B

piątek, 27 czerwca 2014

'Miłość bez końca' VI

Marek zadzwonił do niej jeszcze raz przed Nowym Rokiem. Długo rozmawiali. Starał się ją pocieszyć. Była kompletnie rozchwiana emocjonalnie. Tylko Dobrzański był w tej całej sytuacji namiastką normalności. Chcąc odciągnąć jej myśli od choroby ojca opowiadał jej o Alpach, pięknej pogodzie i zamieszaniu na lotnisku. Wiedział, że to tematy błahe, wręcz głupie, ale dzięki nim choć na chwilę mógł zająć jej myśli czym innym. Zapowiedział się również z wizytą trzeciego stycznia.
Beti od samego rana nie mogła doczekać się wizyty pana Marka. Miała okazję widzieć go tylko kilka razy, ale całkowicie podbił jej serce. Ula również czuła dziwne podekscytowanie. Musiała przyznać, że przez te kilka dni, gdy się nie widzieli ani razu zaczynała za nim tęsknić. Zdała sobie sprawę, że brunet zaczął odgrywać coraz ważniejszą rolę w jej życiu. Tuż przed piętnastą zapukał do drzwi domku numer osiem, w których po chwili stanęła Ula. Chciał jak zwykle przywitać się z nią cmoknięciem w policzek. Zerkając na drzwi od kuchni, w których zaraz miała pojawić się jej siostra, odkręciła lekko głowę i Dobrzański zamiast musnąć wargami jej policzek trafił w kącik ust. Przez ciała obojga przeszedł miły dreszcz, który po chwili został zastąpiony przez głupie uczucie strachu i zmieszania. ‘Przepraszam’ szepnął szybko, by już po chwili wziąć na ręce małą Beti. Przywiózł dla nich drobne prezenty. Choć tak naprawdę drobne były one jedynie dla Dobrzańskiego. Beti dostała nowe sanki, Jasiek tablet, Ula włoskie perfumy, a Józef tajemniczą kopertę, o której mieli porozmawiać po kawie.
- Niepotrzebnie robiłeś sobie kłopot – mówiła Ula trzymając w ręku pękaty flakon i z uśmiechem obserwując Beatkę, która siedziała na sankach na środku przedpokoju
- Lubię kupować prezenty, a niestety nie za bardzo mam je komu wręczać. Rozglądałem się za drobiazgami dla Sebastiana i Violetty, więc pomyślałem i o was.
- Ja też coś dla ciebie mam – rzekła i na chwilę zniknęła w swoim pokoju wracając z malutką torebeczką
- No bez przesady – chciał pocałować ją w policzek, ale ostatecznie zrezygnował. Wiedział, że nie powinien pozwalać sobie na takie gesty. Ona również zauważyła zmianę w jego zachowaniu. Od kiedy się przywitali w drzwiach jej domu, Marek stał się spięty i bardzo kontrolował każdy swój gest, uśmiech.
- Otwórz – ze środka wyjął pudełeczko z kompletem spinek do koszuli – To kamień księżycowy – wyjaśniła
- Kamień księżycowy? – uniósł brwi – nigdy o nim nie słyszałem – uśmiechnęła się jedynie pod nosem i zajęła przygotowywaniem gorącego napoju.
Marek z kawą zamknął się w pokoju Józefa. Rozmawiali blisko pół godziny. W końcu Dobrzański wyszedł od razu wołając Beatę.
- Marek – z kuchni wyłoniła się Ula – chciałam zapytać, czy znalazłeś jakiś ośrodek dla taty – ostatnie trzy słowa ledwie przeszły jej przez gardło
- Owszem. Właśnie o tym z nim rozmawiałem. Myślę, że sam przekaże ci szczegóły. A teraz wybacz, ale czeka mnie obiecany bałwan.
Wyszedł wraz z małą z domu i niemal do zmroku lepili w ogrodzie śniegowe kule. Z kuchennego okna widziała, że zarówno Beti, jak i Markowi ta wspólna zabawa sprawia ogromną frajdę. Uśmiechnęła się pod nosem. Ten człowiek zupełnie przypadkowo zagościł w jej życiu i nawet nie sądziła, że zagrzeje to miejsce tak długo i  będzie odgrywał coraz ważniejszą rolę. Mimo wielu spraw i kłopotów, które absorbowały ją bez reszty nie mogła powiedzieć, że nie dostrzega jakim fantastycznym facetem jest Dobrzański. Pierwsze wrażenie okazało się mylne. Nie tylko był przystojny, ale przede wszystkim był dobrym człowiekiem. ‘Ideał’ przemknęło jej przez głowę, zresztą nie po raz pierwszy. Wreszcie wrócili do domu. Oboje roześmiani, szczęśliwi, z przemoczonymi rękawiczkami i pąsowymi policzkami.
- Ulcia, Ulcia widziałaś, jakiego bałwana zbudowaliśmy z Markiem
- Z Markiem? – spojrzała pytająco na Dobrzańskiego
- Przeszliśmy na ty – puścił małej oczko i pomógł zdjąć kurtkę
- Chodźcie do kuchni, pewnie zmarzliście. Zaraz zrobię wam ciepłej herbaty. Kolacja będzie za pół godziny – Beti pobiegła umyć ręce do łazienki, a Marek nie wykonał nawet najmniejszego gestu, żeby się rozebrać
- Ja dziękuję. Późno się zrobiło – wymownie spojrzał na zegarek, który wskazywał osiemnastą
- Ale daj spokój. Zjedz z nami
- Nie – odparł zdecydowanie – Naprawdę dziękuję. Pójdę już. Pożegnaj ode mnie wszystkich – tym razem bardzo ostrożnie musnął jej policzek i szybko zniknął za drzwiami. Wyraźnie czuła ten dzielący ich dystans, który pojawił się po niefortunnym powitaniu.
Przed kolacją z drzemki obudził się Józef. Powolnym krokiem wszedł do kuchni
- Gdzie Jaś z Beatką?
- Jasiek nie wrócił jeszcze od Kingi, a Beti dałam herbatę i czyta książkę w swoim pokoju. Zaraz ją będę wołać na kolację. Ma dla ciebie opowieść o tym, jak ulepiła z Markiem bałwana
- To bardzo dobry człowiek – zamyślił się przez chwilę
- To prawda. Wtedy w Centrum Onkologii nie wywarł na mnie dobrego wrażenia, ale patrząc na to, jak nam pomaga muszę przyznać, że ma serce na dłoni
- Załatwił mi hospicjum – rzekł lekko wzruszonym głosem
- A no właśnie – zaciekawiła się – Pytałam go, czy znalazł jakiś ośrodek, ale powiedział, że sam mi wyjaśnisz. Daleko? Dasz mi nazwę to jutro zadzwonię i zapytam o warunki i koszty
- W Łomiankach, więc całkiem niedaleko Rysiowa. Będziecie mogli mnie częściej odwiedzać. To prywatna placówka. Z bardzo dobrą opieką. Mają u siebie zwykle nie więcej, jak dwudziestu chorych. To prawdziwe szczęście, że udało się znaleźć miejsce dla mnie
- Mam nadzieję, że będzie nas na nie stać – zmartwiła się nieco. Takie ekskluzywne ośrodki zwykle bywają kosztowne. Miała świadomość, że renta ojca nie wystarczy i że będzie musiała dokładać do jego pobytu, jednak jej pensja również nie była sumą ogromną
- Marek opłacił mój pobyt na najbliższe pół roku. To był jego prezent dla mnie na Gwiazdkę.  
- Bardzo kosztowny prezent – odparła skonsternowana informacjami, które przekazał jej ojciec
- To prawda. Trochę protestowałem, ale nie dał się przekonać. Już w przyszłym tygodniu będę mógł się tam zgłosić. Jutro porozmawiam o tym z Beatką, postaram się jakoś ją przygotować – zakręciły mu się łzy. Widziała to wyraźnie – pójdę się położyć. Nie będę nic jadł.
- Ale tato – chciała zaprotestować
- Napiję się tylko herbaty i wezmę leki. Nie martw się.

