B

czwartek, 9 stycznia 2014

'Miłość za oceanem' II

Józef siedział w domu jak na szpilkach. Oczekiwał jakiś wieści ze Stanów. Marek obiecał zadzwonić, jak tylko pojawi się w szpitalu, ale miał świadomość, że to trochę potrwa. Podróż do Ameryki nie należała do najkrótszych. Musiał uzbroić się w cierpliwość. Był roztrzęsiony. Wiadomość o wypadku jego najstarszej córki ścięła go z nóg. Najgorsze była świadomość, że nic nie może zrobić, bo jest tysiące kilometrów od niej. Zaparzył sobie ziółek. Był wdzięczny Markowi, że poleciał do Bostonu. Dobrzański obiecał, że zrobi wszystko, by Ula wróciła do Polski cała i zdrowa. Wciąż w pamięci miał, jak bardzo prezes skrzywdził jego córkę. Ale widział również jego skruchę. Wiedział od Milewskiej, że Marek bardzo się zmienił. Jadąc do firmy podejrzewał, że prezes kocha jego córkę. Nie mylił się. Nie potrafiłby udawać tego przerażenia. Tak może zachowywać się tylko człowiek, który kocha. Rzucił wszystko, by lecieć na drugi koniec świata tylko po to, by sprawdzić, czy z nią wszystko w porządku. I jeszcze to zdjęcie w sypialni. Dobrzański pakował walizkę, gdy wszedł do jego sypialni zapytać ile może potrwać lot do Stanów. I wtedy zobaczył zdjęcie swojej córki, które oprawione w srebrną ramkę stało na nocnej szafce. Prezes się nieco speszył, gdy zobaczył w którym kierunku powędrował wzrok Cieplaka. Józef postanowił o nic nie pytać, ale już wiedział. Miał pewność.

Prosto z lotniska pojechał do kliniki. W informacji dowiedział się, że musi wjechać na piąte piętro na oddział intensywniej terapii. Przynajmniej wiedział, że żyje. Stanął pod salą numer dwa i serce ścisnęło się z bólu. Przez szybę widział ją bardzo dokładnie. Poznał ją bez problemu, mimo kilograma bandaży, jaki na sobie miała. Leżała blada, podłączona do tysiąca kabli. Podawali jej krew, której najwyraźniej dużo straciła podczas operacji. Emocje wzięły górę. Kilka łez spłynęło po jego nieogolonych policzkach. Z jednej strony poczuł ulgę, że żyje, z drugiej wciąż tak bardzo się o nią bał. Nie wiedział, czy wróci do pełnej sprawności.
- Przepraszam bardzo, ale co pan tu robi? – usłyszał za sobą głos jakiegoś mężczyzny. Szybkim ruchem przetarł oczy i odwrócił się. Robert Smith – chirurg – przeczytał na plakietce
- Jestem narzeczonym pani Cieplak. Przyjechałem najszybciej jak tylko mogłem. Proszę mi powiedzieć jaki jest jej stan – lekarz obrzucił go zaciekawionym spojrzeniem
- Narzeczonym? – upewnił się
- Tak – powiedział zdecydowanie – Teść dostał informację o wypadku. Rozmawiałem kilka godzin temu z pielęgniarką, gdy operacja jeszcze trwała – wyjaśnił
- Zapraszam do mojego gabinetu – posłusznie ruszył za chirurgiem. Gdy już usiedli blondyn około pięćdziesiątki zaczął wyjaśniać  - Pani Urszula przeszła bardzo trudną i bardzo długą operację. Zanim do nas trafiła straciła sporo krwi. Podczas operacji też były komplikacje. Pęknięta śledziona, krwotok wewnętrzny spowodowany przerwaniem tętnicy, zapadnięte płuco. Udało nam się opanować sytuację. Mam nadzieję, że nie będzie żadnych niespodzianek i nie będzie potrzebna kolejna operacja. Podajemy krew, pilnujemy parametrów. Jest w stanie śpiączki farmakologicznej z uwagi na silne wstrząśnienie mózgu. Uderzenie musiało być bardzo silne. Ma złamaną nogę i dwa palce prawej ręki, ale to akurat najmniejszy problem – Marek chłonął jak gąbka wszystkie informacja – Sądzę, że za jakieś trzy, może cztery dni spróbujemy ją wybudzić. Dostaje bardzo silne leki przeciwbólowe. Jedyne co możemy teraz robić, to czekać, aż obrzęk mózgu się zmniejszy. Trafiła w bardzo kiepskim stanie, ale myślę, że będzie dobrze – uśmiechnął się pocieszająco
- Czy ja mogę do niej wejść? – zapytał po krótkiej chwili milczenia. Wciąż czuł wściekłość, gdy pomyślał, że ona miała tak wiele obrażeń, a Sosnowski ledwie jest poobijany.
