B

sobota, 31 stycznia 2015

'Kto, jak nie Ty' IX

- Chłopcy bardzo tęsknią – przyznał, opierając się o parapet w jej jednoosobowej sali. Nic nie odpowiedziała. Jej oczy się zaszkliły. I ona bardzo tęskniła. Tak bardzo chciała ich do siebie przytulić, posłuchać ich przekomarzania się i obserwować, jak jej syn domaga się samodzielności – Roch się trzyma, ale jeszcze dwa, trzy dni i u Leo zacznie się histeria. Już teraz jest ciężko go uspokoić po każdej waszej rozmowie. Oni nie wytrzymają jeszcze tygodnia, dwóch, a tyle z pewnością tu zostaniesz – spojrzała na niego z bólem – Mam pewną propozycję – westchnął i usiadł na skraju jej łóżka, tuż koło jej stóp – Ja wiem, że nie chciałaś, by kręcili się po szpitalu, by oglądali cię w tej scenerii… Tak w ogóle, to – zawahał się – o ile się oczywiście zgodzisz, chcę żeby zmienili choć na chwilę otoczenie. Zajmą się czymś nowym w innym otoczeniu i będzie im łatwiej… Zarezerwowałem na trzy dni pokój w hotelu w Serocku. Basen, zjeżdżalnie, plac zabaw. Chciałbym ich wtedy tu przywieźć – zmarszczyła brwi przyglądając mu się uważnie. Czyżby na jej twarzy dostrzegł cień uśmiechu? – Rozmawiałem z profesorem. W czasie radioterapii nie musisz unikać kontaktu z małymi dziećmi, to nic szkodliwego. Jest piękna pogoda, umówilibyśmy się w ogrodzie szpitala – z nutą podekscytowania prezentował jej swoją wizję – Wytłumaczyłbym im, że jesteś tutaj żeby odpocząć i nabrać sił.. takie a’la sanatorium. Są jeszcze mali, nie będą dociekać. Co o tym myślisz? – spojrzał na nią wyczekująco
- Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Dziękuję ci, że o tym pomyślałeś. Rzeczywiście nie powinni siedzieć w domu i z nosami przy szybie czekać na mój powrót, a propozycja naszego spotkania – starła spływającą po policzku łzę – o niczym innym nie marzę..chcę ich po prostu przytulić.
- No to świetnie – był z siebie dumny i nawet nie próbował tego kryć – zaraz potwierdzę rezerwację. Jutro przyjedziemy koło obiadu do hotelu, a w środę do ciebie
- Nie mogę się już doczekać – uśmiechnęła się szeroko
- Źle spałaś? – zapytał z troską. Odkąd tylko wszedł zobaczył, że jest wyjątkowo blada, ma podkrążone oczy
- Trochę tak. Ręka mi dokucza – skrzywiła się poprawiając się na łóżku – Dobrze, że prawa jest sprawna. Przynajmniej mogę się sama ubrać – posłała mu blady uśmiech
- To minie. Musisz tylko dużo ćwiczyć
- Wiem

Siedząc na ławce, pośród zieleni czekała na swoich chłopaków. Od rana była podekscytowana. Wreszcie ujrzała Marka, który prowadził Leona za rękę i opowiadał coś Rochowi. Chłopcy ją dostrzegli i już się wyrywali w jej stronę, ale zauważyła, że Marek ich zatrzymuje. Obejmując obu w pasie kucnął i przez chwilę coś im tłumaczył. Wreszcie ich puścił i z uśmiechem obserwował jak podbiegają do matki. Nie kryła łez, gdy stanęli przed nią.
- Mamusia, mamusia – krzyczeli na przemian. Leon przylgnął do jej nóg uradowany. Roch stanął z boku, jakby bojąc się zbliżyć
- Chodź tu do mnie – wyciągnęła w jego kierunku prawą rękę
- Mogę? – uśmiechnął się szeroko i wtulił się w jej brzuch – Tatuś nam mówił, że bardzo cię boli lewa rączka i musimy uważać, żeby nie sprawić ci bólu – rzekł
- Tata mówił prawdę. Boli mnie ręka, ale to nie oznacza, że mam was nie przytulić. Bardzo za wami tęskniłam – wycałowała policzki obu. W przypływie radości cmoknęła również policzek Dobrzańskiego, który wolnym krokiem do nich dołączył – Dziękuję ci, że ich przywiozłeś – szepnęła, obejmując prawą ręką jego kark. Uśmiechnął się do niej szczęśliwy. Usiadła na ławce, przygarniając do siebie Rocha. Marek posadził jej Leona na kolanach i usiadł obok przysłuchując się rozmowie Uli z chłopcami. Prawdę mówiąc, to nie była rozmowa. To był monolog Rocha. Buzia mu się nie zamykała. O tak wielu sprawach chciał opowiedzieć mamie, a ona każde jego słowo chłonęła, jak gąbka. Opowiadał, jak kąpali się wczoraj w basenie, jak palili z tatą ognisko, jak w ubiegłym tygodniu dziadek Krzyś zabrał ich do cyrku i jak pływali rano z tatą łódką.
- Łódką? – dopytywała nie kryjąc zaniepokojenia. Nie podobał jej się ten pomysł. Obrzuciła Dobrzańskiego gniewnym spojrzeniem.
- Pływaliśmy tylko przy brzegu. Z samego rana nie było jeszcze na Zalewie motorówek – tłumaczył się prezes – A chłopcy mieli kapoki
- Co nie zmienia faktu, że to był ostatni raz – rzekła do niego tonem nieznoszącym sprzeciwu – są jeszcze za mali
- Ja nie jestem mały – wtrącił się Roch
- Ja też! – zawtórował mu Leon
- Jesteśmy już mężczyznami! – z dumą rzekł starszy. Oboje z trudem hamowali śmiech.
- Taaak? A wiecie, że prawdziwy mężczyzna chcąc pokazać kobiecie, że jest dla niego ważna, daje jej kwiaty? A mama przecież jest najważniejsza, prawda? – spojrzał na synów, którzy zgodnie pokiwali głowami – Patrzcie ile ich tam rośnie – wskazał na rosnące na trawniku rumianki – Nazbierajcie mamie - chłopcy z zapałem ruszyli do zrywania białych kwiatków z żółtym środkiem – Uważałem na nich – odezwał się po chwili ciszy, gdy oboje zapatrzeni byli w poczynania swoich dzieci
- Wiem, przepraszam. Jestem ostatnio strasznie rozedrgana i niepotrzebnie panikuję. Wszystko widzę w czarnych barwach – zagryzła wargę przypominając sobie jedną z rozmów z psychologiem
- To zrozumiałe, ale możesz być spokojna. Bardzo na nich uważam. Są wszystkim, co mi zostało – w jego głosie pobrzmiewała gorycz. Zerknęła na niego kątem oka i wtedy rozdzwoniła się jego komórka – Przepraszam, to Sebastian. Muszę odebrać – rzucił i odszedł kilka kroków w bok – No cześć stary, co tam? Jaka umowa? – usłyszała jeszcze, nim całkowicie skupiła się na poczynaniach swoich synów, którzy z wielką precyzją tworzyli swoje bukieciki.  Gdy prezes kończył rozmawiać z Olszańskim chłopcy przybiegli wręczając jej rumiankowe bukieciki
- Dziękuję, jakie piękne – wycałowała ich policzki – cudownie pachną
- Mamusiu, a kiedy psyjedziesz do domu? – Leon wlepił w nią swoje błękitne spojrzenie
- Już niedługo – pogłaskała go po głowie – Za czternaście dni
- A ile to? – zapytał marszcząc nosek
- Poprosicie tatę, to kupi wam po czternaście jabłek. Będziecie jeść jedno dziennie. Jak zjecie wszystkie, to wtedy przyjadę do domu
- Huurrraa – zaczęli biegać wokół ławki
- Z co to za euforia? – zapytał zdziwiony brunet
- Mama wróci za czternaście jabłek – wyjaśnił Roch
- Co? – obrzucił synów, a później byłą żonę pytającym spojrzeniem
- Wracam do domu za dwa tygodnie dni. Leo nie bardzo łapie ile to czasu, więc powiedziałam, że kupisz im po czternaście jabłek. Jak zjedzą wszystkie, to wtedy wrócę – zmarszczył brwi i niespokojnie zaczął się kręcić na ławce
- Chłopcy, zobaczcie, tam pod drzewem biega wiewiórka. Idźcie do niej – gdy tylko bracia oddalili się usiadł obserwując uważnie Ulę – Dwa tygodnie? Kiedy będziesz operowana?  – dociekał
- Kończę radioterapię i po kilku dniach będzie można przeprowadzić zabieg. Skóra po lewej stronie jest w całkiem dobrym stanie. Rozmawiałam z profesorem i zgodnie stwierdziliśmy, że nie ma co rozdzielać obu zabiegów. Kolejne narkozy, leki przeciwbólowe, cierpienie… Lepiej wszystko zrobić za jednym zamachem. Mają mnie operować w przyszły piątek. O ile nie będzie komplikacji po czterech, pięciu dobach wypiszą mnie do domu. Nie ma na co czekać. Ja nie mam siły już tutaj tkwić – spuściła głowę – Poza tym im szybciej stąd wyjdę i wrócę do domu, tym szybciej ty wrócisz do normalnego życia. Nie możesz całej firmy zostawić na głowie Sebastiana – nawet na niego nie spojrzała. Wodziła wzrokiem za ganiającymi się synami
- O firmę nie muszę się martwić. Sebę wspiera ojciec, więc jest dobrze.
- To rodzice jeszcze nie wyjechali? – zdziwiła się
- Nie. Przełożyli wyjazd – nie chcąc się wdawać w szczegóły podniósł się z ławki i podał jej rękę – Chodź, przejdziemy się. Chłopaki – zawołał synów – Idziemy na krótki spacer – Roch przytulił się do matczynego boku, a Leon wylądował u ojca na barana. Spacerowali po ogrodach szpitala wesoło gawędząc.