Jeszcze przed dwudziestą drugą wybrała numer Dobrzańskiego
- Już wiesz – bardziej stwierdził niż zapytał w ramach powitania
- Rozmawiałam z tatą. Dziękuję ci, że znalazłeś ten ośrodek, ale nie możesz pokrywać wszystkich kosztów. I tak, pomogłeś już nam opłacając badania przed pobytem w szpitalu
- Ula, to jest prezent
- Zbyt drogi. Mam świadomość, ile może kosztować miesięczny pobyt w takim miejscu
- Tobie kupiłem perfumy, Beti sanki. Czy uważasz, że Twojemu ojcu radość sprawiłby teraz zegarek, czy nowa koszula? – tłumaczył rzeczowo – Postanowiłem zapewnić mu godne warunki na ostatnie miesiące jego życia. Poza tym opłaciłem na razie pobyt wyłącznie na sześć miesięcy. Przez ten czas będziesz miała okazję zaoszczędzić i odłożyć trochę gotówki. Kolejne miesiące będziesz opłacać już sama, jeśli tak bardzo ci na tym zależy. Twój ojciec równie dobrze może spędzić tam rok, albo i dłużej.
- Przepraszam – szepnęła cicho – po prostu rośnie mój dług wdzięczności wobec ciebie
- Nic nie rośnie. Ja nie potrzebuję wdzięczności. Mogę to pomagam. Po prostu.
- Dziękuję – szepnęła po raz kolejny
- Znowu wracamy do etapu wdzięczności? Ja to robię przede wszystkim dla siebie.
- Dobranoc Marek
- Śpij dobrze - powiedział z czułością



W towarzystwie Maćka w sobotnie popołudnie zawiozła Józefa do Łomianek. Beatka bardzo przeżywała to pożegnanie. Cieplak starał się jak najdelikatniej przekazać jej, że niedługo go zabraknie i że będzie teraz mieszkał w specjalnym szpitalu dla bardzo chorych ludzi. Był gniew, płacz i próby uspokajania. Jasiek też miał łzy w oczach żegnając się z ojcem w przedpokoju. Hospicjum okazało się ośrodkiem o europejskich standardach. Najlepsza aparatura, fachowy personel i pokoje przypominające te hotelowe.

Ula odwiedzała ojca dwa razy w tygodniu. W każdą środę wracając z pracy i w niedzielę w towarzystwie rodzeństwa. Każdą taką wizytę Beata bardzo przeżywała, ale z drugiej strony nie chciała nawet słyszeć, że dziś nie pojedzie do tatusia. Józef z każdym tygodniem słabł. Ból był coraz silniejszy. W pewnym momencie lekarz zadecydował o włączeniu morfiny. W ostatnim tygodniu kwietnia był już w fatalnym stanie. Z bólu zaczynał tracić kontakt ze świadomością. Poprosił Maćka przy przywiózł Ulę i dzieciaki wyjątkowo w piątek. To był rodzaj pożegnania. Długo tulił Beatkę do swojej piersi, mimo, że ten drobny gest kosztował go wiele sił. Poprosi Ulę, by już nie przywoziła już małej, bo nie powinna oglądać jego agonii. Cieplakówna przyjechała do Łomianek tradycyjnie w środę. Towarzyszył jej Dobrzański. Kilka razy odwiedzał tu Józefa. Przyjeżdżał sam lub przywoził Cieplaków. Gdy chcieli wejść do pokoju, który zwykle zajmował, zatrzymał ją głos pielęgniarki.
- Nie dzwoniliśmy, bo wiedzieliśmy, że pani dziś przyjedzie. Pani ojciec zmarł dwie godziny temu. Bardzo mi przykro.
Poczuła, że traci grunt pod nogami. W ostatniej chwili złapał ją Marek.

czwartek, 19 czerwca 2014

'Miłość bez końca' V

Cieplak wrócił do domu. Miał się stawiać w wyznaczone dni na kilka godzin by przyjmować kolejne dawki chemii. Nie znosił ich dobrze. Przez nudności całkowicie stracił apetyt. Jeszcze bardziej schudł, poszarzał na twarzy, osłabł. Zdarzały się takie dni, że nawet nie miał siły wstać z łóżka. Mobilizował się dla dzieciaków, dla Beti, która nie do końca rozumiała co się dzieje. Zadawała mnóstwo pytań, widziała, że jej ukochany tatuś nie ma siły się z nią bawić, odbierać ze szkoły i przesiadywać w garażu naprawiając motor. Ula powiedziała jej, że tata jest bardzo chory. Z trudem hamowała przy tym łzy. Nie chciała rozpłakać się przy małej. Musiała być silna. Beti wierzyła, że tatuś wyzdrowieje. Codziennie rano dopytywała, czy czuje się już lepiej. Zwykle ją czymś zagadywał nie chcą kłamać. Stracił resztę włosów.

Jej życie ograniczało się do pracy, domu, wizyt z ojcem w Centrum Onkologii i krótkich spotkań z Markiem. Starała się jak najwięcej czasu spędzać w Rysiowie. Całkowicie zrezygnowała z życia towarzyskiego. Nie chodziła już po pracy z koleżankami do parku czy kina. Szybko wracała, by przejąć opiekę nad Beatką, by odciążyć ojca. Pomagała jej w lekcjach, a wtedy Józef miał czas na drzemkę. Podziwiała go. Widziała, że cierpi. Starał się nie skarżyć i zachowywać pogodę ducha. Jednak przyłapywała go na tym, że zamyślał się. Miał wtedy nieodgadniony wyraz twarzy, a z jego oczu bił potworny smutek. Doszła do wniosku, że najgorsze jest życie ze świadomością, że się powoli umiera. Przez te ostatnie kilka miesięcy mogła śmiało powiedzieć, że zaprzyjaźniła się z Markiem. Wysłuchiwał jej, doradzał. On wiedział o niej wiele. Ona o nim prawie nic. Owszem, wiedziała gdzie pracuje, że jest sam, miała okazję w przelocie poznać kiedyś jego przyjaciela, ale Marek Dobrzański wciąż był jedną wielką zagadką. Podczas jednego ze spotkań postanowiła zadać mu kilka pytań, chcąc dowiedzieć się o nim więcej. Rzucił krótkie ‘kiedyś ci opowiem’ i szybko zmienił temat. Chętnie pomagał, zawoził niekiedy Cieplaka na wlewy, kilka razy był u nich w domu zyskując sympatię Beti i podziw Jaśka, którego najbardziej zachwycało Porsche. Dobrzański miał okazję poznać również Maćka. Bardzo polubił tych ludzi. Byli dla niego taką odskocznią od tego zakłamanego i brutalnego świata, w którym żył na co dzień. Przez lato chętnie korzystał z zaproszeń Sebastiana, który pod Rysiowem miał sporą działkę z drewnianym domkiem. Jadąc do niego na grilla zajeżdżał do Cieplaków lub po prostu wyciągał Ulkę na spacer. Miał świadomość, że potrzebuje się wygadać lub po prostu czuć, że ktoś ją wspiera. Był pod prawdziwym urokiem tej rodziny. Bardzo im współczuł. W ciągu ostatnich kilku lat swojego życia był świadkiem wielu ludzkich dramatów, ale ta skromna rodzina wyjątkowo silne poruszyła struny jego duszy. Powtarzał Uli, że jest bardzo dzielna. Miała świadomość, że niebawem zostanie z tym wszystkim sama. Gdy ich wtedy podwiózł do domu po raz pierwszy nawet nie przypuszczał, że los wcześniej odebrał im matkę. Teraz mieli stracić ojca. Ula i Jasiek byli już dorośli, ale mała Beatka wielu rzeczy jeszcze nie rozumiała i z niektórymi emocjami nie potrafiła sobie radzić. Nie mógł sobie wyobrazić jak zniesie tę stratę.

