B

poniedziałek, 29 lipca 2013

'Po drugiej stronie nieba' III

Niechętnie zmotywował się do wstania z łóżka i pójścia do pracy. Liczył, że tam ją spotka i może uda mu się namówić ją na rozmowę. A jeśli nie w biurze, to może chociaż po pracy. Musiał spróbować jej wytłumaczyć. Dobrzański, co tu jest do tłumaczeni? Przeleciałeś  swoją byłą dziewczynę. Tego nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Matka z ulgą przyjęła, że jedzie do DF. Ratowanie rodziny to jedno, ale firma też wymagała uwagi i jego obecności. Krzysztofa nie było, Aleks i Paulina kilka lat temu sprzedali swoje udziały i założyli w Mediolanie dom mody ‘Febo’. Firma została w rękach Dobrzańskich zmieniając nazwę na Dobrzański Fashion. Ktoś musiał nią kierować, a Sebastian nie był najodpowiedniejszym kandydatem na po. prezesa. Podjechał pod budynek firmy. Samochodu jego żony nie było nigdzie w pobliżu. Liczył się z tym, że może jej wcale nie zastać w pracy. Jeśli jej nie będzie pojedzie do domu. Wjechał na piąte piętro przyciągając uwagę wszystkich pracowników znajdujących się w koło. Nie wyglądał najlepiej. Zmęczona twarz, dwudniowy zarost i smutek bijący z oczu to jego dzisiejszy znak rozpoznawczy. Rzucił krótkie ‘cześć’ do dziewczyn i nie zważając na paplaninę Violetty zamknął się w gabinecie. Wychylił głowę jeszcze na chwilę, by powiedzieć do Ani krótko i stanowczo ‘odwołaj wszystkie dzisiejsze i jutrzejsze spotkania’. Nim zdążył zatonąć w swoim prezesowskim fotelu do gabinetu wparował Olszański.
- No witamy prezesa – przywitał się ze śmiechem – Jak wyjazd? – Dobrzański skrzywił się. Wolałbym o nim nie pamiętać.
- Działo się wczoraj coś ważnego? – zapytał zgrabnie zmieniając temat
- Nie. Luz. Parę papierków czeka do podpisania. A i dla Ulki przyszły jakieś faktury. Jest u siebie, to od razu jej zaniosę?
- Nie ma – odparł krótko
- Będzie później? – dopytywał kadrowiec
- Nie wiem – wzruszył ramionami i spojrzał na kumpla pustym wzrokiem
- Pokłóciliście się? Czyżbyś się nie sprawdził po powrocie z delegacji? – zapytał nabijając się z prezesa.
- Wyjdź – powiedział stanowczo
- Stary, wyluzuj – Sebastian spoważniał widząc, że to coś poważniejszego – Co się stało?
- Nie chcę o tym rozmawiać – odparł i spojrzał na przyjaciela w charakterystyczny sposób, dając mu tym samym znak, by opuścił jego biuro.
Olszański minął się w drzwiach z Milewską. Weszła do jego gabinetu z białą kartką w ręku.
- Dzień dobry – powiedziała. W jej tonie głosu wyczuł chłód. Zerwał się z miejsca.
- Witaj – chciał się do niej uśmiechnąć, ale zamiast tego na jego twarzy pojawiło się coś na kształt grymasu. Widział, że ona już wie.
- Ula prosiła bym dała ci to – na dźwięk imienia swojej żony serce niebezpiecznie przyspieszyło. Rzucił wzrokiem na kartkę papieru i już wiedział, że Ula nie pojawi się dziś w biurze. Jutro z resztą też. Był naiwny myśląc, że jak gdyby nigdy nic spotkają się dzisiaj w siedzibie firmy. Pocieszał się faktem, że nie złożyła wypowiedzenia, a jedynie prośbę o miesiąc urlopu.
- Jak ona się czuje? – zapytał unikając jej wzroku. Gorzko zaśmiał się w duchu. Od kilku dni nie potrafił patrzeć ludziom w oczy. Na swoje odbicie w lustrze też nie mógł patrzeć. Brzydził się sobą.
- Świetnie! Powiedziałabym, że wręcz rewelacyjnie. Świętuje – każde jej słowo, aż ociekało ironią
- A tak poważanie? – wyszeptał spuszczając głowę
- Tak poważnie, to jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tyle płakał – powiedziała z pretensją w głosie i skierowała się do wyjścia
- Jest w domu, czy w Rysiowie? Muszę z nią porozmawiać…
- Ty jedyne co musisz zrobić, to dać jej spokój i pozwolić się wyciszyć – rzekła stanowczo i wyszła trzaskając drzwiami.
Schował twarz w dłonie. On cierpiał, ale miał świadomość, że ją to wszystko boli dwa razy mocniej. Pieprzony ze mnie łajdak! A ona tak we mnie wierzyła… Zranił ją i zawiódł na całej linii. Miał ochotę umrzeć, by już nigdy nie widzieć tych cudownych, błękitnych oczu przepełnionych żalem i bólem. Zawiódł ją. Siebie też. Cholerna chwila zapomnienia. Co mnie napadło?
Poinformował Turka, że przez miesiąc będzie zastępował jego żonę, która jest na urlopie. Całe szczęście, że chociaż ten lizus nie dociekał dlaczego jego bezpośrednia przełożona zrobiła sobie tak nagle wolne. Do końca dnia nawet na chwilę nie wyszedł ze swojego gabinetu. Pragnął ukryć się przed całym światem.

Nie zważając na temperaturę za oknem rozpaliła w kominku. Usiadła przed nim po turecku, trzymając na kolanach album ze zdjęciami. Setki fotografii przedstawiały kolejne momenty z ich życia. Weekend w Budapeszcie, podczas którego jej się oświadczył, ślub podczas którego ślubował jej miłość i wierność, wakacje na Dominikanie, pierwsza gwiazdka we trójkę, urodziny Szymka. Rwała na pół ich wspólne zdjęcia i kolejno paliła w kominku. Zachowała tylko te, na których byli we trójkę. To nie wina Szymona, że jego rodzice zniszczyli ich rodzinę. Miał prawo mieć pamiątki z okresu dzieciństwa, gdy jego rodzice potrafili się jeszcze kochać i być razem. Ogień trawił ich zdjęcia, ale ona tych wspólnych obrazów nie potrafiła wyrzuć ze swojego serca i swojej pamięci. Znów płakała.
Ta zdrada tak bardzo ją bolała. Nigdy nie przypuszczała, że będzie musiała przechodzić przez to samo piekło, co inne zdradzane kobiety. Kiedyś się bała, ale po kilku latach razem stwierdziła, że Marek naprawdę ją kocha, że zdrady i romanse ich nie dotyczą, że to wszystko dzieje się gdzieś daleko, obok nich i nigdy nie ma prawa zdarzyć się w ich rodzinie. Nigdy nie sądziła, że będzie przechodziła przez to samo piekło, co Paulina... Bo Febo przecież nie kochał, dlatego ją zdradzał. Ona należała do tej grupy kobiet, które rozkochały go w sobie. Była to mikroskopijna grupa. Jednoosobowa. Tak jej się przynajmniej wydawało. Uświadamiała sobie, że tak naprawdę Febo nigdy nie mogła kochać Marka. Bo jak się kocha, to zdrada boli tak bardzo, że nie można tak łatwo wybaczyć. Kocha się i jednocześnie nienawidzi. Na ewentualne wybaczenie potrzeba czasu, a Febo wybaczenie i kolejną porcję zaufania przyznawała mu z przydziału. Ona nie potrafiła przejść obok jego występku obojętnie.
Nie radziła sobie z własnym życiem. Nie radziła sobie sama ze sobą. Nie wiedziała, jak będzie wyglądało jej życie bez Marka. Bo przecież on zawsze był obok. Zaczęła prawdziwie żyć, oddychać pełną piersią, gdy spróbowali po raz drugi, gdy byli razem tak na sto procent. Nienawidziła go, ale odkąd się wyprowadził nie mogła znaleźć sobie miejsca. Potrzebowała go. Tak bardzo go potrzebowała, a jednocześnie wiedziała, że nie potrafi wybaczyć i zaufać. Czy kiedykolwiek będę w stanie mu wybaczyć? Czy będę potrafiła jeszcze z nim być? Nie potrafiła odpowiedzieć na te pytania. Było to dla niej zbyt trudne i było na te odpowiedzi za wcześnie. Podjęła decyzję. Musi wyjechać.

- Stary, co się z tobą dzieje? Od trzech dni cię nie poznaję – Sebastian spojrzał na przyjaciela strapiony. Widział, że przyjaciel dziwnie się zachowuje. Ilekroć wchodził do jego gabinetu, ten stał tępo wpatrzony w panoramę Warszawy, malującą się za oknem. Był małomówny, a jeśli już się odzywał, to zbywał wszystkich półsłówkami. Olszański przyjął sobie za punkt honoru dowiedzieć się co się stało. A że coś się stało był pewien. Zachowanie Marka połączone z ciągłą nieobecnością pani dyrektor nie było przypadkowe.
- Dręczą mnie wyrzuty sumienia – odparł gorzko Dobrzański. Przyjaciel zmarszczył brwi intensywnie zastanawiając się, o co czym mówi prezes – Zdradziłem ją – wyszeptał wciąż patrząc przed siebie.
- Co zrobiłeś?! – Olszański krzyknął na tyle głośno, że z pewnością słyszał go Pshemko piętro niżej – Stary, tobie kompletnie odbiło?! 
- I kto to mówi? Patrzcie, święty się znalazł! – wrzasnął Dobrzański. Był wściekły na siebie… chciał sobie ulżyć wyżywając się na przyjacielu.
- Święty nie jestem i nie byłem, ale ja swojej żony na prawo i lewo nie zdradzam! – nawet nie próbował ukryć swojego zdenerwowania – Dobrze pamiętam, jak kiedyś żyliśmy, ale ja w przeciwieństwie do ciebie dorosłem! Jestem odpowiedzialny za swoją rodzinę i swoje dziecko i nigdy bym tego Violce nie zrobił, bo za bardzo ją kocham! Pieprzony Casanova! – zaśmiał się złośliwie - Co, znudziła ci się wierność? – zadrwił - Ja myślałem, że doceniłeś to, że wybaczyła ci te wszystkie kłamstwa, że mimo wszystko cię chciała… Tak za nią biegałeś, prosiłeś, a teraz co? Zachciało ci się nowych wrażeń?! Jesteś żałosny i nic się nie zmieniłeś! – krzyknął po raz ostatni i wyszedł trzaskając drzwiami.
Dobrze wiedział, że Sebastian ma rację. Nie potrafił zrozumieć jak mógł być takim głupcem. Łajdak i tchórz! – wyrzucał sobie. Zdradził i kłamał. Jak zwykle. Nie potrafił wyciszyć wyrzutów sumienia. Dobrze wiedział, że ta zdrada boli Ulę bardziej, niż gdyby przyszedł, stanął przed nią i powiedział, że chce rozwodu, bo kocha inną. Wiedział, że to zdrady, a nie braku miłości Ula bała się najbardziej. Chyba dlatego, że doskonale wiedziała, jak kiedyś żył. Wielokrotnie była świadkiem jego wyskoków, jeszcze za czasów związku z Pauliną. Zawsze potępiała jego zachowanie i nie potrafiła zrozumieć. Tą zdradą zadał jej cios poniżej pasa i doskonale wiedział, że jego żona, mimo iż jest bardzo silną kobietą, tak łatwo się z tego nie podźwignie. Zdawał sobie sprawę, że stracił coś bezpowrotnie. Wiedział, że miłość, którą go obdarzyła już nigdy nie będzie taka sama. Jeśli jeszcze w ogóle będzie... Chwila zapomnienia dużo go kosztowała.

Usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości. Serce gwałtownie przyspieszyło, gdy na wyświetlaczu zobaczył imię ‘Ula’. Czyżby odsłuchała moją wiadomość? Może odebrała sms’y? Boże, spraw by chciała ze mną rozmawiać. Drżącym palcem nacisnął kopertę i odczytał kilka słów, które pozbawiły go złudzeń. ‘Chcę żebyś zabrał dzisiaj resztę swoich rzeczy’. Westchnął. Przynajmniej się z nią zobaczę. Bardzo się mylił. Gdy tuż po siedemnastej wkroczył do ich domu napotkał ciszę, spokój i Alicję. Gdy Milewska zobaczyła duży bukiet czerwonych róż, który dzierżył w dłoni odezwała się
- Uli nie ma – widziała, że ta informacja zbiła go z tropu
- A gdzie jest? – miał nadzieję na rozmowę z żoną, ale liczył także na spotkanie z synem
- Wyjechała z twoją matką i Szymkiem na kilka dni nad morze – powiedziała zgodnie z prawdą. Pokiwał głową ze zrozumieniem – Prosiła, byś zostawił mi klucze – spojrzał na Milewską ze smutkiem. Położył na szklanej ławie bukiet, a obok niego klucze do ich domu. Ruszył na górę pakować swoje rzeczy.

Wrócił późnym wieczorem do Konstancina. Zamknął się w swoim pokoju. Nie zapalał światła. Położył się na łóżku i myślał. Zaśmiał się w duchu. Przez ostatnie kilka dni myślał o swoim życiu więcej niż przez ostatnie trzydzieści lat. Wokół panowała cisza. Odkąd zabrakło w jego życiu Uli i Szymona otaczała go cisza. Brakowało mu jej głosu, brakowało mu śmiechu syna. Nienawidził ciszy! Zamknął oczy. Pod powiekami przelatywały mu różne obrazy. Ich ślub, wspólne wakacje, powitanie Nowego Roku, gdy wyznała mu, że jest w ciąży. Widział ból malujący się na jej twarzy, gdy kazała mu się wyprowadzić. Widział, jak za wszelką cenę hamowała emocje, wybuch złości. Widział jej cudowne, kiedyś roześmiane oczy, twarz synka. Widział twarz uśpionej, wtulonej w białą pościel Anki. Gwałtownie otworzył oczy. Wiedział, że dziś już nie zaśnie. Przez ostatnie dni mało spał. Noc była najlepszą porą by zastanawiać się co teraz będzie. Bał się o ich przyszłość, o ich małżeństwo. Po tym, jak Ula kazała mu zabrać rzeczy, kazała oddać klucze wiedział, że będzie jeszcze trudniej niż przypuszczał. Bał się, że Ula nigdy mu nie wybaczy. Zbyt dobrze ją znał. Bo tego, że nie zapomni był w stu procentach pewny. Zdrady się nie zapomina. Można wybaczyć, ale zawsze się pamięta. To do końca życia siedzi w człowieku jak zadra. Musiał coś zrobić. Nie wiedział, czy uda mu się ją odzyskać. Nie chciał jej stracić, nie chciał stracić rodziny, którą przez te wszystkie lata budowali. Czy przypadkiem już dawno ich nie straciłem? Czy nie straciłem ich podczas nocy z Anką? Co ja sobie myślałem? Że co, że prześpię się z nią, a później wrócę do Uli i będzie jak dawniej? Już nic nie będzie jak dawniej!

- Marek, masz gościa – powiedziała Violetta wchodząc do jego gabinetu. Tuż za Olszańską weszła kobieta, której za wszelką cenę nie chciał już nigdy spotkać.
- Witaj Marku – powiedziała Urbańska
- Dzięki Viola – odparł gardłowym głosem i zwracając się do swojego gościa powiedział – Siadaj – wskazał jej sofę, on celowo został za biurkiem. Przyglądała mu się uważnie. Standardowo od kilku dni unikał wzroku swojego rozmówcy
- Widzę, że się mnie nie spodziewałeś. Naprawdę nie masz mi nic do powiedzenia? – obrzuciła go badawczym spojrzeniem
- Masz rację, powinienem cię przeprosić – odparł poważnym tonem
- Co ty nie powiesz? Przyznam, że byłam trochę zdezorientowana, gdy obudziłam się sama… - zaczęła, ale nie dał jej dokończyć
- Posłuchaj – powiedział nieco nerwowo – przepraszam, że tak wyszło. Do tego w ogóle nie powinno było dojść. Mam rodzinę – spojrzał na stojącą na biurku ramkę ze zdjęciem, z którego patrzyła na niego roześmiana Ula z wtulonym w nią Szymonem
- Szkoda, że o swojej rodzinie nie pamiętałeś, gdy zaciągnąłeś mnie do swojego apartamentu! – krzyknęła wściekła
- Bardzo tego żałuję – cedził każde słowo. Zamknął oczy lekko spuszczając głowę – Kocham żonę. Mamy wspaniałego syna. Bardzo mi zależy na rodzinie. Ciebie mogę jedynie przeprosić – gwałtownie wstała i ruszyła w kierunku drzwi.
- Daruj sobie! Nic się nie zmieniłeś. Kawał z ciebie sukinsyna – wyszła trzaskając drzwiami. Ukrył twarz w dłoniach.

Nie potrafił powiedzieć matce prawdy. Nie potrafił powiedzieć, że w momencie, kiedy zobaczył Ankę wróciły dawne wspomnienia i pragnienia. Pieprzone sentymenty. Była jego pierwszą dziewczyną. To z nią był po raz pierwszy. I zapragnął być znów… Zwłaszcza, że teraz była jeszcze piękniejsza. Kłamał matce, bo sam nie potrafił zrozumieć, jak można kochać jedną kobietę, tęsknić za nią i pragnąć drugiej. Alkohol był najłatwiejszym wytłumaczeniem. Owszem, wypił jednego drinka za dużo, szumiało mu w głowie, ale doskonale pamiętał, jak zapragnął jej ust, gdy tylko ją zobaczył, jak zaatakował jej wargi na hotelowym korytarzu, jak spod drzwi jej pokoju ściągnął ją do swojego apartamentu, jak pieścił jej ciało i jak rankiem uciekł jak tchórz. To nie Anka czekała na tę noc od naszego rozstania, tylko ja. Uciekł, bo chciał uniknąć rozmowy, tłumaczeń. Uciekł, bo dotarło do niego co naprawdę zrobił i co przez tą chwilę zapomnienia i dawne pragnienia może stracić.

piątek, 26 lipca 2013

'Po drugiej stronie nieba' II

Na zewnątrz powoli robiło się jasno, a ona czuła, jakby miną ledwie kwadrans od jego wyjścia. Od kilku godzin siedziała w niezmienionej pozycji. Powoli zaczynało jej się robić zimno. Mokra od łez bluzka skutecznie oziębiała jej ciało. Płakała, wciąż zadając sobie pytanie ‘dlaczego?’. Przecież było im razem dobrze. Świetnie się dogadywali. Rzadko kłócili, a jeśli już to o błahostki, które po godzinie, dwóch, nie miały żadnego znaczenia, a oni znów cieszyli się swoją miłością. W łóżku też świetnie się dopasowali. Co prawda Marek wciąż nie miał jej dość, ale sądziła, iż potrafi go zaspokoić. Była niemal na każde jego zawołanie. Nie wykręcała się bólem głowy i przemęczeniem. Byli razem szczęśliwi, zakochani i spełniali się również w tej miłości fizycznie. Przynajmniej tak wyglądało to z jej perspektywy. Sądziła, że Marek myśli podobnie. Jak widać myliła się. W czym ona jest lepsza ode mnie? To pytanie wciąż krążyło po jej głowie. Starała się, dbała o siebie. Po ciąży szybko wróciła do dawnej wagi, by wciąż być dla niego atrakcyjną. Jest młodsza? Z większym biustem? Po raz kolejny szloch wstrząsnął jej ciałem. Może gdybym z nim pojechała? Zaczęła sobie wyrzucać. Miała z nim jechać na dwudniową konferencję polskich firm modowych do Krakowa. Dzień przed ich wyjazdem Szymon wstał z temperaturą, która utrzymywała się przez cały dzień. Nie chciała zostawiać chorego dziecka z opiekunką, czy dziadkami. To ona podjęła decyzję, że pojedzie sam. ‘Przecież to tylko dwa dni’ powtarzała mu, gdy dość niechętnie przystał na jej propozycję. Gdybym pojechała, może… Była głupia szukając winy w sobie. Ufałam mu. A przecież jak się ufa, nie pilnuje się na każdym kroku. Gdyby chciał i nie zdradził mnie tam, równie dobrze mógłby zrobić to w firmie czy na siłowni. Chętnych panienek wokół niego nie brakowało. Modelki wciąż próbowały mu się przypodobać.

Pamięcią wróciła do wydarzeń sprzed kilku lat.
Kilkanaście tygodni po pokazie podjęli decyzję, że Marek wróci na stanowisko prezesa, a ona ponownie obejmie fotel dyrektora finansowego. Ich duet sprawdzał się świetnie. Zamieszkali razem na Siennej. Wspólne lunche stały się codziennością. I nagle pewnego dnia Marek zaproponował jej, żeby poszła z Alą lub Violettą, bo on idzie z Sebą na squasha. Początkowo nie wzbudzało to jej podejrzeń. Wiedziała, że lubi sport. Zanim jeszcze się związali często wychodził z Olszańskim na kosza czy basen. Jeździli na siłownię, korty. Po pewnym czasie te wypady na siłownię stały się codziennością. Znikał z firmy w porze lunchu lub tuż po pracy. Sam lub z Olszańskim. Zaczęły się dziwne telefony, które wzbudziły jej czujność. Gdy wchodziła do jego gabinetu szybko ucinał rozmowę i odkładał słuchawkę, informując osobę po drugiej stronie, że oddzwoni później. Zapewniał ją, że to namolny kontrahent. Gdy byli razem w domu ignorował połączenia lub mówił, że nie może teraz rozmawiać. Mydlił jej oczy, że w domu jest tylko dla niej i nikt nie będzie burzył ich spokoju. Zaczynała składać wszystko w całość, a niepokój rósł. Miała dość. Postanowiła sprawę wyjaśnić, bo podejrzenia i domysły dręczyły ją coraz bardziej.
Marek jak co dzień tuż przed lunchem wpadł do jej gabinetu.
- Cześć kochanie – musnął jej usta – ty kiedyś znikniesz mi pod tymi papierami. Koniec tego moja droga. Violetta już na ciebie czeka. Jest strasznie podekscytowana waszym dzisiejszym lunchem. Powiedziała mi, że zamierza cię dziś wyciągnąć do ‘super ekstra wypasionej restauracji dla celebrytów’ – zaczął naśladować swoją sekretarkę
- A ja bym wolała iść z tobą na zapiekanki – przyjrzała mu się badawczo. Dziwny grymas przebiegł przez jego twarz, ale już po chwili znów uśmiechnął się do niej uroczo
- Obiecuję zabrać cię tam jutro – pocałował ją w szyję – Violka tak się nakręciła, że nie chcę psuć jej planów. A ja w tym czasie podjadę na basen.
- Jasne – odparła smutno. Coraz bardziej utwierdzała się w swoich przypuszczeniach.
- Później mam spotkanie z Terleckim, muszę jeszcze podjechać do banku, więc do firmy już nie wrócę. Zobaczymy się w domu – zbliżył swoje usta do jej ucha i delikatnie muskając wargami jej poduszeczkę, wyszeptał – kocham cię.
Została sama. Wariowała. Czas to wyjaśnić. Ruszyła w kierunku gabinetu dyrektora HR.
- Cześć Ulka, co tam? – zapytał Olszański, gdy stanęła w jego drzwiach. Usiadła naprzeciwko niego i uważnie do obserwowała.
- Sebastian, powiedz mi…. – urwała, by po chwili niemal wyszeptać – Czy Marek ma romans? – oczy Olszańskiego wielkością przypominały monetę pięciozłotową. Odchrząknął nerwowo i zapytał
- A skąd taki pomysł?
- Znika niemal codziennie na kilka godzin. Twierdzi, że chodzi basen, tenisa. Wiem, że kłamie – westchnęła ciężko – Sebastian, jesteś jego przyjacielem. Proszę cię, powiedz mi prawdę.
- Tu nie chodzi o kochankę – odparł krótko
- Więc o co? – dociekała
- Sądzę, że powinnaś zapytać Marka. Sam powinien ci to wyjaśnić. Od początku byłem przeciwny tym tajemnicom, ale on się uparł.
- Nie mów mu, że z tobą rozmawiałam – poprosiła i pospiesznie opuściła jego gabinet. Nic z tego nie rozumiała. Postanowiła od razu jechać do domu i tam  poczekać na Dobrzańskiego. I tak nie mogłaby skupić się już dzisiaj na pracy.
Wrócił przed siedemnastą. Zdziwił się, że jego dziewczyna jest już w domu. Z poważną miną siedziała na kanapie i bacznie mu się przyglądała. Chciała wyczytać coś z jego twarzy, ale nie bardzo jej się to udawało. Czyżby wrócił do dawnych nawyków a ona niczego nie dostrzegła?
- Masz romans? – spytała prosto z mostu ze łzami w oczach. Stanął jak wryty. Przez pierwszy moment szoku zapomniał o oddychaniu. Złapał gwałtownie powietrze i zapytał marszcząc brwi
- O czym ty mówisz?
- O twojej kolejnej zabawce! Twój dzisiejszy basen to blondynka czy brunetka? – zapytała ostro wstając z sofy – Ja się nie pozwolę tak traktować!
- O jakiej zabawce mówisz? – lekko zdenerwowany stanął przed nią wpatrując się w jej oczy – Ty naprawdę myślisz, że mam kochankę!?
- A ty myślisz, że ja jestem idiotką? Od sześciu tygodni wmawiasz mi, że chodzisz na basen, siłownię, squasha! A ja wiem, że kłamiesz! Ani razu z bagażnika nie wyciągnąłeś swojej sportowej torby… ba, ty nawet koszulki nie uprałeś! Jeszcze wciągnąłeś w to wszystko Sebastiana! Dalej twierdzisz, że byłeś dzisiaj na basenie?
Westchnął ciężko i kierując się do wyjścia rzucił – ubierz się, czekam w samochodzie.
Stała zdezorientowana na środku salonu. Jego już dawno nie było w pobliżu. Gdzie ona ma z nim jechać? Zamiast wyjaśnić jej całą sytuację zamierza sobie urządzać wycieczki. Wzięła kilka głębszych oddechów, niechętnie zarzuciła na ramiona marynarkę i ruszyła w kierunku parkingu. Siedział już za kierownicą. Widziała, że jest zdenerwowany.
- Czy ja mogę wiedzieć dokąd jedziemy? – pretensja w jej głosie była ewidentna
- Do mojej kochanki – odparł drwiąco nawet na nią nie spoglądając.
Zachowywał się dziwnie. Była na niego wściekła. Nie wiedziała, czego może się spodziewać. Co on sobie wyobraża!? Jechali już ponad pół godziny. Dawno wyjechali z Warszawy, wokół był las. Nie odzywali się do siebie. Nawet na siebie nie spoglądali. W końcu zjechał w jakąś boczną drogę, by po kilkuset metrach zatrzymać się na ulicy Mozarta.
- To tu zdradzam cię od kilku tygodni – rzucił i wysiadł z auta. Z bagażnika wyjął czarny worek, z którego wyciągnął nieco ubłocone kalosze. Otworzył jej drzwi i postawił obok nich obuwie.
- Załóż to – niemal jej rozkazał, ale nie rozpoczynała dyskusji. Już teraz wiedziała, że nie miała racji, że niesłusznie go oskarżyła. Nie czekając na nią ruszył w kierunku placu budowy. Naciągnęła sporo za duże kalosze i ruszyła jego śladem. Ojej oczom ukazał się parterowy budynek z poddaszem. Powoli zaczynała rozumieć.
- O pan znowu tutaj?- zapytał starszy mężczyzna w roboczym stroju – Miało pana już dzisiaj nie być…
- Tak, ale widzi pan – wskazał w kierunku Cieplak – ukochana się uparła. Nie mogła się już doczekać – spojrzał na nią ze smutkiem – To jest pan Andrzej Kowalczuk, kierownik budowy naszego domu – przedstawił jej mężczyznę.
- Urszula Cieplak – niemal wyszeptała. Czuła się okropnie.
- Miło mi – serdecznie uśmiechnął się mężczyzna i ponownie zwrócił się do Dobrzańskiego – w sumie dobrze, że pan przyjechał. Przed chwilą przywieźli dachówkę. Jak tak dalej pójdzie, do końca miesiąca skończymy i chłopaki będą mogli brać się za wstawianie okien. Są dwie nowe faktury do podpisania. Pójdzie pan ze mną?
- Jasne – odparł prezes i nawet nie spoglądając na swoją dziewczynę ruszył do blaszanego baraku – Widziałem się dzisiaj z tym pana znajomym. Ustaliliśmy, że jak tylko skończycie zacznie działać. Chciałbym jak najszybciej ogrodzić, by już się nie zdarzały żadne kradzieże.  
Stała na środku działki i najzwyczajniej w świecie było jej głupio. Wiedziała, że zrobiła mu ogromną przykrość tymi podejrzeniami. Miała prawo się martwić, ale powinna to załatwić w inny sposób. Powinna porozmawiać z nim spokojnie, a nie od samego progu obrzucać go oskarżeniami o zdradę i romans. Ona sądziła, że ma kochankę. On w tym czasie budował dla nich dom. Nie czekając na niego ruszyła w kierunku auta. Schowała kalosze i wsiadła do środka. Po chwili i on się pojawił. Odpalił samochód, chwyciła jego dłoń tym samym dając mu znak, by jeszcze nie odjeżdżali.
- Marek, przepraszam – powiedziała wpatrując się w jego twarz. Nie odwrócił się w jej kierunku. Patrzył przed siebie – Kochanie, tak strasznie mi głupio…. – westchnęła – nie powinnam była. Przepraszam.
- Ile my już jesteśmy razem? – zapytał i spojrzał na nią smutnym wzrokiem – Tydzień, miesiąc…- zaczął wyliczać
- Pół roku 
- Właśnie. Od kiedy się w tobie zakochałem inne kobiety przestały dla mnie istnieć – powiedział szczerze – Jesteś tylko ty. Przez ostatnie osiem miesięcy nawet nie spojrzałem na inną kobietę. Ula – przymknął na chwilę oczy i nerwowo przygryzł wargę – ja doskonale pamiętam jaki byłem. Nie musisz mi o tym przypominać na każdym kroku. Pamiętam jak żyłem i każdego dnia tego żałuję. Nie musisz mnie pilnować i sprawdzać na każdym kroku. Wiem co, a raczej kto jest w moim życiu ważny i nie zmarnuję tego. Proszę cię o odrobinę wiary we mnie i więcej zaufania.
- Masz rację. Przepraszam. Ja tak strasznie się bałam…
- Wiem – odparł – Kocham cię. I ja też cię przepraszam. Nie powinienem posuwać się do tych drobnych kłamstewek. Ale chciałem ci zrobić niespodziankę i powiedzieć ci o tym domu, gdy budowa się już zakończy. Tym razem powinienem był posłuchać rad Seby – zaśmiał się gorzko – On od początku namawiał mnie, bym powiedział ci prawdę. Ja się uparłem. Wybacz mi tą siłownię, basen i korty.

Wybaczyła. Te malutkie, nieszkodliwe kłamstewka koniec końców były w dobrej wierze. Wierzyła w niego i obdarzyła bezgranicznym zaufaniem. Teraz wiedziała, że być może to był błąd. Siedziała teraz w ich domu, domu-niespodziance i płakała nad własnym życie, małżeństwem, nad własną miłością. Spojrzała na zegar. Dochodziła siódma. Musze się jakoś pozbierać. Zaraz wstanie Szymek. Ruszyła w kierunku łazienki. Brak snu i płacz zrobiły swoje. Wyglądała okropnie. Doprowadziła się do stanu względnej używalności i poszła do kuchni zrobić synowi śniadanie. Postanowiła zadzwonić do Maćka i poprosić go, by przyjechał po Szymona. Nie była w najlepszej formie, a na dodatek jedyne czego pragnęła to ciszy i spokoju. Jest już zdrowy, więc nic mu się nie stanie jak dwa dni spędzi w Rysiowie.
- Mamo, chcę naleśniki – wykrzyknął malec, który z zaspanymi oczkami wszedł do kuchni. Spojrzała na niego z uśmiechem. Tak bardzo przypominał jej Marka. Takie same oczy, włosy. Z Dobrzańskiego brakowało mu tylko dołeczków w policzkach.  
- Przykro mi, nie ma naleśników. Jest za to kanapka z twoim ulubionym serkiem – odparła i pośpiesznie starła łzę, która spłynęła po policzku na wspomnienie męża – Jedziesz dzisiaj do Rysiowa. Cieszysz się?
- Taaak!
- Jak poprosisz dziadka, na pewno zrobi ci naleśniki na kolację – mały z radością kiwną głową. Usiadła naprzeciw syna i patrzyła jak ze smakiem pałaszuje kanapkę. Ona nie była głodna. Wręcz mdliło ją na widok jedzenia.
- Mamo, czemu jesteś smutna? – zapytał czterolatek. Uśmiechnęła się do niego blado
- Bardzo boli mnie głowa – odpowiedziała, co po części było zgodne z prawdą
- A kiedy wróci tata? – tego pytania najbardziej się obawiała. W jej oczach znów zgromadziły się łzy. I co ja mam mu teraz odpowiedzieć? – pytała samą siebie
- Tak jak obiecał za kilka dni zabierze cię do ZOO – odparła wymijająco, za wszelką cenę unikając odpowiedzi na pytanie – skończyłeś? No to marsz do łazienki. Zaraz przyjedzie wujek Maciek.
Szymczyk przyjechał po kilkunastu minutach. Akurat zdążyła spakować syna na dwa dni. Przyjrzał jej się uważnie 
- Ula… - weszła mu w słowo, nie pozwalając dokończyć
- Błagam, o nic nie pytaj – spojrzała na niego ze smutkiem i mocno przytuliła syna. – Przyjadę po ciebie jutro wieczorem. Daj buziaka – Szymon cmoknął ją w usta – Będę bardzo za tobą tęsknić, wiesz? – powiedziała ledwo hamując łzy – No idź już z wujkiem. Dziadek z babcią Alą już na ciebie czekają.
Wyszli, a ona znów mogła swobodnie płakać.

- Marek. Marek – powtórzyła i dotknęła ramienia syna. On jedynie mruknął pod nosem ‘Ula’ i przekręcił się na drugi bok. Poczuła od niego silną woń alkoholu. Zerknęła na nocną szafkę. Stała tam pusta butelka po Finlandii – Pięknie – powiedziała do siebie i ruszyła w kierunku wyjścia. Podejmowanie rozmowy z synem nie miało teraz sensu – Jeśli myśli, że alkohol uratuje jego małżeństwo, to jest w błędzie – w dalszym ciągu prowadziła monolog – Całe szczęście, że Krzysztof jest w Szwajcarii. Z pewnością dostałby zawału widząc co tu się dzieje – zauważyła gosposię w drugiej części korytarza – Marysiu, ja teraz wychodzę. Jak Marek wstanie daj mu jakąś tabletkę na ból głowy i lekkie śniadanie. Jest pijany, więc powinien spać jeszcze kilka godzin.
Zamówiona taksówka już czekała, by zawieźć ją do Magdalenki. Zapukała raz, drugi, kolejny i kolejny. Wiedziała, że Dobrzańska jest w domu, bo jej Lancia stała na podjeździe. Kolejna próba okazała się skuteczna. Drzwi się uchyliły i stanęła w nich jej synowa. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Podpuchnięte i czerwone od płaczu oczy, bladość skóry, rozczochrane włosy.
- Marka nie ma – odparła obojętnie i zostawiając otwarte drzwi i stojącą w nich teściową ruszyła w kierunku salonu
- Wiem. Leży u mnie w domu kompletnie pijany – weszła za synową do środka
- Jeśli przyszłaś go bronić, to tracisz czas – powiedziała z bólem i zajęła swoje ulubione od kilkunastu godzin miejsce w rogu sofy
- Gdzie Szymon? – zapytała, gdy zorientowała się, że jej wnuka nie ma. Zwykle radośnie biega po salonie czy ogrodzie.
- Maciek zawiózł go do mojego ojca – odparła, wpatrując się w tylko sobie znany punkt na przeciwległej ścianie salonu
- To dobrze. Nie powinien cię widzieć w takim stanie – westchnęła – Nie przyszłam go bronić. Przyszłam ci pomóc. Nie powinnaś być teraz sama – przysiadła tuż obok dziewczyny – A przede wszystkim przyszłam cię na za niego przeprosić  - powiedziała ze łzami w oczach. Ból, który malował się na twarzy jej synowej sprawiał, że i ona czuła się strasznie. Ciałem Uli znów wstrząsnął szloch. Niewiele myśląc przytuliła ją do siebie. Nic więcej nie mogła zrobić. – Musiałam popełnić jakiś błąd w jego wychowaniu – wyszeptała – Tak bardzo cię przepraszam – Ula mocniej wtuliła się w jej ramię. Helena zaczęła uspokajająco gładzić ją po plecach. Wiedziała, że niewyobrażalnie cierpi.
- Dlaczego? Dlaczego? – zapytała przez łzy
- Nie wiem – odparła zgodnie z prawdą – Jesteś cudowną kobietą – chciała wzmocnić jej wiarę w siebie. Zdrada to dla kobiety największy cios. Wiedziała jaka Ula była kiedyś, gdy jej syn się w niej zakochał. Widziała, jaka jest teraz, dlatego tym bardziej nie potrafiła zrozumieć zachowania swojego jedynaka. Naprawdę jej współczuła. Pamiętała jak na początku podchodziła z dystansem do tej mało urodziwej dziewczyny z Rysiowa. Pamiętała, jaki miała żal do Marka, gdy wybrał Cieplak zamiast Febo. Później zrozumiała, że jej syn dokonał najlepszego w swoim życiu wyboru. Widziała tą skrzącą się pomiędzy nimi miłość, widziała jak Cieplakówna zmieniła jej syna. A teraz znów Dobrzański pokazał swoją dawną twarz – Miałam nadzieję, że się zmienił – wyszeptała
- Zmienił się – słowa synowej zaskoczyły ją. Odsunęła lekko dziewczynę od siebie i spojrzała na jej twarz – Nie kłamał mi prosto w oczy. Nie udawał, tak jak to robił w przypadku Pauliny – wyszeptała ocierają mokre policzki. Helena musiała przyznać jej rację. Mimo tego, że zdradził, że skrzywdził, zachowywał się inaczej, niż w przypadku Pauliny. Po prostu się przyznał. I jej i swojej żonie. Paulinie zawsze wmawiał wierność. Tym razem wiedział, że popełnił błąd. Zdawał sobie z tego sprawę i żałował. Widziała to już wczoraj, gdy stanął w progu jej domu.
- Chodź, zaprowadzę cię na górę. Powinnaś odpocząć. Pewnie nie spałaś całą noc, mam rację? – z matczyną troską przyjrzała się jej. Dziewczyna w odpowiedzi kiwnęła jedynie głową i ruszyła z matką swojego męża na górę. Teściowa przykryła ją kocem i sądząc, że zasnęła po cichu zeszła na dół. Przygotowała dziewczynie kanapki i zostawiła na stole wraz z karteczką ‘Powinnaś coś zjeść. Musisz być silna ze względu na Szymona. Przyjadę jutro. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, dzwoń’.
Ona tylko udawała, że śpi. Bardzo chciała zasnąć, ale nie potrafiła. Zawsze trudno jej się zasypiało wiedząc, że nie obudzi się wtulona w jego ciało. Nie znosiła, gdy wyjeżdżał. Nie lubiła budzić się w tym wielki łóżku sama. Teraz miała świadomość, że musi do tego przywyknąć, bo jego już przy niej nie ma.


- Wstałeś wreszcie. Głowa boli? – powiedziała nieco ironicznie, gdy jej syn skrzywił się na dźwięk zatrzaśniętych drzwi – Pomogło ci to, że się spiłeś w trupa? – usiadła naprzeciw niego z poważną miną
- Nie – unikał jej wzroku
- Nie tak cię wychowałam! Jak mogłeś jej to zrobić!? – krzyknęła z pretensją. Był zdumiony. Jego matka nigdy nie unosiła głosu.
- Nie mam pojęcia jak to się stało – odparł spuszczając głowę
- Nie masz pojęcia jak zdradziłeś swoją żonę? – wycedziła przez zęby, wyraźnie akcentując ostatnie słowo – Myślałam, że się zmieniłeś, że coś zrozumiałeś, że dorosłeś... Twój związek z Pauliną od początku nie był udany. Może jest w tym też trochę mojej winy, bo koniecznie chciałam was połączyć, ale w końcu pojawiła się Ula. Sądziłam, że naprawdę ci na niej zależy, że ją kochasz…
- Bo kocham – wszedł jej w słowo
- Oczywiście. I dlatego ją zdradziłeś! – powiedziała ze złością
- Procenty szumiały mi w głowie - rzekł żałośnie
- Widocznie za dużo pijesz! – odparła kpiąco – Marku, alkohol to nie jest usprawiedliwienie.
- Wiem – skulił się, a po jego policzku spłynęła łza
- Dobrze – głośno wypuściła powietrze – Powiedz mi jak to się stało
- Był bankiet. Mnóstwo ludzi, dużo świetnych trunków. Wiedziałem, że następnego dnia wracam dopiero po południu, dlatego mogę więcej wypić. Tęskniłem za Ulą. Żałowałem, że nie zdecydowała się przyjechać ze mną. Spotkałem Ankę, moją dziewczynę ze studiów. Jest teraz dyrektorem w jednej z firm w Kielcach, czy z Katowicach… - machnął ręką – nie ważne zresztą. Zaczęliśmy rozmawiać przy kolejnych drinkach. Opowiadała o sobie, swojej pracy, wróciliśmy wspomnieniami do dawnych czasów. Wróciły dawne pragnienia, pocałowałem ją. Pamiętam, że po północy poszedłem odprowadzić ją do pokoju. Nie wiem, co było dalej. Urwał mi się film. Rano obudziłem się w swoim apartamencie, a obok leżała ona. Gdy mimo kaca zaczynało do mnie docierać co się stało, powiedziała mi, że od naszego rozstania czekała na ten moment, na tą noc... - wyszeptał - W kwadrans spakowałem swoje rzeczy i zostawiłem ją samą. Przyjechałem do Warszawy i nie potrafiłem wejść do własnego domu. Nie potrafiłem spojrzeć Uli w oczy – rozpłakał się. Choć wiedział, że łzy tu nic nie pomogą nie umiał ich powstrzymać.
- Co zamierzasz zrobić?
- Nie wiem – wzruszył ramionami. Jego oczy wyrażały pustkę
- Użalanie się nad sobą nic nie pomoże. Marek, musisz o nią walczyć. Macie dziecko – przypomniała mu, choć on nawet na chwilę nie zapomniał o Szymonie - Musisz z nią porozmawiać – próbowała zmotywować go do działania. Nic nie odpowiedział. Zakrył twarz dłońmi. Przed oczami stanął mu obraz roześmianej żony i ich dziecka.

piątek, 19 lipca 2013

'Po drugiej stronie nieba' I

Już blisko godzinę siedział w samochodzie nieopodal swojej posesji w podwarszawskiej Magdalence. Nie mógł zebrać się w sobie, żeby wreszcie wjechać do garażu i wejść do domu. Bał się. Najzwyczajniej w świecie się bał. Był tchórzem. Pieprzonym tchórzem. Siedział i myślał. Nad sobą i swoim życiem. Wiedział, że momentu konfrontacji nie może odciągać w nieskończoność. Wiedział, że tym razem nie będzie tak, jak kiedyś. Wiedział, że tym razem nie będzie umiał udawać. Po raz kolejny tego wieczora jego komórka odezwała się. Do tej pory trzy próby nawiązania z nim połączenia ignorował. Tym razem przyszedł sms. Niechętnie sięgnął po swojego smartfona i odczytał wiadomość. ‘Marek, co się dzieje? Zaczynam się martwić’. Miała prawo. Zwykle ze służbowych wyjazdów wracał wcześniej, niż zapowiadał. Ponownie otworzył wiadomość, którą otrzymał od niej jakieś dwie godziny temu. ‘O której będziesz? Tęsknię’. Nie odpisał. Dobrzański weź się w garść! – pomyślał i odpalił samochód. Wjechał na podwórko. Mimo później pory dom był rozświetlony. To oznaczało tylko jedno – czekają na niego. Wyjął z bagażnika niewielką walizkę, wziął głęboki oddech i z duszą na ramieniu ruszył w kierunku drzwi. Dźwięk przekręcanego klucza w zamku sprawił, że w przedpokoju zmaterializował się czteroletni chłopiec ubrany w swoją ulubioną piżamkę.
- Tata! Tata! – krzyknął mały i biegiem rzucił się w kierunku ojca. Pośpiesznie odstawił bagaż i kucnął przed chłopcem, mocno go przytulając. Zamknął oczy, a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza.
- Jesteś wreszcie! – radośnie powiedziała jego żona, która właśnie weszła do przedpokoju. Obserwowała chwilę ten obrazek, a uśmiech powoli znikał z jej twarzy. Dobrzański niechętnie wypuścił chłopca ze swoich objęć i podniósł się. Stanął naprzeciw żony ze spuszczoną głową i nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy. Ona już wiedziała. Znała go doskonale. Jego dzisiejszy powrót znacznie różnił się od tych zwyczajnych, normalnych. Zwykle przyjeżdżał wcześniej, wpadał do domu z prędkością błyskawicy oznajmiając radośnie, że bardzo się za nimi stęsknił i witał się spontanicznie i wylewnie - Rozumiem, że stało się to, czego najbardziej się obawiałam – powiedziała głosem całkowicie wypranym z emocji. Przeraził go jej ton.
- Ula – wyszeptał. Chciał dodać coś jeszcze, ale nie dała mu szansy.
- Daruj sobie – powiedziała ostrzej niż zamierzała – Szymon – zawołała syna, który zdążył już przemknąć do salonu – tata musi jeszcze na trochę wyjechać. Pożegnaj się - mały ponownie wtulił się w ramiona ojca.
- Niedługo się zobaczymy – powiedział, całując syna w policzek – i tak jak ci obiecałem, zabiorę cię do ZOO. Zgoda? – malec kiwnął radośnie głową i objął ojca za szyję. Kolejna łza spłynęła po jego policzku. Ula przyglądała się temu z kamienną twarzą.
- Biegnij na górę. Zaraz przyjdę przeczytać ci bajkę – gdy chłopiec zniknął im z pola widzenia, Marek wreszcie się odezwał
- Ula, porozmawiaj ze mną. To nie miało żadnego znaczenia - rzekł zrozpaczonym głosem.
- Nie bądź śmieszny! – krzyknęła, by już po chwili zganić się za to w myślach. Obiecała sobie trzymać nerwy na wodzy. Postanowiła, że załatwi to spokojnie, a przede wszystkim, że się przy nim nie rozpłacze. Odważył się spojrzeć wreszcie w jej oczy. Ból i rozpacz jaką zobaczył w jej błękitnych tęczówkach przeraziły go  – Idę przeczytać Szymkowi bajkę, jak skończę nie chcę cię tu widzieć. Bądź tak dobry i zabierz resztę swoich rzeczy z sypialni – spojrzała na niego z żalem po raz ostatni i ruszyła w kierunku schodów.

Liczył się z takim obrotem spraw, ale nie sądził, że będzie go tak bolało. Westchnął ciężko i ruszył w kierunku sypialni, by spakować drugą walizkę. Z jednej strony miał nadzieję, że to przejściowe, że Ula da mu szansę na wytłumaczenie, że da mu szansę na ponowne odzyskanie zaufania, że po jakimś czasie wybaczy i pozwoli wrócić. Ale z drugiej strony bardzo dobrze ją znał. Wiedział, że jego żona potrafi wybaczyć wiele, niemal wszystko, oprócz zdrady. Pakując koszule do srebrnej walizki maksymalnie się ociągał. Liczył, że może jeszcze dzisiaj uda mu się z nią porozmawiać. Zwykle Szymon bardzo szybo zasypiał. Bardzo często nie mógł dotrwać nawet do końca bajki. Dzisiaj Ula w jego pokoju spędzała zdecydowanie zbyt wiele czasu. Zrozumiał, że czeka, aż on wyjdzie. Postanowił nie męczyć jej na siłę. Musi dać jej czas na ułożenie sobie tego wszystkiego.

Drzwi na dole wreszcie się zatrzasnęły a ona mogła swobodnie wyjść z pokoju syna. Czekała, aż opuści dom. Nie miała siły, ani ochoty na niego patrzeć. Zeszła na dół, skuliła się na sofie i dała upust swoim łzom. Dobrze, że miała Szymka. W przeciwnym razie tego wieczoru jej życia kompletnie straciłoby sens.

Postanowił pojechać do rodziców. Miał ochotę zamknąć się w swoim dawnym pokoju i nigdy z niego nie wychodzić. Po raz kolejny ją skrzywdził. Wiele razy obiecywał sobie, że nie zrobi nic, przez co jego żona miałaby płakać. Po raz kolejny jego obietnice były gówno warte. Przez swoją głupotę stracił ją. Stracił najważniejszy element swojego życia. Stracił rodzinę.
Najciszej jak potrafił wszedł do willi rodziców, dzierżąc w ręku średniej wielkości walizkę. Szmery w przedpokoju wzbudziły czujność Heleny, która mimo później pory czytała książkę w salonie. Zdziwił ją widok syna.
- Marek? Co ty tutaj robisz? – nie odpowiedział. Jego wzrok był pusty. Zaniepokoiła się – Marek, co się stało? Dlaczego przyjechałeś tutaj? Przecież Ula na ciebie czeka – odparła i zbliżyła się do syna. Spojrzała w jego oczy.
- Nie czeka – wyszeptał ledwie słyszalnie.
- O czym ty mówisz? – wiedziała, czuła, że w ich małżeństwie stało się coś niedobrego. Po chwili jej przypuszczania potwierdziły słowa syna
- Zdradziłem ją, mamo – powiedział gorzko i rozpłakał się jak mały chłopiec.
- Jak mogłeś? Marek, czy ty zdajesz … - przerwała. Nie wiedziała co w tej sytuacji powiedzieć. Tego się nie spodziewała. Znała swojego syna. Wiedziała, jak żył kiedyś. Ale od pięciu lat tworzyli z Ulą zgodne i szczęśliwe małżeństwo. Wydawało jej się, że Marek spoważniał, że zrozumiał co jest w życiu ważne. Z jednej strony miała ochotę go przytulić, pocieszyć. Z drugiej nie mogła zrobić nic. Nie potrafiła go zrozumieć – Chodź, porozmawiamy – powiedziała poważnym tonem i ruszyła w kierunku salonu.
- Nie dzisiaj – odparł i wszedł  na schody – Chcę zostać sam.
Zniknął w swoim pokoju, a ona nie wiedziała co zrobić. Widziała, że żałuje, że jest mu ciężko, ale jej myśli bardziej zaprzątała teraz Ula. Nawet nie chciała myśleć, jak musiała się teraz czuć jej synowa.
Zamknął się w pokoju i ciężko opadł na łóżko. Był palantem. Zwykłym palantem. Wyciągnął z kieszeni telefon. Było kwadrans przed północą, gdy wykręcił numer przyjaciela
- Czyś ty zgłupiał? Wiesz, która jest godzina? – zapytał go na powitanie Olszański
- Zastąpisz mnie jutro
- Ja rozumiem, że żona się za tobą stęskniła, ale… - nie słuchał dalej wywodu Sebastiana. Nie miał siły słuchać. Po prostu się rozłączył. Rzucił telefonem o podłogę i po raz kolejny tej nocy łzy spłynęły po jego twarzy. Wyjął z walizki butelkę wódki, którą zdążył kupić jadąc z Magdalenki do Konstancina. Miał nadzieję, że ten gorzki płyn choć na chwilę pozwoli mu zapomnieć o krzywdzie, jaką wyrządził żonie. 

niedziela, 14 lipca 2013

Miniaturka VII 'Bo jak śmierć potężna jest tylko miłość'

Czuła, jakby właśnie tego dnia przeżywała deja vu. Idąc tokiem rozumowania Violetty, koło zatoczyło okrąg. Znów wyjazd do szwalni. Znów siedziała w jego samochodzie. Na szczęście wyjazd do Poznania tym razem miał być tylko jednodniowy. Trochę im się przeciągnęło. Nie zgadzały się ilości faktury, daty, numery zamówień. Marek starał się załatwić to najszybciej, jak się dało, ale i tak mieli cztery godziny w plecy. Zmierzchało, a oni dopiero kierowali się na wylotówkę z Poznania. Dobrzański zaproponował, że może zatrzymają się gdzieś po drodze. Tłumaczył się, że jest zmęczony. Jego propozycja ją sparaliżowała. Ona znała tylko jeden hotel na trasie Poznań – Warszawa. Hotel, z którym wiązało się tak wiele wspomnień. Miłych wspomnień. A jednak nie chciała powtórki z rozrywki. Bała się tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby przystała na jego propozycje. Tak naprawdę bała się samej siebie. Bała się, że jej uczucia i pragnienia nabiorą mocy, gdy tylko we dwoje będą z dala od domu, firmy, znajomych, problemów i przeszłości. Odmówiła i odliczała godziny do przyjazdu do Warszawy.

Była już dwudziesta trzecia, gdy srebrny Lexus pędził trasą w stronę Warszawy. Jechał szybciej, niż nakazywały znaki, ale nie szarżował. W końcu wiózł na siedzeniu pasażera najważniejszą dla siebie istotę na świecie. Zbliżali się do celu. Zostało im jakieś czterdzieści kilometrów. Wjechali do niewielkiej, podwarszawskiej wsi. Droga była prawie pusta. Od czasu do czasu mijały ich tylko samochody jadące z naprzeciwka. Zdawało się, że sami jadą do stolicy. Nawet nie musiał wyprzedzać. Pokonywali tą drogę w spokoju. Nie rozmawiali. Oboje byli wykończeni. Cicha muzyka sączyła się z głośników. I wtedy w świetle latarni zobaczył mknący z prawej strony samochód dostawczy. Miał wrażenie, że kierowca nic sobie nie robi z tego, że jest na podporządkowanej. Sam niewiele mógł zrobić. Obaj jechali szybko, a odcinek drogi był zbyt krótki. To były ułamki sekundy. Gwałtownie skręcił w prawo, chcąc za wszelką cenę obrócić samochód. Usłyszał jeszcze jej krzyk i dźwięk gniecionej blachy. Stracił przytomność.

Usłyszała jakieś niewyraźne głosy ludzi, dźwięk jakiejś syreny. Nim otworzyła oczy poczuła ogromny ból lewej ręki. Uchyliła powieki. Lewym okiem niewiele widziała. Wszystko miała zamazane. Dotknęła dłonią brwi, która bardzo ją piekła. Krew. Zobaczyła kilku nieznajomych ludzi wokół. Coś do nie mówili. Powoli zaczynało do niej docierać, co się stało. Krzyki ludzi, otwarta poduszka powietrzna, niebieskie światła samochodów ratunkowych. Wypadek. Gwałtownie obróciła głowę w lewą stronę. Był obok niej. Głowę miał opartą o zagłówek.
- Marek – wszeptała ledwie słyszalnie. Ani drgnął – Marek – powtórzyła głośniej. Dalej brak reakcji. Zaczynała wpadać w panikę. Mimo bólu przysunęła się bliżej, by dotknąć dłonią jego policzka i ocucić go – Marek – znów padło z jej ust. Obróciła jego głowę w swoją stronę. Był nieprzytomny. Ze skroni spływała stróżka krwi. Dopiero teraz dostrzegła, że jego błękitna koszula szybko zmienia kolor na brunatny. Pojawili się strażacy. Jeden z nich otworzył drzwi po jej stronie.
- Nic pani nie jest? Karetka już jedzie
- Zostawcie mnie! – krzyknęła przez łzy – Ratujcie jego – znów spanikowana spojrzała na nieruchomego Dobrzańskiego

Wszystko działo się jakby obok niej. Próbowali otworzyć drzwi kierowcy. Bezskutecznie. Zdecydowali, że trzeba rozciąć blachę. Minęło kilkanaście minut, zanim go wyciągnęli. Dla niej było to zdecydowanie za długo. Podszedł do niej lekarz. Chciał zająć się jej ręką, sprawdzić, czy nie ma innych obrażeń. Nie mogła odejść. Nie czuła bólu. Wreszcie go wyciągnęli. Nosze, tlen, kołnierz chroniący kręgosłup. Krew. Wsadzili go do drugiej karetki. Dziwiła się, dlaczego nie odjeżdżają. Ostatkiem sił podeszła bliżej. Przez szybę dostrzegła, jak go reanimują. Usłyszała potworny hałas. Spojrzała w górę. Helikopter. Po chwili drzwi karetki znów się otworzyły i zobaczyła go bladego, podłączonego do kilku kabelków, z maską tlenową. Przenosili go do helikoptera. Chciała do niego podejść. Lekarz zagrodził jej drogę
- Proszę się odsunąć – spojrzał na nią – pani też potrzebna jest pomoc. Zajmijcie się nią – zwrócił się do jednego z sanitariuszy i ruszył za niesionym na noszach Dobrzańskim. Łzy zalewały jej twarz.
Odlecieli. Ją wsadzili do karetki.
- Dokąd go zabraliście? – zapytała jednego z ratowników
- Na Szaserów. Mają świetną chirurgię urazową.
- Za ile tam będziemy?
- Pani jedzie do szpitala w Grodzisku.
- Co? – zerwała się z noszy
- Proszę leżeć – zdenerwował się – chyba jednak podam pani ten zastrzyk uspokajający
- Pan nie rozumie, ja muszę być przy nim! - wrzasnęła
- Pani nie rozumie, że trzeba jak najszybciej złożyć pani rękę, by nie doszło do przemieszczenia. Męża będą operować do rana. Ma rozległe obrażenia. Zdąży pani dojechać, mając już rękę w gipsie. Proszę się uspokoić. Chce pani do kogoś zadzwonić? – pokiwała twierdząco głową i wybrała numer Szymczyka. Odebrał zaspanym głosem. Obiecał przyjechać po nią jak najszybciej. Próbowała wyciszyć emocje. W myślach wciąż powtarzała, że nie daruje sobie, gdy coś mu się stanie. On musi z tego wyjść. Przypomniała sobie słowa lekarza, gdy określił Dobrzańskiego mianem jej męża. Gdyby ich życie nie było tak skomplikowane, gdyby miała pewność, że ją naprawdę kocha, być może już od dawna byliby małżeństwem. Zawsze tego pragnęła. Zawsze o tym marzyła. Zszyli jej skroń. Założyli opatrunek na kolanie. Wsadzili rękę w gips. Tomografia nie wykazała innych obrażeń. Szymczyk zawiózł ją do szpitala MSW. Dobrzańscy już tam byli. Zadzwoniła do nich jeszcze z Grodziska.
- Co z nim? – zapytała zrozpaczona, gdy stanęła tuż obok nich przed drzwiami z napisem ‘blok operacyjny’. Helena ledwo hamowała łzy. Nie była w stanie mówić. Odezwał się senior.
- Połamane żebra i obie nogi – zaczął recytować niemal mechanicznie – pęknięta śledziona, rozległy krwotok wewnętrzny, zapadnięte płuco, obrzęk mózgu – Helena na wspomnienia diagnozy lekarza wybuchła głośnym szlochem. Cieplak poczuła, że robi jej się słabo. Opadła ciężko na stojące nieopodal krzesło i ukryła twarz w dłoniach. To jej wina, gdyby zgodziła się przenocować pod Poznaniem, nie byłoby tego wypadku. Nie byłoby tego samochodu, tego dźwięku gniecionej blachy, tej krwi na twarzy Marka. Dochodziła ósma rano, gdy trzech lekarzy opuściło blok. Tuż za nimi wywieźli Marka całego w opatrunkach. Stanęli naprzeciw rodziny. ‘Najbliższa doba będzie decydująca’. Zrobiło jej się czarno przed oczami. Złapała się Krzysztofa. Uchronił ją przed upadkiem.
- Powinna pani odpocząć – usłyszała głos Dobrzańskiego – Zamówić taksówkę?
- Nie! Ja muszę tu być!

Stała przed szybą. Obserwowała jego bladą twarz. Oddychał. A w zasadzie oddychał za niego respirator. Biała pościel, białe opatrunki, blada twarz. Jedynie jego czarne włosy burzyły tą białą kompozycję. Słowa lekarza kompletnie ścięły ją z nóg. Co będzie, jeśli on… Nie! To niemożliwe. W głowie jej się nie mieściło, że może już nigdy nie zobaczyć tych cudownych oczu w kolorze górskiego lodowca, że może już nigdy nie zobaczyć jego cudownych dołeczków i tego, jak patrzy na nią z uwielbieniem. On musi z tego wyjść, by mogła mu powiedzieć, że to, co było jest już nie ważne, że ona już nie chce żyć przeszłością, a chce iść w przyszłość razem z nim. Że go kocha pomimo wszystko. Przebłagała pielęgniarkę i weszła do środka. Chwyciła jego dłoń w swoją. Splotła ich palce. Gdyby nie była taka głupia pewnie teraz leżeliby spleceni w miłosnym uścisku. To wszystko jej wina!
-  Nie możesz mnie zostawić samej. Nie poradzę sobie bez ciebie - mówiła przez łzy - To ja powinnam tu leżeć. Nie ty. To moja wina.
Zasnęła. Ktoś położył dłoń na jej ramieniu. Ocknęła się. Zobaczyła nad sobą twarz pielęgniarki. Policja na nią czekała.
- Podinspektor Mirosław Kos, wydział ruchu Komendy Policji w Grodzisku Mazowieckim, możemy porozmawiać? – zapytał wysoki mężczyzna po pięćdziesiątce
- Oczywiście – odparła
- Proszę mi powiedzieć, co pani pamięta z wczorajszego dnia
- Wracaliśmy z Poznania. Marek powiedział, że za godzinę będziemy pod siedzibą firmy na Lwowskiej. Chwilę później zobaczyliśmy jak z prawej strony nadjeżdża biały samochód dostawczy. Nawet nie zaczął hamować. Marek wcisnął hamulec, ale byliśmy zbyt blisko. Później było silne uderzenie i ocknęłam się, gdy przyjechała już straż pożarna – mówiła powoli, zaciskając oczy
- Pan Dobrzański jechał szybciej… - przerwała mu
- Droga była pusta! Był środek nocy! Tamten kierowca też jechał szybko. Nawet nie próbował nas wyminąć! – powiedziała oskarżycielsko – pewnie był pijany! – nie rozumiała, jak policjant może winę wrzucać na Marka, że jechał za szybko
- Owszem, jechał prawie sto kilometrów na godzinę. Nie był pijany. Z naszych ustaleń wynika, że zasnął za kierownicą – pokiwała głową
- Co z nim? – zapytała cicho
- Zginął na miejscu – spuściła głowę – Dobrze, dziękuję pani bardzo. Będziemy dalej prowadzić dochodzenie. Pozwolę sobie jeszcze raz panią odwiedzić, by podpisała pani zeznania.
- Oczywiście – kiwnęła głową i ruszyła w stronę OIOMu
- Przepraszam bardzo, mogę zadać jeszcze jedno, prywatne pytanie? – zaskoczył ją, ale kiwnęła twierdząco głową – Pan Dobrzański to dla pani ktoś bliski?
- Najbliższy na świecie – doparła zgodnie z prawdą i spojrzała na niego smutnymi oczami
- Teraz wszystko rozumiem – odparł bardziej do siebie niż do niej
- Co pan rozumie? – zapytała zaciekawiona. Milczał przyglądając się jej badawczo
- Nie wiem czy mnie stać byłoby na taki gest – zmarszczyła brwi – Ten Citroen był z państwa prawej strony. Tylko wielkie umiejętności pana Dobrzańskiego sprawiły, że uderzył w wasz lewy bok – spojrzał na nią ciepło i podał wizytówkę – gdy się wybudzi, proszę dać mi znać
Zostawił ją na środku korytarza z tysiącem myśli. On walczył o życie, a ona niemal wyszła bez szwanku. Ta złamana ręka była niczym w porównaniu z jego obrażeniami. Wziął całą siłę uderzenia na siebie. Uratował ją. Szloch wstrząsnął jej ciałem. Znów znalazła się przy nim.
- Uratowałeś mnie. To najpięknieszy dowód miłości, którego wolałabym nie otrzymać - pokręciła przecżaco głową - Nie takim kosztem. Wybacz mi – wyszeptała – Ja po prostu się bałam. Bałam się kolejnego zranienia. Tak wiele kosztowało mnie podniesienie się po tej intrydze – mówiła przez łzy – Bałam się, że tam pod Poznaniem znów będzie cudownie, a gdy wrócimy do Warszawy wszystko okaże się nic nieznaczącym epizodem. Tak bardzo cię przepraszam – pocałowała jego ledwie letnią dłoń –Nie chcę się już bać. Chcę być z tobą. Kocham cię. Dobrze wiesz, że nikogo tak nie kochałam i nikogo już tak nie pokocham. Jesteś miłością mojego życia.

Od operacji minęły dwie doby, a jego stan pozostawał bez zmian. Mimo protestów lekarzy, pielęgniarek, jego rodziców, ona wciąż siedziała przy jego łóżku.
- Ula, powinnaś odpocząć. Gdy się obudzi nie będzie zadowolony, że siedziałaś tu cały czas wykończona – powiedziała z troską Milewska
- Nic mi nie będzie – powiedziała przez zaciśnięte zęby. Oni nic nie rozumieli. Był dla niej zbyt ważny, by miała zostawić go samego. Wciąż sobie wyrzucała, że zrozumiała za późno, kim wciąż dla niej jest. – przywieź mi proszę jakieś ubranie na zmianę, dobrze? – przyjaciółka kiwnęła głową – Zostaniesz z nim na chwilę? Pójdę wziąć prysznic.
Biegiem udała się do łazienki. Nie lubiła go zostawiać nawet na chwilę. Kolejne godziny spędziła siedząc przy jego łóżku. Gładziła jego dłoń i opowiadała mu różne historie. O swoim pobycie na Mazurach, o tym jak wiele dla niej znaczy i jak bardzo go kocha. Tak minęły jej kolejne dwa dni, a on wciąż leżał nieruchomo. O tym, że żyje informowały ją pojedyncze piknięcia aparatury co jakiś czas. Jego klatka unosiła się miarowo. Wiele by dała, by móc teraz wtulić się w jego ramiona i wyznać mu miłość.
- Kocham cię – szepnęła kolejny raz w ciągu ostatnich pięciu dni. Poczuła, że poruszył palcem. Odsunęła się gwałtownie i wlepiła swój wzrok w jego twarz. Miała nadzieję, że za chwilę zobaczy jego szare spojrzenie. Znów drgnął. Lekko ścisnął jej dłoń. Usłyszała przeraźliwy pisk. Spojrzała na monitor, który wyświetlał ciągłą linię – Marek! – krzyknęła. Do sali wbiegł lekarz. Siłą wyrzucili ją na korytarz. Łzy zalewały jej twarz. Widziała, jak go reanimują. Jak podłączony defibrylator wstrząsa jego ciałem. Czuła się, jakby była w innym świecie. Przed oczami przelatywały jej obrazy wspólnie spędzonych chwil. Drzwi się gwałtownie otworzyły. ‘Godzina zgonu piętnasta trzydzieści dwie’.
Mężczyzna podszedł do niej kładąc jej rękę na ramieniu – Bardzo mi przykro.
Jej krzyk rozniósł się po całym korytarzu. Osunęła się na ziemię. Wstrząsnęły nią spazmy rozpaczy. Wraz nim umarła najważniejsza część niej. Umarło jej serce.

środa, 10 lipca 2013

Miniaturka VI 'Miłość nie jest litością'

Otulona szczelnie kocem siedziała w ogrodzie czytając książkę. Krajobraz wokół coraz bardziej przypominał o zbliżającej się jesieni. Kolorowe liście szumiały na drzewach, a ona postanowiła skorzystać z ostatnich w tym roku w miarę ciepłych, a przede wszystkim słonecznych chwil. Słodkie nicnierobienie wypełniało ostatnie tygodnie jej życia. Nie pracowała. To znaczy czasami pomagała Maćkowi, przygotowywała zestawienia, zliczała tabelki, ale traktowała to w kategoriach rozrywki, a nie pracy. Odkąd odeszła z FD utrzymywała się dzięki PRO-S. Firma się rozwinęła i przynosiła całkiem spore dochody. Dzięki temu ona mogła skupić się na sobie i swojej rodzinie. Beatka była zachwycona, że jej starsza siostra nie spędza już całych dni w Warszawie, że wreszcie ma ją dla siebie i kiedy tylko zapragnie Ulcia smaży jej ukochane naleśniki. Ostatnio coraz częściej wracała w myślach do przeszłości. Analizowała wydarzenia ostatnich miesięcy. Praca z Markiem, posiedzenie zarządu, jego kłamstwa, intryga. Próbowała go znienawidzić. Nie potrafiła. Tuż po zarządzie uciekła do samotni Pshemko. Po powrocie odcięła się od dawnych znajomych. Kontakt utrzymywała tylko z Alą. Nie potrafiła spotkać się z pozostałymi dziewczynami. Z pewnością zasypywałyby ją gradem pytań, a ona jeszcze nie była gotowa, by powiedzieć im prawdę, by powiedzieć im o swoim romansie z Dobrzańskim. Wiedziała, że kilkakrotnie był u niej w domu, że prosił jej ojca o adres ośrodka, że chciał z nią porozmawiać. Po kilku tygodniach dał sobie spokój. Najwidoczniej zagłuszył wyrzuty sumienia i skupił się na swoim życiu. Pewnie wrócił do Pauliny. Co prawda Internet milczał odnośnie ich spektakularnego, mediolańskiego ślubu, ale to nie znaczy, że znów nie są razem. Wiele razy miała ochotę zapytać o niego Alę. Nie miała odwagi. Miesiąc później, gdy wreszcie nabrała dystansu, gdy oswoiła się w nową sytuacją, była gotowa dowiedzieć się co u niego. I właśnie wtedy Alicja poinformowała ją, że została zwolniona przez Aleksa. Ula miała żal do Dobrzańskiego, że nic nie zrobił, że pozwolił Febo wyrzucić na bruk długoletniego pracownika, jej przyjaciółkę. Kolejny raz okazał się palantem. Chciała zapomnieć. Powoli zaczynało jej się to udawać, mimo wszystko.
Usłyszała dźwięk zamykanej furtki. Pomyślała, że to Maciek wcześniej wrócił z Krakowa. Spojrzała w kierunku ścieżki prowadzącej od bramy i zamarła. Zza budynku wyłonił się nikt inny, tylko Paulina Febo we własnej osobie. Była przekonana, że ma omamy do momentu, aż usłyszała głos Włoszki
- Dzień dobry, możemy porozmawiać? – zapytała nad wyraz uprzejmie i nie czekając na reakcję Uli usiadła naprzeciwko niej, na plastikowym krześle ogrodowym. Przyjrzała się Cieplak uważnie. Musiała przyznać, że od ich ostatniego spotkania dziewczyna zmieniła się, a ta zmiana była zdecydowanie na korzyść. Wielkie czerwone okulary zastąpiła małymi szkłami w delikatnych oprawkach. Włosy podcięte, ułożone w modną fryzurę i brak żelastwa na zębach. Niby zmiany niewielkie, ale znaczące, choć Febo wciąż nie uważała jej za piękność. Dla niej Cieplak zawsze pozostanie Brzydulą.  
- Co pani tutaj robi? – udało jej się wreszcie wydukać, gdy pierwszy szok minął
- Przyszłam z tobą porozmawiać o Marku, a w zasadzie prosić ciebie o pomoc – powiedziała spokojnie, bacznie obserwując Cieplakównę, której oczy były wielkości pięciozłotówki. Febo, kobieta, która szczerze jej nie znosiła, przyszła prosić ją o pomoc. Ją, Brzydulę? Dasz wiarę? Po raz kolejny ma śledzić Marka i donosić o jego nowej kochance? Przecież od dawna nie pracuje w FD.
- Nie bardzo rozumiem, w czym mogę pani pomóc – odparła zdezorientowana
- Posłuchaj, powiem wprost, wiem o waszym romansie – Ula, nie pozwoliła jej dokończyć
- Od kilku miesięcy się już nie spotykamy – zaczęła niepewnie Ula
- Wiem, ale – Cieplak weszła jej w słowo
- To była pomyłka. Pani Paulino, ja nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Mogę jedynie panią bardzo przeprosić – niemal wyszeptała. Tak, było jej wstyd. Nigdy nie lubiła panny Febo, ale też nie życzyła jej źle i nie chciała zniszczyć jej życia.
- Ja nie przyszłam tutaj po to, żebyś mnie przepraszała. Ta sytuacja nie jest dla mnie łatwa, ale tu nie chodzi o mnie, a o Marka i jego rodziców. Dwa miesiące temu miał wypadek – słysząc ostatnie słowo Uli zrobiło się ciemno przed oczami. Wypadek, jaki wypadek?
- Co? – wyszeptała, a w jej oczach zaczęły gromadzić się łzy
- Pokłócił się z Heleną. Wsiadł do samochodu po alkoholu. Z prędkością prawie stu czterdziestu kilometrów na godzinę wypadł z zakrętu i wbił się w drzewo – z każdym kolejnym słowem twarz Uli bardziej zalewała się łzami. Paulina za wszelką cenę powstrzymywała się od płaczu. Jej też nie było łatwo – Ledwo go odratowali. W ciągu miesiąca przeszedł cztery skomplikowane operacje, które owszem, udały się, ale on nadal nie chodzi. I nie będzie chodził dopóki nie zacznie się rehabilitować i dopóki sam nie zechce wrócić do pełnej sprawności – rozszlochała się na dobre. Paulina przyglądała się jej w skupieniu. Wciąż nie potrafiła zrozumieć, co Dobrzański widzi w tej przeciętnej, żeby nie powiedzieć prostej dziewczynie. Wreszcie się uspokoiła.
- Ale co ja mogłabym zrobić? – zapytała ledwie słyszalnie. Informacje sprzed kilkunastu sekund ścięły ją z nóg i wyssały z niej całą energię. Czuła się tak, jakby brakło jej sił by oddychać.
- Jemu potrzebna jest motywacja – westchnęła ciężko – Posłuchaj, ja wiem, że on cię bardzo skrzywdził. W ciągu ostatnich tygodni nie odstępowałam go na krok, mimo iż on nie chciał mojej obecności. Dużo rozmawialiśmy. Chyba pierwszy raz od bardzo dawna naprawdę szczerze – sarkastycznie zaśmiała się pod nosem. Ula była zaskoczona jej postawą, słowami… Takiej Pauliny Febo jeszcze nie znała – On… - przerwała na chwilę – on cię… - nie potrafiła wypowiedzieć tego na głos. Mimo wszystko nie mogło jej przejść to przez gardło – jemu bardzo na tobie zależy – powiedziała cicho, a Ula zobaczyła w jej oczach ból. Cieplak pokręciła przecząco głową
- Nie. To była tylko gra – po raz kolejny tego dnia w jej oczach pojawiły się łzy
- Mylisz się – powiedziała stanowczo –  Znam go. Ja od dawna wiedziałam, że w jego życiu pojawił się ktoś inny, choć do pewnego momentu nie wiedziałam, że to ty – również w oczach Febo zabłysnęły słone krople – Powinnam cię znienawidzić, ale… - urwała na moment. Ta rozmowa wcale nie była dla niej łatwa – Życzę ci byś nigdy nie musiała przechodzić przez to, co ja. Nawet nie masz pojęcia, co to za uczucie, gdy leżysz w jednym łóżku z mężczyzną, którego masz poślubić za kilka tygodni, a on przerzuca się z boku na bok nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Który unika twojego dotyku. Który jest obok ciebie ciałem, a duszą gdzieś zupełnie indziej… Który przez sen wypowiada imię innej kobiety – dodała gorzko – Nie wiem czy on jest dla ciebie równie ważny, ale proszę cię, byś pomogła nam przywrócić mu chęć życia – Cieplak milczała. Po tym co usłyszała nie potrafiła się odezwać. Próbowała wszystko sobie poukładać w głowie, ale jego miłość była tak surrealistyczna, że… Nawet nie potrafiła w pełni uwierzyć w to, co działo się tuż obok niej. Nie miała pewności, czy Paulina Febo rzeczywiście siedzi naprzeciw niej, czy to tylko wytwór jej wyobraźni – Marek mówi, że wraz z tobą stracił sens istnienia… stąd jego bierność. Nie chce się rehabilitować. Na własne życzenie zamienił się w warzywo. Nic go nie obchodzi – spojrzała na Cieplak i nie potrafiła wyczytać z jej twarzy nic… Czyżby taka była jej reakcja na stres, czy po prostu Dobrzański nic dla niej nie znaczy? Ale przecież kiedyś go kochała… Postanowiła wyciągnąć najsilniejsze działo – On wtedy jechał do ciebie – Ula zamarła.
- Jak to….? Do mnie? – mówiła urywanymi zdaniami
- Tak – westchnęła ciężko – proszę cię tylko o to, byś do niego pojechała i z nim porozmawiała. Jeśli on się nie weźmie w garść i zaprzepaści wyniki pracy lekarzy, to – po raz kolejny słowa nie mogły jej przejść przez gardło. Zebrała się w sobie i z wielkim bólem dodała – już zawsze będzie przykuty do wózka – Ula słuchała jej słów jak zahipnotyzowana. Oczywiście, że pojedzie, że zrobi wszystko, by znów stanął na nogi. Pomogła by każdemu, a dla niego była gotowa rzucić wszystko. Przecież był dla niej najważniejszy. Chciała mu pomóc, ale chciała również ponownie go zobaczyć. Tak bardzo tęskniła za jego oczami, głosem, śmiechem. A teraz, gdy wiedziała, że ona jest dla niego ważna…że owszem, oszukał ją, ale mimo wszystko kocha, nie zastanawiała się nawet chwili. W sumie i tak by się nie zastanawiała. Nawet gdyby nic do niej nie czuł i tak by do niego pojechała. Ruszyłaby do niego już, teraz, zaraz, ale nie mogła wstać. Jakaś nieokreślona siła przyciągała ją do krzesła, a jej wzrok kierowała na Paulinę. Musiała zadać jej to pytanie.
- Pani wciąż go kocha, prawda? – zapytała niepewnie
- Nie wiem – odparła szczerze – podczas wielu godzin rozmów Marek mi uświadomił, że to, co było między nami to chyba nie była miłość. To raczej przywiązanie, przyzwyczajenie. Ciężko mi to sklasyfikować. Choć nie zaprzeczam, że był i wciąż jest dla mnie najważniejszy.
- Dziękuję, że pani powiedziała mi prawdę. Ja nie miałam pojęcia o tym wypadku.
- Marek bardzo dbał o to, byś się nie dowiedziała.
- Wiem, że przyjazd tutaj nie był dla pani łatwy
- Owszem. Ale robię to dla Marka i dla Heleny. Mimo tego, że jasno mi uświadomił, że nigdy już nie będziemy razem, muszę przyznać, że przeżyliśmy razem wiele wspaniałych chwil. Pozostały mi piękne wspomnienia i…. I chciałabym, żeby był szczęśliwy – naprawdę takich słów nie spodziewała się po Paulinie Febo. Od początku ich dzisiejszej rozmowy miała wrażenie, że siedzi przed nią zupełnie inna kobieta, niż ta, którą znała z FD. – I nie mogę już patrzeć, jak Helena się zadręcza. Obwinia się o ten wypadek.
- Dziękuję – wyszeptała Cieplak. Nigdy nie sądziła, że to dzięki jego byłej narzeczonej będzie miała szansę znów z nim porozmawiać, a być może znów zacząć budować związek. Tym razem oparty na szczerym uczuciu. – Gdzie on teraz jest?
- U Heleny i Krzysztofa w Wilanowie. Właśnie tam jadę. Jak chcesz, możesz jechać ze mną
- Chętnie. Poczeka pani chwilę? Pójdę się tylko przebrać – Febo kiwnęła głową na znak zgody. Była dyrektor finansowa ściągnęła z siebie koc i rzuciła go na ławkę. Paulina zwróciła uwagę, że pod jej obcisłą bluzką rysuje się lekko zaokrąglony brzuch. Czyżby… Nie, niemożliwe…
- Jesteś w ciąży? – zapytała zaskoczona. Cieplak speszyła się nieco i niepewnie spojrzała na Febo.
- Tak – powiedziała niemal bezgłośnie. Zabolało.
- To jego dziecko, prawda? – cóż za głupie pytanie. Po co je zadawała, skoro doskonale znała odpowiedź. Ula milczała. Nie musiała nic mówić. – Dlaczego mu nie powiedziałaś?
- Sądziłam, że wrócił do pani, że znów jesteście razem. Nie mogłam po raz kolejny wchodzić do waszego życia z butami. Nie miałam prawa go pani odbierać – powiedziała z bólem i ruszyła w stronę domu
- On już od dawna nie jest mój – powiedziała do siebie.

Paulina wprowadziła ją do ogromnej willi. Nigdy tu nie była. Dom Dobrzańskich znacznie się różnił od tego, który Marek zamieszkiwał z Pauliną. Był bardziej przytulny, ale i bardziej wystawny. Ten przepych przyprawiał ją o zawrót głowy. Tuż obok nich pojawiła się gosposia. Febo poprosiła, by to Marysia zaprowadziła Ulę do Marka. I tak zrobiła dużo, bardzo dużo. Nie było jej stać na ten gest, by wprowadzić ją do jego pokoju. Ula ruszyła za gosposią, ona poszła do ogrodu pocieszyć Helenę.
Marysia zapukała cicho. Nie usłyszała zaproszenia, ale mimo to uchyliła drzwi
- Marek, masz gościa – odparła niepewnie. Doskonale wiedziała jaka będzie reakcja Dobrzańskiego. Zawsze tak reagował.
- Nikogo nie zapraszałem – niemal warknął – Nie wiem, czy ja mówię niewyraźnie? – słychać było w jego głosie wściekłość – Żadnych gości, żadnych odwiedzin! – krzyknął. Pani Marysia aż się skuliła. Rozumiała, że jest mu ciężko, że cierpi, ale ona nie była niczemu winna. Marek najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że bardzo ją rani swoim postępowaniem. Ula postanowiła zareagować i wziąć całą winę na siebie
- Za późno – odezwała się stając w progu drzwi – i to nie wina pani Marysi – spojrzała na niego i zamarła. Zajmował łóżko w pozycji półleżącej. Nogi miał przykryte kocem. Kilkudniowy zarost i podkrążone oczy sprawiały, że wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście. Na szafce nocnej stała do połowy pusta butelka whiskey. Tuż obok łóżka dostrzegła wózek. Stanęły jej w oczach łzy. On sądził, że się przewidział. Niemożliwe, że tu przyszła, że jest ledwie kilka metrów od niego. Chyba za dużo wczoraj wypił i ma omamy. Seba by to nazwał omamami z miłości.
- Ula? – zapytał z ogromnym niedowierzaniem. Niepewnie spojrzała w jego oczy. Trudno jej było opisać słowami uczucia, które z nich wyczytała. Zaskoczenie? Miłość? Skrępowanie, że widzi go w takim stanie? Wsunęła się do środka i zamknęła drzwi – Co ty tutaj robisz?
- Kilkadziesiąt minut temu dowiedziałam się o tym, co się stało – wyszeptała stając obok jego łóżka.
- Kto ci powiedział?
- To w tej chwili nieistotne - o Paulinie i jej roli, a w zasadzie przysłudze, powie mu przy innej okazji – dlaczego nikt wcześniej mnie nie zawiadomił? – zapytała z pretensją w głosie
- Bo ich o to prosiłem. Nie chciałem wywierać na tobie presji. Nie odezwałaś się po moim liście – zaczął wyjaśniać.
- Jakim liście? – na jej twarzy malowało się zaskoczenie
- Tym, który zostawiłem ci przed wyjazdem na Mazury
- Nie przeczytałam go. Przez przypadek zostawiłam go u Maćka w samochodzie, a później poprosiłam, by go spalił – poczuł ukłucie w sercu – Co w nim było?
- To już nie ważne – odparł po chwili namysłu
- Dla mnie ważne – wpatrywała się w niego z ogromną czułością i ufnością
- Po co przyszłaś? – nie może dać się wciągnąć w dyskusje o uczuciach, nie w tym momencie
- Dlaczego nie chcesz się rehabilitować? Dlaczego się poddałeś? – widział łzy w jej oczach, a ona nawet nie próbowała ich ukryć
- Bo przegrałem swoje życie. Żałuje, że się wtedy nie zabiłem – to, co usłyszała, spowodowało, że wstrzymała oddech, a po policzku spłynęła łza
- Jak możesz tak mówić?! – krzyknęła – Zostawiłbyś mnie samą? – spytała z wyrzutem
- Skrzywdziłem cię, a ty nigdy mi tego nie wybaczysz
- Już dawno ci wybaczyłam – wyszeptała i usiadła na skraju łóżka – Marek… - nie pozwolił jej dokończyć
- Nie! Nie chcę, żebyś robiła cokolwiek z litości – oboje zabolały te słowa. To był chwyt poniżej pasa. Zbyt mocno ją kocha, by skazywać ją na życie z kaleką. Nigdy na to nie pozwoli.
- Jak możesz tak mówić? – nie wierzyła, że przed chwilą to powiedział
- Ula, proszę cię, daj spokój. Chcę zostać sam. – poczuła się fatalnie. Nie może go zmusić. Może to, co Paulina mówiła, to wcale nie jest prawda. Zrezygnowana wstała i ruszyła w stronę drzwi. Oboje bardzo cierpieli. To spotkanie niewątpliwie było dla nich bardzo trudne. Gdyby spotkali się w innych okolicznościach z pewnością ta rozmowa wyglądałaby inaczej.
- Bardzo bym chciała, żebyś był szczęśliwy i żebyś znów wrócił do pełnej sprawności. Jeśli nie chcesz tego robić dla siebie – urwała na chwilę i ponownie zatonęła w jego stalowych tęczówkach – to zrób to dla swojego dziecka - mówiąc to instynktownie położyła rękę na brzuchu- Ono potrzebuje ojca, który będzie je uczył chodzić, a później będzie biegał za rowerkiem. Nie we wszystkim będę cię w stanie zastąpić – wyszeptała i wyszła. Dopiero po chwili dotarł do niego sens wypowiedzianych słów. Jest w ciąży. Spodziewa się jego dziecka.
- Ula! Ula! – krzyknął, ale drzwi ponownie się już nie otworzyły. Chwycił za komórkę i pośpiesznie wybrał jej numer. Raz, drugi. Cisza. Był na siebie wściekły. Tak cholernie wściekły. Przyszła tutaj, a on potraktował ją jak intruza. Zamiast wyznać jej miłość, wyrzucił z pokoju. Kretyn! Musi zacząć walczyć. O zdrowie, swoje nogi, jej miłość i ich dziecko. W jego głowie pojawia się setka pytań. Dlaczego wcześniej mu nie powiedziała? Może dlatego, że czuła się skrzywdzona i oszukana. Nie przeczytała listu. Sądziła, że to wciąż gra i intryga. Dureń!
Ponownie chwycił telefon w dłoń.
- Witam panie Witku, Marek Dobrzański. Możemy zacząć jutro, a najlepiej jeszcze dzisiaj? Dzięki!
Wróciła do domu i czekała na powrót Maćka. Musi go zapytać o ten list. Przecież przyznał się jej, że go czytał. Jeśli go nie ma, to chociaż zna jego treść. Musi wiedzieć. Wieczorem wszystko stało się jasne. Paulina mówiła prawdę. Pół nocy przepłakała.
Z samego rana przy pomocy Sebastiana znalazł się na posesji numer osiem. Było to dla niego upokarzające, że cała rodzina Cieplaków widzi go na wózku, że pokazuje im swoją słabość, niepełnosprawność, bezradność. Ale to nie było w tej chwili najważniejsze. Wreszcie stanęła w drzwiach.
- Przepraszam – zaczął, a cała przemowa, którą układał sobie w głowie od wczoraj w mgnieniu oka gdzieś uleciała – Kocham cię. Daj mi jeszcze jedną szansę. Pozwól mi wszystko naprawić. Wyjaśnić przeszłość i być dobrym partnerem i ojcem dla naszego dziecka – rozpłakała się i podeszła do niego, przytulając jego głowę do swojego brzucha. Objął ją mocno w pasie. I po jego policzku spłynęła słona kropla.
- Ja też się kocham – wyszeptała wprost w jego czarne włosy, które uwielbiała przeczesywać.
- Zacząłem rehabilitację. Dzięki wam znów mam dla kogo żyć – powiedział wpatrując się w jej oczy z niezwykłą miłością i przykładając swoją dłoń do jej brzucha. Splotła ich palce i zatonęła w jego oczach. – Musimy porozmawiać. Chcę ci wszystko wyjaśnić.
- Później – odparła i przybliżyła się do niego tak by stykali się czołami – a teraz mnie pocałuj.
Złączył ich wargi w namiętnym pocałunku, a w jego wnętrze wlała się ogromna fala szczęścia i determinacji. Będzie walczył. Musi. Musi być sprawny. Dla niej i dla ich nienarodzonego dziecka.

środa, 3 lipca 2013

'Spotkanie po latach' XI ost.

Kilka dni temu podczas kolacji rzucił jej mimochodem, że wyjeżdżają na weekend tylko we dwoje, a Sara zostanie z jej rodziną w Rysiowie. Wiedziała, że ani dla małej, ani dla jej rodziny nie będzie to problem, to Michalska bardzo zaprzyjaźniła się z jej siostrą, a jej ojca traktowała jak dziadka. Intrygował ją ten wyjazd jeszcze bardziej, gdy usłyszała od Marka, że to niespodzianka i nawet niech nie próbuje wyciągnąć od niego szczegóły. Wreszcie nastał piątek. Marek wrócił wcześniej z pracy, by zdążyć przed powrotem Uli odebrać Sarę ze szkoły i zawieźć ją do Rysiowa. Cieplak była trochę na niego zła. Irytowało ją, że nie chce jej powiedzieć, gdzie wyjeżdżają. Niespodzianka niespodzianką, ale cel ich podróży ułatwiłby jej pakowanie. Za każdym razem, gdy męczyła ukochanego pytaniami, odpowiadał jej ‘weź co chcesz’. Zdziwiła się, gdy w piątkowy wieczór zamiast na wylotówkę z Warszawy, kierowali się na Okęcie. W jej mniemaniu lot gdziekolwiek w tą zimową aurę na dwa dni nie miał sensu. Marek zupełnie się z nią nie zgadzał. Jej mina była bezcenna, gdy stanęli przed bramką z napisem ‘Paryż’. ‘Podróż sentymentalna?’ zapytała go podczas odprawy bagażowej. W odpowiedzi posłał jej najcudowniejszy uśmiech świata. Dwie godziny później stali już przy oknie w ich hotelowym pokoju, z którego rozpościerał się widok na wieżę Eiffla. Z kieliszkiem ulubionego chardonnay, u boku ukochanego mężczyzny, czuła się prawdziwie szczęśliwa. Teraz wiedziała, że przez ostatnie osiem lat żyła, ale nie potrafiła oddychać pełną piersią. Dopiero przy nim odzyskała spokój i niczym nieopisane szczęście. Te osiem lat wydawały jej się teraz krótką chwilą. Prawdziwie żyła tylko przy nim i z nim.
Po upojnej nocy, tuż po śniadaniu zabrał ją na spacer. Ruszyli w kierunku wieży.
- Chodź, wjedziemy na górę – rzucił ciągnąc ją za rękę w kierunku kolejki
- Ale przecież już tam kiedyś byliśmy
- No właśnie. I było cudownie – odparł z błyskiem w oku – Znów mam ochotę cię całować, mając u stóp cały Paryż.
Wjechali na górę i wtedy on zamiast połączyć ich usta w słodkim pocałunku, padł przed nią na kolana. Wyciągnął z kieszeni bordowe pudełeczko. Nawet nie próbowała ukryć swojego zaskoczenia. Usta zakryła dłonią, a w oczach pojawiły się łzy.
- Kochanie, wiem, że jeszcze nie powinienem, bo nie mam rozwodu, ale nie chcę dłużej czekać. Doskonale wiesz, że jesteś miłością mojego życia. Ula, wyjdziesz za mnie? – zapytał wpatrując się w jej oczy z taką miłością i czułością, że aż ugięły się pod nią kolana. Wzruszenie odbierało jej głos. Chciała mu wykrzyczeć, że o niczym innym nie marzy, ale żaden dźwięk nie chciał wydobyć się z jej ust. Otarła pośpiesznie łzy i twierdząco kiwnęła głową. Szczery uśmiech przyozdobił jego twarz. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie odetchnął z ulgą. Wiedział, że go kocha, ale przecież miała prawo się nie zgodzić. Wciąż oficjalnie miał żonę. Wsunął na jej palec niewielki symbol ich zaręczyn i wstając z kolan mocno ją przytulił. Wokół rozległy się gromkie brawa. Inni turyści w ten właśnie sposób chcieli im pogratulować. Uśmiechnęli się do nich serdecznie i zatonęli w namiętnym pocałunku. Mimo dość niskiej temperatury długo jeszcze stali przytuleni na szczycie symbolu Francji. Dobrzański splótł swoje dłonie na jej talii, przytulił się do jej pleców, a brodę oprał o jej ramię. Chciał wszystkimi zmysłami chłonąć tą chwilę. Chwilę niebywałego szczęścia.
- Za cztery dni mija dziewięć lat, odkąd byliśmy tu po raz pierwszy, odkąd zrozumiałem, że cię kocham – wyszeptał do jej ucha
- I od naszego pierwszego pocałunku – powiedziała ledwie słyszalnie – Wtedy było zdecydowanie zimniej…. Wiesz, nigdy nie przypuszczałam, że jesteś aż takim romantykiem – pocałowała go w policzek, by chwilę później wyciągnąć przed siebie dłoń i wpatrywać się w to jubilerskie cacko - Jest śliczny – wyszeptała wciąż wzruszonym głosem. Do tej pory wierzyć jej się nie chciało, że to dzieje się naprawdę.
- Ma już prawie dziewięć lat – nieznacznie się od niego odsunęła i lekko zdziwiona spojrzała w jego oczy – Kupiłem go tutaj, w Paryżu na kilkanaście dni przed powrotem do Polski. Do dnia dzisiejszego żałuję, że wtedy stchórzyłem i nie oświadczyłem ci się. Gdybym się nie wahał, że to za wcześnie, że za krótko się znaliśmy, być może teraz świętowalibyśmy jakąś siódmą lub ósmą rocznicę ślubu. Gdybym wtedy zebrał się w sobie, być może byśmy się nie rozpadli – dodał z nutą goryczy, spoglądając w jej oczy ze smutkiem. Nie miała pojęcia, że chciał jej się wtedy oświadczyć. Zaczęła sobie zadawać pytanie, co by było, gdyby rzeczywiście wtedy zdobył się na odwagę. Co ona by mu odpowiedziała. Sama nie była pewna
- Jak widzisz nie rozpadliśmy się, a być może dzięki tej rozłące nasza miłość jest teraz dojrzalsza, trwalsza i pełniejsza – znów wtuliła się w jego ciało – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło –musnął ustami jej skroń dając jej znak, że w pełni się z nią zgadza.
Wrócili do Warszawy zaręczeni i szczęśliwi. Marek snuł plany dotyczące ich ślubu i kameralnego wesela. Te marzenia i rozmyślania o przyszłości umilały im powrót do szarej rzeczywistości. Niechętnie pojechała do banku. Zwykle nie wyobrażała sobie jak mogłaby nie iść tak po prostu do pracy. Dziś miała ochotę za wszelką cenę zaszyć się wraz z Markiem w domu i nie wychodzić z niego przez najbliższe kilka tygodni. W recepcji dowiedziała się, że ma gościa. Pod swoim gabinetem zobaczyła elegancką kobitę w średnim wieku. Zaciekawiona podeszła do niej
- Dzień dobry, Urszula Cieplak. Czeka pani na mnie?
- Owszem. Dzień dobry. Helena Dobrzańska – wyciągnęła do Uli rękę, a ta słysząc nazwisko kobiety zamarła. Wiedziała, że kiedyś nastąpi moment spotkania z jego matką, ale sądziła, że będzie to w innych okolicznościach, a poza tym, że będzie na to spotkanie przygotowana. Niepewnie uścisnęła dłoń swojej przyszłej teściowej i zaprosiła ją do środka. Dobrzańska dostrzegła przerażenie na twarzy dziewczyny. Uśmiechnęła się do niej serdecznie chcąc dodać jej odrobinę otuchy – Nie obawiaj się mnie. Nie przyszłam robić ci wyrzutów o rozwód mojego syna – odparła spokojnie, a Ula jej słowa przyjęła z wyraźną ulgą – po prostu chciałam poznać kobietę, dla której mój syn kompletnie stracił głowę – Cieplak zaczerwieniła się nieznacznie.
- Cieszę się, że nie ma pani do mnie żalu. Ja tego kompletnie nie planowałam. Spotkaliśmy się przez przypadek po tak wielu latach… - powiedziała cicho
- Wiem, Marek mi kiedyś wspomniał. Wtedy nie przyjęłam tego dobrze, podobnie jak mój mąż. Nie potrafiliśmy zrozumieć jego postępowania. Przecież był z Pauliną bardzo długo, od kilku lat jako małżeństwo, ale dopiero teraz… - urwała na chwilę – Kilka razy w tygodniu spotykam mojego syna w firmie i odkąd jest z tobą widzę, że jest naprawdę szczęśliwy – spojrzała na Ulę z sympatią – Obserwuję jego zachowanie ponad trzydzieści lat i po raz drugi w swoim życiu dostrzegam, jak śmieją mu się oczy, jak jest radosny i jak tą radością zaraża wszystkich w koło. Już raz tak się zachowywał, gdy wrócił ze stypendium w Paryżu. Wtedy też to właśnie dzięki tobie był szczęśliwy – Ula uśmiechnęła się nieśmiało. – Może przyszlibyście w sobotę na obiad? Pragniemy z mężem odbudować relacje z Markiem, a przy okazji chcielibyśmy lepiej poznać ciebie i dziewczynkę, którą się zajmujecie. Co ty na to? – Cieplak zaskoczyła ta propozycja. Z jednej strony cieszyło ją, że Dobrzańscy zaczynają się przekonywać do nowego związku ich syna, ale z drugiej nie chciała robić nic bez wiedzy Marka.
- Musiałabym najpierw na ten temat porozmawiać z Markiem – odparła
- Rozumiem. Oczywiście – widziała lekki zawód na twarzy Heleny. Widziała, iż żałuje swojego wcześniejszego zachowania.
- Jeśli nie w najbliższy weekend, to z pewnością przyjdziemy następnym razem. Albo państwo przyjdziecie do nas. I tak mieliśmy w najbliższym czasie wydać obiad dla rodziny i przyjaciół. Sądzę, że Marek chciałby zaprosić również państwa – Dobrzańska przyjrzała się uważnie wybrance swojego syna.
- Czy ten obiad ma jakiś związek z tym pięknym pierścionkiem na twojej dłoni? – Ula kiwnęła lekko głową, a uśmiech rozpromienił jej twarz
- Marek dwa dni temu mi się oświadczył – powiedziała cicho
- Bardzo się cieszę. Naprawdę – Ula wiedziała, że mówi szczerze.

Marek stopniowo odbudowywał relacje z rodzicami. Oni zaakceptowali jego nową rodzinę i z ulgą mógł przyznać, że było tak, jak dawniej. Helena była zachwycona Sarą. Nie miała wnuków, więc ta mała dziewczynka była jedynym dzieckiem wprowadzającym radość do domu Dobrzańskich. Wszystko zaczynało się układać, tak, jak tego chcieli od dawna.

Ostatnia niespodzianka Marka sprawiła jej ogromną radość. Ona również miała dla niego niespodziankę. Niewielkie zielone pudełko z białą wstęgą już od kilku dni leżało na dnie jej szafy. Chciała z nim poczekać do dnia kolejnej rozprawy, która miała odbyć się za cztery dni. Albo ten prezent będzie dla Dobrzańskiego kolejnym powodem do radości obok papierów rozwodowych, albo choć na chwilę odciągnie jego uwagę do Pauliny Febo, gdyby znów rozwód nie doszedł do skutku. Wreszcie nastał ten dzień. Wzięła wolne. Marek chciał, by pojechała z nim do sądu. Wraz z mecenasem Koneckim przekonali go, że to nie najlepszy pomysł. Ostatecznie zgodził się, by poczekała na niego w domu. Zawiozła Sarę do szkoły i zajęła się przygotowywaniem obiadu. Albo będzie wraz z Markiem świętować, albo będzie próbowała ukoić jego nerwy. Właśnie kończyła doprawiać sałatkę, gdy usłyszała głośny trzask drzwi. ‘Oho, znów żonka wyprowadziła go z równowagi’ przebiegło jej przez głowę i ruszyła w kierunku salonu. Nie zdążyła nawet opuścić kuchni, gdy zmaterializował się przed nią Dobrzański z szerokim uśmiechem na twarzy krzycząc na całe gardło
- Udało się! – porwał ją w ramiona i okręcił kilka razy wokół własnej osi – wreszcie się udało – powiedział już nieco ciszej i zachłannie wpił się w jej usta.
Odetchnęła. Ich największy problem wreszcie się rozwiązał. I wreszcie będzie mogło się spełnić największe marzenie Marka, ale także jej. Wreszcie będzie mogła zostać panią Dobrzańską. Już nic nie stało na przeszkodzie do rezerwowania terminu w Urzędzie Stanu Cywilnego.
Niechętnie oderwała się od jego ust i szepnęła cicho -
- Poczekaj tutaj, mam dla ciebie prezent
- Jaki prezent? – krzyknął za nią z salonu, gdy ruszyła w kierunku sypialni
- Niespodzianka – żartobliwie pokazała mu język i zniknęła mu z oczu, by już po chwili zmierzać w jego stronę z małym pudełkiem
- Co to? – zapytał zaciekawiony, gdy wręczyła mu zielony karton
- Otwórz – powiedziała miękko i z zaciekawieniem wyczekiwała jego reakcji. Odwiązał wstęgę i pośpiesznie zdjął wieczko. Na moment zamarł. Czuł jak brakuje mu tchu. ‘Buciki? Czyżby….’ Szukając potwierdzenia swoich przypuszczeń posłał ukochanej pytające spojrzenie. Niepewnie kiwnęła twierdząco głową. Odrzucił pudełko na sofę i po raz kolejny tego dnia zatonęła w jego ramionach. Jego głośny śmiech rozległ się w salonie.
- Kochanie, naprawdę? – chciał się jeszcze raz upewnić… Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.
- Naprawdę. Jestem w ciąży – szepnęła wprost do jego ucha. Nie wypuszczając jej z ramion, odsunął się nieznacznie, by mógł zatonąć w jej błękitnych tęczówkach.
- Kocham cię! To najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
Złączył ich usta w żarliwym pocałunku.