B

środa, 30 lipca 2014

'Układ' I

Spacerował nadmorską promenadą. Próbował poukładać swoje myśli, nabrać dystansu, jakoś zorganizować swoje życie. Miał wiele planów, marzeń, postanowień, ale brakowało mu odwagi. Odwagi, by stawić czoła przeciwnościom losu, by sprzeciwić się ojcu. Był słaby. Od małego zabiegał o akceptację seniora Dobrzańskiego. Ojciec stawiał mu coraz to nowe wymagania, podnosił poprzeczkę. A on za każdym razem musiał sprostać. Nie zawsze się udawało i wtedy słyszał ‘zawiodłeś mnie synu’. Nienawidził tego zdania. I mimo, iż nieraz dwoił się i troił, to rzadko kiedy słyszał od ojca pochwałę. Wciąż czekał. Czekał trzydzieści jeden lat, by usłyszeć ‘jestem z ciebie dumny’. Bał się, że się nie doczeka. I mimo tego, że wielokrotnie słyszał, jak rodzice chwalili się nim wśród znajomych, to nigdy nie powiedzieli mu tego prosto w oczy. Zawsze musiał być najlepszy. Musiał najlepiej się uczyć, grać w tenisa, wygrywać zawody żeglarskie organizowane przez szkółkę przyjaciela rodziny. Musiał dostać się na najlepszą uczelnię, skończyć ją z najlepszą lokatą i pracować tak, by kampanie Febo&Dobrzański były uznawane za najlepsze w branży. Zawsze musiał być przed wszystkimi, a czasami po prostu nie miał na to siły i ochoty. Miał dość stawianych mu wyzwań. Chciał żyć po swojemu. Nie mógł. Tak, jak nie mógł powiedzieć ojcu o wielu sprawach. Nie mógł z nim porozmawiać, bo miał pewność, iż nie tylko po raz kolejny usłyszałby ‘zawiodłeś mnie synu’, ale po prostu ojciec skreśliłby go na wieki. Straciłby szacunek, zaufanie, rodzinę. Ojciec nie przyjmował do wiadomości, że może on zrobić coś wbrew, że może się nie podporządkować jego wizji. Już raz przeszedł drogę przez mękę, gdy rozstał się ze swoją dziewczyną, córką współwłaścicieli firmy. Ojciec nie odzywał się go niego pół roku, gdyż to Paulinę wybrał sobie na synową. Żadne argumenty Marka do niego nie trafiały. A Dobrzański junior jeszcze bardziej czuł się niezrozumiany i osamotniony. Helena starała się okazywać mu więcej serca, ale bardzo często stała po stronie męża. Chciał żyć w zgodzie ze sobą, ale oznaczałoby to zerwanie kontaktu z rodziną. Bał się tego.

Słońce chyliło się ku zachodowi. Czerwcowe wieczory nie zaliczały się jeszcze do najcieplejszych, dlatego też plaża zaczęła szybko pustoszeć. Nieliczni turyści siedzieli tylko na karimatach, z narzuconymi na ramiona kocami. Zwrócił uwagę na dziewczynę, siedzącą samotnie u podnóża wydmy. Z daleka była łudząco podobna do kobiety, która niegdyś odgrywała ważną rolę w jego życiu. Przypomniała mu o Uli. Postanowił zejść na dół i podejść bliżej. To, że miałby ją spotkać właśnie tutaj, w Kołobrzegu, po tylu latach wydawało mu się tak nieprawdopodobne, jak trafienie szóstki w totka. Jednak wiedział, iż jeśli tego nie sprawdzi, będzie go to męczyło przez kilka kolejnych dni. Podszedł bliżej i był już niemal pewny.
- Ula? – zapytał, stając nad nią. Dziewczyna siedziała na kocu, rysując sosnową gałązką dziwne kształty na żółtym piasku. Nawet na niego nie spojrzała, jakby nie słysząc jego słów, jakby nie widząc, że ktoś jest tuż obok – Ula – tym razem już stwierdził, a nie zapytał, gdy klęknął przed nią i zatonął w jej chabrowych oczach. Tempo wpatrywała się w niego nie okazując żadnych emocji – Tak długo cię szukałem – szepnął i porwał ją w swoje ramiona, tuląc do siebie długo. Dopiero jego dotyk wyrwał ją z zamyślenia i przywrócił jasność umysłu. Rozpłakała się, mocniej wtulając w jego klatkę piersiową niczym mała dziewczynka. Był zaskoczony jej zachowaniem. Nie wiedzieli się ponad pięć lat. Studiowali razem. Już na pierwszym roku szybko się zaprzyjaźnili. Tworzyli bardzo zgrany duet. Była powierniczką jego największych sekretów, to ona znała szczegóły rozstania z Pauliną, to jej opowiadał o swoich kontaktach z ojcem. Stworzyli wyjątkową relację. Marek nazywał to porozumieniem dusz. Miał nadzieję, że ich znajomość, ich przyjaźń będzie trwała wiecznie. Nikt tak dobrze go nie rozumiał, jak właśnie Ula Cieplak. Niepozorna dziewczyna z podwarszawskiego Rysiowa, wybitny talent ekonomiczny SGH. Była piękna, choć nie do końca zdawała sobie z tego sprawę i nigdy swojej urody nie podkreślała makijażem, czy drogimi ubraniami. Pochodziła ze skromnej rodziny, ale ilekroć jeździł do Rysiowa, zawsze czuł tam miłość i szacunek, jakim darzyli się członkowie tej rodziny. Byli sobie bliscy przez cały okres studiów. Później ona wyjechała na staż do Londynu i już nie wróciła. Początkowo wymieniali maile, ale z czasem ich kontakt zupełnie się urwał. Bardzo tego żałował, iż nie zawalczył wówczas o tę znajomość, później było mu głupio odezwać się po tak długim okresie milczenia. A i ona nie szukała kontaktu. I teraz, gdy zupełnie się tego nie spodziewał, spotkał ją ponownie na swojej drodze. Gdy tylko upewnił się, że to ona, obiecał sobie, że nie nigdy nie straci jej z oczu.
- Co się dzieje? – zapytał z troską, gdy uspokoiła się nieco i odsunęła lekko – Ktoś cię skrzywdził?
- Życie – odpowiedziała cicho, unikając jego wzroku
- Tyle lat się nie widzieliśmy i nagle spotkałem ciebie tutaj, na drugim końcu Polski. Chodź, zabieram cię na kolację. Pogadamy – wstał i otrzepując jedną ręką piasek ze spodni, drugą wyciągnął w jej kierunku pomagając wstać
- Nie mogę, muszę wracać – odpowiedziała
- Ktoś na ciebie czeka? Mąż, narzeczony, dziecko? – zacisnęła powieki i przecząco pokiwała głową
- Muszę wracać – powtórzyła
- Odprowadzę cię. Gdzie się zatrzymałaś? – dociekał, otaczając ją ramieniem. Poczuł, że drży. Szybko ściągnął swoją cienką kurtkę i narzucił na jej ramiona.  
- W ośrodku Eden – wskazała ręką duży kompleks, który było widać z plaży
- Długo tu jeszcze zostajesz? Ja dopiero wczoraj przyjechałem, na tydzień, może dłużej
- Turnus kończy mi się za dziesięć dni
- Spotkamy się jutro? Chciałbym ci tyle opowiedzieć i dowiedzieć się, co u ciebie działo się przez te wszystkie lata
- Mam czas wolny od piętnastej. Jeśli chcesz przyjdź na plażę. Siedzę zawsze w tym samym miejscu –rzekła patrząc z zaciekawieniem w jego buty – Dzięki – powiedziała podając mu granatową kurtkę z kapturem i weszła na teren ośrodka
- Do jutra – krzyknął za nią, ale nie odpowiedziała i nawet się nie odwróciła. Jej zachowanie było zastanawiające. Przebywała w sanatorium. ‘Może miała jakiś wypadek’ przeszło mu przez myśl. Zachowywała się dziwnie. Była małomówna, jakby przestraszona. Zupełnie niepodobna do Uli, którą znał. W okresie studiów też nigdy nie była przebojowa, nie była duszą towarzystwa, ale ciepłą i wesołą dziewczyną. Teraz, jakby radość życia z niej uleciała. ‘Ciekawe co się stało?’ pytał sam siebie, gdy wolnym krokiem ruszył w kierunku swojego hotelu.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Miniaturka XVIII 'Ideał kobiety'

Wrócił do firmy z tygodniowego urlopu. Razem z Olszańskim spędzili fantastyczny czas na Ibizie. Szmaragdowe morze, piaszczyste plaże i piękne widoki opalonych, zgrabnych ciał. Każdy wieczór i pół nocy spędzili na imprezie, by niejednokrotnie wylądować w hotelowym łóżku z kolejną szukającą wrażeń panienką. Byli młodzi, beztroscy i musieli się wyszumieć.
Jechał windą na piąte piętro i skierował kroki do swojego gabinetu. Od momentu ukończenia studiów, czyli od czterech lat był dyrektorem promocji w rodzinnej firmie. Violetta, jego sekretarka obrzuciła go zachwyconym spojrzeniem. Piękna opalenizna świetnie kontrastowała z białą koszulą.
- Cześć – rzucił radośnie
- Cześć. Jak urlop
- Nieziemsko – odparł lekko rozmarzonym głosem i kluczem otworzył drewniane drzwi – Jest coś do mnie?
- Tak, tutaj masz pocztę. Posegregowałam ją. Nieaktualne zaproszenia wylądowały w koszu.
- Dzięki
- A i ojciec na ciebie czeka. Prosił byś przyszedł do niego, jak tylko się pojawisz – zmarszczył brwi i stawiając tuż za drzwiami teczkę ruszył na czwarte piętro do gabinetu prezesa, rzucając jeszcze w przelocie
- Dziękuję Viola. Zrób mi w międzyczasie kawy, ok.?
Energicznie zapukał i wszedł do środka
- Witaj tato, chciałeś mnie widzieć
- Cześć – uścisnął dłoń syna – widzę, że urlop się udał. Opalony, wypoczęty. Tryskasz energią. I bardzo dobrze, bo przed nami trudny okres. Siadaj – wskazał krzesło przed swoim biurkiem – Podczas twojej nieobecności zaszły pewne zmiany. Aleks powiadomił mnie, że nie wróci już do Polski, a tym samym do firmy. Ponoć podczas tej wizyty u rodziny na wschodzie Włoch, poznał piękną Annę dla której stracił kompletnie głowę – Marek zaśmiał się serdecznie.
- No proszę. Aleks nam się zakochał
- Na to wygląda. Zdecydował, że na stałe osiądzie w Mediolanie by mieć do niej bliżej. W przyszłości chce otworzyć swój niewielki biznes. I tutaj pojawił się wakat na stanowisku dyrektora finansowego
- Ja popytam wśród znajomych, może znajdzie się ktoś zaufany – wtrącił się Marek
- Nie ma takiej potrzeby. Znaleźliśmy już odpowiednią kandydatkę
- Kandydatkę – zaciekawił się
- Tak. Polecił mi ją Stefan Koziemski. Była u niego szeregowym pracownikiem, bo jak wiesz finansami zajmuje się tam jego córka, ale podobno pani Urszula Cieplak to wybitny talent ekonomiczny i szkoda, by marnowała się na stanowisku asystentki. Ściągnąłem ją do nas i od dwóch dni zapoznaje się z naszą dokumentację i wprowadza się przy pomocy Adama. Zresztą poznasz ją jutro. Postanowiłem od tego momentu organizować cotygodniowe spotkania kadry zarządzającej, by omawiać najważniejsze sprawy i poprawić przepływ informacji. Przygotowujemy się teraz do targów, więc z pewnością przyda się wprowadzenie pełnej gotowości i mobilizowanie pracowników. I tutaj druga kwestia. Dostałem zaproszenie na prestiżowy kongres przedsiębiorców Europy Środkowej. Chciałbym na niego polecieć. Odbędzie się w drugiej połowie września i potrwa tydzień. Wtedy też będą te targi i będziemy musieli się rozdzielić. Ty z panią Cieplak będziesz reprezentował firmę w Londynie, a ja w tym czasie polecę na kongres do Budapesztu.
- Ok. Nie ma problemu
- Świetnie. W takim razie widzimy się jutro o dziesiątej w konferencyjnej. Mam nadzieję, że będziesz miał już jakiś szkic kampanii na te targi.
- Wstępny zarys już jest. Jutro będę mógł przedstawić główne założenia.
- Cieszę się.
- Wracam do pracy
- Marek – gdy kierował się w stronę drzwi zatrzymał go głos ojca – Może byś wpadł dzisiaj na kolację. Mama bardzo się ucieszy. Dziewiętnasta?
- Dobrze. Do zobaczenia

Kilka minut przed dziesiątą pojawił się w konferencyjnej. Krzysztof już był, a także dyrektorzy IT i sprzedaży. Usiadł tuż obok ojca po raz ostatni rzucając okiem na opracowane przez siebie dokumenty. Po chwili drzwi się otworzyły i weszła około trzydziestoletnia kobieta. Marek automatycznie zamierzył ją od góry do dołu. Niewysoka, na oko jakieś metr sześćdziesiąt pięć, brunetka o ładnej twarzy. Jej znakiem rozpoznawczym najwyraźniej był piękny uśmiech i wyjątkowo niebieskie oczy, bo to właśnie na nie pierwsze uwagę zwrócił Dobrzański. Czarna sukienka tuż przed kolano dyskretnie tuszowała ponadprogramowe kilogramy. Nie można było powiedzieć, że jest gruba, ale lekka nadwaga była ewidentna. Skinieniem głowy przywitała się z Krzysztofem i już chciała zająć miejsce tuż przy drzwiach, gdy usłyszała głos prezesa
- Pani Urszulo, zapraszam obok siebie – wskazał na miejsce naprzeciw Marka. Wolnym krokiem ruszyła do przodu. Rozłożyła dokumenty na stole i spojrzała przed siebie – Wy się jeszcze nie znacie. To jest mój syn Marek, jak pani wspominałem zajmuje się promocją. A to właśnie pani Urszula Cieplak, nowy dyrektor finansowy – junior wstał i podszedł do niej z czcią całując jej dłoń
- Ula
- Marek – już chciał rozpocząć kurtuazyjną konwersację, ale usłyszał głos ojca
- Dobrze, chyba możemy zaczynać. Jesteśmy już w komplecie – wracając na swoje miejsce rozejrzał się po pomieszczeniu. Najwidoczniej w międzyczasie dołączył Olszański i Tomek, dyrektor zaopatrzenia. Zjawiła się nawet Paula, ambasadorka firmy. Spotkanie przebiegało sprawnie. Słuchając jej wypowiedzi bacznie jej się przyglądał. Musiał przyznać, że intrygowała go. Miała w sobie coś takiego, co nie pozwalało przejść mu obok niej obojętnie. Trochę się sobie dziwił. Była ewidentnym zaprzeczeniem jego ideału kobiety. Zawsze gustował w wysokich, szczupłych blondynkach.
Kolejne tygodnie mijały, a on coraz lepiej ją poznawał. Fascynowała go jej inteligencja, fachowość, podejście do życia. Mimo tego, że na co dzień była twardo stąpającą po ziemi ekonomistką, to najwyraźniej w życiu prywatnym była typem marzycielki. Dzięki niej inaczej patrzył na świat. Zastanawiał się, czy to zbliżająca się trzydziestka, czy jej wpływ spowodował, że przestał mieć ochotę na całonocne imprezy, litry alkoholu i przygodne znajomości.
Nigdy głośno się do tego nie przyznawała, ale w głębi duszy czekała na wielką miłość, taką z powieści romantycznej i księcia na białym koniu. Spotkała go na swojej drodze w osobie Dobrzańskiego. Był jej ideałem, ale nie dawała tego po sobie poznać. Słyszała na jego temat wiele plotek. Najwyraźniej był Playboyem, który gustuje w zgrabnych modelkach. Wiedziała, że nie może liczyć na nic więcej oprócz przyjaźni. I rzeczywiście chyba się zaprzyjaźnili. Oprócz kontaktów służbowych kilka razy byli na kawie, lunchu, nawet raz na spacerze w niedzielne popołudnie. Oboje wciąż zachowywali dystans charakterystyczny dla koleżeńskiej relacji.
Do czasu. Do czasu wyjazdu do Londynu. Trzeciego dnia pobytu, po uroczystym bankiecie wylądowali w łóżku. Kilka kieliszków szampana i przesycony erotyzmem taniec najwyraźniej rozpalił ogień namiętności. Promienie słoneczne wpadające do pokoju przez niezasłonięte okna uniemożliwiały jej dalszy sen. Przeciągając się lekko leniwie otworzyła oczy. W pierwszym momencie nie bardzo wiedziała, gdzie jest. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jest w jego hotelowym pokoju. Do jej świadomości zaczęły powracać obrazy minionego wieczoru i nocy. Opierając się na łokciach uniosła się lekko do góry i napotkała jego spojrzenie. Siedział na fotelu obok łóżka w samych bokserkach. Wyżej podciągnęła kołdrę chcąc zakryć pewne niedoskonałości jej ciała.
- Dzień dobry – rzekł z błąkającym się na ustach delikatnym uśmiechem
- Daj mi dziesięć minut. Zaraz się ogarnę i wrócę do siebie – zaśmiał się nerwowo
- Chyba nie bardzo rozumiem. Liczyłem raczej na jakiś powitalny całus i wspólne śniadanie. Ucieczka chyba nie jest w twoim stylu – obrzucił ją  uważnym spojrzeniem
- Marek, było cudownie, ale ja mam świadomość, że to była tylko jednorazowa przygoda – wstał z fotela i przeniósł się na łóżko. Przybliżył się do niej i patrząc jej w oczy wyszeptał
- Nie z mojej strony. Chyba się w tobie zadurzyłem na amen – mówiąc to z czułością musnął jej usta
- Powinieneś sobie znaleźć partnerkę, która będzie do ciebie pasować. Masz wokół siebie tyle pięknych kobiet. Zgrabnych, atrakcyjnych – włączyły się jej kompleksy
- Nic mnie to nie obchodzi, iż uważasz, że powinienem być z jakąś anorektyczną blondyną, której iloraz inteligencji jest równy małpy. Kiedyś rzeczywiście taki był mój ideał, a później poznałem ciebie i się zakochałem. I czy ci się to podoba, czy nie i tak się z tobą ożenię – uśmiechnęła się radośnie i przyciągnęła go do siebie.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Miniaturka XVII 'Wyjazd integracyjny'

Podpisywała właśnie stertę dokumentów, którą rano zostawiła jej na biurku Ania, gdy usłyszała, że ktoś puka do drzwi jej gabinetu. Zaprosiła gościa do środka, którym okazał się Krzysztof Dobrzański.
- Witam pani Urszulo – posłał jej ciepły uśmiech i nie czekają na jej zaproszenia rozsiadł się na białym fotelu
- Dzień dobry panie prezesie. W czym mogę pomóc? – zaciekawiła się jego nieoczekiwaną wizytą. Szybko przemieściła się na sofę i wlepiła wzrok w seniora Dobrzańskiego
- Przeglądałem ostatnie wyniki firmy. Są naprawdę imponujące. Odrobiliśmy straty, zaczęliśmy nieźle zarabiać – spojrzał na nią z uznaniem
- To prawda. Cały zespół świetnie się spisał. Mój kontrakt wygasa za miesiąc. Wtedy też przekażę stery Markowi
- Prawdę mówiąc wolałbym, aby została pani z nami jak najdłużej i aby to pani jak najdłużej zarządzała firmą. Marek świetnie się sprawdza w roli wiceprezesa odpowiedzialnego za promocję i dobrze by było, aby wasz duet sprawował władzę jak najdłużej – lekko się zmieszała, co nie umknęło jego uwadze - Ale nie o to mi teraz chodzi. Przez ostatnie zawirowania i kłopoty z płynnością finansową firmy kilkanaście osób odeszło. Na szczęście pojawili się nowi, równie pracowici i dobrze wykształceni, ale atmosfera w firmie na tym straciła. Jesteśmy firmą rodzinną i od zawsze ceniłem sobie zgranie zespołu. Dlatego też jako właściciel podjąłem decyzję o zorganizowaniu wyjazdu integracyjnego – obrzuciła go zaskoczonym spojrzeniem - Zbliża się długi weekend sierpniowy. Akurat będą dwa dodatkowe dni wolne od pracy, więc nie będziemy musieli specjalnie zamykać firmy. Mój przyjaciel organizuje tego typu wyjazdy na promach do Szwecji. To zwykle imprezy trwające trzy lub cztery dni. Nasza firma też w tym weźmie udział. Pani jest teraz prezesem, teoretycznie powinienem to z panią ustalić, jednak zapewniam, że dostaliśmy naprawę korzystną ofertę i fundusze firmy nie ucierpią na tym trzydniowym rejsie. Mam nadzieję, że wybaczy mi pani tę samowolkę – uśmiechnął się serdecznie. ‘Marek jest tak bardzo podobny do swojego ojca’ przemknęło jej w tej chwili przez głowę, ale szybko odgoniła te myśli i skupiła się na treści, którą jej przed chwilą przekazał.
- Oczywiście. Mamy trochę wolnych środków w funduszu reprezentacyjnym, sądzę, że nie będzie problemu z przesunięciem ich.
- Świetnie. Jeszcze jedna kwestia. Koszt pobytu jednej osoby jest stosunkowo niewielki. Jak już podkreślałem, jesteśmy firmą rodzinną i z tego tytułu uznałem, że chętni pracownicy będę mogli, oczywiście za opłatą, zabrać osobę towarzyszącą. Wie pani, mężów, dzieci, narzeczonych. Kiedy znają nawzajem swoje rodziny, sprzyja to zżyciu się zespołu.  Poproszę pani asystentkę o przygotowanie takiej krótkiej notatki informacyjnej i rozesłanie jej do wszystkich pracowników.
- Naturalnie – uśmiechnęła się
- Mój przyjaciel ma doświadczenie w tej branży. Jestem przekonany, że będziecie zadowoleni – już miał się podnosić z zajmowanego miejsca, gdy zatrzymały go jej słowa
- Sądzę, że moja obecność będzie tam zbędna. Tym bardziej, że lada moment rozstaje się z firmą
- Pani Urszulo, ja sobie nie obrażam tego wyjazdu bez pani. Dzięki pani ta firma jeszcze funkcjonuje, to ze względu na panią większość pracowników nie złożyła wypowiedzeń. Lubią panią, cenią i szanują. Pani obecność jest tam tak naturalna, że nawet nie ma co o tym dyskutować. A co do pani rozstania z firmą, ja wciąż wierzę, że zmieni pani zdanie – spojrzał na nią z nadzieją
- Odchodzę z firmy ponieważ wyjeżdżam z Polski
- Słyszałem od Marka, że ma pani zamiar towarzyszyć partnerowi podczas stażu w Stanach. Ja rozumiem, że robi to pani dla dobra związku, ale – urwał na chwilę bacznie ją obserwując – proszę pomyśleć o swojej przyszłości. Kiedyś wrócicie do kraju, a pani jest zbyt utalentowaną ekonomistką i managerem, żeby rozliczała pani księgowość osiedlowego sklepiku lub siedziała w niewielkim oddziale banku gdzieś pod Warszawą. Nawet jeżeli wyjedzie pani na ten rok, to my z wielką radością przyjmiemy panią ponownie. Wówczas już może nie na stanowisko prezesa, ale fotel dyrektora finansów będzie na panią czekał.
- To bardzo miłe co pan mówi, ale… - nie pozwolił jej dokończyć
- Ja rozumiem, że w pewnym momencie chciała pani odejść ze względu na Marka, ale zauważyłem, że ostatnio nieźle się dogadujecie. Może warto tę kooperację zawodową kontynuować. Wszyscy na tym korzystamy. Firma podnosi się z kolan a i pani oprócz świetnych zarobków może się poszczycić najwyższym stanowiskiem średniej wielkości firmy. W tak młodym wieku to naprawdę duży sukces. Proszę jeszcze to przemyśleć – poprosił spoglądając na nią wymownie – A co do wyjazdu integracyjnego, to nie przyjmuję do wiadomości odmowy – nie czekając na jej reakcję wstał i skierował się do drzwi rzucając krótkie ‘miłego dnia’. Została sama ze swoimi myślami. Może senior Dobrzański miał racje? Może traci szansę na dobrą pracę. Nie każdy oddaje stanowisko prezesa rodzinnej firmy obcej osobie. Wiedziała, że się sprawdza. Miała świadomość, że wyprowadziła firmę na prostą, ale czy inni to docenią, gdy wyśle do nich swoje CV. Świetnie zarabiała i to nawet nie ogromnym kosztem. Miała koleżankę, która zatrudniła się w dużej korporacji. Zarabiała porównywanie na dużo niższym stanowisku, ale pracowała niekiedy po dwanaście a nawet czternaście godzin dziennie w ciągłym stresie, a atmosfera w firmie była określana jednym mianem ‘wyścig szczurów’. Słowa Krzysztofa dały jej domyślenia, choć już wcześniej, gdy Piotr zaproponował jej wyjazd zastanawiała się, czy aby na pewno on jest słuszny. Pomijając już szczegół, że nie bardzo potrafiła określić swoją rolę i charakter w jakim tam jedzie, to nie dawało jej spokoju, czy znajdzie tam pracę. Nie wyobrażała sobie, że będzie ją przez ten rok utrzymywał, a i jej rodzina potrzebowała choć niewielkiego zastrzyku gotówki każdego miesiąca. Uznała, że podczas weekendu przedyskutuje jeszcze tę sprawę z ojcem i rozważy wszystkie ‘za’ i ‘przeciw’.

- Piotr, w następny weekend Krzysztof Dobrzański zorganizował wyjazd integracyjny dla wszystkich pracowników – Sosnowski obrzucił ją przeszywającym spojrzeniem – Można zabrać osoby towarzyszące. Pomyślałam, że może chciałbyś ze mną pojechać – przyjrzała mu się uważnie. Jego oczy wyraźnie pociemniały.
- Ty zamierzasz jechać? – zapytał oskarżycielskim tonem
- Muszę – odparła spokojnie – jestem w końcu prezesem.
- Marek też jedzie? – niemal wycedził przez zaciśnięte zęby
- Nie wiem. Nie rozmawiałam z nim. Jest współwłaścicielem i nie ma obowiązku mi się tłumaczyć, czy jedzie, czy nie. Podobnie jak Krzysztof z Heleną.
- Jak oni tam będą, to uważam, że twoja obecność będzie tam zbędna
- Piotr, ja ciebie nie pytam o pozwolenie – zachowanie Sosnowskiego coraz mniej jej się podobało – Ja i tak tam pojadę. Z tobą, albo bez ciebie. Pytam, czy ty chcesz jechać.
- Nie mogę. Na ten długi weekend przylatuje do Polski profesor Yamoto. Jest bardzo zajęty i to był jedyny, możliwy termin. Przez dwa dni będę uczestniczył w jego wykładach i warsztatach. Wydawało mi się to oczywiste, że będziesz mi towarzyszyć w Krakowie.
- Jako kto? Nie jestem lekarzem
- Jako moja dziewczyna.
- Pasowałabym tam, jak kwiatek do kożucha. Sądziłeś, że będziesz cały dzień zajęty, a ja będę siedziała i czekała na ciebie w hotelu? Nie będę twoją maskotką, która ma ładnie wyglądać i ładnie się uśmiechać – zdenerwowała się
- Nie jesteś moją maskotką. Ula, daj spokój. Ja wiem, że to może głupio zabrzmiało, ale… - nie dała mu dokończyć
- Koniec tematu – ucięła - Ty masz swoją pracę, a ja swoją – wymownie spojrzała na zegarek – wybacz, ale muszę wracać. Za chwilę mam spotkanie – i nie czekając, aż zapłaci za kawę ruszyła w stronę firmy.



Dwa autokary zajechały do portu w Gdyni. Ula wysiadła wraz z Alą. Pół drogi z Warszawy na Pomorze rozmawiały o Sosnowskim. Chciała się poradzić starszej koleżanki, a może przede wszystkim wygadać. Despotyczność kardiologa coraz bardziej przestawała jej się podobać. Milewska próbowała to tłumaczyć zazdrością o Marka, ale w głębi duszy sama była zaskoczona zaborczością lekarza i jego przesadną zazdrością. Ula rozejrzała się w koło. Instynktownie szukała Marka. Nie jechał z nią autokarem. Sądziła, że może będzie w drugim raz z Sebastianem i Violettą. Nie widzieli się pod firmą. O wyjeździe też jakoś nie rozmawiali. On nie rozpoczął tematu, a ona nie chciała dopytywać, czy będzie. Bała się, że tym samym zdradzi się, iż podświadomie chciałaby, żeby jechał. Nie pokusiła się również o sprawdzenie listy uczestników. Grupka blisko siedemdziesięciu osób czekała pod ogromnym promem Stena Line. Prawie każdy był z osobą towarzyszącą. Mężem, narzeczoną, dzieckiem. Iza zabrała męża, Ela Julka, księgowa Matylda męża i córkę. Ania zdecydowała się zaproponować wyjazd Maćkowi, a ten z wielką radością przyjął jej propozycję. Nawet Pshemko zabrał swojego przyjaciela Amadeusza. Trwały dyskusje, śmiechy, część pracowników robiła sobie zdjęcia na tle promu. Oczekiwali na opiekuna wycieczki. I wtedy podjechał srebrny Lexus, z którego wysiadł Dobrzański wraz z około pięćdziesięcioletnim mężczyzną. Wyciągnął z bagażnika swoją walizkę i oddał kluczyki młodemu chłopakowi, który po chwili odjechał autem.
- Moi drodzy – rzekł doniosłym głosem – przedstawiam wam pana Alberta Steca. To on będzie odpowiedzialny za całą naszą wyprawę. Jeżeli będziecie mieć jakiekolwiek pytania, bądź problem, pan Albert jest do waszej dyspozycji.
- Tak, jak już powiedział Marek, jestem do państwa dyspozycji w każdej sytuacji, choć wierzę, że żadne trudności i problemy nas nie spotkają. Wysłałem plan wyjazdu. Mam nadzieję, że każdy z państwa go otrzymał. Jeśli nie, mam przy sobie kilka kopii, chętnie się nimi podzielę. Dla firmy Febo&Dobrzański mamy zarezerwowany kabiny na pokładzie siódmym i jedenastym. Mając listę uczestników dokonałem podziału części kajut. Rodziny w zależności od ilości osób dostaną dwójki, bądź czwórki. Jest również kilka jedynek. Już na pokładzie rozdam państwu karty do drzwi. Odpływamy dopiero za godzinę, ale od momentu, gdy wejdziemy na pokład, bardzo proszę, by nie schodzili już państwo na ląd. Zapraszam – wskazał na statek.

Dla pracowników i ich rodzin zostały przeznaczone kabiny Premium Class na pokładzie jedenastym. Karda zarządzająca miała zatrzymać się w eleganckich kabiny Panorama Class na pokładzie siódmym. Ula ruszyła wąskim korytarzem i stanęła przed drzwiami z numerem siedemset osiem. Była miło zaskoczona. Nie sądziła, że na promie kursującym na tak krótkiej trasie są tak eleganckie wnętrza. Oglądała kiedyś program, gdzie pokazywali promy kursujące wokół Bahamów. Tamte były imponujące. Musiała przyznać, że ten polsko-szwedzki był niewiele gorszy. Wielkie małżeńskie łoże, telewizor plazmowy na ścianie, wygodny wypoczynek. Wszystko utrzymane w tonacji brązowo-fioletowej. Podeszła do jednego z dwóch okien. Rozpościerał się z niego piękny widok na morze. Na parapecie drugiego okna czekał na nią kosz owoców i słodkości. Uśmiechnęła się pod nosem wyobrażając sobie minę Adama, który wszedł do kajuty obok. Jako po. dyrektora finansowego również dostał kabinę o wyższym standardzie. ‘Będzie wdzięczny, a tym samym bardziej lojalny’. Postanowiła się odświeżyć. Zgodnie z harmonogramem za półtorej godziny powinna rozpocząć się kolacja.

Spojrzała na zegarek. Do rozpoczęcia kolacji został jej kwadrans. Postanowiła chwilę odetchnąć morskim powietrzem. Prom od niespełna dwóch godzin zmierzał do brzegów Szwecji. Stanęła przy burcie i zapatrzyła się w dal.
- Sądziłem, że Piotr będzie ci towarzyszył – usłyszała za plecami ten charakterystyczny głos. Odwróciła lekko głowę. Stał tuż za nią. Granatowe, sportowe spodnie i błękitna koszula w delikatne, szare prążki całkowicie zmieniły jego oblicze. ‘Czyżbym ściągnęła go myślami?’ pytała samą siebie. Jej myśli krążyły wokół niego, gdy tylko zobaczyła jego Lexusa w porcie. Całą drogą była przekonana, że skoro nie jedzie autokarem, to znaczy, że zrezygnował z wyjazdu, a z właścicieli pojedzie jedynie Krzysztof z żoną. Było wręcz odwrotnie.
- Piotr ma sympozjum w Krakowie- odparła i znów spojrzała w morską otchłań
- Jesteś z nim szczęśliwa? – stanął obok i oparł się o metalową barierkę przyglądając się jej twarzy bardzo uważnie
- Skąd takie pytanie? – zatonęła w jego oczach
- Po prostu chcę wiedzieć, czy jesteś szczęśliwa
- Nie pamiętasz, o której mamy dopłynąć do portu? – zapytała ni stąd ni zowąd zmieniając temat. Zaskoczyła go. Liczył na odpowiedź. Nawet nieszczerą, ale jednak. Jednak ucieczka od tematu była nad wyraz jasną odpowiedzią. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Niby była szczęśliwa. Piotr dawał jej poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Ale z drugiej strony, czy można być w pełni szczęśliwym bez miłości? Szczęścia nie można zmierzyć, porównać, ale wiedziała, że nie jest z lekarzem tak szczęśliwa, jak była przy Dobrzańskim.
- Ula- westchnął starając się złapać z nią kontakt wzrokowy – wiem, że bardzo cię skrzywdziłem, ale może warto, byś dała nam jeszcze jedną szansę. Ja…- nie dane mu było dokończyć, bo niemal spod ziemi pojawiła się obok nich Milewska
- Ula, idziemy? Już czas – obrzuciła byłego prezesa bacznym spojrzeniem.
- Tak, już idę – kiwnęła głową – Przepraszam cię – powiedziała do Marka i odwróciła się podążając za przyjaciółką. Zaklął pod nosem. Już był tak blisko… 
Dobrzański siedząc przy sześcioosobowym stole obok, niemal przez całą kolację bezczelnie patrzył się na Ulę. Sam się zastanawiał, czy gapi się na nią, bo wyglądała dziś obłędnie w tej granatowej sukience, czy dlatego, że chce ją sprowokować i dać do zrozumienia, że nie pozwoli jej uciec od przerwanej rozmowy. Ona również ukradkiem spoglądała na niego od czasu do czasu. Przyłapywał ją na tym. Niby śmiała się z żartów koleżanek, starała się skupić na rozmowie z nimi, ale jej myśli wciąż uciekały w kierunku przystojnego prezesa i słów, które kilkadziesiąt minut wcześniej padły z jego ust.
Tuż po kolacji rozpoczęła się impreza zamknięta dla firmy Febo&Dobrzański. Były drobne przekąski, open bar i DJ serwujący dość spokojną muzykę klubową. Pan właściciel, jak określił go kiedyś Daniel, wciąż nie spuszczał z niej wzroku. Sączył drinka przy barze i wodził za nią swoim szarym spojrzeniem, zwłaszcza wtedy, gdy tańczyła z jakimś mężczyzną. Trzeba przyznać, że miała powodzenie. Zdążyła już zatańczyć z Maćkiem, Władkiem, a nawet Adamem.

Z głośników popłynęły pierwsze takty kolejnego kawałka, w który uważnie się wsłuchał. Pierwsze kilkanaście sekund pozwoliło mu stwierdzić, że doskonale go zna. https://www.youtube.com/watch?v=92g7eoOMr5w
Odstawił szklankę na blat i pewnym rokiem ruszył w jej stronę. ‘Nie odpuszczę’ pomyślał. Siedziała z lampką czerwonego wina wraz z Szymczykiem, Anią i kadrową. Nawet nie zawracając uwagi na jej towarzyszy nachylił się i zmysłowym głosem szepnął jej wprost do ucha ‘zatańczysz ze mną?’. Widział na jej twarzy wahanie, ale już po chwili trzymając ją za rękę podążał na środek parkietu. Przygaszone światła nadawały atmosferze intymności. Początkowe nieśmiałe dotknięcia dłoni i spojrzenia stawały się coraz odważniejsze. Początkowo starał się utrzymywać z nią kontakt wzrokowy. Później, gdy poddała się rytmowi, odpłynęła totalnie. Ich twarze dzieliły milimetry. Czuła jego gorący oddech na swojej szyi, za uchem. Sądziła, że za chwile ją pocałuje. Każdy jego ruch był perfekcyjnie zaplanowany. Pozwalał sobie na coraz więcej, a ona nie była mu dłużna. W pewnym momencie kusząco rozchyliła usta. Nie skorzystał z okazji. Wiedział, że to najprawdopodobniej by ją wystraszyło. Nie taki był jego zamiar. Chciał rozbudzić jej pragnienia, podsycić płomień uczucia, który zdawał się jeszcze nie zgasnąć. Póki co, z jej reakcji wnioskował, że udawało mu się to perfekcyjnie. Jej przyjaciele mimo półmroku i odległości doskonale widzieli ten ociekający erotyzmem taniec dwojga ciał. Marek wodził dłońmi po jej talii, pośladkach, odkrytych plecach. ‘Kocham cię’ szepnął jej do ucha, gdy DJ zmienił płytę, a oni zdawali się tego nie zauważyć. To ją momentalnie otrzeźwiło. Spojrzała wprost w jego szare oczy, by już po chwili wybiec z klubu. Chwilę stał na środku osłupiały. Wiedział, że popełnił błąd. To nie był odpowiedni moment. Powinni byli jeszcze porozmawiać, a dopiero potem powinien jej wyznać miłość. Pospieszył się i spłoszył ją. Ale z drugiej strony ile można uciekać od prawdy. Ruszył za nią. Zapukał do jej kajuty. Słyszał, że jest w środku. Wołał, prosił, nie otworzyła. Zrezygnowany poszedł spać.

Rankiem prom dobił do brzegów Szwecji. Szukał jej wzrokiem po restauracyjnej sali. Najwyraźniej nie zeszła jeszcze na śniadanie. Spojrzał na swój sportowy zegarek. Za godzinę mieli spotkać się pod autokarem, który pan Albert wynajął, by obwiózł ich po okolicznych atrakcjach. W korytarzu spotkał Maćka.
- Cześć – spojrzał na niego niepewnie – widziałeś może Ulę?
- Cześć – uścisnął jego dłoń. Marek miał wrażenie, że od pewnego czasu Szymczyk zmienił do niego nastawienie. Stał się mu przychylniejszy – Tak. Przed chwilą u niej byłem. Jest w swojej kajucie. Nie najlepiej się dziś czuje – dostrzegł zaniepokojenie na twarzy Dobrzańskiego
- Zatruła się czymś czy ma chorobę morską? – dociekał
- Nic z tych rzeczy. Ale chyba dziś na ląd nie zejdzie. Mówiła, że nie jedzie na wycieczkę
- To przeze mnie, prawda? – zapytał. Sądził, że Ulka z pewnością opowiedziała przyjacielowi o prawdziwym powodzenie swojej dzisiejszej ‘choroby’, która miała być tylko pretekstem do unikania go. Zresztą wszyscy wczoraj byli świadkami ich tańca i jej ucieczki.
- Nie – zapewnił go – Idź do niej, to sam się przekonasz – posłał mu pokrzepiający uśmiech – Sorry, Ania na mnie czeka.
Niepewnie zapukał do drzwi. Po chwili zamek ustąpił i stanęła w nich ona. Blada, zmęczona.
- Mogę wejść? – zapytał pomijając formułkę przywitania. Bez słowa odsunęła się, robiąc mu miejsce – Co się dzieje? – obrzucił ją zmartwionym spojrzeniem
- Nic, nie jestem dziś w formie. Daruję sobie wycieczkę i zostanę w łóżku. Jutro powinno być lepiej
- Choroba morska? Jesteś strasznie blada.
- Nie – zaprzeczyła – po prostu ostatnio hormony mi szaleją i dość boleśnie przechodzę każdy okres – wyjaśniła po prostu. Wiedziała, że może sobie na to pozwolić. On nie był zwykłym kolegą z pracy.
- To wskakuj do łóżka – wskazał na białą pościel – Przyniosę ci śniadanie
- Nie, błagam. Nic dziś nie przełknę. Mdli mnie od rana.
- Ale powinnaś – zaczął z troską, okrywając ją kołdrą. Rozczulił ją swoim zachowaniem
- Proszę cię… Może później zjem jakąś zupę. Bardzo ci dziękuję, ale – przerwała, bo usłyszeli, że ktoś puka.
- Ja otworzę – Milewska wyglądała na zaskoczoną, gdy zobaczyła w drzwiach bruneta
- Przyszłam sprawdzić, czy Ula się jednak nie zdecydowała na krótki rekonesans po okolicy
- Nie. Nienajlepiej się czuje – oświadczył, nie przesuwając się nawet o milimetr, tym samym skutecznie zagradzając jej wejście do środka
- To może ja…
- Poradzimy sobie. Zostanę z nią. Powiedz Albertowi, żeby na mnie nie czekał – posłał kadrowej uroczy uśmiech i zamknął jej drzwi przed nosem
Wrócił do Ulki. Przysnęła. Poprawił kołdrę i położył się na pościeli do drugiej stronie łóżka. Było duże, podwójne, miał nadzieję, że nie będzie na niego wściekła.
Zdrzemnęła się godzinę. Wciąż zaspana otworzyła oczy zdając sobie sprawę, że wtula się w coś miękkiego, ciepłego. Zaskoczona spojrzała na Marka, który zdawał się być z siebie zadowolony. Obejmował ją jednym ramieniem, a ona najwyraźniej przez sen wtuliła się w jego klatkę piersiową. Odsunęła się speszona własnym zachowaniem.
- Wiesz – zaczął, przewracając się na bok i podpierając głowę na przedramieniu – wciąż się zastanawiam, czy słusznie wczoraj postąpiłem – zmarszczyła brwi zastanawiając się do czego zmierza – Może za wcześnie powiedziałem ci co tak naprawdę czuję, ale z drugiej strony sama powtarzałaś, że prawda jest lepsza od kłamstwa i że prawda zawsze zwycięży. Nie chcę już udawać w obawie, że uciekniesz – dotknął dłonią jej policzka i pogładził go czule - Kocham cię i będę cię błagał do skutku, byś dała mi jeszcze jedną szansę – zamknęła na chwilę oczy pospiesznie analizując, jak powinna się zachować. Czy kierować się sercem, czy rozumem. Wczoraj powiedział to, co chciała usłyszeć od bardzo dawna. Dziś powtórzył te słowa, które mogły wszystko między nimi zmienić. Wyznając jej miłość, tonął w tych dwóch błękitach. Widziała, że mówił prawdę. Przypomniała sobie ich wczorajszy taniec. Tylko w jego ramionach czuła się tak wyjątkowo. Tylko w jego ramionach zapominała o całym świecie. Miała świadomość, że Piotr nigdy go jej nie zastąpi. Postanowiła zaryzykować.
- Obiecaj, że już nigdy więcej mnie nie skrzywdzisz – szepnęła błagalnym tonem
- Obiecuję – zapewnił, czując wewnętrzną ulgę – zrobię wszystko, byś była ze mną szczęśliwa
- Zbyt mocno cię kocham, by znieść kolejny cios – zamknął jej usta pocałunkiem, by po chwili znów przytulić do swojego torsu.
W myślach dziękował ojcu za zorganizowanie tego integracyjnego wypadu. Ten wyjazd pozwolił im odmienić całe życie i wreszcie ustawić je na właściwe tory.

środa, 16 lipca 2014

'Miłość bez końca' IX ost.



Weszła do kuchni zapinając na lewym nadgarstku zegarek na skórzanym, zielonym pasku. Kończył właśnie ostatniego tosta z morelową konfiturą i obrzucił ją badawczym spojrzeniem
- Dokądś się wybierasz?
- Pojadę z tobą – uśmiechnęła się ciepło i założyła kosmyk włosów za ucho
- Chcesz mnie pilnować? – zapytał z nutą pretensji w głosie, która rosła z każdym kolejnym wypowiadanym słowem – Co – zaśmiał się pogardliwie – boisz się, że nie powiem ci prawdy, że cię oszukam, że coś przed tobą ukryję? Nie jestem sukinsynem! – krzyknął. Od dwóch dni chodził po domu jak chmura gradowa. Był rozdrażniony i małomówny. Gdy tylko mogła schodziła mu z drogi.
- Ciszej! – upomniała go tonem nie znoszącym sprzeciwu – Beti nie musi nas słyszeć! – przypomniała, że nie znajdują się w domu sami
- Jadę sam! – podkreślił i z impetem odstawił szklankę z niedopitym sokiem z granatu. Starała się go rozumieć, ale było jej coraz trudniej. Nie wytrzymywała już tej atmosfery, którą wprowadził.
- Naprawdę sądzisz, że ci nie ufam? – zapytała oskarżycielsko – Czy ci się to podoba, czy nie, pojadę tam z tobą. I nie dlatego, żeby cię kontrolować, tylko dlatego, że się o ciebie martwię i chcę, by było ci raźniej! – niemal syknęła przez zaciśnięte zęby i ruszyła w stronę salonu
- Przepraszam – usłyszała za plecami jego pełen skruchy głos – Nie wiem, co się ze mną ostatnio dzieje. To chyba ze strachu. Boję się jeszcze bardziej niż dwa, czy pięć lat temu. Sama rozumiesz…. – westchnął podchodząc do niej i przytulając ją do siebie – Teraz nie chodzi już tylko o mnie…. gdyby okazało się, że – nie dała mu dokończyć zamykając usta krótkim pocałunkiem
- Wszystko będzie dobrze. Chodź – chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę przedpokoju – Twoja mama chyba przyjechała
- Aaaa, rozumiem, czyli razem to ukartowałyście - powiedział już łagodnie
- Nic nie ukartowałyśmy. Poprosiłam ją wczoraj, żeby przyjechała.
 Rzeczywiście. Helena Dobrzańska parkowała właśnie swoje małe BMW na podjeździe przed ich domem. Wyszli przed dom. Ula uśmiechnęła się do niej promiennie. Teraz patrząc na zbliżającą się w kich kierunku elegancką kobietę po sześćdziesiątce przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie. Była wtedy nieźle spanikowana, gdy Marek zaparkował przed dużą willą. Ale już w połowie obiadu wiedziała, że nie miała się czego obawiać. Helena była nią najwyraźniej zachwycona. Szybko złapały dobry kontakt. Kiedy na chwilę zostały w salonie same, bo Marek wyszedł z ojcem do gabinetu, powiedziała, iż bardzo się cieszy, że jej syn znalazł u boku Ulki szczęście i że jest jej wdzięczna, iż nadaje juniorowi sens życia.
- Wybaczcie to spóźnienie, ale był straszny korek na tej drodze koło kościoła. Ruch odbywa się zamiennie jednym pasem, bo kładą nowy krawężnik
- Nic się nie stało mamo. Zdążymy – uśmiechnęła się brunetka
- Ja bardzo doceniam ten komitet powitalny na schodach, ale lepiej już jeździe. Słyszałam w radiu, że Puławska stoi, a przecież nie możecie się spóźnić – cmoknęła oboje w policzki
- W kuchni na blacie zostawiłam – zaczęła Ula
- Kochanie, ja sobie ze wszystkim dam radę. No już, już, już. Jedźcie. Czekam na was z obiadem. Tereska zrobiła zrazy i buraczki na zimno. Mam w bagażniku. A i jest twoje ulubione ciasto czekoladowe – czule pogładziła policzek swojego trzydziestotrzyletniego syna.

Korek na drodze wyjazdowej z Konstancina rzeczywiście był długi. Dobrzański nerwowo dudnił palcami prawej ręki o kierownicę. Na jego palcu błyszczała złota obrączka. Chwyciła jego dłoń i na chwilę zamknęła w swojej gładząc uspokajająco jej wnętrze kciukiem. Odpowiedział jej uśmiechem. Znów powróciły do niej wspomnienia. Oświadczyn na pomoście, na tle odbijającego się na tafli jeziora księżyca. Pięć lat temu kupił dom, do którego wprowadzili się w październiku. W majówkę, następnego roku znów zabrał ją pod Mikołajki i tam się oświadczył. Po trzech miesiącach wzięli ślub. Oboje nie chcieli dłużej czekać. Obdarzyli się wyjątkowym uczuciem, mieszkali razem, ślub był w zasadzie formalnością. Prawdę mówiąc Dobrzańskiemu nie chodziło wyłącznie o sakramentalne ‘Tak’. Chciał również zabezpieczyć Uli przyszłość, na wypadek gdyby nie mógł opiekować się nią do końca jej życia. Gdy podpisywali akt notarialny domu uparł się, by prawnicy wpisali dwóch właścicieli. Początkowo chciał dom kupić wyłącznie na nazwisko Uli, ale długo i głośno protestowała. W końcu uległ, a ona po wielodniowej namowie zgodziła się być jedynie współwłaścicielem. Nie pozwolił jej również sprzedać domu w Rysiowie. Dom sam w sobie wiele wart nie był, ale działka już tak. Doradził, iż powinna ją zatrzymać i sprzedać dopiero na wypadek czarnej godziny. Chciał również, by była współwłaścicielem jego kont i beneficjentem jego polisy na życie. Nie wszystko mógł dokonać, dopóki z prawnego punktu widzenia żyli w konkubinacie.

Dźwięk klaksonu stojącego przed nimi samochodu wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na mężczyznę, którego pokochała nad życie, skupionego teraz na prowadzeniu auta. Widziała na jego twarzy napięcie. Każdego roku, odkąd byli razem bardzo przeżywał badania kontrolne i wizyty u doktora Kołodzieja. Jednak jego strach o zdrowie i życie był spotęgowany od dwóch lat. Wtedy też, po trzech latach starań zakomunikowała mu, że jest w ciąży. Z jednej strony oszalał z radości, z drugiej jeszcze bardziej bał się o przyszłość. Tak bardzo chciał dożyć w zdrowiu ślubu swojego dziecka. Okazało się, że będzie to syn. Wiedział, że tym bardziej nie może Uli zostawić samej. Musiał żyć nie tylko dla niej, ale również dla Wiktora.

Objęci wyszli przed budynek ursynowskiego Centrum Onkologii. Widziała ulgę i spokój na twarzy swojego męża. Ona również odetchnęła. Starała się tego po sobie nie pokazywać, ale także bała się tych corocznych wizyt. Na szczęście póki co, nie działo się nic niepokojącego. Mogli skupić się na sobie, swojej rodzinie i swojej przyszłości. Mogli spać spokojnie przez najbliższe miesiące. Do kolejnej wizyty, do kolejnych badań. Bardzo doceniali te chwile sielanki przerywane raz na jakiś czas krótkim okresem niepewności. Oboje mieli nadzieję, że z taką ulgą i uczuciem spokoju już zawsze będą opuszczać przyszpitalną przychodnię. Mieli nadzieję, że ich szczęście będzie trwało bez końca. Bo tego, że miłość tak będzie trwała, byli pewni.

piątek, 11 lipca 2014

'Miłość bez końca' VIII

- Czy jest jakaś szansa na to, że zostanę ojcem? – dopytywał lekarza podczas kolejnej wizyty kontrolnej. Doktor spojrzał na Marka z uśmiechem
- Czyli jednak pojawiła się ta właściwa kobieta – Dobrzański kiwnął potakująco głową – Panie Marku – urwał na chwilę - szansa jest zawsze. Jedno jądro nie wyklucza możliwości posiadania potomstwa. Pytanie jakiej jakości jest sperma po leczeniu radiologicznym i chemicznym. Od zakończenia terapii minęło już trochę czasu, sądzę, że warto byłoby zbadać nasienie. U większości pacjentów jego jakość z upływem czasu znacznie się poprawia. Oczywiście nie jest już taka, jak przed chorobą, ale jeśli nie będziecie stosować antykoncepcji, to myślę, że partnerka w pewnym momencie zajdzie w ciążę – lekarz nieco podbudował go tymi słowami. Bardzo chciał w przyszłości dać Uli dziecko. Zasługiwała na pełną rodzinę…. Może też chciał po sobie coś zostawić, gdyby okazało się, że musi odejść z tego świata wcześniej.
W sierpniowy wieczór podjechał pod dom Cieplaków. Umówili się z Ulą na domową kolację i krótki spacer. Miał dla niej propozycje. Byli razem już pięć miesięcy, kochali się. Nadchodził czas na kolejny krok. Chciał go, choć nie ukrywał, że się obawiał.
- Wyjedź ze mną na weekend – zaproponował, gdy spacerowali uliczkami podwarszawskiej mieściny
- Ale… - chciała coś powiedzieć, ale on mówił dalej
- Beatka zostanie z Jaśkiem, albo poprosimy Maćka, żeby się nią zajął – spojrzała mu głęboko w oczy i już wiedziała dlaczego zależy mu na tym wyjeździe
- Dobrze – zgodziła się z lekkim uśmiechem. Ona także była gotowa, by ich związek wkroczył na nowy etap. Ona także go pragnęła.

Był środowy wieczór. Sierpniowe wieczory i noce były już chłodne i szybko zapadał zmrok. Z kubkiem gorącego kakao siedziała w ogrodzie, okryta cienkim kocem. Zastanawiała się nad tym, jak w ciągu ostatniego pół roku zmieniło się jej życie. Straciła ojca, zyskała człowieka, z którym chciała iść przez życie. Z jednej strony się bała, że bardzo szybko może zostać sama, że to szczęście w najmniej oczekiwanym momencie może zostać jej brutalnie odebrane. Z drugiej nie wyobrażała sobie, że mogłaby z niego zrezygnować. Przypomniała sobie ich rozmowę na leśnej polanie, gdy powiedział jej, że powinni się rozstać. Rozumiała go. Chciał zrezygnować, żeby ją chronić. Na szczęście skutecznie wybiła mu ten pomysł z głowy zapowiadając, że wchodzi w ten związek na własne ryzyko i chce spędzić z nim tyle czasu, ile jest im dane. Wówczas i on wyznał jej miłość. Tamta rozmowa była z jednej strony bolesna, z drugiej wzruszająca. Wciąż powracała do jego historii o ślubie. Zastanawiała się, jaką trzeba być kobietą, by zostawić narzeczonego na chwilę przed ślubem z powodu choroby.

Kolejny obraz, który pojawił się w jej głowie, to ich pobyt w domku należącym do jego rodziny pod Mikołajkami. Pojechali w piątek po południu by spędzić tam dwa pełne dni. Uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie każdego szczegółu, o który zadbał Marek. Szampan, świece i płatki róż, które niewiadomo skąd wzięły się na puchatym dywaniku przed kominkiem. To właśnie tam kochali się po raz pierwszy. Wciąż pamięta jego zmieszanie, a nawet wstyd, gdy doszedł zanim jeszcze do czegokolwiek doszło. Najwyraźniej długa abstynencja i ogromne podniecenie zrobiło swoje. W pierwszej chwili miała ochotę roześmiać się radośnie, jednak w tej samej sekundzie zdała sobie sprawę, że bardzo by go tym skrzywdziła. Stał ze spuszczoną głową oddychając ciężko. Wydawało się, że gdyby mógł najchętniej założyłby teraz czapkę niewidkę. Czule pogładziła jego policzek zapewniając, że taka reakcja na jej dotyk i pieszczoty może być tylko komplementem dla niej. Po chwili odgonił od siebie wstyd. A później już było idealnie. Był jej trzecim partnerem. Wcześniej, podczas studiów miała dwóch chłopaków, ale żaden z nich nie dał jej tyle czułości i szczęścia, co Marek. Leżąc przy nim, wpatrując się w jego rozpromienioną twarz na tle wesołych płomieni palącego się drewna zrozumiała, że to właśnie prezes Dobrzański jest dla niej stworzony.
Tuż po ich powrocie z tego pamiętnego weekendu zaczęła pracę w Febo&Dobrzański. Postanowili nie obnosić się w pracy ze swoją zażyłością. Jej bardzo na tym zależało, a Marek uszanował jej decyzję. Tworzyli zgrany duet. Szybko zaprzyjaźniła się z kilkoma dziewczynami z firmy i z Sebastianem, przyjacielem Marka.

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk przychodzącego sms’a. Chwyciła w dłoń telefon i odczytała ‘Kocham Cię. Już za miesiąc będziesz każdej nocy zasypiać u mego boku. Nie mogę się doczekać!’. Radosny uśmiech rozjaśnił jej twarz. Właśnie dzisiaj zabrał ją do swojego ulubionego Konstancina. Pokazał trzy domy z prośbą, by wybrała ten, który podoba jej się najbardziej. Od kilkunastu dni wiercił jej dziurę w brzuchu, że chce kupić dom, by mogli zamieszkać razem. Ona też tego chciała. Tęskniła za nim każdego wieczora. Mała Beti miała zamieszkać z nimi. Jasiek chciał się usamodzielnić. Wraz z dziewczyną od października miał studiować na Politechnice Warszawskiej. Marek zaproponował, że odstąpi im swoje mieszkanie na Ochocie. Właśnie dziś wybrali dwustumetrowy dom parterowy z niewielkim poddaszem, na którym znajdowały się trzy sypialnie i dwie łazienki. Budynek otoczony był dużym ogrodem zaprojektowanym w stylu angielskim. Budynek był stosunkowo nowy, ale wymagał drobnych prac remontowych i dostosowania go do ich potrzeb. Na początek przyszłego tygodnia Marek zamówił ekipę, która miała pomalować ściany na wybrane kolory i zmienić aranżację największej łazienki. Dobrzański upierał się przy dużej wannie wbudowanej w podłogę, w której zamierzał spędzać namiętne chwile ze swoją wybranką. Na przyszły tydzień byli po raz pierwszy zaproszeni na wspólny, oficjalny obiad z jego rodzicami. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że się nie obawia. Bardzo bała się, jak przyjmie ją jego matka. Seniora Dobrzańskiego miała już okazję poznać w firmie. Był sympatycznym, ciepłym starszym panem.
 Zasypiała mając przed oczami obraz roześmianego Marka. Była cholernie szczęśliwa, ale wciąż z tyłu głowy pojawiała się myśl ‘dobrze, jak nie za dobrze’. Bała się, że gdy będzie zbyt szczęśliwa, to szczęście szybko zostanie jej odebrane.

wtorek, 1 lipca 2014

'Miłość bez końca' VII

Powinna być na to gotowa. Przecież od dawna było wiadomo, że choroba jej ojca właśnie tak się skończy. Józef starał się ich przygotować na swoje odejście. Teraz wiedziała, że nie da się na to przygotować i że ból wcale nie jest mniejszy. Śmierć jej matki była zaskoczeniem dla całej rodziny. Śmierć Józefa była łatwa do przewidzenia, niemal zaplanowana co do tygodnia, a jednak i tak zaskoczyła i tak bolała. Nie potrafiła myśleć logicznie. Dobrze, że był z nią Marek. Zajął się formalnościami i zawiózł ją do domu. Był razem z nimi, gdy przekazywała dzieciakom tą tragiczną wiadomość. Tulił ją w swoich ramionach, wycierał łzy. Po prostu był. Niewiele mówił. Wiedział, że żadne słowa nie ukoją jej bólu. Wyjechał z Rysiowa przed północą, obiecując, że pojawi się jutro i razem z Maćkiem zajmie się kwestią pogrzebu. Była mu wdzięczna.

Na małym rysiowskim cmentarzu zgromadziło się niewiele ponad trzydzieści osób. Trochę dalszej rodziny oraz najbliżsi sąsiedzi z Szymczykami i Dąbrowską na czele. Wszystkim najbardziej było żal małej Beti, która cicho łkała wtulona w ramiona Maćka. W pierwszym rzędzie stał jeszcze Jasiek i Ula, której co rusz nowe chusteczki podawał stojący krok za nią Marek. Nie organizowali stypy. Ula nie miała do tego głowy. Marek chciał się tym zająć, ale stwierdziła, że z pewnością nie będzie w nastroju na zagadywanie ciotek i kuzynów, których nie widziała od lat. Cieplaki wraz z Maćkiem i Markiem jako ostatni opuścili cmentarz. Dobrzański objął ją ramieniem. Gdyby tylko mógł, część jej bólu wziąłby na siebie. Ściskało go w środku, gdy widział jej łzy. Miała takie piękne oczy, które zachwyciły go od samego początku. Przyjeżdżał po pracy przez kolejne dni. Początek maja był wyjątkowo ciepły. Siadali z Ulą w ogrodzie na bujawce, którą dwa lata wcześniej zbudował Józef. Przygarniał ją do siebie i tulił do piersi. Dzięki temu, że był choć przez chwilę czuła się spokojnie i bezpiecznie. On napawał się jej ciepłem i zapachem. Bez skrępowania zanurzał nos w jej kasztanowe włosy, z czułością gładził jej ramię, plecy. Milczeli, ale ta cisza im nie ciążyła. Była wręcz oczyszczająca.
- Kiedy wracasz do pracy? – zapytał cicho
- Nie wracam – odparła ocierając mokre policzki
- Masz jeszcze urlop?
- Zwolnili mnie – obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem
- Kiedy?
- W dniu, w którym zmarł mój ojciec – powiedziała zdławionym głosem
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – karcąco spojrzał jej w oczy.
- Bo miałam ważniejsze sprawy na głowie. Od dawna chcieli mnie zwolnić. W zasadzie to już od Bożego Narodzenia. Bo nie przykładałam się, myliłam, często brałam wolne. Ta sytuacja mnie przerosła i po prostu sobie nie radziłam. Nie potrafiłam skupić się na cyferkach, gdy mój ojciec cierpiał z bólu – westchnęła – Mamy trochę oszczędności. Na kilka miesięcy wystarczy. Od końca maja zacznę szukać nowej pracy. Póki co muszę się pozbierać do kupy – wyjaśniła rzeczowo
- Możesz pracować w Febo&Dobrzański. Myślę, że w dziale księgowości coś się znajdzie – zaproponował
- Zbyt wiele już dla nas zrobiłeś
- Ula..
- Przecież ja zdaje sobie sprawę z tego, że ty nie masz wolnego etatu. Marek, ja naprawdę muszę zacząć sobie radzić sama
- Umówmy się tak. Poszukasz pracy, a jeśli jej nie znajdziesz do lipca zatrudnię cię w FD. Na zastępstwo. Moja asystentka jest w ciąży i od końca lipca odchodzi na rok. Zgoda? – spojrzał na nią wyczekująco
- Zgoda – uśmiechnęła się nieznacznie
- I to właśnie lubię – odparł – masz piękny uśmiech – dodał lekko nieobecnym tonem i w przypływie chwili musnął swoimi wargami jej usta. Ku jego początkowemu zaskoczeniu oddała pocałunek z pasją. Na kilka chwil oboje kompletnie się zatracili. Jednak po chwili przyszło opamiętanie. Odsunął się gwałtownie, co doprowadziło ją do konsternacji.
- Przepraszam, nie powinienem był. Wykorzystuję sytuację – unikał jej wzroku, czuł się zmieszany.
- Od dawna miałam na to ochotę – szepnęła z delikatnym uśmiechem na ustach. Przez krótką chwilę przyglądał jej się bez słowa, by jeszcze w tej samej minucie zaatakować jej usta żarliwym pocałunkiem.
Przyjeżdżał praktycznie codziennie. Gdy był z nią, na chwilę przestawała myśleć o śmierci ojca, problemach, jakie na nią czekają, przyszłości. Cieszyła się chwilą i jego obecnością. Dzięki niemu na jej ustach znów zaczął pojawiać się uśmiech. Zabierał ją na spacery lub krótkie wycieczki. Unikał kin, teatrów, przyjęć. Wiedział, że wciąż jest w żałobie i taka propozycja byłaby niestosowna. Czuł się z nią szczęśliwy. Pierwszy raz, od bardzo dawna. Do jego życia wkradła się normalność za którą od zawsze tęsknił. Tak naprawdę tylko Jasiek, Maciek i niewiele jeszcze rozumiejąca Beatka byli świadkami rodzącego się między nimi uczucia.

Początek lipca był bardzo upalny. Żar lał się z nieba. Ula w czarnej spódnicy i bluzce w kolorze brudnego różu wracała z kolejnej rozmowy kwalifikacyjnej. Po raz enty w ciągu ostatnich pięciu tygodniu usłyszała ‘skontaktujemy się z panią w ciągu kilku dni’. Miała dosyć. Wiedziała, że następna na liście firma stwarzała pozory. Poszukiwali pracownika, którego tak naprawdę nie potrzebowali, bo na to miejsce czekał już stryjek sąsiada przyjaciela prezesa. Coraz brutalniej docierało do niej, że nie liczy się jej wykształcenie, znajomość języków, a znajomości, których nie miała. Marek wciąż upierał się, by zatrudnić ją w FD. Chciała tego uniknąć z uwagi na łączącą ich relację. Postanowiła dać sobie jeszcze tydzień. Jeśli kolejne spotkania nie przyniosą umowy o pracę, wówczas zgodzi się zostać asystentką prezesa Febo&Dobrzański. Zresztą w najbliższym tygodniu Marek i tak wylatywał do Zurychu na trzy dni.

