Przez następne dwa dni unikali
się. A dokładniej rzecz ujmując nie szukali ze sobą kontaktu. Każde siedziało
zamknięte w swoim gabinecie. Marek nie chciał się więcej narzucać. Miał
świadomość, że na siłę nic nie zdziała. Postanowił poczekać na dogodniejszy
moment. Ula wciąż czuła niesmak po ich ostatniej rozmowie. W sumie nie
proponował jej wyjazdu na weekend do Krakowa, tylko zwykłą, koleżeńską kolację.
‘Powinnam była się zgodzić’ wyrzucała sobie w myślach. Nie wiedziała ile
nieobecność Krzysztofa jeszcze potrwa. Ze Szwajcarii docierały informacje, że
Dobrzański czuje się lepiej, zagrożenie życia minęło, ale wciąż jest bardzo
słaby i potrzebna będzie długa rekonwalescencja. Atak serca w jego wieku to nie
przelewki. Miała świadomość, że senior może już nigdy nie wrócić do takiej
formy, która pozwoliłaby mu normalnie pracować. ‘Ciekawe czy Marek ma tego
świadomość?’. Tak więc powinna wykorzystać tamtą okazję do lepszego poznania go.
Nie wiadomo, jak długo będą musieli razem współpracować, więc lepiej, żeby ich
relacje były jak najlepsze. ‘A poza tym…. Która kobieta na moim miejscu
odmówiłaby?’
W sobotnie przedpołudnie spotkali
się całą ekipą na warszawskim Okęciu. Zauważyła w jego oczach charakterystyczny
błysk, gdy dostrzegł ją pod tablicą odlotów. Pierwszy raz widział panią
dyrektor w niekorporacyjnym stroju. Kremowe czółenka z odkrytymi palcami i
czerwona, dopasowana sukienka wiązana na karku powodowały, że wyglądała obłędnie.
Zrobiło mu się gorąco, ale starał się nie dać po sobie tego poznać. Odwróciła
się do niego plecami, gdy Pshemko zaczął zasypywać ją gradem pytań. W kolejce
do odprawy ustalała ostatnie szczegóły z Anią. Oprócz asystentki prezesa i
projektanta, leciały z nimi jeszcze cztery modelki, Iza, dwie inne krawcowe i
wizażysta. Śmiała się pod nosem widząc znudzoną minę Marka, którego na siłę
próbowały zagadywać Julitta i Sandra, dwie najważniejsze twarze Dobrzański
Fashion. Odpowiadał coś od czasu do czasu bez zbędnej wylewności, skupiając
całą swoją uwagę na grafitowym smartfonie. Kilkanaście minut później znaleźli
się na pokładzie. Marek z ulgą stwierdził, że dziewczyny, które przez ostatnie
pół godziny nie dawały mu spokoju, skierowały się na tył samolotu. Ostatnio
miał dość tego typu kobiet. Wrzucił bagaż podręczny do luku i rozsiadł się
wygodnie w trzecim rzędzie obok starszej pani, która najwyraźniej podróżowała
sama. Samolot powoli się zapełniał. Wreszcie u wejścia pojawiła się Ania z Ulą.
Uśmiechnął się w duchu, gdy Cieplak zajęła miejsce koło niego. Ania usiadła za
nią. ‘Los mi sprzyja’ pomyślał z satysfakcją. Spoglądał na nią ukradkiem. Miał
wrażenie, że jest zdenerwowana. Odkąd koło niego usiadła nie odezwała się
słowem. Nawet nie posłała mu pół uśmiechu. ‘Chyba nie jest zadowolona z mojego
towarzystwa.’ Samolot zaczął kołować, a ona nerwowo zapięła sprzączkę pasa
bezpieczeństwa i kurczowo zacisnęła palce na podłokietnikach. ‘A więc to o to
chodzi’ pomyślał obserwując jej zachowanie. Nabierali prędkości. Przykrył jej
dłoń swoją. Wprawił ją tym w zakłopotanie, ale nie wyrwała się. Napięte mięśnie
lewej ręki puściły. Splótł ich palce i kciukiem zaczął gładzić wewnętrzną
stronę, starając się przekazać tym gestem jak najwięcej spokoju. Zamknęła oczy
i mocniej zacisnęła szczękę. Szybowali w przestworzach. Dopiero teraz
zdecydowała się na niego spojrzeć. Intensywnie się w nią wpatrywał.
- Boisz się latać? – zadał
najgłupsze pytanie świata, wciąż nie wypuszczając z uścisku jej ręki
- Nie przepadam – odparła
delikatnie wyswobadzając dłoń – Wiem, że to najbezpieczniejszy środek
transportu, jednak pewniej czuję się na ziemi – uśmiechnęła się blado -
Dziękuję – dodała po dłuższej chwili milczenia
Nie kontynuowała rozmowy.
Wyciągnęła z torebki plik kartek i zaczęła je przeglądać. Skreślała kolejne
zamaszystym ruchem i obok cyfry dwa składała swój podpis.
