B

wtorek, 9 lutego 2021

'Niebezpieczna gra' V

Siedział w swoim mieszkaniu na warszawskich Bielanach przeglądając służbową skrzynkę mailową i popijając wódkę z colą. Jego życie  było nudne. Praca, wizyty u matki co kilka dni, poranny jogging, trzy razy w tygodniu siłownia lub basen. Powtarzalna rutyna. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego plan dnia, tygodnia, przypomina bardziej życie sześćdziesięciolatka, niż faceta grubo przed czterdziestką. Wspólnie oglądane mecze przy piwie i wieczorne wypady na drinka odeszły w niepamięć, kiedy niemal dwa lata temu jego przyjaciel Sebastian się ożenił, a kilka miesięcy później został ojcem. Teraz spotkania z przyjacielem odbywały się raz na kwartał, a nie raz w tygodniu. Nie miał o to pretensji. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w życiu przychodzi taki moment, gdy spontaniczne wyjścia po pracy zastępuje rodzinna stabilizacja. On na założenie rodziny się nie zdecydował. Najpierw był za młody, a jego relacje z kobietami bardziej przypominały burzliwe przygody niż poważne relacje. Później w dużej mierze skupił się na pracy. Owszem, przez te kilka lat pojawiły się w jego życiu trzy kobiety. Jedna gościła w nim krócej, długa dłużej, ale z żadną nie wiązał swojej przyszłości. Ostatni związek rozpadł się chwile przed odwołaniem go ze stanowiska prezesa. Joanna nie rozumiała, że przygotowując plan naprawczy firmy nie ma siły i nastroju na weekendowe wypady do SPA czy radosne imprezy u znajomych. Po odejściu z firmy przeżywał swoją porażkę, odcinając się niemal zupełnie od życia towarzyskiego. I tak oto jego życie ograniczało się do pracy i wieczorów spędzanych w pustym mieszkaniu. Nikt na niego nie czekał, nikt za nim nie tęsknił, nikt nie dzwonił z pytaniem ‘jak ci mija dzień?’. Był samotny. I ta samotność coraz bardziej mu doskwierała. Aktualna praca też nie była spełnieniem jego marzeń. Ot zwykły sposób na zarabianie pieniędzy. Dwa sklepy ze sprzętem narciarskim i rowerami nie były również na tyle wymagające, by musiał tam siedzieć od świtu do nocy. Osobiście doglądał jedynie te biznesy od czasu do czasu. Na co dzień kontrolował sprzedaż stacjonarną i realizację zamówień internetowych z poziomu laptopa, popijając espresso na balkonie swojego mieszkania.

Niemal bezwiednie otworzył stronę jednej z najpopularniejszych internetowych wyszukiwarek i wpisał ‘Urszula Rybakow’. Widzieli się już trzykrotnie, miał okazję dowiedzieć się od niej co nieco, ale wciąż była dla niego zagadką. Dziś przed południem spotkali się w celu dopełnienia wszelkich formalności. Krótkie, rzeczowe podpisanie dokumentów. Po wyjściu od prawnika zaproponował wspólną kawę, ale odmówiła, tłumacząc się, że za kilka chwil ma spotkanie w banku, a później jedzie wraz z Pshemko na wizję do jednej ze szwalni pod Łodzią. Przyjął tę odmowę z pokorą, ale i lekkim uczuciem zawodu. Póki co wiedział o niej niewiele. Tyle, że ma ojca i brata, jest majętna i jest piękną, inteligentną kobietą. Wciąż zastanawiał się co skłoniło ją do zamieszkania w Rosji. Korzenie? Internet nie był przepełniony informacjami o niej. Na ekranie pojawiły się raptem dwa zdjęcia przedstawiające ją w towarzystwie przystojnego bruneta. ‘Urszula i Nikołaj Rybakow podczas dorocznego balu zorganizowanego przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Rosyjskiej’ przeczytał pod jedną z fotografii. Druga dotyczyła przekazania sporej sumy pieniędzy na rzecz remontu warszawskiej cerkwi. ‘Znany rosyjski przedsiębiorca Nikołaj Rybakow wraz z żoną Urszulą przekazali darowiznę na modernizację ogrzewania i remont naszej świątyni’. Wszystko wskazywało na to, że ta piękna brunetka, która kilkanaście dni wcześniej, nieoczekiwanie pojawiła się w jego życiu, była żoną jakiegoś rosyjskiego bogacza. Lekko się zdziwił, bo nie nosiła obrączki, choć z drugiej strony trudno by tak interesująca kobieta była sama.