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia pojechała z ojcem na kolejną wizytę. Lekarz najpierw rozmawiał z Józefem, później do gabinetu poprosił Ulę. Powiedział wprost ‘bardzo mi przykro, leczenie nie przynosi oczekiwanych efektów i nawet w najmniejszym stopniu nie zahamowało postępu choroby. Chemia wyniszcza tylko organizm pani ojca, a nowotwór jest na nią wyjątkowo oporny. W tym momencie mogę zaproponować wyłącznie leczenie przeciwbólowe’. Wyrok został wydany pomyślała, gdy na miękkich nogach opuszczała ursynowską przychodnię. Doktor Rymski nie chciał Józefowi wprost powiedzieć o zbliżającej się śmierci. Starał się jak najdelikatniej opowiedzieć mu o jego stanie. Cieplak i tak wiedział. Ula niewiele się odzywała w drodze powrotnej. Starała się przetrawić te gorzkie słowa. Dwa dni później, gdy Jasiek nie wrócił jeszcze ze szkoły, a Beti bawiła się u koleżanki Józef czekał na swoją najstarszą córkę w kuchni. Chwilę po siedemnastej usłyszał, że weszła do środka
- Już jestem – rzuciła od progu – Gdzie Beatka?
- Bawi się z Marysią u Nowaków. Usiądź, musimy porozmawiać – obrzuciła ojca zmartwionym spojrzeniem i zajęła miejsce naprzeciwko – Córcia, ja wiem – zmarszczyła brwi – Doskonale zdaje sobie sprawę ze swojego stanu, mimo iż razem z doktorem staracie się zaoszczędzić mi szczegółów i wyliczenia ile mi zostało
- Ale tato – chciała coś powiedzieć, ale nie dał jej szansy
- Ula, daj spokój. Nie możesz zrobić nic ty, ja, ani lekarz. Trzeba się z tym pogodzić. Widocznie tak miało być – rozpłakała się. To ona powinna być dla niego podporą, a tymczasem to on pocieszał ją tuląc ją w swoich ramionach – Córeczko, musisz być dzielna. Chcę, żeby te święta były wyjątkowe, by Beatka zapamiętała je na zawsze. Po Nowym Roku zaczniemy szukać dla mnie jakiegoś ośrodka
- Ośrodka? – zapytała zdziwiona, wycierając dłonią mokre od łez policzki
- Hospicjum. Nie chcę umierać w domu na waszych oczach – po raz kolejny tego popołudnia szloch wstrząsnął jej ciałem – Ulcia, ja jestem coraz słabszy. Czuję, że zostało mi już niewiele. Są dni, kiedy prawdziwym wyzwaniem jest dla mnie wstać z łóżka i przygotować małej śniadania. Będzie coraz gorzej. Jeszcze miesiąc, dwa i nie będę w stanie wytrzymać z bólu i sam sobą się zająć. Poza tym mój pobyt tam będzie okazją do tego, byście zaczynali się oswajać z myślą, że mnie niebawem zabraknie. Wiem, że będzie ci ciężko, ale musisz być silna. Jasiek jakoś da sobie radę, ale musisz być podporą dla Beatki. Ona jest jeszcze taka mała – i po jego policzku spłynęła łza – Bardzo was kocham dzieci – wtuliła się w jego ramiona.
- Cześć – musnął ustami jej policzek i usiadł po drugiej stronie stolika. Przed świętami miał urwanie głowy w firmie. W czasie tygodnia nie potrafił wygospodarować czasu, by w miarę rozsądnych godzinach wpaść do Rysiowa aby pogadać z Ulką. Jej bardzo zależało na tym spotkaniu. Tuż po wyjściu z banku udała się do kawiarni vis a vis Febo&Dobrzański i wyciągnęła Marka na małą czarną.
- Dziękuję ci, że znalazłeś chwilę – posłała mu blady uśmiech.
- No to mów co się stało – zachęcił ją, w międzyczasie dając znak zbliżającemu się kelnerowi, żeby im teraz nie przeszkadzał
- Dwa dni temu ojciec przeprowadził ze mną poważną rozmowę – westchnęła – chce iść do hospicjum – ledwie wydusiła z siebie. W oczach znów zgromadziły jej się łzy
- Wiem, że jest ci ciężko i wiem, że jemu również niełatwo było podjąć tą decyzję, ale to najlepsze wyjście – obrzuciła go spojrzeniem pełnym mieszaniny zdziwienia i złości – Owszem Ula, tak będzie najlepiej. Nie możesz zmienić biegu wydarzeń. Nie jesteśmy w stanie zrobić nic więcej, jak tylko ulżyć mu w cierpieniu. Będzie tam miał fachową opiekę, lekarza na miejscu i środki, które pomogą uśnieżyć ból. Nie dasz rady sama się nim zajmować. Nie pogodzisz pracy, opieki nad siostrą i doglądania ojca. I pomyśl także o Beacie. Lepiej, żeby nie oglądała każdego dnia ojca, który z dnia na dzień coraz bardziej będzie opadał z sił.
- Ale ja sobie nie wyobrażam… – spuściła głowę
- Tak będzie lepiej – rzekł wchodząc jej w słowo, by po chwili dodać – Ja oczywiście nie mówię o jakiejś publicznej wykańczalni. W czasie świąt będę miał trochę więcej wolnego. Postaram się znaleźć jakiś dobry ośrodek w okolicach Warszawy. Twój ojciec będzie miał tam fachową opiekę, a ty będziesz mogła dwa, trzy razy w tygodniu go odwiedzać.
- Dziękuję ci – utonęła w jego szarym spojrzeniu – za wszystko co dla nas robisz
- Daj spokój – zaśmiał się pod nosem
- Odwiedzisz nas w święta? Beatka strasznie się o ciebie dopytuje. Powiedziała, że jak przyjedziesz, pójdzie lepić z tobą bałwana – uśmiech zagościł na jego twarzy. Bardzo polubił tę małą gadułę – Bardzo chce, żebyś nas odwiedził
- A ty chcesz? – rzucił bez zastanowienia i już po chwili pożałował tego pytania. ‘Nie powinienem był’ karcił się w myślach
- Wiesz, że tak – odparła speszona
- W święta nie dam rady. Spędzam je w Alpach. Lecę z rodzicami do siostry mamy do Włoch. Wracam dopiero po Nowym Roku. Wtedy chętnie do was przyjadę. Może będę miał już jakieś propozycje ośrodków dla twojego ojca – nerwowo spojrzał na zegarek – Wybacz, ale za pięć minut mam spotkanie. Trzymaj się. Jesteś bardzo dzielna. Zadzwonię w Wigilię – na pożegnanie znów musnął jej policzek i szybko opuścił lokal.