- Same dwóje- usłyszała po chwili
– studenci nie mają z tobą łatwo – zaśmiał się, choć jego wzrok częściej
lądował na jej dekolcie, niż pracach studentów
- Mieliby łatwo, gdyby zaczęli
się przykładać do nauki – odparła nawet na niego nie spoglądając
- Robisz im kolokwia raz za razem
– zaczął bronić, w jej ocenie bandę baranów nie nadających się do studiowania
administracji, a co dopiero ekonomii. Zdenerwowała się.
- Obrońca uciśnionych się
znalazł? – obrzuciła go złowrogim spojrzeniem – To nie kolokwium, tylko
wejściówki. Nie uczą się, będą zbierać tego żniwo. Nie toleruję ludzi, którzy
nie znają podstawowych pojęć ekonomicznych
- Czyli mnie też – szepnął
bardziej do siebie niż do niej
- Ty to co innego. Chyba, że też
wybierasz się na SGH.
- Gdybym miał indywidualny tok
nauczania, to czemu nie – zmysłowym głosem szepnął jej do ucha. Przeszedł ją
dreszcz. Rosnące między nimi napięcie było wyczuwalne na kilometr. Skupiła się na pracach swoich studentów tym
samym kończąc tą niebezpieczną dyskusję.
Postanowiła przejść się przed
snem. Z hotelowych pokoi rozpościerał się widok na miasto i Manzanares. Postanowiła
pospacerować bulwarem i pomyśleć o jutrzejszym, pracowitym dniu, bankiecie, zbliżającym
się pokazie i Dobrzańskim. Z jednej strony chciała go lepiej poznać. Intrygował
ją. Współpracowali ze sobą bardzo blisko od miesiąca, a ona oprócz tego, że
jest fotografem nie wiedziała o nim nic. Nie wiedziała nic o jego przeszłości,
ani o tym, jak wygląda jego obecne życie. Z jednej strony chciała, a z drugiej
bała się. Dobrzański jej się podobał. Nie ukrywała tego. Podobał jej się pod
względem fizycznym, ale i podobała jej się jego osobowość, sposób bycia. To
prawda, momentami ją denerwował. Miała ochotę udusić go za tę beztroskę,
bagatelizowanie niektórych spraw, ale przy bliższym poznaniu zyskiwał i nie
sposób go było nie lubić. Bała się, że spodoba jej się za bardzo. Wysyłał jej
sygnały, że jest nią zainteresowany. Sposób w jaki patrzył na nią wielokrotnie
był jasnym i czytelnym komunikatem. Ale ona bała się być jego celem. Celem do
zdobycia, wykorzystania i porzucenia. Takich jak ona spotkał na swojej drodze
pewnie dziesiątki. Zaliczył i zostawił.
- Nie boisz się spacerować sama
po zmroku w obcym mieście? – usłyszała za plecami, gdy stanęła na jednym z
mostków
- To nie RPA czy Indie, gdzie strach wyjść samotnie z hotelu. Śledzisz mnie? –
odpowiedziała lekko mrużąc oczy. Roześmiał się.
- Nie śmiałbym. Lubię spacerować
po zmroku. Spokój nocy daje nieopisaną siłę.
- Pracujemy razem od miesiąca, a
ja tak naprawdę nic o tobie nie wiem
- I vice versa
- Wiesz dobrze, że moje życie
niemal w 90% składa się z pracy. Dobrzański Fashion, uczelnia, prowadzę również
z przyjacielem małą firmę zajmującą się sprzedażą internetową. Wiesz o mnie
prawie wszystko. Ja o tobie nie wiem nic. Ba…. Do niedawna nie miałam pojęcia,
że w ogóle istniejesz. Nie sądziłam, że właściciele u których od kilku lat pracuję mają syna.
- Bo dla ojca praktycznie nie
istnieję – westchnął – On nie akceptuje mojej drogi. Spotykamy się dwa razy w
roku przy okazji świąt. Staramy się wtedy zachować pozory i dyskutujemy o
smacznych pierniczkach i braku śniegu na święta – uważnie go obserwowała.
Wolnym krokiem ruszył do przodu. Podążała tuż obok i słuchała jego opowieści –
Nigdy nie interesowałem się firmą. Rola biznesmana jakoś nigdy mnie nie
kręciła. Garnitury, krawaty, skórzane teczki, oficjalne rauty, podpisywane
kontrakty. To nie był mój świat. Już w pierwszej klasie liceum oświadczyłem, że
chcę zdawać na ASP. Zawiodłem ojca. On gdy nosiłem jeszcze pieluchy zaplanował
sobie, że przejmę firmę, którą kiedyś stworzy. I stworzył dom mody. A ja
powiedziałem, że wolę robić zdjęcia, niż siedzieć nad tabelkami. Nie
zaakceptował tego. Dla niego bieganie z aparatem to nie praca. Wyjechałem na
studia do Stanów. Po uzyskaniu dyplomu pracowałem tam przez trzy lata. Od dwóch
mieszkam i pracuję w Paryżu. Mama bywa dumna. Gratuluje kolejnych sukcesów.