- Dzisiaj pana nie wpuszczę. Może pan jedynie popatrzeć przez szybę na korytarzu. Jeśli nie będzie żadnych niespodzianek w nocy, to jutro będzie pan mógł wejść na kilka minut – Dobrzański pokiwał głową ze zrozumieniem
- Chciałbym być przy niej cały czas
- Nie ma takiej potrzeby. Ona i tak nie ma świadomości, że ktoś przy niej czuwa. Co innego, jak się już wybudzi
- Rozumiem - wyciągnął kartonik z kieszeni marynarki – To jest mój numer telefonu. Gdyby coś się działo, gdy pojadę po hotelu, proszę o telefon.
- Oczywiście
- Dziękuję doktorze – uścisnął dłoń chirurga i opuścił jego gabinet.
Znów stanął przed szybą i wpatrywał się w nią, próbując wyciszać szalejące w nim emocje. Miał świadomość, że popełnił błąd. Może gdyby nie wyjechał do Włoch udałoby mu się ją przekonać i zostałaby w kraju. Z rodziną, być może z nim. Z pewnością nie leżałaby teraz w takim stanie. Może gdyby spróbował z nią porozmawiać jeszcze raz. Próbował wiele razy, ale może ten ostatni, ten którego nie było, coś by zmienił. Może wreszcie uwierzyłaby, pozwoliłaby się do siebie zbliżyć, spróbowałaby wybaczyć i dać mu jeszcze jedną szansę. Szansę, której na pewno by nie zmarnował. Niechętnie ruszył w stronę wyjścia, spoglądając na nią po raz ostatni tego wieczora. Miał świadomość, że powinien się odświeżyć, zmienić koszulę, a przede wszystkim zadzwonić do Cieplaka. ‘Tylko co ja mu powiem?’ Gdy powie prawdę, całą prawdę i wszystkie szczegóły może to się nie skończyć dobrze. Serce Józefa mogłoby tego nie znieść. Z drugiej gdy zacznie kłamać i twierdzić, że wszystko jest w porządku, a coś by się jednak wydarzyło, to jej ojciec nigdy mu tego nie wybaczy. On sam by sobie tego nie wybaczył. Postanowił, że powie, iż lekarze są dobrej myśli, że operacja się udała, ale trzeba czekać, aż ją wybudzą.
Wrócił z samego rana. Nawet nie zjadł śniadania. Miał to zrobić podczas obchodu, gdy wyproszą go z oddziału. Tak bardzo chciał ją znów zobaczyć, tak bardzo chciał sprawdzić, czy wszystko w porządku, czy nie było żadnych niemiłych niespodzianek. Spał raptem trzy godziny w pobliskim hotelu, ale nie czuł zmęczenia. Emocje go nakręcały. Nawet nie musiał wspierać się kofeiną. Smith zapewnił go, że wszystko jest pod kontrolą i popołudniu będzie mógł do niej wejść na chwilę. Cierpliwie czekał pod jej salą.
- Co ty tu robisz? – usłyszał za plecami język polski. Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył siedzącego na wózku z unieruchomioną nogą Sosnowskiego.
- Widzę, że w porównaniu z Ulą jesteś w świetniej formie – nie mógł sobie podarować tej uwagi. Plaster na czole był bzdurą w zestawieniu z zakrwawionym bandażem na głowie Cieplakówny.
- Pytałem co tu robisz? – Sosnowski był wyraźnie zaskoczony i poirytowany
- Jak widzisz jestem – uśmiechnął się do niego złośliwie i ponownie odwrócił się w stronę szyby
- Nikt cię tu nie zapraszał – znów usłyszał za plecami
- A ja wcale nie oczekuję twojego zaproszenia – odparł nie odwracając się – Był u mnie pan Józef – spojrzał na Piotra triumfalnie – Poza tym ja nie przyjechałem tutaj do ciebie
- Zupełnie niepotrzebnie. Nic nie wskórasz
- Czy potrzebnie, czy nie, to pozwól, że ja będę oceniać. Poza tym nie mierz wszystkich swoją miarą. Jesteś naprawdę bardzo tępy, jeśli sądzisz, że próbowałbym coś zyskać na cudzym nieszczęściu – zamilkli. Obaj wpatrywali się przez szybę w zmęczoną i poobijaną twarz byłej pani prezes.
- Jakim cudem cię tu w ogóle wpuścili – Piotr nie odpuszczał i wciąż drążył próbując pozbyć się Dobrzańskiego
- Powiedziałem, że jestem jej narzeczonym – rzekł po chwili
- Oooo, to ciekawe. Trochę się spóźniłeś. Bo my właśnie tamtego dnia się zaręczyliśmy – powiedział wyraźnie z siebie zadowolony, że znokautował bruneta. W Marku się zagotowało, ale za wszelką cenę starał się tego nie okazywać. Nie mógł dać doktorkowi satysfakcji
- Gratuluję! To był naprawdę bardzo ważny dzień. Widzę, że Ula wprost tryska szczęściem i energią – spojrzał na kariologa z pogardą – Wracaj na salę, bo ominie cię obchód i nie będziesz wiedział, czy noga ci się dobrze zrasta – urwał na chwilę i posłał mu złośliwy uśmiech - albo nie daj Boże nie dostaniesz śniadania.
- Ona jest moja! – niemal krzyknął
- Twoja zazdrość jest naprawdę żałosna. Dla twojej informacji byłbym tu nawet gdyby w tym momencie była twoją żoną i matką siódemki twoich dzieci, rozumiesz? Dla mnie nie ma znaczenia, czy jest z tobą, czy nie. Dla mnie liczy się teraz jej zdrowie – westchnął teatralnie - Ty jesteś kompletnym palantem – pochylił się nad wózkiem kariologa, opierając się dłońmi o podłokietniki – Odstawiasz teatrzyk zazdrości, martwisz się, czy ci jej nie odbiję, a nawet przez chwilę nie zastanowiłeś się w jakim ona jest stanie i czy z tego w ogóle wyjdzie. I ty śmiesz się nazywać lekarzem? – Sosnowski nie odpowiedział. Wpatrywał się przez chwilę w Marka z nienawiścią, po czym w milczeniu odjechał w stronę windy.
Popołudniu Sosnowski znów pojawił się pod jej salą. Milczeli. Marek nie miał ochoty na rozmowy z tym kretynem. Co prawda chciał się dowiedzieć jak doszło do wypadku, ale miał świadomość, że szybciej by się teraz pobili, niż spokojnie porozmawiali. Podszedł do nich około trzydziestoletni, czarnoskóry mężczyzna w mundurze.
- Pan Piotr Sosnowski? – zwrócił się do blondyna. Kardiolog kiwnął głową – Sierżant Cox. Chciałbym zadać panu kilka pytań w związku z wypadkiem.
- Oczywiście. Chodźmy może do mojej sali – zaproponował
- A może porozmawiamy tam – wskazał na stojące pod przeciwległą ścianą krzesła. Lekarz rzucił niepewne spojrzenie Markowi i posłusznie podjechał kilka metrów. Marek wciąż stojąc przed szybą przesunął się o kilka kroków w prawo. Chciał lepiej słyszeć tą rozmowę. Miał nadzieję wreszcie się czegoś dowiedzieć.
- Co się stało tamtego popołudnia?
- Miałem dzień wolny. Zabrałem Ulę na wycieczkę, chciałem się oświadczyć. Pojechaliśmy do Rumney Marsh Reservation. Zjedliśmy lunch. Gdy wracaliśmy, w Ted Williams Tunnel jakieś Volvo zajechało nam drogę. Próbowałem je wyminąć, by uniknąć zderzenie i w tym momencie straciłem panowanie nad autem i uderzyłem w barierki ochronne, a później w betonową ścianę – Marek przysłuchiwał się z zainteresowaniem.
- Skąd pan miał samochód?
- Pożyczyłem od kolegi ze szpitala, w którym odbywam staż.
- Brian Kowalsky jest właścicielem, prawda? – dopytywał mundurowy, przeglądając swoje notatki
- Zgadza się. Jest chirurgiem naczyniowym w Boston Medical Center.
- Z jaką prędkością pan jechał?
- Z dozwoloną na autostradach – odpowiedział spokojnie - Siedemdziesiąt mil na godzinę
- Nie widział pan znaku ustawionego przed tunelem? Jest tam ograniczenie do pięćdziesięciu pięciu mil – wlepił swój wzrok w Polaka
- Wracaliśmy jeszcze przed godzinami szczytu. Nie było wiele samochodów. Droga była pusta – sierżant się zaśmiał pod nosem
- Ograniczenie, to ograniczenie. Był pan pod wpływem środków odurzających?
- Przecież ma pan dokumentację ze szpitala – odparł
- Ale pytam pana. Narkotyki?
- Nie
- Alkohol?
- Piłem wino do obiadu, a później lampkę szampana. Zdaje się, że nie przekroczyłem dozwolonego limitu – odpowiedział pewny siebie
- Nie. Z badań krwi wynika, że miał pan pół promila, ale musimy wziąć pod uwagę wszystkie czynniki – zanotował coś jeszcze w dokumentach i wstał – Na razie to wszystko. Będę się jeszcze z panem kontaktował – gdy tylko czarnoskóry policjant zniknął za rogiem Dobrzański podszedł do kardiologa. Był wściekły.  
- Ty sukinsynu, to twoja wina – niemal wysyczał przez zaciśnięte zęby. Sosnowski poczuł silny cios w prawy policzek. Zamroczyło go na chwilę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz