mu zorganizowanie tego przyjęcia. Pierwszy raz miał okazję się wykazać od początku do końca. Gdy jeszcze byli razem, większość rzeczy organizowała Ula, on zajmował się co najwyżej kupnem tortu i prezentu i nakryciem stołu. Poza tym tamte przyjęcia były zdecydowanie mniejsze. Zapraszali tylko rodzinę. Ich przyjaciele w większości byli jeszcze bezdzietni. Po rozwodzie organizację przyjęcia wzięła na siebie Ula. Zapraszała go, bo chciała, żeby tego dnia ich syn miał obok siebie dwójkę rodziców. Przyjeżdżał zwykle na godzinę, by niezbyt długo drażnić ją swoim widokiem. Poza tym w pierwszych latach po rozstaniu jej rodzina okazywała mu jawną niechęć. Nie czuł się z tym najlepiej, ale w pełni ich rozumiał. Z czasem było coraz lepiej, łatwiej. Wszyscy oswoili się z nową sytuacją, a w ostatnich miesiącach Marek dostrzegł nawet ponowną nić sympatii ze strony Cieplaka. Najwyraźniej Józef doceniał jego starania w opiece nad chłopcami i troskę w stosunku do chorej Uli.
W domu było gwarno i tłoczno. Początkowo cała uwaga skupiała się na Rochu, który przyjmował życzenia i prezenty, by po kilkudziesięciu minutach po gromkim ‘sto lat’ rozdawać pośród gości tort. Kinder party przeniosło się na piętro do pokoi chłopców. Dzieciaki miała pilnować Elwira. Pozostali goście na dole świętowali drugą okazję – powrót Uli. Nie rozmawiali o chorobie. Nie chcieli zadręczać jej pytaniami o stan zdrowia. Żartowali, opowiadali śmieszne sytuacje. Było naprawdę miło. Marek, pełniąc rolę gospodarza krążył po salonie wyraźnie z siebie zadowolony. Gdyby na tym przyjęciu pojawił się ktoś obcy, kto nie zna ich historii, z całą pewnością trudno byłoby mu stwierdzić, że Ula i Marek są od dawna po rozwodzie, a ich synowie wychowują się w rozbitej rodzinie. Tworzyli piękny obrazek szczęśliwego domu.

Przez kolejny tydzień miał jeszcze urlop. Jeździł do firmy tylko na dwie, trzy godziny, a w tym czasie do chłopców przychodziła Elwira. Ula była pod wrażeniem jego organizacji. Owszem, raz w tygodniu ściągał panią Irminę do sprzątania mieszkania, ale resztę obowiązków domowych wziął na siebie i szło mu całkiem nieźle. Na dodatek każdego popołudnia woził ją do pobliskiego, prywatnego szpitala, gdzie pod okiem rehabilitantów wzmacniała rękę. Ku jej ogromnemu zdziwieniu świetnie gotował. Nigdy nie podejrzewała do o umiejętności kucharskie. Owszem, jeszcze w czasie trwania ich małżeństwa grill i marynowanie mięsa zawsze było na jego głowie, potrafił też zrobić kaszkę dla Rocha, jajecznicę i ugotować budyń, ale na tym jego kulinarne popisy się kończyły. Teraz serwował jej dwudaniowe obiadki, a w ostatnim czasie powoli przekonywał również synów do zup.
Chłopcy od godziny byli z Elwirą w kinie. Marek pojechał do firmy a ona miała chwilę spokoju tylko dla siebie. Nie musiała się obawiać, że któryś z jej synów z uśmiechem na ustach wparuje do sypialni opowiadając jej jakąś historię. Leżała na łóżku zwinięta w kłębek. Płakała. Płakała, gdy nikt nie widział. Ostatnio coraz częściej jej się to zdarzało. Miała wahania nastrojów. Euforia związana z dobrymi wynikami i powrotem do domu i synów mieszkała się ze strachem i poczuciem przegranego życia. Od operacji minęły dwa tygodnie, a ona mimo wszystko do końca nie zaakceptowała obecnej sytuacji. Chciała żyć. Dla swojej rodziny, przyjaciół, ale przede wszystkim dla synów. Jednak w głębi duszy czuła, że teraz jej życie będzie ograniczało się wyłącznie do roli matki. W jej mniemaniu jako kobieta była skończona. Została odarta z kobiecości kilka razy. Pierwsza operacja, odejście Artura, druga operacja. Z jednej strony nie miała do Góreckiego żalu. Po części nawet go rozumiała. Co nie zmieniało faktu, że trzeci jej poważny związek okazał się kompletną porażką. Wczoraj wieczorem dostała od niego krótkiego sms’a. Przepraszał, że zawiódł, że postawił pracę ponad ich związek, że nie podołał. Wyrażał nadzieję, że u niej wszystko w porządku i że jeszcze będzie szczęśliwa.
- Chłopcy jeszcze nie wrócili? – nieoczekiwanie w drzwiach stanął Dobrzański
- Są na ‘Smerfach’. Powinni być za jakąś godzinę – rzekła nie odwracając się. Miała nadzieję, że nie zobaczy jej łez, że szybko wyjdzie z sypialni.
- A to dobrze. Zdążę przygotować obiad. Musiałem zajechać do rodziców po podpis ojca i pani Marysia dała mi twoje ulubione zrazy w sosie grzybowym. Zaraz dogotuję kaszy – brak reakcji go zaniepokoił. Poza tym ten głos… Tak inny od jej normalnego tonu – Ula, wszystko w porządku? - Wszedł w głąb pomieszczenia i stanął nad łóżkiem. Nerwowym ruchem otarła policzki. Dopiero z bliska dostrzegł jej łzy
- Tak – szepnęła unikając jego spojrzenia
- Chyba jednak nie do końca. Boli cię coś? Źle się czujesz? – zapytał lekko spanikowany i ostrożnie przysiadł na brzegu materaca – Może powinniśmy jechać do profesora?
- Nie – zaprotestowała – To nic wielkiego. Po prostu zebrało mi się na rozczulanie nad sobą – nerwowo zaśmiała się pod nosem, energicznie trąc powieki – Zaraz wezmę się w garść – usiadła po turecku, opierając się o wezgłowie łóżka
- Nie zawsze musisz być silna. Każdy czasem ma chwilę słabości. Łzy nie są niczym złym – odparł – W ciągu ostatnich dwóch miesięcy przeszłaś bardzo wiele. Czasem żal, gniew, ból dobrze z siebie wyrzucić. To pomaga – spojrzał na nią z troską - Wiem z własnego doświadczenia.
- I co? Uważasz, że jak zacznę teraz przed tobą opowiadać swoje frustracje, jakie to moje życie jest do dupy, to mi się zrobi lepiej?
- Może. A może mnie uda się ciebie przekonać, że twoje życie jednak nie jest do dupy – usiadł wygodniej po drugiej stronie łóżka, przyglądając się jej uważnie – Masz dwóch cudownych synów – kiwnęła głową potakująco
- Tylko, że ja nie chcę do końca życia, ciekawe ile mi go jeszcze zostało – wtrąciła zamyślona – być wyłącznie matką – potarła dłonią czoło  
- Udało ci się pokonać bardzo trudnego przeciwnika. Wyszłaś z tej walki zwycięsko. Jesteś zdrowa, młoda i piękna.
- I właśnie rozpadł się mój trzeci związek – coś go ścisnęło w środku - Podobno do trzech razy sztuka – rzekła z goryczą. Ta rozmowa, jej kształt, a przede wszystkim partner dyskusji nieco ją zaskakiwały, ale brnęła w to dalej.  
- Ja wiem, że ta sytuacja z Arturem – westchnął ostrożnie dobierając słowa – Choroba, a wcześniej również ja, zachwiały twoją wiarę w siebie… - urwał na chwilę - Może znajdę ci jakiegoś psychologa, albo skontaktuję się z tą lekarką ze szpitala. Może prowadzi prywatną praktykę? Musisz ponownie uwierzyć w to, że jesteś cudowną kobietą – spojrzał na nią czule
- Cudowną kobietą z nowotworem – zauważyła – I sztucznymi cyckami – zagryzła dolną wargę. Nie chciała wracać do zdrady. Dawno zamknęła ten rozdział. Poniekąd dzięki Góreckiemu.  