Ojciec nie. Nigdy nie powiedział, że coś dobrze zrobiłem, że coś mu się podoba.
Nigdy nie wspomniał, bym zaczął pracować dla DF choćby okazjonalnie. Zgodziłbym się – westchnął - Nie potrafimy się
dogadać.
- Przykro mi – odezwała się
wreszcie
- Mnie też jest przykro –
widziała autentyczny ból w jego oczach
- A jednak jesteś teraz w firmie,
pracujesz dla niej
- Nie miałem wyjścia. Nie
potrafiłem zostawić matki na lodzie. Kompletnie się na tym nie znam, ale
wiedziałem, że jesteś ty. To sytuacja przejściowa. Gdy tylko ojciec wróci do
formy usunę się w cień – przyjrzała mu się badawczo. – Wracajmy. Robi się
chłodno – spojrzał na zegarek – dochodzi północ. W milczeniu ruszyli przed
siebie.
Następnego dnia reprezentowała
wraz z Markiem firmę na oficjalnym, wieczornym bankiecie. On w idealnie
skrojonym czarnym smokingu prezentował się oszałamiająco. Ona w granatowej
sukni wieczorowej wyglądała jak bogini. Tworzyli bardzo ładną parę przez co wzbudzili
niemałe zainteresowanie wśród dziennikarzy. Zasypywali oni Dobrzańskiego
pytaniami w języku francuskim. On udawał, że albo ich nie słyszy, albo
odpowiadał półsłówkami.
- Nie znoszę stać po tej stronie
obiektywu – szepnął jej do ucha i chwytając za rękę pociągnął w stronę wejścia.
Mijali pokaźną grupę fotoreporterów i już mieli wchodzić do środka, gdy
usłyszeli głos z silnym szkockim akcentem
- Mark, widzę, że nie próżnujesz –
Dobrzański zatrzymał się – Piękna kobieta u twojego boku - rzucił po angielsku
z ironicznym uśmieszkiem.
- My się znamy? – Marek podszedł
bliżej
- Jeszcze nie. Colin Barnet –
wyciągnął rękę w jego kierunku, ale prezes jej nie uścisnął. Wciąż zastanawiał
się kim jest ów człowiek, czego chce i dla kogo pracuje – Nie uściśniesz mi
dłoni, bo nie jestem z najlepszej ligi, czy dlatego ja nie wyrywam i nie zaliczam takich dobrych sztuk? – Dobrzańskiego trafił
szlak. Stanął z nim twarzą w twarz. Wlepił swoje zdenerwowane spojrzenie w
brązowe oczy natręta i niemal przez zaciśnięte zęby wysyczał
- Chcesz zaistnieć? Nie tędy
droga. - pokręcił głową z pogardą - Przeproś panią.
- Za co? Za nieobiektywną ocenę? A co, jednak nie jest taka dobra w łóżku i nie speniła twoich zachcianek? – zapytał pewny
siebie. Reszta fotoreporterów z uwagą obserwowała tą wymianę zdań.
Powstrzymywali się od robienia zdjęć. Słyszeli prowokujący głos Barneta. Część
znała jego metody bardzo dobrze. Lubił wywoływać skandale, obrażać ludzi. Na tym chciał
zbudować swoją karierę na prowokacji i sensacji i tym zaistnieć w świecie.
- Marek, chodź, to nie ma sensu –
wtrąciła się po polsku milcząca dotąd Ula
- Radziłbym ci przeprosić panią –
powtórzył siląc się na grzeczny ton. W odpowiedzi usłyszał drwiący śmiech.
Dobrzański spojrzał na przewieszony przez szyję Colina aparat fotograficzny.
Wiedział co zrobić. Pociągnął za pasek aparatu tak, że ten puścił, a lustrzanka
rozbiła się na drobne kawałki o brukowaną kostkę.
- Upsss – udał przejęcie – To ile
jesteś stratny? Siedem tysięcy euro czy więcej? – zapytał z satysfakcją – jednym
ruchem dłoni zerwał jeszcze natrętowi plakietkę – A to na wypadek, gdybym
zapomniał jak się nazywasz. Obiecuję ci, że jesteś skończony, rozumiesz? Nie
wpuszczą cię na żaden pokaz mody, na żadną galę, nawet na otwarcie nowej knajpy
w Bawarii. Radzę zmienić zawód – rzekł triumfalnie, chwycił rękę Uli ruszył
do przodu, zostawiając osłupiałego mężczyznę za sobą – Miłego wieczoru panowie – zwrócił się do pozostałych paparazzi.
- Zapłacisz mi za to! – usłyszał za
plecami. Tym razem się nie zatrzymał, ani się nie odwrócił
- Marek, będzie afera – z przejęciem
szepnęła Ulka. Bała się o reputacje Dobrzańskiego, a przede wszystkim o reputację firmy
- Nie będzie – uśmiechnął się do
niej lekko – Niczym się nie martw. I przepraszam cię za niego – szepnął jej do
ucha i weszli na salę bankietową. Oboje nie mieli ochoty na tę imprezę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz