B

piątek, 31 stycznia 2014

'Zapomnij o mnie' VI

Pokaz udał się wyśmienicie. Pshemko brylował wśród blasku fleszy, zbierał pochwały krytyków. Ich kolekcja z całą pewnością była w pierwszej piątce najlepiej ocenianych. Pani dyrektor udało się nawiązać jeszcze kilka ciekawych kontaktów biznesowych. Miała nadzieję, że chociaż połowa zakończy się podpisaniem intratnych kontraktów. Z Markiem spędziła jeszcze trzy bardzo przyjemne dni. Lubiła gdy był obok. Im bliżej go poznawała, tym bardziej musiała przyznać, że był uroczym facetem. Potrafił dowartościować kobietę, a ona czuła się przy nim jak milion dolarów. Zaszywali się w jej hotelowym pokoju lub wyjeżdżali na drugi koniec miasta by tylko nikt im nie przeszkadzał. Madrycka bajka dobiegła końca. Nastał czas powrotu. Zaproponował, by prosto z lotniska pojechali do niego. Zgodziła się. Taksówka zatrzymała się pod apartamentowcem na warszawskim Powiślu. Wjechali windą na ostatnie piętro. Mieszkanie było przestronne, nowocześnie urządzone, a z ogromnego tarasu rozpościerał się widok na Wisłę i prawobrzeżną stronę Warszawy.
- Piękne masz mieszkanie – rozglądała się z zachwytem
- Nie moje. Wynajmuję. Na kilka miesięcy nie opłacało się kupować – rzucił nie zastanawiając się nad tym, że słowa, które padły spowodowały ścisk w okolicach jej serca. Czyżby zaczynało jej zależeć? Przecież jeszcze kilka dni temu powtarzała sobie, że Marek jest na chwilę. Spuściła wzrok i odwróciła się w kierunku stojaka z płytami. Zaczęła je przeglądać, by skupić myśli na czymś innym. Obok telewizora rozstawionych było kilka statuetek, a nad nimi wisiało kilkanaście zdjęć oprawionych w antyramy. Marek zniknął w kuchni w poszukiwaniu wina. Ona z uwagą zaczęła oglądać  jego prace. Znała je. Usłyszała za plecami jego głos
- Nigdy się z nimi nie rozstaję – zaśmiał się i podał lampkę czerwonego płynu. Najpierw zmarszczyła brwi by po chwili obrzucić go zaskoczonym spojrzeniem.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – usłyszał w jej głosie nutę pretensji
- Nie chciałem, żebyś patrzyła na mnie przez pryzmat mojego dorobku… Poza tym… Czy to coś by między nami zmieniło? – odpowiedział pytaniem na pytanie
- Nie byłeś ze mną szczery
- Byłem. Nie oszukałem cię mówiąc, że jestem fotografem. Jestem - rzucił i wyszedł na taras. Podążyła za nim
- Jesteś – podkreśliła i po chwili dodała - jednym z najlepszych na świecie
- Mój ojciec tak nie uważa – wzruszył ramionami
- Ale reszta świata tak
- Bez przesady
- Dwukrotna nagroda World Press Photo nie wzięła się przez przypadek
- Te zdjęcia naprawdę były przypadkowe. Udało mi się coś uchwycić, bo akurat miałem przy sobie aparat. Na co dzień moja praca wygląda nieco inaczej
- To znaczy? – dociekała. Znała kilka jego zdjęć za które dostał nagrody. Gdzieś czytała wzmiankę „Mark – The Best One’, ale tak naprawdę nie była w temacie. Ba, do dzisiaj nie miała pojęcia, że Mark jest Polakiem.  
- Kampanie reklamowe – mówił patrząc przed siebie. Widok zachodzącego nad Wisłą słońca był niezwykle malowniczy – głównie samochody, perfumy, ostatnio okulary przeciwsłoneczne.
- To dlaczego nie chciałeś fotografować ostatniej kolekcji Pshemko?
- Już o tym rozmawialiśmy – powiedział ostrzejszym tonem niż zamierzał. Westchnął - Bo mój ojciec nigdy tego nie chciał. Dlatego robiłem zdjęcia nowych perfum Diora i sportowego modelu Jaguara niż sukienki Dobrzański Fashion – odparł z bólem – Chcesz jeszcze wina? – zapytał, by zmienić temat.
- Nie. Pójdę już – zaczęła się zbierać
- Myślałem, że zostaniesz – powiedział zaskoczony jej zachowaniem
- Muszę się rozpakować, zorganizować sobie jakieś zakupy. Od jutra czeka mnie intensywny tydzień. Obawiam się, że nie będę wychodzić z firmy. Fashion Week był bardzo udany. Zwykle jest po nim niezły kocioł – stanęła ze swoją walizką w przedpokoju
- Szkoda – westchnął – Odwiozę cię – zaproponował szukając kluczyków
- Piłeś – odparła – Do jutra – złożyła na jego ustach krótki pocałunek i wyszła
Czekając na taksówkę zdała sobie sprawę, że dzisiaj, przez niecałą godzinę, dowiedziała się o nim więcej, niż przez ostatnie półtora miesiąca. Nie tylko o jego przeszłości, ale również poniekąd podejściu do życia.

Wpadła w wir pracy. Telefony się urywały. Ona przeliczała kolejne zyski, kalkulowała kontrakty. Ania próbowała ogarnąć kalendarz spotkań w kontrahentami. Marek niewiele się wtrącał. Mimo, że orientował się już w wielu dziedzinach, to niestety wciąż było za mało, by przejął kontrolę nad firmą. Był figurantem. W pracy zachowywali dystans, chociaż drobna zmiana w ich zachowaniu nie umknęła uwadze Ani. Nie komentowała, nie wtrącała się. Wiedziała, że to nie jest jej sprawa. Ula pracowała na najwyższych obrotach. Wychodziła z firmy grubo po osiemnastej. Marek dzielnie jej towarzyszył. Starał się by po pracy spędzali jak najwięcej czasu razem. Zabierał ją na kolacje lub spacer by nieco rozprostowała kości po całym dniu za biurkiem. Ich relację można było określić mianem związku, chociaż z żadnej strony nie padły deklaracje. Nie mówili o uczuciach.
Pewnego dnia zapukał do jej gabinetu w okolicach południa.
- Jeśli chcesz mnie wyciągnąć na lunch to zapomnij – powiedziała, nim zdążył cokolwiek powiedzieć
- Lunch miał być przy okazji. Chciałem z tobą porozmawiać o najbliższym tygodniu – oderwała wzrok od monitora i przyjrzała mu się z uwagą – I tak niewiele robię, sytuacja w firmie powoli się uspokaja, świetnie sobie radzisz – zaczął wyliczać
- Przejdź do sedna – ponagliła go zaciekawiona i nieco zaniepokojona słowami, które mogą zaraz paść
- Dzwonił mój manager. Jest bardzo dobrze płatna i prestiżowa propozycja. Jutro wylatuję na tydzień do RPA – uniosła brwi w geście zaskoczenia. Lekko rozchyliła wargi, jakby chciała coś powiedzieć, ale tak naprawdę nie wiedziała co. Postawił ją przed faktem dokonanym. Poza tym nie miała nawet jak protestować. W końcu to jego życia. I jego firma. Jakby nie patrzeć to on jest jej szefem, a nie ona jego. Nie miała prawa wyrażać swojego protestu. A prywatnie… Przecież nie muszą się sobie tłumaczyć i prosić o zgodę. I tak zrobił jej grzeczność, że poinformował ją wcześniej. 
- Jasne – uśmiechnęła się niewyraźnie – Przyjęłam do wiadomości – rzuciła i wróciła do analizy tabelek i wykresów. Przyglądał jej się przez chwilę w skupieniu.  
- Jesteś zła?
- Dlaczego? – zapytała nawet na niego nie spoglądając – Po prostu mam dużo pracy. Za godzinę muszę wysłać pełne zestawiania, a nie jestem nawet w połowie – mówiąc to dała mu jasno do zrozumienia, żeby sobie poszedł.
- Spotkamy się wieczorem? – zapytał, gdy był już przy drzwiach
- Wątpię – odparła dość nieprzyjemnym tonem. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi ze złością zamknęła klapę laptopa i nalała sobie szklankę wody. ‘No to szykuje mi się samotny weekend’. Zaśmiała się gorzko. Było jej przykro.
Przyszedł do niej jeszcze raz po siedemnastej. Chciał wyciągnąć na kolacje. Tłumaczyła się zaległościami, które koniecznie musi nadrobić. Nie naciskał. Pożegnali się krótkim pocałunkiem. Nastał długo wyczekiwany przez nią weekend. Sobotę spędziła samotnie z butelką wina i dwoma dramatami na DVD. W niedzielę odwiedziła ją rodzina. Ojciec z najmłodszą siostrą i brat z dziewczyną. Chciała im przedstawić Marka. Nie jako swojego partnera, kochanka, ale po prostu jako przyjaciela. Miała nadzieję, że ten niedzielny obiad będzie dobrą okazją do wzajemnego poznania. Nie powiedziała mu wcześniej, bo do niedzieli było jeszcze kilka dni. A później miała świadomość, że rodzinny obiad w zestawieniu z ‘prestiżową propozycją’ nie ma szans. Przez ten tydzień nieobecności zadzwonił raptem trzy razy. Rozmowa jakoś się nie kleiła. Przyleciał we wtorek wieczorem. Prosto z lotniska przyjechał do jej mieszkania. Od progu zaatakował jej usta zachłannym pocałunkiem.
- Tęskniłem – szepnął i lekko na nią napierając swoje kroki od razu chciał skierować do sypialni. Odsunęła się nieznacznie hamując tym samym jego zapędy.
- Może jesteś głodny? – zapytała i ruszyła w stronę salonu. Podążył za nią. Dostrzegł duży kosz kwiatów stojący obok sofy.
- Nie, dzięki. Jadłem obiad w hotelu i całkiem  przyzwoite kanapki w samolocie – wciąż obserwował bukiet – Piękne kwiaty
- Dziękuję. Kawy, wina, wody? – obrzucił ją lekko nieprzytomnym spojrzeniem
- Wody – miała wrażenie, że nawet przez pół sekundy nie zastanowił się nad tym co wybiera – Mogę wiedzieć od kogo? – dociekał. Myśl o tym, że jego zachowanie najprawdopodobniej jest spowodowane zazdrością wywołała delikatny uśmiech na jej twarzy.
- Jesteś zazdrosny?
- Po prostu pytam. Więc? - ponaglił ją
- Bukiet urodzinowy od rodziny – wyjaśniła i zajęła się nalewaniem wody z karafki
- Miałaś urodziny – szepnął bardziej do siebie niż do niej. Poczuł się głupio. Teraz zaczynał rozumieć dlaczego potraktowała go tak chłodno, gdy powiedział jej o wyjeździe – Powinienem spędzić je z tobą. Nie miałem pojęcia… - zaczął się tłumaczyć – Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Daj spokój. Prestiżowy kontrakt przeszedłby ci koło nosa – przykleiła do twarzy uśmiech, ale słyszał ten żal w jej głosie. Podszedł do niej i zamknął ją w swoich ramionach
- Przepraszam – szepnął wprost do jej ucha i zaczął składać pocałunki na jej odsłoniętych ramionach.

