B

piątek, 30 maja 2014

'Miłość bez końca' I

To spadło na nich jak grom z jasnego nieba. Owszem, Józef wcześniej miał problemy z sercem, miał cukrzycę, ale był pod stałą kontrolą lekarzy. Przyjmował odpowiednie leki i wszystko było w normie. I nagle zaczął chudnąć. Stracił apetyt, męczyły go nudności. Początkowo nic nie mówił córce. Wielokrotnie dopytywała, czy dobrze się czuje. Widziała, że stracił kilkanaście kilogramów. Zbywał ją. Nie chciał jej martwić. Wiedział, że jest bardzo zapracowana. Kilka miesięcy wcześniej po roku poszukiwań dostała wreszcie pracę w jednym z banków. Dodatkowo pomagała mu w opiece nad najmłodszą córką Beatką i nastoletnim Jaśkiem. Jego żona zmarła sześć lat temu podczas porodu. Został sam, a większość obowiązków jego żony przejęła Ula. Teraz złe samopoczucie zrzucał to na karb wysiłku fizycznego podczas remontu garażu i wahania poziomu cukru. Zapewniał, że robił badania i wszystko jest w porządku. Ale prawda była taka, że na badania nie miał czasu i pieniędzy. Tak bardzo chciał skończyć ten remont przed zimą, a pracy było jeszcze multum. Z czasem zaczął pojawiać się ból. W nadbrzuszu i plecach. Początkowo sądził, że to wynik dźwigania drewna i puszek z farbą. Nie był już najmłodszy. Ale ból zamiast ustępować, nasilał się. To skłoniło go by wreszcie udać się do lekarza pierwszego kontaktu. Miał szczęście. Nawet nie musiał czekać zbyt długo na USG. Najbliższy wolny termin był za dwa tygodnie. Lekarz stwierdził zapalenie trzustki. Włączono leczenie. Ale ból nie ustępował, a Cieplak wciąż tracił na wadze. W ciągu ledwie kilku miesięcy stracił ponad piętnaście kilo, a nigdy nie był osobą otyłą. Ta różnica w masie ciała była naprawdę widoczna. Przez silny ból szybko się męczył. Nawet zdecydował się po dwudziestu latach rzucić palenie. Pewnego jesiennego dnia ból był tak silny, że zabrało go pogotowie. W szpitalu wykonali szczegółowe badania. Diagnoza była pewna. Nowotwór trzustki. Cieplak dostał skierowanie do szpitala onkologicznego. Ula, gdy tylko się dowiedziała była zdruzgotana. Wspólnie z ojcem postanowili na razie nie martwić dzieciaków. Nic by to nie dało. Józef powiedział im tylko, że musi się dalej leczyć, ale w innym szpitalu. Zapewnił, że wszystko będzie dobrze, że będzie zdrowy, ale sam nie miał takiej pewności. Ula wyrzucała sobie, że zbyt mocno skupiła się na pracy. Wydawało jej się, że gdyby wcześniej zmusiła ojca do szczegółowych badań prawdopodobnie uniknęliby przerzutów. Niemal błagała szefa o dzień urlopu. Pracowała stosunkowo od niedawna, na dodatek bank miał problemy przez kryzys. To nie był najlepszy czas na wolne, ale ona musiała jechać z ojcem do lekarza. Musiała wszystkiego dopilnować i dowiedzieć się wszystkich szczegółów. Z samego rana znaleźli się pod Centrum Onkologii na warszawskim Ursynowie. Kolejka była ogromna. Porównywalna do tych, które ustawiały się w czasie PRL’u. Po dwóch godzinach wreszcie udało im się zarejestrować i zostali skierowani pod gabinet numer trzydzieści siedem. Przed nimi było piętnastu pacjentów. Józef zmęczony ciężko opadł na jedno z nielicznych, wolnych krzeseł. Ula również dość już miała tego harmidru. Na dodatek była zestresowana. Spojrzała na zegarek. Wskazywał ósmą dwadzieścia. Mieli jeszcze sporo czasu, nim lekarz zjedzie do pacjentów. Z tabliczki przytwierdzonej do drzwi dowiedziała się, że Seweryn Kołodziej rozpoczyna pracę od dziesiątej. Westchnęła ciężko. Rozejrzała się po długim korytarzu. Dziesiątki ludzi. Starych, młodych, kobiet i mężczyzn. Wszyscy w kolejce po życie. Łza zakręciła jej się w oku widząc wycieńczoną dziewczynę w jej wieku. Z miłością spojrzała w stronę swojego ojca, który pogrążony był w rozmowie z jakimś starszym panem. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, by jej ojciec wrócił do zdrowia. Musiała to zrobić dla siebie i dla młodszego rodzeństwa. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mała Beti zostanie sierotą w tak młodym wieku. Siedząc na korytarzu miała wrażenie, że każda kolejna upływająca minuta liczy godzinę. Wreszcie pojawił się personel. Lekarze i pielęgniarki zaczęli stopniowo zajmować kolejne gabinety. Kwadrans po dziesiątej w drzwiach gabinetu trzydzieści siedem pojawił się około czterdziestoletni blondyn w białym kitlu. ‘Zapraszam pierwszą osobę’ powiedział donośnym głosem. Staruszka uwieszona na ramieniu syna ruszyła do przodu. ‘Nareszcie’ odetchnęła Ula. Miała nadzieję, że już niebawem będą w domu.