To były jedne z najsmutniejszych świąt. Beatka nie zdawała sobie sprawy, że po raz ostatni byli we czwórkę. Uli ciężko było znieść tę myśl. Już raz przeżywała podobny dramat po śmierci matki. Wtedy też święta były wyjątkowo dołujące. Jasiek znał już całą prawdę. Przed Wigilią ojciec długo z nim rozmawiał. Słyszała, jak wieczorem młody płakał w swoim pokoju. Wszyscy starali się zachowywać pozory ze względu na Beti. To było najcięższe kilka dni w jej życiu. I jeszcze na firmowej Wigilii usłyszała od szefa, że jeśli dalej będzie tak zaniedbywać pracę i brać często wolne będą musieli się pożegnać. Jedynym pozytywnym aspektem jej życia były spotkania z Markiem i Maćkiem. Miała w nich oparcie, dawali jej siłę i odrobinę radości.

niedziela, 15 czerwca 2014

'Miłość bez końca' IV

Skrócił nieco swój dzień pracy i dwadzieścia minut przed szesnastą opuścił siedzibę firmy. Zaparkował po drugiej stronie ulicy by przebiegając jezdnię w niedozwolonym miejscu o umówionej godzinie czekać na nią przed wejściem. Wyszła w towarzystwie dwóch koleżanek w podobnym wieku, z którymi szybko się pożegnała i ruszyła w kierunku Dobrzańskiego.
- Dzień dobry
- Dzień dobry. Jest pan bardzo punktualny – uśmiechnął się pod nosem
- Nie wypada, żeby kobieta czekała. Zapraszam – wskazał w kierunku samochodu
- Ale tu niedaleko jest całkiem przyjemna kawiarenka
- Nalegam. Powiem pani, że nie znoszę tego miejskiego zgiełku i mam ochotę wypić tę kawę w pani towarzystwie w nieco spokojniejszej i zieleńszej okolicy – nim się obejrzała już otwierał jej drzwi swojego auta.
- To dokąd mnie pan zabiera? – zapytała, gdy włączył się już do ruchu
- Do mojej ulubionej restauracji w Konstancinie. I skończmy z tym panem, bo się czuję skrępowany – zerknął na nią, by po chwili znów skupić się na drodze – Marek
- Ula – wyciągnęła do niego dłoń, którą lekko ścisnął
- Długo pracujesz w tym banku?
- Nie. Raptem kilka miesięcy. W zeszłym roku skończyłam studia, kilka miesięcy byłam bez pracy. Najpierw załapałam się tam na bezpłatny staż, a później zaproponowali mi etat.
- Bankowość?
- Ekonomia i równolegle zarządzanie
- No proszę – rzucił z uznaniem - I szukałaś pracy kilka miesięcy? – zdziwił się – Sądziłem, że ekonomiści znajdują zatrudnienie zaraz po opuszczeniu murów uczelni, tak, jak informatycy.
- No niestety nie do końca. W dzisiejszych czasach chyba po żadnym kierunku nie można znaleźć pracy z dnia na dzień bez znajomości.
- Może to i racja. Ja na szczęście nie musiałem tego sprawdzać. Firma rodzinna rządzi się swoimi prawami. Ale też skończyłem zarządzanie. Nareszcie wjeżdżamy w rejony, gdzie można chwilę odetchnąć – rzekł, gdy minęli tablicę z napisem ‘Konstancin-Jeziorna’
- Mieszkasz tu?
- Jeszcze nie – zaśmiał się – Może kiedyś uda mi się tu przeprowadzić. Od kilkunastu miesięcy mieszkam na Ochocie. Ale bardzo lubię tę okolicę. Wychowywałem się w tych rejonach. Moi rodzice mają dom na obrzeżach Piaseczna. De facto to rzut beretem – zatrzymał auto na stanowisku z jasnoszarej kostki – I jesteśmy na miejscu – szybko wysiadł, by otworzyć jej drzwi. Wolnym krokiem ruszyli do knajpy, która znajdowała się w bezpośrednim otoczeniu parku. Zajęli stolik w ogrodzie korzystając z uroków pięknej, słonecznej pogody. Dobrzański rzucił okiem na kartę
- W sumie to coś bym zjadł. Nie miałem dziś czasu wyjść na lunch. Dotrzymasz mi towarzystwa? Mają tu wyborny krem z białych warzyw i polędwiczki w sosie pieprzowym – zgodziła się na jego propozycje. Sama niewiele jadła od rana. Przez kolejne dni wolne narobiła sobie zaległości, z których wychodzenia zajmowało jej wiele czasu. W biegu jadła przygotowane w domu kanapki. Przed dwudziestą odwiózł ją do domu. Spędzili miłe popołudnie. Tak, jak chciał Marek, bez rozmów o pieniądzach i pomocy dla Józefa. Musiała przyznać, że była pozytywnie zaskoczona tym dzisiejszym spotkaniem. Tam wtedy w Centrum Onkologii wydawał się być zarozumiałym, nowobogackim fircykiem. Dziś poznała go z zupełnie innej strony. Musiała przyznać, że był uroczy, dowcipny i taki zwyczajny. On również zaliczał to popołudnie do udanych. Potrzebował tej odrobiny normalności, którą przyniosło spotkanie z tą skromną dziewczyną z Rysiowa. Wreszcie nie musiał udawać, uciekać od niewygodnych pytań i wysłuchiwać komentarzy ludzi, którzy nazywali się jego przyjaciółmi, ale w rzeczywistości nimi nie byli nawet w najmniejszym stopniu.

Zanim Cieplak został przyjęty do szpitala spotkali się jeszcze dwukrotnie. Na niezobowiązującej kawie po pracy. Rozmawiali na tematy ogólne, ale także o chorobie Józefa. Ula chciała się poradzić, ale chyba przede wszystkim wygadać. Okazał się idealnym kandydatem do tej roli. Służył radą, choć wciąż nie mówił nic o sobie. W zasadzie oprócz tematów zawodowych nie wiedziała o nim nic. Nie dociekała, nie pytała, nie drążyła. Szanowała to, że nie chce mówić o tym, dlaczego jeździ do Centrum Onkologii. Wiele razy zastanawiała się, czy pojawia się tam, bo sam jest chory, czy tyczy się to kogoś z jego bliskich. Kilka razy dzwonił, proponował pomoc, szybsze załatwienie kolejnych badań, konsultacji. Była mu wdzięczna. Ich kontakt nieco się rozluźnił, gdy Cieplak trafił do szpitala. Nie miała czasu i nastroju. Chciała poświęcić maksymalną uwagę ojcu i rodzeństwu.