sobota, 25 stycznia 2014

'Zapomnij o mnie' V



Śmiała się w niebogłosy, gdy Marek po raz kolejny w ciągu ostatniej godziny opowiadał zabawną sytuację, której był świadkiem. Świetnie się razem bawili. Lepiej, niż na bankiecie. To była najkrótsza impreza na jakiej byli. Wymknęli się po angielsku grubo przed dwudziestą drugą. Dobrzański opuszczając salę bankietową zdążył jeszcze zawinąć butelkę białego, wytrawnego wina. Poszli na spacer, a później usiedli na jednej z ławek w hotelowym ogrodzie, nad brzegiem Manzanares. Dla mijających ich ludzi byli co najmniej zjawiskiem ciekawym. Oboje w wieczorowych strojach, nad brzegiem rzeki pili wino z butelki. Ale oni się tym nie przejmowali. Potrzebowali odreagować to przyjęcie dla bufonów i spotkanie z niejakim Colinem Barnetem.
- Nie znoszę takich bankietów – wywrócił oczami – Widziałaś tego dziadka z różową muchą, który uganiał się za wszystkimi hostessami – zaśmiał się – Albo tę królową parkietu z szalem z norek. Norki w środku lata!
- Kreatorzy mody! – oboje parsknęli śmiechem - Jakie to szczęście, że zwykle na te rauty, gale i inne cyrki chodzili twoi rodzice. Szczerze im współczuję.  
- Ja też. Szczerze mówiąc to poszedłbym gdzieś potańczyć
- Miałeś okazje – spojrzała na niego wymownie, by po chwili puścić mu oczko
- Daj spokój! Ta muzyka była stosowna co najwyżej podczas koszenia trawnika. Poza tym nie wiem, jak miałbym czuć się swobodnie i dobrze się bawić w tym czymś – wskazał na swoją marynarkę, która wisiała przewieszona przez poręcz ławki
- No oczywiście. Koszula i jeansy – spojrzała na niego z udawanym politowaniem
- I obowiązkowo trampki! – dodał natychmiast. Uśmiechnęła się pod nosem. Zamilkli. Butelka od dawna stała już pusta. Przyjrzał się uważnie jej profilowi. Wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo. Jego głos przerwał tę panującą ciszę – Przepraszam cię za tą sytuację przy wejściu.
- To nie twoja wina – rzuciła nawet na niego nie spoglądając
- Moja – obrzuciła go pytającym spojrzeniem – Gdybyś była z kimś innym, nie zachowałby się tak. Nie potraktowałby cię w ten sposób – posłał jej przepraszające spojrzenie
- Wy naprawdę się nie znacie?
- Nie.
- Więc nie do końca rozumiem, czym ten atak na nas był spowodowany.
- Najwyraźniej zazdrością. To zwykły paparazzi, który nigdy nie zajmie mojego miejsca. To człowiek, który z fotografią nie ma wiele wspólnego, a jego życie to wystawanie pod domem celebrytów i robienie zdjęć, jak wyrzucają śmieci – przez dłuższą chwilę patrzyła mu prosto w oczy. Chciała z nich coś wyczytać. Wciąż był dla niej zagadką.
- Kim pan jest panie Dobrzański? – zapytała niejednoznacznie. Zastanawiał się, czy tyczy się to jego zawodowej drogi, czy życia prywatnego. Wygodniejsza była dla niego odpowiedź na pierwsze pytanie
- Człowiekiem, któremu bardzo wielu zazdrości sukcesu – tonął w jej błękitnym spojrzeniu. O niczym innym w tej chwili marzył, jak poznać smak jej ust. Spojrzał na jej wargi pokryte bladoczerwoną szminką. Założył opadający kosmyk włosów za jej ucho delikatnie przy tym muskając palcami skórę policzka. Widział, że przeszedł ją dreszcz. Zbliżył się nieznacznie. Nie odsunęła się. Uznał to za przyzwolenie. Dosyć niepewnie musnął jej wargi. Nie chciał jej spłoszyć. Odwzajemniła pieszczotę. Odsunęła się lekko po krótkiej chwili. Nie była zła. Uśmiechała się delikatnie.
- Mimo, że impreza okazała się porażką, to ten wieczór był bardzo udany – powiedziała cicho i wstała kierując się w stronę hotelu – dobranoc- szepnęła. Momentalnie znalazł się tuż za nią i drażniąc ustami płatek jej ucha odparł
- Masz rację. Był bardzo udany. I nie chcę by się jeszcze kończył – spojrzała wprost w jego oczy. Dostrzegła w jego oczach charakterystyczny błysk. Jego wzrok był pełen zachwytu i pożądania.
Postanowiła wyłączyć rozum i żyć chwilą. Kiedyś zbyt wiele kalkulowała, patrzyła na wszystko z perspektywy ‘co będzie za miesiąc, dwa, rok’ i koniec końców nienajlepiej na tym wychodziła. ‘Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana’- przemknęło jej przez głowę. A ona chciała chociaż przez chwilę poczuć się wyjątkowo. Chciała poczuć się atrakcyjna, zdobywana. Chciała poczuć się tak, jak czuje się kobieta, na której skupiona jest cała uwaga mężczyzny. I to mężczyzny nie byle jakiego. Chciała znów znaleźć się w innej czasoprzestrzeni, a ten stan mogła osiągnąć jedynie w ramionach wyjątkowego faceta.

Wdzierające się przez niezasłonięte okna promienia słońca zbudziły go ze snu. Rozejrzał się po hotelowym pokoju. ‘A więc to nie sen’ pomyślał, gdy zorientował się, że jest w jej apartamencie. Ale jej nie było obok. Usłyszał szum wody dochodzący zza niedomkniętych drzwi łazienki. Naciągnął na biodra bokserki i ruszył w tamtym kierunku. Stanął w drzwiach opierając się o futrynę. Stała tuż przed nim, odwrócona tyłem do drzwi, wpatrzona w swoje odbicie w lustrze. Nie zauważyła go. Była tuż obok niego ciałem, duchem gdzieś bardzo daleko. Podszedł do niej i dopiero, gdy poczuła dłonie na swoich biodrach i zarost na policzku ocknęła się. Przytulił się do jej pleców i z uśmiechem na ustach wpatrywał się w ich odbicie. Ona nie była taka zadowolona. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Będziesz żałować? – spoważniał. Spuściła wzrok. – Już żałujesz – szepnął. Widziała zawód malujący się na jego twarzy. Odsunął się lekko. Nie wiedział, jak się zachować w tej sytuacji.
- Nie. Nie żałuję – uśmiechnęła się blado i odwróciła do niego przodem. Szybko musnęła jego usta i wyszła z łazienki – Muszę się pospieszyć. Za kwadrans jem śniadanie z dyrektorem finansowym tej firmy z Węgier – nim zdążył zareagować usłyszał, jak zamykają się za nią drzwi.

Oszukała go. Do umówionego spotkania miała jeszcze trzy kwadranse. Mogła spokojnie pozwolić sobie na spacer. Chciała wszystko przemyśleć. Wczoraj dała się ponieść chwili. I musiała przyznać, że było cudownie. Pieścił ją w sposób wyrafinowany, jak na wytrawnego kochanka przystało. Wpatrywał się w jej oczy z uwielbieniem. Z żadnym mężczyzną do tej pory nie czuła się tak, jak z nim. Ale dziś do głosu doszedł rozum. Nie wiedziała co dalej. Znała taki typ mężczyzn. Z drugiej jednak strony wiedziała, że nie ma wiele do stracenia i ważne jest nawet kilka szczęśliwych chwil. Nie była już najmłodsza. Była w kilku związkach, z których każdy kolejny okazywał się gorszy od poprzedniego. W końcu przestała sobie robić nadzieje, że znajdzie księcia z bajki i zbuduje normalny związek. Miała świadomość, że Marek nie jest na zawsze. Nawet przez chwilę tak o nim nie pomyślała. Wiedziała, że będzie traktował ich relację w kategoriach krótkiego i płomiennego romansu. Postanowiła też podchodzić do ich zażyłości w ten sposób. ‘Będę żyć tym co tu i teraz, a później się zobaczy’.
Wracała do pokoju zadowolona. Udało jej się namówić przedstawiciela węgierskiej firmy na współpracę. Wieczorem miała jeszcze jeść kolację z vice prezes Lisą Kowalsky, która reprezentowała całkiem spory dom mody w Kanadzie. Jeśli i z nią uda jej się podpisać kontrakt Dobrzański Fashion ma zapewnioną przyszłość przez najbliższy rok. Liczyła również na to, że być może po jutrzejszym pokazie jakaś firma sama się do nich zgłosi z ofertą. Pshemko się postarał i z pewnością ich kreacje przyciągnął uwagę nie tylko prasy i krytyków, ale i konkurencji.
Koło południa zapukał do jej apartamentu. Po wczorajszym eleganckim stroju nie było już śladu. Jego ulubiona błękitna, kraciasta koszula i beżowe szorty dodawały mu chłopięcego uroku. Gdy tylko drzwi się uchyliły nie czekając na zaproszenie wszedł do środka z bukietem róż w dłoniach.
- Mam wrażenie, że mnie unikasz – przyjrzał się jej badawczo
- Nieprawda. Godzinę temu wróciłam ze spotkania. Musiałam posegregować dokumenty i zrobić notatki – wyjaśniła spokojnie
- Chyba powinniśmy porozmawiać – zaczął dość niepewnie
- Udało mi się dogadać z Węgrami. To będzie całkiem korzystny kontrakt dla DF – chciała go sprowokować, czy zbić z tropu? Sama nie wiedziała. Czekała na jego ruch.
- Ale nie o pracy. Dobrze wiesz, że firma mało mnie interesuje, a wszystko co postanowisz popieram w stu procentach – westchnął – Chciałem porozmawiać o nas – wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo - o ile w ogóle istnieje coś takiego jak my – dodał nieśmiało. Milczała patrząc mu prosto w oczy - Chciałem ci podziękować za wczorajszy wieczór i cudowną noc. I jednocześnie przeprosić. Mam nadzieję, że… - nie pozwoliła mu dokończyć wchodząc w słowo
- Nie zrobiłeś nic, czego bym nie chciała – zapewniła go - Było wspaniale – uśmiechnęła się delikatnie. Zachłannie wpił się w jej usta.
- A co będzie dalej? Oboje wiemy, że to nie była jednorazowa chwila zapomnienia
- Dajmy sobie czas – odparła – Niech wszystko toczy się swoim rytmem. Proszę cię jedynie o zbytnie nie podkreślanie naszej zażyłości. Nie chcę, żeby w firmie pojawiły się plotki – pokiwał głową ze zrozumieniem i obdarzył ją uroczym uśmiechem

czwartek, 23 stycznia 2014

'Zapomnij o mnie' IV

Przez następne dwa dni unikali się. A dokładniej rzecz ujmując nie szukali ze sobą kontaktu. Każde siedziało zamknięte w swoim gabinecie. Marek nie chciał się więcej narzucać. Miał świadomość, że na siłę nic nie zdziała. Postanowił poczekać na dogodniejszy moment. Ula wciąż czuła niesmak po ich ostatniej rozmowie. W sumie nie proponował jej wyjazdu na weekend do Krakowa, tylko zwykłą, koleżeńską kolację. ‘Powinnam była się zgodzić’ wyrzucała sobie w myślach. Nie wiedziała ile nieobecność Krzysztofa jeszcze potrwa. Ze Szwajcarii docierały informacje, że Dobrzański czuje się lepiej, zagrożenie życia minęło, ale wciąż jest bardzo słaby i potrzebna będzie długa rekonwalescencja. Atak serca w jego wieku to nie przelewki. Miała świadomość, że senior może już nigdy nie wrócić do takiej formy, która pozwoliłaby mu normalnie pracować. ‘Ciekawe czy Marek ma tego świadomość?’. Tak więc powinna wykorzystać tamtą okazję do lepszego poznania go. Nie wiadomo, jak długo będą musieli razem współpracować, więc lepiej, żeby ich relacje były jak najlepsze. ‘A poza tym…. Która kobieta na moim miejscu odmówiłaby?’
W sobotnie przedpołudnie spotkali się całą ekipą na warszawskim Okęciu. Zauważyła w jego oczach charakterystyczny błysk, gdy dostrzegł ją pod tablicą odlotów. Pierwszy raz widział panią dyrektor w niekorporacyjnym stroju. Kremowe czółenka z odkrytymi palcami i czerwona, dopasowana sukienka wiązana na karku powodowały, że wyglądała obłędnie. Zrobiło mu się gorąco, ale starał się nie dać po sobie tego poznać. Odwróciła się do niego plecami, gdy Pshemko zaczął zasypywać ją gradem pytań. W kolejce do odprawy ustalała ostatnie szczegóły z Anią. Oprócz asystentki prezesa i projektanta, leciały z nimi jeszcze cztery modelki, Iza, dwie inne krawcowe i wizażysta. Śmiała się pod nosem widząc znudzoną minę Marka, którego na siłę próbowały zagadywać Julitta i Sandra, dwie najważniejsze twarze Dobrzański Fashion. Odpowiadał coś od czasu do czasu bez zbędnej wylewności, skupiając całą swoją uwagę na grafitowym smartfonie. Kilkanaście minut później znaleźli się na pokładzie. Marek z ulgą stwierdził, że dziewczyny, które przez ostatnie pół godziny nie dawały mu spokoju, skierowały się na tył samolotu. Ostatnio miał dość tego typu kobiet. Wrzucił bagaż podręczny do luku i rozsiadł się wygodnie w trzecim rzędzie obok starszej pani, która najwyraźniej podróżowała sama. Samolot powoli się zapełniał. Wreszcie u wejścia pojawiła się Ania z Ulą. Uśmiechnął się w duchu, gdy Cieplak zajęła miejsce koło niego. Ania usiadła za nią. ‘Los mi sprzyja’ pomyślał z satysfakcją. Spoglądał na nią ukradkiem. Miał wrażenie, że jest zdenerwowana. Odkąd koło niego usiadła nie odezwała się słowem. Nawet nie posłała mu pół uśmiechu. ‘Chyba nie jest zadowolona z mojego towarzystwa.’ Samolot zaczął kołować, a ona nerwowo zapięła sprzączkę pasa bezpieczeństwa i kurczowo zacisnęła palce na podłokietnikach. ‘A więc to o to chodzi’ pomyślał obserwując jej zachowanie. Nabierali prędkości. Przykrył jej dłoń swoją. Wprawił ją tym w zakłopotanie, ale nie wyrwała się. Napięte mięśnie lewej ręki puściły. Splótł ich palce i kciukiem zaczął gładzić wewnętrzną stronę, starając się przekazać tym gestem jak najwięcej spokoju. Zamknęła oczy i mocniej zacisnęła szczękę. Szybowali w przestworzach. Dopiero teraz zdecydowała się na niego spojrzeć. Intensywnie się w nią wpatrywał.
- Boisz się latać? – zadał najgłupsze pytanie świata, wciąż nie wypuszczając z uścisku jej ręki
- Nie przepadam – odparła delikatnie wyswobadzając dłoń – Wiem, że to najbezpieczniejszy środek transportu, jednak pewniej czuję się na ziemi – uśmiechnęła się blado - Dziękuję – dodała po dłuższej chwili milczenia
Nie kontynuowała rozmowy. Wyciągnęła z torebki plik kartek i zaczęła je przeglądać. Skreślała kolejne zamaszystym ruchem i obok cyfry dwa składała swój podpis.
- Same dwóje- usłyszała po chwili – studenci nie mają z tobą łatwo – zaśmiał się, choć jego wzrok częściej lądował na jej dekolcie, niż pracach studentów
- Mieliby łatwo, gdyby zaczęli się przykładać do nauki – odparła nawet na niego nie spoglądając
- Robisz im kolokwia raz za razem – zaczął bronić, w jej ocenie bandę baranów nie nadających się do studiowania administracji, a co dopiero ekonomii. Zdenerwowała się.
- Obrońca uciśnionych się znalazł? – obrzuciła go złowrogim spojrzeniem – To nie kolokwium, tylko wejściówki. Nie uczą się, będą zbierać tego żniwo. Nie toleruję ludzi, którzy nie znają podstawowych pojęć ekonomicznych
- Czyli mnie też – szepnął bardziej do siebie niż do niej
- Ty to co innego. Chyba, że też wybierasz się na SGH.
- Gdybym miał indywidualny tok nauczania, to czemu nie – zmysłowym głosem szepnął jej do ucha. Przeszedł ją dreszcz. Rosnące między nimi napięcie było wyczuwalne na kilometr.  Skupiła się na pracach swoich studentów tym samym kończąc tą niebezpieczną dyskusję.