Nie był z natury wścibski, ale kliknął w link, który przekierował go do stron bezpośrednio poświęconych Nikołajowi Rybakow. Już po przeczytaniu kilku pierwszych zdań dowiedział się, że to rosyjski milioner urodzony w Moskwie, posiadający matkę z Polski. Aktualnie ten trzydziestoczterolatek był prezesem RBK Company, przedsiębiorstwa, które działało na kilku płaszczyznach. Jako deweloper budował ekskluzywne osiedla w Petersburgu, Moskwie i Odessie, był również właścicielem prestiżowego hotelu w Soczi, a od niespełna półtora roku posiadał trzy salony Bentleya w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu. Nic dziwnego, że jego małżonka miała do dyspozycji najnowszy model z osobistym kierowcą. Gwałtownie zamknął pokrywę laptopa, ganiąc się w myślach, że zagłębia się w tematy, które nie powinny go interesować. Jakby nie patrzeć w dniu dzisiejszym zakończył swoją współpracę z Urszulą. Liczył się z tym, że być może zaprosi go na premierowy pokaz kolekcji ale już dawno obiecał sobie, że odmówi.

 

Z niemałym zaskoczeniem przeczytał jej imię na ekranie wibrującego telefonu.

- Halo? – odebrał, odrzucając na bok najnowsze wydanie motoryzacyjnego miesięcznika

- Cześć Marek – usłyszał jej radosny głos – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam

- Nie. Pracuję – skłamał, karcąc się za to w duchu – Ale dla ciebie zawsze znajdę chwilę – dodał, nim ugryzł się z język. Był niemal pewny, że się uśmiechnęła – W czym ci mogę pomóc?

- Cieszę się. Zjesz ze mną dzisiaj lunch? Albo chociaż wypijesz kawę? – ta propozycja była jeszcze bardziej zaskakująca niż sam telefon – Kilka tygodni temu to ty proponowałeś. Musiałam odmówić z uwagi na moje zajętości, więc chcę się trochę zrewanżować

- Nie musisz się rewanżować – rzucił niby to obojętnie. Ewidentnie odebrała to jako próbę odmowy, wzdychając z lekką rezygnacją do telefonu. Nim zdążyła coś odpowiedzieć dodał szybko – Ale chętnie się z tobą zobaczę. Trzynasta? Tam gdzie za pierwszym razem?

- Super. Do zobaczenia

 

Podjechali niemal równocześnie pod gmach eleganckiej restauracji. Nie czekając na reakcję szofera otworzył jej drzwi i podał rękę pomagając wysiąść. Wszystko wskazywało na to, że obojgu to spotkanie po kilkutygodniowej przerwie sprawia przyjemność. I jej i jemu śmiały się oczy. Przywitali się krótkim ‘cześć’ i ruszyli w kierunku zamówionego stolika.

- Będziesz bardzo zły, jak zacznę cię wypytywać o różne zawodowe rzeczy? – zapytała robiąc przy tym śmieszną minę i zagryzając wargę w geście niepewności. Chciała  by wyszło, że trochę się go obawia. Wywrócił oczami i zrezygnowany oparł czoło na dłoni, spoglądając na nią przez palce. Ta reakcje rozbawiła ją tak bardzo, że głośno parsknęła śmiechem. Odpowiedział jej tym samym, ukazując przy tym swoje dołeczki. Poznali się niedawno, ale bardzo szybko dobrze poczuli się w swoim towarzystwie. Byli swobodni i mieli wrażenie, jakby znali się co najmniej od kilku lat, a nie od kilku tygodni. Jego pochmurne oblicze odeszło w niepamięć.

- Przyznam, że byłbym zaskoczony, gdybyś spotkała się ze mną na pogawędkę o poezji śpiewanej albo wschodzących gwiazdach malarstwa nowoczesnego. To co mogę dla ciebie zrobić? – rozsiadł się wygodnie na krześle i przyjrzał jej się wyczekująco

- Chciałbym wkręcić firmę na targi w Paryżu

- Ale to za dwa miesiące – zauważył przytomnie. Od trzech lat nie był już związany ze światem mody, ale doskonale pamiętał kiedy i gdzie odbywają się największe branżowe imprezy.

- To prawda – przyznała z wyraźną niepewnością – Wiem, że jest mało czasu. Wcześniej nie wykonywałam żadnych ruchów, bo nie wiedziałam jak szybko uda nam się uruchomić całą machinę, znaleźć odpowiednie szwalnie i czy Pshemko się wyrobi. Dosyć długo trwało kompletowanie jego bezpośrednich współpracowników – westchnęła ciężko. Odpowiedział jej uśmiechem, bo doskonale zdawał sobie sprawę, jak kapryśny potrafi być projektant – W ekspresowym tempie dopinaliśmy budżet, załatwiałam kredyty, bo nie chciałam całkowicie uzależniać ‘Dobrzański Fashion’ od mojego męża – zmarszczył brwi - A odkąd mimochodem wspomniałam Pshemko o tym paryskim pomyśle tworzy jak szalony. A ja boje mu się powiedzieć, że nie chcą tam nawet ze mną rozmawiać – głośno wypuściła powietrze

- Listy przeważnie zamykane są w kwietniu, no góra w maju – pokiwała głową, dając znak, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę – A wy chociaż macie już co pokazać? Zdążyłaś się już zorientować jaki jest Pshemko. W pół minuty może się wszystko rypnąć. Nich mu się coś odwidzi, niespodziewanie zmieni koncepcję i podrze wszystkie projekty, to będziecie leżeć.

- Wiem. Gdy rozpoczynałam z nim współpracę on już kilka szkiców miał. Ten okres gdy nie pracował wbrew pozorom był dla niego bardzo twórczy. Przyszedł z kilkoma naprawdę interesującymi koncepcjami. Jest głodny publiczności, klientów i mediów, które będą zainteresowane jego powrotem – Marek przysłuchiwał się z uwagą, wciąż do końca nieprzekonany co do słuszności tego pomysłu

- Wiesz, że lepiej wystartować miesiąc, dwa później, ale być dobrze przygotowanym? - spojrzał na nią zatroskany - Falstarty potrafią być bardzo bolesne i kosztowne

- Ty też uważasz, że sobie nie poradzę? – zapytała z wyraźnym niepokojem. Jej pewność siebie, która od początku go ujęła, gdzieś uleciała

- Z wciśnięciem się na targi?

- Z prowadzeniem firmy

- Nie – odparł stanowczo - A kto tak uważa? – dociekał

- Masz rację, że lepiej wystartować później niż za wcześnie. Chcemy się dobrze przygotować. Nie zamierzam robić premiery kolekcji trzy czy cztery miesiące po otwarciu firmy. To byłoby irracjonalne. Nie chcę tam jechać z wielkim show, z piętnastoma czy dwudziestoma kreacjami. Chcę pokazać pięć, góra sześć dobrych projektów, by zasygnalizować nasz come back. Podsycić zainteresowanie. Chcę, by o Dobrzański Fashion zaczęto znów mówić – tłumaczyła spokojnie, odzyskując nieco pewność siebie – I nie jestem zwolenniczką tezy ‘nie ważne co, byle mówili’. Mają mówić dobrze. W najbliższych miesiącach nie będzie już innej, tak dużej, branżowej imprezy. Więc albo stawiamy na Francję od razu rozwijając skrzydła, albo liczymy się z tym, że do przyszłego roku możemy wyłącznie działać na krajowym podwórku. Z rozsądkiem, ale jednak chcę mierzyć wysoko. Sebastian wspominał, że znasz kogoś w biurze organizatora – dwa ostatnie słowa wypowiedziała jakby w zwolnionym tempie, robiąc przy tym oczy kota ze Shreka

- Sebastian wspominał… - westchnął - Ja nawet nie wiem, czy Pierre tam jeszcze pracuje – mruknął, wyciągając z kieszeni telefon i rozpoczął intensywne poszukiwania odpowiedniego numeru telefonu. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć połączył się i rozpoczął trwającą kilka minut konwersację ze swoim francuskim znajomym. Zakończył połączenie i spojrzał na nią z cwaniackim uśmiechem – Załatwione. Jeszcze dzisiaj wyślij mu maila z krótkim opisem kolekcji i dwoma projektami.

poniedziałek, 1 lutego 2021

'Niebezpieczna gra' IV

- Cieszę się, że pan zadzwonił – rzekła z uśmiechem, gdy tylko dotarła w umówione miejsce – Dzień dobry panie Marku – patrzyła na niego z wyraźną sympatią. Po ostatnim spotkaniu wiele o nim myślała. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest dobrym człowiekiem. Obraz Marka Dobrzańskiego, który powstał po ich ostatnim spotkaniu idealnie współgrał z tym, co opowiadali jego dawni współpracownicy. Od pierwszej chwili wzbudzał sympatię, choć jednocześnie tworzył pewien dystans, zapewne przez wydarzenia ostatnich lat. Od podwładnych słyszała najczęściej dwa przymiotniki, które określały byłego prezesa – serdeczny i otwarty. Teraz gdy na niego patrzyła na usta cisnęło jej się słowo ‘przygaszony’.

- Dzień dobry – ukłonił się, ściskając jej drobną dłoń – Przepraszam, że tak nagle wyciągnąłem panią z biura, ale wiem, że zależało pani na mojej szybkiej decyzji

- Jeśli pana decyzja ma brzmieć ‘nie’ to chętnie jeszcze trochę poczekam – uśmiechnęła się szeroko – warto być cierpliwym – podbródek podparła na złączonych dłoniach i wlepiła w niego wyczekujące spojrzenie

- Skoro tak bardzo zależy pani na wypuszczeniu na rynek kolekcji z logiem Dobrzańskich, to ja nie zamierzam się sprzeciwiać – wyraźnie jej ulżyło i miała to wymalowane na twarzy – Może to rzeczywiście będzie dobra okazja do upamiętnienia mojego ojca – wzruszył ramionami

- Dziękuję. Zapewniam pana, że kolekcja, która powstanie będzie na najwyższym poziomie. Na każdym etapie produkcji będzie pan mógł przekonać się o tym osobiście – pokręcił głową przecząco

- Nie ma takiej potrzeby. Tak, jak już kilkukrotnie wspominałem, nie chce wracać do przeszłości. To, że daję pani zielone światło nie oznacza, że jakkolwiek chcę ten proces śledzić z bliska, czy w nim uczestniczyć. Mam swoje życie i swój nowy biznes – skinęła głową na znak zrozumienia, choć cień zawodu przemknął po jej twarzy – Muszę na nowo nauczyć się ufać ludziom. I pierwszą lekcją będzie zaufanie wobec pani. Poza tym nie ukrywam, że rozmawiałem dwa dni temu z Pshemko. Znamy się wiele lat. Mój ojciec darzył go ogromnym szacunkiem i zaufaniem. Przyjaźnili się. Wierzę, że nigdy nie wypuści na rynek czegoś, z czego nie będzie w pełni zadowolony, a co za tym idzie, czegoś, co nie będzie najwyższej jakości. Mogę jedynie trzymać kciuki, żeby pani z nim wytrzymała – zaśmiał się pod nosem – Nie lubi kompromisów. Jest prawdziwym artystą. Dość chimerycznym – wywrócił oczami, jednocześnie  z sentymentem wspominając te fruwające wieszaki, litry gorącej czekolady i nieustającą rekrutację na asystentów.  

- Dogadamy się – rzekła z przekonaniem - Dostanie całkowicie wolną rękę i najlepsze warunki pracy. Chciałam jeszcze ustalić warunki formalne naszej współpracy i kwestie pańskiego udziału w zyskach

- Nie, nie – zaprotestował gwałtownie, jednocześnie nerwowo kręcąc się na krześle – To zupełnie niepotrzebne. Nie robię tego dla pieniędzy – oświadczył zdecydowanie

- Rozumiem – próbowała nieco załagodzić sytuację. Rozmawiało im się coraz lepiej, swobodniej, czuła, że nawiązują nić porozumienia dopóki nie wspomniała o pieniądzach. Teraz tego żałowała, bo mogła ten temat odciągnąć nieco w czasie – Niemniej jednak umawialiśmy się na dziesięć procent

- Nie chcę żadnych pieniędzy – podkreślił dobitnie -  Jeśli pani prawnicy przygotują stosowne dokumenty odnośnie formalnego wykorzystania naszego nazwiska, oczywiście je podpiszę, jednak logo będzie pani wykorzystywać nieodpłatnie. Nie robię tego dla zysku, a dla mojego ojca, który z pewnością chciałby, by ktoś o naszej firmie pomyślał z sentymentem, wspomniał dawne kolekcje i sukcesy.

- Panie Marku, będę się czuła z tym niekomfortowo. Proszę nie stawiać mnie w niezręcznej sytuacji. Jeśli pan nie chce osobiście partycypować w zyskach, co oczywiście rozumiem i szanuję, to może wypracujemy jakieś inne rozwiązanie – próbowała na szybko znaleźć możliwość, która byłaby satysfakcjonująca dla obu stron. By ona miała czyste sumienie, że nie wykorzystuje tej rodzinnej marki, a jednocześnie by on nie czuł, że te pieniądze wcisnęła mu na siłę - Może w takim razie jakaś pana dawna podstawówka, która z pewnością ucieszy się z zastrzyku gotówki albo może wśród znajomych, sąsiadów zna pan kogoś, kto potrzebuje wsparcia na leczenie lub rehabilitację. Wówczas oboje będziemy mieć czyste sumienie. Proszę to przemyśleć. Ja jestem otwarta. W ramach naszego wspólnego sukcesu i podziału zysków zrobimy razem coś dobrego. Dobrem należy się dzielić, wtedy się ono mnoży – przyglądał jej się zamyślony.

- Skąd pomysł, by poprowadzić firmę modową? – zapytał nieoczekiwanie. Trochę zbiła ją z tropu ta nagła zmiana tematu

- Tak, jak wspominałam podczas naszego pierwszego spotkania, lubię wyzwania. Firmę Febo&Dobrzański pamiętam jeszcze z czasów, gdy byłam nastolatką. Będąc jeszcze w liceum przygotowywałam listę dużych firm mających siedzibę w Warszawie. Chciałam po studiach zatrudnić się w którejś z nich w dziale finansowym. Jestem po ekonomii i zarządzaniu – wyjaśniła, a on jej wypowiedzi słuchał w skupieniu, świdrując ją swoimi szarymi oczami, które zdobiły wyjątkowo długie i gęste jak na mężczyznę rzęsy – Nigdy moją ambicją nie była praca w budżetówce. Zdecydowanie sektor prywatny, ale nie jakieś jedno, czy dwuosobowe firmy. Raczej średnie i duże przedsiębiorstwa. Ale życie napisało inny scenariusz. Tuż po uzyskaniu dyplomu wyjechałam z Polski i nie do końca miałam okazję realizować się w tej swojej ekonomicznej pasji – zaśmiała się pod nosem. Jeszcze na studiach koleżanki śmiały się, że ma fioła na punkcie cyferek i nim się obejrzy zostanie dyrektorem finansowym w jakiejś wielkiej korporacji – I przyznam się panu, że od początku tego roku bardzo intensywnie szukałam pretekstu by po pierwsze zacząć pracę zawodową w pełnym tego słowa znaczeniu, a po drugie by częściej i dłużej bywać w Polsce. Mój ojciec mieszka pod Warszawą. Ma coraz gorsze zdrowie. Niby jest mój młodszy brat, ale zajęty swoim życiem nie bardzo może poświęcać ojcu tyle uwagi.

- Rozumiem, że pani na stałe nie mieszka w Polsce – dopytywał, choć sam się sobie dziwił. Z natury nie był wścibski. Wiedział tylko to, co ludzie sami chcieli mu powiedzieć. Nigdy nie dociekał, nie drążył, a nade wszystko nie cierpiał plotek.

- Może przejdźmy na ty – zaproponowała – W końcu w pewnym rodzaju stajemy się partnerami biznesowymi. Hmmm? Ula – wyciągnęła do niego dłoń, którą delikatnie uścisnął

- Marek

- A odpowiadając na twoje pytanie od kilku lat trzy czwarte roku spędzam w Petersburgu, jedną czwartą w Polsce. Liczę, że dzięki temu biznesowi uda mi się te proporcje odwrócić.

- To pierwsza firma, którą będziesz zarządzać?

- Boisz się, że sobie nie poradzę? – zmrużyła oczy w zabawnym geście. Roześmiał się serdecznie

- Nie. Po prostu pytam. Rzucasz się na głęboką wodę. Ale tym bardziej imponuje mi twoja odwaga i zdeterminowanie

- Doglądałam kilka świetnie prosperujących biznesów, ale rzeczywiście ten dom mody będzie od początku do końca tylko mój. Cała odpowiedzialność spada na mnie.

- Fundacja mojej matki – wtrącił ni z gruszki ni z pietruszki, wprawiając ją w osłupienie. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi.

- Słucham? – dopytywała. On sam wyglądał na osobę zaskoczoną swoim nagłym olśnieniem

- Moja mama prowadzi fundację ‘Mali Herosi’ zajmującą się dzieciakami z chorobami onkologicznymi, po wypadkach, z wadami wrodzonymi. Myślę, że zysk z kolekcji z pewnością przyda się na leczenie kilku dzieciaków.

- Świetnie! Postanowione.