Józef zgromadził komplet badań, które zlecił doktor Kołodziej. Części wyników nie potrafił rozszyfrować. Jednak te posiadający opis jasno wskazywały na to, że nie jest dobrze. Nowotwór był zaawansowany, z przerzutami. Początkowa Ula starała się każdy kolejny wynik badania sprawdzać w Internecie i dowiadywać się jak najwięcej. Jednak szybko zrezygnowała z tej metody. W sieci roiło się od komentarzy typu ‘też tak miałem i lekarz powiedział mi…’. Ile wpisów, tyle różnych zdań, opinii o możliwościach leczenia, rokowaniach. Postanowiła poczekać na opinię onkologa. Dobrzański zapewniał ich wtedy, że to bardzo dobry specjalista. Czytanie kolejnych stron i opinii na forum osób cierpiących na nowotwór trzustki tylko ją dołowało. Z każdym kolejnym wpisem załamywała się. Miała nadzieję, że Seweryn Kołodziej będzie miał dla nich bardziej pocieszające wieści. Wreszcie stawili się rano na izbie przyjęć ursynowskiego szpitala. Józef został przyjęty na oddział i skierowany do wyznaczonej dla niego sali. Kołodziej przekazał przypadek Cieplaka swojemu koledze, specjaliście od raka trzustki, Andrzejowi Rymskiemu. Sam został konsultantem. Miał się podjąć ewentualnej chemioterapii. Rymski przez kolejne trzy dni prowadził dalszą diagnostykę. Gdy w środowe popołudnie Ula zapukała do jego gabinetu nie miał najlepszych wieści. W kilku krótkich zdaniach przekazał jej, że gdyby nowotwór zaatakował głowę trzustki, jak u większości chorych i nie był na dodatek tak zaawansowany szanse na skuteczność leczenia byłyby dużo większe. Niestety Józef miał objęty komórkami nowotworowymi cały gruczoł. Ze względu na choroby towarzyszące i obciążenie organizmu przez poważne problemy serca, resekcja została wykluczona. ‘Pacjent zmarłby mi na stole’ zakomunikował Uli. Guz naciekał na tętnice krezkową i dwunastnicę. Dodatkowo były już przerzuty do węzłów chłonnych. Rymski wraz z Kołodziejem postanowili podjąć próbę i zastosować chemioterapię Gemcytabiną, jednak w dosyć oględny sposób przekazali Uli, że nawet jeśli przyniesie ona oczekiwane efekty, to wydłuży życie Józefa raptem o kilkanaście miesięcy. Wyszła z gabinetu załamana. Nie wiedziała, co ma robić. Jak przekazać te informacje ojcu, a przede wszystkim, jak przygotować dzieciaki na najgorsze. Wiedziała, że w niedalekiej przyszłości zostaną sierotami. Kilka lat temu zabrakło ich matki, teraz mieli stracić ojca. ‘Dlaczego?’ wciąż powtarzała w myślach to pytanie i nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Wsparcie w tych trudnych chwilach dali jej dwaj mężczyźni. Maciek, jej wieloletni przyjaciel i sąsiad i Marek, którego znała co prawda kilka tygodni, ale z którym zdążyła złapać całkiem dobry kontakt.

Ula nie powiedziała ojcu wprost jaka jest opinia lekarzy. Nie chciała mu odbierać resztki nadziei. Nie potrafiła mu tego powiedzieć. Jednak on to widział w jej oczach. Widział zmianę w jej zachowaniu, widział, że przestała się uśmiechać, że straciła radość życia. Widział w jej oczach brak wiary w lepszą przyszłość. W kolejnym tygodniu Cieplak zaczął przyjmować wlewy dożylne. Efektem ubocznym były duszności i nudności. Starał się znosić je dzielnie, jednak zdarzały się momenty, że brakowało mu sił. Chciał walczyć dla swoich dzieci. Chciał walczyć głównie dla Beti. Była jeszcze taka mała. Z każdym kolejnym dniem coraz mocniej docierało do niego, że i tak to walka nierówna, że przegra. Z ogromnym bólem zaczął się godzić z losem, który go czekał. Poprosił lekarza prowadzącego, by jak najszybciej mógł wyjść do domu. Chciał jak najwięcej czasu spędzić z dziećmi.

środa, 11 czerwca 2014

'Miłość bez końca' III

Minęło kilka godzin od jego powrotu do domu, a on nie mógł uwolnić się od myśli o tamtej rodzinie. Nie wiedział, czy ta kobieta ma świadomość, jak niewiele zostało jej ojcu. Był jednak przekonany, że zrobi wszystko, by rozpocząć leczenie i choć o kilka miesięcy przedłużyć życie ojca. Przypomniał sobie widok małej dziewczynki przytulonej do brzucha mężczyzny. To było jeszcze dziecko, małe dziecko, które niebawem straci jedno z rodziców. Wiedział, że życie jest niesprawiedliwe. Zbyt wiele już widział, by się łudzić, że tak nie jest. Wielu alkoholików, kryminalistów cieszy się życiem przez wiele lat, raniąc najbliższych swoim postępowaniem i Bóg nic z tym nie robi. A zabiera tych, którzy są dobrzy, kochają się, opiekują się sobą. Powrócił w myślach do rozmowy z tą młodą kobietą. Nawet nie znał jej imienia. Wiedział, że za wszelką cenę będzie chciała załatwić ojcu jak najszybciej te badania. Kosztowne badania. Postanowił im pomóc. Dla niego tysiąc złotych to kilka dodatkowych setek w portfelu, dla nich kwota, za którą, jak sądził, mogą wyżyć przez pół miesiąca.
Następnego dnia w południe znów pojawił się pod domem w Rysiowie. Zapukał i po chwili w drzwiach pojawił się starszy mężczyzna.
- Dzień dobry – uśmiechnął się przyjaźnie – przepraszam za najście, ale ja w ważnej sprawie
- Dzień dobry – odpowiedział lekko zaskoczony wizytą gościa – zapraszam. Proszę wejść – odsunął się, wpuszczając gościa do środka.
- Tak naprawdę wczoraj nawet się nie przedstawiłem. Marek Dobrzański
- Józef Cieplak – uścisnął wyciągniętą dłoń bruneta – Zapraszam do kuchni. Napije się pan czegoś? Kawa, herbata?
- Jeśli już to poproszę szklankę wody – odparł wchodząc za gospodarzem do kuchni. Usiadł na drewnianym krześle i dyskretnie rozejrzał się w koło. Miał rację sądząc, że tej rodzinie się nie przelewa. Kuchnia była skromna, acz utrzymana w czystości i porządku. Cieplak postawił przed nim naczynie i usiadł po drugiej stronie stołu.
- Jeśli pan do Uli, to jest w pracy – rzucił. Nie sądził, że ten młody mężczyzna może mieć jakąś sprawę do niego. Wczoraj tak naprawdę nawet nie rozmawiali. Wymienili raptem kilka grzecznościowych uwag.
- Nie, nie – zaśmiał się pod nosem – ja do pana. Choć poniekąd z powodu córki. Rozmawialiśmy wczoraj o badaniach, które zlecił panu doktor Kołodziej. Córka mówiła, że będzie musiała znaleźć miejsce, gdzie będziecie mogli je wykonać w stosunkowo krótkim czasie. Przypomniałem sobie o klinice, która wykonuje kompleksową diagnostykę, a termin oczekiwania to zwykle kilka dni. Pomyślałem, że zaoszczędzę państwu trochę czasu na szukanie i dzwonienie po ośrodkach w całej Warszawie – podał Cieplakowi niewielki kartonik z adresem i numerem telefonu Kliniki Amber – Pozwoliłem sobie już się z nimi skontaktować. Córka mówiła, że ma pan zgłosić się na oddział szpitalny za dwa tygodnie. Dostosowali termin badania oraz czas oczekiwania na wynik i opis do pańskiego pobytu w Centrum Onkologii. Stąd też PET najlepiej byłoby wykonać na początku przyszłego tygodnia. Wstępnie zarezerwowałem dla pana poniedziałek. Jeśli oczywiście panu nie pasuje, to córka może zadzwonić pod podany numer i przełożyć ten termin o jeden, góra dwa dni. Mimo wszystko powinni zdążyć z wynikiem na czas.
- Bardzo panu dziękuję – powiedział wyraźnie wzruszony – Dziękuję za pomoc i za to, że się pan tu fatygował
- Nie ma o czym mówić. Jeśli mogłem ułatwić państwu życie, dlaczego miałbym tego nie zrobić. A co do przyjazdu do Rysiowa, to bardzo lubię tę okolicę. Jest tu cisza i spokój, a mimo wszystko bardzo blisko Warszawy. Mój przyjaciel ma w pobliżu działkę. Lubię tu wracać – uśmiechnął się serdecznie i spojrzał na zegarek – Będę się zbierał. Jeśli kiedyś jeszcze będzie musiał pan wykonać jakieś badania, trzeba będzie znaleźć jakiegoś lekarza, to służę radą – położył na stole swoją wizytówkę - Proszę śmiało dzwonić  – wstał i skierował się do drzwi
- Jeszcze raz dziękuję. Dobry z pana człowiek
- Dużo zdrowia – uścisnął dłoń mężczyzny i szybkim krokiem udał się do samochodu.

‘Marek Dobrzański. Prezes zarządu’ – patrzyła na karteczkę z logo firmy Febo&Dobrzański. Wystukała na klawiaturze swojej Nokii kombinację dziewięciu cyfr. Usłyszała jego głos po trzecim sygnale
- Dobrzański słucham
- Dzień dobry. Ula Cieplak z tej strony – powiedziała niepewnie. Wciąż nie potrafiła zrozumieć tego człowieka. Najpierw potraktował ją niezbyt przyjemnie, wyrabiając sobie tym samym w jej mniemaniu opinię gbura i zadufanego w sobie bogatego panicza, a teraz pomaga im nie oczekując nic w zamian. Zaczęła się zastanawiać, że może zbyt szybko go oceniła. Jej mama zawsze powtarzała, że nie należy oceniać ludzi po pierwszym wrażeniu, bo może być mylne.
- A dzień dobry – usłyszała w jego głosie nutę radości
- Dzwonię, żeby panu podziękować – chciała kontynuować swoją wypowiedź, ale przerwał jej
- Pani ojciec już to zrobił
- Tak, ale
- Nie ma żadnego ale. Ja naprawdę nie dokonałem niczego wyjątkowego i nie należy składać mi pokłonów, niestających podziękowań i wysyłać kwiatów – mówił to zabawnym tonem, żeby ją nieco rozśmieszyć. Udało się. Zaśmiała się radośnie - To zwyczajny ludzki odruch. To powinno być normą. Dlatego proszę przestać dziękować i zadbać o ojca.
- Dobrze – westchnęła – To może chociaż da się pan zaprosić na kawę? Może jutro po południu?
- Bardzo chętnie, ale w innym terminie. Jutro mam od rana do wieczora spotkania. W czwartek lecę służbowo do Mediolanu. Odezwę się po powrocie, na początku tygodnia i wtedy się umówimy
- Dobrze – odparła. Zastanawiała się, czy rzeczywiście nie ma czasu, czy po prostu ją zbywa – Udanego wieczoru. Do widzenia
- Do widzenia.
Po skończonej rozmowie zalogowała się jeszcze do banku sprawdzając stan oszczędności. Starała się odkładać jak najwięcej ze stypendium przyznawanego podczas studiów. Gromadziła te środki na czarną godzinę i ta właśnie nadeszła. Miała świadomość, że leczenie ojca będzie kosztowne. Tak samo, jak kosztowne będą badania. Była wdzięczna Dobrzańskiemu za pomoc. W czasie przerwy lunchowej w pracy obdzwoniła kilka ośrodków wykonujących specjalistyczne badania. Mimo odpłatności czas oczekiwania na badania był kilkutygodniowy. On załatwił miejsce w kilka dni. Wiedziała, że dla jej ojca każdy dzień zwłoki może mieć duże znaczenie.

Znów musiała wziąć dzień wolny. Chociaż nie, nie musiała. Chciała. Chciała towarzyszyć ojcu. I tak nie usiedziałaby w pracy wiedząc, że jest tam sam. Maciek oferował swoją pomoc, ale skorzystali jedynie z podwózki. Jej szef nie był zadowolony. Pracowała tam od niedawna, a coraz częściej prosiła o wolne. Nie miała wyjścia. Musiała zrobić wszystko, by ratować ojca. To był dla niej priorytet. Chciała być podczas badań, chciała być na bieżąco podczas leczenia. Nie mogła pozwolić, by ojciec był sam podczas tych trudnych chwil. Jej rodzeństwo było za małe by w tym uczestniczyć i patrzeć na ludzkie cierpienie.
Koło dziesiątej podjechali pod elegancki budynek kliniki na warszawskim Żoliborzu. Na środku przestronnego holu przy marmurowej wyspie stacjonowały dwie recepcjonistki.
- Dzień dobry – uśmiechnęła się uprzejmie blondynka
- Dzień dobry. Urszula Cieplak. Mój tata ma mieć przeprowadzone u państwa badania.
- Jakie? – w odpowiedzi Ula podała jej kartkę z wytycznymi otrzymanymi w Centrum Onkologii – A tak. Proszę udać się na drugie piętro. Tam jest winda. Koleżanki się państwem zajmą.
Pół godziny później Józef znalazł się już w swojej sali, a jeszcze przed jedenastą pielęgniarka zabrała go na pierwsze badania. Ula w tym czasie podeszła do rejestratorki stacjonującej na drugim piętrze.
- Przepraszam bardzo – głos Cieplak oderwał koło czterdziestoletnią kobietę od wypełniania jakiejś tabelki – Chciałabym uregulować rachunek za badania mojego taty
- Jak nazwisko?
- Cieplak. Józef Cieplak – rejestratorka wstukała coś w komputer i po chwili spojrzała na Ulę uprzejmie
- Ale wszystko jest już uregulowane
- Nie rozumiem – zapytała lekko zdezorientowana – to z pewnością jakaś pomyłka
- Na pewno nie. Badania zostały opłacone podczas umawiania terminu.
- Aha – Ula próbowała ułożyć sobie wszystko w głowie – A proszę mi powiedzieć na jaką kwotę opiewał ten rachunek
- Przykro mi, ale nie mogę udzielić takiej informacji.
Była wdzięczna Dobrzańskiemu za pomoc w szybkim załatwieniu miejsca, ale nie mogła pozwolić, by pokrywał koszty diagnostyki jej ojca. Zwłaszcza, iż miała świadomość, że była to niemała kwota. Czas oczekiwania był bardzo krótki, a klinika nie wyglądała na najskromniejszą. Marmury, najwyższej klasy sprzęt, uprzejmy personel. To wszystko kosztowało. Samo PET to koszt kilku tysięcy złotych. Dochodziło do tego jeszcze kilka innych badań i jednodniowy pobyt na oddziale kliniki.
Czekała na jego telefon. Obiecał, że zadzwoni po powrocie z zagranicy, by mogli pójść na kawę. Był już wtorek, a on się nie odzywał. Miała świadomość, że ma swoje życie, swoją rodzinę i swoje sprawy. Najwidoczniej chciał ją wtedy zbyć. Nie miała mu tego za złe. Nie mogła się narzucać. Ale wiedziała, że muszą się spotkać, że musi oddać mu pieniądze. Postanowiła w środę po pracy bez zapowiedzi podjechać do siedziby jego firmy. Febo&Dobrzański znajdowało się raptem trzy przystanki autobusowe od jej banku.
Portier wpuścił ją na górę i polecił wjechać na piąte piętro. Podeszła do recepcji.
- Dzień dobry, Urszula Cieplak. Chciałabym się zobaczyć z panem Dobrzańskim
- Krzysztofem? – zapytała uprzejmie brunetka
- Nie. Markiem.
- Była pani umówiona?
- Nie.
- To przykro mi. Prezes ma w tej chwili ważne spotkanie. Po nim kolejne. Mogę panią umówić na jutro na jedenastą – zerknęła w kalendarz
- Bardzo mi zależy na spotkaniu dzisiaj
- Obawiam się, że to nie będzie możliwe. Jak już mówiłam prezes Dobrzański ma dzisiaj zapełniony kalendarz aż  do dziewiętnastej – Ula spojrzała na zegarek, który wskazywał szesnastą piętnaście
- To ja poczekam – odparła i usiadła na pomarańczowej sofie obok wind. Do siedemnastej pozostał kwadrans, gdy drzwi Sali konferencyjnej się otworzyły i usłyszała na korytarzu głos Marka.
- Nasi prawnicy przygotują umowę do końca tygodnia. Moja asystentka prześle ją panom na maila.
- Do środy zdążymy ją przeanalizować
- Świetnie. W takim razie widzimy się w środę o piętnastej. Mam nadzieję, że sfinalizujemy wówczas transakcję. Kłaniam się – pożegnał się z dwoma garniturowcami i ruszył w kierunku swojego biura. Wchodząc do sekretariatu kątem oka dostrzegł kobietę siedzącą w recepcji. Podszedł do niej.
- Dzień dobry – uśmiechnął się – Wiem, że miałem zadzwonić. Przepraszam, ale moja nieobecność w firmie spowodowała spore zaległości i jakoś tak zabrakło czasu – próbował się tłumaczyć, gdy znalazł się tuż przy niej
- Nic nie szkodzi. Ja nie w tej sprawie. Wiem, że ma pan za chwilę spotkanie, ale ja nie zajmę dłużej, jak pięć minut – zmarszczył brwi i przyjrzał jej się badawczo
- Dobrze. Zapraszam – gestem dłoni wskazał na swój gabinet – Aniu, jak przyjdzie Terlecki zaprowadź go proszę do konferencyjnej i zaproponuj kawę.
Otworzył jej drzwi i puścił przodem.
- Pani Urszulo, ja wiem, że głupio wyszło z tą kawą – zaczął, gdy znaleźli się w środku – Tak w ogóle to proszę usiąść
- Nie ma o czym mówić. Przyszłam oddać panu tu – podała mu białą pękatą kopertę
- Co to jest? – zapytał zaskoczony
- Zwrot długu.
- Prosze dać spokój – powiedział, kładąc kopertę na szklanym stoliku tuż przed nią – Proszę to zabrać
- Ja naprawdę doceniam pański gest. Jestem ogromnie wdzięczna za znalezienie tej kliniki, załatwienie tak szybko wolnego miejsca, ale nie mogę pozwolić, by finansował pan leczenie mojego ojca. Zwłaszcza tak kosztowne leczenie. To tylko część kwoty. Resztę pozwoli pan oddam w późniejszym terminie.
- Już mówiłem, że to nie jest potrzebne. To tylko niewielka kwota, która może pomóc pani ojcu – spuściła wzrok. Uświadomił sobie, że trochę źle to zabrzmiało. ‘Niewielka kwota’. Dla niego kilka tysięcy w tą czy w tamtą nie robiły różnicy. Dla niej to pewnie oszczędności całego życia.
- Naprawdę chciałabym, żeby pozwolił mi pan spłacić dług. Proszę nie stawiać mnie w niezręcznej sytuacji – spojrzała na niego błagalnie
- Pani jest bardzo dumna. Ja cenię to u ludzi. Imponuje mi to.  Ale, pani Urszulo, są takie momenty w życiu, gdy trzeba schować dumę do kieszeni i przyjąć pomoc – widział, że prowadzi wewnętrzną walkę. W końcu chwyciła kopertę i schowała ją ponownie do torebki.
- Dziękuję – szepnęła nawet na niego nie spoglądając i nieco nerwowo podniosła się z zajmowanego miejsca – Do widzenia – już miała otwierać drzwi, gdy usłyszała za placami
- To co, pójdzie pani ze mną na tę kawę? – odwróciła się i spojrzała na niego. Uśmiechał się uroczo
- Bardzo chętnie
- Ale pod jednym warunkiem…. – zaznaczył – przestanie pani mi wreszcie dziękować. Nie będziemy rozmawiać ani o pieniądzach, ani o badaniach. Zgoda?
- Zgoda – uśmiechnęła się pod nosem
- Jutro? – kiwnęła twierdząco głową – O której pani kończy pracę?
- O szesnastej. W Mega Banku na Marszałkowskiej.
- To jesteśmy umówieni. Przyjadę po panią

czwartek, 5 czerwca 2014

'Miłość bez końca' II

Już miał ruszać z parkingu, gdy przed oczami stanął mu obrazek, który napotkał po wyjściu z gabinetu. Tamta kobieta siedziała nad swoim ojcem z kubeczkiem wody. Najwyraźniej zrobiło mu się słabo. Była tak bardzo przejęta, a w każdym jej geście było tak wiele troski. Był to dla niego widok niecodzienny. ‘Chyba zbyt ostro ją potraktowałem…’ pomyślał, gdy przypomniał sobie sytuację sprzed godziny. Dopytywała, dociekała, bo po prostu martwiła się o swojego ojca, a nie była wścibska. Poczuł się głupio.
Po wielogodzinnym czekaniu, wreszcie poproszono ich do gabinetu. Józef miał zostać przyjęty na oddział za dwa tygodnie. Do tego czasu musiał wykonać kilka badań, które przyspieszą proces leczenia. Wiedziała, że doktor Kołodziej starał się dać Józefowi nadzieję, że próbował wzbudzić w nich optymizm i chęć do walki, ale widziała też jego minę, gdy zerknął na wyniki badań. Miała świadomość, że nie jest dobrze.
Wyszli z tego potwornie dusznego budynku i skierowali się w stronę przystanku autobusowego. Czekała ich jeszcze prawie dwugodzinna podróż po domu z dwoma przesiadkami. Ula zmęczonym wzrokiem spojrzała na zegarek. Dochodziła piętnasta trzydzieści.
- Proszę zaczekać – usłyszeli za plecami. Ula odwróciła się i zobaczyła tego bufona z poczekalni – Chciałem panią przeprosić – spojrzał w te wyjątkowe oczy
- Nie ma powodu. Był pan po prostu szczery. Za szczerość nie się przeprasza – odparła i biorąc ojca pod rękę ruszyła do przodu
- To nie była szczerość, tylko bezczelność. Może odwiozę państwa do domu. Pan jest bardzo zmęczony – spojrzał na Józefa – pani zresztą też. Trochę się tutaj naczekaliście
- Nie dziękujemy. Nie jesteśmy z Warszawy
- To może chociaż podwiozę państwa do Centrum. Akurat jadę w tamtą stronę – zaproponował.
- Nie, nie. Nie będziemy panu zawracać głowy – posłała mu niewyraźny uśmiech. Miał świadomość, że jest zmartwiona stanem ojca. Wspominała o nowotworze trzustki. Zdawał sobie sprawę, jaki to rodzaj choroby i jakie są rokowania. Ale odnosił wrażenie, że mimo wszystko ma do niego żal za jego zachowanie pod gabinetem
- Córcia, a może skorzystamy z pana uprzejmości? – odezwał się milczący dotąd Cieplak – Zobacz – wskazał na przystanek – właśnie odjechał nasz autobus. Kolejny będzie za dwadzieścia minut.
- No dobrze – westchnęła – to chodźmy
- Zapraszam – wskazał na stojące obok czarne Porsche Cayenne. Józef zajął miejsce z tyłu. Chciała usiąść obok ojca z drugiej strony, ale Dobrzański otworzył jej przednie drzwi. Gdy znalazła się w środku poczuła się trochę przytłoczona bogactwem tego samochodu. Takie auta oglądała zwykle w telewizji lub niekiedy na ulicach Warszawy. ‘Bogaty panicz. Nic dziwnego, że traktuje ludzi z góry’. Wyjechał z parkingu i skierował się w stronę Śródmieścia. Zdążyli wyjechać z Ursynowa, a w samochodzie wciąż panowała cisza.
- Proszę się nie martwić. Doktor Kołodziej to naprawdę świetny specjalista – odezwał się wreszcie – Ja jeszcze raz przepraszam za tamto. Jestem dzisiaj zestresowany. Każda wizyta w tym budynku powoduje u mnie irytację.
- Rozumiem. Naprawdę nie ma o czym mówić – posłała mu blady uśmiech
- Skąd państwo odjeżdżacie? Z Centralnego?
- Nie. Wysiądziemy pod Rotundą. Stamtąd odjeżdża bus do Łomianek
- Aaa, to państwo z Łomianek – bardziej stwierdził niż zapytał
- Niezupełnie. Z Rysiowa. Jednak w Łomiankach musimy się przesiąść
- Wiem, gdzie to jest. Mój przyjaciel ma działkę pod Rysiowem. Bardzo ładna okolica – spojrzał na nią przelotnie. Rozdzwoniła się jego komórka. Włożył do ucha słuchawkę i odebrał
- Tak Aniu?.... Wiem, pamiętam, jutro… W takim razie przełóż ich na przyszły tydzień. W czwartek lecę do Mediolanu na dwa dni. Przepraszam, zapomniałem ci powiedzieć. Wpisz bardzo proszę w kalendarz. Jeśli są jakieś spotkania w piątek, odwołaj…. Nie. Nie mam zamiaru rozmawiać z nim osobiście. Niech Sebastian się tym zajmie… Nie, już dzisiaj mnie nie będzie. Ale jestem cały czas pod telefonem… Dzięki. Do jutra
- Do Śródmieścia chyba powinniśmy skręcić dwie przecznice temu – odezwała się Ula
- Ma pani rację. Ale my nie jedziemy do Centrum – stwierdził, a ona spojrzała na niego z mieszaniną zaskoczenia, zdezorientowania i niepokoju – Zawiozę was do domu
- Ale to naprawdę nie jest konieczne.
- Nie? To proszę się odwrócić – już kilka minut wcześniej zauważył, że Józef zasnął na tylnym siedzeniu – Pani ojciec ma dość. Jest słaby. Nie fundujmy mu wycieczki autobusem, skoro mam czas i mogę państwa odstawić pod sam dom.
- Ale..- próbowała jeszcze zaprotestować, ale wiedziała, że ten człowiek ma rację.
- Żadnego ale. Co powiedział lekarz? Przyjmą pani ojca na oddział?
- Tak, za dwa tygodnie. Do tego czasu musimy wykonać kilka badań uzupełniających. Limity się wyczerpują. Tata musiałby czekać w długiej kolejce. A jeśli zgłosimy się już z częścią badań będzie można szybciej rozpocząć leczenie.
- PET?
- Tak. I kilka innych – westchnęła – będę musiała podzwonić po prywatnych przychodniach i szpitalach. W tych pracujących dla NFZ nawet nie mamy co szukać, bo nas będą odsyłać w nieskończoność lub wpisywać w kilkuletnią kolejkę.
- Służbę zdrowia mamy niestety nie najlepszą – odparł i skręcił w prawo, kierując się w stronę głównej drogi Rysiowa – Poprowadzi mnie pani?
- Trzecia w lewo – odparła, a on po chwili skręcił we wskazaną przez nią ulicę – budynek numer osiem. To ta posesja z zieloną bramą – zatrzymał się. Dom był skromny, nawet bardzo. Zresztą od początku, po ich ubraniach widział, że nie jest to wyjątkowo zamożna rodzina  
- Bardzo panu dziękuję
- Drobiazg – uśmiechnął się uroczo. Dopiero teraz dostrzegła urok jego dołeczków
- Tatusiu – odwróciła się i poklepała ojca w kolano – jesteśmy w domu. Józef szybko się ocknął i zaskoczony rozejrzał wkoło.
- Nawet nie wiem kiedy przysnąłem – zaczął się tłumaczyć lekko zakłopotany – Bardzo panu dziękujemy
- Już mówiłem córce, że nie ma o czym mówić
- Może pan wejdzie na herbatę – zaproponował Cieplak
- Nie, dziękuję. Jesteście państwo zmęczeni, ja również. Może jeszcze kiedyś będzie okazja. Dużo zdrowia – odparł, gdy Józef wysiadał z samochodu
- Dziękuję. I dziękuję bardzo za podwiezienie
- Dziękujemy panu – odparła Ula – do widzenia
- Do widzenia – odpowiedział. Już miał odjeżdżać, gdy zobaczył, że z posesji naprzeciwko wybiega dwójka dzieci. Chłopak w wieku licealisty i mała dziewczynka. Wyglądał na osiem, może dziesięć lat. Dzieciaki wtuliły się  w ojca. Biła od nich miłość. Rzadko kiedy miał okazję oglądać taki widok.