W niedzielne południe rozdzwoniła się jego komórka.
- Cześć Ula – rzekł radośnie
- Cześć – bąknęła – Czy Artur był może wczoraj u chłopców?
- A miał być? – skrzywił się na wspomnienie Góreckiego
- Tak mi się wydaje, chyba że coś pokręciłam… - zamilkła na chwilę – Rozmawialiśmy we wtorek. Jechał do Gdyni na trzy dni, na zdjęcia do jakiegoś teledysku. Miał w sobotę koło południa przyjechać do chłopców, zabrać ich do parku czy na lody – ciągnęła wyraźnie zmartwiona – A wieczorem miał przyjechać do mnie. Nie rozmawialiśmy od tego czasu. W środę rano wysłał mi tylko sms’a, że będziemy musieli porozmawiać, że ma niespodziankę. Przez pierwsze dwa dni wiedziałam, że będzie zajęty. Ale od piątku nie mogę się z nim skontaktować. Nie dobiera telefonów, nie oddzwania. Mam złe przeczucia – przyznała, trochę się sobie dziwiąc, że potrafi o niepokoju względem nowego partnera opowiadać byłemu mężowi
- Może coś go zatrzymało i nie mógł wrócić, a telefon zgubił, albo mu ukradli – wzruszył ramionami. Jego wersja była mało wiarygodna, ale starał się ją nieco pocieszyć. Bardzo mu się nie podobało zachowanie Góreckiego – nie martw się. Pewnie jeszcze dziś się odezwie. Przepraszam cię, ale muszę pomóc chłopakom założyć buty. Jedziemy na obiad do rodziców.
- Jasne
- Porozmawiamy wieczorem, jak będziesz dzwonić do chłopców. Trzymaj się
Niespełna półtorej godziny później sam do niej zadzwonił. Była zaskoczona jego pytaniem
- Nie odzywał się? – dopytywał dziwnym tonem
- Nie
- Wiesz co – chrząknął – Pomyślałem sobie, że jeśli masz się teraz zamartwiać, bo ja mogę na przykład podjechać do niego do domu. Zapytam sąsiadów, czy w ogóle wrócił z tego Trójmiasta, może go widzieli, albo siedzi w domu chory. Daj mi jego adres – to nie była prośba. Zabrzmiało to w kategoriach nieznoszącego sprzeciwu polecenia
- Ale… - chciała kontynuować, ale przerwał jej
- Po prostu nie powinnaś się teraz denerwować, to może być nieporozumienie i zwykły zbieg okoliczności, że się nie odzywa. Zostawię chłopaków u rodziców i do niego podjadę. Daj mi ten adres – miała wrażenie, że jej były mąż coś przed nią ukrywa. Zachowywał się delikatnie mówiąc zaskakująco. Nigdy nie pałał specjalną sympatią do Góreckiego. Mało tego, ewidentnie się nie znosili, a teraz miał w przypływie troski sprawdzać, czy Artur nie leży w domu z grypą? W środku lata?
- Modzelewskiego piętnaście, mieszkania siedem.
- Zadzwonię wieczorem – nie czekając na reakcję z jej strony rozłączył się

Wszedł do nowoczesnego apartamentowca dzięki uprzejmości starszej pani, która wyprowadzała wózek z wnuczkiem na spacer. Wjechał na trzecie piętro i zadzwonił. Po chwili w drzwiach pojawił się zaskoczony Górecki. Marek nie czekają na zaproszenie wszedł do środka wymijając go.  
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – posłał mu złośliwy uśmiech i rozejrzał się po mieszkaniu – Pozwolisz, że usiądę – wskazał na sofę i z zainteresowaniem spojrzał na puste, stojące na stoliku butelki po alkoholu. Obrócił w dłoniach jedną z nich i przyznał z uznaniem – Świetny rocznik
- A czemu zawdzięczam twoją wizytę? – zapytał zirytowany zachowaniem prezesa. Wyglądał na dość zmarnowanego. Jednodniowy zarost, niewyspane oczy.  
- Po prostu się o ciebie bardzo martwię. Nienajlepiej wyglądasz – udał zasmucenie – A tak poważnie – chrząknął – czemu nie raczysz odebrać ani jednego z telefonów od Uli? Dlaczego milczysz i dlaczego ją oszukujesz? Podobno miałeś być w Gdyni, podobno miałeś wczoraj odwiedzić moich synów – celowo zaakcentował przedostatni wyraz – podobno miałeś wczoraj odwiedzić również ją w Wieliszewie. Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, że ona siedzi tam przerażona, że tobie coś się stało?
- No jak będzie bardzo zmartwiona, to z pewnością umiejętnie ją pocieszysz – odparł złośliwie
- O co ci chodzi, co? – rozparł się na kanapie
- O to, że ponownie wczułeś się w rolę przykładnego tatusia i mężusia - to zdanie aż ociekało kpiną
- To nie ja tutaj jestem aktorem, żeby się wczuwać w role – odgryzł się
- Tworzycie piękną rodzinkę, a dla mnie powoli zaczyna brakować miejsca. Nie zmierzam się pchać tam, gdzie mnie nie chcą – prychnął – Nie zamierzam całe życie z tobą rywalizować. Doskonale wiesz, że masz nade mną przewagę. Macie dzieci - podkreślił - Zawsze będziesz obecny w naszym życiu i coraz mocniej zaczyna mi to przeszkadzać
- Taaa? – spojrzał na szatyna lekceważąco
- Przyjechałem w środę do Ulki. Chciałem z nią porozmawiać… Akurat spacerowaliście po ogrodzie. Doprawdy wzruszający obrazek – syknął
- Zamierzasz się do niej odezwać? – zmarszczył brwi
- Może – burknął wściekły. Ta wizyta doprowadzała go do szału.
- A o czym chciałeś z nią rozmawiać w środę? – zaciekawił się
- Nie twój interes
- Może o tym? – wyjął z tylnej kieszeni jeansów złożoną na pół, kolorową gazetę, którą w drodze do rodziców kupił na stacji benzynowej. Gdy płacił za paliwo jego uwagę przykuł nagłówek plotkarskiego brukowca ‘Artur Górecki – od reklamy, przez serial, aż do Hollywood’.
- Nie twój interes – powtórzył wściekły
- Obawiam się, że chyba jednak mój, dopóki krzywdzisz kobietę, na której mi zależy. Zamierzasz ją karać, że zajmuję się naszymi dziećmi, że jestem częściej obecny w jej życiu i po prostu wyjechać bez słowa wyjaśniania? – wlepił w niego wściekłe spojrzenie
- Może tak jest łatwiej – zerwał się z miejsca i podszedł do barku nalewając sobie kolejnego drinka
- Na pewno dla ciebie. Zostawiasz chorą kobietę, którą podobno bardzo kochasz, z którą jeszcze do niedawna chciałeś mieć dzieci
- Ale nie będę miał – wtrącił gorzko przypominając sobie swoją rozmowę z Dobrzańską. Jasno dała mu do zrozumienia, że nie zdecyduje się na kolejne dziecko przez najbliższe kilka lat. A później będzie już po czterdziestce, kiedy ryzyko upośledzenia płodu rośnie gwałtownie. Otwarcie powiedziała mu, że ona nie urodzi mu dziecka. Wówczas twierdził, że to nie jest najważniejsze, że ją kocha i że jej zdrowie jest priorytetem. Ale później uświadomił sobie, że nigdy nie będzie dla niej kimś równie ważnym, co Marek, bo nie będą nierozerwalnie związani dzieckiem - A to dla mnie ogromna szansa, która z pewnością się nie powtórzy. Inni na moim miejscu daliby się za nią pokroić! 
- Aha, świetnie! – również wstał – Jesteś ostatnim sukinsynem, który myśli wyłącznie o czubku własnego nosa!
- Patrzcie, święty się znalazł – zaśmiał się z kpiną – To nie ja bzyknąłem kochankę na oczach żony!
- Mnie do świętości daleko, ale nigdy nie zostawiłbym bez słowa wyjaśniania kobiety, z którą sypiałem przez ostatni rok, której deklarowałem wielką miłość – stanął z nim twarzą w twarz. Dzieliły ich raptem dwa kroki - Chorej kobiety, która walczy o życie i zdrowie. Rozmowa to takie minimum przyzwoitości. Ona cię kocha i nie zasługuje na takie traktowanie. Więc zanim zaczniesz podbijać Amerykę, bądź łaskaw pojawić się u niej w szpitalu – podszedł bliżej i chwycił go za koszulę – A jak dalej będziesz zachowywał się jak ostatni palant i tchórz, to ci tak obiję tę piękną, hollywoodzką gębę, że cię co najwyżej do filmu o mafii zatrudnią – odepchnął go z nienawiścią, aż Górecki  trudem zachował równowagę. Zabierając ze stolika gazetę szybko opuścił mieszkanie.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

'Kto, jak nie Ty' VIII

Trochę dziwnie wyglądali stojąc razem pod blokiem operacyjnym. Górecki towarzyszył Uli od rana, podtrzymując ją na duchu i zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Dobrzański dołączył kwadrans temu, zostawiając dzieci pod opieką matki. Czuł, że musi przyjechać, że musi się upewnić, że wszystko przebiegło bez komplikacji. Nie chciał bezczynnie czekać na ewentualny telefon od Alicji, który mógłby nastąpić dopiero wieczorem. Taka była kolej rzeczy. Artur poinformowałby Milewską, a ta być może w przypływie troski o dzieci zadzwoniłaby do niego. Oprócz chłodnego powitania nie zamienili ze sobą słowa, w napięciu oczekując, aż drzwi bloku operacyjnego się otworzą.  Kwadrans przed trzynastą wywieźli ją. Spała, okryta białą, szpitalną pościelą. Chwilę później na korytarzu pojawił się profesor Mikołowski w towarzystwie swojego asystenta.
- Panie profesorze, i jak? – zapytał Górecki
- Wszystko zgodnie z planem – odparł lakonicznie i chciał ich wyminąć
- Proszę mnie nie zbywać – rzekł dość ostro – Wyciął pan guz, węzły chłonne, rozumiem, że teraz będzie już tylko lepiej
- Panowie – westchnął i spojrzał w kierunku milczącego Marka – Ja nie wiem, czy mogę z wami rozmawiać na ten temat. Ja wiem, że pojawialiście się tutaj u pacjentki, ale… - nie dokończył, bo aktor wtrącił się
- Jestem jej partnerem
- A ja byłym mężem, który za chwilę pojedzie do domu, do dwóch małych chłopców, którzy dopytują kiedy wróci mama – rzekł Dobrzański – I muszę wiedzieć, co mam im odpowiedzieć, żeby później nie czuli się oszukani.
- Dobrze, zapraszam – wskazał ręką gabinet. Gdy we trzej rozsiedli się na tapicerowanych krzesłach profesor zaczął swój monolog – Operacja przebiegła bez komplikacji. Usunąłem pierś i sąsiadujące węzły chłonne. Pacjentka została przewieziona na salą pooperacyjną w ogólnym stanie dobrym, z prawidłowym ciśnieniem. Dzisiaj z pewnością cały czas będzie spać po narkozie. Jutro zostanie przewieziona do swojej sali. Również na jutro zaplanowana jest konsultacja z psychologiem. Pani Urszula co prawda była poinformowana o mastektomii, zgodziła się na nią, jasno określając swoje priorytety, jednak taka rozmowa zwykle bardzo się przydaje. Będziemy obserwować postępy w gojeniu i wówczas podejmiemy decyzję o dacie rozpoczęcia radioterapii. Generalnie moglibyśmy z niej zrezygnować, bo zwykle przy całościowym usunięciu sutka się tego nie praktykuje, ale wolę dmuchać na zimne – mężczyźni uważnie słuchali każdego słowa
- Czyli generalnie nie może mi pan powiedzieć kiedy Ula zostanie wypisana – dopytywał Artur
- Wie pan – podrapał się po brodzie pokrytej siwym zarostem – Tu nie ma określonego harmonogramu i ja nie mogę panu powiedzieć z pełnym przekonaniem, że wypiszemy pacjentkę dwudziestego czwartego w południe. Plan na najbliższe dni jest taki, jutro rozmowa z psychologiem, w trzeciej, bądź czwartej dobie po operacji rozpoczynamy rehabilitację – wyjaśniał spokojnym tonem - Po usunięciu węzłów chłonnych jest ona niezbędna i będzie musiała być kontynuowana przez dłuższy okres czasu, również po wyjściu pacjentki do domu. W zależności od stanu chorej będziemy wdrażać radioterapię, później nastąpi operacja rekonstrukcji, gdyż wiem, że pani Urszuli bardzo zależy na tym zabiegu. Gdyby nie radioterapia, rekonstrukcję mógłbym wykonać od razu tuż po amputacji sutka, ale może to i lepiej. Pani Dobrzańska będzie miała czas na oswojenie się sytuacją i podjęcie słusznej decyzji. Wówczas można byłoby wykonać dwie rekonstrukcje podczas jednego zabiegu
- Dwie? – zmarszczył brwi prezes
- Nie ukrywam, że będę rekomendował żonie usunięcie drugiej piersi – oczy obu mężczyzn były wielkości pięciozłotówek – Takie zabiegi prewencyjne są coraz popularniejsze. Ma to na celu wyeliminowanie możliwości pojawienia w przyszłości zmian, choćby o łagodnym charakterze. Poza tym jest również inny plus, estetyczny. Gdy wykonywana jest rekonstrukcja jednej piersi, zwykle różni się ona od tej naturalnej. Wielkością, kształtem. Nawet najlepszy chirurg plastyk nie dobierze idealnego implantu – widząc miny swoich gości kontynuował – Panowie, jesteśmy tu w swoim gronie – zaśmiał się pod nosem, chcąc nieco rozładować atmosferę – Owszem, bardzo cenimy sobie ten element wyglądu zewnętrznego kobiety, ubóstwiamy piersi, ale nikt nie powiedział, że koniecznie muszą być naturalne. Przecież zabiegi powiększania dotyczą coraz większej grupy kobiet w naszym kraju. Są wykonywane wyłącznie po to, by piersi wyglądały lepiej optycznie, by kobieta była pewniejsza siebie, by nam zaimponować, skusić nas – spojrzał na nich wymownie – A w tej sytuacji jeśli implant ma spowodować to, że matka – spojrzał na Marka, by po chwili przenieść wzrok na Artura – i partnerka będzie cieszyła się długim zdrowiem, to nie ma co debatować nad wyższością natury nad silikonem – zgodnie kiwnęli głowami – No właśnie
- Ale wówczas automatycznie nie ma możliwości karmienia piersią – odezwał się Górecki, na twarzy którego było widać całą paletę emocji. Profesor zmarszczył brwi i przypatrywał mu się zaciekawiony – Przed wiadomością o chorobie rozmawialiśmy o dziecku – Dobrzański gwałtownie odwrócił głowę w kierunku swojego towarzysza i pozostając w głębokim szoku wstrzymał oddech – Zależało nam na powiększeniu rodziny.
- Panie Arturze, w gruncie rzeczy jedno nie wyklucza drugiego. Obecnie na rynku mamy całą paletę tak zwanego mleka zastępczego. Znam wiele kobiet, które sięgają po nie choćby ze względów estetycznych. Obawiają się, że przez karmienie ich biust będzie bardziej obwisły. Często są zmuszone zrezygnować z karmienia piersią, bo alergie, bo dziecko ma katar i nie chce ssać sutka, a nie chcą poddawać się procedurze ściągania pokarmu. Generalnie jest wiele powodów. Te produkty z każdym kolejnym rokiem są udoskonalane i nie można twierdzić, że mają gorsze wartości od mleka matki. Także zanim zaczniecie państwo starania z pewnością na rynku będzie jeszcze bogatsza oferta. Bo oczywiście liczy się pan z tym, że wasze plany muszą zostać zdecydowanie przesunięte w czasie – spojrzał na mężczyznę uważnie
- Naturalnie – przyznał – Nie wiem tylko na jak długo, a w gruncie rzeczy to bez znaczenia. Ważne, żeby Ula wróciła do zdrowia – uśmiechnął się blado. Dobrzański siedział z zaciętą miną uparcie wpatrując się w historię choroby niejakiej Janiny Rzaklickiej, rocznik czterdziesty siódmy.
- Może ja od razu tutaj wyjaśnię, żeby nie było niedomówień – lecznicze okulary z czubka głowy wylądowały na kopercie z nazwiskiem ów Janiny. Dobrzański niechętnie skupił teraz wzrok na granatowym krawacie profesora – Z powodów obiektywnych zalecamy pacjentkom odłożenie decyzji o ciąży na kilka lat. Im pacjentka młodsza, tym okres między chorobą, a ciążą może być dłuższy, a tym samym jest bezpieczniej. O ile u pani Urszuli wszystko będzie przebiegało szczęśliwie i zgodnie z naszymi założeniami, to takie minimum minimorum to dwa lata.
- Rozumiem – kiwnął głową. Dziękując za rozmowę obaj opuścili gabinet lekarza. Dobrzański bez słowa ruszył w kierunku wyjścia. Artur skierował się w stronę automatu z napojami. Musiał się napić, bo czuł, że z nadmiaru emocji zasycha mu w gardle.

- Jak się czujesz? – zapytał siadając obok jej łóżka. Kilka minut po dwunastej przewieźli ją ponownie do sali numer siedem.
- Trochę obolała i nie mogę podnosić ręki do góry – rzekła cicho – Za to wyspałam się za wszelkie czasy – posłała mu blady uśmiech
- Próbujesz być dowcipna, to dobry znak – uśmiechnął się i musnął ustami jej prawą dłoń
- Wolę się śmiać, niż płakać. Artur – spojrzała w jego smutne oczy – ja zostanę tu jeszcze wiele dni. Czeka mnie rehabilitacja, później kolejna operacja rekonstrukcji – obrzucił ją lekko zaskoczonym spojrzeniem. Najwyraźniej profesor nie rozmawiał z nią jeszcze o swoich planach – nie możesz tu siedzieć cały czas.
- Chcesz mi zabronić? – zapytał z udawanym oburzeniem
- Nie. Po prostu chcę, żebyśmy zaczęli żyć normalnie. Zacznij pracować. Zacznij jeździć na castingi. Owszem, jesteśmy razem, ale wiem, że kariera jest dla ciebie równie ważna. Nie rezygnuj z pracy dla mnie. Ja mam tu świetną opiekę.
- Dobrze, już dobrze – westchnął – Jeszcze za mną zatęsknisz, zobaczysz – ze śmiechem pogroził jej palcem.

Przeczytał Leonowi ulubioną bajkę o smoku i dzielnym rycerzu i okrywając go szczelnie kołdrą wyszedł z pokoju. Swoje kroki skierował prosto do barku. Niestety nie znalazł nic mocniejszego, więc nalał sobie kieliszek Cabernet Sauvignon i zabierając ze sobą butelkę usiadł na sofie. Musiał przemyśleć kilka spraw. Po pierwsze kwestia chłopców. Coraz gorzej znosili nieobecność mamy. Co prawda Ula dzwoniła do nich raz dziennie, czasami nawet częściej, ale telefon to nie to samo. Wciąż dopytywali kiedy wróci mama. Umawiali się z Ulą, że nic im nie powie o jej chorobie, że nie przywiezie ich do szpitala, by nie oglądali innych chorych, ale z każdym dniem mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że tak się nie da. Pewnego dnia będzie musiał ich zabrać ze sobą. Chłopaki nigdy nie przeżywali tak nieobecności mamy, bo po pierwsze zwykle rozstawali się z nią na trzy, góra pięć dni. Nie wiadomo było, jak długo to potrwa tym razem. Jedno było pewne, dla ich synów za długo. Leo był jeszcze mały, niewiele rozumiał, ale Roch… Ani tata, ani mama nie potrafili mu powiedzieć konkretnie kiedy znów Dobrzańska pojawi się w domu, będzie tuliła, gdy się skaleczy i będzie robiła naleśniki, a brak konkretnej daty tylko pogłębiał jego frustrację. Poza tym Marek dochodził teraz do wniosku, że jego przeprowadzka tutaj była błędem. Może gdyby zabrał chłopców na wakacje łatwiej by im było znieść tę rozłąkę. Zajęci poznawaniem nowych miejsc, nowymi wyzwaniami nie tęskniliby tak bardzo. Ula chciała zadbać o ich komfort psychiczny, ale chyba odniosła odwrotny efekt. Myślami powędrował teraz w kierunku Darii. Kolejny nieudany związek na jego koncie. ‘Ja się chyba do związków nie nadaję’ szepnął pod nosem. Miał świadomość, że skrzywdził ją. Gorzko zaśmiał się pod nosem. ‘Kolejna skrzywdzona kobieta na moim koncie. Pięknie!’. Błędem było to, że w ogóle pozwolił na ich bliższą relację. Dla niego było to tylko kilka spotkań i kolacji ze śniadaniem. Ona uparcie dążyła do związku. Od początku doskonale zdawał sobie sprawę, że oprócz sympatii i seksu nie może jej nic zaoferować, a mimo to brnął to dalej, dając jej nadzieję, że kiedyś stworzą trwały i poważny związek. ‘Nie moja wina, że nie potrafiłem jej pokochać’ – wlał w siebie kolejny kieliszek trunku. Miał świadomość, że prawdziwie potrafił pokochać tylko Ulę, a i tak to spieprzył. Do dnia dzisiejszego pluł sobie w brodę, że dał się wkręcić w ten romans z Klaudią. Gdyby nie to chwilowe zaćmienie umysłu i myślenie penisem, a nie sercem byłby wciąż szczęśliwym mężem i ojcem na pełen etat. Spędzając teraz czas z chłopcami zaczęło do niego docierać z pełną mocną, jak wiele traci każdego dnia.