Postanowiła przejść się przed snem. Z hotelowych pokoi rozpościerał się widok na miasto i Manzanares. Postanowiła pospacerować bulwarem i pomyśleć o jutrzejszym, pracowitym dniu, bankiecie, zbliżającym się pokazie i Dobrzańskim. Z jednej strony chciała go lepiej poznać. Intrygował ją. Współpracowali ze sobą bardzo blisko od miesiąca, a ona oprócz tego, że jest fotografem nie wiedziała o nim nic. Nie wiedziała nic o jego przeszłości, ani o tym, jak wygląda jego obecne życie. Z jednej strony chciała, a z drugiej bała się. Dobrzański jej się podobał. Nie ukrywała tego. Podobał jej się pod względem fizycznym, ale i podobała jej się jego osobowość, sposób bycia. To prawda, momentami ją denerwował. Miała ochotę udusić go za tę beztroskę, bagatelizowanie niektórych spraw, ale przy bliższym poznaniu zyskiwał i nie sposób go było nie lubić. Bała się, że spodoba jej się za bardzo. Wysyłał jej sygnały, że jest nią zainteresowany. Sposób w jaki patrzył na nią wielokrotnie był jasnym i czytelnym komunikatem. Ale ona bała się być jego celem. Celem do zdobycia, wykorzystania i porzucenia. Takich jak ona spotkał na swojej drodze pewnie dziesiątki. Zaliczył i zostawił.
- Nie boisz się spacerować sama po zmroku w obcym mieście? – usłyszała za plecami, gdy stanęła na jednym z mostków
- To nie RPA czy Indie, gdzie strach wyjść samotnie z hotelu. Śledzisz mnie? – odpowiedziała lekko mrużąc oczy. Roześmiał się.  
- Nie śmiałbym. Lubię spacerować po zmroku. Spokój nocy daje nieopisaną siłę.
- Pracujemy razem od miesiąca, a ja tak naprawdę nic o tobie nie wiem
- I vice versa
- Wiesz dobrze, że moje życie niemal w 90% składa się z pracy. Dobrzański Fashion, uczelnia, prowadzę również z przyjacielem małą firmę zajmującą się sprzedażą internetową. Wiesz o mnie prawie wszystko. Ja o tobie nie wiem nic. Ba…. Do niedawna nie miałam pojęcia, że w ogóle istniejesz. Nie sądziłam, że właściciele u których od kilku lat pracuję mają syna.
- Bo dla ojca praktycznie nie istnieję – westchnął – On nie akceptuje mojej drogi. Spotykamy się dwa razy w roku przy okazji świąt. Staramy się wtedy zachować pozory i dyskutujemy o smacznych pierniczkach i braku śniegu na święta – uważnie go obserwowała. Wolnym krokiem ruszył do przodu. Podążała tuż obok i słuchała jego opowieści – Nigdy nie interesowałem się firmą. Rola biznesmana jakoś nigdy mnie nie kręciła. Garnitury, krawaty, skórzane teczki, oficjalne rauty, podpisywane kontrakty. To nie był mój świat. Już w pierwszej klasie liceum oświadczyłem, że chcę zdawać na ASP. Zawiodłem ojca. On gdy nosiłem jeszcze pieluchy zaplanował sobie, że przejmę firmę, którą kiedyś stworzy. I stworzył dom mody. A ja powiedziałem, że wolę robić zdjęcia, niż siedzieć nad tabelkami. Nie zaakceptował tego. Dla niego bieganie z aparatem to nie praca. Wyjechałem na studia do Stanów. Po uzyskaniu dyplomu pracowałem tam przez trzy lata. Od dwóch mieszkam i pracuję w Paryżu. Mama bywa dumna. Gratuluje kolejnych sukcesów. Ojciec nie. Nigdy nie powiedział, że coś dobrze zrobiłem, że coś mu się podoba. Nigdy nie wspomniał, bym zaczął pracować dla DF choćby okazjonalnie. Zgodziłbym się – westchnął - Nie potrafimy się dogadać.
- Przykro mi – odezwała się wreszcie
- Mnie też jest przykro – widziała autentyczny ból w jego oczach
- A jednak jesteś teraz w firmie, pracujesz dla niej
- Nie miałem wyjścia. Nie potrafiłem zostawić matki na lodzie. Kompletnie się na tym nie znam, ale wiedziałem, że jesteś ty. To sytuacja przejściowa. Gdy tylko ojciec wróci do formy usunę się w cień – przyjrzała mu się badawczo. – Wracajmy. Robi się chłodno – spojrzał na zegarek – dochodzi północ. W milczeniu ruszyli przed siebie.

Następnego dnia reprezentowała wraz z Markiem firmę na oficjalnym, wieczornym bankiecie. On w idealnie skrojonym czarnym smokingu prezentował się oszałamiająco. Ona w granatowej sukni wieczorowej wyglądała jak bogini. Tworzyli bardzo ładną parę przez co wzbudzili niemałe zainteresowanie wśród dziennikarzy. Zasypywali oni Dobrzańskiego pytaniami w języku francuskim. On udawał, że albo ich nie słyszy, albo odpowiadał półsłówkami.
- Nie znoszę stać po tej stronie obiektywu – szepnął jej do ucha i chwytając za rękę pociągnął w stronę wejścia. Mijali pokaźną grupę fotoreporterów i już mieli wchodzić do środka, gdy usłyszeli głos z silnym szkockim akcentem
- Mark, widzę, że nie próżnujesz – Dobrzański zatrzymał się – Piękna kobieta u twojego boku - rzucił po angielsku z ironicznym uśmieszkiem.
- My się znamy? – Marek podszedł bliżej
- Jeszcze nie. Colin Barnet – wyciągnął rękę w jego kierunku, ale prezes jej nie uścisnął. Wciąż zastanawiał się kim jest ów człowiek, czego chce i dla kogo pracuje – Nie uściśniesz mi dłoni, bo nie jestem z najlepszej ligi, czy dlatego ja nie wyrywam i nie zaliczam takich dobrych sztuk? – Dobrzańskiego trafił szlak. Stanął z nim twarzą w twarz. Wlepił swoje zdenerwowane spojrzenie w brązowe oczy natręta i niemal przez zaciśnięte zęby wysyczał  
- Chcesz zaistnieć? Nie tędy droga. - pokręcił głową z pogardą - Przeproś panią.
- Za co? Za nieobiektywną ocenę? A co, jednak nie jest taka dobra w łóżku i nie speniła twoich zachcianek? – zapytał pewny siebie. Reszta fotoreporterów z uwagą obserwowała tą wymianę zdań. Powstrzymywali się od robienia zdjęć. Słyszeli prowokujący głos Barneta. Część znała jego metody bardzo dobrze. Lubił wywoływać skandale, obrażać ludzi. Na tym chciał zbudować swoją karierę na prowokacji i sensacji i tym zaistnieć w świecie.
- Marek, chodź, to nie ma sensu – wtrąciła się po polsku milcząca dotąd Ula
- Radziłbym ci przeprosić panią – powtórzył siląc się na grzeczny ton. W odpowiedzi usłyszał drwiący śmiech. Dobrzański spojrzał na przewieszony przez szyję Colina aparat fotograficzny. Wiedział co zrobić. Pociągnął za pasek aparatu tak, że ten puścił, a lustrzanka rozbiła się na drobne kawałki o brukowaną kostkę.
- Upsss – udał przejęcie – To ile jesteś stratny? Siedem tysięcy euro czy więcej? – zapytał z satysfakcją – jednym ruchem dłoni zerwał jeszcze natrętowi plakietkę – A to na wypadek, gdybym zapomniał jak się nazywasz. Obiecuję ci, że jesteś skończony, rozumiesz? Nie wpuszczą cię na żaden pokaz mody, na żadną galę, nawet na otwarcie nowej knajpy w Bawarii. Radzę zmienić zawód – rzekł triumfalnie, chwycił rękę Uli ruszył do przodu, zostawiając osłupiałego mężczyznę za sobą – Miłego wieczoru panowie – zwrócił się do pozostałych paparazzi.
- Zapłacisz mi za to! – usłyszał za plecami. Tym razem się nie zatrzymał, ani się nie odwrócił
- Marek, będzie afera – z przejęciem szepnęła Ulka. Bała się o reputacje Dobrzańskiego, a przede wszystkim o reputację firmy
- Nie będzie – uśmiechnął się do niej lekko – Niczym się nie martw. I przepraszam cię za niego – szepnął jej do ucha i weszli na salę bankietową. Oboje nie mieli ochoty na tę imprezę.

wtorek, 21 stycznia 2014

'Zapomnij o mnie' III

Bardzo niechętnie, ale jednak wziął sobie jej prośbę do serca. Zamienił swoje ulubione kraciaste koszule na nieco bardziej stonowane, oficjalne. Kolorowe spodnie zostały zastąpione popielatymi, do sportowego garnituru, który kupił na najważniejsze spotkania. Bardzo tego nie lubił. Wyznawał zasadę, że świat jest na tyle szary, iż ludzie powinni swoim strojem wprowadzać do niego trochę życia. Uwielbiał kolory, uwielbiał się nimi bawić, zestawiać je ze sobą, ale miał świadomość, że na jakiś czas musi z tego zrezygnować. Nie chciał utrudniać.
Kilka minut po czternastej pojawił się w jej gabinecie. Taksówka, która miała zawieźć ich do hotelowej kawiarni już czekała. Wyglądała pięknie. Już od progu obrzucił ją zachwyconym spojrzeniem. Grafitowa sukienka idealnie podkreślała jej figurę. Delikatne marszczenia uwydatniały biust, a czarne szpilki wydłużały jej zgrabne nogi. Musiał przyznać, że coraz bardziej mu się podobała. Chociaż i tak największą uwagę zawsze skupiał na jej oczach. Niezwykle błękitnych. Jeszcze nigdy w życiu takich nie widział. Spojrzała na niego z uznaniem i komplementowała zmianę wizerunku. Oboje wyglądali naprawdę dobrze.
Gdy jechali w stronę Centrum jego komórka zadzwoniła. Rozmawiał krótko, konkretnie, po angielsku. Słyszała jak mówił, że w tym roku nie będzie brał udziału, że da szansę swoim kolegom po fachu, zapewnił, że w kolejnych latach z pewnością nie odmówi i po raz kolejny będzie świętował. Poinformował również, że zatrzymały go w Polsce na dłużej sprawy rodzinne. Nie dopytywała o co chodzi, nie wypadało.
Przywitali się z prezesem i jego asystentką. Negocjacje zakończyły się sukcesem. Niewiele się wtrącał oddając jej pole do popisu. Była nieustępliwa, walczyła o jak najlepsze warunki dla firmy. Imponowała mu. Przez całe spotkanie asystentka prezesa ItalFashion obdarowywała go przeciągłymi spojrzeniami i tajemniczymi uśmiechami. Sprawiał wrażenie, że zupełnie tego nie zauważa. Zamiast na atrakcyjnej dwudziestoparolatce o południowej urodzie, całą swoją uwagę skupiał na pani dyrektor. Dokumenty zostały podpisane. Ula wyraźnie odetchnęła. Gdy wychodzili z Marriotta usłyszała za plecami głos prezesa
- To może w ramach świętowania nowego kontraktu zjemy razem późny lunch? – spojrzała na niego nieco zaskoczona. Uśmiechnęła się przepraszająco i odparła
- Nic z tego. Muszę jeszcze dzisiaj skończyć zestawienia z ostatniego kwartału i chociaż zacząć sprawdzać kolokwia… W przeciwnym wypadku nie wyrobię się do środowego wykładu.
- Jasne – posłał jej niewyraźny uśmiech – Jeśli wszystkie potrzebne materiały masz ze sobą, to jedź od razu do domu. Ja sobie poradzę w firmie
- Ok. W takim razie do poniedziałku – pomógł jej wsiąść do taksówki i poczekał aż odjedzie. Przywołał następny samochód.

W kolejnym tygodniu Ula znów pracowała na podwójnych obrotach. Za dziesięć dni mieli lecieć do Madrytu na Fashion Week. Starała się trzymać rękę na pulsie, starała się o niczym nie zapomnieć. Ania ustalała z organizatorami miejsce ich pobytu, transport z lotniska, godzinę pokazu i konferencji prasowej. Ula dbała, by mistrz miał zapewnione odpowiednie warunki, by wszystkie jego zachcianki były spełniane. Poprosiła nawet obsługę techniczną o zakup specjalnego nawiewu w olejkami eterycznymi, gdyż Pshemko twierdził, że w oparach jaśminu lepiej mu się pracuje. Sebastian wraz z asystentem Pshemko przeprowadzali casting. Trzeba było wybrać pięć modelek, które polecą do Hiszpanii. Plik dokumentów leżał na jej biurku. Czekały tylko na podpis prezesa. Z niepokojem spojrzała na zegarek. Dochodziła jedenasta, a Dobrzańskiego wiąż nie było. Komórki też nie odbierał. Miała świadomość, że jeśli te papiery nie wyjdą dziś z firmy nie zdążą ze wszystkim na czas. Przed dwunastą dostała telefon od Ani, że Marek właśnie pojawił się na piątym piętrze. Błyskawicznie ruszyła w tamtym kierunku. Gdy wpadła do sekretariatu, zdążyły się zamknąć za nim drzwi. Weszła bez pukania. Była zirytowana. Znów porzucił korporacyjne kolory na rzecz śliwkowych spodni, białej koszuli i szarych trampek. Postanowiła darować sobie uwagę na ten temat. Obok biurka postawił wielką czarną torbę i spojrzał na nią z uśmiechem
- Cześć – rzucił uradowany. Ten jego uśmieszek doprowadzał ją teraz do furii
- Czy ty wiesz, która jest godzina? – zapytała ostro – Od trzech godzin wszystko stoi, bo czekamy tylko na twój podpis
- Wybacz – rzucił, odbierając od niej dokumenty – rano było genialne światło i postanowiłem pojechać na chwilę w plener – zadowolony z siebie puścił jej oczko. Szlak ją trafił
- Na chwilkę? – zapytała sarkastycznie – Genialne światło? Plener? – wierzyć jej się nie chciało – Przyszłam do biura godzinę wcześniej, odwalam za ciebie całą robotę, a ty tak po prostu pojechałeś porobić sobie zdjęcia! – wysyczała przez zaciśnięte zęby – No oczywiście, czego ja się mogłam spodziewać.
- Ale przecież nic się nie stało – próbował bagatelizować
- No jasne! Ja zapomniałam, że my inaczej myślimy! Upierdliwa ekonomistka i beztroski artysta nie mogą się dogadać! Mam dość! Nie zamierzam ciągnąć twojej firmy za uszy do góry, kiedy ty najzwyczajniej w świecie masz wszystko w nosie! – wyszła trzaskając drzwiami. Westchnął. Sądził, że nic się nie stanie, jak przyjedzie troszkę później. I tak niewiele pomagał, na wielu rzeczach po prostu  się nie znał. Sądził, że być może nikt nawet nie zwróci uwagi na jego nieobecność. Chwycił teczkę z papierami i wyszedł z gabinetu.
Usłyszała pukanie. Drzwi uchyliły się nieznacznie i ujrzała filiżankę kawy. Po chwili pojawiła się druga dłoń z niewielkim talerzykiem, na którym pysznił się sernik z owocowym sosem. Zobaczyła Dobrzańskiego. Pierwsza złość już minęła. Za wszelką cenę starała się zachować powagę. Miała nadzieję, że ten jej wybuch jakoś na niego wpłynie i zacznie poważniej podchodzić do pracy w firmie.  
- Chciałem cię przeprosić i nieco osłodzić tę pracę ze mną – powiedział stawiając przed nią kawę i ciastko – Wiem, że ci nie pomagam, że wszystko jest na twojej głowie. Niby się staram, niby chciałbym, ale mi nie wychodzi. Boję się, że coś spieprzę i będzie z tego więcej szkody niż pożytku. Stąd ta moja bierność. Firma to nie mój świat… - westchnął – co nie oznacza, że podzielam twój pogląd… Uważam, że nie upierdliwa, za to poświęcająca się całą sobą ekonomistka, ma szansę dogadać się z fotografem drugiej klasy, który faktycznie, bywa czasem beztroski – od momentu, gdy pojawiła się przed jej biurkiem, tonął w tym błękitnym spojrzeniu. Musiała przyznać, że zrobił na niej dobre wrażenie tym co powiedział.  
- Jeśli obiecasz, że następne plenery będziesz sobie urządzał w weekendy, a dziś pomożesz mi wszystkie zestawienia poskładać w jedno, to jestem w stanie puścić ten incydent w niepamięć – wciąż starała się zachować powagę, by nie zorientował się, że już od dobrych kilkunastu minut nie jest na niego wściekła
- Słowo harcerza – uśmiechnął się i wymownie spojrzał na sernik. Wzięła kęs i odparła ze śmiechem, wywracając oczami  
- W zasadzie to jestem na diecie
- Żartujesz? – obruszył się – Masz świetną figurę – jego wzrok był pełen zachwytu – Niejedna modelka mogłaby ci zazdrościć…
- Dobra, dobra – zaśmiała się uroczo

Fashion Week zbliżał się wielkimi krokami. Do wylotu zostały trzy dni. Gdy o osiemnastej wyłączyła komputer i zaczęła zbierać się do wyjścia mogła z czystym sumieniem powiedzieć, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Mijała właśnie sekretariat, gdy dostrzegła zmierzającego w jej kierunku Marka. Zdziwiła się, że jeszcze jest w pracy. Widząc jej pytające spojrzenie pospieszył z wyjaśnieniem
- Siedziałem nad folderem promującym firmę. Mam kilka propozycji. Po powrocie z Hiszpanii musimy je przedyskutować. Może część z nich uda się wprowadzić z życie wraz z nową partią.
- Jasne – odparła zmęczona i mijając go ruszyła do windy – Do jutra
- Poczekaj – usłyszała za plecami – Dasz się zaprosić na kolację? – posłał jej tajemniczy uśmiech i z wyczekiwaniem wpatrywał się w oczy. Ta propozycja automatycznie ją otrzeźwiła. Zmęczenie uciekło gdzieś w dal, a jej rozum zaczął pracować na najwyższych obrotach
- Wybacz, ale nie mam siły. Od kilku dni śpię po kilka godzin dziennie. O niczym innym teraz nie marzę, jak o łóżku - na ostatnie słowo oczy Marka pociemniały - Powoli zapominam, jak wygląda moje mieszkanie – spojrzała na niego przepraszająco
- To może jutro, pojutrze? – nie dawał za wygraną
- Marek… – westchnęła, chciała dość dodać, ale nie pozwolił jej. Jej mina mówiła wszystko.
- Jasne – uśmiechnął się niewyraźnie – Nie musisz się tłumaczyć… Dostałem kosza. Zdarza się – na jego twarzy malował się zawód – Do jutra – rzucił i nim się obejrzała zniknął w swoim gabinecie. Poczuła się głupio. 

sobota, 18 stycznia 2014

'Zapomnij o mnie' II

Punktualnie o dziesiątej zapukała do drzwi gabinetu prezesa. Niepewnie je otworzyła i wsunęła się do środka. Siedział na skórzanym fotelu z nogami założonymi na biurko. Konferował z kimś przez komórkę po francusku. Chciała się wycofać, ale dostrzegł ją i gestem dłoni zaprosił do środka, wskazując na sofę. Zajęła miejsce i obrzuciła go uważnym spojrzeniem. Jej granatowa garsonka, przy jego błękitnych jeansach i czerwonej koszuli w białą kratę prezentowała się niezwykle oficjalnie. Zakończył połączenie i ruszył w jej kierunku.
- Przepraszam, że musiałaś czekać – rzekł z ujmującym uśmiechem. Musiała przyznać, że był bardzo przystojny. Z pewnością niewiele kobiet potrafiło przejść obok niego obojętnie. Jednodniowy zarost, dołeczki w policzkach i charakterystyczny błysk w oku dodawały mu uroku – Tak w ogóle, to możemy sobie mówić po imieniu? – zapytał stając tuż nad nią – Jestem przyzwyczajony do swobody w kontaktach służbowych
- Oczywiście – uśmiechnęła się delikatnie i wyciągnęła dłoń w jego kierunku, którą delikatnie ścisnął – Ula
- Marek – rozsiadł się wygodnie obok – Powiem wprost bez owijania w bawełnę, że nie mam pojęcia o prowadzeniu firmy. Mówię otwarcie, bo wiem od matki, że jesteś świetną ekonomistką i prędzej czy później byś się zorientowała – zaśmiał się pod nosem - Nie chcę tu być i nie chciałem, ale mama się uparła. Poza tym jestem tu trochę z twojego powodu, bo wiem, że to ty miałaś być p.o. prezesa, ale odmówiłaś. Ja nie miałem wyjścia – wzruszył ramionami
- Czego ode mnie oczekujesz? – przeszła do konkretów
- Pomocy – odpowiedział krótko i konkretnie – Nie mam pojęcia o finansach, nie mam pojęcia, jak wygląda obecna sytuacja firmy, ba… - westchnął – ja nawet nie wiem, jak wygląda praca w tego typu firmie. Prawdę mówiąc w życiu w żadnej nie pracowałem. Jestem wolnym strzelcem. Poważniejsze kontrakty załatwiał za mnie manager razem z prawnikiem. A ja pilnowałem tylko, by ilość godzin mojej pracy przekładała się na odpowiednią liczbę euro na moim koncie. To zupełnie inne kalkulacje – opowiadał. Swoim szczerym wyznaniem wzbudził w niej odrobinę sympatii i zatarł to nienajlepsze, pierwsze wrażenie, które wykreował dzień wcześniej.
- A czym się zajmujesz, jeśli można wiedzieć? – odezwała się po chwili, obrzucając go pytającym spojrzeniem
- Jestem fotografem
- No tak – uśmiechnęła się pod nosem – stąd twoja mama nazywa cię artystyczną duszą – lekko skrzywił się na te słowa, ale nic nie odpowiedział. Postanowił szybko wrócić do głównego tematu ich rozmowy
- To jak będzie? Mogę na ciebie liczyć? – spojrzał na nią w taki sposób, że nie sposób było mu odmówić.
- Jednym słowem mam przejąć kierowanie firmą w twoim imieniu, tak? Ja będę podejmować decyzje, które ty będziesz firmował swoim nazwiskiem? – chwilę wcześniej podjęła decyzję, co nie zmieniało faktu, że nie była z tego powodu szczęśliwa. Nie miała ochoty, ani siły, by mieć na głowie cały dom mody.
- Umówmy się, że będę się stopniowo wdrażał. Swoją drogą mam nadzieję, że ojciec szybko wróci… No nic – westchnął - Chciałbym, abyś przez najbliższe kilka dni wprowadziła mnie wraz z Anią w bieżące sprawy. Mamy się przygotowywać do jakiejś kolekcji, tak? Poza tym wiem, że niebawem mają być jakieś targi. Chcę, a w zasadzie nie chcę, a muszę poznać cały proces. W sprawy finansów nie będę się wtrącał. Podpiszę wszystko, co mi podsuniesz. Wiem, że rodzice mają do ciebie pełne zaufanie, więc daję ci wolną rękę i nie zamierzam podważać twoich decyzji – zapewnił patrząc jej w oczy
- Dobrze – westchnęła nieco zrezygnowana. Wiedziała, że nie ma wyjścia. Jeśli nie pomoże młodemu Dobrzańskiemu firma zbankrutuje. W sumie z jej kwalifikacjami znalazłaby pracę gdziekolwiek, ale przyzwyczaiła się. Dobrzańscy dawali jej dużą swobodę, nieograniczony czas pracy, doceniali ją finansowo. A poza tym polubiła ludzi tu pracujących. Nie chciała, by wylądowali na ulicy. Na dodatek była to tylko sytuacja przejściowa. Sama nigdy by się na to nie zdecydowała, ale teraz był Marek. Jakby nie patrzeć odpowiedzialność rozkładała się po połowie.  
- Świetnie! – autentycznie się ucieszył – To co, jutro o jedenastej u mnie w biurze. Wprowadzisz mnie w tą kolekcję i ustalimy co z tymi targami
- Fashion Week w Madrycie.
- No właśnie – pokiwał głową
- Tyle, że w środy zwykle zaczynam pracę od trzynastej – zmarszczył brwi w charakterystycznym geście – rano mam wykłady na uczelni – wyjaśniła szybko
- Wykładasz na uczelni? – w jego oczach dostrzegła zdziwienie, ale i cień podziwu
- Tak. Ekonomię na SGH na pierwszym i drugim roku. Dwa lata temu obroniłam doktorat.
- Gratuluję – uśmiechnął się serdecznie – Matka miała rację. Ty rzeczywiście powinnaś być na moim miejscu… a tak będziesz kierować firmą z tylnego siedzenia. W sumie i tak powinienem być ci wdzięczny – posłał jej ciepłe spojrzenie – dobrze, to w takim razie widzimy się o trzynastej – uprzejmie się z nią pożegnał i po jej wyjściu rozsiadł się za biurkiem.
Do końca tygodnia niemal nie wychodziła z jego gabinetu. Przedstawiła mu harmonogram działań na najbliższy miesiąc, zapoznawała z etapami przygotowania nowej kolekcji, omawiała budżet, podsuwała do podpisu kolejne dokumenty. Podporządkował się jej wizji. Widziała, że momentami był znudzony, ale mimo wszystko starał się okazywać jej uwagę. Miała świadomość, że generalnie jest mu obojętne to, co robią, że mogłaby mu podsunąć papiery dotyczące przejęcia firmy, a on bez czytania by to podpisał. Ale mimo wszystko musiała przyznać, że zaczynała się całkiem nieźle dogadywać z nowym prezesem.
Od kilku godzin usilnie pracowała nad zestawieniami sprzedaży, które napływały z butików w całej Polsce. Musiała przyznać, że mimo wewnętrznego kryzysu, firma stała na mocnych nogach, a sprzedaż była imponująca. Usłyszała pukanie i po chwili w drzwiach pojawił się młody Dobrzański
- Ania do rana wierci mi dziurę w brzuchu, że jutro mamy spotkanie z przedstawicielami ItalFashion i powinienem ustalić z tobą wszystkie kwestie przed rozpoczęciem negocjacji – wyjaśniał od progu. Westchnęła głośno, odchylając głowę do tyłu
- Na śmierć o tym zapomniałam – powiedziała cicho. Wprowadzanie nowego prezesa i przygotowania do wyjazdu do Mediolanu tak ją pochłonęły, iż zapomniała o spotkaniu z ich zagranicznym kontrahentem. Stanął przed jej biurkiem i wlepił w nią wyczekujące spojrzenie – Adam powinien mieć gdzieś przygotowane wyliczenia. Zaraz go poproszę o dostarczenie. Prawnicy mieli sprawdzić umowę – spojrzała na zegarek – nie jest jeszcze tak późno. Dam radę to do jutra ogarnąć. 
- Dziękuję – uśmiechnął się – będzie potrzebny jakiś mój podpis?
- Podpis? – odparła nieco zaskoczona jego pytaniem – Potrzebna będzie twoja obecność na tym spotkaniu. Ja jestem jedynie dyrektorem finansowym, który jedynie opiniuje taką umowę. Podpisuje ją prezes, czyli ty.
- No trudno – puścił jej oczko – Pójdziemy tam razem. Marriott o ile się nie mylę? – kiwnęła potakująco głową – Dobrze.
- Tylko, że jest pewien problem – odparła niepewnie
- Z czym? – zmarszczył brwi
- Z tobą – powiedziała bojąc się nieco jego reakcji. Nie wiedziała, jak zareaguje na jej uwagę – A w zasadzie z twoim stylem – krytycznym spojrzeniem obrzuciła jego beżowe spodnie, koszulę w biało granatową kratkę i granatowe mokasyny – Zauważyłam, że preferujesz dość luźny sposób ubierania się, ale w przypadku tego typu spotkania garnitur byłby wskazany – z nutą obawy spojrzała mu w oczy
- O nie! – kategorycznie zaprzeczył – nie dam się namówić na garniak. Duszę się w nim. Zakładam go na super ważne okazje. Tak naprawdę w ciągu ostatnich trzech lat miałem go na sobie raptem pięć razy. Mowy nie ma. Nie dam się wciągnąć w ten wasz korporacyjny dress code.
- Musimy wyglądać na poważnego partnera biznesowego. Oni niestety będą w garniturach. To jest biznes Marek i pewne rzeczy trzeba po prostu przyjąć i się do nich dostosować. Ja też bym wolała przychodzić do pracy w zwiewnej sukience w kwiatki, a jednak muszę wybierać oficjalne stroje – tłumaczyła – Jeśli nie chcesz zakładać krawata, trudno. Ale proszę cię chociaż o ciemne spodnie i gładką koszulę – z niezadowoleniem pokiwał głową i wywrócił oczami
- Dobrze, ale robię to tylko dla ciebie – posłał jej jeden ze swoich zniewalających uśmiechów i opuścił jej gabinet.

środa, 15 stycznia 2014

'Zapomnij o mnie' I

Sytuacja w firmie od kilku dni była bardzo napięta. Pracownicy byli zdezorientowani. Docierały do nich strzępki informacji, co powodowało plotki, spekulacje. Nie wiedzieli co przyniesie kolejny dzień, a co dopiero mówić o planach na najbliższy miesiąc lub rok. Wszystko stało pod znakiem zapytania. Tydzień temu wiadomość o zawale Krzysztofa Dobrzańskiego zaskoczyła wszystkich. Tradycyjnie wraz z żoną wyjechał na kilka dni odwiedzić przyjaciół w Szwajcarii. I już nie wrócił. Został przetransportowany do szpitala, a lekarze jego stan wciąż określali jako ciężki. Ponoć dobrze rokował, ale nie wiadomo było kiedy i czy w ogóle, będzie mógł wrócić do pracy. Blisko od siedmiu dni w Dobrzański Fashion panowało bezkrólewie. Helena przyleciała z Lozanny tylko raz, by prowizorycznie rozdzielić obowiązki i nieco uspokoić sytuację. Prawda była taka, że nie miała pojęcia o prowadzeniu domu mody. Nigdy się nie angażowała. Jej rola opierała się wyłącznie na reprezentowaniu firmy u boku męża podczas ważnych imprez. Na co dzień poświęcała się Fundacji ‘Zdrowie Malucha’, którą założyła wraz z dwoma przyjaciółkami. Z pewnością sytuacja wyglądałaby teraz inaczej, gdyby na miejscu wciąż było rodzeństwo Febo, dzieci współzałożycieli ‘Febo Dobrzański’, jednak trzy lata temu stworzyli oni swój własny plan na życie. Aleks nabrał doświadczenia w zarządzaniu firmą i kierując się swoimi ambicjami wyjechał wraz z siostrą do Włoch, by tam otworzyć agencję modelek. Odsprzedali Krzysztofowi swoje udziały, odcinając tym samym swoje nazwisko od domu mody. Z Dobrzańskimi utrzymywali jedynie coraz chłodniejsze kontakty prywatne.

Chaos się pogłębiał. Ludzie niepewni o swoją przyszłość przestali angażować się w pracę. Szeptano, że Dobrzańscy sprzedadzą swoją firmę rodzącej się na polskim rynku nowej marce o ironicznej nazwie ‘Dżjordżio end Kewin’, albo że wyślą wszystkich na kilkumiesięczny bezpłatny urlop. Nawet główny projektant Pshemko nie wiedział, czy jesienna kolekcja powstanie i czy DF będzie obecny na Fashion Week, który miał się odbyć za miesiąc w Madrycie. Potrzebna była osoba, która opanuje sytuację, wyciszy emocje i będzie konsekwentnie realizować założenia firmy. Helena na poniedziałek zwołała zebranie pracowników. Miała przylecieć z Lozanny, by zorganizować pracę i rozwiać wątpliwości dotyczące przyszłości firmy. Krzysztof był dla niej w tej chwili najważniejszy, ale nie mogła pozwolić, by dorobek życia jej męża został w jednej chwili zmarnowany i by prezes nie miał do czego wracać. Musiał mieć motywacje do szybkiego powrotu do zdrowia.

Wjechała na piąte piętro. Była zmęczona. Sytuacja w firmie nie wpływała na nią najlepiej. Nie znosiła żyć w zawieszeniu, nie znosiła, gdy nie wiedziała, co przyniesie jutro. Cieszyła się, że dziś miało się odbyć zebranie z żoną prezesa. Współczuła im bardzo, jej ojciec też chorował na serce. Wielokrotnie rozmawiała o tym z Krzysztofem. Mimo współczucia w jej głowie w ciągu ostatnich kilku dni krążyły różne myśli. Łącznie z rozważaniami dotyczącymi odejścia. Nie chciała uciekać jak szczur z tonącego okrętu, ale z drugiej strony nie chciała tracić czasu na coś, co i tak zmierza ku upadkowi. Była zbyt dobrze zorientowana, by nie wiedzieć, że tak duża firma, bez osoby, która nią zarządza, nie utrzyma się na rynku zbyt długo. Rozmawiała o tym z Heleną podczas jej ostatniego pobytu na Lwowskiej. Dobrzańska wtedy wysuwała w jej stronę delikatne aluzje, że przydałby się lider wyłoniony z załogi. Miała świadomość, że mówi o niej, ale ona nie mogła się na to zgodzić. Po pierwsze brakowało jej czasu. Miała wiele innych zobowiązań, którym musiała podołać, a kierowanie domem mody wymagało czasu i ogromnego wysiłku. Ponadto była to zbyt duża odpowiedzialność. Gdyby coś poszło nie tak, gdyby podjęła niekorzystne decyzje nie potrafiłaby spojrzeć w oczy człowiekowi, który kilka lat temu dał jej szansę na rozwój. Tak samo jak nie potrafiłaby spojrzeć w oczy swoim przyjaciołom, których zawiodła i których koniec końców musiałaby pozbawić pracy.

Punktualnie o jedenastej drzwi sali konferencyjnej szeroko się otworzyły. Stanęła w nich Helena Dobrzańska. Jak zwykle w eleganckiej garsonce i perfekcyjnie uczesanych włosach. Tym razem jednak nie towarzyszył jej uprzejmy uśmiech na twarzy, ani przyjazne spojrzenie. Obrzucając ją jedynie przelotnym spojrzeniem można było dostrzec, że jest zmęczona i zmartwiona. Zawsze bardzo dbała o męża, byli bardzo związani, więc jego problemy zdrowotne nie pozostały bez wpływu na jej samopoczucie. Tuż za nią do pomieszczenia wszedł młody mężczyzna. Na oko miał trzydzieści lat. Charakteryzowała go nieprzeciętna uroda i strój, który z całą pewnością wyróżniał go spośród wszystkich zgromadzonych. Żółte spodnie, błękitna, sportowa koszula z podwiniętymi rękawami, turkusowe trampki z najnowszej linii Hugo Bossa i przeciwsłoneczne okulary Ray Bana wsadzone w kruczoczarne włosy. Przyciągnął uwagę zgromadzonych. Wszystkie pary oczu skupiły się wyłącznie na nim. Nie tylko z uwagi na jego urodę i ubiór. Przede wszystkim dlatego, iż każdy zadawał sobie pytanie kim jest. Helena powitała pracowników, dziękując jednocześnie za przybycie i wszystkie wyrazy wsparcia, jakie otrzymuje. Później w kilku zdaniach streściła stan zdrowia swojego męża. Brunet wydawał się być znudzony tym wszystkim. Jego mina nasuwała jedno stwierdzenie – robi łaskę, że w ogóle tu jest.
- Nie wiem ile potrwa powrót do zdrowia mojego męża. Lekarze nie chcą określić jak długo będzie trwała rekonwalescencja. Nie możemy sobie pozwolić na przestój w pracy firmy. Nasza marka ma mocną pozycję na rynku, stąd musimy zrobić wszystko, by ten kryzys, który nawiedził nas dość niespodziewanie nie złamał nas, a nawet wzmocnił. Jak państwo wiecie, ja większość czasu spędzam teraz u boku męża, stąd niemożliwe jest, bym była tu na miejscu i bym to ja zastępowała Krzysztofa. Stąd dzisiejsza obecność naszego syna Marka. Do czasu powrotu mojego męża, to on będzie zarządzał firmą – zaległa cisza. Nikt się nie spodziewał, że na czele domu mody stanie młody Dobrzański. Zresztą część pracowników nawet nie miała pojęcia o jego istnieniu. Najstarsi pracownicy DF wiedzieli, że to jego pierwsza wizyta na Lwowskiej.
- Witam – rzucił od niechcenia – Marek Dobrzański. Z pewnością nie jesteście państwo zachwyceni takim rozwiązaniem. Ja również – ktoś z tyłu sali roześmiał się. Dobrzański obrzucił to miejsce pogardliwym spojrzeniem - Ze swojej strony powiem tylko tyle, iż mam nadzieję, że moja obecność tutaj nie będzie zbyt długa. Mam nadzieję, że uda nam się jakoś porozumieć i nie będziemy się zbytnio męczyć wzajemnie przez te kilka miesięcy. Tyle z mojej strony – zakończył swój monolog. Wyraz twarzy Heleny był jednoznaczny. Nie była zadowolona z postawy syna, ale nic nie powiedziała.
- Dobrze – westchnęła – to wszystko. Ja poproszę jeszcze o pozostanie kadrę kierowniczą. Aniu, ty też zostań. Pshemko, jako gość honorowy również. Chcę was przedstawić osobiście. Pozostałym bardzo dziękuję. 
Kilka osób, które miały bezpośrednio współpracować z Markiem zostały w pomieszczeniu. Reszta, pogrążona w ożywionej dyskusji o nowym szefie opuściła pomieszczenie. Dobrzański uważnym spojrzeniem obrzucił wszystkich zgromadzonych.
- Pshemko, poznaj proszę mojego syna. Również dusza artysty – powiedziała dumnie – Synku, to jest nasz geniusz, ostoja DF i nasz główny projektant, Pshemko – panowie uścisnęli sobie dłonie. Junior wysilił się nawet na niewyraźny uśmiech. Wycior uśmiechnął się przymilnie, posyłając Dobrzańskiemu zachwycone spojrzenie i po chwili zniknął tłumacząc się weną, która go nawiedziła. ‘Gej jak nic’ przebiegło przez głowę Marka.
- Pani Anna Wierzbicka jest z nami od początku działalności firmy, obecnie kierownik działu technicznego i zaopatrzenia – skinął głową, ściskając wyciągniętą w jego kierunku dłoń – Pan Władek Góra, szef ochrony, Ania Banaszyk, aktualnie twoja asystentka – matka przedstawiała mu kolejne osoby stojące niemal w rządku – Paweł Krzemiński, kierownik działu IT, Sebastian Olszański, dyrektor HR i nasz dyrektor finansowy Urszula Cieplak – na niej na dłuższą chwilę zatrzymał swój wzrok, by po chwili zmierzyć ją od góry do dołu – wszyscy najważniejsi – wskazała na grupę – Państwo wybaczą, ale pożegnam się już. Synku, wpadnij wieczorem – kiwnął głową potwierdzająco i otworzył matce drzwi.
- Miło mi państwa poznać – odezwał się, siląc się na uprzejmy ton – z Sebastianem i Ulą chciałbym się spotkać jutro. Pani na pierwszy ogień – prowokacyjnie spojrzał jej prosto w oczy – o dziesiątej, pan jedenasta trzydzieści.
- Oczywiście – odpowiedzieli jednocześnie
- Świetnie. Reszcie na razie dziękuję. To wszystko – wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia, jednak jego głos zatrzymał Anię – oprowadź mnie po firmie.

niedziela, 12 stycznia 2014

'Miłość za oceanem' III ost.

Wreszcie mógł swobodnie przy niej przesiadywać. Wciąż jej nie wybudzili, ale to mu nie przeszkadzało. Personel medyczny zapewniał go, że nie ma potrzebny, by spędzał całe dnie w szpitalu, gdy ona nawet nie jest tego świadoma. Miał w nosie ich uwagi. Po prostu chciał przy niej być i trzymać ją za rękę. Sosnowski w ciągu ostatnich dwóch dni pojawił się pod jej salą jeszcze kilka razy, ale najwyraźniej nie miał odwagi wejść do środka. Pod lewym okiem miał pokaźnego siniaka.
Podali jej wreszcie środki farmakologiczne, które miały wyprowadzić ją ze śpiączki. Kazali czekać. Dobrzański zaczął się niepokoić. Minęły już cztery godziny i nie było żadnych efektów, żadnej reakcji ze strony jej organizmu. Lekarze go uspokajali i tłumaczyli, że pośpiech w przypadku takiej sytuacji jest niewskazany. Musiał uzbroić się w cierpliwość. Tej nocy nie pojechał do hotelu nawet na kwadrans. Wciąż przy niej był. Nad ranem zaczęła odzyskiwać świadomość. Marek spał z głową opartą o materac. Poruszyła dłonią. Prezes momentalnie się ocknął i w pełnym skupieniu obserwował jej twarz. Mruknęła coś i z trudem przełknęła. Powoli zaczęła otwierać oczy. Minęła chwila, gdy oswoiła się ze światłem stojącej nieopodal lampki. Odnalazła wzrokiem siedzącego przed nią mężczyznę.
- Marek?- wyszeptała cicho. Prezes uśmiechnął się szeroko, wyraźnie wzruszony. Teraz mógł sam przed sobą przyznać, jaką poczuł ulgę, gdy usłyszał swoje imię. Bardzo się bał, że się nie wybudzi. Bardzo się bał, że może mieć problemy z pamięcią.
- Dzień dobry. Obudziłaś się wreszcie. Bardzo długo czekałem na ten moment – rzekł i złożył czuły pocałunek na wnętrzu jej dłoni
- Co ty tu robisz i co się stało? – zapytała po chwili, próbując sobie ułożyć wszystko w głowie.
- O tym porozmawiamy później. Pójdę po lekarza – posłał jej ciepły uśmiech i skierował się do wyjścia. Prezes przyprowadził dwóch medyków, którzy od razu zaczęli ją badać. Został na korytarzu, nie chciał przeszkadzać. Odpowiadała na pytania chirurga i neurologa. Widział wyraźną ulgę na jej twarzy, gdy okazało się, że ma czucie w nogach, a rany dobrze się goją. Lekarze wyraźnie zadowoleni z siebie wyszli na korytarz rzucając tylko krótkie ‘będzie dobrze’.
- Lekarze mówią, że wszystko będzie dobrze – uśmiechnął się
- Tak. Ale jeszcze trochę tu zostanę. Co ty tu właściwie robisz? – zapytała, gdy usiadł na krześle tuż obok jej łóżka
- Do twojego ojca zadzwonili z konsulatu z informacją o wypadku. Niewiele wiedzieli. Trzeba było zadzwonić do szpitala – wyjaśniał spokojnie – Pech chciał, że nie było komu zadzwonić. Maciek gdzieś pojechał, Jasiek też – westchnął – chociaż to tak naprawdę moje szczęście. Gdyby nie ten zbieg okoliczności o niczym bym się nie dowiedział – zamilkł na chwilę – W każdym razie twój ojciec przyszedł do firmy i poprosił mnie o pomoc. Ula, ja musiałem przylecieć – dodał po krótkiej chwili
- Wróciłeś jednak do firmy?
- Wróciłem kilka dni po twoim wylocie. Nigdy nie zamierzałem opuszczać jej na stałe
- Myślałam, że zostaniesz z Pauliną we Włoszech na zawsze
- To był tylko krótki, przyjacielski urlop.
- Ona twierdziła coś innego – łza zakręciła się jej w oku
- Kłamała – powiedział szybko - Od dawna wiedziała, że kocham tylko ciebie – posłała mu zaskoczone spojrzenie – Chyba musiałem przylecieć aż za ocean, by powiedzieć ci to wreszcie prosto w oczy – westchnął – ale trochę się spóźniłem – milczała. Spuścił głowę i czekał na jej reakcję. A ona nie nadchodziła. Spojrzał na nią po chwili. Wzrok miała wlepiony w sufit. Intensywnie nad czymś myślała. Próbowała ułożyć sobie w głowie słowa, które chwilę wcześniej padły z jego ust. Niechętnie podniósł się z krzesła – Pójdę zadzwonić do twojego taty. Bardzo się o ciebie martwi – gdy naciskał klamkę zatrzymał go jej głos
- Dlaczego uważasz, że się spóźniłeś?
- Przecież się zaręczyliście – powiedział z bólem patrząc jej w oczy i pospiesznie opuścił jej pokój.
Zanim Dobrzański wrócił pod jej salę znów podjechał Sosnowski. Przypatrywał się jej przez szybę. Posłał jej niepewny uśmiech, ale nie zdecydował się wjechać do środka. Cieszył się, że odzyskała przytomność, ale nie miał pewności, czy chce go teraz widzieć. Po chwili obok niego pojawił się prezes. Wyminął kardiologa i wszedł do środka, lecz gdy tylko przekroczył próg usłyszał
- Mógłbyś poprosić Piotra – nieco zaskoczony kiwnął głową i posłusznie się wycofał.
- Chce z tobą rozmawiać – rzucił do blondyna i usiadł na krześle po drugiej stronie korytarza. Przetarł dłonią zmęczoną twarz. Wiedział, że powinien jechać do hotelu. Przespać się kilka godzin, odświeżyć i ogolić. Zrobił wszystko, co mógł. Był przy niej, pilnował, by nic złego się nie stało. Odzyskała przytomność, czuła się całkiem dobrze, rokowania były jak najlepsze. Powiedział jej wreszcie prawdę o swoich uczuciach. Nic więcej zrobić już nie mógł. Sama poprosiła do siebie Piotra. W końcu był jej narzeczonym. Opuścił budynek szpitala.
Wypoczęty wrócił późnym popołudniem. Znali się tak długo, a ją wciąż zaskakiwał jego wygląd w wytartych jeansach i sportowej koszuli. Tak naprawdę nie widział, po co przyjechał. Nie chciał się narzucać.
- Jesteś wreszcie. Bałam się, że już nie przyjdziesz – niepewnie usiadł obok jej łóżka
- Musiałem odpocząć, zmienić koszulę, zjeść coś. Poza tym był z tobą Piotr. Nie chciałem przeszkadzać – westchnął. Unikał jej wzroku – Wiem, że nie powinienem się wtrącać, nie mam prawa… ale gdy dowiedziałem się o wypadku musiałem przylecieć. Musiałem sprawdzić, czy z tego wyjdziesz
- Cieszę się, że jesteś – wtrąciła, ale on jakby tego nie słyszał
- Rozmawiałem z twoim ojcem. On bardzo przeżywa ten wypadek. Nie może sobie darować, że pozwolił ci tu przyjechać. Uważa, że mimo wszystko powinien był zatrzymać cię w Polsce. Dopytywał, czy zostajesz tu do końca stażu Piotra, czy jednak wrócisz do kraju. Powiedziałem mu, że gdy będziesz już gotowa na rozmowę z nim o tym, co się wydarzyło, zadzwonisz do niego.
- Zadzwonię jutro – kiwnął głową – Marek…- zaczęła, ale nie dał jej dokończyć
- Tak naprawdę przyszedłem się pożegnać – uniosła brwi w geście zdziwienia – Jutro w nocy wracam do Polski. Czujesz się coraz lepiej, masz tu świetną opiekę, mam nadzieję, że Piotr dopilnuje, byś się nie przemęczała po wyjściu ze szpitala – jego monolog przerwało pukanie do drzwi. Spojrzeli w tamtym kierunku. Do środka wszedł ciemnoskóry mundurowy.
- Dzień dobry pani Urszulo. Sierżant Cox. Chciałbym zadać pani kilka pytań
- Oczywiście
- To ja poczekam na korytarzu – Dobrzański podniósł się z zajmowanego miejsca, ale poczuł jej dłoń na swojej. Obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem.
- Zostań proszę – szepnęła – Będę się czuła pewniej – splotła ich palce. Uśmiechnął się delikatnie i ponownie usiadł. Nie puścił jej dłoni. Chciał choć przez krótką chwilę delektować się jej ciepłem. Tak bardzo tęsknił za tym dotykiem.
- Proszę mi opowiedzieć, co pamięta pani w związku z wypadkiem
- Wracaliśmy z Piotrem z wycieczki. Piotr pożyczył samochód od kolegi ze szpitala. W tunelu nagle inne auto zmieniając pas zajechało nam drogę. Później pamiętam już tylko huk.
- Volvo?
- Tak, chyba tak. Czarne. Kombi. Mijaliśmy ten samochód już wcześniej. Jego kierowca zachowywał się dziwnie. Jechał nerwowo, zmieniał pasy bez kierunkowskazu.
- Kierowca był pod wpływem narkotyków – wyjaśnił policjant – Jak udało nam się ustalić godzinę później ten sam kierowca wylądował na drzewie. Nie żyje – Ula spojrzała na Marka przerażona – Dziękuję, to wszystko. Szybkiego powrotu do zdrowia – opuścił pomieszczenie. Marek zerwał się z miejsca i podążył za nim rzucając tylko ‘zaraz wracam’.
- Proszę chwilę zaczekać – krzyknął za mężczyzna – czyli to nie Piotr Sosnowski był głównym sprawcą wypadku?
- Śledztwo wykazało, że gdyby jechał nieco wolniej, być może udałoby im się wyminąć, a pan Sosnowski uniknąłby zderzenia ze ścianą i barierkami. Jednak główną przyczyną zdarzenia było zachowanie kierowcy Volvo.
- Co w takim razie z Piotrem?
- Dostanie mandat, kilkadziesiąt godzin prac społecznych. Zatrzymamy mu także prawo jazdy na pewien czas. Nie był pijany, więc nie ma podstaw do zabrania dokumentu na stałe.
- Rozumiem. Dziękuję – podał mu dłoń i wrócił do Uli.
- Czyli jutro wyjeżdżasz? – zapytała go od progu
- Tak. Tak chyba będzie najlepiej. Nie powinienem wtrącać się w wasze życie – powiedział cicho. Nie patrzył na nią. Wzrok miał wlepiony gdzieś pomiędzy kółkami jej szpitalnego łóżka
- A możesz się wstrzymać z tym wylotem jeszcze tydzień? – gwałtownie podniósł głowę i spojrzał na nią marszcząc brwi. Nie bardzo wiedział, co ma na myśli – Nie wiem, jak długo będą mnie tu jeszcze trzymać. Chciałabym wrócić do Polski. Z tobą – posłała mu nieco tajemniczy uśmiech i chwyciła jego dłoń, którą od kilku minut bawił się jej błękitną pościelą, w swoją. Splótł ich palce w intymnym geście, a kciukiem zaczął gładzić wewnętrzną stronę jej dłoni.
- Przyznam, że nie bardzo rozumiem – szepnął – to znaczy nie wiem, czy moja interpretacja pokrywa się z rzeczywistością…. Yyy, czy to, czego bym chciał, ma szansę się ziścić – mówił nerwowo, nieco nieskładnie. Rozbroił ją. Zaśmiała się pod nosem.
- Usiądź tu – wskazała miejsce na łóżku, tuż obok siebie – powiem ci coś na ucho – był nieco zdezorientowany jej zachowaniem i prośbami. Gdy tylko się nachylił delikatnie musnęła jego usta. Nie zastanawiał się nad niczym. Wyłączył rozum i już po chwili ten niewinny całus przerodził się w namiętny pocałunek pełen pasji i tęsknoty – Kocham cię – szepnęła wprost w jego usta. Na jego twarzy malowała się cała paleta uczuć. Od ulgi, tęsknoty, szczęścia, na miłości kończąc.
- Pięknie – zaśmiał się – całuję się z zaręczoną kobietą – wiedział, że może sobie pozwolić na taki komentarz, bo już wygrał. Ona wciąż go kocha, a doktorek nie będzie w stanie tego zmienić.
- Nie jestem zaręczona – pokiwała przecząco głową
- Jak to? Przecież Piotr mówił, że tamtego popołudnia, gdy zdarzył się ten wypadek… - urwał na chwilę. Zaczął się zastanawiać, czy Sosnowski z premedytacją go oszukał.
- To prawda, oświadczył mi się wtedy. Ale ja nie powiedziałam ani tak, ani nie. Potrzebowałam więcej czasu. Wciąż nie mogłam o tobie zapomnieć, nie potrafiłam przestać cię kochać…. A z drugiej strony bardzo chciałam pokochać Piotra, bo myślałam, że dla nas nie ma już szans, skoro wróciłeś do Pauliny. Chciałam przed podjęciem ostatecznej decyzji wszystko bardzo dokładnie przemyśleć. Zastanowić się, czy przyjaźń i wzajemne zaufanie wystarczą, by stworzyć w miarę zgodne, trwałe małżeństwo. Chciałam zyskać na czasie, by na spokojnie zadać sobie pytanie, czy będę w stanie żyć bez miłości – słuchał jej w milczeniu, chłonąc jak gąbka każde jej słowo – Ten wypadek być może był po to, żebym to zrozumiała. Gdy cię tu zobaczyłam, zdałam sobie sprawę, że Piotr nigdy mi ciebie nie zastąpi, mimo, że bardzo się starał. Zrozumiał. Jestem mu bardzo wdzięczna, że potrafiliśmy rozstać się w przyjaźni – złożył na jej ustach najbardziej czuły pocałunek na jaki było go teraz stać.
- Kocham panią, pani prezes 
 Twarze obojga promieniały szczęściem.

czwartek, 9 stycznia 2014

'Miłość za oceanem' II

Józef siedział w domu jak na szpilkach. Oczekiwał jakiś wieści ze Stanów. Marek obiecał zadzwonić, jak tylko pojawi się w szpitalu, ale miał świadomość, że to trochę potrwa. Podróż do Ameryki nie należała do najkrótszych. Musiał uzbroić się w cierpliwość. Był roztrzęsiony. Wiadomość o wypadku jego najstarszej córki ścięła go z nóg. Najgorsze była świadomość, że nic nie może zrobić, bo jest tysiące kilometrów od niej. Zaparzył sobie ziółek. Był wdzięczny Markowi, że poleciał do Bostonu. Dobrzański obiecał, że zrobi wszystko, by Ula wróciła do Polski cała i zdrowa. Wciąż w pamięci miał, jak bardzo prezes skrzywdził jego córkę. Ale widział również jego skruchę. Wiedział od Milewskiej, że Marek bardzo się zmienił. Jadąc do firmy podejrzewał, że prezes kocha jego córkę. Nie mylił się. Nie potrafiłby udawać tego przerażenia. Tak może zachowywać się tylko człowiek, który kocha. Rzucił wszystko, by lecieć na drugi koniec świata tylko po to, by sprawdzić, czy z nią wszystko w porządku. I jeszcze to zdjęcie w sypialni. Dobrzański pakował walizkę, gdy wszedł do jego sypialni zapytać ile może potrwać lot do Stanów. I wtedy zobaczył zdjęcie swojej córki, które oprawione w srebrną ramkę stało na nocnej szafce. Prezes się nieco speszył, gdy zobaczył w którym kierunku powędrował wzrok Cieplaka. Józef postanowił o nic nie pytać, ale już wiedział. Miał pewność.

Prosto z lotniska pojechał do kliniki. W informacji dowiedział się, że musi wjechać na piąte piętro na oddział intensywniej terapii. Przynajmniej wiedział, że żyje. Stanął pod salą numer dwa i serce ścisnęło się z bólu. Przez szybę widział ją bardzo dokładnie. Poznał ją bez problemu, mimo kilograma bandaży, jaki na sobie miała. Leżała blada, podłączona do tysiąca kabli. Podawali jej krew, której najwyraźniej dużo straciła podczas operacji. Emocje wzięły górę. Kilka łez spłynęło po jego nieogolonych policzkach. Z jednej strony poczuł ulgę, że żyje, z drugiej wciąż tak bardzo się o nią bał. Nie wiedział, czy wróci do pełnej sprawności.
- Przepraszam bardzo, ale co pan tu robi? – usłyszał za sobą głos jakiegoś mężczyzny. Szybkim ruchem przetarł oczy i odwrócił się. Robert Smith – chirurg – przeczytał na plakietce
- Jestem narzeczonym pani Cieplak. Przyjechałem najszybciej jak tylko mogłem. Proszę mi powiedzieć jaki jest jej stan – lekarz obrzucił go zaciekawionym spojrzeniem
- Narzeczonym? – upewnił się
- Tak – powiedział zdecydowanie – Teść dostał informację o wypadku. Rozmawiałem kilka godzin temu z pielęgniarką, gdy operacja jeszcze trwała – wyjaśnił
- Zapraszam do mojego gabinetu – posłusznie ruszył za chirurgiem. Gdy już usiedli blondyn około pięćdziesiątki zaczął wyjaśniać  - Pani Urszula przeszła bardzo trudną i bardzo długą operację. Zanim do nas trafiła straciła sporo krwi. Podczas operacji też były komplikacje. Pęknięta śledziona, krwotok wewnętrzny spowodowany przerwaniem tętnicy, zapadnięte płuco. Udało nam się opanować sytuację. Mam nadzieję, że nie będzie żadnych niespodzianek i nie będzie potrzebna kolejna operacja. Podajemy krew, pilnujemy parametrów. Jest w stanie śpiączki farmakologicznej z uwagi na silne wstrząśnienie mózgu. Uderzenie musiało być bardzo silne. Ma złamaną nogę i dwa palce prawej ręki, ale to akurat najmniejszy problem – Marek chłonął jak gąbka wszystkie informacja – Sądzę, że za jakieś trzy, może cztery dni spróbujemy ją wybudzić. Dostaje bardzo silne leki przeciwbólowe. Jedyne co możemy teraz robić, to czekać, aż obrzęk mózgu się zmniejszy. Trafiła w bardzo kiepskim stanie, ale myślę, że będzie dobrze – uśmiechnął się pocieszająco
- Czy ja mogę do niej wejść? – zapytał po krótkiej chwili milczenia. Wciąż czuł wściekłość, gdy pomyślał, że ona miała tak wiele obrażeń, a Sosnowski ledwie jest poobijany.
- Dzisiaj pana nie wpuszczę. Może pan jedynie popatrzeć przez szybę na korytarzu. Jeśli nie będzie żadnych niespodzianek w nocy, to jutro będzie pan mógł wejść na kilka minut – Dobrzański pokiwał głową ze zrozumieniem
- Chciałbym być przy niej cały czas
- Nie ma takiej potrzeby. Ona i tak nie ma świadomości, że ktoś przy niej czuwa. Co innego, jak się już wybudzi
- Rozumiem - wyciągnął kartonik z kieszeni marynarki – To jest mój numer telefonu. Gdyby coś się działo, gdy pojadę po hotelu, proszę o telefon.
- Oczywiście
- Dziękuję doktorze – uścisnął dłoń chirurga i opuścił jego gabinet.
Znów stanął przed szybą i wpatrywał się w nią, próbując wyciszać szalejące w nim emocje. Miał świadomość, że popełnił błąd. Może gdyby nie wyjechał do Włoch udałoby mu się ją przekonać i zostałaby w kraju. Z rodziną, być może z nim. Z pewnością nie leżałaby teraz w takim stanie. Może gdyby spróbował z nią porozmawiać jeszcze raz. Próbował wiele razy, ale może ten ostatni, ten którego nie było, coś by zmienił. Może wreszcie uwierzyłaby, pozwoliłaby się do siebie zbliżyć, spróbowałaby wybaczyć i dać mu jeszcze jedną szansę. Szansę, której na pewno by nie zmarnował. Niechętnie ruszył w stronę wyjścia, spoglądając na nią po raz ostatni tego wieczora. Miał świadomość, że powinien się odświeżyć, zmienić koszulę, a przede wszystkim zadzwonić do Cieplaka. ‘Tylko co ja mu powiem?’ Gdy powie prawdę, całą prawdę i wszystkie szczegóły może to się nie skończyć dobrze. Serce Józefa mogłoby tego nie znieść. Z drugiej gdy zacznie kłamać i twierdzić, że wszystko jest w porządku, a coś by się jednak wydarzyło, to jej ojciec nigdy mu tego nie wybaczy. On sam by sobie tego nie wybaczył. Postanowił, że powie, iż lekarze są dobrej myśli, że operacja się udała, ale trzeba czekać, aż ją wybudzą.
Wrócił z samego rana. Nawet nie zjadł śniadania. Miał to zrobić podczas obchodu, gdy wyproszą go z oddziału. Tak bardzo chciał ją znów zobaczyć, tak bardzo chciał sprawdzić, czy wszystko w porządku, czy nie było żadnych niemiłych niespodzianek. Spał raptem trzy godziny w pobliskim hotelu, ale nie czuł zmęczenia. Emocje go nakręcały. Nawet nie musiał wspierać się kofeiną. Smith zapewnił go, że wszystko jest pod kontrolą i popołudniu będzie mógł do niej wejść na chwilę. Cierpliwie czekał pod jej salą.
- Co ty tu robisz? – usłyszał za plecami język polski. Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył siedzącego na wózku z unieruchomioną nogą Sosnowskiego.
- Widzę, że w porównaniu z Ulą jesteś w świetniej formie – nie mógł sobie podarować tej uwagi. Plaster na czole był bzdurą w zestawieniu z zakrwawionym bandażem na głowie Cieplakówny.
- Pytałem co tu robisz? – Sosnowski był wyraźnie zaskoczony i poirytowany
- Jak widzisz jestem – uśmiechnął się do niego złośliwie i ponownie odwrócił się w stronę szyby
- Nikt cię tu nie zapraszał – znów usłyszał za plecami
- A ja wcale nie oczekuję twojego zaproszenia – odparł nie odwracając się – Był u mnie pan Józef – spojrzał na Piotra triumfalnie – Poza tym ja nie przyjechałem tutaj do ciebie
- Zupełnie niepotrzebnie. Nic nie wskórasz
- Czy potrzebnie, czy nie, to pozwól, że ja będę oceniać. Poza tym nie mierz wszystkich swoją miarą. Jesteś naprawdę bardzo tępy, jeśli sądzisz, że próbowałbym coś zyskać na cudzym nieszczęściu – zamilkli. Obaj wpatrywali się przez szybę w zmęczoną i poobijaną twarz byłej pani prezes.
- Jakim cudem cię tu w ogóle wpuścili – Piotr nie odpuszczał i wciąż drążył próbując pozbyć się Dobrzańskiego
- Powiedziałem, że jestem jej narzeczonym – rzekł po chwili
- Oooo, to ciekawe. Trochę się spóźniłeś. Bo my właśnie tamtego dnia się zaręczyliśmy – powiedział wyraźnie z siebie zadowolony, że znokautował bruneta. W Marku się zagotowało, ale za wszelką cenę starał się tego nie okazywać. Nie mógł dać doktorkowi satysfakcji
- Gratuluję! To był naprawdę bardzo ważny dzień. Widzę, że Ula wprost tryska szczęściem i energią – spojrzał na kariologa z pogardą – Wracaj na salę, bo ominie cię obchód i nie będziesz wiedział, czy noga ci się dobrze zrasta – urwał na chwilę i posłał mu złośliwy uśmiech - albo nie daj Boże nie dostaniesz śniadania.
- Ona jest moja! – niemal krzyknął
- Twoja zazdrość jest naprawdę żałosna. Dla twojej informacji byłbym tu nawet gdyby w tym momencie była twoją żoną i matką siódemki twoich dzieci, rozumiesz? Dla mnie nie ma znaczenia, czy jest z tobą, czy nie. Dla mnie liczy się teraz jej zdrowie – westchnął teatralnie - Ty jesteś kompletnym palantem – pochylił się nad wózkiem kariologa, opierając się dłońmi o podłokietniki – Odstawiasz teatrzyk zazdrości, martwisz się, czy ci jej nie odbiję, a nawet przez chwilę nie zastanowiłeś się w jakim ona jest stanie i czy z tego w ogóle wyjdzie. I ty śmiesz się nazywać lekarzem? – Sosnowski nie odpowiedział. Wpatrywał się przez chwilę w Marka z nienawiścią, po czym w milczeniu odjechał w stronę windy.
Popołudniu Sosnowski znów pojawił się pod jej salą. Milczeli. Marek nie miał ochoty na rozmowy z tym kretynem. Co prawda chciał się dowiedzieć jak doszło do wypadku, ale miał świadomość, że szybciej by się teraz pobili, niż spokojnie porozmawiali. Podszedł do nich około trzydziestoletni, czarnoskóry mężczyzna w mundurze.
- Pan Piotr Sosnowski? – zwrócił się do blondyna. Kardiolog kiwnął głową – Sierżant Cox. Chciałbym zadać panu kilka pytań w związku z wypadkiem.
- Oczywiście. Chodźmy może do mojej sali – zaproponował
- A może porozmawiamy tam – wskazał na stojące pod przeciwległą ścianą krzesła. Lekarz rzucił niepewne spojrzenie Markowi i posłusznie podjechał kilka metrów. Marek wciąż stojąc przed szybą przesunął się o kilka kroków w prawo. Chciał lepiej słyszeć tą rozmowę. Miał nadzieję wreszcie się czegoś dowiedzieć.
- Co się stało tamtego popołudnia?
- Miałem dzień wolny. Zabrałem Ulę na wycieczkę, chciałem się oświadczyć. Pojechaliśmy do Rumney Marsh Reservation. Zjedliśmy lunch. Gdy wracaliśmy, w Ted Williams Tunnel jakieś Volvo zajechało nam drogę. Próbowałem je wyminąć, by uniknąć zderzenie i w tym momencie straciłem panowanie nad autem i uderzyłem w barierki ochronne, a później w betonową ścianę – Marek przysłuchiwał się z zainteresowaniem.
- Skąd pan miał samochód?
- Pożyczyłem od kolegi ze szpitala, w którym odbywam staż.
- Brian Kowalsky jest właścicielem, prawda? – dopytywał mundurowy, przeglądając swoje notatki
- Zgadza się. Jest chirurgiem naczyniowym w Boston Medical Center.
- Z jaką prędkością pan jechał?
- Z dozwoloną na autostradach – odpowiedział spokojnie - Siedemdziesiąt mil na godzinę
- Nie widział pan znaku ustawionego przed tunelem? Jest tam ograniczenie do pięćdziesięciu pięciu mil – wlepił swój wzrok w Polaka
- Wracaliśmy jeszcze przed godzinami szczytu. Nie było wiele samochodów. Droga była pusta – sierżant się zaśmiał pod nosem
- Ograniczenie, to ograniczenie. Był pan pod wpływem środków odurzających?
- Przecież ma pan dokumentację ze szpitala – odparł
- Ale pytam pana. Narkotyki?
- Nie
- Alkohol?
- Piłem wino do obiadu, a później lampkę szampana. Zdaje się, że nie przekroczyłem dozwolonego limitu – odpowiedział pewny siebie
- Nie. Z badań krwi wynika, że miał pan pół promila, ale musimy wziąć pod uwagę wszystkie czynniki – zanotował coś jeszcze w dokumentach i wstał – Na razie to wszystko. Będę się jeszcze z panem kontaktował – gdy tylko czarnoskóry policjant zniknął za rogiem Dobrzański podszedł do kardiologa. Był wściekły.  
- Ty sukinsynu, to twoja wina – niemal wysyczał przez zaciśnięte zęby. Sosnowski poczuł silny cios w prawy policzek. Zamroczyło go na chwilę.

sobota, 4 stycznia 2014

'Miłość za oceanem' I

Wrócił z krótkiego urlopu we Włoszech. Nie zastał jej w firmie. Wyjechała z Piotrem do Stanów. Dopóki nie wylądował w Warszawie, dopóki nie przyjechał na Lwowską tliła się w nim nadzieja, że może jednak została, może zrezygnowała z wyjazdu. Nie przypuszczał, że zależy jej na Sosnowskim tak bardzo, że jest w stanie na rok zostawić swoją rodzinę. A jednak zrobiła ta. Miał świadomość, że może wrócić do Polski jako żona innego, jako owoc zakazany. Rzucił się w wir pracy, żeby nie myśleć, nie analizować, nie rozpamiętywać.

Pewnego wrześniowego dnia usłyszał energiczne pukanie do drzwi. Zaprosił gościa do środka. Ku jego ogromnemu zdziwieniu okazał się nim Cieplak. Momentalnie poderwał się z miejsca.
- Dzień dobry panie Józefie. Co pana do mnie sprowadza – zapytał nim przybysz zdążył pokonać odcinek drzwi i sofę
- Dzień dobry – wyciągnął do prezesa dłoń – Potrzebuję pańskiej pomocy – wzrok miał lekko rozbiegany, głos mu drżał. ‘Stało się coś’ przebiegło przez głowę Dobrzańskiego.
- Jeśli tylko będę mógł pomóc, to oczywiście – uśmiechnął się niemrawo. Niepokój w nim narastał. Bał się o nią – Proszę mówić
- Przyszedłem do pana, bo tak naprawdę jest pan moją jedyną deską ratunku. Dwie godziny temu dzwonili do mnie z konsulatu. Ula i Piotr mieli wypadek samochodowy pod Bostonem – dla Marka świat się zatrzymał. Przestały do niego docierać bodźce zewnętrzne. Nie słyszał dalszych słów Cieplaka. Czuł jedynie jak miękną mu kolana. Przed oczami stanęła mu uśmiechnięta twarz ukochanej. Szybko zebrał się w sobie i skupił całą swoją uwagę na słowach Józefa – Nic więcej nie wiedzieli. Kazali kontaktować się bezpośrednio ze szpitalem. A ja nie znam angielskiego. Jak na złość Maciek pojechał rano do Krakowa, a Jasiek ze swoją dziewczyną na szkolną wycieczkę – mówił płaczliwym głosem – Może pan zadzwonić i dowiedzieć się w jakim jest stanie – podał mu małą kartkę z numerem telefonu. Przełknął głośno ślinę i chwycił świstek. Bał się zadzwonić. Bał się usłyszeć, że być może ona nie żyje. Drżącymi palcami wystukał na ekranie smartfona kombinację cyfr.
- Dzień dobry, Marek Dobrzański – zaczął płynną angielszczyzną – Mój teść dostał informację z polskiego konsulatu o wypadku z udziałem Urszuli Cieplak i Piotra Sosnowskiego. Podobno zostali przewiezieniu do państwa. Chciałbym się dowiedzieć w jakim są stanie  – mówił powoli, a głos grzązł mu w gardle. W tym momencie do jego gabinetu wparował Sebastian.
- Marek, słuchaj – zatrzymał się w pół kroku widząc gromiący go wzrok przyjaciela. Dobrzański wyglądał na przerażonego, podobnie, jak znajdujący się w pomieszczeniu Cieplak. Olszański zamilkł gwałtownie i próbował zorientować się, co się dzieje.
- Tak, jestem narzeczonym pani Cieplak – oczy Seby w tym momencie były wielkości pięciozłotówki, ale nic nie powiedział. Przysłuchiwał się rozmowie Dobrzańskiego z uwagą.  - Czy mogę się najpierw dowiedzieć, jaki jest jej stan, a dopiero później zacznę odpowiadać na te biurokratyczne pytania?!  A pani na moim miejscu nie byłaby zdenerwowana, gdyby okazało się, że mężczyzna, którego pani kocha miał wypadek po drugiej stronie globu? Dobrze, przepraszam. Powtarzam pani, że jestem jej narzeczonym! Pan Sosnowski jest jej kuzynem. Odbywa staż w bostońskim szpitalu, a Ula pojechała wraz z nim w celach turystycznych. Tak – mówił zniecierpliwiony. Ta kobieta doprowadzała go do furii – Od dwóch miesięcy. Zgadza się. Ma pani jeszcze jakieś pytania? Świetnie, to czy mogę się wreszcie dowiedzieć, co z Ulą? – powiedział ostrzej niż zamierzał - Operacja? Jakie są obrażenia? – zbladł. Odkąd dowiedział się, że żyje, miał nadzieję, że skończyło się na kilku siniakach – Jakie są rokowania? Dobrze, a kiedy będzie mi pani mogła powiedzieć coś więcej? Rozumiem. A Piotr Sosnowski? – zapytał. Nie znosił doktorka. To on ją wywiózł na drugi koniec świata, to on z nią jechał, gdy miał miejsce ten cholerny wypadek, ale tak po ludzku  było mu go żal – Doprawdy? – krew w nim zawrzała – Dziękuję pani bardzo za informację. Czy ja mogę poprosić o telefon, gdy operacja się już skończy… bardzo mi zależy – pospiesznie podał numer swojej komórki i rozłączył się. Wzrok miał rozbiegany. Miał ochotę zabić Sosnowskiego gołymi rękami. Spojrzał przed siebie. Cieplak z Sebastianem stali w skupieniu czekając na jego relację. Spojrzał w przerażone oczy Józefa i nie wiedział, jak ma przekazać mu informacje, że lekarze nie wiedzą, czy ona przeżyje. Sam był tymi wiadomościami zdruzgotany. W tyle głowy wciąż dźwięczały mu słowa Uli ‘mój ojciec ma chore serce’. Odchrząknął i powiedział powoli
- Ula jest w tej chwili operowana. Powinni dać znać za jakieś dwie, trzy godziny, gdy zabieg się skończy. Prosili, by nie martwić się na zapas, bo tak naprawdę nic jeszcze nie wiadomo… – starał się brzmieć jak najbardziej wiarygodnie. Posłał Sebastianowi porozumiewawcze spojrzenie. Przyjaciel już wiedział. Cieplak z nadmiaru emocji ciężko opadł na fotel – Panie Józefie, dobrze się pan czuje? – błyskawicznie zareagował Olszański, podając mu szklankę wody
- Tak, tak – westchnął ciężko - To ze zdenerwowania. Bardzo się o nią boję
- Ja też – odezwał się Marek, który od kilkudziesięciu sekund wpatrywał się w martwy punkt za oknem, intensywnie się nad czymś zastanawiając. W końcu oświadczył – Lecę do Stanów – dwaj mężczyźni obrzucili go zdziwionym spojrzeniem. Błyskawicznie znalazł się przy drzwiach i wezwał do gabinetu Violkę – Zarezerwuj mi proszę bilet na lot do Bostonu – rzekł zdecydowanym głosem
- Ale na kiedy?
- Jak najszybciej. Potrzebuję dwie godziny by się spakować i dojechać na Okęcie. Muszę lecieć jeszcze dzisiaj, rozumiesz? Może być biznes klasa. Zrób przelew z firmowego konta, jak wrócę ureguluję wszystko. Pospiesz się – rzekł i zaczął pakować swoje rzeczy z biurka. Obaj mężczyźni siedzieli osłupiali jego zachowaniem.
- Marek – odezwał się wreszcie Olszański – A ty masz wizę? – Dobrzański zamarł. Patrzył na przyjaciela beznamiętnym wzrokiem. Po chwili przyszło olśnienie.
- Miałem. Poleciałem przecież na pokaz tej firmy z Nowego Jorku – wyjął ostatnią szufladę i wrzucił jej zawartość na blat biurka – Mam nadzieję, że jest jeszcze ważna – nerwowymi ruchami przerzucał wszystkie papiery. Wreszcie odnalazł swój paszport. Odetchnął z ulgą, gdy stwierdził, że termin ważności upływa dopiero za miesiąc – Zbieraj się – wrzucił do Seby – zawieziesz mnie do domu, muszę się spakować, później na lotnisko. Panie Józefie, pojedzie pan z nami. Wracając Sebastian odwiezie pana do Rysiowa – mimo zdenerwowania jego zdolności organizacyjne były na najwyższym poziomie.
- Nie ma takiej potrzeby. Poradzę sobie
- To żaden kłopot – wtrącił dyrektor HR
- Panie Marku, ja nie chciałem robić kłopotu. Pan ma firmę, swoje życie, nie chciałbym, żeby przez ten wyjazd do Bostonu miał pan jakieś problemy – ciągnął starszy mężczyzna – Ja przyszedłem do pana, bo naprawdę nie było mi komu pomóc. Byłem spanikowany… A wiem, że pan i Ula byliście kiedyś blisko – wymownie spojrzał w oczy prezesa
- Nigdy bym sobie nie darował, gdyby mnie przy niej nie było w takiej chwili.
- Przecież jest z nią Piotr. Poza tym ona od ciebie uciekła – niemal szepnął Sebastian
- Zamknij się! – wrzasnął Dobrzański
- A właśnie, co z Piotrem? – przypomniał sobie Cieplak. W Marku zawrzało. Wciąż nie mógł sobie poradzić z tym, że ona walczy teraz o życie, a on….
- W zasadzie nic mu nie jest – powiedział z bólem – Ma złamaną nogę, wybity bark, kilka zadrapań i rozciętą brew – zapadła chwila ciszy, którą przerwało wtargnięcie Violetty
- Łatwo nie było. Użyłam wszystkich swoich wdzięków, bo pawie cały samolot był już zarezerwowany – paplała podekscytowana swoją misją
- Violka, do rzeczy! – niecierpliwił się prezes
- Masz lot o siedemnastej dwadzieścia – Marek spojrzał na zegarek. Miał jeszcze trzy i pół godziny. Przynajmniej będzie mógł się spokojnie spakować i mimo godzin szczytu dotrzeć na czas na lotnisko
- Dzięki – posłał jej niewyraźny uśmiech – Panowie, zbieramy się.