B

poniedziałek, 30 września 2013

'Dwa oblicza tego samego' I

Osiągnęła swój życiowy, zawodowy sukces. W wieku dwudziestu siedmiu lat została dyrektorem finansowym największego domu mody w Polsce. Żaden z jej rówieśników nie mógł pochwalić się nawet kierowniczym stanowiskiem. Była najlepsza i doskonale o tym wiedziała. Już na studiach zajmowała najwyższe lokaty. Coroczna stypendystka, która ukończyła studia z najlepszym wynikiem w historii swojej uczelni. Już na drugim roku rozpoczęła praktyki w banku. W kolejnych latach odbywała staże w największych warszawskich firmach z różnych sektorów. Miała świetną wiedzę teoretyczną ale i praktyczną. Tuż po studiach rozpoczęła pracę w jako księgowa w niewielkim wydawnictwie. Miała poczucie, że traci tam czas i marnuje wiedzę. Chciała spróbować czegoś nowego, chciała pokazać na co ją stać. Stanęła do konkursu na dyrektora finansowego i wygrała.Triumfowała, jak zwykle.

Kilkanaście segregatorów walało się po jej biurku. Od kilku dni nie robiła nic innego, jak zapoznawała się z kondycją firmy, wyliczeniami za ostatnie pokazy i zestawieniami kosztów promocji. Adam Turek co prawda wprowadził ją w bieżące sprawy, ale i tak wolała ze wszystkim zapoznać się na spokojnie. Poczuła głód. Spojrzała na zegarek wskazujący kilka minut po trzynastej. Zjechała do bufetu. Dość spora kolejka była najlepszym dowodem na to, iż jest pora lunchu. Zbliżyła się do lady i już miała zamawiać, gdy tuż obok siebie usłyszała niski głos.
- Elu, skarbie, daj mi proszę kanapkę z szynką. LOT już dawno powinni rozwiązać. Karmią tam ludzi jakąś papką – powiedział z uśmiechem wysoki brunet o hipnotyzującym spojrzeniu.
- Ja przepraszam bardzo, ale jest kolejka – zareagowała. Sama straciła ponad pięć minut. Stała tak, jak każdy inny pracownik i nagle wchodzi facet, który uważa, że wszystko mu się należy, bo jest przystojny. Dopiero uczyła się tej firmy, zasad tam panujących, ale przez tydzień zdążyła się co nieco zorientować. W kolejce stali wszyscy. Niezależnie od zajmowanego stanowiska. I sprzątaczka i dyrektor HR i recepcjonistka. Nie, no był jeden wyjątek. Pshemko, główny projektant, ale to faktycznie była wyjątkowa osoba. W zasadzie osobistość.
- Słucham? – obrzucił ją lekko rozbawionym spojrzeniem – A masz może to genialne ciasto czekoladowe? – ponownie zwrócił się do bufetowej
- Nie. Wczoraj się skończyło. Jutro będzie nowa dostawa
- Trudno, poczekam. Zamawiam od razu dwa kawałki – puścił jej oczko na co odpowiedziała szczerym uśmiechem
- Mówię, że jest kolejka? Honorowy krwiodawca? – zapytała złośliwie. Sama się sobie dziwiła, ale ten facet wywołał w niej reakcję niemal alergiczną. Przystojniacy z głową w górze działali na nią jak płachta na byka.  
- Nie – odparł, a w jego wzroku wciąż malowało się rozbawienie ale i lekka irytacja – Pani szef – odparł ze złośliwym uśmiechem, wyraźnie akcentując ostatnie słowo. Uprzejmie podziękował Eli za kanapkę i już miał ruszyć w kierunku drzwi, gdy jeszcze raz zwrócił się do Cieplakówny, spoglądając jednocześnie na zegarek – Za trzydzieści siedem minut widzimy się u mnie w gabinecie, pani dyrektor – nic nie odpowiedziała. Zamurowało ją. Wiedziała, że ta bufetowa sytuacja to niezbyt szczęśliwy początek ich znajomości. Z drugiej strony skąd mogła wiedzieć, że to on. Nie widziała go jeszcze. Nie miała okazji poznać. Nie było go podczas rozmowy kwalifikacyjnej, ani podczas konkursu. Pierwszego dnia dowiedziała się, że wyjechał na kilka dni służbowo. Gdy dopytywała nowo poznane dziewczyny w firmie, nic nie chciały jej powiedzieć. Mówiły, że sama musi sobie wyrobić o nim zdanie. Od najstarszej z nich, Alicji, wiedziała, że w pracy to wymagający profesjonalista, a w życiu trzydziestoośmiolatek, któremu kobiety nie potrafią się oprzeć. Nie chciała powiedzieć nic więcej, nie chciała wdawać się w dyskusje. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie była go ciekawa. Owszem, była. Czekała na to spotkanie, ale nie sądziła, że będzie tak wyglądało. Kolejna nauczka, że czasem warto ugryźć się w język, a już na pewno sprawdzić w Google zdjęcie swojego pracodawcy. Ale nie mogła się powstrzymać od tej drobnej złośliwości, gdy z tym uśmieszkiem pewnego siebie władcy świata wkroczył do bufetu ignorując pozostałych. No cóż, będzie musiała jak najszybciej poprawić to nienajlepsze pierwsze wrażenie. Punktualnie o czternastej zapukała do jego gabinetu. Wsunęła się niepewnym krokiem. Ta wymiana zdań w bufecie nieco zbiła ją z tropu i spowodowała, że wrodzona pewność siebie gdzieś uciekła. Siedział pochylony nad laptopem. Obok biurka stała średniej wielkości, czarna walizka.
- Zapraszam pani dyrektor – powiedział nawet nie spoglądając w kierunku drzwi. Był pewny, że przyjdzie punktualnie. Wstał i wyciągnął w jej kierunku dłoń – Marek Dobrzański, honorowy krwiodawca - ostatnie dwa słowa rzucił z zaciekawieniem obserwując jej speszoną minę 
- Urszula Cieplak 
- Tak, wiem. To, że nie ma mnie w firmie, nie oznacza, że nie wiem co się w niej dzieje - uśmiechnął się ironicznie - Proszę usiąść – zabierając z biurka dwie białe teczki ruszył w jej kierunku, by po chwili zająć miejsce w fotelu obok.
- Chciałam pana przeprosić – odchrząknęła, czuła, że zasycha jej w gardle – to była dość niefortunna sytuacja
- Ma pani szczęście, że nie jestem pamiętliwy – uśmiechnął się – Na tytuł honorowego krwiodawcy jeszcze nie zasłużyłem, ale jestem członkiem Banku Dawców Szpiku, to tak na przyszłość – dodał z nutą złośliwości – Chciałaby pani porozmawiać o kondycji finansowej firmy, może ma pani jakieś pytania? – zapytał już uprzejmym tonem
- Nie. Przez ostatni tydzień analizowałam ostatnie raporty. Adam dostarczył mi wszystkie materiały. Firma jest w bardzo dobrej kondycji. Na szczęście nie muszę przybywać z odsieczą – zaśmiała się. Chciała być dowcipna, ale nie spodobało się to prezesowi.  
- Nie została tu pani zatrudniona po to, by przybywać z odsieczą – spojrzał na nią pogardliwie – Z tego co mi wiadomo, została pani tu zatrudniona jako dyrektor finansowy, a nie Matka Teresa, czy koło ratunkowe… Chyba, że sądzi pani inaczej? Nasz statek nie tonie. I mam nadzieję, że przez panią nie ugrzęźniemy na mieliźnie, a będziemy mogli płynąć dalej – przeszył ją wzrokiem.
- Postaram się nie przeszkadzać – tej ton ociekał ironią
- Niezwykle się cieszę – westchnął – Dobrze, dosyć tych uprzejmości i miłej pogawędki. Praca czeka – podał jej dokumenty – W piątek przylatują Szwedzi na podpisanie umowy. Proszę przeanalizować te zestawienia, czy ten kontrakt w dłuższej perspektywie nam się opłaca. Chciałbym dostać pani opinię jutro do piętnastej, najlepiej na piśmie. Tyle z mojej strony.
Przyglądał jej się uważnie w oczekiwaniu, aż opuści gabinet. Obrzuciła go po raz ostatni spojrzeniem i wstała. On również.
- Miłego dnia pani dyrektor – dodał, gdy otworzyła już drzwi. Odwróciła się, ale zamiast na twarz, jej wzrok padł na jego plecy. Stał przed biurkiem segregując pocztę. Nic nie odpowiedziała. Szybkim krokiem ruszyła do swojego gabinetu. Zaśmiał się pod nosem.

Sama nie wiedziała co o nim myśleć. Zastanawiała się czy ta ich dzisiejsza, bądź co bądź dziwna, rozmowa była wynikiem jego sposobu bycia, czy raczej efektem jej niewłaściwego zachowania na początku. Zdenerwował ją. Był przemądrzały i pewny siebie. A to w zestawieniu z urodą tworzyło mieszankę, której nienawidziła. Wielokrotnie zastanawiała się dlaczego ten typ facetów budził jej niechęć. Może tak już była zaprogramowana? Miała nadzieję, że ich relacje się ocieplą, a on przy bliższym poznaniu zyska w jej oczach. Na razie mogła stwierdzić tylko tyle, że był cholernie przystojny, dobrze zbudowany. Chociaż nie... Oprócz tego, że był przystojny, był po prostu ładny. Szare, magnetyzujące spojrzenie, urocze dołeczki, jednodniowy zarost, nastroszone włosy. Gdyby nie wiedziała od Alicji ile ma lat w życiu nie pomyślałaby, że dobiega czterdziestki. Dosyć tych rozmyślań. Wzięła się do pracy. Musi mu pokazać, że jest dobra, najlepsza.

Specjalnie przyszła do biura wcześniej, by jak najszbyciej skończyć opinię dla Dobrzańskiego. Liczby były korzystne, ale miała wątpliwości, co do tego kontraktu. Wiele czytała i słyszała o tego typu współpracy. Duża firma jaką w tym wypadku było FD niewiele zyskiwała na konrakcie z płotką, jaką z pewnością była malutka, szwedzka firma z Uppsali. To mali dążyli do współpracy z dużymi, bo była to nie wylko szansa finansowa, ale i prestiżowa. Była zdania, że to FD powinno szukać dużo silniejszych partnetów, którzy podciągnęliby ich do góry. Trochę się dziwiła, dlaczego prezes decyduje się wejść w ten układ, na którym może niewiele ugrać. Dumnym krokiem przemierzał korytarz na piątym piętrze. Ruszyła mu naprzeciw.
- Opinia wraz z wiliczeniami gotowa - wyciągnęła w jego kierunku dwie kartki
- Dziękuję - wrzucił wzrokiem na końcowe wnioski - świetnie, tak jak myślałem - uśmiechnął się sam do siebie czytając kilka ostatnich zdań
- Bilans kosztów i przewidywanych zysków jest dodatni, jednak w mojej ocenie ten kontrakt nie przyniesie firmie dużo dobrego - przyjrzał jej się uważnie i zmarszczył brwi - Uważam, że powinniśmy odpuścić i poszukać innego, większego partnera, który... - nie pozwolił jej dokończyć
- Pozwoli pani, że ja sam będę decydował, który kontrakt jest dobry dla mojej firmy - powiedział i ruszył przed siebie dostrzegając po drugiej stronie korytarza dyrektora HR
- Seba, squash po pracy? - krzyknął
Olszański uniósł tylko kciuk do góry i zniknął za rogiem.
Udała się w kierunku swojego gabinetu. Ten człowiek coraz bardziej działał jej na nerwy. Chciała dobrze, chciała zasugerować dobre rozwiązanie, na którym firma mogłaby zyskać, a on nawet nie chciał jej wysłuchać, nie chciał posłuchać jej argumentów.
W piątkowe południe mijając konferencyjną zauważyła, że prezes ma gości. Trafiła akurat na moment otwierania szampana. 'Podpisał. Trudno. Jego firma, jego pieniędze' przemknęło jej przez głowę i wolnym krokiem ruszyła w kierunku gabinetu.

poniedziałek, 23 września 2013

Miniaturka X 'Przykładny mąż'

Pewnego wrześniowego dnia stała się najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Została żoną Marka Dobrzańskiego. Prasa rozpisywała się o historiach z ich życia, z ich związku, zasłyszanych od ich pseudo przyjaciół. W ciągu kilku chwil stała się najbardziej rozpoznawalną kobietą w Warszawie. Jej zdjęcie pojawiało się na okładach wszystkich plotkarskich pism. ‘To ona usidliła Dobrzańskiego’, ‘Dobrzański zakochany’, ‘Sielanka u prezesa Febo&Dobrzański’, 'To ona zastąpiła Febo'. Dziś przeglądając te stare gazety śmiała się na całe gardło. Z naiwności tych pismaków, ale również swojej. Jej życie w pewnym momencie przypominało bajkę. Cudownie było, gdy tylko się zeszli. Marek dosłownie nosił ją na rękach. Śniadania do łóżka, wspólna praca, odpoczynek w zaciszu domowym i noce pełne namiętności. Dzięki niemu czuła się jak milion dolarów. U jego boku stała się kobietą atrakcyjną, pożądaną, wzbudzającą zazdrość setek kobiet. Niekiedy trochę ją to peszyło, ale musiała przyznać, że nawet jej się to podobało. Romantyczne oświadczyny podczas kolacji w Łazienkach i ślub zorganizowany przed Dobrzańskich na bogato. Początkowo buntowała się przed sprzedażą prywatności. To miało być jej święto. Nie chciała wciąż myśleć o tym, że jeśli krzywo się uśmiechnie, nazajutrz brukowce nie dadzą jej żyć. Ale za namową męża i teściowej odpuściła. Koniec końców nawet chciała dzielić się swoim szczęściem z całym światem. Chciała pokazać, jak wiele Cieplak osiągnęła i jaka jest teraz szczęśliwa. Ona, biedna dziewczyna z Rysiowa poślubia księcia. Kilka tygodni po ślubie było koszmarem. Była już zmęczona faktem, iż każdy ich krok śledzi minimum ośmiu paparazzi. Robili im zdjęcia na spacerze, na zakupach, podczas lunchu. Wystawali pod domem, by tylko uchwycić moment, gdy Marek kosi trawnik, wyrzuca śmieci. Tabloidy okrzyknęły go mianem ‘przykładnego męża’, który wraca z kwiatami do domu, pomaga w zakupach i gotuje obiad. Tak było. Rzeczywiście tak było. Szkoda tylko, że przez kilka miesięcy. Później zaczęło się coś psuć. Przestali ze sobą rozmawiać. Nie, nie chodziło o to, że nie mieli czasu, czy ochoty. Po prostu nie mieli wspólnych tematów. Zaczęła robić się coraz bardziej podejrzliwa. Jej niepokój budził każdy sms, który dostawał wieczorem, każdy telefon, który ignorował lub który powodował, że wychodził do innego pokoju. Miała złe przeczucia. Ilekroć próbowała rozmawiać o swoich obawach z mężem, on ignorował jej uwagi, aluzje i szybko ucinał dyskusję. Nie chciał przeprowadzić tej trudnej i ważnej rozmowy. Ale każda próba jej podjęcia przez Ulę, nazajutrz kończyła się wielkim bukietem kwiatów. Zmienił się. Bardzo się zmienił. Ciężko było jej sobie przypomnieć moment, w którym była już pewna. Zdaje się, że minęło kilka lub kilkanaście tygodni. Postanowiła odejść z pracy. Chciała ukryć się przed ludźmi. Sądziła, że gdy ona schowa się w domu, oni nie dostrzegą jej porażki. Ale odejście z pracy miało również drugie uzasadnienie. Nie chciała na to wszystko patrzeć, nie chciała być świadkiem kolejnych romansów swojego męża. Kolejne młode, naiwne dziewczyny chciały zostać gwiazdkami wybiegów, chciały być twarzą kolekcji. Były gotowe zrobić dla kariery wiele. A Marek najwyraźniej wychodził z założenia, że skoro nadarza się okazja, grzechem byłoby nie skorzystać. Początkowo nic nie mówiła. Teraz zastanawiała się, czy wówczas nie była jeszcze gotowa na jasne postawienie sprawy, czy po prostu liczyła na to, że Dobrzański się opamięta. Na własne życzenie zrobiła z siebie kurę domową, której plan dnia ogranicza się do zakupów, prania i podania mężowi obiadu. Bez zająknięcia prała jego koszule, które pachniały inną kobietą. Była słaba. W domu bywało chłodno, wręcz lodowato. Ale gdy wychodzili na jakiś bankiet, pokaz mody, premierę filmu, Marek uwielbiał odgrywać ten żar, który między nimi już dawno wygasł. Chętnie pozował do zdjęć z piękną żoną u boku. Wychwalał ją i komplementował do dziennikarzy. Uwielbiał szczycić się nią i ich związkiem. Ona milczała. Oddawała jemu pole do popisu, a on czuł się jak ryba w wodzie w blasku fleszy. Unikała zbliżeń. Nie chciała i nie potrafiła się z nim kochać. Początkowo, gdy miała tylko podejrzenia, potrafiła je wyciszać i oddawać się mężowi. Z czasem to prawdopodobieństwo graniczące z pewnością sprawiało, że z trudnem odwzajemniała poranne pocałunki. O seksie nie mogło być mowy. Teraz była mu wdzięczna, że nie mieli dzieci. Ona początkowo bardzo chciała. Namawiała go. Twierdził, że jeszcze nie teraz, że nie jest gotowy. Postanowiła odłożyć ten temat na później. Całe szczęście. Zaczął później wracać do domu. W takich chwilach, gdy dzwonił i gorliwie przekonywał, że jest zawalony pracą i wróci później, zastanawiała się, czy jest na tyle naiwny i sądzi, że ona się niczego nie domyśla, czy z premedytacją robi z niej idiotkę. Pewnego lipcowego dnia jej telefon znów zadzwonił około godziny osiemnastej. Nawet nie było go stać na to, by odczekać chwilę, by chociaż stwarzać pozory. Wycieńczony, zdyszany zadzwonił do niej, by w kilku krótkich słowach, rozdzielonych urywanym oddechem, poinformować ją, że musi skończyć prezentację przed zarządem i wróci w nocy. I to był właśnie ten moment, w którym powiedziała sobie 'dość', do którego dojrzewała wiele miesięcy. Zdała sobie sprawę, że przestała go kochać. On zabił w niej tą miłość. Doskonale pamiętała tamtą noc.

Około dwudziestej czwartej usłyszała dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza. Siedziała w salonie, a pomieszczenie oświetlała mała lampka.
- Kochanie, nie śpisz jeszcze? – zapytał i chciał tradycyjnie złożyć na jej ustach krótki pocałunek. Odsunęła się.
- Brzydzę się tobą – powiedziała pewnym siebie głosem. Zmarszczył brwi. Tak, na jego twarzy malowało się wielkie zaskoczenie. Utwierdziła się w przekonaniu, że jednak miał ją za niczego niedomyślającą się idiotkę – Dlaczego ty mi to robisz? Sądziłeś, że się nie zorientuję, że niczego się nie domyślę, że nic nie widzę?
- Ale o czym ty mówisz? – szedł w zaparte udając niewiniątko
- Marek, ja wiem od kilku miesięcy. Naprawdę miałeś mnie za idiotkę? Naprawdę sądziłeś, że będę się na to godzić? – zapewne gdyby zdobyła się na tą rozmowę jakieś cztery, pięć tygodni wcześniej, teraz pewnie by płakała. Może nawet wpadłaby w histerię... Dziś była silna. Silna i spokojna. Pogodziła się z tą sytuacją. Głośno wypuścił powietrze i usiadł naprzeciw niej.
- Nie jestem ideałem. Nie potrafię nim być. Ideały są nudne – odparł wpatrując się w jej oczy. Gorzko zaśmiała się w duchu zdając sobie sprawę z faktu, że on nawet nie żałuje, nie czuje skruchy, wyrzutów sumienia.
- No tak, a ty zawsze potrzebowałeś mocnych wrażeń. Ten dreszczyk adrenaliny – powiedziała spoglądając na niego pobłażliwie – Spakowałam twoje rzeczy – wskazała na trzy walizki stojące tuż obok kominka
- Ula – czyżby mogła usłyszeć w jego głosie nerwowy jęk, gdy wypowiadał jej imię? – Nie przekreślaj od razu wszystkiego…. Przecież  było nam razem dobrze. Przeżyliśmy wiele pięknych chwil. Znów może być tak, jak dawniej – słowa z prędkością karabinu maszynowego zaczęły wydobywać się z jego ust – Ula – westchnął – kocham cię
Zaśmiała się. Jej głośny śmiech zbił go z tropu i pozbawił pewności siebie
- Ty nie potrafisz kochać – odparła – Ty nawet nie wiesz, co to jest miłość. Zniknij z mojego życia – przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu. Nie była już słaba. Była pewna swojej decyzji. Znów była silną kobietą. Ponownie odnalazła w sobie tą siłę, którą gdzieś zagubiła po drodze. Wstał i ciągnąc za sobą walizki wyszedł z domu zdobywając się na ciche 'przepraszam'. 

Kilka dni po tamtej nocy media obiegła gorąca wiadomość o ich rozstaniu. Kolejne nagłówki z ich nazwiskiem zdobiły okładki makulatury dla plotkarzy. ‘Koniec sielanki. Dobrzańscy się rozwodzą!’, ‘Rozwód jeszcze przed pierwszą rocznicą’, ‘Prezes FD znowu do wzięcia’. Dziś się z tego śmiała. Dziękowała sobie, że potrafiła tak do tego podchodzić, że się nie załamała. Bo przecież każde rozstanie to porażka człowieka. Jednak tym razem tak tego nie pojmowała. To rozstanie tchnęło w nią nowe życie. Odetchnęła. Uwolniła się z tego dziwnego związku, który wykańczał ją od środka. Zaczęła żyć na nowo.

piątek, 20 września 2013

'Pozorne szczęście' V ost.


Powitała go w progu. Nie mogła się doczekać jego powrotu. Od kilkudziesięciu minut stała w kuchni i przez okno obserwowała przejeżdżające samochody. Wreszcie brama zaczęła się otwierać, a na podjazd wjechał Mercedes Dobrzańskiego. Przyjrzał się jej z zainteresowaniem. Była jakaś inna. W jej oczach skrzyła się… Trudno mu było określić co to było. Już otwierała usta by coś powiedzieć, ale był szybszy.  
- Muszę ci coś powiedzieć – zaczął, gdy tylko odstawił teczkę na swoje miejsce. Nie miał pojęcia od czego zacząć. Nie miał pojęcia jak to powiedzieć. ‘Kochanie, jestem bezpłodny’? Tak bardzo pragnęła tego dziecka, tak bardzo siebie obwiniała, a okazało się, że to on nie jest stuprocentowym mężczyzną. Nie jest mężczyzną, który może dać ukochanej kobiecie dziecko – Ula, ja… - nie mogło mu to przejść przez gardło. Wiedział, że w tym momencie zawodzi ją na całej linii. Ją, ale siebie też.
- A mogę ja pierwsza? – zapytała nagle, jakoś specjalnie nie zaprzątając sobie głowy jego dziwnym zachowaniem i ponurym nastrojem – Nie mogłam się już ciebie doczekać – szepnęła opierając swoje czoło o jego, patrząc mu przy tym głęboko w oczy – Kochanie, jestem w ciąży – wyszeptała w jego usta i mocno do nich przylgnęła. Dopiero po chwili się od niego oderwała, zdając sobie sprawę, że nie odwzajemnił pieszczoty. Spojrzała na niego zaskoczona. Stał jak skamieniały, a z jego twarzy nie mogła nic wyczytać. Tępym wzrokiem wpatrywał się w jej twarz. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie jest zaskoczona. Przecież czekał na to dziecko równie niecierpliwie jak ona. Niby miał prawo być zaskoczony, bo przez długie miesiące im się nie udawało, ale sądziła, że będzie szczęśliwy. Ona była. Podczas dzisiejszej, nieplanowanej wizyty u Dębowskiego tak naprawdę nie słuchała jego wyjaśnień. Nie interesował jej medyczny punkt widzenia. Ona pojmowała to w kategoriach cudu i tak właśnie o tym myślała – Marek, nie ciszysz się? – zapytała wreszcie, zaniepokojona jego dziwną reakcją, a raczej brakiem jakiejkolwiek reakcji
- Widzę, że Piotr godnie mnie zastąpił – powiedział głosem kompletnie pozbawionym emocji – To jego dziecko, prawda? – nie, nie zabrzmiało to jak pytanie. Bardziej jak stwierdzenie. Nie wytrzymała. Na swoim policzku poczuł pieczenie w miejscu uderzenia. Teraz to było najmniej ważne.
- Jak śmiesz?! – jej głos w połączeniu z płynącymi łzami tworzył obraz bezkresnej rozpaczy
- Odebrałem wyniki. Jestem bezpłodny – po raz pierwszy to słowo przeszło mu przez gardło.
- To zrób sobie badania jeszcze raz! – krzyknęła i wybiegła z domu. Wsiadła do samochodu i pospiesznie ruszyła przed siebie. Nie tak wyobrażała sobie ten dzień. Nie tak wyobrażała sobie tą rozmowę  i moment, w którym powie mu, że wreszcie się udało, że za kilka miesięcy powitają na świecie nowego człowieka. A jeszcze kilka godzin temu była taka szczęśliwa. Od kilku dni dziwnie się czuła. Nie mówiła nic Markowi. Nie chciała go martwić. Wszystko zrzucała na karb stresu i oczekiwania na diagnozę profesora. Ale dziś rano coś ją tknęło i sięgnęła po test ciążowy. Wyszedł pozytywnie. Wiedziała, że to za wcześnie, że to małe pudełeczko zakupione w drogerii nie da jej stu procent pewności. Chwilę później rozmawiała już z Dębowskim. Pojechała do niego. Chciała zawiadomić Marka, ale nie chciała robić mu nadziei. Wiedziała, ze ma dzisiaj badania w klinice, a jej ciąża mogła okazać się fałszywym alarmem. Po badaniu krwi profesor był pewny, że jest w ciąży. Czuła, jak unosi się kilka centymetrów nad ziemią.
Został sam pośrodku przedpokoju i nie mógł pozbierać myśli. ‘Ciąża? Jakim cudem?’ Przecież słowa Słockiego nie pozostawiły żadnych złudzeń. Owszem, plemników w nasieniu było wystarczająco dużo, ale były fatalnej jakości i ruchliwości. Szanse na to, że zostanie ojcem były niemal równe zeru. Ta wiadomość ścięła go z nóg. A chwilę później dowiedział się, że jego żona jest w ciąży. Emocje zrobiły swoje. Nie miał pojęcia jak nawet mógł pomyśleć, że ona i Piotr…. Że ona byłaby zdolna go zdradzić. Każda, ale nie Ula. Była na to zbyt uczciwa i zbyt mocno go kochała. To, że nie mogli doczekać się dziecka wcale nie oznacza, że musiała się pocieszyć w ramionach swojego byłego. Był idiotą, skończonym idiotą, że coś takiego w ogóle przyszło mu do głowy. I tu nawet nie mógł tłumaczyć się emocjami.
Ruszył w kierunku wyjścia w nadziei, że nie odjechała daleko. Musi ją przeprosić, musi z nią porozmawiać i wytłumaczyć swoją reakcję. Gdyby nie te dzisiejsze badania, gdyby nie wiadomość, którą przekazał mu Słocki, pewnie teraz skakałby z radości trzymając ją w swoich ramionach.
Jego pierwsza myśl to Rysiów. Skręcił w uliczkę prowadzącą do domu jego teścia, ale nie dostrzegł jej samochodu. To oznaczało tylko jedno. Nie ma jej tam. Jego mózg działał na najwyższych obrotach. Pospiesznie analizował, gdzie mogła pojechać. Modlił się, by nie stała się żadna tragedia. Była zdenerwowana, a prawo jazdy miała ledwo dwa miesiące. Chciał zadzwonić do Jaśka, Violki, Maćka. Może oni wiedzieliby, gdzie jest. Postanowił poczekać i nie robić zamieszania. Było za wcześnie na stawianie rodziny i przyjaciół na nogi. Niepotrzebnie by się martwili. A przecież może okazać się, że gdy wróci, ona będzie już w domu. Sam się oszukiwał. Wiedział, że jej tam nie będzie. Zbyt mocno zraniły ją jego słowa. Jadąc Siekierkowskim jego wzrok skierował się lekko w bok i już wiedział, gdzie jechać. Wisła. Docisnął pedał gazu, by jak najszybciej dojechać w miejsce, w którym uda mu się zawrócić. Kwadrans później był na miejscu. W oddali dostrzegł jej samochód. Siedziała po turecku, na pomoście. Nie płakała. W ciszy wpatrywała się w nurt rzeki. Podszedł cicho.
- Przepraszam – usłyszała jego głos tuż nad sobą. Podniosła głowę. To nie wymysł jej wyobraźni. Rzeczywiście tam był – Mogę? – zapytał wskazując na miejsce obok niej. Nie odpowiedziała, ale przesunęła się lekko, zwalniając mu większą powierzchnię – Nie wiem co mi strzeliło do głowy z tym Piotrem – zaczął, gdy ramię w ramię siedzieli o zachodzie słońca na pomoście – To jego nagłe pojawienie się… Ja przestraszyłem się, że znów cię stracę. Poczekaj, daj mi dokończyć – powstrzymał ją – Wiem, że jesteśmy małżeństwem, wiem, że mnie kochasz… Ale jestem cholernie zazdrosny. To nie znaczy, że nie mam do ciebie zaufania. Mam. Ale ta dzisiejsza wiadomość – westchnął zbierając się w sobie - Asystent profesora powiedział mi, że nigdy nie będę ojcem. To mną solidnie trzepnęło. Ja nawet nie wiedziałem, jak mam ci to powiedzieć. I gdy już pozbierałem się na tyle, by stanąć z robą twarzą w twarz i powiedzieć, że nie będę w stanie nigdy spełnić twojego, naszego marzenia, ty informujesz mnie, że jesteś w ciąży. Przestałem racjonalnie myśleć. Wstydzę się swojego zachowania, tego, jak cię potraktowałem. Ula – zwrócił twarz w jej stronę – bardzo się cieszę – przytuliła się do niego i rozpłakała. Te łzy miały dać upust emocjom zgromadzonym przez cały dzień.

- Ma pan mi coś do powiedzenia? – zapytał od progu Marek
- Bardzo państwa przepraszam. Laboratorium pomyliło próbki. Ta sytuacja nigdy nie powinna mieć miejsca – zaczął tłumaczyć się przejęty profesor
- Owszem! – Dobrzański nie krył swojej wściekłości – Najlepsza klinika w mieście! Moja żona zostaje poinformowana, że jest w ciąży, a w tym samym czasie ja dowiaduję się, że jestem bezpłodny!
- Oprócz pana tego dnia badanie miał jeszcze mąż jednej z moich pacjentek. Doktor Słocki jest świetnym specjalistą, ale nieco chaotycznym. Laborantka pomyliła materiał. Ja zorientowałem się dopiero dzisiaj rano. Wiedząc, że małżonka jest w ciąży ze szczególną uwagą przeanalizowałem pańskie wyniki badań. Zorientowałem się, że godzina oddania materiału do analizy się nie zgadza. Tamta próbka poszła do oceny o jedenastej trzydzieści siedem. Pan umówiony był dopiero na dwunastą. To oczywiście nasz błąd, za który bardzo państwa przepraszam.
- To już jest nie ważne. Najważniejsze jest to, że za osiem miesięcy będziemy rodzicami – odezwała się milcząca dotąd Dobrzańska. Z wyraźną radością spojrzała na męża.
- Gratuluję. Nawet nie musiałem specjalnie ingerować w państwa organizmy. Wychodzi na to, że to niewielkie odchylanie od normy prolaktyny miało dość istotne znaczenie. I państwa stresujący tryb życia – odparł nieco jeszcze zmieszany Dębowski
Wrócili do domu. Szczęśliwi, pełni wiary w szczęśliwe rozwiązanie. Wreszcie ich dom wypełni się płaczem, śmiechem i wesołym gaworzeniem. Wreszcie nie będą tylko szczęśliwą parą, ale będą tworzyć prawdziwą rodzinę. Taką, o której marzyli, taką, do której dążyli. Wreszcie będą prawdziwie szczęśliwi.

środa, 18 września 2013

'Pozorne szczęscie' IV

We wtorek rano oboje zgłosili się do kliniki na badania. Dobrzański chciał towarzyszyć żonie przez cały dzień, ale obowiązki mu to uniemożliwiały. Czekało go kilka ważnych spotkań. Chciał je poprzekładać, by być przy niej, by wspierać, by przechodzili przez to razem. Ula upierała się, że ich życie prywatne nie może rujnować firmy. Odpuścił. Tuż po rozpakowaniu jej rzeczy w eleganckiej salce na trzecim piętrze pojechał do firmy, zapewniając, że przyjedzie jak tylko upora się z kontrahentami.
Dalsza diagnostyka czekała ją dopiero po południu. Profesor Dębowski zaproponował jej by zajęła się czymś przyjemnym, by nie myśleć o czekających ją badaniach. Sugerował spacer po pięknym ogrodzie kliniki lub pójście na siłownię. Prywatna klinika, o jednym z najwyższych standardów w Polsce, rządziła się swoimi prawami. Ubrana w dres postanowiła wybrać się na spacer. Zrezygnowała z windy. Pokonując kolejne stopnie w dół usłyszała za sobą męski głos wypowiadający jej imię. Odwróciła się gwałtownie i zamarła
- Piotr? – zapytała z wyraźnym niedowierzaniem
- Cześć – stanął naprzeciw niej z delikatnym uśmiechem na twarzy – Pięknie wyglądasz
- Tak, zwłaszcza w tym dresie – zaśmiała się cicho – Co ty tutaj robisz? Nie powinieneś być w Bostonie? – zapytała zaciekawiona jego obecnością w kraju i w klinice
- Wróciłem dwa miesiące temu. Źle obliczyli środki. Pojechało czterech lekarzy z Polski. Pieniędzy w sumie mieli dla dwóch. Dlatego w trakcie skrócili nasz staż z rocznego na półroczny – zaśmiał się, choć wiedziała, że jest zły i rozżalony – W sumie najważniejszych rzeczy zdążyłem się na szczęście nauczyć
- Nie pracujesz już w szpitalu?
- Pracuję. Ale mam trochę mniej dyżurów, żeby móc zahaczyć się tutaj. Prawdziwe pieniądze zarabia się w prywatnych klinikach, a ja chcę zmienić mieszkanie – uśmiechnął się  - a poza tym rozwija się tu bardzo dobry oddział kardiologii. Pracują najlepsi z całej Warszawy. Mają świetny sprzęt. To dla mnie duża szansa również w sensie rozwojowym. A ty? – zapytał po chwili milczenia – Masz jakieś problemy ze zdrowiem?
- Nie – uśmiechnęła się blado – Rutynowe badania. Staramy się o dziecko – ostatnie wypowiedziane słowo wywołało dziwny błysk w jej oku.
- Wzięliście ślub – bardziej stwierdził niż zapytał wskazując na jej obrączkę z białego złota
- Tak – mimowolnie się uśmiechnęła spoglądając na krążek na swoim palcu – Pół roku temu – westchnęła niezauważalnie – Piotr, ja tak naprawdę nie miałam okazji ci podziękować za to, co dla nas zrobiłeś, za to, co zrobiłeś dla mnie. I chcę cię jeszcze raz przeprosić
- Było minęło. Nie ma co do tego wracać. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa – posłał jej spojrzenie pełne ciepła – W której sali leżysz?
- W piątce na trzecim piętrze
- Wpadnę do ciebie po południu to opowiem ci o stażu, a ty mi o zdrowiu swojego ojca, zgoda? – kiwnęła głową – teraz muszę uciekać, za kwadrans mam operację – machnął jej ręką na pożegnanie i zniknął za rogiem
Z jej Sali dochodziły głośne śmiechy. Cicho otworzył drzwi i stanął jak wryty. W życiu by się go tu nie spodziewał. Nie teraz. Przecież miał być w Stanach. Dostrzegła go. Stał w drzwiach z bukiecikiem stokrotek i przyglądał im się wzrokiem pełnym uwagi, ale i irytacji.
- O jesteś już – uśmiechnęła się do niego promiennie. Siedzący obok jej łóżka Sosnowski podniósł się z miejsca.
- Będziesz mieć teraz dobrą opiekę, więc mogę z czystym sumieniem wracać do pacjentów – zwrócił się do Ulki, a mijając Dobrzańskiego rzucił krótkie ‘cześć’ i wyciągnął w jego kierunku dłoń. Prezes po chwili uścisnął ją, obrzucając lekarza morderczym spojrzeniem. Wiedział, że wiele mu zawdzięcza. Wiedział, że gdyby nie on, być może nigdy by się z Ulą nie zeszli. Wiedział, jak wiele musiało kosztować Piotra tamto spotkanie przed jego wylotem. On to wszystko wiedział. A jednak nie mógł pozbyć się antypatii do tego człowieka i wciąż upatrywał w nim zagrożenie. Drzwi za Sosnowskim już dawno się zamknęły. Powolnym, wręcz ociężałym krokiem podszedł do jej łóżka i ciężko opadł na krzesło zajmowane chwilę wcześniej przez kardiologa.
- Co on tu robi? – zapytał tonem wręcz nieprzyjemnym
- Pracuje – odparła bacznie przyglądając się zachowaniu męża
- Akurat tutaj? Czy w Warszawie jest jedna prywatna klinika? – czyżby słyszała w jego głosie pretensję
- Kochanie, daj spokój – uśmiechnęła się pobłażliwie – Jak tam spotkania?
- Dlaczego nie jest w Bostonie? – dociekał, w napięciu oczekując odpowiedzi
- Bo zabrakło sponsorowi pieniędzy na roczny staż – odpowiedziała już lekko zmęczona tą bezsensowną dyskusją o jej byłym chłopaku – Zapewniam cię, że nie wrócił ze względu na mnie. Spotkaliśmy się przypadkiem na korytarzu. Przyszedł kwadrans przed tobą, żeby opowiedzieć mi o Bostonie – pokiwał głową ze zrozumieniem i starał się przestać myśleć o tym ‘kolesiu w polo’ jak zwykł go nazywać w myślach. Położył na jej kolanach kwiatki. Uśmiechnęła się i w ramach podziękowania złożyła delikatny pocałunek na jego ustach.'Zazdrośnik' szepnęła mu do ucha. W odpowiedzi mocno wpił się w jej usta.

Następnego dnia znów siedzieli w gabinecie profesora.
- Proszę państwa, wciąż czekamy na wyniki. Laboratorium się trochę ociąga. Sami państwo rozumieją, że jest okres urlopowy. Poza tym w przypadku kilku badań efekty można dopiero stwierdzić po kilkudniowym okresie. Sądzę, że jutro, góra pojutrze będę miał część danych. Reszta za dziesięć dni. Póki co, mogę powiedzieć, że USG nie wykazało nic niepokojącego.
- W takim razie podjedziemy może do kliniki w poniedziałek – zaproponował Dobrzański
- Nie. Nie ma sensu państwa fatygować. Ja muszę sobie wszystko na spokojnie przeanalizować, a we wtorek lecę do Paryża. Poza tym stawianie diagnozy na podstawie tylko połowy danych to spekulowanie, a nie leczenie. Umówimy się na spotkanie za dwa tygodnie. Gdyby działo się coś niepokojącego oczywiście proszę o wcześniejszy kontakt. W międzyczasie zgłosi się pan na badanie nasienia tutaj do szpitala. Dzisiaj mamy czwartek – rzucił okiem na kalendarz – zapiszę pana na czwartek za dwa tygodnie, na dwunastą. Zajmie się tym mój asystent. Wynik będzie tego samego dnia, ale niestety ja będę wtedy w gabinecie, dlatego spotkamy się w szpitalu w piątek. Jestem od rana, proszę przyjechać, o której będzie państwu pasować. Oj, zapomniałbym. Jedynym wymogiem badania jest fakt, iż na pięć dni przed oddaniem nasienia muszą się państwo powstrzymać od współżycia. To wymóg niezbędny, ażeby wynik był miarodajny – uśmiechnął się do nich pokrzepiająco – Kończymy już diagnostykę, będziemy wyciągać wnioski i wdrażać ewentualne leczenie. Biorą państwo pod uwagę in vitro?
- Oczywiście – stwierdzili zgodnie
- Miejmy nadzieję, że obejdzie się i bez niego zostaniecie państwo rodzicami. Do zobaczenia niebawem. Mam nadzieję, że będę miał dobre wieści.

Wzięła kilka dni wolnego. Oczekiwanie na diagnozę nie wprawiało ją w najlepszy nastrój. Czuła się zmęczona. Nie miała ochoty na kontakty z ludźmi. Wolała w piżamie zaszyć się w sypialni i czekać na wyrok. Tak, diagnoza lekarza to w jej mniemaniu wyrok. Albo zostaną rodzicami, albo nie. Nie ma 'może', nie ma 'to zależy'. Jest 'tak', albo 'nie'. Kilka dni wcześniej zagadnęła Marka o badanie nasienia. Chciała mu towarzyszyć. Stwierdził, że nie ma sensu, by jechali oboje. Pojechał do firmy sam. W międzyczasie miał podjechać do szpitala. Asystent profesora poinformował go, że po południu będą wyniki i jeśli chce może zapoznać się z nimi jeszcze przed jutrzejszą konsultacją. Chciał. Chciał wiedzieć jak najszybciej. Do tej pory, gdy myślał o tym, że nie mogą mieć dzieci, zwykł myśleć o Uli. Nie, nie obwiniał jej. Nie było powodu do obwiniania. Jeszcze nic tak naprawdę nie wiedzieli. Poza tym nawet jeśli jest bezpłodna, to nie jej wina. Nie doprowadziła do tego celowo. Bezpłodność łączył z Ulą być może również dlatego, że to ona najczęściej mówiła o tym 'problemie'. Ale od wizyty u Dębowskiego, od informacji, że będą badać mu nasienie, zaczął coraz częściej myśleć, że być może to on ma problem. Nigdy nie rozmawiał o tym z Ulą, nigdy nawet jej na ten temat nie napomknął. Zresztą to kompletnie niedorzeczne, że on mógłby nie móc dać jej dziecka. Wariactwo. A jednak jakiś głos w podświadomości powtarzał 'a może to twoja wina?'. Chciał się wreszcie uspokoić.
Tuż po piętnastej jego komórka zaczęła wibrować. Dzwonił Słocki. Po uprzejmym powitaniu wypowiedział tylko jedno zdanie 'Mam już pańskie wyniki'. 

niedziela, 15 września 2013

'Pozorne szczęście' III

Obudziła się sama w ich wielkim łóżku. Poduszka była nietknięta. Nie wrócił na noc do sypialni. Miała wyrzuty sumienia. Wiedziała, że nie powinna była się tak zachowywać, ale nie potrafiła inaczej. Miała do siebie żal. Zawsze pragnęła dużej rodziny. Takiej, jaką stworzyli jej rodzice. Trójka dzieci i szczęśliwe małżeństwo. Miała żal do siebie i całego świata, że jej marzenia nie mogą się spełnić. Wiedziała również, że nie może spełnić marzenia Marka. Byłby świetnym ojcem, była tego pewna. Miał dobre podejście do dzieci. Wciąż w pamięci miała sytuację, gdy wspólnie zajmowali się dziećmi Borubara. Śmiała się wtedy w duchu. Nigdy by nie przypuszczała, że ten bezdzietny panicz, wychuchany jedynak, w mig złapie świetny kontakt z dwójką małych chłopców. Był stworzony do ojcostwa. Ruszyła na jego poszukiwania. Powinni porozmawiać. Powinna go przerosić. Zastała go w salonie. Siedział na kanapie z kubkiem kawy w ręku. Był zmęczony. Musiał nie spać całą noc.
- Przepraszam – powiedziała siadając obok niego i wpatrując się w jego twarz. Nie patrzył na nią. W milczeniu obserwował jakiś punkt naprzeciw siebie – Marek, wybacz mi, to że… - nie pozwolił jej dokończyć
- Nie możesz mnie tak traktować – rzekł obrzucając ją wreszcie spojrzeniem – Nie możesz ode mnie uciekać. Dla mnie to też nie jest łatwe. Chciałbym ci pomóc, chciałbym, żebyśmy przeszli przez to razem, chyba właśnie po to siebie mamy… Pamiętasz, jak składaliśmy sobie przysięgę? W zdrowiu i w chorobie, na dobre i na złe. A ty się odgradzasz, uciekasz. Wiem, ile cię to kosztuje. Wiem, jak bardzo chcesz tego dziecka, ale Ula, nic na siłę i nic ponad wszystko. Nie pomyślałaś, że może tak właśnie ma być, że może mamy nie mieć dziecka? Ula, to się zdarza…
- Wiem – odparła cicho – Zawsze mi się wydawało, że gdy znajdę odpowiedniego człowieka, który będzie kroczył ze mną przez życie, wszystko pójdzie gładko. Wszystko pójdzie tak, jak sobie wymarzyłam. Mąż, dzieci, dom i szczęście do końca moich dni. A gdy zaczęły pojawiać się problemy, zaczęłam wariować. Kocham cię i chciałam, żebyś był szczęśliwy. Stąd ta moja wczorajsza prośba. Zasługujesz na kobietę, która da ci dziecko- pokręcił głową przecząco, by po chwili chwycić jej twarz w swoje dłonie.
- Ale czy ty nie rozumiesz, że ja potrafię być szczęśliwy tylko z tobą? Nie chcę dziecka z nikim innym. I nie chcę tego dziecka nawet z tobą, jeśli jego posiadanie wiąże się z tak wielkim kosztem. Kosztem twojego zdrowia, głównie tego psychicznego. Ula, to cię wykańcza.
- Dam radę – szepnęła – pozbieram się. Muszę być silna i cierpliwa.
- Ale umawiamy się, że nie będziemy walczyć o to dziecko, za wszelką cenę, dobrze? Pójdziemy do lekarza, w razie czego podejdziemy do in vitro. Ale tylko raz. Jeśli się nie uda, damy sobie spokój. Zgoda? – milczała – Ula, nie pozwolę ci się zadręczyć. To jak będzie? Zgoda? – ponaglał ją
- Zgoda – odparła wtulając się w jego ramię. Chciała wierzyć, że im się uda – Chociaż nie wiem, jak twoja matka przyjmie wiadomość o tym, że może jednak nie zostać babcią.
- Trudno, będzie musiała się z tym pogodzić – rzekł, bawiąc się kosmykami jej włosów
- Nie da mi żyć. Będzie naciskać – doskonale wiedział, że to, co mówi Ula jest prawdą
- Porozmawiam z nią. W razie czego ograniczymy z nią kontakty do minimum.
- Byłbyś do tego zdolny? – zapytała lekko zaskoczona jego deklaracją
- Żyję z tobą, a nie z nią. To na tobie mi najbardziej zależy, a jej gadanina w końcu kiedyś się skończy. A jeśli nie, trudno. Niech męczy Paulę i Pablo. W końcu Paulinka jest dla niej jak córka – ostatnie zdanie wypowiedział naśladując głos swojej matki, czym rozbawił ją do łez.
- Ale Mareczku, powinieneś być ojcem – dołączyła do niego
- Ona tak naprawdę nie powinna się wypowiadać na ten temat – rzekł już poważnie – Nie miałem w domu najlepszego przykładu, więc ciężko powiedzieć, czy sprawdzałbym się w tej roli. Ojciec zajmował się firmą, non stop go nie było. A dla mamy ważniejszy był nowy wazon w salonie, niż pójście ze mną na huśtawki. Wychowywałem się z nianią, a nie rodzicami. Sam nie wiem, czy potrafiłbym być takim ojcem, jakiego ja nigdy nie miałem – słyszała w jego głosie smutek. Wspomnienia z dzieciństwa nie były najlepsze. Zawsze było jej przykro, gdy słuchała jego opowieści
- Byłbyś świetnym ojcem… Będziesz świetnym ojcem- dodała po chwili.

- Ciszę się, że przyszli państwo oboje – uśmiechnął się mężczyzna koło sześćdziesiątki w idealnie skrojonym garniturze, z narzuconym na ramiona białym kitlem – To jak mniemam przyszły tatuś
- Marek Dobrzański – uścisnął dłoń lekarza
- Roman Dębowski. Zapraszam, proszę siadać – wskazał im krzesła naprzeciw biurka i zajął swoje miejsce. Marek zdążył już co nieco wyczytać w Internecie. I na temat in vitro i na temat lekarza, w gabinecie którego właśnie się znajdowali. Profesor Dębowski był warszawską sławą i jednym z najlepszych specjalistów w dziedzinie ginekologii i leczenia niepłodności w kraju. Wiele par chwaliło się w sieci, że to właśnie dzięki temu medykowi są dzisiaj rodzicami. Dobrzańscy wierzyli, że pomoże również im – Pani Urszulo, mam pani wyniki badań. To oczywiście tylko te najbardziej podstawowe. TSH w normie. Wręcz powiedziałbym idealne, by zajść w ciąże. Mówiąc krótko, tarczyca nam odpada, to nie po jej stronie leży przyczyna tego, że państwa starania kończą się fiaskiem. Progesteron i Estradiol też w normie. Prolaktyna mogłaby być nieco lepsza, ale nie sądzę, by to była główna przyczyna. Podamy pani odpowiednie leki, żeby osiągnąć właściwy poziom, a w między czasie będziemy prowadzić dalszą diagnostykę. Uzupełnię jeszcze wywiad i będziemy planować kolejne działania, dobrze? – posłał obojgu uprzejmy uśmiech. Zgodnie kiwnęli głowami. Marek widział, że jego żona bardzo stresuje się tą wizytą. Chcąc dodać jej otuchy, zamknął jej dłoń w swojej. Posłała mu wdzięczne spojrzenie. Lekarz zaczął przerzucać kolejne kartki i gdy wreszcie znalazł właściwą, zaczął zadawać pytania – Czy w pana rodzinie, dalszej, bliższej, był problem z poczęciem dziecka? Niepłodność? Albo jakieś poronienia u pana matki, ciotki, babci?
- Nic mi na ten temat nie wiadomo – odparł spokojnie
- Rozumiem. U pani nie było… – rzekł bardziej do siebie, niż do nich, analizując wcześniejsze zapiski – Dobrze, pani ma rodzeństwo?
- Tak. Młodsze. Brata i siostrę
- Yhymmm – mruknął notując – Pan?
- Jestem jedynakiem.
- Przechodził pan jakieś choroby zakaźne?
- W podstawówce chorowałem na odrę
- A świnka? – rzekł, obrzucając go badawczym spojrzeniem
- Nie – odparł zdecydowanie
- Na pewno? – dociekał
- Tak.
- Dobrze. A jakieś choroby przenoszone drogą płciową?
- Też nie.
- No dobrze. Papierki mamy uzupełnione – powiedział odkładając dokumentację na bok i przyglądając się im uważnie – Proszę się tak nie stresować – uśmiechnął się przyjaźnie – Pani Urszulo, chciałbym panią położyć na jakieś dwa dni do szpitala na resztę badań. Zrobimy dokładne USG, sprawdzimy poziom pozostałych hormonów. Mam przyjemność pracować w tej klinice na Sadybie, także zabrałbym panią do siebie na oddział ginekologii, dobrze? – Kiwnęła potwierdzająco głową – Świetnie. Pojutrze lecę do Amsterdamu na dwudniowe sympozjum, także umówmy się na przyszły tydzień – zerknął w kalendarz i dodał – zgłosi się pani we wtorek, koniecznie na czczo, o ósmej.
- Oczywiście
- A w trakcie pani pobytu, zrobimy także badania panu – chciał kontynuować, ale Marek mu przerwał
- Mnie? – w jego głosie słyszała lekkie zdziwienie, ale i podenerwowanie. Lekarz uśmiechnął się nieco pobłażliwie
- Tak. Proszę pana – westchnął - jeszcze kilkadziesiąt lat temu istniało przekonanie, zresztą jak dziś wiemy bardzo mylne, iż trudności lub niemożność zajścia w ciążę leżą po stronie kobiety. Wyłącznie po stronie kobiety – podkreślił – A tak nie jest. Z badań amerykańskich naukowców wynika, że przyczyna niepłodności tylko w czterdziestu procentach leży po stronie żeńskiej. Drugie czterdzieści to wina mężczyzny, a w dwudziestu procentach problem ma para. Coraz częściej problem leży po naszej stronie. A winny jest choćby niewłaściwy tryb życia – tłumaczył Dębowski – Stąd też aktywny udział partnera w diagnostyce jest niezbędny, a wykonane u pana badania mogą w znaczny sposób przyspieszyć ustalenie przyczyny niepłodności i skuteczne leczenie. Dlatego zgłosi się pan wraz z małżonką, również bez śniadania. Pobierzmy panu krew. Sprawdzimy poziom testosteronu i prolaktynę. A gdy zobaczymy się we wtorek, ustalimy kiedy wykonamy seminogram, czyli  badanie nasienia – Ula spojrzała na Marka, który był wyraźnie niezadowolony, ale nic nie mówił. - Tutaj dla pani recepta na leki stabilizujące prolaktynę i preparaty witaminowe. Do tego dokładnie rozpisana dieta. Dla pana również mam kartkę z wymienionymi produktami, których należy unikać oraz tych, których spożycie należy zwiększyć. Lepiej zacząć już teraz. Może będzie miało to jakiś wpływ, a z pewnością nie zaszkodzi - opuszczając gabinet usłyszeli jeszcze – Proszę być dobrej myśli – to typowo lekarskie stwierdzenie jakoś ich nie podniosło na duchu.
Opuścili budynek z milczeniu. Marek próbował w spokoju przetrawić te rewelacje, które usłyszał w gabinecie profesora. Dla Uli perspektywa szczegółowej diagnostyki też nie była łatwa i przyjemna, ale nie było to nic z kategorii wielkich problemów. Widziała, że w przypadku Marka jest inaczej. Zachowywał się jak typowy facet, który nie znosi badań, lekarzy i wszystkiego, co z medycyną związane. Ale wydawało jej się, że przede wszystkim chodzi o to, że on nie dopuszcza do siebie myśli, że to z nim może być problem. Faceci nigdy nie dopuszczali do siebie myśli, że mogą być bezpłodni. A i badania nie wzbudzały w Marku entuzjazmu.
- Kochanie, zrobisz badania, da sobie spokój i może bardziej skupi się na mnie - rzekła, gdy znaleźli się obok samochodu - Damy radę przez to przejść, prawda?
- Jasne, że tak – uśmiechnął się niewyraźnie – Choć nie ukrywam, że nie podoba mi się perspektywa robienia sobie dobrze, przy pomocy kolorowych pisemek, w pokoju przypominającym ekskluzywną wersję agencji towarzyskiej. W przypadku in vitro jakoś łatwiej byłoby mi się poświęcić – powiedział z miną cierpiętnika
- Kocham cię, wiesz – zbliżyła się i musnęła ustami jego wargi
- Ja ciebie też, ty moja przyszła mamuśko – odparł już w nieco lepszym nastroju i przytulił ją do siebie.

piątek, 13 września 2013

'Pozorne szczęście' II



- Kochanie – zaczęła, tym samym powodując, że oderwał wzrok od gazety – chciałabym, żebyśmy wyjechali na urlop – spojrzał na nią trochę zaskoczony. Uważał ją za pracoholiczkę. On owszem, nigdy nie lubił się przemęczać, za to ona mogła nieustannie tonąć w papierkach, a każda jego próba namówienia ją na choćby jeden dzień wolny kończyła się fiaskiem
- Kiedy?
- Jak najszybciej –odparła zdecydowanie - Tydzień, dwa, gdziekolwiek. Po prostu muszę odpocząć i oderwać się od tego wszystkiego.
- Ula, co się dzieje? – zapytał zmartwiony
- Nie udawaj, że nie wiesz. To, że nigdy nie rozmawiamy o tym wprost nie oznacza, że nie ma problemu. Jest problem i oboje o tym wiemy – była zdenerwowana. Powili przestawała sobie radzić sama ze sobą. Tak bardzo pragnęła dać mu dziecko, a jednocześnie zawsze uciekała od tego typu rozmów. Oboje sądzili, że gdy nie rozmawiają o tym głośno, łatwiej przychodzi im udawanie, że nic się nie dzieje.
- Kochanie, nie powinnaś się przejmować zrzędzeniem mojej matki. Z tego co wiem, na Paulinę i Pablo też naciska. Jej się po prostu nudzi i chciałaby się pobawić w babcię – próbował bagatelizować. Nie. Tak naprawdę też próbował od tego uciec.
- Akurat twoja matka najmniej mnie obchodzi – zaczęła z pretensją, by po chwili wziąć głęboki oddech i nieco się uspokoić – Dobrze wiesz, że mamy problem. Dobrze wiesz, choć nie chcesz powiedzieć o tym głośno. Ja mam dość tego udawania, uciekania i oszukiwania siebie… Od siedmiu miesięcy kochamy się niemal codziennie, ba, czasami nawet kilka razy. Nie biorę tabletek, zresztą nigdy nie brałam. Powinniśmy już od kilku miesięcy chodzić na USG, gromadzić śpioszki i wybierać łóżeczko. Inne pary niekiedy zaliczają wpadkę po jednorazowym seksie bez prezerwatywy, a my co? Mam dwadzieścia osiem lat i chcę być matką, a nie mogę. Zaczynam wpadać w panikę – odparła kuląc się i hamując łzy. Nie chciała się przy nim rozkleić, nie w takiej chwili. Przyciągnął ją do siebie i otulił swoimi ramionami.
- Dobrze. Jeźdźmy. Może faktycznie tej wyjazd dobrze nam zrobi – zaskoczyła go swoimi słowami. Widział, że się martwi, ale nie sądził, że aż tak bardzo się tym zadręcza. On również myślał wielokrotnie o tym, dlaczego im nie wychodzi, ale nie chciał jej dołować, nie chciał rozpoczynać tego tematu, by nie potraktowała tego zbyt osobiście. Słowa matki ignorował lub odpowiadał wymijająco, by dała spokój jego żonie, ale sam zastanawiał się w czym problem, czemu nie mogą zostać rodzicami, jak większość par – Dokąd chcesz jechać?  
- Wszystko jedno
- Jutro coś zarezerwuję – rzekł całując jej skroń – chodź, przygotuję nam kąpiel. Zrelaksujesz się.

Wyjechali na dwa tygodnie na Dominikanę, zostawiając firmę w rękach Krzysztofa, Sebastiana i Adama. Wypoczęli, opalili się, odwiedzili ciekawe miejsca. To dla obojga był bardzo dobrze spędzony czas. Potrzebowali siebie. Potrzebowali siebie z dala od problemów, firmy. Z dala od życia dnia codziennego. Nigdzie nie byli razem od czasu krótkiej podróży poślubnej. Ula odetchnęła i wydawało się, że przestała się zamartwiać. Jednak urlop dobiegł końca. Po czternastu dniach znów znaleźli się na lotnisku Chopina. Pierwszą rzeczą, którą zrobiła po powrocie był test ciążowy. Nie powiedziała mu. Nie chciała robić nadziei, a może po prostu wstydziła się, swojego zachowania. Tego, że mimo wakacji i próby oderwania się od problemów ona wciąż o tym myśli. On i tak wiedział dlaczego tuż po powrocie zamknęła się na kilkanaście minut w łazience. Zdążył rozpakować bagaż podręczny nim pojawiła się w salonie. Po jej minie widział, że nie osiągnęli sukcesu. Bez słowa ją przytulił.

-Chciałabym, żebyś wrócił do firmy – zaczęła rozmowę pewnego wieczoru podczas kolacji
- Ale przecież jestem tam niemal codziennie
- Ale ja nie mówię o pomaganiu mi i wpadaniu na kilka godzin. Chcę, abyś wrócił na swoje dawne stanowisko – odparła rzeczowo
- Mateusz nie sprawdza się jako  dyrektor promocji? – zmarszczył brwi – Wydawało mi się, że jest dobry
- Ja nie mówię o tym stanowisku. Chcę oddać ci fotel prezesa
- Wykluczone – odparł gwałtownie – Sto razy lepiej sprawdzasz się w tej roli niż ja
- Po pierwsze jak zwykle przesadzasz – uśmiechnęła się niemrawo – A po drugie ja potrzebuję oddechu. To mimo wszystko dość stresująca praca. Mnóstwo spotkań, pod presją czasu. Stres mi nie pomaga. Są rzeczy ważniejsze od firmy – westchnął przyglądają się jej badawczo
- Dobrze, jak chcesz mogę wrócić nawet jutro. Zresztą nie chodzi o mój powrót, ale o twoje odejście. Sądzisz, że gdy zamkniesz się w domu i nie będziesz myśleć o niczym innym, tylko o tym kiedy zostaniemy rodzicami, to coś zmieni. Będziesz się  tym jeszcze bardziej zadręczać. Kochanie, nie dajmy się zwariować. To, że póki co nam nie wychodzi nie oznacza, że musimy wpadać w obsesje.
- To, że póki co nam nie wychodzi, nie oznacza, że kiedykolwiek nam wyjdzie – powiedziała wreszcie na głos to, co od kilku tygodni nie pozwalało jej spokojnie spać, funkcjonować i ciszyć się życiem. Dosiadł się obok i spoglądając jej w oczy delikatnie zaczął gładzić kciukiem jej dłoń
- Skarbie, nie dramatyzuj. Powinnaś iść do lekarza i zrobić badania. Pójdę z tobą, jeśli chcesz – spojrzał na nią z troską i czułością. Widział, ile ta sytuacja ją kosztuje.

Nigdy nie sądził, że tak bardzo będzie pragnął zostać ojcem. Człowiek zawsze najbardziej pragnie tego, co w danym momencie najtrudniej osiągnąć. Tak było i z nim. Teraz, gdy mieli trudności, coraz częściej myślał o tym, jak wyglądałoby jego życie, gdyby w ich poukładanym świecie pojawił się mały ktoś. Ktoś, kto byłby częścią jego i Uli. Krew z ich krwi, kość z ich kości. Ktoś, kto by uczył się od nich życia, dla kogo on, Marek Dobrzański byłby wzorem do naśladowania. Pragnął być ojcem, ale tak naprawdę dopiero od niedawna. Wcześniej jakoś specjalnie się nad tym nie zastanawiał. Zawsze wydawała się to odległa przyszłość. Podczas związku z Pauliną to ona planowała wesołą gromadkę. Zaplanowała trójkę, tak naprawdę nawet nie pytając go o zdanie. A on w tamtym momencie nie myślał nawet o jednym dziecku. Nie chciał dzieci, nie był na nie gotowy. Bezgłośnie podporządkował się planom panny Febo. Teraz, podczas związku z Ulą marzył o potomku. Wiedział, że tylko z nią może stworzyć nowe życie, z którego będzie dumny, którym będzie się chełpił na każdym kroku, które będzie dla niego powodem do szczęścia. Wierzył, że mimo początkowych problemów im się uda i stworzą prawdziwą, pełną rodzinę.

Znów był prezesem. Jego żona wróciła na swoje dawne stanowisko. Co prawda Adam całkiem dobrze wypełniał obowiązki dyrektora finansowego, ale był tylko pełniącym obowiązki. Ona zajęła właściwe stanowisko odciążając go nieco. Turek miał mniej pracy, a i ona znalazła zajęcie na kilka godzin dziennie.
Zapisała się na wizytę do lekarza. Chciał iść z nią. Odmówiła. Z jednej strony bardzo chciała, by jej towarzyszył, by trzymał za rękę, by czuła jego obecność i to poczucie bezpieczeństwa jakie jej dawał. Z drugiej wolała najpierw sama się z tym uporać. Niby po pierwszej wizycie niczego nie mogła się spodziewać, a już z pewnością nie diagnozy, ale sądziła, że będzie jej łatwiej.
W głowie wciąż dudniły jej słowa, które wypowiedziała podczas rozmowy z Milewską tuż po powrocie z kliniki. ‘Jeśli okaże się, że jestem bezpłodna rozwiodę się z Markiem. Powinien być z kobietą, która urodzi mu dziecko’. Od dawna się nad tym zastanawiała. Był cudownym facetem i była pewna, że będzie cudownym ojcem. Ona nie może pozbawić go możliwości posiadania dziecka. Za bardzo jej na nim zależy. A już z pewnością tego, że byliby bezdzietną parą nie wybaczyłaby jej Helena. Nie zniosłaby tych ciągłych aluzji, docinek. Zresztą była niemal pewna, że Helena sugerowałaby Markowi założenie nowej rodziny.
Siedzieli przytuleni na kanapie pijąc zieloną herbatę.
- A co będzie, jeśli nie będę w stanie dać ci dziecka? – zapytała ledwie słyszalnie. Widział, jak powoli jej błękitne tęczówki zachodzą łzami
- Nic. Będziemy szczęśliwą, bezdzietną parą – odparł z przekonaniem
- Zdecydowałbyś się na adopcję? – chciała znać jego pogląd w tej sprawie. Ona nie była pewna, czy potrafiłaby w pełni pokochać cudze dziecko, mimo, że tej miłości było w niej aż nadto
- Nie. Raczej nie – rzekł po chwili namysłu. Owszem, chciał dziecka, ale nie wiedział, czy tak naprawdę będzie w stanie udźwignąć tą rolę. Co innego własny potomek, a co innego opieka nad porzuconym dzieckiem. Czy byłby w stanie je pokochać? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Bał się i nie chciał eksperymentować. Nie można igrać z niczyimi uczuciami. On teraz to wiedział – Kochanie, wiele małżeństw mimo, że mogą nie decydują się na dziecko. Nie każdy musi je mieć – westchnęła – Poza tym w dzisiejszych czasach medycyna jest tak rozwinięta. Poczekajmy na te wyniki. Pójdę tam w piątek z tobą. Trzeba porozmawiać z lekarzem czy w razie czego kwalifikowalibyśmy się do in vitro – miał wrażenie, że gdzieś odpłynęła i nawet nie usłyszała jego słów – Ula? – zapytał, wyrywając ją tym samym z zamyślenia. Spojrzała na niego i starała się zebrać myśli. Odsunęła się lekko od niego.
- Obiecaj mi coś – poprosiła ni stąd ni zowąd
- Co tylko chcesz- uśmiechnął się ciepło
- Obiecaj mi, że jeśli okaże się, że nie będziemy mogli mieć dziecka, nie będziesz robił trudności i dasz mi rozwód – powiedziała poważnym tonem, intensywnie wpatrując się w jego oczy. Zaczął nerwowo kaszleć. Miał wrażenie, że krztusi się własną śliną. Złapał gwałtownie powietrze
- Słucham? – zapytał z niedowierzaniem – Czy ty słyszysz, co ty mówisz? – powiedział nieco podniesionym głosem – Czy ty słyszysz, o co ty mnie prosisz? – wściekł się, była tego pewna – Kocham cię! Chcę tego dziecka, ale do cholery, tylko z tobą, rozumiesz?! Nikt nie powiedział, że muszę być ojcem – rzucił i szybko opuścił salon. Wyszedł na taras. Potrzebował odetchnąć świeżym powietrzem. Nie poszła za nim.

środa, 11 września 2013

'Pozorne szczęście' I

Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział jej, jak będzie wyglądało dzisiaj jej życie, popukałaby się w czoło. Owszem, była marzycielką, ale nawet najśmielsze sny nie przynosiły takich obrazków. Ona, niezbyt urodziwa dziewczyna z podwarszawskiego Rysiowa, ze skromnej rodziny, niezbyt pewna siebie,  nie przypominała dzisiejszej Uli. Tamta Ula odeszła już dawno. Dziś była inną kobietą. Inne, te, które jej zazdrościły, z pewnością nazwałyby ją kobietą sukcesu. I tak poniekąd było. Ledwie kilkanaście miesięcy temu, była zwykłą asystentką, dziś była prezesem jednego z największych domów mody w Polsce, z zarząd nawet nie chciał słyszeć o zmianie na tym stanowisku. Dziś była piękną kobietą. Naprawdę piękną kobietą. Po Brzyduli nie było już śladu. Jedynie stare fotografie przypominały jej, jak okropnie kiedyś wyglądała. W przeszłości nie zdawała sobie sprawy ze swojego piękna, które było ukryte pod niemodnymi strojami i przedpotopową fryzurą. Dziś przyciągała zachwycone spojrzenia mężczyzn, ale i zazdrosne spojrzenia kobiet. Te ostatnie zazdrościły jej nie tylko urody, dobrego stylisty i pięknych dodatków. One przede wszystkim zazdrościły jej Marka Dobrzańskiego. Jako młoda dziewczyna marzyła by wyjść za wyjątkowego człowieka. I tak się stało. Nie dość, że wyszła za wyjątkowego, to na dodatek nieziemsko przystojnego. Tak, to jej udało się usidlić człowieka uchodzącego za najlepszą partię w Warszawie. Miała wszystko, o czym marzy każda kobieta. Wspaniałego mężczyznę u boku, świetną pracę i przepiękny dom na przedmieściach Warszawy. No prawie wszystko.

Pamięcią wróciła do wydarzeń sprzed kilku miesięcy. Przed oczami, jak w filmie, wciąż przebiegały jej obrazy minionych chwil. Pojawienie się w ostatniej chwili Marka na pokazie. Sądziła wtedy, że śni, że to nie dzieje się naprawdę, że to wytwór jej wyobraźni, że on nie może stać tuż przed nią. Ale na szczęście była to prawda. Oświadczyny. Sądziła, że będzie w stanie wyczuć, kiedy to nastąpi. Myliła się. Tydzień po pokazie zabrał ją na weekend. Na weekend do SPA. Do tego samego, co wtedy. Znów wynajął ten sam apartament, znów spacerowali pomostem. Wtedy wydawało jej się, że to podróż sentymentalna, że chce po prostu spędzić z nią trochę czasu. Okazało się, że on zabrał ją tam zupełnie w innym celu. Zorganizował kolację na pomoście i o zachodzie słońca padł przed nią na kolana. Nie wahała się ani chwili. Chwilę później wyjaśnił jej, dlaczego wybrał  to miejsce. Marzył, by pobrali się nad tym jeziorem. Była nieco zaskoczona, ale zgodziła się. Następnego dnia ustalili datę ślubu. Nie chciał czekać. Ona zresztą też. Kochała go i wiedziała, że może wyjść tylko za niego. Ustalił szczegóły z obsługą kompleksu. Zależało mu na zamknięciu obiektu na cały weekend. Nie chciał, by ktokolwiek im przeszkadzał, nie chciał, by wścibscy dziennikarze zakłócili tą ceremonię. Niespełna trzy miesiące później znów zmierzali nad to samo jezioro. Ich goście mieli dojechać następnego dnia. Marek upierał się, by pojechali wcześniej, by mógł wszystkiego dopilnować osobiście. Prawda była taka, że ona praktycznie w ogóle nie uczestniczyła w przygotowaniach. Owszem, wspólnie ustalali najważniejsze kwestie, ale ciężar organizacji wziął na siebie, uwalniając ją od konieczności poszukiwania firmy florystycznej, czy muzyków. Pshemko w ekspresowym tempie uszył im stroje. Uśmiechnęła się na wspomnienie hotelu tonącego w świeżych kwiatach. Żartobliwie zarzucała wtedy Markowi, że pozbawił na tydzień kwiaciarki z całej Polski. On był z siebie dumny. Mieli wtedy ogromne szczęście do pogody. Weekend był naprawdę piękny. Ciepły i słoneczny. Wszystko mogło przebiegać zgodnie z ich planami. Marek upierał się, by pobrali się na pomoście, a przyjęcie zorganizowali w wielkim namiocie pośrodku ogrodu. Na początku była sceptyczna, ale gdy na miejscu zobaczyła, jak cudownie to wygląda, była mu wdzięczna. Była mu wdzięczna również za to, że dopiął swego i znalazł takiego księdza, który zgodził się udzielić im ślubu poza murami kościoła. Duchowny zaprzyjaźniony z fundacją Heleny udzielił im ślubu na tle jeziora, które pamiętało ich zaręczyny i pierwszy wyjazd, gdy dopiero poznawali siebie i swoją miłość. Było jak w bajce. Czuła się u jego boku, jak księżniczka. Samotna łza spłynęła po jej policzku na wspomnienie finałowej sceny. Gdy ksiądz wypowiedział frazę ‘ogłaszam was mężem i żoną’, w tle rozległy się gromkie brawa, a w niebo poszybowały dziesiątki białych baloników, była najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Wreszcie została żoną Marka Dobrzańskiego. Życie u jego boku było jak piękny sen. Sen, z którego nie chciała się budzić. Pamięta, jak wielokrotnie siadała z dziewczynami w bufecie i opowiadała im, jak bardzo się zmienił. Pamięta swoje pierwsze słowa ‘ktoś podmienił mi męża. Albo jak spałam, albo jak byłam w pracy’. Dobrzański kategorycznie odmawiał powrotu do firmy. Twierdził, że radzi sobie świetnie, a on wróci w momencie problemów, zbliżającego się pokazu lub gdy zajdzie w ciążę. On całą swoją uwagę skupił na remoncie domu, który kupili kilka tygodni po zaręczynach. Codziennie przywoził ją po pracy na Sienną i podawał obiad. Ona nawet nie przypuszczała, że Dobrzański potrafi gotować. Wciąż ją zaskakiwał i jak gdyby nigdy nic twierdził, że dla chcącego nie ma nic trudnego. Nie wpuszczał jej do kuchni, by po powrocie z firmy miała czas tylko dla niego. Dla niego i dla katalogów, którymi ją zasypywał. Blisko przez miesiąc po skończonych posiłkach wybierała kolory ścian, sofy, lampy, kostki klinkierowe, umywalki, dachówki i kostkę brukową. Przyjaciółki się z niej nabijały i  zazdrościły jej takiego faceta, dla którego ich związek i ich nowy dom był priorytetem. Owszem, udało jej się zamienić Marka Dobrzańskiego Casanovę, w Marka Dobrzańskiego męża. Najcudowniejszego męża na Ziemi. Ktoś, kto patrzy na to wszystko z boku rzekłby, że zamieniła go w ciepłe kluchy, ale ona kochała go również takiego. Budowa już dawno się skończyła. Mieszkali w Łomiankach już od kilku miesięcy. Ogród był prawie gotowy, a Marek coraz częściej pojawiał się w firmie. Odciążał ją, ale nie wtrącał się w koncepcje rozwoju firmy. Niekiedy wręcz próbowała wymusić na nim jakieś sugestie. On jedynie popierał jej decyzje i kolejne posunięcia. W jej życiu zapanowała sielanka, przynajmniej dla postronnego obserwatora.

Usłyszała pukanie i po chwili w drzwiach stanęła jej przyszła macocha
- Mogę?  
- Jasne. Wejdź – uśmiechnęła się do niej nieśmiało
- Powiesz mi, co się dzieje? – zapytała wprost
- Nie bardzo wiem, o co ci chodzi – liczyła na to, że uda jej się uniknąć tej rozmowy. Nie była pewna, czy jest gotowa na to, by powiedzieć o tym głośno.
- Ula, ja widzę, że coś się dzieje. Ten pozorny uśmiech, który przyklejasz na swoją twarz podczas naszych wspólnych kaw w bufecie mnie nie zmyli. Z twoich oczu od kilku tygodni bije smutek. Nie układa wam się z Markiem? – spytała przyglądając się jej przenikliwie
- Nie, absolutnie. Jest cudownie – blady uśmiech zagościł na jej twarzy
- To co się dzieje? Ojciec czuje się świetnie, firma ma się dobrze, chyba masz dobre relacje z Dobrzańskimi
- Co do tego ostatniego nie byłabym taka pewna – weszła jej w słowo
- Krzysztof cię uwielbia. Wydawało mi się, że Helena również cię zaakceptowała. Była taka szczęśliwa na waszym ślubie – Milewska zmartwiła się
- To nie do końca chodzi o relacje z nimi. Po prostu my… - urwała na chwilę i stanęła naprzeciw okna. Sądziła, że gdy nie będzie patrzeć Alicji w oczy, łatwiej będzie jej powiedzieć prawdę – My… Nie mogę zajść w ciążę, mimo że staramy się o dziecko od samego początku – westchnęła z trudem hamując łzy – Przestaliśmy zabezpieczać się jeszcze przed ślubem i nic. Przez siedem miesięcy nic. Bardzo chcę tego dziecka. Marek też pragnie potomka. Wiem, że jest na to gotowy, a mimo to nie mogę mu go dać. Helena coraz bardziej zaczyna naciskać. Przy każdym spotkaniu dopytuje się kiedy zostanie babcią, robi aluzje, byśmy szybciej się decydowali – łza spłynęła po jej policzku – a my się zdecydowaliśmy. I co z tego? – Milewska mocno ją przytuliła – Cały czas próbujemy i nic. A co, jeśli jestem bezpłodna? – wyszeptała
- Kochanie, błagam cię nie pisz od razu czarnego scenariusza. Może po prostu potrzebujecie więcej czasu. W ostatnim roku wiele się zdarzyło. Żyłaś w ciągłym stresie. Daj sobie trochę czasu. Byłaś u lekarza? – zapytała, gdy przyjaciółka powoli zaczyna się uspokajać
- Tak powiedział, żeby jeszcze trochę poczekać. Jeśli nic się nie zmieni, za jakieś dwa, trzy miesiące zacznie robić szczegółowe badania. Boję się ich wyniku. Boję się szczerze porozmawiać o tym z Markiem. Na razie oboje udajemy, że nie ma problemu, ale widzę, że zadręcza się tym równie mocno, jak ja – kolejne łzy pociekły po jej policzku
- Wszystko będzie dobrze. Przede wszystkim powinnaś być spokojna. Tylko spokój i cierpliwość może wpłynąć na ciebie pozytywnie. Stres z pewnością wam nie pomoże. Powinniście złapać trochę oddechu. Firma ma się świetnie. Może jeźdźcie na jakiś urlop. Chociaż na tydzień. Nawet taka krótkotrwała zmiana otoczenia potrafi pomóc.
- Może masz rację – powiedziała już spokojnym tonem.
- Głowa do góry. Zobaczysz, w przyszłym roku będziesz się martwić, kiedy w końcu wyśpisz się w nocy, będziesz czekać na pierwszy ząbek i słowo ‘mama’ – pogładziła Dobrzańską po plecach – Będziecie mieć całą gromadkę dzieci – Ula zaśmiała się nerwowo. Chciała, by słowa Milewskiej się spełniły.

piątek, 6 września 2013

Miniaturka IX 'Nadzieja umiera ostatnia'

Przemierzała właśnie korytarz na piątym piętrze kierując się w stronę windy. Dawno jej tutaj nie było. Czuła się trochę dziwnie. Z tym miejscem, z tym budynkiem, a zwłaszcza z tym piętrem wiązało się tak wiele wspomnień. Tych dobrych i tych złych. Wielokrotnie podczas ostatnich dwóch miesięcy robiła bilans zysków i strat. Koniec końców wychodził dodatni. Mimo wszystko. Mimo krzywd, jakie zaznała, mimo upokorzeń, zawodów, cierpienia. To tu się zakochała. Po raz pierwszy, prawdziwie, całą sobą. To tu poznała człowieka, który owszem, skrzywdził ją, ale przede wszystkim wywrócił jej życie do górny nogami, w tym pozytywnym znaczeniu. To dzięki niemu przeżyła kilka naprawdę szczęśliwych i wyjątkowych chwil, które będzie pamiętała do końca życia. To dzięki niemu przez wiele miesięcy miała ochotę wstawać z łóżka. Dzięki niemu i jego cudownym oczom, odnajdywała w sobie siłę, by wykonywać tytaniczną pracę, by niekiedy zaharowywać się, a w zamian otrzymać jego uśmiech, ciepłe spojrzenie, czy najzwyklejszy pocałunek w skroń. Wiele przez niego wycierpiała, ale musiała przyznać, że także wiele mu zawdzięcza. To dzięki niemu stała się atrakcyjną kobietą, która potrafi uwierzyć w siebie, która zdaje sobie sprawę ze swojego piękna. Nawet jeśli nie zewnętrznego, to wewnętrznego. Ale on swoim zachowaniem, zwłaszcza w SPA, pozwolił jej uwierzyć, że jest piękna również zewnętrznie. Przy nim taka się czuła. Wyleczył ją z kompleksów jeszcze przed zmianą image’u. Pośrednio dzięki niemu stała się atrakcyjna, a przede wszystkim pewna siebie. Utwierdził ją w przekonaniu, że jest najlepsza. Wierzył w nią od samego początku. Bez wahania oddał w jej ręce swoją firmę. Nie zawiodła go. Wyprowadziła Febo&Dobrzański na prostą. Zgodziła się zostać prezesem, bo czuła, że jest mu to winna. Zgodziła się ratować firmę dla niego. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy żałowała tylko jednego – że go nie zatrzymała. Tak naprawdę nie tylko tego żałowała. Mogłaby wymienić całą listę związaną z nim. Żałowała, że nie pozwoliła mu wyjaśnić, że za każdym razem, gdy podejmował próbę ucinała dyskusję, że przed nim uciekała, opieprzała za wszystko i wszystkich, że pozwoliła mu wyjechać, że pozwoliła mu uwierzyć, że nic już dla niej nie znaczy, że dawała mu do zrozumienia, że jest szczęśliwa z Piotrem. Może gdyby tuż przed pokazem zdecydowała się jednak zadzwonić zostałby? Ciężko było teraz snuć teorie co by było gdyby. Prawda była taka, że go odtrąciła, gdy próbował wyjaśnić i znów się do niej zbliżyć. Pozwoliła mu odejść. Była na siebie wściekła i miała do siebie żal. Chciała przeżywać swoją porażkę w samotności. Chciała uciec przed dręczącymi ją myślami o utraconej miłości. Tak, teraz wiedziała, że to była miłość również z jego strony. Ten list, który dał jej Maciek, mówił wszystko. Straciła swoją szansę na szczęście. Kilka dni po jego wyjeździe poprosiła Krzysztofa Dobrzańskiego o spotkanie. Zrzekła się stanowiska. Wiedziała, że zostawia seniora samego, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Musiała uciec przed swoim rozczarowaniem. Wyjechała do kolejnej samotni Pshemko z nadzieją, że nie spotka tam nowego Piotra. Tym razem miała spokój. Mogła pobyć sama ze swoimi myślami i w ciszy obwiniać się o zabicie tej miłości, która nawet nie zdążyła się w pełni rozwinąć. Będąc tam była przekonana, że być może już nigdy się nie spotkają, a nawet jeśli, to zapewne on będzie już mężem Pauliny Febo. Dziś, podczas swojej pierwszej wizyty od czasów rezygnacji, dowiedziała się, że nic bardziej mylnego. Chciała po prostu odwiedzić przyjaciół, a już od progu doniesiono jej, że on wrócił. Wrócił niespełna dwa tygodnie po swoim wyjeździe. Wrócił bez Pauliny i znów jest prezesem. Była zaskoczona, ale i szczęśliwa. W pierwszej chwili, gdy Milewska przekazała jej te informacje, chciała do niego iść. Ostatecznie zrezygnowała. Uznała, że to będzie idiotyczna sytuacja, gdy tak ni stąd ni zowąd wparuje do jego gabinetu, nie posiadając racjonalnego powodu wizyty. Musi poczekać na odpowiednią chwilę, pretekst. Obiecała przyjaciółkom, że odwiedzi je za kilka dni. Może przypadkiem na niego wpadnie. Mijała właśnie sekretariat. Miejsce, w którym spędziła wiele miesięcy. Przystanęła na chwilę. Spojrzała na biurko stojące pod oknem. Niegdyś jej, dziś było zajęte przez młodą, mało atrakcyjną dziewczynę. Musiała przyznać, że jednak go zmieniła. Najwyraźniej zaczął stawiać na brzydsze, ale mądrzejsze. Uśmiechnęła się do siebie w duchu. I wtedy drzwi jego gabinetu się otworzyły i stanął w nich on z plikiem dokumentów w ręku. Nie zwrócił na nią uwagi, tylko od razu skierował swoje spojrzenie na sekretarkę. Znów miała okazję słyszeć jego głos. Barwę, za którą tak bardzo tęskniła. 
- Ewa, wyślij to jeszcze dzisiaj do Time Fashion, a te dwie kartki skseruj w pięciu egzemplarzach i dołóż do tej czarnej teczki na jutrzejsze posiedzenie zarządu – odparł uprzejmie i ponownie skierował się w kierunku drzwi. Sekretarka powiodła za nim tęsknym spojrzeniem. Doskonale to widziała. Pomyślała, że ona musiała zachowywać się podobnie będąc na jej miejscu. Najwyraźniej musiał poczuć, że ktoś uważnie mu się przygląda, bo nim zniknął za drzwiami spojrzał w jej stronę. Spojrzał i zamarł. Chwilę stał nieruchomo najwyraźniej zastanawiając się, czy wyobraźnia nie płata mu figla.
- Ula? – zapytał, a jego twarz momentalnie się rozpromieniła
- Witaj, miło cię widzieć – odparła delikatnie się uśmiechając.
Otaksował ją zachwyconym spojrzeniem. Wyglądała jeszcze piękniej, niż kilkanaście tygodni temu. Zastanawiał się, jak ona to robi. Idealnie ułożone włosy, sukienka podkreślająca jej wszystkie atuty, czarujący uśmiech i te oczy, naprawdę wyjątkowe. Stała przed nim bogini, jego bogini, którą kochał całym sobą i której pragnął.
- Nie wiedziałem, że jesteś w firmie – rzucił, zbliżając się do niej. Poczuła zapach jego perfum. Wciąż tak oszałamiający.
- Byłam u Ali. Właśnie wychodzę – delikatnym ruchem wskazała głową windę. Przyjrzał jej się uważnie, by po chwili się odezwać
- A może masz ochotę wypić ze mną kawę? – zapraszającym gestem pokazał jej drzwi swojego gabinetu. Niepewnie spojrzała mu w oczy i z delikatnym uśmiechem odpowiedziała
- Chętnie
Ruszyli, ramię w ramię pokonując te kilka kroków. Otworzył jej drzwi wpuszczając do środka. Gdy tylko je minęła, a on wchodził tuż za nią, odezwała się jego sekretarka
- Marek, pamiętaj, że za dwadzieścia minut masz spotkanie z Terleckim – w tonie jej głosu Ula dostrzegła coś dziwnego. Zazdrość? Obawę?
- Odwołaj – rzucił nawet na nią nie spoglądając
- Ale Marek, czekałeś na to spotkanie od dwóch tygodni – niechętnie się zatrzymał i spojrzał w kierunku dziewczyny. W jego wzroku można było dostrzec irytację. Tak. Prezes Dobrzański był niezwykle zirytowany. Zamiast od kilkunastu sekund siedzieć w swoim gabinecie naprzeciw kobiety jego życia, on dyskutuje ze swoją sekretarką, która usilnie próbuje go przekonać, że jakiś nadęty biznesmen jest w tej chwili najważniejszy.
- Odwołaj – powtórzył ostrzejszym tonem
- Nie wiem czy pamiętasz, że on wylatuje na miesiąc do Anglii. Bardzo ci na tej rozmowie zależało. Może dobrze by było przełożyć waszą kawę na inny termin – mówiła spokojnie, unikając jego wzroku. Tego już było za wiele. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie trafił go w tym momencie szlak.
- Moja droga – zaczął drwiąco – uwierz, że ja doskonale wiem na której rozmowie mi zależy! – westchnął. Nie krył, że zachowanie Ewy trochę go dziwiło. Nigdy tak się nie zachowywała – Kim ty dla mnie jesteś, co? – zapytał nagle – Moją matką, moją żoną, że możesz mi mówić, co mam robić, czy moją sekretarką?
- Sekretarką – odparła cicho, a pod powiekami zaczęły gromadzić jej się łzy
- Właśnie – podkreślił – Więc bardzo cię proszę zrób to, o co cię proszę. Przełóż to spotkanie na najbliższy termin i zrób nam dwie kawy, takie jak zwykle – ruszył w kierunku drzwi, lecz zatrzymał się jeszcze na ułamek sekundy rzucając krótkie – aaa i nie ma mnie dla nikogo.
Bacznie przysłuchiwała się toczącej się w sekretariacie dyskusji. Nie, nie podsłuchiwała. Po prostu Marek zostawił uchylone drzwi, a mówił na tyle głośno i wyraźnie, że słyszała każde jego słowo. Śmiała się pod nosem. Jego nowa sekretarka zachowywała się podobnie jak ona. Przecież Cieplakówna będąc na jej miejscu też broniła innym kobietom dostępu do prezesa. Chciała go zająć innymi sprawami wagi kosmicznej, by tylko nie zamykał się w gabinecie z Klaudią, Domi czy inną kobietą. Ale była także pewna drobna różnica. Jej nie traktował w taki sposób. Do niej nigdy się tak odzywał, nie ustawiał jej do pionu, nie przypominał w tak brutalny sposób, gdzie jest jej miejsce. Ona miała przyzwolenie na wkraczanie do jego życia prywatnego. Ewa najwyraźniej nie. Bardzo ją to cieszyło. Znalazł się wreszcie w środku. Widziała, że jest lekko zdenerwowany tą wymianą zdań. Usiadł w fotelu. Miał ochotę znaleźć się obok niej na kanapie, ale wciąż w pamięci miał ich relacje sprzed premiery FD Gusto. Niby było normalnie, ale wciąż go unikała. Nie chciał jej krępować swoją zbytnią bliskością. Znów utonął w jej oczach. Nawet nie próbował ukryć tego, jak bardzo się ciszy, że jest tutaj z nim. Miał to ewidentnie wymalowane na twarzy.
- Sądziłem, że jesteś w Bostonie – zbarczył brwi i jakby z pogardą wypowiedział nazwę tego amerykańskiego miasta
- Jak widzisz nigdzie nie pojechałam – odparła wzdychając na wspomnienia decyzji, którą początkowo podjęła. Teraz wiedziała, że ten wyjazd to byłby największy błąd jej życia. 
- Piotrowi cofnęli staż? – dopytywał. Chciał wiedzieć, czy wciąż są razem.
- Nie. Piotr pojechał. Ja zostałam. Nie potrafiłam zostawić rodziny i – urwała. Miała ochotę powiedzieć ‘i ciebie’, ostatecznie wybrnęła z tego niemal okrężną drogą – i tego wszystkiego.
Usłyszeli ciche pukanie i po głośnym ‘proszę’ wypowiedzianym przez Marka, w drzwiach pojawiła się Ewa. Mierząc Cieplakównę wzrokiem postawiła na stoliku tacę z dwiema filiżankami. Ku ogromnemu rozczarowaniu sekretarki, Marek nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem, o uśmiechu nie wspominając. Cała jego uwaga skupiała się na Uli. Bacznie jej się przyglądał z błąkającym się na ustach tajemniczym uśmiechem. Nim kobieta zdążyła opuścić pomieszczenie zdążyła jeszcze usłyszeć kolejną wymianę zdań swojego szefa i jego gościa
- Ty pijesz kawę z mlekiem? Od kiedy zagorzały fan małej czarnej przekonał się do mojej wersji? – zapytała ze śmiechem
- Od kiedy zrozumiałem, że smakuje lepiej – puścił jej oczko. Coś się zmieniło i czuł to. Ewidentnie to czuł. Zachowywała się inaczej. Inaczej z nim rozmawiała. Inaczej, niż przed jego wyjazdem. Miał wrażenie, że pewna bariera między nimi pękła i jest całkiem normalnie. Podobało mu się to. Postanowiła zapytać go o swoją następczynię
- To twoja nowa sekretarka? Co z Anią?
- Ewa? Tak – pokiwał głową – pracuje tu od czterech, czy pięciu tygodni. Ania zajęła się sprzedażą internetową. Dzięki tobie i Maćkowi całkiem dobrze się rozwinęła ta gałąź dystrybucji naszych kolekcji.
- Wygląda na kompetentną. Widzę, że zacząłeś stawiać na profesjonalistki – spojrzała na niego znacząco. Faktycznie celowo wybrał mniej urodziwą, acz zdolniejszą. Nie o to chodziło, że atrakcyjna sekretarka kusiłaby go. Nie, on już się nie dawał skusić. Po prostu nie chciał mieć problemów w pracy, nie chciał, by jakaś roztrzepana pudernica zaprzepaściła wyniki wypracowane przez Ulę.
- Radzi sobie całkiem nieźle. Całkiem nieźle ogarnia te wszystkie papiery i mój kalendarz. Ale prawda jest taka, że tobie nie dorasta nawet do pięt
- Nie ma ludzi niezastąpionych
- Ty jesteś wyjątkiem – spojrzał jej prosto w oczy – Ciebie nie da się nikim zastąpić.
Zaczęła się zastanawiać, czy to zdanie, które sekundę wcześniej padło z jego ust ma drugie dno. Nic nie powiedziała. Uśmiechnęła się tylko uroczo. Odstawiła pustą filiżankę i spojrzała na zegarek.
- Będę się zbierać. Ja mam wolne, ale ty jesteś w pracy – chwytając w rękę torebkę wstała
- Zostań jeszcze – poprosił gwałtownie zrywając się z miejsca – A tak w ogóle, to spieszysz się gdzieś? Dasz się zaprosić na lunch?
- Mam wolny cały dzień – w głębi duszy cieszyła się z tej propozycji. Nie miała ochoty jeszcze się z nim rozstawać. Chciała go zapytać o tak wiele rzeczy. Na przykład o jego relacje z panną Febo
- Świetnie – niemal klasnął w dłonie – daj mi pół minuty – dziarskim krokiem ruszył w kierunku biurka, pospiesznie pakując swoje rzeczy do teczki. Zastanawiała się, czy przypadkiem pan prezes dzięki niej nie zamierza zrobić sobie wagarów i urwać się z pracy już o trzynastej. Najwyraźniej takie miał plany. Nigdy na lunch nie zabierał teczki. Nawet, gdy był to posiłek pseudo biznesowy. Po chwili znalazł się tuż obok niej i z uśmiechem otworzył jej drzwi. Odkąd tylko się spotkali zachowywał się jak pięciolatek, który na gwiazdkę dostał wymarzony prezent. Ale tak właśnie się czuł. Spotkanie jej było takim wyjątkowym prezentem, jaki podarował mu los.
- Uleńka? – zapiszczała Kubasińska, gdy tylko pojawili się w drzwiach – Jak miło cię widzieć kochana – rzuciła jej się na szyję. Marek tylko zaśmiał się pod nosem.
- Ciebie też miło widzieć Viola – odparła ledwie słyszalnie, bo Violetta ściskała ją tak mocno, że znacznie ograniczyła jej dopływ powietrza
Zaczęła coś paplać o tym, jak cudownie Cieplak wygląda, jaką ma szałową sukienkę i do którego chodzi fryzjera. W tym czasie Marek zwrócił się do Ewy
- Wychodzę. Dziś mnie już nie będzie. Wszystkie sprawy priorytetowe kieruj do Sebastiana – dziewczyna tylko posłusznie kiwnęła głową. Spojrzał na Ulę, która ledwo radziła sobie z dziewczyną jego przyjaciela.
- Viola, bardzo cię przepraszam, ale właśnie wychodziliśmy – położył delikatnie dłoń na plecach panny Cieplak. Nawet się nie zastanawiał. Po prostu wyszło to jakoś tak odruchowo. Ucieszył się, gdy się nie odsunęła, a wręcz mocniej naparła na jego rękę.
- Pani prezes i pan prezes. Jak za starych, dobrych czasów – uśmiechnęła się Kubasińska. Oni tylko spojrzeli na siebie ukradkiem. Ula ruszyła w kierunku wind, a Marek zostając nieco z tylu zdążył jeszcze szepnąć sekretarce na ucho
- Violka, trzymaj kciuki. I nikomu ani słowa – w odpowiedzi puściła mu oczko i teatralnie machając na pożegnanie.
Zamiast skierować się do Bacaro lub Ogrodów Smaku, zaprowadził ją do samochodu. Jechali już dobre dwadzieścia minut. Wyjeżdżali z miasta. Luźno dyskutowali. Głównie o Violce i Sebie, który dzielnie znosi jej humory i wybuchy euforii. Tak naprawdę nawet nie zapytała dokąd ją zabiera. Już dawno byli poza Warszawą, gdy wreszcie zatrzymał samochód na podjeździe gospody o nazwie ‘Czarny Staw’. Było tam swojsko. Trochę się zdziwiła. Zwykle wybierał lokale bardzo wystawne, eleganckie. Swe kroki od razu skierował w stronę tarasu, na którym znajdowało się kilkanaście stolików. Teraz już rozumiała. Taras był tak naprawdę drewnianą platformą wychodzącą w głąb niewielkiego jeziora. Tafla wody, las i śpiew ptaków. Pogoda była idealna. Było tak, jak w SPA. Uśmiechnęła się pod nosem. Musiała stwierdzić, że od momentu, gdy dzisiaj go zobaczyła, uśmiech niemal nie schodził jej z twarzy.
Odsunął jej krzesło. Po chwili młoda dziewczyna w góralskim stroju podała im karty.
- Ja nie przypuszczałam, że znasz takie miejsca.
- Byłem tu ostatnio na obiedzie z Korzyńskim. Nie wiem skąd on zna ten lokal, ale mnie się bardzo spodobał – na chwilę oderwał wzrok od karty i spojrzał na nią - Przypomina mi pewne miejsce, z którym wiążą się piękne wspomnienia – jak gdyby nigdy nic powrócił do analizowania menu. Postanowiła nie reagować. Złożyli zamówienie i po raz setny tego dnia zatonęli w swoich spojrzeniach – Wrócisz do firmy?
- A co, znudziła ci się już zabawa w prezesa?
- Miałem na myśli raczej twoją wcześniejszą posadę. Wciąż potrzebuję dyrektora finansowego z prawdziwego zdarzenia. Ale jeśli chcesz, możesz być znowu prezesem. Nie mam nic przeciwko – zaskoczyły ją jego słowa. Kiedyś rękami i nogami bronił się przed ustąpieniem ze stanowiska.
- Jak na razie utrzymuję się z dochodów PRO-S. Miałam zacząć szukać jakiejś pracy…. – zawahała się – A co na to Aleks?
- Aleksa nie ma. Po twoim sukcesie z Gusto wyjechał do Mediolanu. Poniósł porażkę i jeszcze się nie podniósł – zaśmiał się - Siedzą razem z Pauliną. Ponoć ma rozkręcać jakiś biznes. Jutro mamy posiedzenie zarządu, ale przysłał ojcu jakieś pełnomocnictwa – opowiadał podczas obiadu – To będzie istny teatrzyk. Pic na wodę. Posiedzenie zarządu - ja, ojciec i Turek jako p.o. dyrektora. Febo się wyłączyli i są bardziej figurantami, którym zależy tylko na dochodach z tytułu współudziałowca. W każdym razie dla mnie jeszcze lepiej. Przynajmniej nikt mi nie przeszkadza. Turek jest usłużny, ale mnie drażni. Zdecydowanie lepiej byłoby, gdybyś ty wróciła.
- Zastanowię się
- Chcesz, żebym cię prosił? Dobrze, mogę cię prosić – nalegał
- Dobrze. Niech stracę – zaśmiała się
- Nie stracisz. Możesz tylko zyskać – rzucił tajemniczo - Bardzo się cieszę, że jednak nie wyjechałaś do Bostonu – ten błysk w oku był widoczny na kilometr
- Uwierz mi, ja również. A ty czemu nie jesteś w Mediolanie?
- Wyjechałem z Pauliną na krótki urlop, na czysto przyjacielskich zasadach. Chciałem odwiedzić dawnych znajomych, na chwilę oderwać się od tego, co było tu w Warszawie – urwał na chwilę zamyślony – tak naprawdę chciałem uciec od ciebie – powiedział szczerze, patrząc jej prosto w oczy - Uciekłem, bo nie potrafiłem się z tobą pożegnać. Było mi łatwiej wyjechać niby to na urlop i mieć świadomość, że wylatujesz z Polski, gdy ja jestem daleko, gdy nie mam możliwości zatrzymać cię.
- Dlaczego nie zostałeś? Może ja chciałam, żebyś mnie zatrzymał – zaskoczyła go tym pytaniem i tym co powiedziała tuż po nim. Zaskoczyło go jej słowa
- Bo sądziłem, że nie możesz już na mnie patrzeć. Byłem przekonany, że chcesz tego wyjazdu, że chcesz być z Piotrem.
- Nie chcę – powiedziała zdecydowanie, wpatrują się w jego oczy


Bawił się kosmykami jej włosów. Uwielbiał to robić. Chłonął jej zapach.
- Kocham cię – szepnął, gdy opuszkami palców zaczęła gładzić jego tors.
- Tak długo czekałam, żeby to usłyszeć – powiedziała równie cicho, by nie burzyć tej idealnej atmosfery
- Tak długo czekałem, że ci to powiedzieć – spojrzał jej w oczy  - Gdy byłem przekonany, że wyjechałaś z Piotrem, że być może już nigdy się nie zobaczymy, straciłem nadzieję. Jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia i moja umarła, gdy zrozumiałem, że tuż po premierze Gusto będziesz w Bostonie. Powoli zacząłem się godzić z tym, że już nigdy nie będę szczęśliwy. I ty znów stanęłaś na mojej drodze – musnął ustami czubek jej nosa
- Nawet mi przez myśl nie przeszło, że taki będzie finał naszego dzisiejszego obiadu – zaśmiała się perliście, czym wywołała uśmiech również na jego twarzy
- Cieszę się, że zrezygnowaliśmy z deseru. Zdecydowanie wolę tą wersję zakończenia posiłku – szepnął mocniej przyciągając ją do siebie. Tym razem ułożyła głowę na jego piersi. Czuła bicie jego serca. Wiedziała, że bije tylko dla niej
- Specjalnie wybrałeś to miejsce. Wiedziałeś, że oprócz świetniej kuchni mają tu także pokoje dla gości. Panie Dobrzański, pan mnie uwiódł! – powiedziała z udawaną pretensją w głosie
- Panno Cieplak bardzo się cieszę, że dała się pani uwieść – szepnął prosto w jej usta, by po chwili złączyć ich wargi w namiętnym pocałunku – Obiecaj mi, że już zawsze będziemy razem – poprosił opierając swoje czoło o jej i intensywnie wpatrując się w jej oczy
- Nie muszę ci tego obiecywać. Wiesz przecież, że cię kocham
- Teraz już wiem – przytulił ją z całych sił. Nareszcie odzyskał spokój duszy i szczęście.