- Przykro mi pani Urszulo – usłyszał głos profesora, gdy w poniedziałkowe popołudnie uchylił drzwi jej sali. Niemal w progu minął się z lekarzem, który przywitał go uściskiem dłoni. Spojrzał na Ulę i zobaczył na jej twarzy niepokój.
- Ula, co się stało? – wpatrując się w nią intensywnie, stanął nad szpitalnym łóżkiem
- Właśnie się dowiedziałam, że mój przypadek ma przejąć jakiś inny lekarz – mówiła powoli, wciąż przetrawiając informacje
- Bo? – ponaglił ją. Sam nie krył zaskoczenia tą informacją.  
- Profesor odchodzi. To jego ostatni dzień pracy tutaj – rzekła wyraźnie zmartwiona – Jeszcze dwa dni temu rozmawialiśmy o ewentualnym usunięciu drugiej piersi prewencyjnie. Miał się tego podjąć. Mam do niego zaufanie, a teraz…. – westchnęła – Marek, boję się – spuściła głowę, jakby wstydząc się swoich słów
- Porozmawiam z nim.

- Profesorze, mogę? – starszy mężczyzna zaprosił go gestem dłoni – Co to za zmiany?
- Byłem zmuszony zrezygnować z pracy tutaj – rzekł wyraźnie niezadowolony – Wiem, że zostawiam wiele niedokończonych spraw, a moje pacjentki są w trakcie leczenia, ale nie mam innego wyjścia – Dobrzański przypatrywał mu się uważnie – W zasadzie to nie pozostawiono mi wyboru – wstał z miejsca i nerwowo zaczął krążyć po gabinecie
- Ula mówiła, że jeszcze wczoraj planował pan kolejną operację – profesor westchnął i ściągnął marynarkę, która chwilę później wylądowała na oparciu krzesła
- To prawda, ale… Widzi pan, od kilku miesięcy jestem skonfliktowany z dyrekcją szpitala. Zresztą nie tylko ja, ale wielu moich kolegów. Przychodzimy tutaj, żeby pracować, żeby leczyć ludzi, ratować ludzkie życie, a nie żeby po prostu być. Moja wiedza, moje doświadczenie nie pozwala mi na siedzenie z założonymi rękami. A moja praca niestety generuje koszty dla szpitala – rzekł kpiąco – Dowiedziałem się dziś, że od przyszłego miesiąca dla moich pacjentek nie zostanie sprowadzony lek, bo jest za drogi… A no i jeszcze, że muszę ograniczyć ilość zabiegów operacyjnych – widać było, że jest wściekły, a zarazem rozgoryczony – Bywanie tutaj tylko po to, by szpital mógł się pochwalić, że u nich pracuję i raz do roku wysłać mnie na zagraniczną konferencję… Ja się nie mogę na to zgodzić.
- Rozumiem – przyznał – Ula ma do pana duże zaufanie. Nie wyobraża sobie, żeby miał ją leczyć ktoś inny
- Zostało jeszcze kilku kolegów, którzy są dobrymi specjalistami – uśmiechnął się blado – Radioterapia jest już zaplanowana. A kolejna operacja… W zasadzie może się jej podjąć nawet chirurg plastyk. Mogę polecić mojego kolegę, który prowadzi klinikę medycyny estetycznej
- My jednak byśmy woleli, żeby to pan kontynuował leczenie.  Kończy pan pracę tutaj, ale jak sądzę, nie wybiera się pan na bezrobocie, a na emeryturę jest pan za młody. Jeśli będzie pan pracował w jakimś prywatnym szpitalu, to nie ma problemu. Ja pokryję wszystkie koszty
- Przenoszę się do szpitala w Wieliszewie.
- Gdzie? – pierwsze słyszał
- Koło Serocka. Część mojego zespołu już tam pracuje. To w miarę nowa placówka publiczno-prywatna. Z dobrym sprzętem, pełnym zakresem leczenia.
- Świetnie – Marek poczuł wyraźną ulgę – w takim razie chcę przenieść tam żonę – rzekł zdecydowanie – Uli bardzo zależy, by to pan ją dalej leczył. To bardzo dzielna i silna kobieta. Bardzo rzadko można dostrzec rozpacz w jej oczach. Dziś ją dostrzegłem. Rozpacz i rezygnację
- No właśnie rozmawiałem wczoraj z psychologiem, który odwiedza panią Ulę. O ile jest zdeterminowana i bardzo chce się wyleczyć i dojść do pełnej sprawności… Bardzo intensywnie ćwiczy, rehabilitanci ją chwalą – wtrącił – Psychicznie nie jest najlepiej. Bardzo martwi się o synów i bardzo za nimi tęskni.
- Właśnie o tym chciałem z nią dziś rozmawiać. Chłopcom też brakuje mamy – zamyślił się na chwilę i uśmiechnął się do siebie, dumny z pomysłu jaki wpadł mu do głowy – Ale chyba będę mógł temu jakoś zaradzić. Co z tym przeniesieniem?
- Jeśli taka jest państwa wola, to wpiszemy pacjentkę na jej żądanie, a jutro mój asystent przyjmie ją na oddział w Wieliszewie. Jeszcze dziś zarezerwuję dla niej miejsce. Mogłaby dojechać tam autem osobowym, ale ta ręka nie jest jeszcze sprawna, poza tym objazdy, remonty. Kartką będzie szybciej. Oczywiście będzie pan musiał pokryć koszty transportu medycznego
- Panie profesorze – rzekła stojąca w progu pielęgniarka – Dyrektor prosi – Mikołowski wyraźnie się skrzywił i podniósł z miejsca szepcząc pod nosem ‘ostatni raz’. Razem z Dobrzańskim wyszedł na korytarz.
- Nie ma najmniejszego problemu – uśmiechnął się z satysfakcją prezes, że udało mu się załatwić jej kontynuację leczenia
- No to w takim razie jutro o jedenastej dostanie wypis i zostanie przewieziona do Mazowieckiego Szpitala Onkologicznego.
- Dziękuję profesorze. Do zobaczenia – medyk uśmiechnął się serdecznie i zniknął za rogiem.

- Dokąd zostanie przewieziona? – zapytał Górecki, który najwyraźniej słyszał końcówkę rozmowy
- Do Wieliszewa – rzucił obojętnym tonem i ruszył w kierunku pokoju numer siedem
- A z jakiego powodu? – dociekał. Dobrzańskiego ta wścibskość ‘gwiazdy reklam produktów czekoladopodobnych’, jak zwykł go nazywać w myślach, zaczynała doprowadzać do szału. Wszędzie się musiał wtrącić.
- Bo mam taki kaprys – syknął
- Przenosisz ją na drugą stronę Warszawy, bo uważasz, że możesz za nią decydować, bo co? Bo kiedyś byłeś jej mężem? – zapytał oburzony
- No widzisz – spojrzał na szatyna kpiąco – Byłem, a ty nim nie jesteś – poklepał aktora po ramieniu i otworzył drzwi
- Marek – zaczęła, gdy tylko pojawił się w drzwiach - Ja muszę się leczyć, skutecznie leczyć – oddychała coraz szybciej – Leo jeszcze nie skończył trzech lat. Ja… Ja muszę być zdrowa. Muszę doczekać, aż pójdzie chociaż do gimnazjum – mówiła nerwowo
- Ula – rzekł ciepłym głosem – Obiecuję, że doczekamy naszych wnuków – zapewnił i wszedł głębiej, a tuż za nim Górecki. Ula tylko spojrzała w kierunku Artura i nie dając Markowi nic więcej powiedzieć ciągnęła dalej.
- Twoi rodzice już wyjechali? – przecząco pokiwał głową zaskoczony tym pytaniem – Możesz poprosić swoją mamę, żeby uruchomiła kontakty i znalazła mi dobrego lekarza. Oboje wiemy, że ma znajomości. Będę miała większe zaufanie do lekarza z polecenia. Jeśli będzie trzeba to przeniosę się do prywatnego szpitala. Mam oszczędności – wypowiadała kolejne słowa z prędkością światła. Rozbawiony, a jednocześnie usatysfakcjonowany jej determinacją pokręcił głową. Górecki w tym czasie zajął krzesło i chwycił ją za dłoń. Wreszcie się do niego uśmiechnęła
- Nowy lekarz nie będzie ci potrzebny – spojrzał na nią tak, jak tylko on potrafił.
- Jak to? – jej błękitne oczy były nienaturalnie wielkie
- Profesor będzie cię dalej leczył. Z tym, że nie tutaj, a w szpitalu w Wieliszewie – jej twarz rozpromieniała
- Naprawdę?
- Naprawdę – na jego policzkach wykwitły dwa urocze dołeczki -  Jutro cię wypiszą i przewiozą karetką. Wszystko już jest załatwione
- Dziękuję  – uśmiechnęła się wyraźnie wzruszona.
- Wracam do chłopaków.
- Powiedz im, że bardzo ich kocham – zagryzła wargę. Wciąż nie mogła pogodzić się z faktem, że nie może być już w domu razem z synami
- Sama im to powiesz. Cały dzień się dopytują, czy już jest osiemnasta i mogą zadzwonić do mamy – zaśmiał się – Pa
- Pa – uśmiechnęła się. Wyraźnie szczęśliwa przytuliła się do Artura.

sobota, 17 stycznia 2015

'Kto, jak nie Ty' VII

- Cześć – lekko niepewnym krokiem wszedł do sali numer siedem, z ulgą stwierdzając, że w środku nie ma Góreckiego
- Cześć. Jak chłopcy? – zapytała podkładając sobie rękę pod głowę. Szpitalne łóżko nie należało do najwygodniejszych, ale nie narzekała. Ważne, by jak najszybciej opuściła ten budynek zdrowa.
- Dobrze – przyznał, siadając na drewnianym krześle tuż obok jej szafki nocnej. Sala była trzyosobowa, ale w chwili obecnej była jedyną lokatorką – Póki co nie mogą się nacieszyć obecnością taty – uśmiechnął się pod nosem przypominając sobie, jak Leo przez cały wczorajszy dzień nie odstępował go na krok - za tobą zaczną tęsknić za dwa dni – puścił jej oczko – ale będziemy się starali dać radę. Zostawiłem ich teraz z Elwirą. Miała iść z nimi na plac zabaw. Już coś wiadomo? – zapytał, a w jego głosie można było się doszukać przejęcia i troski
- Profesor podejrzewa drugi stopień – westchnęła – na szczęście ten mniej groźny. Stu procentową pewność będzie miał prawdopodobnie pojutrze. Na razie rozszerzyli diagnostykę. Powtarzają stare badania, robią nowe. Muszą mieć komplet dokumentacji zanim zaplanują leczenie – pokiwał głową ze zrozumieniem – Jutro będę miała PET. Chcą wiedzieć, czy nie ma przerzutów do innych organów – zdenerwowana zaczesała grzywkę do tyłu
- Spokojnie – rzekł łagodnie – wszystko będzie dobrze – uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. Poczuł się dziwnie. Tak naprawdę od czasu tego cholernego bankietu, po raz pierwsze zamienili ze sobą kilka zdań tak po prostu, normalnie, bez wyciągania przeszłości, złośliwości, żalu – Potrzebujesz czegoś? – spojrzał na szafkę, na której stał sok marchewkowy, dwa jabłka i batonik musli – Może trzeba ci coś przywieźć z domu?
- Nie, dziękuję. Wszystko mam. Zresztą jak widzisz Artur o mnie dba – sugestywnie spojrzała  w kierunku jedzenia. Dobrzański lekko się skrzywił – A właśnie, a propos Artura… Chciałby wpaść w piątek do chłopców. Obiecał im wizytę w ZOO.
- Jasne – bąknął. ‘To ja się miałem zajmować dziećmi. To ja miałem je zabierać do kina, ZOO i na basen. To ja do cholery jest ich ojcem, a nie jakiś pajac, który chce uchodzić za dobrego wujka!’ – Nie planowałem nic. Miałem im spontanicznie zorganizować coś na weekend.
- Dzięki – uśmiechnęła się – Polubili Artura – kiwnął głową wodząc rozbieganym wzrokiem po białej ścianie – Ale i tak to tata jest bezkonkurencyjny – spojrzał na nią z wyraźną radością. Usłyszeli ciche pukanie. Oboje spojrzeli w stronę drzwi, w których pojawiła się Milewska.
- Nie przeszkadzam? – wsunęła się do środka lekko zaskoczona widokiem Dobrzańskiego
- Nie. Wejdź – zachęciła ją Ula
- Ja właśnie wychodziłem – poderwał się z miejsca – Dzwoń gdybyś – zaczął, ale szybko weszła mu w słowo
- Wiem, dzięki – uśmiechnęła się do niego blado
- I daj znać, gdy już coś będziesz wiedziała. Trzymam kciuki – spojrzał na nią ciepło i rzucając krótkie ‘cześć’ w stronę byłej kadrowej opuścił szpitalną salę
- Chyba bardzo się przejął – zaczęła Milewska siadając na krześle, które chwilę wcześniej zajmował prezes
- Stara się być pomocny - przyznała
- Jeszcze się zaprzyjaźnicie – rzekła serdecznym tonem. Nie było tam nawet krzty złośliwości
- Wątpię – rzuciła zamyślona – Jeśli dwoje ludzi potrafi się przyjaźnić po rozstaniu, to znaczy, że nigdy się nie kochali – powiedziała lekko filozoficznie – A ja go kochałam  - przyznała
- On ciebie też – spojrzała jej w oczy i szybko zmieniła temat – Artur pojechał na zdjęcia? Kiedy wraca do Warszawy? - dociekała
- Jest w Warszawie cały czas. Ma podjechać do mnie wieczorem.
- Nie dostał tej roli? – zdziwiła się. Ula mówiła, że jej partner po castingu był jedynym kandydatem branym pod uwagę
- Zrezygnował. Powiedział, że kiedyś dostanie lepszą, a teraz musi być na miejscu, a nie krążyć między Łodzią a Warszawą, gdy ja leżę tu – zasępiła się uciekając myślami do najczarniejszych scenariuszy
- Ideał – wesoło zaśmiała się Alicja
- Ideały nie istnieją – rzekła – Ale niewiele mu brakuje – puściła przyjaciółce oczko

- Panie profesorze, jaki jest wyrok? – zapytała siadając naprzeciwko około sześćdziesiąci letniego, postawnego mężczyzny. Mężczyzna obrzucił ją karcącym spojrzeniem
- Pani Urszulo, ja naprawdę przestrzegam przed podchodzeniem do sprawy w ten sposób – westchnął, ściągając z nosa okulary – Owszem, musi się pani przygotować na trudne chwile, ciężką walkę, ale nowotwór w dzisiejszych czasach to naprawdę nie wyrok. Guz jest stosunkowo niewielki, ma niecałe dwa centymetry. Jest usytuowany w takim miejscu, że możemy zastosować tak zwaną operację oszczędzającą. Wycinamy guz z niewielkim marginesem, pierś może ulec lekkiej deformacji, ale to można później poprawić drobną operacją plastyki. Niemniej nie ukrywam, że po zapoznaniu się z wywiadem, rozważam kwestię mastektomii - spuściła głowę. Właśnie tego się obawiała. Bała się, że tym zabiegiem zabiorą jej element kobiecości – Proszę się nie martwić. Operacje rekonstrukcji są coraz bardziej popularne. Poza tym to jeszcze nie jest przesądzone – zaczął ją uspokajać – Ja chcę pani przedstawić możliwe scenariusze. Z wywiadu, który przeprowadzał mój asystent wynika, że pani ciotka w wieku czterdziestu ośmiu lat zmarła na nowotwór sutka, to prawda? – kiwnęła potakująco – No właśnie. Stąd u pani większe ryzyko. Oprócz guza w piersi znajduje się jeszcze kilka torbieli, które nie muszą, ale w przyszłości mogą zmienić swoją postać. Tak, jak powtarzam decyzja jeszcze nie zapadła. Będę pani przypadek w poniedziałek konsultował z dwoma moimi kolegami. Chcę jednak poznać pani zdanie. Czy jest pani w stanie zgodzić się na mastektomię w celu uniknięcia ewentualnych kłopotów w przyszłości? – spojrzała na lekarza zaszklonymi oczami
- Mam dwóch małych synów – ta odpowiedź była jednoznaczna
- Rozumiem. Dobrze – rzucił okiem na leżącą przed nim dokumentację – Mam jeszcze jedną niezbyt pocieszającą informację. Co prawda przerzutów do innych organów nie znaleźliśmy na szczęście, jednak jeden z pachowych węzłów chłonnych jest zajęty. Stąd przypisanie pani drugiego stopnia nowotworu. Będziemy go musieli usunąć, co będzie się wiązało z chwilowym niedowładem kończyny górnej. Oczywiście ręka wróci do pełnej sprawności, aczkolwiek muszę uprzedzić, że proces rehabilitacji jest dość długi. Rokowania są pomyślne, jednak nie ukrywam, że ta zmiana była do wychwycenia wcześniej. Pani co prawda regularnie się badała, ale niestety jakość niektórego sprzętu woła o pomstę do nieba. Najgorzej jest w małych, prywatnych gabinetach, nad czym ubolewam. Moi koledzy odkupując za grosze sprzęt, który szpital wymienia i próbują nim badać swoich pacjentów – rozłożył się na krześle i chrząknął zniesmaczony  - o ile w dużych prywatnych klinikach jest bardzo dobrze, to małe praktyki… - westchnął - Kiedyś trafiła do mnie pacjentka, której przez, jak sądzę, rok  nikt nie wykrył guza. Gdy trafiła na mój stół miał prawie sześć centymetrów – machnął ręką – No ale nie ważne. U pani jest zdecydowanie lepiej i przy rozsądnym leczeniu czeka panią długie życie w dobrym zdrowiu. Jutro dostanie pani wypis. Nie ma sensu, by czekała pani na zabieg na oddziale. Rodzina się pewnie stęskniła. Stawi się pani we wtorek rano na czczo. . W środę przeprowadzimy zabieg, zgoda?
- Zgoda – starała się uśmiechnąć, ale na twarzy pojawiło się coś na kształt grymasu
- Głowa do góry pani Urszulo
Gdy tylko wyszła z gabinetu zadzwoniła do Milewskiej z prośbą, by nieco uspokoiła Cieplaka. Wiedziała, że ojciec bardzo przeżywa jej chorobę. Później wybrała numer Góreckiego informując go, że jutro ją wypiszą. Zaproponował by te kilka dni spędziła u niego. Zgodnie stwierdzili, że lepiej nie robić dzieciom wody w mózgu. Miało jej nie być kilka tygodni. Jej nagłe pojawienie się i kolejne zniknięcie mogłoby źle wpłynąć na chłopców. Jednak telefon do Dobrzańskiego diametralnie zmienił ten pogląd. Wyjaśniał, że o ile Roch jej nieobecność znosi świetnie, to Leo od wczoraj dopytuje kiedy mama wróci popłakując po kątach. Postanowiła, że na te cztery dni wróci do synów.

- Aha i będziecie sobie mieszkać we czwórkę, jak jedna, wielka, kochająca się rodzinka? – złośliwie dopytywał Górecki, któremu pomysł Dobrzańskiej wybitnie nie przypadł do gustu
- Artur – westchnęła – proszę cię. Nikt nie powiedział, że Marek tam zostanie. Zresztą jego partnerka z pewnością i tak robi mu wyrzuty, że przez nasze dzieci nie ma dla mniej czasu. Marek będzie miał cztery dni wolnego, które będzie mógł poświęcić jej.
- I będzie tak wyprowadzał się i wprowadzał – nerwowo krążył po jej salce
- Nie wiem, nie rozmawiałam z nim jeszcze o tym. Poza tym ja nie wracam do domu do niego, tylko do synów. Nie wiem, jak dalej to będzie przebiegać i ważny jest dla mnie każdy dzień. A zwłaszcza teraz, kiedy wiem, że Leon bardzo tęskni. On jeszcze nie ma trzech lat – tłumaczyła
- No wiem, rozumiem – usiadł obok niej – Ale i tak mam nadzieję, że ojczulek się wyprowadzi.

Chłopcy aż piszczeli z radości, gdy w czwartkowe popołudnie stanęła w drzwiach swojego mieszkania. Marek z wyraźnym wzruszeniem obserwował byłą żoną tulącą do piersi płaczących synów.
- Zaniesiesz moją walizkę na górę? – zwróciła się do stojącego w progu Góreckiego. Niechętnie ruszył w kierunku schodów.
- Dziękuję ci, że się nimi zająłeś – szepnęła, trzymając na rękach Leona, u którego bardzo szybko szeroki uśmiech zastąpił łzy
- Daj spokój – rzekł lekko oburzony jej słowami – To przecież nasi synowie – pogłaskał po głowie małego blondyna – Przygotowałem wam na jutro sos do makaronu
- Gotujesz? – zapytała obrzucając go zaskoczonym spojrzeniem
- Wiele się od naszego rozwodu zmieniło – wzruszył ramionami - W lodówce jest zupa pani Marii. Nie wiem, czy coś dziś jadłaś – zakłopotany podrapał się po głowie i spojrzał na swoją walizkę – Będę we wtorek rano – położył jej dłoń na przedramieniu, gdy Górecki schodził z góry – Dbaj o siebie. Cześć chłopaki – rzekł w stronę synów i opuścił jej mieszkanie.

Ciągnąc za sobą walizkę rzucił klucze na szafkę. W drzwiach dzielących korytarz i sypialnię pojawiła się Daria z kieliszkiem wina. Zdziwił się, że mimo tak wczesnej pory wróciła już z pracy.
- Cześć- rzucił dość chłodnym tonem, jak na to, że nie widzieli się kilka dni.
- No proszę, kto mnie zaszczycił swoją obecnością – oparła się o futrynę – Mam dzisiaj urodziny, imieniny, że zasłużyłam sobie na twoją obecność? – spojrzała na niego prowokująco
- Proszę cię nie bądź cyniczna – rzekł podskórnie wyczuwając zbliżającą się awanturę – Dobrze wiesz, że synowie mnie potrzebowali
- A teraz już cię nie potrzebują? – wlepiła w niego swoje zielone oczy
- Ula wróciła na kilka dni – wyjaśnił ściągając trampki
- Oooo – udała zasmucenie – I odesłała cię z kwitkiem. Jesteś jak piesek na każde jej skinienie – upiła łyk brunatnego trunku. Głośno wypuścił powietrze. Miał po dziurki w nosie tej dyskusji i nie tylko jej.
- Tłumaczyłem ci, że Ula jest chora. To chyba naturalne… Każdy facet zajmuje się swoimi dziećmi, gdy jego żona kładzie się do szpitala
- Była żona – poprawiła go z wyraźnym przekąsem – Taaa. I byłeś przez te cztery dni zajęty tak bardzo chłopcami, że nie mogłeś do mnie zadzwonić na pięć minut, ani wysłać sms’a?
- Daj spokój – rzekł lekceważąco i ruszył w kierunku kuchni
- To na ile łaskawie do mnie wróciłeś? – ruszyła za nim
- We wtorek wracam do Piaseczna – zajęty szukaniem szklanki do szkockiej nawet na nią nie spojrzał
- Świetnie – prychnęła – Czy nie uważasz, że to naprawdę dziwne, że ona jest w szpitalu, a ty mieszkasz u niej? W normalnym przypadku powinieneś zabrać synów do siebie, a nie rujnować swoje życie, swój związek i spełniać jej widzimisię
- Ale to nie jest normalna sytuacja – spojrzał na nią wyraźnie poirytowany
- Na ile tym razem znikniesz? Na pięć dni, tydzień, dwa?
- Na tyle, na ile będzie potrzeba - syknął
- Czy tobie choć trochę na mnie zależy? – spojrzała na jego twarz. Spuścił wzrok i uparcie milczał. Postanowił nie zapewniać jej gorliwie o miłości, bo po raz kolejny minąłby się z prawdą. Nie chciał już tak żyć. ‘Może to i lepiej’ przemknęło mu przez głowę. Od samego początku wiedział, że to nie to
- Nic ci nie obiecywałem – odezwał się i wreszcie spojrzał na nią. Miała łzy w oczach.
- No jasne – ledwo hamowała płacz i odstawiając kieliszek na blat ruszyła w kierunku wyjścia – Pozwolisz, że rzeczy zabiorę jutro.

piątek, 9 stycznia 2015

'Kto, jak nie Ty' VI

Nie krył swojego zdziwienia, gdy na ekranie smartfona dostrzegł imię byłej żony. Odkładając papiery na bok szybko odebrał.
- Witaj Ula – przywitał ją ciepłym głosem
- Cześć. Znajdziesz dziś dla mnie wolne pół godziny? – słysząc to pytanie zrobił wielkie oczy. Od trzech lat, od momentu ich rozwodu, to był pierwszy telefon z prośbą o spotkanie. Dzwoniła bardzo rzadko, a jednym powodem było ustalenia, o której przywiezie chłopców, o której ich zabierze lub czy mogą zamienić termin ich spotkania bo np. Roch ma katar i lepiej żeby nie wychodził na zewnątrz – Chciałabym z tobą porozmawiać – ton jej głosu go niepokoił
- Coś z chłopcami?
- Nie – odparła krótko. Tym bardziej się zdziwił. Przecież od blisko trzydziestu sześciu miesięcy nie mieli innych wspólnych tematów, jak Roch i Leon. 
- Jasne. Mogę do ciebie podjechać nawet teraz – zaproponował
- Wolałabym zobaczyć się na mieście. Jeśli nie masz umówionych spotkań, to może moglibyśmy wypić razem kawę o dwunastej  w tej kafejce tuż przy parku
- Oczywiście. Będę na pewno. Do zobaczenia – odłożył czarny, najnowszy model smartfona na blat biurka i zasępił się. Ta rozmowa była dziwna. Nie sama treść, ale prośba Uli, ton głosu i sam fakt, że zadzwoniła wskazywał na wyjątkową sytuację. Miał złe przeczucia. Spojrzał nerwowo na zegarek i stwierdził, że do umówionego spotkania ma jeszcze czterdzieści minut. Wiedział, że nie uda mu się już skupić na pracy. Poczuł, że musi się przejść i przewietrzyć głowę. Ruszył w kierunku parku.
Przechadzając się parkowymi alejkami mijał matki spacerujące z dziećmi, pogrążoną w rozmowie parę staruszków i całujących się nastolatków. Bardzo chciał cofnąć się w tym momencie do czasów młodości. Z pewnością byłby teraz mądrzejszy i nie popełnił tak wielu błędów. Nie skrzywdziłby wielu kobiet, które w sobie rozkochiwał i porzucał, a przede wszystkim nie skrzywdziłby swojej żony i nie wplątał się w dziwny układ, który rozbił jego rodzinę. Dopiero z perspektywy czasu zaczął szczerze żałować. Wcześniej tego nie rozumiał, nie docierało to do niego z pełną mocą. Wiele razy zadawał sobie pytanie, co on sobie wyobrażał decydując się na romans z Nowicką. Na co liczył? Na kilka namiętnych chwil, o których nikt się nie dowie? Nawet przez chwilę nie pomyślał, że Klaudia może mu zastąpić Ulę. Żadna kobieta nie była jej w stanie zastąpić. Daria również. Z pełną mocą dotarło to do niego dopiero, gdy definitywnie zamknął sobie drogę do niej. Cieszył się, że ma chłopców, że jest ktoś, dzięki komu jest z Ulą nierozerwalnie związany, że jest ktoś, kto wciąż ich łączy i zawsze już będzie, niezależnie od tego, czy będą razem. W pierwszych miesiącach po rozwodzie miał nadzieję, że emocje opadną, a jemu wreszcie uda się z Ulą szczerze porozmawiać. Że pozwoli mu udowodnić, że Klaudia to był błąd, że wciąż ją kocha i chce być tylko z nią. Ale ona skutecznie się od niego odgrodziła. Kolejną szansę na ich zejście upatrywał w narodzinach Leona, jednak to wydarzenie również nie zbliżyło ich do siebie. Ostatecznie zaczął się zgodzić z obecnym stanem rzeczy, gdy w życiu jego byłej żony pojawił się Artur Górecki. Zrozumiał, że to przystojny aktor ma wypełnić w sercu Uli miejsce do tej pory zarezerwowane dla niego. On sam się tego miejsca pozbawił.

Weszła do kawiarni dziesięć minut przed umówioną godziną spotkania. Marek już czekał. Gdy tylko ją dostrzegł zerwał się z miejsca. Przyjrzał jej się uważnie. Wydawała się jakaś przygaszona. Wyglądała niemal tak, jak w okresie rozpadu ich rodziny, rozwodu. A przecież ostatnio, dzięki znajomości z Góreckim, znów zaczęła się śmiać, znów promieniała.
- Cześć – posłała mu blady uśmiech, zajmując miejsce naprzeciw niego
- Miło cię widzieć – rzekł szczerze – Bardzo się cieszę z naszego dzisiejszego spotkania, ale nie ukrywam, że trochę mnie zaskoczył twój telefon. Stało się coś? – dociekał. Spuściła wzrok i przez chwilę tępo wpatrywała się w obrus, w leżącą na nim serwetkę w kolorze gorzkiej czekolady.
- Mam do ciebie prośbę. Chciałabym, żebyś przez dwa, może trzy tygodnie od najbliższego poniedziałku zajął się chłopcami – spojrzała mu prosto w oczy. Dostrzegł w nich coś dziwnego… Coś, czego przez blisko cztery lata ich małżeństwa nigdy nie wiedział.
- Jasne. Bardzo chętnie spędzę z nimi więcej czasu. Zresztą mam sporo zaległego urlopu, więc będę go mógł efektywnie wykorzystać – uśmiechnął się serdecznie - Wyjeżdżacie gdzieś z Arturem? –  starał się, by to pytanie brzmiało w kategoriach tych, zadanych obojętnym tonem. Zignorowała je.
- Ja wiem, że to być może skomplikuje twoje życie osobiste, ale nie chcę zostawiać ich pod opieką taty, ani tym bardziej obarczać problemem twoich rodziców. Rozmawiałam z twoją mamą i wiem, że niebawem planują urlop w Szwajcarii – rzekła zamyślona. Odnosił wrażenie, że jest ona z nim tutaj ciałem, a duchem gdzieś zupełnie indziej.
- Tak… jadą..- szepnął niewyraźnie, próbując zebrać myśli. Zachowywała się dziwnie. Nie biło od niej szczęście. Gdyby wyjeżdżała w egzotyczną podróż z partnerem z pewnością zachowywałaby się inaczej. Nic mu tu nie pasowało.
- Nie chcę w życiu chłopców rewolucji, dlatego chciałabym abyś na czas mojej nieobecności wprowadził się do mnie – nerwowo obracała łyżeczką, którą chwilę wcześniej mieszała kawę - Roch i Leon lepiej zniosą moją nieobecność, która mam nadzieję nie potrwa zbyt długo – tą propozycją i tymi słowami zaskoczyła go jeszcze bardziej. W tym momencie autentycznie zaczął się martwić i obiecał sobie, że nie pozwoli jej wyjść, dopóki nie pozna prawdziwego powodu jej wyjazdu – Liczę się z tym, że moja prośba może skomplikować twój związek z Darią, ale uwierz mi, nie mam innego wyjścia
- Moja znajomość z Darią to nic poważnego – czuł, że musi jej to wyjaśnić. W zasadzie nie miał powodu jej się tłumaczyć, ale chciał, żeby wiedziała
- Mieszkacie razem – zauważyła – Może mieć do mnie pretensję, że odciągam cię od niej na kilka tygodni
- Nikt nie będzie miał do ciebie pretensji. To, że mieszkamy razem, to tak naprawdę niewiele zmienia. Ona doskonale zdaje sobie sprawę, że ty i chłopcy jesteście dla mnie najważniejsi – zapewnił. Chciał powiedzieć, że Adamska jest zamiast, ale ugryzł się w język – i nie widzę powodu, dla którego miałbym się jej tłumaczyć z opieki nad moimi dziećmi – zakończył stanowczo i zmarszczył brwi – Powiesz mi co się dzieje? – wlepił w nią przeszywające spojrzenie
- Powiedziałam chłopcom, że muszę wyjechać na jakiś czas – odparła wymijająco i skutecznie próbowała uniknąć jego wzroku
- Super – rzekł z nutą ironii – To jest wersja dla sześciolatka i dwu i pół latka. A jaka jest prawda? Masz jakieś problemy? – zapytał z wyraźną troską. Milczała dłuższą chwilę, by ostatecznie wziąć głęboki oddech i szepnąć cicho
- Muszę położyć się do szpitala
- Jesteś chora? – zapytał przerażony. Jego żona odkąd pamiętał była okazem zdrowia. Teraz zaczynał rozumieć to jej dziwne zachowanie od samego początku.
- Prawdopodobnie mam nowotwór – rzekła ledwie słyszalnie, a w jej oczach momentalnie zgromadziły się łzy – Piersi – dodała po krótkiej chwili, gdy on starał się przetrawić te rewelacje. Nerwowo splatała palce – Dowiedziałam się w ubiegłym tygodniu podczas rutynowego USG. Guz w lewym sutku. Czekam na wyniki biopsji – sądził, że to, co się teraz dzieje, to tylko zły sen, z którego szybko się obudzi. Nerwowo podrapał się po głowie starając się przyswoić do świadomości te rewelacje. Nie wyobrażał sobie jaka musi być przerażona.
- Czy ja mogę coś dla ciebie zrobić? – zapytał z troską – Może trzeba ci znaleźć jakiegoś lekarza. Wiesz, że moja mama poprzez fundację ma znajomości wśród różnych specjalistów
- Dziękuję – obrzuciła go niepewnym spojrzeniem – zgłosiłam się już do profesora Mikołowskiego. To ponoć całkiem niezły chirurg. To on przyjmuje mnie na oddział w Centrum Onkologii na Ursynowie – mówiła powoli – Mają mi zrobić więcej badań i będą prawdopodobnie operować – starała się zrobić wszystko, by słone krople nie pociekły po jej policzkach. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu przykrył jej dłoń swoją. Nie cofnęła jej. Pozwoliła na ten gest. Pierwszy raz od rozwodu czuła ciepło jego ciała. Potrzebowała tego. Potrzebowała wsparcia.
- Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć – rzekł ciepło – Wystarczy jego twoje słowo – zadeklarował.
- Dziękuję – spojrzała na niego z wdzięcznością i uśmiechnęła się niewyraźnie

Z dużą, czarną walizką stanął w poniedziałkowy poranek w drzwiach jej mieszkania. Otworzył mu nie kto inny, jak Górecki. Nie kryjąc swojego zniesmaczenia bąknął ‘dzień dobry’ i nie czekając na zaproszenie wszedł do salonu.
- Tata – krzyknął uradowany Roch, który cały poranek poświęcił na obserwowanie poczynań mamy. Gdy tylko skończyła przygotowywać chłopakom śniadanie biegała po domu dopakowując do swojej walizeczki co rusz nowe rzeczy. Przypominała sobie o braku kapci, białych skarpetek na wypadek gdyby w sali było wyjątkowo zimno, szczoteczki do zębów, której nie zapakowała wkładając do kosmetyczki pastę i oczywiście ładowarki do telefonu. Musiała mieć stały kontakt ze światem na wypadek gdyby chłopcy chcieli do niej zadzwonić.
- Cześć dżentelmenie – przytulił synka i z zaciekawieniem rozejrzał się w poszukiwaniu Uli – gdzie mama i Leo?
- Na górze – wskazał na schody i pociągnął ojca w tamtym kierunku
- Cześć – przywitał się z Dobrzańską, która zamykała właśnie walizkę. Uśmiechnęła się do niego blado. Nawet nie musiał pytać. Widział, że nie spała całą noc – Leo, chodź do taty – wyciągnął ręce w stronę synka i po chwili chłopiec siedział u ojca na barana – Tylko się mocno trzymaj – poprosił blondyna, który za niecałe sześć miesięcy miał skończyć trzy lata – Gotowa? – zapytał, choć doskonale znał odpowiedź. Miała ją wypisaną na twarzy
- Nigdy nie będę gotowa, by rozstać się z chłopcami na tak długo – szepnęła, by nie pogłębiać frustracji dzieci, które od momentu, gdy dowiedziały się o jej wyjeździe nie odstępowały jej na krok – przygotowałam ci gościnną sypialnię – skinął głową na znak wdzięczności. Chwyciła walizkę, ale skarcił ją wzrokiem.
- Pomogę ci – spojrzał na nią ciepło – Chłopaki, ruszmy na dół
Ledwie hamując łzy tuliła do siebie dzieci.
- Tylko bądźcie grzeczni i nie męczcie taty – żegnała się z nimi tak, jakby już miała nie wrócić. Wmawiała sobie, że będzie dobrze, ale gdzieś tam z tyłu głowy wciąż czaił się strach. Paraliżujący strach. Poza tym nigdy nie rozstawała się z dziećmi dłużej niż na pięć, góra siedem dni, gdy Marek w okresie wakacji zabierał je. Teraz miała to być dłuższa rozłąka i wiedziała, że podczas swojego pobytu w szpitalu nie będzie mogła się z nimi spotkać. Nie chciała by ją oglądali w szpitalnych warunkach, by się martwili – Pamiętacie, możecie do mnie zawsze zadzwonić, tak? – zgodnie kiwnęli głowami – Mama niedługo wróci. W środę przyjedzie do was babcia Ala i zrobi wam naleśniki. A teraz dajcie buziaka – nadstawiła policzki, a oni wycisnęli na nich słodkie całusy.
- Będziemy za tobą tęsknić – odezwał się starszy
- Ja za wami też – rzekła płaczliwym głosem. Dobrzański zastanawiał się, czy może sobie pozwolić na jakiekolwiek cieplejsze pożegnanie niż neutralne ‘cześć’. Postanowił się nad tym nie zastanawiać i nie zważając na jej ewentualne protesty, ani na stojącego w progu Góreckiego przyciągnął ją do siebie i mocno objął ramionami. Wtuliła się ufnie, za wszelką cenę próbując się nie rozpłakać. Przytulił policzek do jej skroni.
- Wszystko będzie dobrze – zapewnił ją. Chciała to usłyszeć i trzymała się tej myśli kurczowo. Wciąż pozostając w jego objęciach kiwnęła potakująco głową – Przyjadę do ciebie jutro – zadeklarował – Daj znać, gdybyś czegoś potrzebowała – szubko musnął jej policzek i odsunął się czując przeszywające spojrzenie szatyna.
- Musimy już iść – tonem nieznoszącym sprzeciwu rzekł Górecki – Cześć chłopaki – przybił z Rochem i Leonem żółwika i ostentacyjnie objął jedną ręką Dobrzańską, w drugą chwycił jej walizkę i pociągnął ją w stronę drzwi. Smutnym wzorkiem obrzuciła trzech mężczyzn stojących w hallu i ruszyła wraz z Góreckim do szpitala.

sobota, 3 stycznia 2015

'Kto, jak nie Ty' V

- Nie chce mi się wstać – jęknęła żałośnie, przeciągając się jak kotka, w ten leniwy, niedzielny poranek. Górecki oparty o wezgłowie łóżka odłożył czytany plik kartek i uśmiechnął się do niej ciepło.
- Skoro dzieci nie ma, to możesz sobie spokojnie poleniuchować – czule musnął jej usta – Zaraz zrobię ci pyszne śniadanie – w zabawnym geście uniósł brwi – na co masz ochotę? Omlet, jajecznica, tosty hawajskie?
- Pasta jajeczna i soczek ze świeżych pomarańczy – wtuliła twarz w poduszkę
- Pani życzenie jest dla mnie rozkazem. Daj mi dwadzieścia minut. I nie wstawaj – pogroził jej palcem – zjemy w łóżku – uwielbiała jeść w łóżku. Takie śniadania spożywane w pościeli były jej wielką słabością. Przypomniały jej się czasy, gdy była żoną Marka. Nigdy nie jedli w łóżku, bo choć Dobrzański nie był przesadnym pedantem, to oznajmił jej kiedyś kategorycznym tonem, że nie będzie spał w okruchach.
- Cieszę się, że ze mną jesteś – przyznała wpatrując się w jego oczy
- Lubię być – musnął jej usta i opuścił sypialnię. Uśmiechnęła się sama do siebie. Lubiła te ich wspólne weekendy, gdy Marek zabierał dzieci do rodziców. Wylegiwali się godzinami w łóżku, by później razem gotować lub wyjść na obiad na miasto. Kino, spacer. Ten etap ‘randkowania’, jak zwykła nazywać ich weekendowe spotkania, sprawiał jej ogromną frajdę.  

