B

czwartek, 30 maja 2013

Miniaturka V 'Aby miłość była pełna potrzeba przede wszystkim wiele czasu'

Stanął przed budynkiem firmy i spojrzał w górę. Dziwnie się czuł mając przekroczyć próg Febo&Dobrzański po tak długiej przerwie. Niepewność, odrobina strachu i pewnego rodzaju zażenowanie, że uciekł nie informując o niczym najbliższych, to uczucia w nim dominujące. Raptem dwie godziny wcześniej wylądował na Okęciu, a już teraz zastanawiał się, czy dobrze zrobił wracając. Przecież tam było prościej. Tam, wydawało mu się, że wraca ze swoim życiem na właściwe tory. Tak, wydawało mu się. Nie było go w Warszawie pięć miesięcy, a teraz gdy wrócił, czuł się jakoś tak głupio. Już nie wspominając o tym, że widok tak wielu znajomych miejsc sprawiał, że po raz kolejny wracał w myślach do przeszłości. Jadąc z lotniska mijał restaurację, do której kiedyś ją zabrał, w której nakryła ich Paulina. Mijał Wisłę i ich pomost pod mostem kolejowym. Mijał park, do którego tak chętnie chodzili w porze lunchu. Wspomnienia wracały.
Zawiódł. Po raz kolejny w swoim życiu zawiódł tak wiele osób. Swoim zachowaniem, swoją postawą rozczarował rodziców, przyjaciół, pracowników firmy, ale przede wszystkim samego siebie. Stał z walizką na środku Lwowskiej i nie przeszkadzała mu ani niska temperatura, ani padający śnieg. Przyglądał się szyldowi FD i pamięcią powracał do wydarzeń ostatnich wakacji.
Premiera FD Gusto zbliżała się wielkimi krokami. Wszystko w zasadzie było dopięte na ostatni guzik. Duet jego i Uli okazał się idealny i przezwyciężył wszelkie trudności. Szkoda tylko, że idealnie potrafili się zgrać tylko służbowo. Na porozumienie na polu prywatnym nawet nie miał co liczyć. W niej wciąż było wiele żalu. I co najgorsze, nie potrafił odzyskać jej zaufania. Sosnowski stał się integralną częścią krajobrazu wokół Uli. Nie było dnia, by nie widział ich razem. Przywoził, odwoził, odwiedzał ją w pracy. Nie mógł znieść widoku ich splecionych dłoni. Wariował, gdy widział, jak Piotr ją przytula, całuje. I jeszcze ten wyjazd do Bostonu. Dla niego ta propozycja wydawała się oderwana od rzeczywistości. Przecież ona ma w Polsce rodzinę, przyjaciół, a doktorek wymyślił sobie, że pojedzie z nim na drugi koniec globu. Jakie było jego zaskoczenie, gdy powiedziała mu, że pojedzie, że chce jechać. Te kilka zdań, które wtedy od niej usłyszał kompletnie ścięły go z nóg. Wiedział, że to nie ma sensu, że to się nie uda. Jego starania, oczekiwanie, że ona może jednak kiedyś mu wybaczy i da kolejną szansę, były na marne. Ona już wybrała, a on powinien to uszanować. Później pojawiła się Paula i jej propozycja wyjazdu do Mediolanu. Długo się zastanawiał. Mieli we Włoszech wspólnych znajomych, przyjaciół. Lubił ten kraj, tych ludzi, ten klimat. Zgodził się. Paulina wyraźnie liczyła na to, iż ich pobyt w Milano pozwoli im odbudować związek, że wrócą do siebie. On wiedział, że to niemożliwe, że po tym, co przeżył z Ulą, nie będzie w stanie być z Febo. W dniu wylotu pojechał do byłej narzeczonej i wyjaśnił jej wszystko. Powiedział, że nie da rady, że nie może, że to się nie uda. Ona poleciała do Włoch, on wybrał Danię. Miał tam zostać tydzień, dwa, został pięć miesięcy. Po tygodniu zamienił hotel na niewielkie mieszkanko i ukrył się przed całym światem. Kompletnie się odciął. Od rodziny, przyjaciół. Tuż przed wylotem wyłączył komórkę. Do teraz jej nie uruchomił. Leżała gdzieś na dnie walizki bezużyteczna. Do rodziców zadzwonił tylko raz, informując, że wszystko u niego w porządku, że potrzebuje spokoju, że nie wie kiedy wróci. Do Sebastiana przed wylotem wysłał sms’a. Nie chciał rozmawiać z przyjacielem, to byłoby zbyt trudne. Uciekł jak tchórz, jak egoistyczny tchórz. Nic go nie interesowało oprócz jego bólu i cierpienia, bo przecież był taki biedy, odrzucony, nieszczęśliwy. Nawet przez moment się nie zastanowił, jak sobie radzą bez niego, co dalej z firmą. Przecież Ula tuż po pokazie miała lecieć do Bostonu. Paulina była we Włoszech. Prowadzenie firmy spadło na Alexa i jego ojca. Zostawił staruszka samego na polu bitwy. Nie dość, że okazał się kiepskim prezesem, to był również beznadziejnym udziałowcem. Nawet nie miał pojęcia w jakiej kondycji jest jego własna firma, kto nią kieruje, czy ludzie, których sam zatrudniał, wciąż mają pracę. Był nieodpowiedzialnym gówniarzem. Musi się wziąć w garść. Uli w jego życiu już nie ma i nie będzie, ale ma pracę, ma firmę i to jej musi poświęcić całą swoją uwagę. Z czasem zapomni o niespełnionej miłości. W sumie już powoli zaczynał się godzić z tym, że ona nigdy nie będzie jego. Teraz FD było najważniejsze. Nieprzypadkowo na powrót wybrał dzisiejszy dzień. Od lat o tej porze spotykali się na zebraniu zarządu. Ruszył w kierunku wejścia.
Jego pojawienie się w firmie wzbudziło wielkie zainteresowanie wśród załogi. Nikt nie spodziewał się ujrzeć dzisiaj właśnie jego. Wjechał na piąte piętro. Nic się tu nie zmieniło. Daniel wiernie trwał na posterunku. Ruszył w jego kierunku, by dowiedzieć się, czy w kwestii terminu posiedzenia nic się nie zmieniło, gdy tuż za plecami usłyszał swoje imię, wypowiadane z wielkim niedowierzaniem
- Marek? – odwrócił się. Sebastian był zaskoczony, że jego przyjaciel pojawił się w firmie po tak długim czasie
- Cześć stary. Dobrze cię wiedzieć przyjacielu – panowie przywitali się serdecznie, klepiąc się po plecach
- Już myślałem, że cię nigdy nie zobaczę – Olszański był wyraźnie podekscytowany powrotem kumpla – Kiedy wróciłeś?
- Dzisiaj rano – uśmiechnął się niepewnie
- Noooo stary, dawno cię tu nie było.
- Oj dawno, dawno. Kiedyś musiałem wrócić i padło na dzisiaj. Powiedz mi, nie wiesz czy dziś jest zarząd?
- Jest, jest. Właściwie zaraz się powinien zacząć. To, że cię nie było pięć miesięcy nie znaczy, że się tu wiele zmieniło – powiedział Olszański z tajemniczym uśmiechem
- Jasne. Tylko prezes inny. Już się nie mogę doczekać, aż na honorowym miejscu zobaczę Aleksa – odparł z nutą goryczy. Sebastian zorientował się, że przyjaciel nie ma pojęcia o sytuacji firmy.
- Żebyś się nie zdziwił – rzucił, celowo nie wdając się w szczegóły. Dobrzański puścił tą uwagę mimo uszu.
- Dobra przyjacielu, idę na to zebranie. Czas zająć się firmą – westchnął - Wpadnę do ciebie po, to może uda mi się wyciągnąć ciebie na jakiś lunch. Musimy pogadać.
- Jasne. Będę czekać – klepnął przyjaciela po ramieniu, życząc powodzenia.
Dobrzański ruszył w kierunku konferencyjnej, zatrzymując się jeszcze obok Daniela i prosząc go o mocną kawę. Chłopak uprzejmie odparł, że przyniesie mu ją Aneta. ‘No proszę, firmie tak dobrze się powodzi, że zatrudnili nawet pannę do parzenia kawy. Aleks jest chyba cudotwórcą, a nie prezesem’ przemknęło mu przez myśl. Otworzył drzwi i zobaczył swojego ojca pochylonego nad dokumentami.
- Witaj tato
- Marek… Wreszcie jesteś – powiedział senior wyraźnie poruszony. Przytulił syna z wielką radością – Mama nie mogła doczekać się twojego powrotu. Mam nadzieję, że wróciłeś na dobre….
- Tak tato, dosyć tego uciekania od rzeczywistości – odparł i w tym momencie do środka wsunęła się Paulina
- Marco? – zapytała z niedowierzaniem
- Cześć Paula, pięknie wyglądasz – odparł z uśmiechem i pocałował ją w policzek
- Dziękuję. To chyba zasługa Lwa – powiedziała dumnie - Kiedy wróciłeś? – zapytała z wyraźnym zainteresowaniem
- Dzisiaj. Przyjechałem do firmy prosto z lotniska. Rozumiem, że czekamy jeszcze na Aleksa… - powiedział z wyraźną niechęcią. Perspektywa pracy pod rządami Febo nie wprawiała go w dobry nastrój. Już sobie wyobraża, jak Włoch się rządzi i na każdym kroku pokazuje swoją wyższość
- Nie, Aleks jest w Milano. Odstąpił mi swoje udziały i założył własną firmę we Włoszech – odparła Paulina zdumiona faktem, iż Marek nie ma pojęcia, co dzieje się w Febo&Dobrzański – myślałam, że wiesz
- Nie, nie wiem – był wyraźnie zaskoczony. Przez jego głowę przelatywała setka pytań ‘jak?’, ‘kto?’, ‘dlaczego?’ – To kto jest teraz…. – nie skończył, bo właśnie usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi i uprzejme ‘dzień dobry’. Nawet nie musiał się odwracać, bo doskonale wiedział, do kogo należy ten głos. Tego się nie spodziewał. Nie sądził, że ona wciąż tu jest.