Józef był już wyraźnie zmęczony hałasem, duchotą i tą przytłaczającą atmosferą tego budynku. Spojrzała na niego z troską.
- Może przyniosę ci coś do picia, tatusiu?
- Nie dziękuję. Mam w torbie butelkę wody. Która godzina?
- Dwunasta.
- Jeszcze dziesięć osób przed nami. Strasznie wolno to idzie.
- Poczekamy. Nigdzie nam się nie spieszy. Pani Szymczykowa zajmie się dzieciakami – uspokajała ojca, ale sama miała już dość.
Pacjentów na korytarzu stopniowo ubywało. Chwilę po trzynastej wolne miejsce obok niej zajął jakiś mężczyzna. Początkowo nawet nie zwróciła na niego uwagi, ale gdy podeszła do niego pielęgniarka, uważnie przysłuchiwała się ich krótkiej rozmowie
- O jest pan panie Marku – starsza kobieta uśmiechnęła się do niego serdecznie
- Zgodnie z umową – odparł
- Doktor już czeka. Przyjmie pana jeszcze przed przerwą obiadową. Tam w tej chwili jest pacjent, ale za chwilę pana poproszą. Tutaj ma pan numerek i wszystkie dokumenty – mówiąc to podała mu kilka kartek
- Bardzo dziękuję. Jest pani nieoceniona – posłał jej uroczy uśmiech i zajął swoje miejsce. Wyciągnął ze skórzanej teczki tablet i zaczął przeglądać najświeższe wiadomości
- Pan też do gabinetu trzydzieści siedem? – zapytała Ula, obrzucając go badawczym spojrzeniem. Nie miał więcej, jak trzydzieści, góra trzydzieści dwa lata. Przystojny, dobrze ubrany. Woń jego perfum roznosiła się po całym korytarzu.
- Tak – rzucił nawet na nią nie spoglądając
- A który ma pan numer? – dociekała. Spojrzał na nią z pewną nutą niechęci i sięgając ręką do kieszeni swojego sportowego garnituru wyciągnął mały świstek.
- Dwanaście.  
- No właśnie. A przyszedł pan chwilę temu – spojrzała na niego sugestywnie  
- O co pani chodzi? – zapytał lekko zirytowanyi wlepił w nią swoje spojrzenie
- Przyjechałam tu z moim tatą o szóstej rano. Czekamy już tyle godzin i nie zanosi się na to, że wyjdziemy stąd przed piętnastą – westchnęła ciężko
- I co? Co mi pani sugeruje? Że się bezczelnie wciskam? – niemal warknął spoglądając jej w oczy. Ten błękit. Jeszcze nigdy w życiu nie widział takich tęczówek. Po chwili odgonił od siebie te myśli  i kontynuował – Nie proszę pani! Jak pani ojciec będzie tu po raz kolejny, to też będzie się mógł umówić wcześniej na konkretny dzień i przyjechać na wyznaczoną godzinę. Bardzo mi przykro, ale pacjenci pierwszorazowi muszą czekać – skończył swój wywód i wrócił do przeglądania portalu z notowaniami giełdowymi
- Przepraszam, nie wiedziałam. Siedzimy tu już wiele godzin. Tata jest zmęczony. A pan długo już się leczy u doktora Kołodzieja?
- Wystarczająco długo, żeby wiedzieć, iż ten specjalista jest wart każdej godziny spędzonej pod jego gabinetem. I tak mieliście dużo szczęścia, że trafiliście akurat do niego. Nie jest łatwo się tu dostać.
- Pan też ma nowotwór trzustki? – zapytała. Postanowiła dowiedzieć się od tego człowieka jak najwięcej. Skoro leczy się już jakiś czas, miała nadzieję, że nieco wprowadzi ją w temat. Ona póki co o raku tego typu wiedziała niewiele i to głównie z Internetu, który nie był wiarygodnym źródłem informacji.
- Nie – rzucił krótko. Najwyraźniej ta młoda, o przeciętnej urodzie, dziewczyna miała ochotę sobie porozmawiać. A on wybitnie nie miał na to dzisiaj ochoty. Zwłaszcza na ten temat.
- Ale też jama brzuszna? – dociekała.
- Książkę pani pisze?! – zirytował się. Już miał powiedzieć coś jeszcze, ale otworzyły się drzwi gabinetu i pielęgniarka zaprosiła go do środka. Odszedł bez słowa.

niedziela, 25 maja 2014

'Dziecko' VII ost.

Rankiem cicho wsunął się do jej sali. Nie spała. Patrzyła się w okno. Niepewnym krokiem podszedł do jej łóżka i uprzednio stawiając na szafce dwa jednodniowe soki marchwiowe usiadł na krześle obok. Przeniosła swój wzrok na niego.
- Jak się czujesz? – zapytał cicho, obawiając się dystansu z jakim go będzie traktować
- Lepiej, dziękuję
- Był już obchód?
- Tak. Godzinę temu
- Rozmawiałem wczoraj z twoim lekarzem… a w zasadzie Norbert rozmawiał. Mają ci dziś zrobić resztę badań. Pójdę później dowiedzieć się czegoś więcej – kiwnęła głową z wdzięcznością – Mam nadzieję, że nie będą cię trzymać tutaj długo i będę cię mógł zabrać do domu… do Warszawy – dodał, gdy obrzuciła go pytającym spojrzeniem
- Marek, ja z tobą nie wrócę – westchnął głośno. Tego się właśnie obawiał.
- Wiem, że ta przeklęta rozmowa bardzo cię zraniła. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Bardzo żałuję słów, które wtedy wypowiedziałem. Byłem tchórzem i ostatnim gnojkiem. Wciąż się boję, że nie sprostam, że okażę się kolejnym palantem, który nie zasługuje na miano taty. Nie chcę być taki, jak mój ojciec. Nigdy ci o tym nie mówiłem, ale nasze relacje zaczęły się poprawiać dopiero gdy byłem nastolatkiem. Zresztą nawet teraz nie są idealne. Jako dzieciak tak naprawdę miałem tylko mamę. Ojciec niby był, ale był gdzieś z boku. Taki niedzielny tatuś, który swoją nieobecność i brak czasu chce odkupić drogimi prezentami. Przez kilkanaście lat mieszkaliśmy w jednym domu, a żyliśmy jakby obok siebie. Boję się, że będę taki sam, że nie będzie potrafił okazać swojej miłości, nie będę poświęcał odpowiedniej uwagi naszemu dziecku. Ale chcę być tatą i wierzę, że z twoją pomocą, twoimi wskazówkami mi się to uda. Chcę dać swojemu dziecku to, czego sam od ojca nie otrzymałem. Miłość, uwagę. Chcę być dumny nawet z jego najmniejszych sukcesów i chcę mu o tym mówić – obojgu oczy zaszkliły się łzami – Wróć do mnie proszę. Kocham cię. Bardzo cię kocham – chwycił jej dłoń  i splótł ich palce. Nie wyrwała się – Ja już sobie nie wyobrażam życia bez ciebie…. Bez was – dodał po chwili tonąc w jej oczach – chcę spróbować być tatą, a nie tylko ojcem – nic nie odpowiedziała. Zamknęła oczy hamując łzy. Jedyną jej reakcją było pogłaskanie kciukiem wnętrza jego dłoni. Odczytał bezbłędnie ten wysłany przez nią sygnał.
Po tygodniu wypisali ją ze szpitala. Miała się oszczędzać, dużo leżeć, ale dalsza hospitalizacja nie była konieczna. Lekarz miał świadomość, że przebywanie na oddziale nie wpływa pozytywnie na pacjentki. Marek cały czas był przy niej. Stery w firmie na te kilka dni przejął Sebastian, ale wiedzieli, że tak dłużej nie dadzą rady funkcjonować. Poprosił o pomoc rodziców. Ojciec zgodził się wrócić do firmy na jakiś czas i przejąć najważniejsze obowiązki. Marek przeniósł się z hotelu do wynajmowanego przez Ulkę mieszkania.
Dwa tygodnie po wyjściu ze szpitala stawili się na badania kontrolne.
- To zapraszam jeszcze panią na USG – rzekł jej lekarz prowadzący. Ruszyła za nim. Marek nie bardzo wiedział, jak w tej sytuacji się zachować. Wyjść, czy zostać. Nie ustalili tego przed wizytą – Tatusia również zapraszamy. Proszę usiąść obok żony – uśmiechnął się przyjaźnie – Pierwsze dziecko? – zapytał Dobrzańskiego
- Owszem
- Tak myślałem. Jest pan trochę spanikowany. Niech pan się nie martwi, sam nie byłem lepszy. Dopiero przy trzecim dziecku przestałem przeżywać
- Trzecim? – zdziwił się
- Mam syna i trzy córki – powiedział dumnie i skupił się na badaniu. Oboje z zaciekawieniem wpatrywali się w monitor. Ula nie pierwszy raz widziała swoją małą fasolkę, która z dnia na dzień rosła. Dla Marka to była nowość. Z zafascynowaniem wsłuchiwał się odgłosy pracy serca. Ścisnął mocniej rękę Uli i uśmiechnął się radośnie. To było dla niego coś niezwykłego. Coraz bardziej nie mógł się doczekać momentu przyjścia dziecka na świat.
- Wygląda na to, że wszystko powoli wraca do normy – rzekł doktor podając Cieplakównie zwój papierowych ręczników – Co nie oznacza – podkreślił – że może pani wrócić do normalnego trybu życia. Wciąż musi pani bardzo na siebie uważać i oszczędzać się. Choć myślę, że czujny tatuś nie pozwoli na żadne niewłaściwe zachowania. Nie dźwigamy, leżymy, odżywamy się zdrowo i przyjmujemy leki, które włączyliśmy. I widzimy się za miesiąc 
- A czy możliwa jest dłuższa podróż? – zapytał Dobrzański, gdy już mieli wychodzić
- Samolotem?
- Nie. Autem. Do Warszawy – Ula posłała mu pytające spojrzenie
- Nie widzę przeciwwskazań
Gdy tylko wyszli spojrzała na swojego partnera wyczekująco
- Niebawem chyba wrócimy do Warszawy – wyjaśnił
- Nie – odparła zdecydowanie – Chcę tu zostać aż do rozwiązania.
- Ale..
- Marek, dlaczego podjąłeś decyzję bez konsultacji ze mną?
- Myślałem, że będziesz chciała być bliżej rodziny. Poza tym firma – nie dała mu dokończyć
- Jestem blisko rodziny. Mam Agnieszkę i Norberta, którzy bardzo mi pomogli w najtrudniejszym momencie mojego życia – spuścił wzrok wciąż mając poczucie winy – Masz firmę. Rozumiem jeśli musisz wrócić. Ja chcę zostać tu do rozwiązania. Mają tu świetną porodówkę, doktor Wołek to dobry specjalista. Chcę by nasze dziecko urodziło się tutaj. W miejscu, w którym zaczęliśmy wszystko od nowa, a dopiero później wrócę do Warszawy. Jeśli musisz, jedź do firmy.
- Przecież wiesz, że cię nie zostawię. Przepraszam – musnął jej usta – W firmie świetnie dadzą sobie radę przez te kilka miesięcy. Zresztą mogę ją nadzorować via Internet. Kocham cię moja ty mamusiu.
Pięć miesięcy później powitali na świecie syna. Zgodnie ustalili, że Marek poczeka na korytarzu. Ulka widziała, że Dobrzański nie pali się do obecności na sali porodowej i nie chciała go zmuszać. W szkole rodzenia, do której chodzili razem, usłyszała, że partner musi być w stu procentach przekonany o tym, że chce porodu rodzinnego. Ona również nie była do niego w pełni przekonana. Nie chciała ulegać modzie. Marek, choć nie mówił tego głośno bał się kompromitacji. Od dziecka nie znosił choćby badań krwi. Bał się, że najzwyczajniej w świecie zamiast ją wspierać, zemdleje na porodówce. Gdy pielęgniarka wyszła mu powiedzieć, że ma syna i że oboje wraz z Ulą zostaną za chwilę przewiezieni do sali numer osiem, poczuł dumę. ‘Zostałem ojcem’ powtarzał w myślach i rósł w swoim mniemaniu. Gdy pierwszy raz zobaczył tego szkraba leżącego na piersi jego ukochanej poczuł szczęście. Prawdziwe szczęście trudne do opisania słowami. Dopiero, gdy wziął małego na ręce zrozumiał, jak wiele mógł stracić, jak wiele mogło go ominąć przez głupotę i strach. Ula rozczulona tym widokiem chwyciła w dłoń komórkę i zrobiła mu zdjęcie. 

Kilkanaście minut później rozesłał je do rodziny i znajomych z podpisem ‘Dziś o 19:46 zostałem dumnym tatą Jasia’. 


środa, 14 maja 2014

'Dziecko' VI

W ciągu kilku minut zabrali ją z SORu na patologię ciąży. Musiał przyznać, że poczuł ulgę, gdy zajęli się nią medycy. Widział jaka była przestraszona. Był wdzięczny losowi, że trafili akurat do tego szpitala. Był kiedyś z Sebą na pogotowiu w Warszawie, gdy przyjaciel skręcił nogę podczas gry w tenisa. W ogromnej kolejce czekali dwie godziny nim ktokolwiek się nimi zainteresował. Całe szczęście, że był przy niej, gdy źle się poczuła. Jednak z drugiej strony zastanawiał się, czy to nie przez niego. Zdenerwowała się, gdy stanął przed nią. Widział to w każdym jej geście, spojrzeniu, słychać to było w każdym słowie. Przypomniał sobie jej słowa, które wypowiedziała, gdy pielęgniarka wiozła ją na wózku na piąte piętro. ‘Zadzwoń do Agnieszki. Niech przywiezie mi rzeczy. Pewnie mnie tu zostawią’. Chwycił jej komórkę i odszukał właściwy numer. Po chwili usłyszał damski głos. Przedstawił się i wytłumaczył o co chodzi. Powiedziała, że będzie za godzinę. Cierpliwie czekał na korytarzu. Jeszcze nic nie było wiadomo. Bał się o nią. Czy o dziecko również? Tak. Chyba tak. Miał świadomość, że gdyby teraz poroniła nie pozbierałaby się po tym ciosie tak łatwo. ‘Szukam Urszuli Cieplak’ usłyszał po drugiej stronie korytarza. Spojrzał w tamtą stronę i dostrzegł mężczyznę koło trzydziestki. Wysoki, postawny blondyn z niewielką torbą zaczepił pielęgniarkę. ‘A pan jest kimś z rodziny?’. ‘Tak’ odparł zdecydowanie. Dobrzański obrzucił go zdziwionym spojrzeniem. ‘Proszę poczekać pod gabinetem doktora Wołka. Ostatnie drzwi po prawej stronie’. Blondyn ruszył w kierunku Dobrzańskiego.
- Ty jesteś Marek?- zapytał, gdy stanął obok krzeseł, na których siedział prezes
- Tak- wstał i niepewnie wyciągnął do niego rękę
- Norbert- uścisnął dłoń – W zasadzie to powinienem obić ci gębę – powiedział mało przyjaźnie – ale tą przyjemność zostawię sobie na inne okoliczności. Jak to się stało, że tu trafiła?
- Rozmawialiśmy i źle się poczuła – wyjaśnił
- Rozmawialiście – powtórzył tonem ociekającym ironią
- Tak – odparł spokojnie – Ja tak naprawdę nawet nie wiem kim ty jesteś - Marek obrzucił go zaciekawionym spojrzeniem
- Jestem jej bratem ciotecznym. Przyjechała do mnie leczyć rany po niezbyt szczęśliwym finale związku z tobą – spojrzał na bruneta wymownie
- No tak – westchnął – Posłuchaj..- zaczął, ale jego wypowiedź przerwał dzwonek komórki Norberta
- Tak kochanie?.... Nie, nie wiem nic jeszcze. Czekamy na lekarza…. Nic się nie denerwuj. Jak tylko czegoś się dowiem, od razu do ciebie zadzwonię…. Dobrze. Pa
- Agnieszka nie mogła wyrwać się z pracy – mimochodem wyjaśnił. Zza rogu wyłonił się lekarz i skierował w ich stronę.
- Panowie w sprawie pani Cieplak? – zapytał
- Tak – odpowiedzieli niemal jednocześnie
- A panowie są dla pacjentki… - urwał czekają na odpowiedź
- Ja jestem kuzynem – rzekł i spojrzał na Marka
- A ja jestem… ojcem dziecka – dodał po krótkiej chwili milczenia
- To zapraszam – otworzył drzwi gabinetu numer siedemnaście – Nie będę owijał w bawełnę. Nie jest najlepiej. Wykonaliśmy już kilka podstawowych badań. Dalsza diagnostyka będzie przebiegała przez najbliższe dwa dni. Ale już teraz mogę powiedzieć, że ciąża jest zagrożona. Pacjentka bezwzględnie musi leżeć przez najbliższe kilka tygodni. Być może nawet do końca ciąży, ale o tym będziemy decydować na bieżąco. I najważniejsze, musi unikać sytuacji stresujących. Z wywiadu wiem, że przez ostatnie kilka tygodni stres towarzyszył jej nieustannie – Norbert spiorunował Dobrzańskiego wzrokiem, a ten spuścił głowę – No i po części mamy tego efekty. Sytuacja nie jest komfortowa, bo teraz jeszcze doszedł strach o dziecko. Dlatego też, trzeba wyeliminować inne czynniki stresogenne. Panowie znacie pacjentkę najlepiej. Waszym zadaniem jest zapewnić jej maksimum spokoju, jeśli chcecie, by donosiła tę ciążę. Będziemy monitorować sytuację i podawać leki podtrzymujące ciąże. Tyle z mojej strony na dzień dzisiejszy.
- Czy możemy do niej wejść? – zapytał Tomczyk
- Tak. Jest już w sali numer pięć. Tylko bardzo proszę na krótko. Dostała delikatne środki nasenne. Musi dużo wypoczywać.
- Dziękujemy – kiwnął głową i ruszył do wyjścia. Dobrzański za nim, nie odzywając się nawet słowem. Miał poczucie, że to jego wina.

Jak najciszej wsunęli się do sali, w której stały trzy łóżka. Póki co panna Cieplak nie miała żadnych sąsiadek. Spała cichutko posapując. Norbert postawił torbę z jej rzeczami na krześle i wolnym krokiem ruszył w stronę drzwi. Stając w progu wymownie spojrzał na Marka, który kiwnął głową przecząco. On nie miał zamiaru jeszcze wychodzić. Chciał z nią zostać choć przez chwilę. Usiadł na krześle i strapiony spojrzał na jej spokojną, pogrążoną we śnie twarz. Bardzo się o nią bał. O nią i o dziecko. Nie chciał go tracić w momencie, gdy chciał podjąć to wyzwanie i chociaż próbować być tatą. Aborcję zaproponował wtedy w panice, nie zastanawiając się tak naprawdę nad konsekwencjami. Stało się tak, w tak zwanym afekcie. Nie myślał, co będzie dalej. Nie przyjmował do wiadomości tego, że to dziecko w ogóle jest i będzie, więc myśl o pozbyciu się go nie wywoływała specjalnych emocji. Teraz już się z tym oswoił. Minęło już kilka tygodni i dotarło do niego, że niebawem pojawi się na świecie cząstka jego i Uli. Teraz, gdy siedział z tej potwornie pustej i zimnej białej sali, nie wyobrażał sobie, że mógłby tego dziecka nie zobaczyć. Był go po prostu ciekawy. W ciągu ostatnich kilku dni nawet zaczął się zastanawiać czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka, czy będzie bardziej podobne do niego, czy do Uli. A teraz, w najmniej oczekiwanym momencie dowiaduje się, że poronienie nie jest wykluczone. Z zaskakująca siłą dotarło do niego, że może nigdy już nie być ojcem. W tym momencie przyznawał rację tym, którzy twierdzili, że doceniamy to, co mamy, dopiero wtedy, gdy możemy to stracić. Nawet nie chciał myśleć, jak tą stratę przeżyłaby Ula. Miał niemal pewność, że miałaby do niego żal. Żal, którego być może nigdy nie byłaby w stanie się pozbyć. W jednym momencie mógłby definitywnie stracić nienarodzone dziecko i kobietę, którą kocha. Zamknął jej dłoń w swojej. Była dla niego całym światem. Przez ostatnie kilkadziesiąt dni, podczas których nie było jej w jego życiu, wariował. Kwadrans przed osiemnastą pojawiła się koło niego pielęgniarka. Poprosiła go o opuszczenie oddziału. Ostatni raz spojrzał na ukochaną i uwalniając z uścisku jej dłoń pojechał do hotelu. Kilka godzin czekania na nią pod blokiem, kilka godzin w szpitalu, stres, spowodowały, że zasnął, gdy tylko położył się na łóżku okrytym śnieżnobiałą pościelą.
Obudziła ją salowa, która przyniosła kanapki. Spojrzała na nią lekko nieprzytomnym wzorkiem.
- Kolacja – uśmiechnęła się serdecznie – niech pani je, póki herbata ciepła. Wy tu na ginekologii musicie się dobrze odżywiać. Który to tydzień?
- Jedenasty – powiedziała z wyraźnym rozczuleniem. Tak bardzo czekała na to dziecko. Dzisiejsze bóle przeraziły ją. Nie mogła go stracić. Z ulgą stwierdziła, że teraz czuje się już całkiem nieźle.
- Tu chyba pani rzeczy – wskazała na torbę – Pielęgniarka wygoniła męża pół godziny temu. Długo pani spała.
- Męża?- zapytała zdziwiona
- Taki przystojny brunet. Siedział tu przy pani kilka godzin. Muszę iść dalej. Smacznego i dobrej nocy

Miała już zasypiać, gdy rozdzwoniła się jej komórka leżąca na stoliku. Spojrzała na wyświetlacz ‘tata’. Chwilę się wahała, czy odbierać. Nie chciała martwić Cieplaka. Jednak wiedziała, że gdy nie odbierze ojciec będzie się martwił jeszcze bardziej.
- Cześć tatusiu
- Cześć córeczko. Jak się czujesz? Wszystko dobrze?
- Proszę cię, tylko się nie denerwuj. Jestem w szpitalu. Dziś źle się poczułam, ale już jest lepiej. Dali mi jakieś leki, jutro mają zrobić jeszcze kilka badań. Potrzymają mnie dwa, trzy dni i mnie wypuszczą – ‘a przynajmniej mam taką nadzieję’ dodała w myślach
- Ale na pewno wszystko jest już dobrze? – dopytywał zmartwiony – Może ja przyjadę? Poproszę Alicję, żeby została z Beti.
- Tatku, nie ma takiej potrzeby. Jest Norbert, jest Agnieszka. Dzisiaj widziałam się też z Markiem – dodała ciszej
- Z Markiem? – sądził, że się przesłyszał. Jeszcze kilka dni temu jego córka nawet nie chciała słyszeć o Dobrzańskim, a teraz ściągnęła go na Pomorze
- Tak. Przyjechał za Alicją. Rozmawialiśmy. Przyjechał mnie przeprosić. To on przywiózł mnie do szpitala – wyjaśniła
- Rozmawiałem z nim. Był kilka razy w Rysiowie. Szukał cię. Nie mówiłem ci, bo nie chciałaś o nim słyszeć. Nie powiedziałem mu gdzie jesteś. Ostatnio opowiedział mi wszystko ze szczegółami o tamtej waszej rozmowie- Ula zacisnęła powieki, na wspomnienie tamtego dnia zakręciły jej się w oczach łzy – Ja nie próbuję go usprawiedliwiać i do czegokolwiek cię nakłaniać, ale…- urwał na chwilę. Wiedział, że musi jej o tym powiedzieć. Powinna to przemyśleć i się zastanowić nad jego słowami. Nie zamierzał się wtrącać, ale… żal mu było obojga. Marek w przypływie chwili, w akcie paniki zranił ją okrutnie, ale widział szczerość w oczach tego chłopaka. Widział, że żałuje i że naprawdę kocha jego córkę. Ula także cierpiała, bo doznała ciosu od najważniejszego w jej życiu człowieka. A taki cios boli dwa razy bardziej. Wiedział, że zamknęła się w sobie ze swoim bólem i starannie od Marka odgrodziła.  – Gdy dowiedziałem się, że mama jest z tobą w ciąży byłem przerażony. Magda tak bardzo się cieszyła, a ja po prostu jakbym był obok tego – mruknęła cicho chcąc o coś zapytać. Uprzedził ją – Nie, nie myślałem o zabiegu. Po prostu nie tryskałem hura optymizmem. Wiedziałem, że nasze życie się zmieni, ale tak naprawdę nie wiedziałem, czy na lepsze, czy na gorsze. Nie dawałem tego po sobie poznać, nie chciałem Magdy ranić, ale niemal przez cały okres ciąży każdego dnia zadawałem sobie pytanie ‘jak będzie wyglądać nasze życie z dzieckiem?’. I dopiero gdy po raz pierwszy cię zobaczyłem w dniu, w którym zabierałem mamę do domu, zrozumiałem, że dziecko to najpiękniejszy prezent, jaki może spotkać dwójkę kochających się osób. Zakochałem się w tobie bez reszty – po tych słowach po jej policzku spłynęły łzy – Marek zachował się karygodnie, ale musisz wiedzieć, że mężczyźni patrzą na ciążę trochę inaczej. Ona tak naprawdę zaczyna nas dotyczyć w momencie, gdy na świecie pojawia się dziecko… - przedłużająca się po drugiej stronie cisza dała mu do zrozumienia, że jego córka potrzebuje teraz chwili tylko dla siebie, by przetrawić słowa, które przed chwilą usłyszała - Śpij dobrze, zadzwonię jutro

czwartek, 8 maja 2014

'Dziecko' V

Następnego dnia pojechał do Rysiowa. Początkowo Cieplak chciał zamknąć mu drzwi przed nosem. Chwilę trwało, nim Marek przekonał go, żeby go wysłuchał. Opowiedział mu wszystko od początku do końca. Streścił przebieg tej cholernej rozmowy z Ulą, a raczej kłótni, opowiedział o swoich obawach, powiedział, że żałuje tego, jak potoczyło się wszystko tamtego dnia. Przyznał, że najpierw działał, a potem dopiero myślał. Wiedział, że gdyby zastanowił się nad wszystkim na spokojnie, gdyby powiedział Uli o swoich obawach, ich życie wyglądałoby teraz inaczej. Cieplak starał się go zrozumieć. Widział autentyczną rozpacz w oczach chłopaka. Widział, że Dobrzański żałuje swojego zachowania i zaczyna wiele do niego docierać. Po części przyznawał mu rację, choć nie powiedział tego głośno. On także bał się, że nie podoła, gdy Magda zakomunikowała mu, że jest w ciąży. Tyle, że wtedy to była inna sytuacja. Byli już po ślubie, liczył się z tym, że lada moment jego żona będzie chciała mieć dziecko, taka była kolej rzeczy. Dzisiaj młodzi żyli inaczej, byli przyzwyczajeni do wygody, swobody. Związek Uli i Marka był inny. Nie mieli jeszcze ślubu i na dobrą  sprawę nawet go nie planowali. Dobrzański chciał się widzieć z Ulą. Józef nie mógł mu pomóc. Obiecał córce, że nie wyjawi miejsca jej zamieszkania.

Minęły kolejne dwa tygodnie. Kolejne dwa tygodnie pustki. Odkąd zabrakło jej w jego życiu zastanawiał się, po co wstaje rano, po co się goli i je śniadanie. Z jej odejściem jego życie straciło wszystkie barwy. Żył jedynie nadzieją, że w końcu będą mieli okazję się spotkać, a on będzie miał szansę z nią porozmawiać. Od kilku dni na jego zlecenie pracował Fryderyk Kwiatkowski, warszawski detektyw. Póki co, nie miał dla Marka żadnych wieści. Ula rzeczywiście nie chciała, by ją znaleźć.
Ni stąd ni zowąd do jego gabinetu wpadł czymś dziwnie podekscytowany Sebastian.
- Alicja jedzie do Ulki – Dobrzański w sekundę się ożywił
- Skąd wiesz?
- Tak mi się wydaje. Podsłuchałem jej rozmowę przez telefon. Była dość dziwna, nie chciała wiele mówić, jakby bojąc się, że ktoś może się zorientować. Umawiała się, że jutro zwolni się z pracy wcześniej, by jeszcze przed wieczorem dojechać.
- Może rozmawiała z kimś z rodziny…
- Wątpię. Pytała jak się czuje, jak sobie radzi. Później mówiła półsłówkami. Moim zdaniem gadała z Ulką
 - Dzięki – w głowie Marka zaczął krystalizować się plan działania. Postanowił nie informować o niczym Fryderyka, tylko zająć się tym osobiście. Zaoszczędzi sobie czasu i nerwów.
Następnego dnia jeszcze przed południem do jego gabinetu zapukała Milewska. Rzadko pojawiała się w tej części firmy. Ewidentnie unikała Dobrzańskiego. Tym razem nie miała wyjścia. Jeśli chciała dojechać do Gdyni przez zmrokiem musiała wyjść z firmy dwie godziny wcześniej.
- Cześć Marek – rzuciła od progu unikając jego wzroku – Chciałabym wyjść dzisiaj dwie godziny wcześniej. Odpracuję to w przyszłym tygodniu
- Coś się stało? – zapytał z udawaną troską. Obrzuciła go krótkim spojrzeniem.
- Jadę na dwa dni do rodziny na drugi koniec Polski. Nie lubię jeździć po zmroku.
- Rozumiem – z zachowania kadrowej wnioskował, że Seba mógł mieć rację – Jedź śmiało. I nie musisz tego odpracowywać. I tak robisz wiele dla tej firmy – posłał jej blady uśmiech
- Dzięki – rzuciła i szybko opuściła jego gabinet. Spojrzał na zegarek. Zostały jeszcze cztery godziny.
Od rana pod tylnym wejściem stał zaparkowany samochód. Wypożyczył go wczoraj. Wiedział, że nie może jechać swoim Lexusem. Milewska doskonale znała jego auto i szybko zorientowałaby się, że za nią jedzie. W jednej z warszawskich wypożyczalni zarezerwował na najbliższe cztery dni czarną Vectrę na śląskich tablicach. Kwadrans przed piętnastą zjechał na dół. Rzucił marynarkę na tylne siedzenie i podwijając rękawy błękitnej koszuli usiadł za kierownicą. Chwilę później ruszył za seledynową Corsą na drogę wylotową z Warszawy. ‘Czyli jedziemy nad morze’ pomyślał, gdy mijając Skierniewice wjechał na autostradę A1. Kilkanaście minut po dziewiętnastej skręcił w uliczkę, przy której po obu stronach usytuowane były nowoczesne osiedla. Pod jednym z bloków dostrzegł zaparkowane auto Milewskiej. Właścicielki nie było już w środku. Spojrzał w bok. Witała się z Ulą pod klatką bloku numer dwanaście. Serce zabiło mu mocniej. Nie wiedział jej blisko od dwóch miesięcy. Miał ochotę wysiąść i podejść do niej już teraz. Zrezygnował. Wiedział, że musi poczekać, że musi być sama. Pojechał do centrum Gdyni, do jednego z większych hoteli. Wynajął pokój na dwie doby. Przed zaśnięciem wysłał jeszcze sms’a Olszańskiemu ‘Jest w Gdyni’.

Od rana czekał pod jej blokiem. Milewska najwyraźniej wróciła już do Warszawy, bo nigdzie w pobliżu nie dostrzegł jej auta. Miał nadzieję, że prędzej, czy później Ula wyjdzie na zewnątrz na zakupy lub choćby na spacer. Blok był duży, nie znał numeru mieszkania. Plecy zaczynały go boleć od siedzenia w jednej pozycji przez ostatnie cztery godziny. Chwilę po dwunastej dostrzegł jej postać przed drzwiami klatki schodowej. Położył rękę na klamce, ale zawahał się przez moment. Bał się tego spotkania. Bał się jej spojrzeć w oczy, po tym, co ostatnio od niego usłyszała. Zdążyła dojść już do niewysokiej furtki, gdy zebrał się w sobie i zdecydował wysiąść. Zobaczyła do i momentalnie stanęła w pół kroku. Nie była gotowa na to spotkanie. Było jeszcze za wcześnie, zdecydowanie za wcześnie. Podszedł do niej z duszą na ramieniu i głosem całkowicie pozbawionym siły szepnął ciche ‘cześć’. Nawet na niego nie spojrzała. Wzrok miała utkwiony gdzieś pomiędzy jego granatowymi, zamszowymi butami, a szarą kostką chodnikową. Bała się spojrzeć mu w oczy. Wiedziała, że jeśli tylko dostrzeże w nich skruchę i miłość będzie w stanie wybaczyć mu wszystko. Nienawidziła siebie za to. W jego wnętrzu szalały emocje. Z jeden strony radość z tego, że wreszcie ją odnalazł, z drugiej strach, czy nie pośle go do diabła.
- Musimy porozmawiać – powiedział niepewnie.
- Kto ci powiedział, że tutaj jestem? – zapytała lekko zirytowana samym faktem, że trafił do jej kryjówki
- Nikt mi nie powiedział
- Mój ojciec? – dociekała
- Jechałem za Alicją. Domyśliłem się, że może jechać do ciebie – wziął głęboki oddech – Możemy wejść na górę i porozmawiać?
- Przyjechałeś sprawdzić, czy usunęłam już ciąże? – zapytała z wyraźnym żalem – Czy nie będę występować o uznanie ojcostwa i żądać od ciebie alimentów? – obrzuciła go krótki, pogarliwym spojrzeniem. Wyglądał na wyraźnie zmieszanego – Nie martw się, nic od ciebie nie chcę. To będzie tylko moje dziecko.
- Wiem, że niczego ode mnie nie będziesz wymagać. Znam cię bardzo dobrze i wiem, że jesteś na to zbyt dumna. Przyjechałem cię przeprosić i porozmawiać na spokojnie. Zachowałem się wtedy jak sukinsyn. Wstydzę się słów, które wtedy padły z moich ust i tego, jak cię potraktowałem. Nie miałem prawa tak się zachowywać i nie miałem prawa zrzucać winy włącznie na ciebie – spojrzała mu w oczy. Te kilka sekund, gdy spojrzał w te błękitne oczy pozwoliły mu dostrzec ból, jaki się w nich malował. Przeraził się. Dopiero teraz z całą mocą dotarło do niego, jak bardzo ją skrzywdził. Bez słowa odwróciła się i ruszyła w kierunku drzwi wejściowych. Posłusznie podążył za nią.

Wszedł do mieszkania i rozejrzał się z zainteresowaniem. Wnętrze było przestronne, urządzone tradycyjnie. Zastanawiał się, czy wynajęła, czy po prostu u kogoś mieszka. Postanowił póki co o to nie pytać. Usiadł w salonie i spojrzał na nią z miną zbitego psa
- Ula, posłuchaj, ja się po prostu przestraszyłem. Przestraszyłem się odpowiedzialności i tego, że nasze życie tak naprawdę z dnia na dzień zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni. Ja nie byłem na to gotowy.
- I nagle doznałeś olśnienia i już jesteś gotowy i zamierzasz pchać wózek w niedzielne popołudnia? – zironizowała
- Nie wiem, czy jestem na to gotowy. Wiem, że bardzo mi na tobie zależy. Nie miałaś racji pisząc, że mi się pomyliło. Kocham cię i jestem tego pewny, jak niczego innego.
- I co… - urwała. Spojrzał na nią zdziwiony. Pobladła i gwałtownie złapała się za brzuch. Ból był tak silny, że zakręciło jej się w głowie
- Ula, dobrze się czujesz? – w sekundę znalazł się u jej stóp
- Boli – jęknęła – błagam, zadzwoń po pogotowie – czuła, że powoli zaczyna brakować jej tchu
- Zawiozę cię – mówiąc to wziął ją na ręce – Będzie szybciej. Jadąc tu z hotelu widziałem szpital trzy przecznice stąd. Spokojnie. Wszystko będzie dobrze - starał się ją uspokoić. Widział, że jest przerażona.