- Zostaniesz dziś ze mną? – zapytała w pewne wtorkowe, słoneczne popołudnie, gdy objęci spacerowali parkowymi alejkami Konstancina. Miał dziś wolne, więc Ula zostawiła chłopców z Elwirą i wybrała się z partnerem do swojej ulubionej knajpki przy konstancińskim parku.
- Przecież są chłopcy – zauważył, lekko zaskoczony jej pytaniem. Nigdy nie zostawał na noc, gdy w domu były dzieci. Taki warunek Ula postawiała na początku ich związku, a on to zaakceptował.
- Wiem, ale nie chcę być dziś sama – odparła. Potrzebowała go. Potrzebowała, żeby był. Ostatnio była w kiepskim nastroju. Zawsze zbliżająca się jesień tak na nią działała. Miesiące od listopada do marca mogłyby dla niej nie istnieć.
- Wiesz, że muszę być jutro w Łodzi na zdjęciach – przypomniał jej. Dziś wieczorem miał wyjechać z Warszawy, by wypoczęty pojawić się na planie w południe.
- To tym lepiej, jeśli wyjdziesz rano. Nawet nie zauważą, będą jeszcze spać – widział, że bardzo jej zależy.
- Zgoda – musnął jej skroń – Z tego, co wspominałaś Leo budzi się koło siódmej. Wyjadę o szóstej, żeby przez Warszawę przemknąć jeszcze przed korkami. 
- Dziękuję – szepnęła mocniej wtulając się w niego – Wracasz w czwartek? – chciała się upewnić
- Chyba dopiero w sobotę – westchnął – Andrzej zaplanował mi jeszcze jakieś spotkanie w Domu Dziecka
- Nie lubię, gdy wyjeżdżasz na tak długo – przyznała ze smutnym wyrazem twarzy – będę tęsknić
- Wiesz, że ja też. Żeby ci wynagrodzić tę karygodną nieobecność zabieram was w sobotę za miasto. Pojedziemy do Serocka. Pogoda ma być ładna. Chłopaki będą mieć frajdę. Hmm? – kiwnęła potakująco głową
- Z jednej strony życzę ci byś dostał tę rolę, ale z drugiej – zawahała się przez chwilę. Wiedziała, że rola w tym filmie jest dla niego bardzo ważna – nie wiem, czy sobie poradzę z twoją nieobecnością – szepnęła, jakby wstydząc się, tego, że z każdym dniem staje się dla niej coraz ważniejszy. Owszem, mówiła mu, że go kocha, ale nigdy nie zdobyła się na wyznanie, że nie wyobraża już sobie bez niego życia. Bała się do tego otwarcie przyznać. Bała się kolejnego zranienia. To z pewnością nie była miłość tego rodzaju, którą darzyła Marka. Nie było motyli w brzuchu, szybkiego bicia serca od pierwszego wejrzenia. Ta miłość była bardziej stateczna. Bardziej dojrzała. Ale była równie ważna
- Kochanie – zatrzymał się i stanął naprzeciw, chwytając jej twarz w dłonie – Będę tam jeździł na trzy, góra cztery dni w tygodniu. To nie jest główna rola, że musiałbym być na miejscu siedem dni w tygodniu. Szybko zleci te kilkanaście tygodni. Zresztą dobrze wiesz, że bywają takie momenty, że nie widzimy się przez kolejne kilka dni
- Wiem – przyznała szybko – Ale wiem, że jesteś niedaleko, że mogę do ciebie zadzwonić, a gdy będę cię potrzebować, ty przyjedziesz w ciągu dwóch kwadransów. Z Łodzi to nie będzie możliwe
- Jeśli będziesz chciała, przyjadę – oświadczył wpatrując się w jej oczy –Z resztą, może pojedziecie ze mną. Co ty na to? Weźmiesz chłopców. Gdy będę na planie, pozwiedzacie miasto.
- Nie tym razem. Mam parę spraw do załatwienia w tym tygodniu. Wizytę u lekarza, szczepienie chłopaków, urodziny Beaty. Muszę kupić jej jakiś prezent. Ale następnym razem chętnie – nieco się rozpromieniła. Zastanawiał się, czy zacząć temat, który powracał do niego coraz częściej w ciągu ostatniego miesiąca.
- Nie zrozum mnie źle. Ja nie chcę naciskać, ani nic przyspieszać. Po prostu pytam czysto hipotetycznie – asekurował się – Czy ty chciałabyś mieć kiedyś jeszcze jedno dziecko? – zatrzymała się wpatrując się w jego oczy z lekkim zaskoczeniem. Kilka razy rozmawiali na temat swojego związku. Deklarowała mu, że nie zamierza w najbliższym czasie brać kolejnego ślubu po ostatnim zranieniu, jakie zafundował jej Marek. Przyjął do wiadomości. Ale dziecko? Przecież nawet nie mieszkali razem. Chłopcy traktowali go, jak wujka. Wujka, który przytula mamę, który nie stanowi dla nich konkurencji, który spędza z nimi dużo czasu, opiekuje się nimi, ale który z nimi nie mieszka i nie próbuje stać się ich ojcem. Czy chciałaby mieć z nim dziecko? Kochała go. Być może to właśnie on spełniłby jej marzenie o dziewczynce. Ale…. Zawsze pojawia się jakieś ale. Ale jak na wieść o jej ciąży zareaguje rodzina, przyjaciele, dzieci. Wszyscy jej najbliżsi przyklaskiwali temu związkowi. Cieszyli się, że dzięki Arturowi znów zaczęła być szczęśliwa, znów zaczęła się uśmiechać, że przestała opłakiwać swoje małżeństwo z Dobrzańskim. Ale ciąża? Czy Roch znów nie poczułby się niepewnie? Czy nie wróciłaby trauma, najpierw spowodowana Klaudią, a teraz nowym członkiem rodziny? Widział wahanie na jej twarzy. Wreszcie po dłuższej chwili się odezwała.
- Ale jak ty byś sobie to wyobrażał? Miałabym wychowywać je sama, gdy ty jeździłbyś na plan na drugi koniec Polski? Przecież chcesz robić karierę. Wyobrażasz sobie w domu małe dziecko i twój wyjazd na kręcenie spotu reklamowego w Berlinie? Przecież pojechałeś prawie na tydzień – w jej głosie dało się wyczuć nutę pretensji
- Masz rację. Kariera jest ważna, ale rodzina również. Chciałbym być ojcem – zapewnił – Zwolniłbym tempo i nie zostawił cię z tym samej. Może bym się wkręcił do jakiegoś warszawskiego teatru, żeby być na miejscu – wzruszył ramionami - Całe dnie byłbym w domu. Wychodził na kilka godzin wieczorami. Poza tym jest Elwira. Jeśli nie ona, znajdzie się inna – wpatrywała się w niego swoimi wielkimi, niebieskimi oczami - Ja nie mówię teraz, ani za miesiąc. Ale może za pół roku, za rok. Zacząłem ten temat, bo nie jestem już młodym gówniarzem, a czuję, że takie geny należy przekazać – zaśmiał się w swoim stylu. I ona uśmiechnęła się rozbawiona.
- Pomyślę o tym – odparła
- Najważniejsze, że nie mówisz nie – uśmiechnął się z satysfakcją i ciągnąc ją za rękę ruszył dalej.

Rodzice byli u znajomych na Mazurach, a on spędzał ten weekend w nich w domu razem z chłopcami. Pani Maria przygotowała im ich ulubione danie. ‘Kluchy z sosem’, jak zwykł mawiać Leon. Kończył właśnie odgrzewać przygotowane danie, gdy zmaterializował się koło jego nóg synek
- Leo chce jeść! – rzekł dobitnie. Dobrzański zaśmiał się, przypominając sobie, jak Roch był w jego wieku. Czas spędzony z chłopcami dawał mu wiele satysfakcji.
- Jeszcze chwila
- Już! – tupnął nogą
- Leo! – upomniał go nieco żartobliwym tonem, na co mały zaśmiał się radośnie - Zawołaj brata – puścił mu oczko i zaczął nakładać na głębokie talerze krótki makaron z sosem pomidorowym. Nawet nie chciał myśleć, jak wyglądałaby jadalnia i ubrania chłopców, gdyby danie było przygotowane w sposób klasyczny z makaronem spaghetti. Roch grzecznie zajął swoje miejsc i chwytając widelec czekał na swoją porcję. Leon drapał się na swoje, ale udało mu się dopiero z pomocą taty. Marek usiadł obok syna i już chciał go karmić, gdy padło stwierdzenie, które słyszał w ostatnim czasie najczęściej. ‘Ja sam!’. Poprawił synkowi śliniak ze specjalną kieszonką, w której miało zleźć się wszystko to, co spadnie ze sztućców i podał mu łyżkę. Z nieskłamaną przyjemnością obserwował poczynania blondyna, który za wszelką cenę starał się trafić łyżką do ust. Bardzo pragnął samodzielności i manifestował to na każdym kroku. Nim skończyli jeść rozdzwoniła się jego komórka. Na ekranie ujrzał imię Adamskiej. Wstał i odchodząc kilka kroków, jednak mając wciąż dzieci na oku, odebrał.
- Cześć
- Witaj kochanie. Co robisz? – zapytała
- Jemy właśnie obiad – odparł dość nieprzyjemnym tonem. Nie znosił, gdy go kontrolowała.
- To może umówimy się za dwie godziny w parku. Jest taka ładna pogoda
- Przecież wiesz, że spędzam czas z synami – podkreślił ostatnie słowo.  
- No właśnie o tym mówię. Moglibyśmy wybrać się we czwórkę. Może mogłabym ich wreszcie poznać
- Rozmawialiśmy już o tym – powiedział stanowczo.  Z Darią mieszkali razem od kilku tygodni, a ona za każdym razem, gdy jechał do rodziców do Konstancina spotkać się z chłopcami, próbowała doprowadzić do ich zapoznania. Tłumaczył, że chłopcy nie są na to gotowi, ale ona nie przyjmowała tego do wiadomości. Prawda była taka, że on nie chciał, by ją poznali. Bał się powtórki z rozrywki. Bał się kolejnego wybuchu złości ze strony Rocha albo tym razem Leona. Poza tym do związku z Adamską nie był do końca przekonany. Sam się dziwił jak to się stało, że zgodził się na jej przeprowadzkę.
- Wiem – westchnęła – Ale może jednak niezobowiązujący spacer... – zaczęła, ale nie dał jej dokończyć
- Wybacz, ale nie mogę teraz rozmawiać. Omówimy tę sprawę, jak wrócę do domu – szybko się rozłączył.