- A co to ma za znaczenie? – zmarszczył brwi i postanowił podzielić się z nią sekretem swojej byłej narzeczonej – A wiesz, że Paulina przeszła zabieg powiększania piersi? – spojrzała na niego zaskoczona, na co się uśmiechnął – Też ma implanty, a co ciekawe to ja jestem ich sponsorem – oboje się zaśmiali – I właśnie taki uśmiech powinien gościć na twojej twarzy jak najczęściej – przez chwilę wpatrywali się w siebie bez słowa – Musisz dać sobie trochę czasu – rzekł wstając – To, że Artur okazał się kolejnym palantem, który nie był ciebie wart, nie znaczy, że nie będziesz jeszcze szczęśliwa. Ja bym bardzo tego chciał, bo zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Jesteś najbardziej wyjątkową kobietą, jaką w życiu poznałem i jestem dumny, że choć przez chwilę mogłem być twoim mężem. Chwilę zdecydowanie za krótką – mówił spokojnie, pewny wypowiadanych słów – I oprócz dumy czuję wściekłość na samego siebie, że cię skrzywdziłem, straciłem i że ktoś kiedyś zajmie moje miejsce – nie wiedziała, co mogłaby mu odpowiedzieć. Zaskoczył ją tymi kilkoma, krótkimi zdaniami. Zdał sobie sprawę, że chyba pozwolił sobie na zbyt wiele. Rozbieganym wzrokiem omiótł pomieszczenie i nerwowo przeczesał włosy – Chyba chłopcy wrócili – wskazał na drzwi, choć oboje nie słyszeli nawet najmniejszego szmery na korytarzu – Zawołam cię na obiad – wyszedł. Została sama z jeszcze większym mętlikiem w głowie. Przez kolejne dni oboje udawali, że ta rozmowa w ogóle nie miała miejsca.

czwartek, 12 lutego 2015

'Kto, jak nie Ty' XI

Z samego rana ściągnął Elwirę. Chciał jeszcze przed obchodem pojawić się u Uli i sprawdzić, czy wciąż czuje się dobrze i czy czegoś nie potrzebuje. Pojawił się na oddziale krótko po ósmej trzydzieści. Nie spędził w Wieliszewie wiele czasu. Zamienił kilka słów z profesorem i z Ulą i musiał jechać do firmy. Ania zadzwoniła kilka minut po dziewiątej informując go, że Pshemko szaleje i nikt nie potrafi dowiedzieć się, o co mu tak naprawdę chodzi. Nie chciał denerwować ojca i prosić go o pomoc. Pojechał na Lwowską osobiście. Jak się okazało, całe zamieszanie okazało się nie warte większej uwagi. Projektant wpadł w furię, gdyż jego ulubiona czekolada owszem, została dostarczona przez restaurację w umówionym czasie, ale była zbyt chłodna, a na dodatek o zgrozo barista zapomniał o szczypcie chilli.

Zamruczała, wybudzając się z popołudniowej drzemki. Od operacji minęła doba, a ona wciąż czuła skutki narkozy. Leki przeciwbólowe zawierały również lekki środek nasenny, by wysypiała się jak najlepiej. Sen był w tym momencie zbawienny, aby jak najszybciej odzyskała siły. Otworzyła oczy i dostrzegła siedzącego na krześle Dobrzańskiego. Z nogami założonymi na jej nocną szafkę wpatrzony był w tablet.
- Marek? Co ty tu robisz?
- W tej chwili zakupy – uśmiechnął się uroczo – Powoli kończą nam się zapasy podstawowych produktów. Zwłaszcza kluchów – zaśmiali się oboje mając przed oczami Leona, który domaga się makaronu – Jak tak dalej pójdzie, to utuczymy naszych synów. On niemal wpada w histerię na dźwięk słowa ‘zupa’ – wywrócił oczami - I zamiast spędzać czas w markecie postanowiłem wszystko kupić online i te kilka godzin spędzić tu u ciebie. Pomyślałem, że może nie będziesz chciała być sama – posłała mu wdzięczny uśmiech
- A co z chłopcami?
- Są u moich rodziców – wyjaśnił okładając urządzenie na parapet
- To nie jest dla nich kłopot? – dopytywała chrząkając lekko – Podasz mi wody? – bez słowa nalał do szklanki nieco płynu i wrzucając do środka słomkę podał jej naczynie.
- Najmniejszy. Mama była przeszczęśliwa. I tak cały czas mi wyrzuca, że przez nasze rozstanie nie może ich mieć na każde zawołanie – uciekała wzrokiem, więc szybko zmienił temat – Przywiozłem ci nową koszulę na przebranie – wskazał na leżący w nogach łóżka pakunek - Jak się czujesz? – spojrzał na nią z troską.
- Dobrze – zerknęła na swoje dwie, wyraźnie odznaczające się pod materiałem koszuli nocnej piersi. Już nie była jednostronnie okaleczona, już nie była płaska. Znów odzyskała piersi. Dwie zdrowe piersi – Nie mogę się doczekać, kiedy wrócę do domu – uśmiechnęła się wyraźnie wzruszona.
- My też – przyjrzała mu się uważnie, ale najwyraźniej on nie zdawał sobie sprawy, jak to zabrzmiało i ciągnął dalej – Jabłka schodzą jak świeże bułeczki. Ja jeszcze nigdy nie wiedziałem Rocha tak chętnie wcinającego ligole – śmiał się pod nosem - Naprawdę swoim pomysłem dokonałaś rewolucji. Twój syn odłożył na dalszy plan żelki i tylko słyszę ‘tata, daj jabłko’. Leo oczywiście go naśladuje. W ogóle śmieszne chłopaki. Dzieci to nam się udały – spojrzał na nią ciepło – Tak naprawdę chyba nigdy jeszcze tego nie robiłem, ale chciałem ci podziękować za naszych synów. Dałaś mi najpiękniejszy prezent, jaki kobieta może dać mężczyźnie i świetnie ich wychowałaś – podniósł do ust jej dłoń i pocałował z czcią
- Daj spokój. Ja ci chciałam podziękować, że zostawiłeś firmę i całkowicie skupiłeś się na nich. I na mnie – dodała po chwili – Naprawdę to doceniam, że tu przyjeżdżasz, że jesteś, że mogę na ciebie liczyć
- Firma jest w bardzo dobrych rękach. Dzisiejsza kontrola wypadała pomyślnie. Swoją drogą nasz wręcz histeryczny projektant cię pozdrawia, a Viola zapowiedziała się na jutro z wizytą.
- Fajnie. Stęskniłam się za nią. Ostatnio złapałam się na tym, że brakuje mi tych jej dziwnych powiedzonek. Jutro wieczorem ma podjechać też Alicja. Już mam dość tego odizolowania. Tęsknię za ludźmi
- I ja wpadnę, jak chłopaki pójdą z Jaśkiem do kina
- Nie ma takiej potrzeby – rzekła z nutą goryczy. Zmarszczył brwi słysząc jej słowa – Będę miała towarzystwo, a ty powinieneś mieć wreszcie kilka godzin dla siebie. Wyobrażam sobie, jak Daria mnie przeklina, że zabrałam jej ciebie na długie tygodnie – chrząknęła wyraźnie zakłopotana
- Rozstaliśmy się – spojrzała na niego zaskoczona – Już jakiś czas temu
- Mam nadzieję, że to nie moja wina – zaczęła z nutą przejęcia – Marek przepraszam, że zrzuciłam na ciebie obowiązek całodobowej, trwającej prawie miesiąc opieki nad dziećmi. Ja naprawdę – chciała kontynuować, ale przerwał jej
- Daj spokój – spojrzał na nią czule – wolałbym, żebyś nie była chora, ale dzięki temu, że tu jesteś mogę ich mieć na co dzień. Dopiero teraz, przebywając z nimi całą dobę, siedem dni w tygodniu widzę, ile tracę. I skoro teraz mogę spędzić z nimi trochę czasu, to zamierzam to wykorzystać do maksimum. A z Darią… - zaśmiał się pod nosem – Nie pasowaliśmy do siebie. I tak by nic z tego nie było, bo jej po prostu nie kochałem – zatonął w jej oczach
- Marek – westchnęła – Ja jestem ci bardzo wdzięczna, że się o mnie troszczysz, ale… - urwała na chwilę zastanawiając się, jak ubrać to odpowiednio w słowa. On już wiedział do czego zmierza. Postanowił ułatwić jej zadanie.
- Spokojnie. Nie powiedziałem ci tego i nie przyjeżdżam tutaj po to, by…. – nerwowo przeczesał włosy - Nawet w najśmielszych snach nie liczę, że kiedyś jeszcze do mnie wrócisz. Przyjeżdżam tu, to nie chcę byś była sama. Ja będąc na twoim miejscu, nie chciałbym być sam… Wiem, że wszystko spieprzyłem i nie wybaczę sobie tego, do końca życia, ale czasu nie cofnę. Byłem głupim fiutem, który na chwilę zapomniał, że ma serce i rozum i zaczął myśleć rozporkiem – spojrzał na chwilę w okno i ciągnął dalej – Wiele myślałem o tym, co zdarzyło się na przełomie tamtego lata i jesieni i dopiero z perspektywy czasu wiem, że tak naprawdę ja nie byłem jeszcze gotowy….na bycie mężem i ojcem. Gdy cię odzyskałem, gdy wróciłaś do mnie po tym pokazie…- spojrzał na nią. Wpatrywała się w niego uważnie – bardzo chciałem być facetem, który potrafi być wreszcie wiernym mężem i dobrym ojcem, ale teraz dopiero widzę, że wtedy jeszcze do tego nie dojrzałem. Chciałem taki być i przez pierwsze lata naszego małżeństwa mi się udawało, ale później… Strzeliłem największą głupotę w swoim życiu. Dopiero teraz, prawie przed czterdziestką tego naprawdę chcę, jestem na to gotowy i podołałbym temu zadaniu. Chyba za bardzo się pospieszyłem nalegając na szybki ślub – zmarszczyła brwi – Nie żałuję go, żeby była jasność. Po prostu wtedy jeszcze wielu rzeczy mimo wszystko nie rozumiałem i nie doceniałem. I mimo trzydziestki na karku byłem jeszcze głupim gówniarzem, który uważał, że skoro osiągnął constans, to może przestać się starać i pozwalać sobie na małe grzeszki, które się nie wydadzą. Dziś wiem, że to nie chodzi o to, by te grzeszki się nie wydały, a o to, by żyć zgodnie z sercem i sumieniem – po jej policzku spłynęła łza, którą szybko starła – Przepraszam, że cię skrzywdziłem. Że skrzywdziłem ciebie, Rocha i pośrednio również Leona. Trzy najważniejsze osoby w moim życiu – zakończył z bólem patrząc prosto w jej błękitne, zaszklone tęczówki
- Ja poniekąd też cię skrzywdziłam. Ciebie i Rocha – szepnęła
- Co ty mówisz?! – lekko się wzburzył bezsensownością jej słów
- Gdy leżałam tutaj wiele długich dni często nachodziły mnie myśli, że ta moja choroba to kara… - zmarszczył brwi spoglądając na nią z niedowierzaniem – Kara za to, jak potraktowałam ciebie po naszym rozstaniu. Kara za to, że od razu nie powiedziałam ci o ciąży, że ograniczałam twoje kontakty z małym. Nie powinnam była. Zawsze byłeś wspaniałym ojcem.
- Przestań opowiadać głupoty! – zirytował się – Choroba to nie jest kara! Tak się po prostu stało – urwał na moment, nerwowo pocierając dłonią czoło - A co do Rocha, to oboje wiemy, że sobie na to zasłużyłem. Nie byłem dobrym ojcem. Dobry ojciec nie funduje dziecku takiej traumy, przez jaką przeszedł nasz syn. I to tylko zasługa twoja i pani psycholog, że wyszedł z tego stosunkowo szybko. A jeśli chodzi o ciążę… Miałaś prawo czuć się rozgoryczona i miałaś prawo chcieć, jak najszybciej się ode mnie uwolnić – zapadła między nimi cisza. Każde pogrążone było w swoich myślach. Pierwszy odezwał się Marek – Wiesz, to zabawne, że dopiero tyle lat po rozstaniu potrafiliśmy normalnie i szczerze ze sobą porozmawiać
- Podświadomie czekałam na ten moment, choć bardzo się go obawiałam…. Stąd te moje ataki i unikanie z tobą kontaktu – oboje poczuli ulgę.