Ona również nie spodziewała się zastać go tutaj właśnie dzisiaj. Nie sądziła, że zdecyduje się wrócić teraz. Stał tyłem, ale ona i tak wiedziała. Tą sylwetkę poznałaby na końcu świata. Odwrócił się. Oboje zamarli, intensywnie wpatrując się w swoje oczy. Paulina wraz z Krzysztofem przyglądali się tej scenie z zainteresowaniem. Westchnął niezauważalnie. Zapierało mu dech w piersiach. Była jeszcze piękniejsza, niż ją zapamiętał. Ona również wpatrywała się w niego zachwyconym spojrzeniem. Zmienił się. Przytył. Nieco dłuższe niż zwykle włosy, zaczesane go tyłu i kilkudniowy zarost sprawiały, że stał się jeszcze bardziej pociągający. Postanowił to przerwać. Spuścił wzrok, zajął swoje miejsce po drugiej stronie stołu i żywo zainteresował się leżącymi przed nim papierami.
Profesjonalizm przede wszystkim. Zaczęła zebranie. Starał się skupić na dokumentach, wynikach firmy. Starał się na nią nie spoglądać, ale nie zawsze mu się udawało. Ukradkiem ją obserwował. Szczególną uwagę przykuwały jej dłonie. Szukał na nich obrączki lub chociaż pierścionka. To, że tu jest, że wciąż pracuje w FD i nie wyjechała do Bostonu nie oznacza, że rozstała się z Piotrem. Pewnie zmienili plany, może anulowali Sosnowskiemu ten staż. Nie może sobie robić nadziei. Dość życia marzeniami. Wrócił tu dla firmy, a nie dla niej. Z jej stratą już się pogodził. Wszystkie jej pomysły, projekty, propozycje, popierał bez wahania. Wiedział, że wszystko co robi, robi dla dobra firmy, że nigdy by nie działała na jej niekorzyść. Musiał przyznać, że była najlepszym prezesem w historii tej firmy. Kierowała FD raptem pół roku, a niemal potroiła zyski. Raport finansowy prezentował się idealnie. Byli coraz mocniejszą marką na rynku, która wychodziła na pozycję lidera wśród największych i najlepszych. Skończyła i pospiesznie opuściła salę. Oni zostali jeszcze na głosowania. Po chwili Paulina wyszła z konferencyjnej. Kilka minut później Marek wraz z ojcem żywo o czym dyskutując. Dostrzegł ją kątem oka. Stała u wyjścia z sekretariatu. Czyżby na niego czekała? Jak zwykle robił sobie nadzieję. Pewnie Piotr ma wpaść i zabrać ją na lunch. Pożegnał się z ojcem obiecując, że wpadanie dziś na kolację i ruszył w kierunku gabinetu dyrektora HR.
- Marek – usłyszał jej głos za plecami. Odwrócił się i dostrzegł, że stoi tuż przy nim. Spojrzał na nią pytająco – Wracasz do nas na stałe? – zapytała ni z gruszki ni z pietruszki. W sumie sama nie wiedziała od czego zacząć.
- Nie wiem. Wróciłem do Polski kilka godzin temu. Nie mam jeszcze pojęcia co będę robił – odparł zgodnie z prawdą, lustrując ją wzrokiem
- Aha. A może…. – zawahała się – Może zjemy razem lunch? – zaproponowała. Dostrzegł w jej oczach nadzieję. Takiej propozycji się nie spodziewał. W myślach wciąż sobie powtarzał, że to nic nie znacząca propozycja, że pewnie chce dowiedzieć się, gdzie był, a przede wszystkim czy zamierza być znowu prezesem. Zwykły obiad dwójki znajomych, nic więcej.
- Wiesz co… - westchnął – przepraszam cię bardzo, ale jestem już umówiony z Sebastianem – czyżby była zawiedziona? Tak, chyba tak
- Jasne. Może innym razem – zawód ewidentnie malował się na jej twarzy. Uśmiechnęła się do niego sztucznie i ruszyła w kierunku swojego gabinetu. Poczuł się jak palant. Najważniejsza dla niego kobieta na świecie proponuje mu spotkanie, a on tak po prostu ją spławia. Idiota! Co z tego, że jest z Piotrem, co z tego, że on i tak nie ma u niej szans. Ale to wcale nie oznacza, że nie może spędzić godziny w jej towarzystwie. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu dałby się pokroić za taką propozycję, do niedawna marzył o tym, by to ona przystała na jego zaproszenia, a teraz ją odrzuca. Przecież jest dla niego ważna, najważniejsza. Mogą tam iść tak po prostu, pogadać, bez robienia sobie nadziei i snucia planów na przyszłość.
- Ula – krzyknął, gdy była już po drugiej stronie korytarza. Zatrzymała się i odwróciła z niepewną miną. Szybko znalazł się przy niej – To może kawa po pracy? – szeroki uśmiech przyozdobił jej twarz i przytakująco pokiwała głową – Kończysz jak zwykle o siedemnastej?
- Tak – odparła cicho
- Będę czekał w tej kawiarni przy parku – darował sobie stwierdzenie ‘naszej kawiarni’, mimo, że kiedyś chodzili tam notorycznie. Przecież oni od dawna nie mają już wspólnych miejsc.
- Do zobaczenia – powiedziała z wyraźną radością w głosie i zniknęła w gabinecie.
Nie miał pojęcia czy dobrze robi. Bał się, że znów będzie żałował. Poszedł do Olszańskiego.
Kwadrans przed siedemnastą pojawił się w lokalu. Wybrał stolik przy oknie. Ich stolik. Zawsze tam siadali. Był tak pogrążony we własnych myślach, iż nawet nie zauważył, że przyszła. Dostrzegł ją dopiero, gdy stanęła obok stolika. Zerwał się z miejsca i pomógł zdjąć płaszcz. Zwrócił uwagę na zegar wisząc tuż nad barem. Była szesnasta pięćdziesiąt pięć. Niezauważalnie uśmiechnął się pod nosem. Koniec świata. Panna Cieplak zrywa się wcześniej z pracy. To nie do pomyślenia. Czyżby nie mogła doczekać się ich spotkania?
- Chyba byłeś trochę zaskoczony, gdy zobaczyłeś mnie na posiedzeniu zarządu – zaczęła. Tak wiele chciała mu powiedzieć, tak wiele chciała się od niego dowiedzieć….
- Owszem. Byłem przekonany, że wyjechałaś z Piotrem, a firmą zarządza teraz Aleks.
- Myślałam, że rodzice ci powiedzieli, albo Sebastian… – jak to możliwe, że nikt mu nie powiedział, nawet nie wspomniał, że ona wciąż tam pracuje
- Nie. Nie kontaktowałem się z nikim. Musiałem się odciąć od całego świata. Wyłączyłem telefon tuż przed pokazem i zaszyłem się w Danii – opowiadał – początkowo na kilkanaście dni. Zostałem na dłużej.
- Wyłączyłeś telefon – powiedziała zawiedziona bardziej do siebie, niż do niego. Nie odsłuchał jej wiadomości, na pewno jej nie odsłuchał. Nie bardzo wiedział, o co jej chodzi. Czyżby próbowała się z nim skontaktować? Postanowił nie drążyć. Wróci do domu, to uruchomi komórkę.
- A wy dlaczego nie pojechaliście do Bostonu? – zadał w końcu to pytanie, które od rana nie dawało mu spokoju
- Piotr pojechał – odparła wpatrując się mu prosto w oczy . Zaskoczyła go.
- A ty? Czemu ty – zaczął niepewnie, ale przerwała mu
- Gdy dowiedziałam się o twoim wypadku zrozumiałam, że nigdy nie będę wstanie go pokochać. Rozstaliśmy się. On poleciał. Ja zostałam – zaskoczyła go. Nie tego się spodziewał. Znów karmiła go nadzieją – Marek, jesteś szczęśliwy? – po raz kolejny tego dnia wprawiła go w zdumienie. I co on ma jej teraz powiedzieć? Że bez niej nie potrafi… Bez sensu.
- Próbowałem odnaleźć swoje szczęście w Danii. Jak widzisz znów jestem tutaj – odparł nieco wymijająco. Nie mógł zdobyć się na to by powiedzieć jej wprost. Po raz kolejny był tchórzem, który boi się mówić o swoich uczuciach
- Myślisz, że między nami mogłoby się jeszcze poukładać? – jego oczy były teraz wielkości pięciozłotówki. Ta dziewczyna chyba nigdy nie przestanie go zadziwiać. Zaryzykowała. Musiała zadać mu to pytanie. Przecież jeszcze przed pokazem widziała, że mu na niej zależy, że się stara. Wtedy sądziła, że koniec końców wrócił do Pauliny, ale on wcale nie pojechał do Włoch. Gdy po tygodniu panna Febo wróciła sama, a u jej boku zaczął coraz częściej pojawiać się Korzyński, dotarło do niej, że źle interpretowała sytuację, że oni wcale do siebie nie wrócili.
- A ty w to wierzysz? A przede wszystkim czy tego chcesz? – zapytał, trochę bojąc się jej odpowiedzi. Jednak odważył się. Przecież cała tak ich rozmowa była dziwna. Zadawała mu dziwne pytania, sprowadzała ją na dziwne tory. Dawała pewnego rodzaju sygnały. Musiał spróbować, bo będzie żałował do końca życia. Wyciągnęła do niego rękę. Musi wykorzystać tą szansę.
- Gdybym w to nie wierzyła, nie czekałabym na ciebie tyle miesięcy – poczuł ciepło rozlewające się w jego wnętrzu. Serce znów zaczęło bić mocniej. Bał się, że już nigdy nie doświadczy tego uczucia. Chwycił jej dłoń w swoją. Kciukiem czule pogładził jej wierzch.  
- Przecież wiesz, że cię kocham. Próbowałem o tobie zapomnieć, wymazać z pamięci, ale ktoś mi kiedyś powiedział, że jak się kogoś kocha, to nie można tak po prostu przestać. Teraz wiem, że to prawda – po jej policzku spłynęła samotna łza. Starła ją szybko – A ty… kochasz mnie jeszcze? – znał odpowiedź, ale chciał ją usłyszeć
- Z każdym dniem coraz bardziej – odparła mocno splatając ich palce. Szczęście wybuchło w ich wnętrzach, w ich sercach. Wracając do Polski nawet nie liczył na to, że ją tu zastanie. W najśmielszych snach nie przypuszczał, że finał ich spotkania może być tak szczęśliwie zaskakujący. Gdyby wiedział, gdyby tylko wiedział, wróciłby wcześniej. Ba, w ogóle by nie wyjeżdżał. Ale z drugiej strony ta sytuacja, ta historia wcale nie była pozbawiona sensu. Teraz rozumieli, że ta rozłąka, te tygodnie spędzone oddzielnie były im potrzebne, by mogli zrozumieć, że są dla siebie najważniejsi na świecie, i że to się nigdy nie zmieni. 



