Prosto z lotniska pojechał do
kliniki. W informacji dowiedział się, że musi wjechać na piąte piętro na oddział
intensywniej terapii. Przynajmniej wiedział, że żyje. Stanął pod salą numer dwa
i serce ścisnęło się z bólu. Przez szybę widział ją bardzo dokładnie. Poznał ją
bez problemu, mimo kilograma bandaży, jaki na sobie miała. Leżała blada,
podłączona do tysiąca kabli. Podawali jej krew, której najwyraźniej dużo
straciła podczas operacji. Emocje wzięły górę. Kilka łez spłynęło po jego
nieogolonych policzkach. Z jednej strony poczuł ulgę, że żyje, z drugiej wciąż
tak bardzo się o nią bał. Nie wiedział, czy wróci do pełnej sprawności.
- Przepraszam bardzo, ale co pan
tu robi? – usłyszał za sobą głos jakiegoś mężczyzny. Szybkim ruchem przetarł
oczy i odwrócił się. Robert Smith – chirurg – przeczytał na plakietce
- Jestem narzeczonym pani
Cieplak. Przyjechałem najszybciej jak tylko mogłem. Proszę mi powiedzieć jaki
jest jej stan – lekarz obrzucił go zaciekawionym spojrzeniem
- Narzeczonym? – upewnił się
- Tak – powiedział zdecydowanie –
Teść dostał informację o wypadku. Rozmawiałem kilka godzin temu z pielęgniarką,
gdy operacja jeszcze trwała – wyjaśnił
- Zapraszam do mojego gabinetu –
posłusznie ruszył za chirurgiem. Gdy już usiedli blondyn około pięćdziesiątki
zaczął wyjaśniać - Pani Urszula przeszła
bardzo trudną i bardzo długą operację. Zanim do nas trafiła straciła sporo krwi.
Podczas operacji też były komplikacje. Pęknięta śledziona, krwotok wewnętrzny
spowodowany przerwaniem tętnicy, zapadnięte płuco. Udało nam się opanować
sytuację. Mam nadzieję, że nie będzie żadnych niespodzianek i nie będzie
potrzebna kolejna operacja. Podajemy krew, pilnujemy parametrów. Jest w stanie
śpiączki farmakologicznej z uwagi na silne wstrząśnienie mózgu. Uderzenie
musiało być bardzo silne. Ma złamaną nogę i dwa palce prawej ręki, ale to
akurat najmniejszy problem – Marek chłonął jak gąbka wszystkie informacja –
Sądzę, że za jakieś trzy, może cztery dni spróbujemy ją wybudzić. Dostaje
bardzo silne leki przeciwbólowe. Jedyne co możemy teraz robić, to czekać, aż
obrzęk mózgu się zmniejszy. Trafiła w bardzo kiepskim stanie, ale myślę, że
będzie dobrze – uśmiechnął się pocieszająco
- Czy ja mogę do niej wejść? –
zapytał po krótkiej chwili milczenia. Wciąż czuł wściekłość, gdy pomyślał, że
ona miała tak wiele obrażeń, a Sosnowski ledwie jest poobijany.
- Dzisiaj pana nie wpuszczę. Może
pan jedynie popatrzeć przez szybę na korytarzu. Jeśli nie będzie żadnych
niespodzianek w nocy, to jutro będzie pan mógł wejść na kilka minut –
Dobrzański pokiwał głową ze zrozumieniem
- Chciałbym być przy niej cały
czas
- Nie ma takiej potrzeby. Ona i
tak nie ma świadomości, że ktoś przy niej czuwa. Co innego, jak się już wybudzi
- Rozumiem - wyciągnął kartonik z
kieszeni marynarki – To jest mój numer telefonu. Gdyby coś się działo, gdy
pojadę po hotelu, proszę o telefon.
- Oczywiście
- Dziękuję doktorze – uścisnął
dłoń chirurga i opuścił jego gabinet.
Znów stanął przed szybą i
wpatrywał się w nią, próbując wyciszać szalejące w nim emocje. Miał świadomość,
że popełnił błąd. Może gdyby nie wyjechał do Włoch udałoby mu się ją przekonać
i zostałaby w kraju. Z rodziną, być może z nim. Z pewnością nie leżałaby teraz
w takim stanie. Może gdyby spróbował z nią porozmawiać jeszcze raz. Próbował
wiele razy, ale może ten ostatni, ten którego nie było, coś by zmienił. Może
wreszcie uwierzyłaby, pozwoliłaby się do siebie zbliżyć, spróbowałaby wybaczyć
i dać mu jeszcze jedną szansę. Szansę, której na pewno by nie zmarnował.
Niechętnie ruszył w stronę wyjścia, spoglądając na nią po raz ostatni tego
wieczora. Miał świadomość, że powinien się odświeżyć, zmienić koszulę, a przede
wszystkim zadzwonić do Cieplaka. ‘Tylko co ja mu powiem?’ Gdy powie prawdę,
całą prawdę i wszystkie szczegóły może to się nie skończyć dobrze. Serce Józefa
mogłoby tego nie znieść. Z drugiej gdy zacznie kłamać i twierdzić, że wszystko
jest w porządku, a coś by się jednak wydarzyło, to jej ojciec nigdy mu tego nie
wybaczy. On sam by sobie tego nie wybaczył. Postanowił, że powie, iż lekarze są
dobrej myśli, że operacja się udała, ale trzeba czekać, aż ją wybudzą.
Wrócił z samego rana. Nawet nie
zjadł śniadania. Miał to zrobić podczas obchodu, gdy wyproszą go z oddziału.
Tak bardzo chciał ją znów zobaczyć, tak bardzo chciał sprawdzić, czy wszystko w
porządku, czy nie było żadnych niemiłych niespodzianek. Spał raptem trzy
godziny w pobliskim hotelu, ale nie czuł zmęczenia. Emocje go nakręcały. Nawet
nie musiał wspierać się kofeiną. Smith zapewnił go, że wszystko jest pod
kontrolą i popołudniu będzie mógł do niej wejść na chwilę. Cierpliwie czekał
pod jej salą.
- Co ty tu robisz? – usłyszał za
plecami język polski. Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył siedzącego na wózku
z unieruchomioną nogą Sosnowskiego.
- Widzę, że w porównaniu z Ulą
jesteś w świetniej formie – nie mógł sobie podarować tej uwagi. Plaster na
czole był bzdurą w zestawieniu z zakrwawionym bandażem na głowie Cieplakówny.
- Pytałem co tu robisz? –
Sosnowski był wyraźnie zaskoczony i poirytowany
- Jak widzisz jestem – uśmiechnął
się do niego złośliwie i ponownie odwrócił się w stronę szyby
- Nikt cię tu nie zapraszał –
znów usłyszał za plecami
- A ja wcale nie oczekuję twojego
zaproszenia – odparł nie odwracając się – Był u mnie pan Józef – spojrzał na
Piotra triumfalnie – Poza tym ja nie przyjechałem tutaj do ciebie
- Zupełnie niepotrzebnie. Nic nie
wskórasz
- Czy potrzebnie, czy nie, to
pozwól, że ja będę oceniać. Poza tym nie mierz wszystkich swoją miarą. Jesteś
naprawdę bardzo tępy, jeśli sądzisz, że próbowałbym coś zyskać na cudzym nieszczęściu
– zamilkli. Obaj wpatrywali się przez szybę w zmęczoną i poobijaną twarz byłej
pani prezes.
- Jakim cudem cię tu w ogóle
wpuścili – Piotr nie odpuszczał i wciąż drążył próbując pozbyć się
Dobrzańskiego
- Powiedziałem, że jestem jej
narzeczonym – rzekł po chwili
- Oooo, to ciekawe. Trochę się
spóźniłeś. Bo my właśnie tamtego dnia się zaręczyliśmy – powiedział wyraźnie z
siebie zadowolony, że znokautował bruneta. W Marku się zagotowało, ale za
wszelką cenę starał się tego nie okazywać. Nie mógł dać doktorkowi satysfakcji
- Gratuluję! To był naprawdę
bardzo ważny dzień. Widzę, że Ula wprost tryska szczęściem i energią – spojrzał
na kariologa z pogardą – Wracaj na salę, bo ominie cię obchód i nie będziesz
wiedział, czy noga ci się dobrze zrasta – urwał na chwilę i posłał mu złośliwy
uśmiech - albo nie daj Boże nie dostaniesz śniadania.