- To już jest nie ważne – pogładził kciukiem jej dłoń

Przyjeżdżał codziennie. Dużo rozmawiali. O wszystkim. O życiu, firmie, synach. Pewnego razu pokazał jej filmik, na którym Leon śmiga po parkowych alejkach na swojej nowej hulajnodze na trzech kółkach. Pod koniec filmiku krzyczy do kamery ‘kocham cię mamo’ i posyła powietrznego buziaka. Rozkleiła się totalnie. Tak bardzo za nimi tęskniła. Objął ją ramieniem i uspokajająco gładząc po plecach szeptał ‘jeszcze tylko kilkadziesiąt godzin i będziesz ich mogła przytulić’. Wreszcie nadszedł dzień jej wypisu. Ustaliła jeszcze z profesorem kiedy ma stawić się na kontrolę i opuściła wreszcie szpitalne mury.
- Zmieniłeś samochód? – spytała zaskoczona, gdy otworzył bagażnik terenowego Audi by schować jej walizkę
- Prawie dwa tygodnie temu. Jeszcze pachnie nowością – zaśmiał się i otworzył jej drzwi od strony pasażera – Chłopcom jest wygodniej – rzucił zatrzaskując jej drzwi. Do tej pory woził chłopców swoim sportowym Lexusem. Gdy byli jeszcze małżeństwem, a na świecie pojawił się Roch nie chciał nawet słyszeć o zmianie auta. Był zakochany w swojej sportowej zabawce. Ona miała zamontowany fotelik dla syna w swoim małym Audi. Gdy jeździli we trójkę korzystali z jej auta. Później po rozwodzie Marek albo pożyczał samochód od rodziców wożąc gdzieś chłopców, albo upychał ich foteliki w swojej ‘deskorolce’, jak zwykł określać auto prezesa Szymczyk. Teraz najwyraźniej Dobrzański zmienił zdanie. Chyba rzeczywiście dorósł.
- Wiesz – zaczął, gdy wyjeżdżali już na obrzeża Piaseczna – ja nie chcę się narzucać, ale uważam, że najrozsądniej będzie, jak jeszcze przez kilka dni z wami zostanę. Ty nie możesz jeszcze dźwigać, a Leon wciąż potrzebuje asysty przy siadaniu na krześle czy wejściu do wanny. Roch ci w tym nie pomoże, a skoro ja mam czas, to chyba nie ma sensu ściągać Alicji czy twojego brata – nie spuszczał wzroku z drogi.
- Masz rację. I dziękuję, że to zaproponowałeś. Szczerze mówiąc sama miałam cię o to poprosić – uśmiechnęła się pod nosem
- No to załatwione – był wyraźnie zadowolony z jej zgody.
Gdy tylko otworzyła drzwi do swojego mieszkania Marek szepnął jej na ucho ‘niespodzianka’. Ujrzała Józefa z Beatą, Alicję, rodziców Marka, Elwirę, ale przede wszystkim swoich synów, którzy biegiem rzucili się w jej kierunku. Marek szybko stanął przed nią i łapiąc synów pod pachy nieco wyhamował ten pęd.
- Mama, mama – przekrzykiwali się wzajemnie
- Pamiętacie, jak mówiłem wam, że mamę boli rączka – kiwnęli głowami – No jeszcze trochę ją boli, więc przytulcie się ostrożnie, by nie sprawić mamie bólu. I dajcie jej buziaka – chłopcy całowali jej policzki opowiadając jeden przez drugiego, jak bardzo za nią tęsknili. Nawet nie próbowała tłumić łez trzymając ich wreszcie w swoich ramionach.

środa, 4 lutego 2015

'Kto, jak nie Ty' X

Przestudiował całą książkę telefoniczną i znalazł wreszcie interesujący go numer. Nacisnął zieloną słuchawkę i obserwując bawiących się w salonie synów czekał na połączenie.
- Halo
- Cześć, mówi Marek
- Tak, wiem – usłyszał chłodny ton po drugiej stronie
- Mam do ciebie prośbę – zaczął niepewnie
- Coś z chłopcami? – nie dała mu dokończyć – Mam przyjechać?
- Nie, nie – zaśmiał się pod nosem - Radzimy sobie świetnie. Chodzi o Ulę. Mogłabyś do niej zadzwonić albo podjechać? Ode mnie nie odbiera. Nie chce się narzucać, zresztą nie bardzo mi wypada – chrząknął -  Zdaje się, że trudna rozmowa z Arturem już za nią i może potrzebować bratniej duszy.
- Nie bardzo rozumiem. Jaka trudna rozmowa? – dociekała Milewska
- Nie widziałaś okładki ostatniego numeru ‘Świata celebrytów’? Artur leci do USA. Chciał uciec, jak szczur, a ona siedzi w tym szpitalu i się zamartwia, że ten dupek nie daje znaku życia – zacisnął pięść -  Rozmawiałem z nim i próbowałem nałożyć mu do głowy, że jest jej winien rozmowę – przedłużając się po drugiej stornie cisza świadczyła o tym, że Alicja była podobnie zaskoczona postępowaniem Góreckiego, jak on
 - Dziękuję, że dałeś mi znać. Zaraz do niej zadzwonię. Ucałuj chłopców. Odezwę się do ciebie wieczorem.
- Czekam na telefon.

- Kochanie – gładziła Dobrzańską po plecach – Nie płacz proszę – serce ją ściskała, gdy po raz kolejny widziała malującą się na twarzy przyjaciółki rozpacz.
- Dlaczego każdy mój związek kończy się katastrofą? – szepnęła – Najpierw Bartek, później Marek, a na końcu Artur – usiadła na szpitalnym łóżku i wytarła dłonią mokry policzki – Chociaż tego ostatniego jestem w stanie jeszcze zrozumieć. W sumie sama nakłaniałam go do normalnego życia, do powrotu do pracy – przeczesała palcami włosy – Wiedziałam, że kariera jest dla niego ważna. Tak samo, jak ważne jest dziecko, którego ja mu dać nie mogę – Milewska zmarszczyła brwi, przyglądając się jej z zainteresowaniem – Bardzo chciał być ojcem. Zastanawiałam się nad tym, dopóki nie wiedziałam, że mam raka. Przez chorobę plany o macierzyństwie musiałabym odłożyć na później. Nie jestem już najmłodsza. Choroba, leczenie. Bałam się. Bałam się, że nie urodzę zdrowego dziecka. Gdyby było obarczone jakąś wadą nie wiem, czy bym to sobie kiedykolwiek wybaczyła. I czy Artur potrafiłby je kochać. Czy byłby z niego dumny, gdyby nie było takie, jakie sobie wymarzył. Znany aktor ma niepełnosprawne dziecko. Prasa wszystko by wyciągnęła.
- Wiem – westchnęła – Ale mimo wszystko on powinien rozumieć twoje obawy i twoją decyzję. Zwłaszcza w tej sytuacji.
- Właśnie – zaśmiała się pod nosem nerwowo – W tej sytuacji. Chora kobieta, bez piersi – tym tonem próbowała chyba ukryć swój żal – To jakby nie kobieta. Odarto mnie z kobiecości… chociaż z drugiej strony sama się na to zgodziłam – westchnęła ze łzami w oczach
- Przestań wygadywać głupoty – Milewska starała się przywrócić ją do porządku – Ile panienek poprawia sobie cycki z uwagi na kaprys. Wciskają sobie silikon by mieć czym świecić na ulicy. Przecież będziesz miała piersi. Równie piękne, jak te naturalne. Większość napotkanych ludzi nie będzie miała pojęcia, że nie są twoje.
- Ale Artur wiedział
- Nie sądzę, żeby to był powód jego decyzji. Akurat w świecie celebrytów więcej sztuczności niż na bazarze z chińskimi wyrobami – zauważyła – Każdy ma coś poprawiane. Pośladki, zęby i piersi. Wychodzi na to, że jednak jego uczucie nie było na tyle silne. Po prostu nie był ciebie wart. Jesteś twardą dziewczyną i dasz sobie radę. Za kilka dni przejdziesz zabieg, a później wrócisz do domu. Do dwóch chłopaków, którzy na ciebie czekają i którzy są w tobie totalnie zakochani.
- Masz rację – pokiwała głową – Są dla mnie wszystkim – uśmiechnęła się szczerze, pierwszy raz tego popołudnia – Jedynie oni będą ze mną zawsze. Na dobre i na złe.

- Babcia! – krzyknął Leo na widok Alicji
- Cześć skarbie – ucałowała jego policzek – A gdzie Roch? – dopytywała
- Maciek jechał ze swoim synem na basen i zabrał go ze sobą – wyjaśnił Dobrzański – Leo od wczoraj ma niewielki katar więc wolałem nie ryzykować
- Słusznie
- Skończyłeś już jogurt? – spojrzał na syna, który przecząco kiwnął głową – No to jemy. Przecież to twój ulubiony  – Leon nie ruszył się na krok wpatrując się w ojca z uśmieszkiem – Bo powiem mamie – pogroził mu palcem. Chłopiec podreptał w stronę ławy, na której zostawił kolorowy kubek z wizerunkiem Kubusia Puchatka – I jak ona się czuje?
- Jest trochę rozbita tym rozstaniem. Obwinia się, że to jej wina, że nie potrafiła spełnić jego oczekiwań – w Dobrzańskim się zagotowało na myśl o Góreckim, który skrzywdził jego żonę – Poza tym przeżywa tę drugą operację i boi się, czy będzie całkowicie zdrowa – Marek wydawał się być wyraźnie zmartwiony
- Tęsknota za chłopcami też na nią dobrze nie wpływa. Już długo jest tam sama. Gdyby się czymś zajęła, byłoby jej łatwiej – zamyślił się
- Dużo ćwiczy, by być jak najszybciej w dobrej kondycji. Ta ręka jest coraz sprawniejsza i sprawia mniej bólu. Poproszę Izę, żeby ją odwiedziła w ciągu najbliższych dni. Z pewnością wizyta koleżanki choć na chwile zaprzątnie jej głowę. Dobrze by było, żebyś pojechał jeszcze do niej z chłopcami – Dobrzański skrzywił się
- Myślałem o tym, ale nie wiem czy Leon nie będzie chory. Nie można dopuścić by ją zaraził przez zabiegiem. Poza tym w tym tygodniu ma padać. My się możemy spotykać tylko w ogrodzie, bo Ula nie chce, by chłopcy kręcili się po szpitalu. Ale porozmawiam z nią jeszcze, jak chłopcy będą do niej dzwonić wieczorem.

- Cześć Ula – wybrał jej numer chwilę przed dziewiętnastą – Nasi synowie domagają się wieczornej rozmowy z tobą – rzekł ciepłym tonem
- Chciałam cię przeprosić, że nie odbierałam od ciebie telefonów
- Nie musisz. Rozumiem.
- Muszę. Zachowywałam się głupio, ale potrzebowałam chwili samotności. Rozstałam się z Arturem – gorycz porażki mieszała się w jej głosie bólem porzucenia
- Przykro mi – rzekł szczerze – Miałem nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwa
- Mama! – Leon ciągnął ojca za nogawkę
- Wybacz, twój młodszy syn domaga się twojej uwagi. Porozmawiaj z nimi chwilę, a później zamienię z tobą jeszcze dwa zdania – podał synkowi telefon
- Mama? Kocham cię – rzekł jej prawie trzyletni synek

Z obandażowanym tułowiem i w specjalnym staniku podtrzymującym piersi leżała okryta pościelą. Niebawem powinna odespać narkozę. Zostawił chłopców z Elwirą i przyjechał do niej z samego rana, by podtrzymać ją na duchu. Gdy profesor zapewnił go, że operacja przebiegła bez komplikacji wrócił na kilka godzin do domu, by wieczorem znów pojawić się w Wieliszewie. Mruknęła coś niewyraźnie i z trudem otworzyła oczy. Dostrzegła siedzącego na krześle Dobrzańskiego. Uśmiechnął się do niej serdecznie.
- Jak się czujesz?
- Obolała – mówiła cicho – Rozmawiałeś z profesorem?
- Tak, wszystko jest w porządku. Śpij – poprawił jej kołdrę – Przyjadę rano