Wiedziała, że będzie bardzo zajęty, dlatego nie narzucała się z telefonami. Prosiła tylko, by dał znać, gdy wyląduje. Zgodnie z umową zadzwonił. Rozmawiali chwilę. Następnego dnia wysłał jeszcze dwa sms’y. Nastał czwartek i moment jego planowego powrotu. Z pewnym niepokojem czekała na telefon od niego, że już wylądował. Sprawdziła w Internecie, że jego samolot usiadł na Okęciu o siedemnastej trzydzieści siedem. Rzuciła okiem na zegarek, który wskazywał dziewiętnastą. ‘Już dawno powinien być w domu’ stwierdziła z niepokojem i chwyciła do ręki swoją Nokię. Drżącymi palcami wybrała jego numer. Miał wyłączony telefon. Wyobrażała sobie najgorsze. Próbowała dodzwonić się jeszcze kilka razy. Wciąż automatycznie włączała jej się poczta. Tej nocy zdrzemnęła się raptem na dwie godziny. Wciąż myślała o Marku. Bała się, tak cholernie się bała. Jej wyobraźnia pisała różne scenariusze. Z samego rana, gdy tylko zaprowadziła Beatkę do sąsiadów pojechała do jego firmy. Wjechała na piąte piętro i skierowała się do recepcjonistki
- Dzień dobry, szukam Marka Dobrzańskiego
- Przykro mi, ale prezesa nie ma – uprzejmie odpowiedziała wysoka brunetka
- A kiedy będzie?
- Z tego co wiem w przyszłym tygodniu w środę, a była pani umówiona?
- Nie, nie – odparła lekko zamyślona
- Bo jeśli tak, to mogę panią zaanonsować do prezesa Krzysztofa Dobrzańskiego. Zastępuje Marka
- Nie, dziękuję. To nie będzie konieczne – rzuciła i pospiesznie opuściła budynek Febo&Dobrzański. Usiadła w pobliskim parku i zamyśliła się. ‘Oszukał mnie’ powtarzała w myślach. Czuła się zdezorientowana. Nigdy nie przyłapała go na kłamstwie nawet w najdrobniejszej rzeczy. Fakt, znali się stosunkowo krótko, ale wydawał się uczciwym i dobrym człowiekiem. ‘Może kogoś ma?’ pytała samą siebie analizując jego zachowanie z kilku ostatnich tygodni. Wszystko zaczynało układać się w logiczną całość. Jego zniknięcie pod pozorem interesów na Zachodzie, jego ostrożność w kontaktach. Teoretycznie byli razem ponad dwa miesiące. Owszem całował, przytulał, ale nigdy nie wysłał jej najmniejszego sygnału, że chce ją zaciągnąć do łóżka. Dla niej z jednej strony to było wygodne. Nie była jeszcze w pełni gotowa na taki krok, ale wiedziała, że mężczyźni szybciej dążą do zbliżenia. Wstała i leniwym krokiem ruszyła w kierunku przystanku. Sądziła, że trafiła na ideał. Najwidoczniej się pomyliła.

Dojechał do domu szybciej niż zwykle. Pewnych etapów drogi nawet nie pamiętał. Zastanawiał się, co powinien zrobić. Miał świadomość, że niektóre sprawy zaszły za daleko. Jego myśli wciąż krążyły wokół Uli. Gdy tylko ją lepiej poznał, gdy tylko dostrzegł jaką jest cudowną kobietą, nie tylko ładną, ale przede wszystkim dobrą i inteligentną wyznaczył sobie granicę, którą w pewnym momencie przekroczył. Zaczynał rozumieć, że popełnił błąd, że nie powinien pozwalać sobie na zbyt wiele. Szklankę o grubym dnie napełnił do połowy szkocką i usiadł na kanapie, wyciągając spod szklanego stolika czarne pudełeczko. Wyjął jedną ze spinek, które mu dała na Gwiazdkę i uważnie jej się przyjrzał. Przypomniały mu się jej słowa. ‘Kamień księżycowy’. Chwycił tablet i wstukał w przeglądarkę kilka liter.  ‘Kamień księżycowy otwiera serce oraz pomaga w przyjmowaniu i dawaniu miłości’. Wypił zawartość szklanki do dna. Spojrzał na zegarek. Było już po dwudziestej pierwszej. Odłożył telefon. Było już za późno, żeby robić w jej domu alarm. Zresztą nie miał pewności, czy nawet będzie chciała z nim rozmawiać. Powiedział jej, że z Zurychu wraca w czwartek. Dziś był wtorek, a on do tej pory nie zdobył się na krótki telefon. Postanowił załatwić tę sprawę z samego rana.
- Cześć – powiedział, patrząc jej w oczy z pewną dozą niepewności, gdy kilka minut po dziewiątej stanął w progu jej domu
- Czemu zawdzięczam twoją wizytę? – pretensja mieszała  się w jej głosie z żalem
- Możemy porozmawiać. Wiem, że masz prawo być na mnie wściekła. Nie zajmę ci wiele czasu – wciąż nie odsunęła się nawet na milimetr zapraszając go do środka.
- Dobrze – westchnęła – przejdźmy się. Jasiek – krzyknęła do brata – wychodzę na chwilę. Zostań proszę z Beatką – młody Cieplak pojawił się w przedpokoju chcąc zaprotestować. Za kwadrans był umówiony ze swoją dziewczyną na wycieczkę rowerową, ale widząc strapioną minę Dobrzańskiego i lekką irytację na twarzy siostry potakująco kiwnął głową i wrócił do kuchni
Wolnym krokiem ruszyli w stronę niewielkiego lasu, który znajdował się jakieś tysiąc metrów od domu numer osiem. Ula czekała, aż on zacznie mówić. W końcu powinien mieć jej wiele do wyjaśniania. On zbierał myśli. W końcu zamiast jego tłumaczeń usłyszała
- Powinniśmy się rozstać – wypalił bez ogródek. Gorzko zaśmiała się pod nosem
- Czyli moje przypuszczenia się potwierdziły. Masz kogoś… - westchnęła – Od dawna mnie oszukiwałeś? – warknęła
- Nie mam. Z reguły bywam wierny kobiecie z którą jestem. Od samego początku nie byłem z tobą szczery. Jest coś o czym nie wiesz i uwierz mi, będzie lepiej, jeśli zostaniemy się teraz
- O czym nie wiem? – obrzuciła go pytającym spojrzeniem – Masz dziecko? Długi? I co się nagle takiego stało, że doszedłeś to takich genialnych wniosków w czasie swojego rzekomego pobytu w Zurychu
- Mam raka – rzucił krótko. Stanęła w pół kroku i wpatrywała się w niego, modląc się w duchu, by to, co przed chwilą usłyszała było tylko złym snem
- Co? – szepnęła cicho, kręcąc głową w geście niedowierzania
- Nigdy cię nie zastanawiało, dlaczego poznaliśmy się akurat na korytarzu przychodni w Centrum Onkologii? Byłem ich pacjentem i jestem pacjentem doktora Kołodzieja – westchnął i wolno ruszył przed siebie rozpoczynając swoją opowieść -  Cztery lata temu w sierpniu miałem brać ślub z córką wspólników moich rodziców. Z Pauliną byliśmy parą od początku studiów. To nie była wielka miłość z telefonowali, czy łzawej komedii romantycznej. Byliśmy razem raczej z wygody i faktu, że tego chcieli nasi rodzice. Dwa miesiące przed ślubem zupełnie przypadkiem wykryto u mnie nowotwór jądra. Gdy tylko powiedziałem o tym Pauli w ciągu godziny spakowała dwie swoje walizki i się wyprowadziła twierdząc, że nie chce być z facetem, który nie może mieć dzieci – zaśmiał się nerwowo, a ona spojrzała na niego ze współczuciem – to było wtedy dla niej najważniejsze, mimo, iż od zawsze twierdziła, że nie nadaje się na matkę. Usunęli mi jądro, przeszedłem długie leczenie, które zakończyło się sukcesem. Uwierzyłem, że mogę żyć normalnie. Że może faktycznie nigdy nie zostanę ojcem, ale mogę stworzyć fajny związek i być szczęśliwy. I podczas pobytu w Zurychu zadzwonił doktor Kołodziej, że moje wyniki ostatnich badań nie są najlepsze. Spakowałem się i kilka godzin później byłem już na Ursynowie. Leżąc w szpitalnym łóżku dotarło do mnie, że już nigdy nie będzie normalnie, że już zawsze będę siedział na bombie, która może wybuchnąć w każdej chwili. Zwłaszcza w tej najmniej oczekiwanej. I zrozumiałem, że ten moment wybuchu dotknie mnie, moją rodzinę, najbliższych przyjaciół, ale przede wszystkim ciebie. Posunąłem się za daleko wkraczając do twojego życia. Na samym początku naszej znajomości wyznaczyłem sobie granicę, którą później przekroczyłem, naiwnie łudząc się, że może być dobrze, normalnie. Teraz to był fałszywy alarm, ale kolejny może taki nie być. Powinniśmy to zakończyć, póki nie jest za późno, póki można jeszcze w miarę bezboleśnie się z tego wycofać – oznajmił wbrew sobie. Wiedział, że musi tak postąpić, że robi to dla jej dobra.
- Zakochałam się w tobie – odparła wciąż wstrząśnięta jego wyznaniem
- Ula – westchnął – błagam cię, nie utrudniaj – stanął naprzeciw niej i wlepił swój wzrok w jej błękitne tęczówki - Dla mnie to też nie jest łatwe. Chce ci oszczędzić cierpienia. Straciłaś już matkę, ojca, limit śmierci wśród najbliższych już wyczerpałaś. Lepiej będzie, jeśli przerwiemy to teraz. Jesteś cudowną kobietą i zasługujesz na partnera, który będzie mógł trwać u twego boku przez długie lata, który da ci szczęście, dziecko, stabilizację i bezpieczeństwo. Ja ci tego dać nie mogę.