‘Zaiste! Nic tak uczuć w sercach nie rozpala,

Jako kiedy się serce od serca oddala’ 
A. Mickiewicz

wtorek, 28 maja 2013

Co by było gdyby... IV

Załatwił jej te targi. Poprosił Iwonę o umieszczenie FD na liście wystawców, odkręcił zamieszanie wywołane przez Paulinę, zapewniał Karasińską, że kolekcja FD będzie strzałem w dziesiątkę. Zaskoczył go jej kolejny telefon. Chciała się spotkać w celu obgadania kilku spraw. Sądził, że chodzi o pokaz. Okazało się, że Iwonie wcale nie chodzi o pracę. Jej chodziło o niego, a on najzwyczajniej w świecie nie był zainteresowany. Gdyby spotkali się pół roku wcześniej z pewnością by to wykorzystał, ale nie teraz. Doskonale pamiętał jej minę, gdy powiedział jej, że nie może liczyć na randkę. Doskonale pamiętał jej minę, gdy zirytowały go jej słowa, że nie ma ochoty nic ustalać z Ulą. Doskonale pamiętał jej minę, gdy pytała dlaczego mu tak zależy i że wie na pewno, że wcale nie chodzi o firmę. Obraziła się. Sądził jednak, że z targów już się nie wycofa, a on jasno stawiając sytuację będzie miał wreszcie spokój. Bardzo się mylił.
Przed oczami wciąż stała jej Iwona. Po raz setny tego dnia przypomniała sobie ich wczorajszą rozmowę. Przyszła do niej niemal od progu z awanturą, że nic jest nie ustalone, a Marek nie wykazuje zainteresowania. Słyszała żal w jej głosie. I ni stąd niż zowąd zaczęła jej opowiadać, że była kiedyś z Dobrzańskim blisko, bardzo blisko, że zawsze źle na tym wychodziła i po raz kolejny dała się oszukać. Karasińska z wielkim bólem opowiadała jej, jak to Marek robił wszystko, by zaciągnąć ją do łóżka, załatwić wejście na targi. W głowie wciąż dudniło jej ostatnie zdanie ‘Na Marka proszę uważać, on jest bezwzględny gdy czegoś chce’.
Wkroczył do jej gabinetu dzierżąc w ręku jakąś kartkę, jak się późnie okazało bankowe pełnomocnictwo. Ten jego radosny uśmiech na twarzy irytował ją. ‘Taki jesteś z siebie zadowolony?’ pomyślała. W głowie jej się nie mieściło jak mógł po raz kolejny okazać się takim cynkiem. Bezczelnie jeszcze zauważył, że nie jest dzisiaj w humorze. Jak miała być po wczorajszych rewelacjach od Karasińskiej. Chciała go jak najszybciej spławić, ale on, najwyraźniej pod pretekstem bankowego pełnomocnictwa, liczył na kawę lub chociaż rozmowę. Z grzeczności zaproponowała mu żeby usiadł. Naprawdę nie miała ochoty z nim teraz rozmawiać. Jedyne co chciała zrobić, to go opieprzyć i wywalić z gabinetu. Zaczął temat firmy, kolekcji, aż w końcu wspomniał o Iwonie.
- Ustaliłyście wszystko odnośnie targów?
- Tak
- Nie robiła żadnych trudności? – zapytał z lekkim uśmiechem. ‘Gdyby robiła z pewnością chętnie byś się nią zajął…’ pomyślała
- A czemu tak myślisz? – zapytała z zainteresowaniem
- To nietypowa osoba. Miałem z nią trochę problemów – odparł szczerze
- A mnie się zdaje, że to ona miała więcej problemów z tobą – intensywnie wpatrywała się w jego oczy
- Nie rozumiem – zmarszczył brwi
- Gdybym wiedziała jakim kosztem załatwisz te targi, to naprawdę wolałabym ich nie mieć – powiedziała poważnie. Przypatrywał jej się zdumiony. Jej ton nie wróżył nic dobrego. Kompletnie nie rozumiał o co jej chodzi.
- Jakim kosztem? – dopytywał
- Ja myślałam, że po tym wszystkim ty coś zrozumiałeś, ale ty nic się nie zmieniłeś – mówiła z żalem. Pośpiesznie analizował jej słowa i starał się złożyć to wszystko w całość.
- Poczekaj, bo ja nie nadążam. Możesz powiedzieć wprost o co chodzi?
- Bez sensu, zostawmy to – chciała zakończyć rozmowę, która i tak do niczego nie prowadziła. Już dawno powinna się pogodzić z faktem, że on się nie zmieni. Jak ktoś całe życie gonił króliczka, to w jednej ta zabawa mu się nie znudzi.
- Nie, nie, nie – widziała, że jest zdenerwowany, ale nie dawał za wygraną – zaczęłaś, to proszę skończ. Wyjaśnijmy to od początku do końca. Co zrobiłem nie tak? – przecież starał się, wszystko co robił, robił dla niej. Targi owszem, miały być szansą dla firmy, ale najbardziej na świecie chciał, żeby to jej się udało, żeby odnosiła sukcesy.
- To jest sprawa między tobą a Iwoną
- Ale nie ma żadnych spraw między mną a Iwoną! – zirytował się -Jeśli ona o coś mnie oskarża, to – weszła mu w słowo
- Wykorzystałeś ją załatwiając targi! – powiedziała z pretensją.
- Co? – nie krył swojego zdumienia – Wykorzystałem ją, tak ci powiedziała? – jak ona śmiała nagadać Uli takich głupot.
- Ona jest w tobie zakochana, nie powinieneś jej nic obiecywać – to śmieszne, że ona, Ula Cieplak go wychowuje, po tym wszystkim, co sama z nim przeszła.
- Ale ja jej niczego nie obiecywałem! – podniósł głos. Widziała, że jest wściekły.
- Taaak? – zapytała - Kwiaty, prezenty, liściki – zaczęła wyliczać
- Nie, absolutnie nie!
- Jasne – westchnęła ciężko
- Nie wierzysz mi…. – odparł zrezygnowany – Dobrze, w taki  razie ja dzwonię do niej to wyjaśnić. Jeśli mnie o coś oskarża, to powinna najpierw mnie o tym poinformować.
- Marek, przestań! Ona mi to powiedziała w zaufaniu
- Aha, i dlatego ja nie mam prawa się bronić… - powiedział z żalem. Wszystko zaczęło mu się układać w jedną całość – Spotkałem się z nią dwa razy. Owszem, raz kupiłem jej kwiaty w podziękowaniu za te targi. Teraz wiem, że dla niej kwiaty to za mało – zaczął nerwowo krążyć po gabinecie – Powiedziała ci, że ją wykorzystałem, a moim zdaniem problem tkwi w tym, że właśnie jej nie wykorzystałem – spojrzał jej prosto w oczy
- O czym ty mówisz? – nie rozumiała, co chce jej przez to powiedzieć. Przecież Iwona mówiła co innego
- O tym, że z nią nie spałem! – powiedział zdecydowanie, przeszywająco wpatrując się w jej oczy.
- Ona twierdzi co innego. A ja znam cię już ponad rok i wybacz, ale jestem skłonna jej uwierzyć. Znam twoje sposoby – spojrzał ze smutkiem w jej oczy.
- No tak. Jasne - westchnął - A nie słyszałaś o tym, że ludzie się zmieniają? – to pytanie retoryczne nie zrobiło na niej większego znaczenia – Przyznaję, że jej nie doceniałem – gorzko zaśmiał się pod nosem – Zorientowała się, że mi na tobie zależy i postanowiła namieszać ci w głowie, opowiadając brednie
- Marek, daj spokój – odparła lekceważąco i chciała wrócić do swoich wcześniejszych zajęć
- Ty naprawdę myślisz, że mogłem się z nią przespać, tylko po to, by załatwić firmie targi? – zapytał, ale nawet nie czekał na odpowiedź – Od naszego rozstania nie spałem z żadną kobietą – przyznał, wpatrując się w jej chabrowe oczy. Zapanowała cisza. Ona nie wiedziała, co ma powiedzieć. On bał się zrobić kolejny krok. Raz kozie śmierć. Miał dość, był już zmęczony – Czy ty naprawdę tego nie widzisz? – zapytał z wyraźną pretensją w głosie
- Czego? – zapytała z nutą irytacji. Od samego początku, od jego pojawienia się w gabinecie, wiedziała, że ta rozmowa nie przyniesie nic dobrego, że tylko jeszcze bardziej się zdenerwuje
- Że cię kocham – powiedział wprost. Wreszcie to powiedział. Poczuł ulgę. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji – Poprosiłem ją o to miejsce nie dla firmy, ale dla ciebie. Wszystko co robię w ostatnich tygodniach, robię dla ciebie – samotna łza spłynęła po jej policzku – Ale najwyraźniej to na nic – odparł zrezygnowany – Nigdy nie będę w stanie odzyskać twojej miłości – spojrzał na nią wzrokiem pełnym bólu i cierpienia. Znów zapanowała krępująca cisza. Dobrzański nie wiedział co mógłby jeszcze powiedzieć. Czekał na jej reakcję, ale ona nie następowała. Siedziała wpatrując się w niego intensywnie, w myślach pośpiesznie analizując to, co przed chwilą usłyszała. Wpatrywała się w jego smutne oczy i widziała w nich szczerość – Pójdę już – powiedział w końcu, podniósł się z kanapy i ruszył w kierunku drzwi. Kładąc rękę na gałce, za plecami usłyszał jej cichy, spokojny głos
- Można ponownie odzyskać coś, co się straciło. Ty mojej miłości nie straciłeś nawet na ułamek sekundy – zamarł. Czyżby się przesłyszał? Odwrócił się i wbił w nią swoje spojrzenie. Jej oczy umówiły wszystko. Wyrażały to najsilniejsze uczucie, jakim go darzyła i ogromne pokłady tęsknoty. Już się nie bała przyznać przed nim, a przede wszystkim przed sobą, że nigdy nie wyleczyła się z Markoholizmu. Nigdy się nie wyleczyła i nie ma zamiaru się już leczyć. W jej przypadku była to choroba nieuleczalna i bardzo ją to cieszyło. To młody Dobrzański był jej powodem, a jednocześnie jedynym lekarstwem.

sobota, 25 maja 2013

Co by było gdyby... III

Wreszcie dojechali do ogromnego kompleksu SPA tuż pod Poznaniem. Nie mógł się doczekać tego wyjazdu odkąd zgodziła się jechać. Będzie miał ją na wyłączność. Nie będzie ani Pauliny, ani ślubu, ani Sebastiana. Będą tylko oni, dla siebie przez dwa dni. Widział jej zaskoczenie i zmieszanie, gdy się dowiedziała, że zarezerwował jeden pokój. Nie chciał jej stawiać pod ścianą. Zostawił jej możliwość wyboru. Zgodziła się. Piękny apartament, ogromny taras i ona pogrążona w papierach. Z rozbawieniem obserwował, jak za wszelką cenę starała się skupić na dokumentach. Chciała zaangażować również jego. Nie dał się.
- Ula, zostaw to – powiedział i rzucił plik kartek na stojący nieopodal stolik.
- Ale raport – próbowała odciągnąć w czasie to, co i tak za chwilę miało się stać
- Nie teraz – powiedział i pomógł jej wstać. Ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Marzył o tym, odkąd wyszli z firmy. Pragnął jej i sam się trochę sobie dziwił. Postanowił wyłączyć rozum i kierować się uczuciami. Niczego innego teraz nie chciał, jak kochać się z nią. Jej nieśmiałość go rozbrajała. Całował ją zachłannie. Na chwilę oderwał się od jej ust, by spojrzeć w te lazurowe oczy. Chciał dostrzec w nich zgodę. Jedno, krótkie spojrzenie w jej tęczówki i już wiedział, że chce być z nim tu i teraz. Postanowił się nie spieszyć. Stała przed nim jego mała, zawstydzona dziewczynka. Nie wiedział ilu wcześniej miała partnerów. Był pewny, że niewielu. Liczył się również z tym, że może to być jej pierwszy raz. Dlatego nic nie chciał przyspieszać, nie miał zamiaru na nią naciskać, ani zmuszać do czegokolwiek. Da jej tyle, na ile się zgodzi, ile od niego przyjmie. Dbał o każdy szczegół. Stopniowo ją rozpalał. Chciał by przy nim poczuła nieziemską rozkosz. Leżała pod nim całkowicie naga. Na kilka sekund zaprzestał pocałunków by upajać się widokiem jej ciała. Widział w swoim życiu dziesiątki nagich kobiet i musiał przyznać, że nawet w najśmielszych snach nie sądził, że jest taka piękna. Jego spojrzenie ją speszyło. Chciała zakryć się jego koszulą, która leżała nieopodal. Zabrał jej z ręki materiał i rzucił w kąt pokoju szepcząc do ucha ‘Nie zakrywaj się. Jesteś śliczna’. Miał nadzieję, że te słowa dodadzą jej pewności siebie. Jest cudowna i musi wreszcie w to uwierzyć. On pomoże jej to zrozumieć. Kompletnie nie rozumiał skąd się wzięło to idiotyczne przezwisko. Brzydula do niej nie pasowała. To prawda, niemodne ubrania i ogromne okulary mogły sprawiać wrażenie, że nie jest zbyt atrakcyjna, ale to co kryło się pod tym zewnętrznym płaszczykiem…. Wiele kobiet mogłoby jej zazdrościć i takich oczu i takiej figury. Była trochę nieporadna. Widział, że nie ma doświadczenia i nie ukrywał, że cieszyło go to. Wszystkie jego dotychczasowe kobiety były doświadczonymi kochankami. Ona odkrywała przy nim jak wiele rozkoszy może dać drugi człowiek, jak wiele przyjemności może dać zbliżenie. Z kieszeni leżących nieopodal spodni wyciągnął prezerwatywę, by już po chwili zanurzyć się w jej wnętrzu. Ułożyli się tak, by mógł cały czas patrzeć jej w oczy i miażdżyć zachłannymi pocałunkami jej wargi. Wykonywali płynne ruchy, ich ciała zgrały się tak dobrze, jakby sypiali ze sobą od lat. Powoli zaczynała tracić kontakt z rzeczywistością. Jej oddech był coraz cięższy, urywany. Przyspieszył. Nadeszło spełnienie. Odpłynęła do krainy rozkoszy. On pierwszy doszedł do siebie. Spojrzał w jej zamglone oczy i zrozumiał, że nigdy przedtem się tak nie czuł. Miał tyle kochanek, w pewnym momencie przestał liczyć, a to właśnie przy Uli Cieplak odkrył, czym tak naprawdę jest sex. Spojrzał w  jej oczy i dostrzegł w nich miłość. Leżała tuż obok niego z lekkim uśmiechem na ustach. On również się uśmiechał, uwydatniając swoje dołeczki. Odgarnął z jej czoła niesforny kosmyk włosów i przytulił ją do siebie szepcząc jaka jest cudowna i wyjątkowa. Leżeli w ciszy upajając się swoją bliskością. Nagle Ula gwałtownie się od niego odsunęła
- Marek, my się przypadkiem nie spóźnimy na jakieś spotkanie – spojrzał na nią lekko rozbawiony. Nawet w takiej chwili jak ta nie zapomniała o obowiązkach, pracy. Pokiwał przecząco głową robiąc przy tym śmieszną minę. Zaczynała rozumieć – ty chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie mamy żadnych spotkań – w udawanym zakłopotaniu przygryzł dolną wargę i tym razem kiwnął twierdząco – Oszukałeś mnie! – rzuciła z lekkim oburzeniem. Przymknął jedno oko i wyszeptał wprost do jej ucha
- Tak troszeczkę – podparł głowę jedną ręką, drugą zaczął gładzić jej policzek, obrysowywać kontur jej ust – Miałem nadzieję, że wybaczysz mi ten drobny podstęp. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że marzyłem, by mieć cię chociaż przez dwa dni tylko dla siebie. Konkurs na dyrektora finansowego, zbliżający się zarząd. Nie mieliśmy dla siebie czasu. A poza tym należy ci się odpoczynek i postanowiłem ci towarzyszyć w tej chwili relaksu – nie umiała się na niego gniewać. Przecież sama marzyła o tym, by wyjechać z nim choćby na pół dnia za miasto. Wtedy myślała o spacerze nad rzeką. Tutaj miała go całego, przez całe dwa dni. Cudowny hotel, piękne jezioro za oknem. Nie mogła chcieć niczego więcej. Przytuliła się do niego, a on złożył pocałunek na jej skroni. Zjedli pyszny obiad i poszli na spacer. Spędzili cudowny dzień. Taki pierwszy ich wspólny. Nastał wieczór. Marek poszedł pod prysznic, ona stała na tarasie wpatrując się w usłane gwiazdami niebo. Rozmyślała o tym, co się dzisiaj stało, myślała o nich, o przyszłości i o rozmowie, którą odbyła wczoraj. Zastał ją zamyśloną. Przytulił się do jej pleców, splatając swoje dłonie na jej brzuchu.
- O czym myślisz? – szepnął, by nie burzyć tej atmosfery spokoju, która jak sądził jej towarzyszyła
Milczała, wciąż wpatrując się w dal. Odwrócił ją i spojrzał w jej oczy. Dostrzegł niewyobrażalny smutek, strach, niepewność. Przeraziło go to. – Ula, co się dzieje? Żałujesz, że tu przyjechaliśmy, że byliśmy razem? – powoli wpadał w panikę. Myślał, że wszystko jest dobrze, że jest szczęśliwa. Chciał, by tak było. – Sądziłem, że chcesz tego równie mocno jak ja. Ula… - nie dała mu dokończyć
- Nie, nie żałuję – powiedziała zdecydowanie
- To czemu jesteś smutna? Widzę, że jest coś nie tak. Zrobiłem coś źle?
- Nie. Tu nie chodzi o ciebie. Tu chodzi o mnie i o Paulinę.
- Prosiłem cię, żebyś o niej nie myślała.
- To nie jest takie proste, zwłaszcza po naszej wczorajszej rozmowie. – Na twarzy Dobrzańskiego malowało się wielkie zaskoczenie.
- Ona z tobą rozmawiała? – niepokój rósł w nim z każdą kolejną sekundą
- Wezwała mnie na rozmowę
- Wezwała? – już nawet nie próbował ukryć swojej irytacji
- Zaprosiła na kawę.
- Po co?
- Podejrzewa, że masz romans – powiedziała ze smutkiem i spuściła głowę. Przecież to ona była obiektem tego romansu
- Yhmmmm. I postanowiła tymi podejrzeniami podzielić się z tobą. – zaśmiał się i nerwowo pokręcił głową - Pięknie!
- Próbowała się ode mnie dowiedzieć kim jest – przerwała na moment – twoja kochanka – dodała z bólem. Paula zachowała się skandalicznie. Nie mógł tego zrozumieć jakim prawem w ich problemy mieszała Ulę. Spojrzał na Cieplakównę i zrozumiał, jak wiele kosztowała ją ta rozmowa. Przytulił ją i zaczął uspokajająco gładzić po plecach.
- Przepraszam cię. Przepraszam, że musisz to wszystko znosić.
- Ty mnie nie masz za co przepraszać - szepnęła
- Mam. Za nią. Ona nie miała prawa rozmawiać z tobą na ten temat.
- Marek, ale ja to rozumiem. Martwi się. Boi się, że straci to, co ma najcenniejszego – odsunęła się od niego
- Rozumiesz ją? – spojrzał na nią zdziwiony – Będąc na jej miejscu też byś się tak zachowała? – zapytał intensywnie się w nią wpatrując. Milczała. Dał jej do myślenia. Co ona by w tej sytuacji zrobiła – Odpowiedz. Zrobiłabyś tak?
- Nie
- Tak myślałem – znów wziął ją w swoje ramiona – Ula, obiecuję ci, że po zarządzie już jej nie zobaczysz. Ani ty, ani ja. Między nami to koniec. Długo dojrzewałem do tej decyzji. Tak będzie najlepiej – zastanawiał się czy to, co mówi dla niego samego jest prawdą.
Zasnęła wtulona w jego ciało. On nie mógł spać. Wpatrywał się w jej pogrążoną we śnie twarz. Te usta, usłany piegami nos, włosy rozrzucone po poduszce. Jak anioł. Odgarnął z jej czoła niesforny kosmyk i wreszcie zrozumiał. Dodarło do niego, że urodził się po to, by tulić ją w swoich ramionach, by słuchać jej głosu, by dawać szczęście i chronić przed całym światem. Urodził się po to, by ją kochać.  Zasnął.
Nastał świt. Bał się otworzyć oczy. Bał się, że to, co się wydarzyło wczoraj to tylko sen, że po raz kolejny obudzi się w swojej sypialni obok Pauliny. Powoli otwierał powieki i dostrzegł ją. Leżała tuż obok niego, a dwa błękity wpatrywały się w niego intensywnie. Szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy, ukazując dołeczki, które tak uwielbiała. Jej oczy śmiały się do niego. Przybliżył się do niej i niemal w jej usta wyszeptał ‘dzień dobry’, sekundę później łącząc się z nią w namiętnym pocałunku. To nie sen. Ona tu jest razem z nim. Był szczęśliwy.
Po śniadaniu zaproponował by skorzystali z zabiegów, jakie oferował hotel. Zgodnie postanowili udać się na masaż. Szczelnie owinięci białymi szlafrokami udali się do dwóch sąsiadujących ze sobą pomieszczeń. Marek celowo poprosił o skończenie wcześniej, by miał czas udać się jeszcze do gabinetu masażu, w którym była Ula. Wślizgnął się najciszej, jak potrafił i przykładając wskazujący palec do ust, dał znać masażyście, by nic nie mówił. Gdy był już przy samym stole dał ręką znać, by ten młody chłopak zostawił ich samych. Teraz to on przejął pałeczkę. Zaczął rękami wodzić w górę i w dół po jej nagich plecach. Ula ani drgnęła. Postanowił posunąć się o krok dalej i nie zaprzestając masażu zaczął składać delikatne pocałunki na jej karku, szyi. Nic nie powiedziała, mruknęła jedynie cicho z zadowolenia. W Dobrzańskim się zagotowało. Oderwał się od niej i stanął obok z obrażoną miną. Ona zaśmiała się jedynie pod nosem i podniosła z łóżka, naciągając na plecy biały materiał frotte. Nim się do niego odwróciła szepnęła jedynie
- Jestem rozczarowana, liczyłam na jakiś ciąg dalszy
- Mam być zazdrosny? – zapytał zirytowanym tonem.
- Oj Mareczku, głuptasie – odwróciła się wreszcie do niego, obrzucając go figlarnym spojrzeniem – Przecież ja od początku wiedziałam, że to ty – zaśmiała się radośnie
- Naprawdę? – zbliżyła się do niego i czule pogładziła jego policzek
- A ty myślisz, że pozwoliłabym się całować obcemu facetowi? Przecież ja doskonale znam twój zapach, dotyk dłoni. Chciałam się chwileczkę z tobą podroczyć – mówiąc to musnęła jego usta. Był zachwycony.
- Ty złośnico!- rzucił radośnie i gwałtownie przyciągnął ją do siebie, namiętnie wpijając się w jej usta – To może dokończymy masaż w naszym pokoju? – zapytał z błyskiem w oku
- A ty znasz się na tym? – zapytała przekornie. Uśmiechnął się szeroko
- Udowodnię ci, że jestem w tym mistrzem – mówiąc to pociągnął ją w kierunku drzwi.
Gdy tylko drzwi Apartamentu Senatorskiego się za nimi zamknęły jego usta rozpoczęły wędrówkę po jej ciele. Deszcz pocałunków spływał po jej ramionach, piersiach, brzuchu. Ona nie pozostawała mu dłużna. Masowała jego plecy, przeczesywała gęstą czuprynę. Gdy gwałtownie w nią wszedł oboje wstrzymali oddech. Zaczął biodrami poruszać w górę i w dół. Jej oddech stawał się coraz cięższy. Pojękiwała z rozkoszy. Kropelki potu zaczęło rosić jego ciało. Był szczęśliwy, tak nieziemsko szczęśliwy. Jeszcze kilka mocnych pchnięć i doprowadził ich do krainy spełnienia. Z jej ust wydobył się cichy krzyk, który stłumił swoim pocałunkiem. Opadł na łóżko, tuż obok niej, by po chwili przyciągnąć ją do siebie i zamknąć w swoich ramionach. Leżeli w ciszy przeżywając tą chwilę uniesienia. Spojrzał na nią i dostrzegł w jej oczach bezgraniczne pokłady miłości. Uśmiechnął się i oparł swoje czoło o jej. Intensywnie wpatrując się w jej oczy wyszeptał ‘kocham cię’. Samotna łza spłynęła po jej policzku. Pośpiesznie starł ją kciukiem i w tym momencie usłyszał ‘ja ciebie też, nawet nie wiesz, jak bardzo’. Poczuł, jak w jego wnętrzu rozlewa się spokój i trudne do opisania zwykłymi słowami szczęście.


Kolejny wieczór przyniósł ten sam obrazek. Znów stała na balkonie wpatrzona w dal. Tym razem doskonale zdawał sobie sprawę, o czym myśli. Nawet nie musiał pytać. Tak, jak wczoraj, przytulił się do jej pleców, szczelnie oplatając swoimi ramionami i szepnął do ucha
-Kochanie, przestań się tym zadręczać.
- Wiesz, zastanawiam się jakbym się czuła będąc na jej miejscu. Co bym zrobiła, co bym czuła, gdyby do mojego życia weszła z butami jakaś kobieta, która by wszystko rozbiła – delikatnie wyswobodził ją ze swojego uścisku i już po chwili stali twarzą w twarz.
- Ula, nie można rozbić czegoś, co nie istnieje. Słyszałaś, żeby ktokolwiek, kiedykolwiek rozbił rozbitą butelkę? – zrobiła dziwną minę. Faktycznie nie bardzo miało to sensu. To jego porównanie można by bez problemu przypisać Violetcie, ale w tym momencie się tym nie przyjmował - Nie. Nasz związek od dawna istniał tylko w świadomości moich rodziców, przyjaciół, prasy i pracowników firmy. Już dawno wypaliło się to, co było na początku. Zresztą nigdy nie było idealnie. Ale w pierwszych latach oboje się staraliśmy, więc jakoś udało się to ciągnąć. Później było coraz gorzej. Związki bez miłości nie są trwałe. My w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Nie mamy wspólnych tematów, nie interesujemy się swoim życiem.
- Ale gdyby nie ja…. – nie dał jej dokończyć
- Gdyby nie ty nigdy nie poznałbym smaku miłości. Gdyby nie ty owszem ślub by się odbył. Ale co z tego? Po miesiącu, trzech, po roku wróciłbym do dawnego życia. Oboje byśmy to znosili rok, dwa, może pięć. I nadszedłby czas rozwodu. Więc po co to wszystko? Twoje pojawienie się w moim życiu uświadomiło mi, że to i tak nie ma sensu. Oboje nie jesteśmy już najmłodsi, więc po co tracić czas? Znajdzie sobie jeszcze mężczyznę, który ją pokocha, z którym będzie szczęśliwa. Ja jej nigdy tego prawdziwego szczęścia dać nie potrafiłem. To wszystko to tylko pozory – przytulił ją do siebie i szepnął do ucha – więc przestań się tym zamartwiać i skup się na sobie. Ciesz się naszą miłością i pozwól mnie się nią cieszyć.
- Nie dane mi będzie się nią długo cieszyć. Jutro wracamy i do zarządu będziemy udawać, że nic się nie stało, że łączy nas tylko praca – odparła smutno – O której jutro wyjeżdżamy? – odsunął ją od siebie i przez chwilę wpatrywał się wprost w jej błękitne tęczówki. Pośpiesznie coś analizował.
- Ula, zostańmy – niespodziewanie padło z jego ust
- Co? – spytała zaskoczona, jakby nie rozumiejąc sensu jego słów
- Chcę, żebyśmy tu zostali do zarządu. Tylko ty, ja, jezioro i te magiczne zachody słońca – w napięciu oczekiwał jej reakcji. W głębi duszy pragnął, by się zgodziła. Uśmiechnęła się na perspektywę spędzenia z nim jeszcze kilku dni, z dala od firmy, Pauliny i problemów.
- A co z firmą, Pauliną?
- Firmą zajmie się Sebastian. Jeśli się zgodzisz, nawet teraz mogę do niego zadzwonić prosząc o zastępstwo. To tylko cztery dni, nie powinno dziać się nic nadzwyczajnego. A Paulinie powiem, że wracam później. Nie widzę powodu, bym musiał się jej tłumaczyć. Już nie.
- Marek, ona już coś podejrzewa. Twój późniejszy powrót tylko utwierdzi ją w przekonaniu, że masz romans. Nie poprze cię na zarządzie.
- I tak mnie nie poprze, bo tuż po naszym powrocie odwołam ślub – zamyślił się na chwilę – Zresztą wątpię, by mój własny ojciec zagłosował ‘za’, gdy się dowie jakie firma ma wyniki.
- Już o tym rozmawialiśmy – westchnęła – przecież wiesz, że sfałszuję dla ciebie ten raport
- Wiem – odparł zdecydowanie – tyle, że ja nie chcę byś go fałszowała. Nie chcę żebyś dla mnie kłamała. Nie sprawdziłem się jako prezes i muszę ponieść tego konsekwencje.
- Ty chyba nie sądzisz, że przyłożę rękę do twojego odwołania? – zdenerwowała się. Teraz, gdy już podjęła decyzję, że go uratuje, on tak po prostu się poddaje.
- Kochanie, uwierz mi, tak naprawdę będzie lepiej – musnął swoimi ustami jej policzek i szepnął – a teraz dzwoń do ojca, że wrócisz dopiero w czwartek. Idę na dół zamówić nam kolację do pokoju.
Poinformowała Cieplaka, że są jakieś problemy ze szwalniami i wrócą kilka dni później. Zrozumiał, o nic nie pytał, prosił, by dbała o siebie. Uśmiechnęła się na perspektywę spędzenia kolejnych kilku dni tylko we dwoje. Wreszcie była w pełni szczęśliwa. On dawał jej szczęście.
Prawie cały kolejny dzień spędzili nad jeziorem, ciesząc się piękną pogodą. Marek wypożyczył łódkę i zabrał ją na wycieczkę. Popłynęli na niewielką wysepkę pośrodku jeziora. Zacumował przy niewielkim pomoście i pomógł jej wysiąść. Pomyślał o wszystkim, nawet o prowiancie. Obsługa hotelu przygotowała im kosz pełen smakołyków. Czuła się jak księżniczka, którą porwał książę z bajki, jej bajki. Wyspa była mikroskopijna.  W kwadrans można było przemierzyć ją całą. Było jeszcze przed sezonem, więc mięli ją na wyłączność. Kilka dębów, buków, krzaki niedojrzałych jeszcze malin i niewielka polanka, którą postanowili zająć. Soczysto zieloną trawę przykrył koc, na którym wylądował kosz wypełniony owocami, sałatkami, rogalikami i butelką szampana.
- Cudownie mi tu z tobą – odparła leżąc tuż obok niego w letniej, kwiecistej sukience. Przekręcił się na bok, by móc patrzeć na nią
- Mnie z tobą też – wyszeptał zmysłowym głosem wprost do jej ucha – Napijemy się szampana?
- Widzę, że ten trunek to nieodłączny element naszych spotkań – odparła przypominając sobie ich wszystkie wypady do Palmiarni
- Każda chwila spędzona z tobą to świetna okazja do świętowania.  
Wypili po dwa kieliszki tego wyśmienitego trunku. Spojrzała mu w oczy i dostrzegła pożądanie. Musnął jej usta, by już po chwili kąsać jej dolną wargę. Pogłębiła pocałunek, mierzwiąc jednocześnie jego włosy. Uwielbiał, gdy przeczesywała jego czarną czuprynę. Ich języki zaczynały tańczyć w rytm namiętności. Położył ją na kocu i zawisł nad nią. Nie przestając całować delikatnie zsunął prawe ramiączka jej sukienki i stanika. Zszedł z pocałunkami niżej. Teraz znaczył wilgotne ścieżki na jej szyi, obojczyku, by dotrzeć do piersi. Jęknęła cicho, gdy przyssał się do jej sutka. Gdy poczuła jego dłoń sunącą w górę, pod sukienką, włączyła rozum.
- Marek… - powiedziała słabym głosem. Było jej cudownie, ale… - nie tutaj – Nie przestając jej pieścić wyszeptał pomiędzy kolejnymi pocałunkami
- Ale dlaczego? – przyssał się do jej drugiej piersi
- ktoś tu może przyjść – nie chciała mu przerywać, ale co będzie, jak ktoś ich nakryje. Oderwał się od niej i spojrzał głęboko w oczy, z widocznym rozbawieniem.
- Ula, jesteśmy sami. Gwarantuję ci, że nikt tutaj nie przyjdzie. Jesteśmy tutaj tylko ty i ja, a ja mam na ciebie wielką ochotę, więc proszę cię, poddaj się magii tej chwili – miał rację, kto może przypłynąć na środek jeziora. Ośrodek był niemal pusty, gości przed sezonem niewiele. Mocno przyciągnęła go do siebie, nogą oplatając jego biodra. Dała mu jasny znak, a on nie chciał tracić więcej czasu. Zatracili się. Głośno dysząc opadł tuż obok niej i roześmiał się. Spojrzała na niego, jak na wariata.
- Wiesz, że jeszcze nigdy nie kochałem się pod gołym niebem – teraz i ona zaczęła się śmiać. Kto by pomyślał, że ich służbowy wyjazd do szwalni będzie miał taki scenariusz – Byłaś wspaniała, dziękuję – połączył ich usta w pocałunku pełnym pasji, namiętności i miłości.
Dzień wyjazdu zbliżał się wielkimi krokami. Praca czekała, nie można jej było odkładać w nieskończoność. Marek jeszcze spał, gdy usiadła z laptopem nad papierami. Kolejne symulacje i zestawienia nie pozostawiały złudzeń. Wyniki prezentowały się fatalnie. Pewne było odwołanie Marka. Stery w firmie przejmie Aleks, a to nie będzie przyjemne. Doskonale wiedziała, że on traktuje ludzi jak przedmioty, a pracowników jak niewolników z Afryki. Jeśli Marek odejdzie, ona również. Nie wyobrażała sobie, żeby miała być dalej dyrektorem finansowym. Zresztą pierwszą decyzją Aleksa i tak będzie jej odwołanie i ulokowanie na tym stanowisku Adama. Postanowiła jeszcze raz przekonać Marka do poprawienia wyników. Sama się sobie dziwiła, ale wiedziała, że nie ma innego wyjścia, jeśli chce uratować firmę przed włoskim furiatem. Jeszcze tydzień temu miała za złe Dobrzańskiemu, że w ogóle zaproponował jej fałszerstwo. Dziś sama chciała go do tego nakłaniać. Była tak pogrążona we własnych myślach i tworzeniu koncepcji poprawienia wyników firmy, że nawet nie zauważyła, że od dobrych kilku minut brunet już nie śpi i z wielkim zaciekawieniem jej się przygląda. Otulona białym ręcznikiem, z wilgotnymi jeszcze włosami i laptopem na kolanach wyglądała uroczo.
- O czym tak myślisz, księżniczko? – z zadumy wyrwał ją jego głos
- O tym o ile procent mogę poprawić wyniki, żeby zarząd się nie zorientował – uśmiech z jego twarzy zszedł momentalnie
- Ulka, rozmawialiśmy już o tym – zdenerwował się i gwałtownie wstał z łóżka – Nie będziesz poprawiać żadnych wyników
- Jeszcze kilka dni temu sam mówiłeś, że… - przerwał jej
- Wiem co mówiłem! Ale teraz proszę cię, żebyś napisała raport zgodnie z prawdą – nie potrafiła go zrozumieć, nie mogła się pogodzić z tym, że za kilkanaście godzin go odwołają ze stanowiska
- Ja jestem dyrektorem finansowym i napiszę ten raport jak zachcę – powiedziała zdecydowanie. Jej słowa go zaskoczyły i zdenerwowały.
- Zdaje się, że dyrektor finansowy podlega prezesowi! – wściekł się, dlaczego tak uparcie chce fałszować to sprawozdanie. Gdy on dał już sobie spokój z tym idiotycznym planem, ona się uczepiła tej koncepcji jak rzep - A ja jestem prezesem i każę ci napisać ten raport jak należy! – trzaskając drzwiami poszedł do łazienki. Siedziała osłupiała. Jeszcze nigdy nie widziała go tak zdenerwowanego.
Zimny prysznic podziałał na niego kojąco. Nie powinien był tak na nią naskakiwać. Przecież chciała dobrze, chciała zrobić to, do czego sam ją nakłaniał jeszcze tydzień temu. Wiedział, że była zdezorientowana. Musi ją przeprosić i jakoś to odkręcić. Gdy wyszedł z łazienki ubrana w jeansy i bluzkę w kropki stała na tarasie, wpatrzona w niespokojne tego dnia jezioro. Podszedł i stanął obok niej.
- Przepraszam – powiedział łagodnie – Przepraszam, nie powinienem był na ciebie krzyczeć.
- Marek, dlaczego ty nie dajesz sobie pomóc? Ja już się zdecydowałam – powiedziała wpatrując się w jego oczy
- Bo to jest nieuczciwe. Nieumiejętnie zarządzałem firmą i muszę ponieść tego konsekwencje. Może ja po prostu nie nadaję się na prezesa
- Co za bzdury! A Aleks się nadaje? – zapytała z nutą pretensji w głosie
- Nie wiem. Ale wiem, że ja doprowadziłem firmę na dno – powiedział gorzko
- Jest kryzys. Wszystkie firmy notują spadki.
- Ale nie takie jak FD. Gdyby nie twoje kredyty już dawno byśmy splajtowali. Poza tym nie chcę żebyś dla mnie ryzykowała – czule pogładził jej policzek. Splotła ich palce
- A jeśli ja chcę dla ciebie ryzykować?
- Nie – odparł, intensywnie wpatrując się w jej chabrowe tęczówki – Aleks prędzej czy później i tak by się do tego dokopał i mógłby cię oskarżyć o działanie na szkodę firmy. Na to są paragrafy. Nie mogę cię tak narażać.
- Więc co, zamierzasz się tak po prostu poddać?
- To nie poddanie się, to wyjście na prostą. Nie można całe życie oszukiwać.
- Jedno małe kłamstewko, które uratowałoby ciebie, mnie i resztę pracowników – dalej próbowała go przekonać. Co za ironia, ona namawia go do kłamstwa
- Nie! Mam dość, nie chcę i nie potrafię tak dłużej żyć. Kłamstwa wszystko komplikują. Później ciężko się z nich wyplątać. Coś przestaje być kłamstwem, ale ciągnie się za tobą bez końca. Z jednej strony jest szczęście, a z drugiej stale masz wyrzuty sumienia. Chcę wreszcie wyjść na prostą. Chcę w pełni cieszyć się życiem, ale nie potrafię, bo wiem, że gdy powiem prawdę, mogę stracić to, co udało mi się już zbudować. Boję się, a nie chcę się już bać – przyglądała mu się badawczo i zastanawiała się o co mu chodzi, bo chyba nie o firmę.
- O czym ty mówisz?
- O nas – odparł zdecydowanie. Wiedział, że albo teraz, albo nigdy – Kocham cię, ale… - przerwał, nie wiedział jak ma to powiedzieć, co zrobić, by bolało ją jak najmniej
- Ale?? – w jej głosie słyszał napięcie i zdenerwowanie
- Ale nasza znajomość zaczęła się przez firmę, a w zasadzie nasz związek zaczął się dla firmy – widział gromadzące się w jej oczach łzy – Chodziło mi o weksle, o kredyty i o to, byś zgodziła się zostać dyrektorem finansowym – teraz już płakała. Słone krople spływały po jej policzkach – Ten wyjazd tutaj miał być po to, byś sfałszowała raport. Tyle, że gdy tu przyjechaliśmy, zrozumiałem, że ty i to, co jest między nami jest najważniejsze, a firma kompletnie się nie liczy – zrobił krok w jej stronę. Odsunęła się – wybacz mi – milczała, nie potrafiła powiedzieć nawet słowa. Patrzyła tylko na niego tymi zapłakanymi, przepełnionymi bólem oczami. On widząc w jakim jest stanie, jak bardzo jego słowa ścięły ją z nóg też miał łzy w oczach – Ula… - chciał coś powiedzieć, ale nie dała mu szansy
- Muszę się przejść – rzuciła i szybkim krokiem wyszła z ich apartamentu.
Został sam. Nie potrafił wykonać nawet kroku. Ocknął się dopiero, gdy poczuł doskwierający mu chłód. Pogoda tego dnia była niespecjalna. Chmury szczelnie przykrywały niebo, wiał silny wiatr. Wszedł do środka i położył się na łóżku. Pościel była przesiąknięta jej zapachem. Wreszcie jej powiedział, wreszcie ma to za sobą, teraz musi zrobić wszystko, by uratować to, co ma w życiu najcenniejszego. Długo nie wracała. Spojrzał na zegarek, który wskazywał dwunastą. Jakby nie liczył wychodziło na to, że nie było jej już jakieś trzy godziny. Wyszła bez śniadania, w samej bluzce. Spojrzał za okno. Zanosiło się na burzę, a przecież ona tak bardzo jej się boi. Musi ją znaleźć. Założył trampki, zarzucił bluzę i ruszył przed hotel. Nie było jej ani na pomoście, ani w okolicach zacumowanych łódek. Szybkim krokiem ruszył wzdłuż jeziora do sąsiadującego z hotelem parku. Tam też jej nie było. Niewielki lasek też był pusty. Powoli zaczynał wpadać w panikę. Nawet nie miał po co do niej dzwonić, jej komórka została w pokoju. Usłyszał grzmot, a niebo rozjaśnił potężny piorun. Teraz już biegł, nerwowo rozglądając się wokół siebie. Poczuł pierwsze krople deszczu i wtedy dostrzegł niewyraźną postać w altanie, po drugiej stronie ogrodu. To ona. Pędem ruszył w tamtym kierunku. Siedziała skulona, zziębnięta i zapłakana.
- Ula – powiedział zdyszany, z wyraźną ulgą w głosie – wszędzie cię szukałem. Tak bardzo się bałem – chciał ją przytulić, odsunęła się. Szybko zdjął swoją bluzę i okrył nią jej ramiona – Chodź, wracamy do hotelu – wyciągnął rękę w jej kierunku
- Nie – wyszeptała i wtem rozległ się kolejny huk pioruna
- Ula, proszę cię – spojrzała na niego smutnym wzrokiem i ruszyła tuż obok niego, udając, że nie widzi tej wyciągniętej dłoni. Mocniej wtuliła się w jego szarą bluzę. Dygotała z zimna. Jej cieniutka, letnia bluzka nie potrafiła ochronić jej przed tym zimnym wiatrem.
Gdy znaleźli się w pokoju wyciągnęła z szafy swoją torbę i zaczęła pakować swoje rzeczy
- Odwieź mnie do domu – poprosiła nawet na niego nie spoglądając
- Nie – odparł zdecydowanie. Spojrzała na niego zaskoczona. Zdenerwowała się i bardziej zamaszystymi ruchami zaczęła wrzucać swoje rzeczy do środka brązowej torby.
- W takim razie pojadę autobusem – podszedł i wyrwał jej z ręki kosmetyczkę
- Nigdzie nie pojedziesz, dopóki nie porozmawiamy – chwycił ją za ramiona, próbowała się wyrwać, był silniejszy - Myślisz, że ja ci pozwolę teraz tak po prostu uciec? Powiedziałem ci prawdę, bo mi na tobie zależy! Mogłem nic nie mówić, przecież i tak niczego byś się nie dowiedziała – płakała - Powiedziałem ci prawdę, bo chcę zbudować z tobą normalny związek, oparty na prawdzie i szczerości. Nie mogłem cię dłużej oszukiwać, bo za bardzo mi na tobie zależy.
- Jesteś gorszy od Bartka! – zaczęła jego klatkę okładać pięściami – Nienawidzę cię! – stał nieruchomo, przyjmując kolejne ciosy.
- Bij, należy mi się. - Słabła. Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił - Nie pozwolę ci teraz uciec, bo się rozpadniemy. Zbudujesz mur, którego nie będę wstanie przebić. A ja nie pozwolę na to, by nasza znajomość się skończyła w ten sposób, nie mogę pozwolić, by w ogóle się skończyła. Kocham cię – jeszcze głośniej szlochała w jego ramionach – Wybacz mi i pozwól odbudować zaufanie, które straciłem – mocno się w niego wtuliła. To był dobry znak, że jeszcze nie wszystko stracone.

wtorek, 21 maja 2013

Miniaturka IV

Od kilkunastu dni szukał domu. Tamten, który dzielił z Pauliną, zostawił jej. Została mu jdnak na koncie pokaźna suma oszczędności. Dalsze wynajmowanie nie miało sensu. Zresztą  w tym mieszkaniu nie czuł się w pełni szczęśliwy. Przejrzał tysiące ofert, setki zdjęć. Wybrał dwa domy na przedmieściach Warszawy. Ładne domki, w stylu zupełnie nie przypominające tego, w który mieszkał przez ostatnie siedem lat. Konstancin od razu umieścił na drugim miejscu. W sumie nie chciał mieszkać tak blisko rodziców, ale budynek i ogromny ogród niewątpliwie mu się podobał. Priorytetowo interesował go dom w Józefowie. Willa prezentowała się bardzo dobrze, a i do FD miałby niewiele ponad trzydzieści minut drogi. Na stole w konferencyjnej pomiędzy kolejnymi kartkami budżetu Gusto rozrzucone były zdjęcia domów. Ula weszła po nowe wyliczenia i rzuciła wzrokiem na fotografie. Przyjrzała im się z zainteresowaniem i obrzuciła Dobrzańskiego pytającym spojrzeniem
- Kupujesz dom?
- Tak, właśnie się przymierzam. Mam dość tej klitki na Siennej. Rozglądam się już od kilku tygodni, ale jak dotąd nie było nic interesującego. I wczoraj właśnie trafiłem na dwa domy. Umówiłem się dzisiaj z pośrednikiem na oglądanie tego – podał jej zdjęcie – W sumie cena jest bardzo atrakcyjna, nie ma na co czekać – mówił pełen entuzjazmu
- Fajnie – odparła, starając się, by zabrzmiało to jak najbardziej obojętnie
- A może – przerwał na chwilę analizując, czy za chwilę go nie opieprzy… Postanowił zaryzykować – A może pojechałabyś ze mną i pomogła mi podjąć decyzję. Nie ukrywam, że chciałbym usłyszeć czyjeś zdanie. Seba odpada, bo przydałoby się kobiece oko. Moja mama pojechała z ojcem do Szwajcarii i tylko ty mi zostałaś – delikatnie się uśmiechnął. Zaskoczyła ją jego prośba, ale przecież czemu miałaby mu nie pomóc. W końcu są przyjaciółmi.
- Jasne. Czemu nie. O której?
- Umówiłem się na osiemnastą. To nie jest daleko i nawet w czasie popołudniowego szczytu nie powinniśmy jechać dłużej, jak czterdzieści minut.
- No to jesteśmy umówieni. Od siedemnastej jestem do twojej dyspozycji.
- Dzięki – uśmiechnął się
Dojechali kilkanaście minut przed czasem. Cicha, spokojna okolica wywarła na nich pozytywne wrażenie. Przy wykostkowanej ulicy Wiolinowej usytuowanych było jak dotąd osiem budynków. Resztę terenu stanowiły puste działki, a jakieś pięćset metrów dalej rozpoczynał się las. Wszystkie domy wydawały się nowe, ale co ważne, nie nowoczesne. Zatrzymali się pod posesją numer sześć. Przez solidne ogrodzenie można było dostrzec rozłożysty dom z poddaszem, otoczony ogromnym ogrodem pośród sosnowych drzew. Mimo, że byli wcześniej, przedstawiciel agencji nieruchomości już czekał.
- O witam panie Marku. Dzień dobry pani. Zapraszam – powiedział przystojny blondyn około trzydziestki – Tak, jak było podane w ogłoszeniu, dom jest do kupienia od zaraz – rozpoczął swój monolog, prowadząc ich w stronę drzwi wejściowych – Właściciel pobudował go trzy lata temu, ale z przyczyn osobistych zmuszony był wyemigrować do Francji. Budynek jest w świetnym stanie, tak naprawdę nawet nie trzeba malować. Duży salon z kominkiem, przestronna kuchnia otwarta na jadalnię – oprowadzał ich po kolejnych pomieszczeniach – gabinet i łazienka. Obok garażu jest też niewielka spiżarnia i suszarnia. Garaż oczywiście dwustanowiskowy, bardzo przestronny, pokaże państwu później. Na górze duża sypialnia z osobną łazienką i wyjściem na taras od strony ogrodu, cztery mniejsze sypialnie i łazienka. Dość duże pomieszczenie odchodzące od korytarza za schodami zostało zaaranżowane na kącik zabaw dla dzieci. Ogród bardzo przestronny, z niewielkim oczkiem wodnym i ogromnym tarasem. Tak do końca nie został jeszcze zaadoptowany, więc mogą go państwo urządzić według własnej wizji. Sąsiedzi naprawdę bardzo mili. Młode rodziny w większości z małymi dziećmi. Państwo macie już dzieci? – zapytał. Zaskoczył ich. Marek widząc zmieszanie Uli szybko odpowiedział
- Jeszcze nie
- Wszystko przed państwem – uśmiechnął się przyjaźnie - Jadąc pewnie państwo widzieli, że na rogu jest niewielki sklepik, trzy ulice dalej znajduje się szkoła podstawowa, nieco dalej gimnazjum z basenem. Przy sąsiadującej ulicy mieści się prywatny żłobek i przedszkole. Z mojej strony to tyle. Zostawię państwa samych, byście mogli raz jeszcze na spokojnie przejść się po domu i podyskutować. Jakbym był potrzebny, będę na tarasie – uśmiechnął się serdecznie i przez ogromne, przeszkolone drzwi wyszedł na zewnątrz.
Oboje byli pod wrażeniem. Gdy agent oprowadzał ich po budynku, bardzo uważnie ją obserwował. Wszystkie jej reakcje, uśmiechy, spojrzenia.
- I co o tym sądzisz? – spytał stojąc na środku salonu
- Dom jest świetny, okolica też bardzo interesująca…. Zastanawiam się tylko po co ci taki duży budynek
- Nie chcę się non stop przeprowadzać. To dom na lata, a ja nie ukrywam, że chciałbym w końcu założyć rodzinę – spojrzała w jego oczy. Czyżby dostrzegł w nich smutek?
- Jasne - rzuciła jakby od niechcenia - Przyznam, że nigdy nie posądzałam cię o chęć posiadania czwórki dzieci – czyżby w jej głosie można było dosłyszeć się złośliwości... Tak, chyba tak.
- Bez przesady – roześmiał się - Myślałem o dwójce – dodał po chwili. Tak, teraz widział to na pewno. Nawet nie próbowała ukryć tego smutku, żalu, zawodu. Poczuł satysfakcję. – Wiesz, to jest chyba to miejsce, którego szukałem. Przeproszę cię na chwilę, ustalę szczegóły z agentem – rzucił i ruszył w kierunku wyjścia. Umówił się na podpisanie umowy, uzgodnili wysokość pierwszego przelewu. Wychodziło na to, że za trzy dni otrzyma klucze do nowego domu. Wszedł z powrotem do środka, ale nie zastał jej ani w salonie, ani w kuchni. Dębowymi schodami udał się na górę. Stała na tarasie przynależnym do sypialni, wpatrzona w dal. Słońce właśnie chowało się za koronami rozłorzystych sosen. Wiele by oddał, by poznać jej myśli, by wiedzieć o czym teraz marzy. Może o tym, żeby taki widok i zapach świeżo koszonej trawy witał ją codziennie rano po przebudzeniu? On właśnie by tego chciał.
- Ula – szepnął stojąc kilka kroków za nią – możemy już iść – nie odpowiedziała. W ciszy ruszyła w stronę jego samochodu. Całą drogę milczała, była jakby nieobecna. Bacznie ją obserwował i cieszył się w duchu. Wychodziło na jego.
Wrócił na Sienną. Przypomniał sobie wydarzenia sprzed kilku dni. Zaproponowała mu przyjaźń. Chyba nic gorszego nie mogło go już spotkać. W sumie mogło. Mogła go jeszcze zaprosić na swój ślub. I z pewnością nie uczestniczyłby w nim w charakterze pana młodego. Ale ostatnio znów zaczęli się dogadywać. Problemy w firmie nieco ich zbliżyły. Znów pijali razem kawę, śmiali się, żartowali i zostawali po godzinach. Było dobrze, jak jeszcze nigdy od ich rozstania. Przestała na niego reagować alergicznie. I jeszcze kilka dni temu powiedziała mu, że Piotr nie jest jej chłopakiem. Z jednej strony wiedział, że musi działać. Takie zawieszenie i bierność z jego strony mogła spowodować, że doktorek poczuje się zbyt pewnie i zgarnie mu ją sprzed nosa. Z drugiej jednak strony nie mógł być zbyt nachalny. Skrzywdził ją i wiedział, że nie będzie nic między nimi, dopóki ona znów mu nie zaufa. A na to się jeszcze nie zanosiło. Takie rzeczy można wyczuć.
Kocha ją. Kocha ją całym sobą. Ula to jego pierwsza, prawdziwa miłość. To, co powiedział wtedy Sebastianowi to prawda. Nie będzie żadnej innej, będzie tylko Ula. Jeśli nie ona, będzie sam. Będzie sam, bo już nigdy nie pokocha żadnej kobiety tak bardzo. Ona zajęła całe jego serce. Nie ma tam już nawet milimetra do zagospodarowania dla innej kobiety. Miał plan i realizował go małymi krokami.
Od wyjazdu do Józefowa minęły już dwa tygodnie. Załatwił wszystkie formalności i był już pełnoprawnym właścicielem podwarszawskiej willi. Udało mu się też kupić kilka niezbędnych do normalnego funkcjonowania mebli i ściągnąć swoje rzeczy z Siennej. Nie kupował zbyt wiele. Nie chciał narzucać swojej koncepcji urządzenia domu. Wierzył, że już niedługo będzie u jego boku ona i sama zadecyduje, jak ma wyglądać ich miejsce na Ziemi. Ostatnie trzy noce spędził już tam, w swoich własnych, czterech ścianach. Kolejny krok za nim.
Wkroczył do gabinetu prezesa z samego rana. Przez ostatnie dwa tygodnie zachowywała się dziwnie. Chodziła smutna, zamyślona, nieobecna. Rzadziej widywał ją z Piotrem. Czyżby wreszcie zrozumiała? Miał taką nadzieję. Zastał ją wpatrzoną w plik dokumentów.
- Cześć – rzucił od progu
- Hej – uśmiechnęła się blado
- Przyszedłem się pożegnać i dać ci to – podał kartkę papieru z prośbą o tygodniowy urlop. Usiedli na kanapie.
- Wyjeżdżasz na upragnione wakacje?
- Nie. Wakacje sobie odpuściłem. Lecę do rodziców. Jak wiesz ojciec jest na badaniach w Szwajcarii. Okazało się, że zakwalifikowali go do operacji. Nie chcę, by mama była sama. Odkąd Aleks wyjechał z Pauliną jest spokój, więc nie będziesz narażona na podstępne ataki.
- Oczywiście. Pozdrów w takim razie rodziców – niewyraźny uśmiech przyozdobił jej twarz
- Dzięki – znów miał ochotę stchórzyć. Wyjść z jej gabinetu, wyjechać do Szwajcarii i zapomnieć o swoim planie. Ale jeśli teraz się nie zdecyduje, to być może później już nie będzie okazji. Zawsze może wrócić po tygodniu, a ona i Piotr będą parą. To, że teraz nie jest jej chłopakiem, nie znaczy, że nim nie będzie. To piękna, mądra kobieta, która całe życie nie będzie sama. A przecież on czuje, że jeszcze nie wszystko stracone. Musi się odważyć i wreszcie jej powiedzieć, musi wykonać ten krok, by później nie żałować – Mam coś dla ciebie – powiedział i sięgnął ręką do swojej teczki. Spojrzała na niego zaskoczona, gdy położył na szklanym stoliku zielone pudełeczko wielkości paczki papierosów.
- Co to jest? – swój wzrok nerwowo przerzucała z kartonika na jego twarz
- Otwórz – poprosił i w napięciu oczekiwał jej reakcji. Zdjęła wieczko i chwyciła w dłoń klucz, do którego doczepiony był pilot do bramy i mała karteczka nosząca tytuł ‘alarm’ z datą jej urodzenia. Jak zahipnotyzowana przyglądała się przedmiotom na swojej dłoni, by po chwili obrzucić go pytającym spojrzeniem – Klucze do mojego serca już masz – powiedział czułym i spokojnym głosem – teraz chciałbym ci dać klucze do domu, który mam nadzieję, okaże się kiedyś naszym wspólnym.
- Ale Marek – chciała coś powiedzieć, ale nie dał jej szans
- Proszę cię, nie przerywaj mi – poprosił zdecydowanie – Kocham cię i nic na to nie poradzę. Wiem, że ty też mnie kochasz – znów chciała coś powiedzieć, był szybszy – nie zaprzeczaj. Ula, to się czuje – uśmiechnął się łagodnie – Ale wiem też, że bardzo mocno cię skrzywdziłem. Żałuję tego każdego dnia, ale czasu nie da się cofnąć. Teraz mogę jedynie czekać na dzień, kiedy będziesz w stanie mi wybaczyć. Wiem, że nigdy nie zdecydujesz się być ze mną, dopóki nie nadejdzie przebaczenie. Ja wierzę, że taki dzień kiedyś nastąpi. Wierzę, że nie zapomnisz, ale znów mi zaufasz, a wtedy będę mógł zacząć budować nasze szczęście – ciągnął wpatrując się w jej błękitne tęczówki. Słuchała jego słów jak zahipnotyzowana – Dlatego dałem ci te klucze. Ten dom kupiłem z myślą o tobie. Mogę go dzielić tylko z tobą. Tam nigdy, tak jak w moim sercu, nie pojawi się już inna kobieta – samotna łza spłynęła po jej policzku. Pośpiesznie ją starła, a on kontynuował - Ja nie chcę stawiać cię pod ścianą. Nie patrz na to w ten sposób. Ja po prostu chcę, żebyś wiedziała - westchnął - Wierzę, że kiedyś staniesz w tych drzwiach. Gdy już będziesz gotowa, po prostu przyjdź. Ja będę czekał – chwycił jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek. Nie była w stanie nic powiedzieć. Wszystko działo się jakby obok niej. Wstał z kanapy i ruszył w kierunku drzwi.
- A co jeśli… - wydusiła z trudem. Odwrócił się w jej stronę i po raz kolejny wbił w nią swój wzrok. Doskonale wiedział o co chce zapytać.
- Przyjmę do wiadomości i odpuszczę, chociaż nigdy się z tym nie pogodzę – odparł i opuścił jej gabinet.
Została sama ściskając w ręku malutki klucz. Przez jej głowę przelatywała gonitwa myśli.
Przed ogrodzeniem z tabliczką ‘Wiolinowa 6’ zatrzymała się taksówka. Kierowca wysiadł i wyciągnął z bagażnika dość sporą walizkę. Za kurs i pomoc z bagażem otrzymał suty napiwek. Samochód odjechał, a on powolnym krokiem ruszył w kierunku drzwi. W myślach gratulował sobie pomysłu zostawienia samochodu w garażu. Te popołudniowe korki z Okęcia doprowadzały go do szewskiej pasji. A na dodatek był tak potwornie zmęczony. Niby lot był bardzo krótki, ale przez tą pogodę czuł, jakby wracał ze Stanów, a nie ze Szwajcarii. Całe szczęście, że z ojcem było coraz lepiej. Przekręcił klucz i pchnął drzwi. Tuż za nimi zatrzymał się przy niewielkim okienku alarmu. Zdziwiony stwierdził, że jest wyłączony. Czyżby zapomniał załączyć? – przebiegło mu przez głowę. Postanowił się nad tym teraz nie zastanawiać. Ciągnąc za sobą walizkę ruszył w stronę schodów i ze zdziwieniem stwierdził, że inna walizka stoi tuż obok nich. Nim zdążył się zastanowić o co chodzi i połączyć fakty usłyszał za swoimi plecami ciche chrząknięcie. Jak na komendę odwrócił się i u wyjścia z salonu dostrzegł ją. Stała wpatrując się w niego, z delikatnym uśmiechem. Jego oczy były w tej chwili wielkości pięciozłotówki, na co zareagowała cichym śmiechem. Nic nie powiedział. Podszedł do niej i najzwyczajniej w świecie przytulił. Zatonęła w jego ramionach. Chłonął jej zapach, ciepło. Wszystko to, za czym tęsknił w ostatnich miesiącach. Był szczęśliwy. Dziś spełniło się jego największe marzenie.

sobota, 18 maja 2013

Miniaturka III

Znali się krótko. Ba, bardzo krótko. Ale była szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa. Ich relacja to było coś wyjątkowego, coś co każdy choć raz w swoim życiu chce przeżyć, coś o czym każdy marzy. Poznali się na jednym z bankietów. Nigdy nie lubiła tego typu imprez. Nie pasowała do tego towarzystwa, nie lubiła tej atmosfery. Zwykle na takich przyjęciach czuła się niepewnie, była zagubiona mimo, że musiała chodzić na takie imprezy dość często. Zwykle wpadała maksymalnie na godzinę i robiła wszystko by jak najszybciej się wymiksować. W branży bankowej czuła się świetnie. To było miejsce dla niej. Niestety nie znalazła pracy odpowiadającej jej kwalifikacjom w Polsce, stąd decyzja o przyjeździe do Dortmundu. Dostała posadę w dużym, niemieckim banku. Szybko pięła się po szczeblach kariery, by po niespełna czterech latach stać się dyrektorem jednego z oddziałów. Był grudzień, gwiazdkowe spotkanie organizowane przez firmę z którą współpracowała, a w zasadzie, którą finansowo wspierał jej bank. Od lat przekazywali dość znaczące kwoty dla młodych, świetnie zapowiadających się projektantów, rozpoczynających karierę w tej cenionej na rynku niemieckim firmie modowej. To było już drugie tego typu spotkanie, w którym uczestniczyła. Część ludzi znała. Można nawet powiedzieć, że wszystko było na dobrej drodze, aby zaprzyjaźniła się z żoną właściciela. Były w podobnym wieku, obie interesowały się teatrem. Przyszła na ten bankiet głównie z powodu Martiny. To ona ochoczo namawiała ją do przyjścia. Weszła do eleganckiej sali wypełnionej tłumem gości. Pracownicy firmy, sponsorzy, prawnicy i kontrahenci. Kilka twarzy pamiętała z zeszłorocznego spotkania. Przy jednym ze stolików dostrzegła nieziemsko przystojnego mężczyznę. On też zwrócił na nią uwagę. Była piękną kobietą. Idealna figura, perfekcyjnie upięte włosy, czarujący uśmiech. Zaczepił Petera i zapytał o tą zjawiskową piękność. Ten odparł, że to również Polka i już zmierzał w jej stronę, by ich sobie przedstawić. Gdy stanął kilkanaście centymetrów przed nią zamarł. Jeszcze nigdy nie widział tak wyjątkowych oczu. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Pocałował jej dłoń z wielką czcią. Zaczęli rozmawiać. Świetnie czuli się w swoim towarzystwie. Łączyły ich wspólne zainteresowania i poczucie humoru. Zrobił na niej ogromne wrażenie. Przystojny gentelman. Sądziła, że tacy mężczyźni wyginęli przed wojną. Tym razem została na bankiecie nieco dłużej. Niemal do końca. Tak dobrze czuła się w jego towarzystwie, że nic jej nie przeszkadzało, a atmosfera nie męczyła. Pierwszy raz od dawna zaliczyła bankiet do udanych. Postanowił odprowadzić ją do domu. Chciał jechać taksówką, ale zapewniła, że mieszka zaledwie dwie ulice dalej. Piękny zimowy wieczór zakończył się pod drzwiami jej apartamentowca. Zapytał, czy zgodzi się umówić z nim na kawę. Odpowiedziała twierdząco wręczając mu swoją wizytówkę z numerem telefonu. Zadzwonił tydzień po Nowym Roku twierdząc, że w poniedziałek przylatuje w interesach na trzy dni. Zgodziła się zjeść z nim lunch. Cieszyła się na to spotkanie. Półtorej godziny spędzili w miłej atmosferze. Żadne nie chciało kończyć tego obiadu tak szybko, ale ona musiała wracać do biura, on miał umówione spotkania. Umówili się następnego dnia wieczorem. Prosił, by pokazała mu miasto. Dwugodzinny spacer skończył się kolacją. Po raz kolejny odprowadził ją pod drzwi. Pozwolił sobie złożyć na jej policzku krótki pocałunek. Zapewnił, że przyjedzie za dwa tygodnie, obiecał, że się odezwie. Była pod jego ogromnym urokiem. Z pewnością zaliczał się do tych mężczyzn, którzy mają w sobie to coś, co sprawia, że kobieta traci głowę. I z nią było dokładnie to samo. Nigdy jej się to nie zdarzyło, by facet, którego spotkała trzy, cztery razy zawrócił jej w głowie. A jednak. Był wyjątkowy. Miała już trzydzieści lat i na koncie kilka krótkotrwałych związków. Każdy kolejny napotkany mężczyzna okazywał się gorszy od poprzedniego. Marek był miłą odmianą. Nie pasował do tego schematu i bardzo ją to cieszyło. Przyleciał w piątek rano. Niestety tylko na jeden dzień. Tłumaczył, że ma kryzys w firmie i musi wracać. Spędzili razem popołudnie. Odprowadziła go na lotnisko i wtedy po raz pierwszy ją pocałował. To było jak trzęsienie ziemi. Ogromna fala uczuć wybuchła w jej wnętrzu. Zrozumiała, że się zakochała. On również poczuł się wyjątkowo. Ta kobieta działała na niego jak magnes. Pragnął być blisko, jak najbliżej niej. Jeszcze nigdy nie spotkał na swojej drodze tak wyjątkowej istoty. Od tego momentu dzwonił niemal codziennie. Każdego dnia pragnął usłyszeć jej głos, to w jaki sposób wypowiada jego imię. Sprawy w firmie nie pozwalały mu, by choćby na jeden dzień wyrwał się i poleciał do Niemiec. Był wściekły. Kolejny tydzień również zapowiadał się fatalnie, ale ostatnie dni lutego niosły ze sobą nadzieję na małe wytchnienie. Pośpiesznie zadzwonił, by podzielić się z nią informacją, że zabukował bilety na dwudziestego piątego. Była w fatalnym stanie. Dopadła ją paskudna grypa. Ledwo mówiła przez telefon. Nie czekając długo postanowił lecieć do niej jeszcze tego samego dnia. W firmie powiedział, że jest poważny problem z projektami ‘Wunderbaren Stil’ i musi to natychmiast wyjaśnić. Na trzy najbliższe dni ściągnął do firmy ojca. Było już po dwudziestej pierwszej, gdy zapukał do jej drzwi. Nawet nie próbowała ukryć zaskoczenia jego obecnością. Wkroczył do jej mieszkania z małą walizką i torbą zakupów. Musnął jej usta i najnormalniej w świecie rzekł ‘przyjechałem się tobą zaopiekować’. Cieszyła się z jego obecności, a przez myśl przebiegło jej, że spotkała ideał. Zrobił krótki rekonesans jej mieszkania i lodówki. W duchu cieszył się, że zrobił porządne zakupy. Oprócz chleba tostowego, sera i kilku jajek nie znalazł nic. ‘Przecież jest chora, nie miała nawet możliwości zejść po zakupy’ pomyślał. Miała wysoką gorączkę. Leki, które zażywała do tej pory nie przynosiły oczekiwanych efektów. Chciał wezwać lekarza, odmówiła. Wyjął z walizki kilka medykamentów, które kupił jeszcze przed przyjazdem na lotnisko. Przygotował ogromną porcję kolorowych tabletek i podał szklankę wody. Szczelnie otulił ją kołdrą i czekał aż zaśnie. Wysoka temperatura powodowała, że nawet nie miała siły z nim porozmawiać. Wtuliła się w poduszkę i szybko zasnęła. Następny dzień nie przyniósł znaczącej poprawy. Co prawda temperatura spadła niemal o dwa stopnie, ale nadal była wysoka. Wciąż była słaba. Prawie cały dzień przespała. Budził ją jedynie na posiłki i kolejne porcje leków. Nie chciała jeść. Ból gardła był bardzo intensywny. Siłą podtykał jej tosty, letnią herbatę i krem warzywny, który ugotował. Uwielbiała, gdy siadał na skraju łóżka i z wielką troską gładził jej twarz, czoło. Wtedy też siedział przy niej. Właśnie zasypiała, gdy on wyszeptał wprost do jej ucha wyznanie miłości. Zastanawiała się czy to sen, czy jawa. Trzeciego dnia czuła się zdecydowanie lepiej. Przyglądała mu się intensywnie od samego rana. Nie miała pewności, czy to, co usłyszała było prawdą, czy tylko jej wymysłem, a raczej jej pragnieniem. Musiała mieć pewność. Nawiązała do tego po obiedzie, gdy leżąc na kanapie oglądali jakąś komedię. Nie wprost, ale aluzja była jasna. Potwierdził. Przyznał, że wybrał niezbyt odpowiedni moment, że powinien poczekać jeszcze trochę. I znów ‘kocham cię’ padło z jego ust. Na potwierdzenie wypowiedzianych słów namiętnie wpił się w jej usta. Oddała pocałunek lecz po chwili się od niego oderwała. Był zaskoczony jej reakcją. Usprawiedliwiła się, że nie chce go zarazić. Usłyszała wtedy ‘a może ja chcę się zarazić? Przecież jak będę chory nie odeślesz mnie do Polski, tylko będziesz musiała się mną zająć. A najłatwiej jest zarazić się drogą kropelkową’. Doskonale pamięta ten jego figlarny wzrok, gdy zaniósł ją do sypialni. Kochali się tak subtelnie, maksymalnie wydłużając to zbliżenie. Pieścił każdy skrawek jej ciała. Całował z czcią centymetr po centymetrze. Pragnął dać jej nieopisane szczęście i udało się. Była wniebowzięta. Był szczęśliwy. Uniósł się kilka centymetrów nad ziemią, gdy po przeżytej namiętności odpowiedziała mu podobnym wyznaniem. Kochał wpatrywać się w jej oczy, kochał ją. A ona kochała jego. Nastał dzień jego powrotu. Moment rozstania odwlekał ile się dało. Zarezerwował bilet na ostatni lot do Warszawy. Nie zgodził się, by pojechała z nim na lotnisko. Była jeszcze zbyt słaba, a pogoda na zewnętrz okropna. Taksówka od piętnastu minut czekała na dole, a oni nie mogli przestać się żegnać na środku jej niewielkiego przedpokoju. Gdy jedno odsuwało się choćby na milimetr, drugie zachłannie łapało wargi w swoje usta inicjując kolejny namiętny pocałunek. W końcu odjechał. Została sama. Szczęśliwa i zakochana. Dzwonił codziennie, czasami nawet kilka razy dziennie. Mogli rozmawiać godzinami, o wszystkim i o niczym. Udało mu się tak wszystko ustawić, że przyjeżdżał regularnie dwa razy w miesiącu. Zwykle na dwa, czasami na trzy dni, pod koniec tygodnia. Urywała się z pracy, niekiedy brała urlop, by spędzić z nim jak najwięcej czasu. Kochała go całą sobą. Od ich pierwszego spotkania, wtedy na bankiecie minęły zaledwie cztery miesiące, a ona była pewna, że to ten jedyny. To było jakieś szaleństwo. Zwykle w związkach lubiła spokój, potrzebowała czasu. Z nim było inaczej. Byli ze sobą i było im razem dobrze. Nie snuli poważnych planów na przyszłość. Było na to za wcześnie. Cieszyli się tym co mają, ogromną radość sprawiało im każde spotkanie, każda godzina spędzona razem. Ona żyje w Dortmundzie, on w Polsce. Póki co tak musi być. Nie wymagała od niego żadnych deklaracji. Ale miała już trzydzieści lat i pragnęła w swoim życiu zmiany. Wiedziała, że tej zmiany może dokonać tylko z nim. Znów pojawił się w jej mieszkaniu na najbliższe dwa dni. Już mięli taki rytuał. Przyjeżdżał i przygotowywał kolację, gdy ona była jeszcze w pracy. Kolejny dzień był tylko ich. Spacer, kino, teatr, obiad w restauracji, wycieczka lub doba spędzona w sypialni. Czasami urywała się wcześniej i to ona czekała na niego w mieszkaniu. Tym razem tak właśnie było. Zjedli jego ulubioną pieczeń i z butelką wina usiedli na kanapie. Przez chwilę intensywnie wpatrywała się w jego oczy. Śmiały się do niej. ‘Daj mi dziecko’ padło z jej ust. Widziała zaskoczenie na jego twarzy. W jej dwóch błękitach szukał potwierdzenie, czy aby się nie przesłyszał. Jej oczy mówiły wszystko. Uśmiechnął się i jego usta rozpoczęły wędrówkę po jej ciele. Tylko on mógł spełnić jej marzenie o potomku. Była połowa maja. Jutro miał znów stanąć w jej drzwiach. Od kilku dni była na urlopie. Miała dużo czasu na przemyślenia i nadrabianie zaległości. Przeglądała właśnie oferty last minute. Miała ochotę na tygodniowy wypad nad Morze Śródziemne i miała nadzieję namówić na niego Marka. Nagle coś przykuło jej uwagę. Nie mogła w to uwierzyć.
Było po dziewiętnastej, gdy zjawił się w małą walizką u jej drzwi. Chciał od razu porwać ją do sypialni. Tak bardzo za nią tęsknił. Tak bardzo jej pragnął. Wyswobodziła się z jego objęć i zaproponowała kolację. Była jakaś inna. Zwykle z wielka radością i spontanicznością witała go. Tym razem wyczuł pewien rodzaj dystansu. Udał się za nią posłusznie do salonu. Sądził, że ta zmiana w jej zachowaniu może być spowodowana ciążą. W końcu już kilkakrotnie kochali się bez zabezpieczenia. Zaprzeczyła. Przy kolacji rozpoczęła temat jego firmy. Zdziwił się. Nigdy się nie dopytywała. Zaczął jej opowiadać o chimerycznym projektancie.
- Kochanie naprawdę uwierz mi, on jest wyjątkowy – zakończył swoją opowieść i sięgnął po kieliszek z winem
- Z pewnością – zamyśliła się na chwilę, po czym wbiła w niego swój wzrok i zapytała – A jak twoje przygotowania do ślubu?- zakrztusił się i spojrzał na nią przerażony. Milczał. – Nic mi nie powiesz? – wciąż wpatrywała się w niego intensywnie i bardzo uważnie obserwowała jego reakcje – Sądziłeś, że się nie dowiem? – za wszelką cenę starała się zachować spokój – To, że od kilku lat nie mieszkam w Polsce nie znaczy, że nie dowiem się co się tam dzieje. Istnieje coś takiego jak Internet. – wyciągnęła spod obrusa niewielką kartkę i zaczęła czytać – 'Marek Dobrzański i Paulina Febo – ostatnie przygotowania do wielkiej ceremonii'. Mam czytać dalej czy doskonale znasz ten artykuł? – nie miał pojęcia, co ma w tej chwili powiedzieć – Myślałeś, że długo uda ci się prowadzić takie podwójne życie? Że tam będziesz miał żonę, a tu będziesz wpadał oderwać się od codziennego życia, zabawić się? Potraktowałeś mnie jak darmową dziwkę! – już nie potrafiła zachować zimnej krwi. Tyle było w niej żalu. Tak bardzo ją zranił.
- Ula, to nie tak – przerwała mu
- Nie tak? Nie bądź śmieszny! Od kilku miesięcy wpadasz tutaj regularnie, żeby mnie przelecieć, gdy w domu czeka na ciebie narzeczona! A ja byłam tak głupia, że chciałam mieć z tobą dziecko! – rozpłakała się
- Ula, posłuchaj…
- Wynoś się stąd! – krzyknęła – Zabierz swoją walizkę z mojego domu i nigdy więcej nie wracaj! Nie chcę cię znać! – krzyknęła i szybkim krokiem wyszła do łazienki. Chciał zostać i na spokojnie z nią porozmawiać. Długo nie wracała. Zrozumiał, że czeka aż opuści jej dom. Rozmowa teraz nie miała sensu. Była zbyt zdenerwowana, rozżalona, skrzywdzona. Posłusznie opuścił jej mieszkanie i pojechał do hotelu. Następnego dnia ponownie pojawił się w jej apartamentowcu. Pukał, dzwonił. Cisza. Albo jej nie było, albo chciała, żeby myślał, że jej nie ma. Nastał dzień jego wylotu. Ponownie pojawił się na jej osiedlu i wrzucił do skrzynki list. Opuszczał Dortmund z ogromnym poczuciem winy. Był sukinsynem. Parszywym draniem, który skrzywdził ukochaną kobietę.
Od kilku dni nie wychodziła z domu. Nie potrafiła się pozbierać. Pokochała go całym sercem, a on… Żaden mężczyzna nie skrzywdził jej jeszcze tak bardzo. Myślała, że spotkała ideał. Spotkała najgorszą kanalię pod słońcem. Jak on mógł ją tak oszukiwać? Jak ona mogła niczego nie zauważyć? Czyżby miłość aż tak bardzo ją zaślepiła? Przez ostatnie dwa dni nie robiła nic innego, tylko analizowała ostatnie pięć miesięcy ich znajomości. Teraz wszystko zaczynało układać się w logiczną całość. Czemu wcześniej tego nie widziała? Nigdy go nie dopytywała. Owszem, rozmawiali dużo, ale aż tak wiele nie opowiadał jej o sobie, swoim życiu. Mówił o rodzicach, trochę o firmie. Mówił to, co chciał jej powiedzieć, a ona nie zmuszała go do zwierzeń. Przyjmowała to, co jej dawał. Ona też się mu nie spowiadała. Wolała żyć tym co tu i teraz. Liczyła się teraźniejszość i przyszłość. Każde miało swoją przeszłość i nie lubiła w nią ingerować. Mimo to podchodziła do niego z wielką ufnością i szczerością. Sądziła, że on również. Jak bardzo się myliła. Teraz rozumiała te jego wizyty raz na jakiś czas. Przecież gdyby był wolny mogliby spędzać razem każdy weekend. On przyjeżdżał dwa razy w miesiącu i to przeważnie w tygodniu. ‘Ciekawe co mówił narzeczonej? Wyjazd służbowy?’ Zaśmiała się gorzko sama do siebie. Jaka była głupia! I te jego telefony. Albo wyłączał komórkę, albo wychodził rozmawiać na taras, tłumacząc się sprawami służbowymi. Jak mogła się wcześniej nie zorientować? Jaka sprawa służbowa musi wymagać intymnej rozmowy na tarasie? Ale z niej kretynka! Tyle razy się nacięła i tym razem dała się wodzić za nos. Jeszcze chciała mieć z nim dziecko! Rozum jej odjęło! Miała świetną pracę, mieszkanie, oszczędności. Sądziła, że ma cudownego partnera i do pełni szczęścia brakowało jej maleństwa. Wydawał się idealnym kandydatem na ojca jej dziecka. Teraz wiedziała, że dziecko być może odziedziczyłoby po nim skłonność do patologicznego kłamstwa. Raniłoby ludzi tak, jak on zranił ją. Materiał na ojca nienajlepszy. Lepiej byłoby wybrać bank spermy.
Chociaż w głębi serca musiała przyznać, że było jej z nim dobrze, jak z żadnym mężczyzną wcześniej. Uzupełniali się idealnie. Dał jej tyle szczęścia,  a jednocześnie tak mocno dostała od niego po głowie.
Wiedziała, że u niej był, że próbował się do niej dobić. Nie chciała z nim rozmawiać, nie chciała nawet na niego patrzeć. Kochała i nienawidziła jednocześnie. Jeszcze kilka dni temu marzyła, by się przy nim zestarzeć, teraz marzyła, by jak najszybciej zapomnieć. Wiedziała, że to nie będzie łatwe. Musiała się pozbierać i iść do pracy. Wracając wieczorem do domu odebrała pocztę. Wśród rachunków, reklamówek i zaproszeń na bankiety, znalazła białą kopertę z jej imieniem. Domyśliła się kto był autorem tego listu. Włożyła go w stertę starych gazet w jej gabinecie i postanowiła całkowicie zignorować. Nie spała całą noc. Nad ranem zwlokła się z łóżka i powędrowała do swojego domowego biura. Odnalazła list i usiadła na parapecie, czytając kolejne zdania w blasku księżyca. Płakała.

‘Ula
Wiem, że nie chcesz mnie znać. Wiem, że nie możesz na mnie patrzeć. Wiem, że cię skrzywdziłem. Ale ja muszę przynajmniej spróbować wyjaśnić.
Kiedy cię spotkałem tam, na tym bankiecie, sądziłem, że to będzie kolejny przelotny romans. Zauroczyłaś mnie, zafascynowałaś, pociągałaś. Nie jestem święty. Mam na swoim koncie wiele takich przygód. Jedno, dwa spotkania i koniec. Tyle, że z tobą było inaczej. Chciałem więcej. Im bliżej cię poznawałem, tym bardziej się zakochiwałem. Tam na lotnisku, gdy cię pocałowałem, już wiedziałem, że między nami jest coś wyjątkowego. Ja nigdy się tak nie czułem. Mam trzydzieści trzy lata i zakochałem się po raz pierwszy. Jak po tych kilku spotkaniach miałem ci nagle powiedzieć, że mam narzeczoną? Nie kocham jej. Łączy nas wyłącznie wspólna firma i przyszłość zaplanowana przez naszych rodziców. Ale czy to coś zmienia? Gdym ci powiedział prawdę i tak posłałabyś mnie w diabły. Jesteś zbyt uczciwa. Dlatego wolałem milczeć. Nie wiem co by było później, co by było, gdy sporadyczne spotkania przestałyby nam wystarczać, gdybyś zaszła w ciążę. Nie myślałem o przyszłości. Przy tobie żyłem tym co tu i teraz i było mi z tym dobrze. To z tobą spędziłem najpiękniejsze chwile swojego życia. To dzięki tobie byłem szczęśliwy. Przy tobie wszystko było prostsze, łatwiejsze. Gdybym mógł cofnąć czas wszystko zrobiłbym inaczej. Teraz mogę jedynie prosić byś mi wybaczyła.
Marek’

Płakała. Prawda była taka, że nie miała już siły płakać. Chciała zapomnieć. Bolała ją każda komórka ciała. Czuła się tak, jakby ktoś wyrwał jej serce. Minęły trzy tygodnie od ich ostatniej rozmowy. Powoli wychodziła na prostą. Wciąż o nim myślała, wciąż tęskniła, ale zaczęła zdawać sobie sprawę, że permanentna rozpacz nic nie da. Musi żyć dalej. Musi żyć bez niego. Z Internetu dowiedziała się, że uroczystość ma się odbyć już za dwa tygodnie. Żal jej było Marka. Jeśli to prawda co pisał, jeśli rzeczywiście jej nie kocha, to współczuje mu z całego serca. Nie rozumie, ale współczuje. Ciężko jest żyć bez miłości. Żal jej było również Pauliny. Nie znała jej. Raptem przeczytała trzy artykuły w sieci na jej temat, widziała ją na kilku zdjęciach. Związek z mężczyzną, który nie kocha nie jest łatwy. Ona zresztą wyglądała na osobę zimną, oschłą, taką, która nie potrafi kochać. Nie jej życie, nie jej sprawa.
Było grubo po dwudziestej, gdy zaparkowała na podziemnym parkingu. To był koszmarny dzień. Posiedzenie zarządu przeciągało się w nieskończoność. Nie marzyła o niczym innym, jak o kieliszku białego wina i gorącej kąpieli. Jak dobrze, że właśnie rozpoczynał się weekend. Wreszcie odpocznie. Ostatnie dni spędzała w pracy. To ona dawała jej pewien rodzaj ukojenia, odciągała jej myśli od Dobrzańskiego. Wjechała windą na szóste piętro i ruszyła w kierunku swoich drzwi. Dostrzegła go. Siedział na schodach, kilka metrów przed nią. Stanęła w bezruchu. Najchętniej by zawróciła, by nie musieć z nim rozmawiać. Było za późno. Dostrzegł ją i zbliżał się do niej dzierżąc w ręku bukiet kwiatów. W jej wnętrzu rozpętała się prawdziwa burza. Z jednej strony się cieszyła. Tak dawno go nie wiedziała. Zmienił się. Kilkudniowy zarost i brak błysku w oczach, od razu zwróciła na to uwagę. Tęskniła. Ale z drugiej, co on sobie wyobraża. Że przyjedzie tutaj z bukietem kwiatów i będzie tak jak kiedyś? Że teraz świadomie zgodzi się na ten chory układ? Skrzywdził ją i przez wiele tygodni kłamał prosto w oczy. Stanął naprzeciw niej. Intensywnie wpatrywali się w swoje oczy. Miała ochotę go spoliczkować. Nie zrobiła jednak nic. Stała i czekała na jego ruch. Wreszcie się odezwał.
- Nie potrafię z ciebie zrezygnować – powiedział zdecydowanie, tonąc w jej chabrowych oczach – jesteś miłością mojego życia – mówiąc to padł przed nią na kolana. Zaskoczył ją – Błagam, wybacz mi. Wybacz i pozwól ze sobą zostać…. Zostać na zawsze – dodał po chwili bacznie obserwując całą paletę uczuć, która malowała się na jej twarzy. W napięciu oczekiwał jej reakcji. Albo wybaczy, albo pośle go do diabła. Modlił się w duchu o kolejną szansę. Przez jej głowę przelatywała gonitwa myśli. Ona straciła poczucie czasu. Wpatrywała się w jego oczy i pośpiesznie wszystko analizowała. Dla niego czas dłużył się niemiłosiernie. Każda sekunda wydawała się godziną. Wreszcie zareagowała. Upuściła torebkę i przytuliła jego głowę do swojego brzucha, przeczesując dłonią jego włosy. Zrezygnował dla niej z dotychczasowego życia, dlatego ona nie potrafi zrezygnować z niego. Ulga, szczęście, miłość. To trzy dominujące uczucia w ich wnętrzach. Płakali. Oboje płakali. Ona odzyskała dzisiaj równowagę i mężczyznę, którego kocha całą sobą. Od odzyskał dzisiaj miłość, której smak poznał zaledwie kilka miesięcy temu dzięki niej. Odzyskał wiarę w szczęśliwą przyszłość. Przyszłość z nią u boku. Dzisiaj wygrał swoje życie. Wygrał miłość.