- Ona jest moja! – niemal krzyknął
- Twoja zazdrość jest naprawdę
żałosna. Dla twojej informacji byłbym tu nawet gdyby w tym momencie była twoją
żoną i matką siódemki twoich dzieci, rozumiesz? Dla mnie nie ma znaczenia, czy
jest z tobą, czy nie. Dla mnie liczy się teraz jej zdrowie – westchnął teatralnie
- Ty jesteś kompletnym palantem – pochylił się nad wózkiem kariologa, opierając
się dłońmi o podłokietniki – Odstawiasz teatrzyk zazdrości, martwisz się, czy
ci jej nie odbiję, a nawet przez chwilę nie zastanowiłeś się w jakim ona jest
stanie i czy z tego w ogóle wyjdzie. I ty śmiesz się nazywać lekarzem? –
Sosnowski nie odpowiedział. Wpatrywał się przez chwilę w Marka z nienawiścią,
po czym w milczeniu odjechał w stronę windy.
Popołudniu Sosnowski znów pojawił
się pod jej salą. Milczeli. Marek nie miał ochoty na rozmowy z tym kretynem. Co
prawda chciał się dowiedzieć jak doszło do wypadku, ale miał świadomość, że
szybciej by się teraz pobili, niż spokojnie porozmawiali. Podszedł do nich
około trzydziestoletni, czarnoskóry mężczyzna w mundurze.
- Pan Piotr Sosnowski? – zwrócił się
do blondyna. Kardiolog kiwnął głową – Sierżant Cox. Chciałbym zadać panu kilka
pytań w związku z wypadkiem.
- Oczywiście. Chodźmy może do
mojej sali – zaproponował
- A może porozmawiamy tam –
wskazał na stojące pod przeciwległą ścianą krzesła. Lekarz rzucił niepewne
spojrzenie Markowi i posłusznie podjechał kilka metrów. Marek wciąż stojąc
przed szybą przesunął się o kilka kroków w prawo. Chciał lepiej słyszeć tą
rozmowę. Miał nadzieję wreszcie się czegoś dowiedzieć.
- Co się stało tamtego
popołudnia?
- Miałem dzień wolny. Zabrałem
Ulę na wycieczkę, chciałem się oświadczyć. Pojechaliśmy do Rumney Marsh Reservation.
Zjedliśmy lunch. Gdy wracaliśmy, w Ted Williams Tunnel jakieś Volvo zajechało
nam drogę. Próbowałem je wyminąć, by uniknąć zderzenie i w tym momencie straciłem
panowanie nad autem i uderzyłem w barierki ochronne, a później w betonową ścianę
– Marek przysłuchiwał się z zainteresowaniem.
- Skąd pan miał samochód?
- Pożyczyłem od kolegi ze
szpitala, w którym odbywam staż.
- Brian Kowalsky jest
właścicielem, prawda? – dopytywał mundurowy, przeglądając swoje notatki
- Zgadza się. Jest chirurgiem
naczyniowym w Boston Medical Center.
- Z jaką prędkością pan jechał?
- Z dozwoloną na autostradach –
odpowiedział spokojnie - Siedemdziesiąt mil na godzinę
- Nie widział pan znaku
ustawionego przed tunelem? Jest tam ograniczenie do pięćdziesięciu pięciu mil –
wlepił swój wzrok w Polaka
- Wracaliśmy jeszcze przed
godzinami szczytu. Nie było wiele samochodów. Droga była pusta – sierżant się
zaśmiał pod nosem
- Ograniczenie, to ograniczenie. Był
pan pod wpływem środków odurzających?
- Przecież ma pan dokumentację ze
szpitala – odparł
- Ale pytam pana. Narkotyki?
- Nie
- Alkohol?
- Piłem wino do obiadu, a później
lampkę szampana. Zdaje się, że nie przekroczyłem dozwolonego limitu –
odpowiedział pewny siebie
- Nie. Z badań krwi wynika, że
miał pan pół promila, ale musimy wziąć pod uwagę wszystkie czynniki – zanotował
coś jeszcze w dokumentach i wstał – Na razie to wszystko. Będę się jeszcze z
panem kontaktował – gdy tylko czarnoskóry policjant zniknął za rogiem
Dobrzański podszedł do kardiologa. Był wściekły.
- Ty sukinsynu, to twoja wina –
niemal wysyczał przez zaciśnięte zęby. Sosnowski poczuł silny cios w prawy
policzek. Zamroczyło go na chwilę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz