B

środa, 27 maja 2015

'Dwa plus dwa' V

W koprodukcji z KaEm!


Wspólne wyjście do wesołego miasteczka wszystkich wprawiło w świetny nastrój. I choć wizyty w luna parku powinna być największą frajdą dla dzieciaków, to i oni musieli przyznać, że bawili się świetnie. Momentami przekomarzali się jak dzieci. Ula wciąż nabijała się z szatyna, że po wyjściu z wagonika kolejki górskiej był bardziej blady od Jaśka. Nie dawała się przekonać, że ta przejażdżka wcale nie zrobiła na nim wrażenia. Z dołu doskonale widziała, jak momentami zamykał oczy, w przeciwieństwie do syna, który był tą atrakcją zachwycony. I gdy późnym popołudniem zmierzali w stronę parkingu, by mógł ich odwieźć do domu padły z jego ust słowa, które w pierwszej chwili ją zaskoczyły
- Zjesz jutro ze mną kolację? – widząc jej wyraz twarzy szybko się zreflektował – Przepraszam, nie było pytania – by ukryć swoje zmieszanie zaczął intensywnie szukać po kieszeniach kluczyków do Land Rovera.
- Bardzo chętnie – odpowiedziała po dłuższej chwili milczenia. W pierwszym momencie obrzucił ją nieprzytomnym wzorkiem.
- Naprawdę? Bałem się, że może masz jakieś inne plany – jego twarz pojaśniała
- Od dawna nie miewam innych planów – przyznała cicho. Uśmiechnął się niezauważalnie.
- Przyjadę po ciebie o dziewiętnastej. Możemy podrzucić Tośkę do mnie. Gdy muszę coś załatwić, podjechać do rodziców, jestem w pracy, z Jaśkiem zostaje pani Wanda. Zresztą chyba minęłaś się z nią ostatnio, jak przyjechałaś po małą. Wyszła chwilkę przed twoim dzwonkiem. Musiałyście się widzieć
- No może – zamyśliła się – Ale nie zwróciłam uwagi. Zresztą nie ważne. Jutro rano zawożę ją na dwa dni do mojego ojca. Stęskniła się za dziadkiem. Chciał, żeby została dłużej, ale Tosia nawet nie chce słyszeć o opuszczeniu kółka plastycznego czy lekcji.
- No to świetnie

Spędzili naprawdę udany wieczór. Czy można było nazwać to randką? Żadne z nich nie mówiło o tym głośno, ale z pewnością nie było to spotkanie dwójki rodziców zaprzyjaźnionych dzieci. Nie była na randce odkąd urodziła Tosię. Gdy szykowała się na wieczorne wyjście była lekko spanikowana. Bardzo rzadko wychodziła gdzieś wieczorem. I jeśli już od wielkiego dzwonu zdarzały się takie okazje, to spędzała czas w jakiejś przytulnej kawiarence, z koleżanką z pracy, przy lampce wina. Bała się, że Dobrzański wybierze niezwykle wystawny i ekskluzywny lokal. To, że jest majętny było widać na każdym kroku. Od domu i samochodu, na ubraniach kończąc. Nie lubiła tych drogich restauracji ze sztywną atmosferą, białymi obrusami, kelnerami w muszkach i damami w wieczorowych sukniach. Postawiła na małą czarną. Prawdę mówiąc bardziej wystawnej sukienki nie miała w szafie z prostej przyczyny – nigdy nie była jej ona potrzebna. Jej wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Marek wybrał małą, urokliwą restaurację w Wilanowie, z ogrodem przystrojonym setkami lampek. Stolik usytuowany w dyskretnej części tarasu, dyskretna obsługa i niezobowiązująca atmosfera była tym wszystkim, co tego wieczoru potrzebowała. I odkąd tylko go zobaczyła, musiała przyznać, że poczuła się odprężona i zrelaksowana. Spędzili razem urocze trzy godziny, które wydawały im się ledwie dwoma kwadransami.

-  Tosia umie jeździć na rowerze? – zapytał pewnego popołudnia, gdy podjechali niemal w tej samej chwili po dzieci
- Tak, na czterech kółkach. Mój przyjaciel, który ma o rok starszą córkę próbował nauczyć ją jazdy na dwóch podczas majówki, ale nie bardzo sobie radziła. Jeszcze chyba na to za wcześnie. Nie chcę jej zmuszać na siłę.
- Słusznie – przyznał – W sumie nie skończyła jeszcze pięciu lat. Jasiek nauczył się dopiero pod koniec ubiegłych wakacji. Ale skoro jeździ na czterech kółkach… Tak sobie pomyślałem – chrząknął – Bo umówiłem się z Jankiem w niedzielę na wycieczkę rowerową po Powsinie iiiii może byście chciały dołączyć? – spojrzał na nią, jakby lekko skrępowany swoją propozycją.
- Dzięki za zaproszenie – uśmiechnęła się pod nosem – Ale chyba Tośka jest jeszcze za mała, na takie eskapady. Po kilku kółkach w parku ma dość. Nie da rady długo pedałować.
- Ale to nic nie szkodzi – zapewnił gorliwie -  Ja mam taki łącznik rowerowy, więc wystarczy, żeby trzymała kierownicę, a ja mogę ją ciągnąć. Albo fotelik. Gdzieś jeszcze w garażu powinien być ten Jaśka. Nie wiem, czy nie jest za duża i czy chciałaby w tym podróżować, ale może warto zapytać – wyglądał na lekko zakłopotanego, gdy drapał się po głowie, ale niestrudzenie ciągnął dalej - Ma być ładna pogoda, nie ma sensu siedzieć w domu. Przejechalibyśmy kawałek, później posiedzieli na kocu. Dzieciaki porzucałyby frisbee, albo poganiały w berka. Hmm?
- Zgoda – zaśmiała się. Jego determinacja była godna podziwu. Odpowiedział jej szerokim uśmiechem.
- Super. To ustal, czy jednak ten łącznik, czy fotelik i wyślij mi sms’a. Czternasta, piętnasta? Tak, żeby już uniknąć tego południowego skwaru
- Piętnasta
- Jesteśmy umówieni

Jasiek uzbrojony w kask i ochraniacze dumnie jechał jako pierwszy, na swoim niebieskim rowerze. Tuż za nim Marek, do roweru którego był przymocowany różowy, czterokołowy rowerek Tosi. W pomarańczowym kasku i z niewielkim plecakiem sprytnie udawała, że pedałuje. Tak naprawdę szybko zorientowała się, że rower jedzie sam, bez konieczności wkładania wysiłku  z jej strony i postanowiła to wykorzystać. Ula zamykała peleton. Gdy tylko dojechali do Powsina i Dobrzański ściągał duże rowery z bagażnika na dachu, a małe z bagażnika, zapytała się córeczki, czy woli jechać z nią, czy z Markiem. Tosia bez chwili namysłu wybrała ‘pana Malka’. Wspólne podróże na lekcje hiszpańskiego sprawiły, że Antonina złapała świetny kontakt z ojcem swojego przyjaciela. Dobrzański był coraz lepiej wprowadzony z jej przedszkolne życie, plan dnia i ulubione rzeczy. Stąd, gdy dojechali na miejsce odpoczynku, na malowniczej polanie i prezes FD zabrał się za rozpakowywanie torby, którą polecił ostrożnie wieźć na bagażniku Uli, okazało się, że ma w niej ulubiony sok dziewczynki i wielbione przez nią czereśnie. Pani Cieplak nawet nie pomyślała o prowiancie. Jedyną rzeczą, którą zabrała była butelka wody, która znajdowała się w plecaku jej córeczki. Przystojny szatyn pomyślał jednak o wszystkim i oprócz koca zapewnił im również napoje i przekąski. On i ona, dwójka ludzi w sportowych strojach, siedząca na kocu i z wyraźną radością obserwująca ganiające się nieopodal dzieci. Chłopiec i dziewczynka, którym wspólna zabawa sprawiała ogromną radość. Ludzie obserwujący ich z boku z pewnością twierdzili, że są cudowną rodziną spędzającą razem popołudnie na łonie natury. Prawda była jednak inna. Były to cztery osoby, dwie dwójki tworzące zupełnie odrębne rodziny. Niepełne rodziny, które w to niedzielne popołudnie mogły zasmakować, jak powinno wyglądać normalne, szczęśliwe życie.

- Dzieciaki – zawołał Dobrzański nieoczekiwanie zrywając się z koca – zagramy razem we frisbee. Na dwie drużyny. Kto nie złapie, traci punkt. Przegrana drużyna będzie musiała wykonać zadanie wymyślone przez drużynę przeciwną. Zgoda? – rozentuzjazmowana dwójka pokiwała głowami – No to co, dziewczyny, kontra chłopaki? – roześmianym wzrokiem spojrzał prowokująco na Ulę
- A może właśnie zrobimy zamianę? – zapytał Jasiek – ja bym wolał tym razem być z panią Ulą
- A ja z panem – wlepiła w niego wzrok Tosia – I mogę do pana mówić wujku?
- A ja do pani ciociu? - w pierwszej chwili spojrzeli na siebie spanikowani – Już mam siostrę, teraz będę miał ciocię. Zawsze chciałem mieć dużą rodzinę – wyznał szczerze
- Ja też! – zawtórowała mu blondyneczka. Trudno było określić, czy w tym momencie bardziej zakłopotana była matka Tosi, czy jej towarzysz. Szybko przyznali, że ‘nie ma sprawy, możecie się tak zwracać’ i rozpoczęli zabawę. Bardziej, żeby odwrócić od tego incydentu swoją uwagę, niż dzieci. Ich relacje dość niekontrolowanie i samoistnie zaczęły się zacieśniać. Dzieci były coraz bardziej zżyte, a i rodzicom wspólne spotkania sprawiały im przyjemność. Dobrzański niby zajęty zdobywaniem kolejnych punktów, raz po raz przypatrywał się Uli. Często przyłapywała go na tym, że zamiast na lecącym krążku jest  skupiony na niej. I wydawało mu się, że jest tym faktem rozbawiona, a jednocześnie zakłopotana. Musiał przyznać, że matka dziewczynki, która totalnie podbiła serce Jaśka, mu się podoba. Nie tylko teraz, w tych obcisłych, jeansowych szortach i przewiewnej koszulce na ramiączka, ale swoją urodą zwróciła jego uwagę już wtedy, gdy miała miejsce ta cholerna stłuczka. Był wtedy wściekły, ale od samego początku zauważył, że ma cudowne oczy. I musiał przyznać, że oprócz tego, że była piękna, była również inteligenta. Świetnie im się razem rozmawiało, mieli podobne poczucie humoru, oboje lubili kryminały. Jednak to, że Ula mu się podobała wcale go nie uspokajało. Bo ich znajomość to jedno, a zachowanie dzieci, to drugie. Już podczas wizyty w ZOO zauważył, że Jasiek lgnie do tej kobiety, a dzisiejsza prośba o drużyny mieszane tylko potwierdziła jego tezę. Chłopcu brakowało obecności kobiety, brakowało mu ciepła matki. Wiedział, że po powrocie do domu czeka go trudna rozmowa z synem. Nie wiedział, jak potoczy się jego znajomość z panią Cieplak, a syn nie powinien robić sobie nadziei na stałą obecność Uli i Tosi w ich życiu. Było na to zdecydowanie za wcześnie.

poniedziałek, 25 maja 2015

'Dwa plus dwa' IV

W koprodukcji z KaEm! 



Kilka minut przed szesnastą skręciła w ulicę Zdrojową. Ta część dzielnicy zdecydowanie różniła się od pozostałej. Wysokie bloki zostały zastąpione niskimi, jednorodzinnymi budynkami, w znacznej mierze w zabudowie szeregowej. Stojąc na środku tej asfaltowej osiedlowej dróżki i rozglądając się w koło miało się wrażenie, że jest się w jednym z podwarszawskich miasteczek, a nie rzut beretem od Centrum. Kilkaset metrów dalej szeregowce z początku ulicy ustąpiły miejsca okazałym nowoczesnym willom. Na działce oznaczonej numerem siedemnaście stało pięć budynków o podobnym stylu i kolorystyce. Widać było, że wszystkie zostały zaprojektowane przez tego samego architekta, jednak każdy z nich był inny. Ostatni był zdecydowanie najbardziej przeszklony, a co za tym idzie światło słoneczne musiało we wnętrzu odgrywać największą rolę. Pod posesją, której furtka przyozdobiona była balonami w kolorze zieleni, zaparkowane były dwa auta. Gdy tylko zaparkowały i rozpięła Tosię, wystrojoną w żółtą sukienkę w pomarańczowe motyle, usłyszały gwar dobiegający z ogrodu, osłoniętego od ulicy kutym ogrodzeniem i rzędem wysokich na dwa metry iglaków. Gdy wcisnęła guzik domofonu Antonina niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę, nie mogąc doczekać się spotkania z solenizantem, jak i momentu przekazania mu prezentu, który w sporym kartonie trzymała mama. Długo zastanawiała się nad wyborem kilka dni temu stojąc pośrodku sklepu z zabawkami. Koniec końców padło na okazałego dinozaura, których Jan był fanem. Na ścieżce prowadzącej od drzwi wejściowych minęły się z młodym mężczyzną, który najwyraźniej zostawił na przyjęciu swoje dziecko. Po chwili w drzwiach pojawił się Dobrzański. Zwykle widywała go w oficjalnym stroju. Dziś elegancki garnitur zastąpił sportowymi spodniami w kolorze limonkowym i białą koszulą z podwiniętymi rękawami. Uśmiechnął się delikatnie i witając je skinieniem głowy zaprosił do środka. W tym momencie zmaterializował się koło nich wyraźnie uradowany widokiem przyjaciółki Janek. Ulę kompletnie rozbroił jego strój. Jeansy, błękitna koszula i granatowa mucha. Tosia składając życzenia i cmokając go w policzek przekazała pudło i nie zwracając uwagi na matkę podbiegła z młodym Dobrzańskim do ogrodu. Przez ogromne okno patrzyła na córkę skaczącą wraz z jubilatem na trampolinie ustawionej w centralnej części podwórka. Wolała obserwować bawiące się dzieci, niż bezczelnie rozglądać się po wnętrzu domu.

- Proszę się nie martwić – usłyszała za plecami – Cały czas czuwa nad nimi pan Jacek. Na co dzień pracuje jako wychowawca w przedszkolu w Otwocku, a weekendami dorabia sobie jako animator na Kinder balach – poprawiła torebkę na ramieniu i odwróciła się w stronę Marka

- O której mam po nią przyjechać?
- Ze wszystkimi rodzicami umawiam się na dwudziestą. Mam nadzieję, że do tego czasu dzieciaki się wyszaleją – uśmiechnął się pod nosem, patrząc, jak grupa dzieci w rytm muzyki zaczęła naśladować ruchy prezentowane przez młodego, wysokiego mężczyznę z kolorową peruką na głowie i czerwonym nosem – Ale chciałem poprosić, żeby pani jeszcze chwilę została. Chciałbym porozmawiać o naszych dzieciakach. Napije się pani ze mną kawy? – zaskoczyła ją ta propozycja. Do tej pory skutecznie jej unikał. I choć dzieci przyjaźniły się od kilku miesięcy, oni tak naprawdę nie zamienili nigdy słowa, prócz zwykłego przywitania i wymuszonych uprzejmości. O incydencie na parkingu i spięciu na placu zabaw wolała nie pamiętać.
- Chętnie
- To przejdźmy do oranżerii – wskazał odpowiedni kierunek – będzie tam mniej słychać muzykę i ten gwar. Czarna, biała?
- Zdecydowanie biała.
- Proszę się rozgościć – spojrzał na wiklinowe meble ustawione pośród bujnej roślinności – wracam za pięć minut – uśmiechnął się i zniknął. Mogła sobie teraz pozwolić na mało kulturalne, ciekawskie rozglądanie się. Rzeczywiście miała rację twierdząc, że dom jest bardzo jasny, a słońce odgrywa we wnętrzu dużą rolę. Urządzony był nowocześnie, aczkolwiek nie można było doczuć, że jest zimny, jak większość nowoczesnych brył składających się w dużej mierze ze szkła. Po chwili wrócił dzierżąc w ręku tacę z dwoma filiżankami, cukierniczką i dwoma talerzykami z kawałkami tortu.
- Dzieciaki nie będą mieć pretensji, że ich objadamy? – wskazała na czekoladowe ciasto, które samym wyglądem manifestowało ‘jestem pyszny!’. Zaśmiał się, kiwając przecząco głową.
- To akurat tort przeznaczony na jutro, dla moich rodziców i szwagra. Jutro mamy bardziej rodzinną część świętowania – podał jej widelczyk – I gwarantuję, że się nie obrażą. Powiem więcej, mojemu ojcu z pewnością wyjdzie na  zdrowie, gdy zje dwa kawałki zamiast trzech. Jest strasznym łasuchem, a z tą jego słabością walczy i moja mama i jego lekarz – rzekł. Zauważyła, że zmieniało się jego oblicze, gdy mówił o Janku, rodzinie. Twarz przybierała łagodniejsze kształty, wzrok stawał się cieplejszy, a na twarzy gościł uśmiech i wdzięczne dołeczki. Musiała przyznać, że ten mężczyzna coraz bardziej ją intrygował – Mam nadzieję, że lubi pani czekoladowy. Dziś dla dzieciaków jest śmietankowo-truskawkowy.
- Uwielbiam. I może – chrząknęła lekko zakłopotana pomysłem na jaki wpadła. Zwykle jej się to nie zdarzało, zwykle bywała śmielsza i bardziej bezpośrednia – przejdziemy na ty. Ula – wyciągnęła do niego dłoń. Zerwał się z miejsca i pocałował ją z czcią
- Bardzo mi miło. Marek. Chciałem z tobą porozmawiać o relacji naszych dzieci. Nie będę ukrywał, że zaczyna mnie to niepokoić – rzekł upijając łyk kawy – I o ile bardzo się cieszę, że Jasiek ma taki dobry kontakt z Tosią, że ma w niej bratnią duszę, to…. – urwał na chwilę – to nazywanie siebie rodzeństwem, bratem i siostrą jest trochę dziwne i boję się, żeby nie było z tym później problemów.
- Rzeczywiście bardzo się zżyli. Ale wydaje mi się, że oboje mają na siebie dobry wpływ. Rozmawiałam z Antosią o tym, gdy pierwszy raz określiła Janka mianem brata i jestem w miarę spokojna. Oni mają świadomość, że to nie jest naprawdę.
- Mam nadzieję. Wolałbym uniknąć później płaczu. Wiem, że to trochę moja wina. Jemu bardzo brakuje pełnej, normalnej rodziny, której ja nie potrafiłem mu stworzyć – doszukała się w jego głosie nuty goryczy – A zaniepokoiłem się, gdy w ramach prezentu urodzinowego zaproponowałem mu tygodniowe wakacje w Hiszpanii. Na co mój syn stwierdził, że woli pójść z Antoniną do ZOO – zaśmiał się pod nosem - I o tym też chciałem z tobą porozmawiać. Muszę to jakoś zorganizować. Twoja córka pewnie będzie zachwycona, ale trochę boję się…. – urwał mając świadomość, że to co chciał powiedzieć, zabrzmiałoby niestosownie – Mam świadomość, jakie masz o mnie zdanie. Że jestem nieodpowiedzialny, nierozważny – widział, że chciała się wtrącić, ale uniemożliwił jej to – Poczekaj. Staram się dawać mu sporo swobody, to prawda. Ale Janek jest wszystkim, co mam i nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś mu się stało. Pewnie nie będziesz chciała puścić córki samej… zresztą będzie mi raźniej. Jan będzie bardziej zajęty małą, niż starym ojcem – roześmiał się - więc chciałem z tobą ustalić szczegóły, kiedy możemy wybrać się tam we czwórkę.
- Może w przyszłą sobotę? Ma być równie ładna pogoda – zaproponowała
- Ok. Mój syn będzie zachwycony
- I nie mam cię za nieodpowiedzialnego ojca – odparła, przyglądając mu się uważnie - Zdaję sobie sprawę, że czasem bywam panikarą. Poza tym patrzę na wszystko z perspektywy mamy małej córeczki. A dzieci rosną. Jasiek jest chłopcem, jest starszy i w gruncie rzeczy bardzo rozsądny. Będę się zbierać. Wpadnę koło dwudziestej – skierowała się w stronę salonu
- Może zostaniesz jeszcze. Nie chcę za bardzo im przeszkadzać w zabawie. A trzeba przyznać, że oprócz mnie jesteś jedyną osobą, nie licząc pana Jacka, która na tej imprezie jest pełnoletnia – znów stanęli w progu wyjścia na taras obserwując sytuację w ogrodzie – Chociaż patrząc na to, co on wyczynia zaczynam wątpić, że jest dorosłym facetem – ze śmiechem patrzyli na clowna, który wygłupiał się z dziećmi w ogrodzie i chyba miał z tego większą frajdę niż oni
- Przykro mi, ale obiecałam koleżance, że pomogę jej kupić sukienkę na ślub siostry – spojrzała na niego przepraszająco
- Jasne. Rozumiem – mruknął. ‘Czyżby czuł się zawiedziony? Jeszcze dwa tygodnie temu omijał mnie szerokim łukiem, a teraz chce spędzać ze mną popołudnie? Co nie zmienia faktu, że zyskuje przy bliższym poznaniu. Koniec końców całkiem miły z niego facet’ myślała jadąc w kierunku galerii handlowej.

We wtorek się minęli. Przez korki Tosia spóźniła się na zajęcia ponad piętnaście minut. Przed wieczorem zamienili tylko kilka zdań, skupiając swoją uwagę na dzieciach, które podekscytowane opowiadały, jak lepiły z modeliny morskie zwierzęta. W drodze powrotnej znów wysłuchiwała zachwytów nad Jankiem.
- I wtedy Sewelyn zaczął się chwalić, ze co roku spędza wakacje za granicą i zaczął się śmiać, że ja jeszcze nigdzie nie byłam. Powiedział mi, że pierwszy raz poznał kogoś, kto nie był na Wyspach Kanarkowych – powiedziała ze skwaszoną miną. Zmarszczyła brwi. Ten nowobogacki dzieciak zaczynał jej coraz bardziej działać na nerwy. Podobnie, jak jego mamusia, która podwoziła go złotym Mercedesem. Czasami zastanawiała się, jak ona z tymi pięciocentymetrowymi tipsami w kolorze wściekłego różu prowadzi samochód
- Kanaryjskich – poprawiła ją
- No właśnie – mruknęła – Ale wtedy Janek powiedział, żeby się ode mnie odczepił. Janek tam był z tatą dwa lata temu i powiedział, że owszem podobało mu się, ale woli spędzać czas na działce dziadków w Sopocie. Wiesz, że tata zbudował mu tam domek na drzewie. Janek powiedział, że kiedyś chciałby mi go pokazać – mówiła podekscytowana
- Kochanie, ale wiesz, że Jaś to tylko twój kolega. Wiem, że nazywacie siebie rodzeństwem i wiem, że razem świetnie się bawicie, ale… - nie dane jej było dokończyć
- Wiem, ale chciałabym mieć takiego brata – uśmiechnęła się – A że go nie mam, to dobrze, że mam takiego kolegę, który jest jakby bratem – zaprezentowała swoją pokrętną logikę, wywołując uśmiech na twarzy Uli
Za to w piątek podjechali pod dom kultury niemal jednocześnie. Ku jej zaskoczeniu, zaproponował wyjście na kawę. Czekając na dzieci spędzili bardzo miłe popołudnie w ogródku pobliskiej kafejki. Musiała przyznać, że świetnie im się rozmawiało. Opowiadał, że jest współwłaścicielem domu mody, że firmę założyli jego rodzice wraz z rodzicami żony. Nie dopytywała o Paulinę. Mógłby to uznać za nietakt. Ona opowiadała o swojej pracy. Wspólnie narzekali na korki i Seweryna. Umówili się, że Dobrzańscy przyjadą po nie jutro o dziesiątej i pojadą jednym autem. Ula miała tylko przełożyć ze swojego auta fotelik dla córki. Musiała przyznać, że z każdym kolejnym spotkaniem miała o nim coraz lepsze zdanie. Swoim urokiem zatarł to nieprzyjemne, pierwsze wrażenie.

Od dobrych trzydziestu minut spacerowali alejkami warszawskiego ZOO. Dzieci trzymając się za ręce maszerowały przed nimi. Janek opowiadał Tosi o zwierzętach, które mijali. Chwalił się wiadomościami zasłyszanymi w programach przyrodniczych. Gdy czegoś nie wiedział dopytywał Marka lub Ulę i słuchał z zaciekawieniem.
- Tak prawdę mówiąc, to cię podziwiam – wypaliła ni stąd ni zowąd. Spojrzał na nią zaskoczony, bo chwilę wcześniej rozmawiali o adopcji zebry przez jedną z firm budowlanych, o której informował wielki baner na ogrodzeniu wybiegu – Jesteś prezesem wielkiego przedsiębiorstwa, a mimo to zawsze jesteś do dyspozycji syna. Ja ledwie zdążam odwieźć Tosię na zajęcia, martwię się, jak to teraz będzie z tymi lekcjami – westchnęła – Nie chcę jej rozczarować, ale szef coraz częściej jest niezadowolony, że wychodzę, gdy inni zostają. Co prawda to nadgodziny, bo pracy jest ostatnio bardzo wiele, ale zespół, to zespół
- Z tymi zajęciami, to mogę ci pomóc. Trzeba by tylko dokupić drugi fotelik, który mógłby na stałe jeździć w moim samochodzie, żeby go nie przekładać za każdym razem. Jadąc z firmy do domu mam po drodze wasze osiedle. Zabierałbym małą, zajeżdżał po Janka i zawoził na zajęcia, a ty byś ją odbierała.
- Ja nie powinnam cię tym obarczać – pokręciła głową
- Ale daj spokój. Codziennie przejeżdżam sąsiednią ulicą – widząc jej wahanie dodał – Janek mi nie wybaczy, gdy się dowie, że Tosia nie będzie systematycznie chodzić. Już się bardzo nastawił.
- Zgoda, ale gdy nie będziesz mógł dasz mi znać. Nie może być tak, że zaniedbujesz firmę by wozić moją córkę na hiszpański.
- Spokojnie – roześmiał się – Jestem prezesem. Nikt mi nie może zwrócić uwagi, że wychodzę, bo Janek czeka. Zresztą staram się tak ustalać plan każdego dnia, by kończyć pracę o przyzwoitej porze i nie zabierać roboty do domu. Co nie zawsze się udaje – przyznał – Poza tym nie jestem nieodpowiedzialny – przybrał zabawny ton, który ją rozśmieszył – Nie poświęcę wartego kilka milionów przedsiębiorstwa dla jednej lekcji hiszpańskiego. Już bardziej opłacałyby mi się prywatne lekcje u nas w domu i to dla całej zerówki
- Ale zawsze jesteś, nikim się nie wyręczasz – wtrąciła. Dostrzegł w jej błękitnych tęczówkach nutę podziwu i ciepła.
- Staram się spędzać z nim jak najwięcej czasu. Może po to, żeby mu wynagrodzić nieobecność matki. Paulina zmarła przy porodzie. Nawet go nie widziała – szepnął. Spojrzała na niego ze współczuciem, ale nie dał jej szansy nic powiedzieć – Może chcę być, żeby nic mi nie umknęło. Chcę mieć z nim dobry kontakt. Chcę być jego kumplem i być dobrze zorientowany. Bo gdy za dziesięć lat pójdzie na imprezę i nie wróci do domu o umówionej godzinie, to muszę wiedzieć, do kogo zadzwonić. Nie lubię go zawodzić. Nie chcę obiecywać, a później się z tego nie wywiązywać. Bo ja o tym zapomnę za moment, a on będzie pamiętał… I będzie miał dwadzieścia lat i przypomni sobie, że ojciec obiecał mu gokarty na dziesiąte urodziny, a później o nich zapomniał. Tak, jak ja pamiętam o niespełnionych obietnicach ojca – opowiadał, spacerując wolnym krokiem i raz po raz zerkając na nią - I to nie jest tak, że zawsze jestem. Owszem, w ostatnich tygodniach rzeczywiście mam trochę luźniej w pracy. Ale zdarzają się sytuacje, że wyjeżdżam z Polski na dwa, trzy dni, czasami na tydzień, gdy jedziemy na targi. I wtedy pieczę nad Janem przejmuje babcia.

piątek, 22 maja 2015

'Dwa plus dwa' III

W koprodukcji z KaEm! 





Od kilku dni Tośka wierciła jej dziurę w brzuchu o dodatkowe zajęcia na wakacje. Kółko plastyczne miało być po to, by nieco urozmaicić jej te całe dnie spędzone z panią Gienią. Mała lubiła starszą panią, która mieszkała w klatce obok i dorabiała jako opiekunka nieco starszych maluchów. Emerytura byłej pielęgniarki nie wystarczała na pokrycie wszystkich potrzeb i kilkaset złotych od pani Cieplak z pewnością ratowały miesięczny budżet. Jednak pani Genowefa nie była na tyle kreatywna, by non stop wymyślać fascynujące zabawy. Wakacyjne zajęcia dwa razy w tygodniu miały uatrakcyjnić ten wakacyjny czas. Ula na urlop w czerwcu ani lipcu nie miała co liczyć. W firmie było duże zamieszanie i obawiała się, że ciężko jej będzie wybłagać tydzień w sierpniu. Szef już dawno zapowiadał, że wakacyjne wyjazdy mają sobie planować na październik. Tośka była skazana na sąsiadkę, weekendowe pobyty w Rysiowie i wtorkowo-piątkowe zabawy pędzlem i plasteliną. W pozostałe dni miała siedzieć w domu…  Aż do czasu pojawienia się propozycji  zajęć językowych. W pierwszym momencie zaczęła się zastanawiać, czy na lekcje nie jest jeszcze za wcześnie. Antosia nie umiała jeszcze czytać i pisać po polsku, a co dopiero w jakimś obcym języku. Jednak po rozmowie z Dorotą, która miała o kilka lat starsze dzieci, postanowiła ulec namowom córki i poważnie rozważyć tę propozycję. Entuzjazm Tośki był godny pozazdroszczenia, chociaż doskonale wiedziała, że nie wzbudza go możliwość nauczenia się nowego języka, a towarzystwo. Na wakacyjny kurs oczywiście małą blondyneczkę namówił Janek, dla którego tata zarezerwował miejsce już na przełomie kwietnia i maja. Dzieci nie bardzo potrafiły jej wyjaśnić gdzie mają się odbywać zajęcia, ani kto je organizuje. Musiała dowiedzieć się szczegółów od Dobrzańskiego. Po zeszłotygodniowej wizycie na placu zabaw wybitnie nie miała ochoty na rozmowę z nim, ale nie miała wyjścia. Wiedziała, że jej córka tak łatwo nie odpuści, a i od wtorku zaczął wtórować jej Janek.
Wychodząc z centrum kultury dostrzegła go, gdy oparty dłonią o drzwi Land Rovera rozmawiał przez telefon. Wolnym krokiem ruszyła w jego kierunku mając nadzieję, że do tego czasu zakończy konwersację. Najwyraźniej zauważył, że skrada się w jego kierunku i chowając telefon do wewnętrznej kieszeni sportowej marynarki obrzucił ją pytającym spojrzeniem.
- Mogę zająć dwie minuty?
- Nawet cztery, słucham – czyżby wyczuła w jego głosie nutę uprzejmości? ‘Nie, pewnie się przesłyszałam’ zaśmiała się w duchu, obserwując jego zupełnie obojętną twarz. Nie zdobył się nawet na krótki uśmiech. ‘No tak, przecież ma mnie za rozhisteryzowaną panikarę, wariatkę i bóg jeden wie co jeszcze’.
- Od kilku dni Tosia nie nadje mi spokoju – westchnęła – Janek namawia ją by razem z nim chodziła na lekcje hiszpańskiego. Tylko nie bardzo potrafią mi wyjaśnić, o co tak dokładnie chodzi – wydawała się być zakłopotana
- A tak – wyprostował się i stanął naprzeciw niej – Wpadła mi w ręce oferta prywatnego przedszkola na Sadybie. Na Konstancińskiej, ale nie pamiętam dokładnego numeru – podrapał się w tył głowy – Janek co prawda chodzi na Nałęczowską, ale to w bliskiej okolicy. Zresztą sprawdziłem w Internecie, mają dobrą opinię, rodzice sobie bardzo chwalą. Od drugiej połowy czerwca do końca sierpnia organizują naukę języka dla dzieciaków pięć-siedem. Janek wspominał, że Tosia jest młodsza, ale myślę, że nie byłoby problemu, gdyby pani nalegała – po raz pierwszy tego dnia posłał jej coś na kształt uśmiechu – Gry, zabawy, połączone z nauką słówek. W poniedziałki i środy o siedemnastej. Nie wiem – zmarszczył brwi – godzina albo półtorej. Dwieście pięćdziesiąt złotych miesięcznie. Chyba mają być dwie grupy. Może ja przyniosę pani tę ulotkę we wtorek, to będzie pani mogła sama się zapoznać i ewentualnie zadzwonić tam, dopytać - zaproponował
- Byłabym bardzo wdzięczna. Tosia mi nie odpuści – zaśmiała się pod nosem
- No nasze dzieciaki bardzo się zżyły. Jasiek nigdy nie miał koleżanki, o której mówiłby przy każdej możliwej okazji – i na jego twarzy zagościł uśmiech. I wtedy znów rozdzwoniła się jego komórka – Przepraszam, muszę odebrać. Do zobaczenia – spojrzał na nią przepraszająco i rozpoczynając rozmowę wsiadł do samochodu.

- Kochani – nieco podniesionym głosem, by uciszyć towarzystwo zaczęła pani Agnieszka – dziś będziemy robić laurki dla waszych mam. Niedługo ich święto i z pewnością będzie im miło, jeśli dostaną od Was kolorową kartkę przygotowaną przez was samodzielnie. Na stolikach macie kredki, flamastry, ale też brokat, kolorowe koraliki, tasiemki. Możecie coś namalować lub wykleić. Serce, słońce, waszą mamę – tłumaczyła – co tylko chcecie. Do wyboru macie kartki w różnych kolorach. Każdy wybiera swój ulubiony, składa na pół i do dzieła – dzieciaki ochoczo rzuciły się do pracy. Wszystkie oprócz Janka. Prowadząca zauważyła, że nawet nie ruszył się po kartkę. Podeszła do stolika, przy którym siedział wraz z Antosią i kucnęła koło niego
- Jasiu, a ty nie chcesz zrobić prezentu dla mamy?
- Moja mama nie żyje – odparł wzdychając ciężko
- Przepraszam – pogładziła go po plecach – Nie wiedziałam. To może namalujesz coś dla babci, albo cioci – zaproponowała uśmiechając się pocieszająco
- Dobrze – kiwnął głową i bez entuzjazmu chwycił czerwoną tubkę brokatu
- A może chcesz mi pomóc? – zapytała Tosia – Możemy zrobić coś razem. Albo ja zrobię kartkę dla mamy, a ty dla taty – patrzyła na niego swoimi wielkimi, błękitnymi oczami
- Pomogę ci – nieco się ożywił – Co mam robić?
- Namalujesz różę? Z różowymi płatkami? Wychodzą ci takie ładne – wyszczerzyła się
- Jasne – uśmiechnął się
- Nie martw się. Ja mam tylko mamę. Tata wjechał za granicę, gdy byłam mała i mama mówi, że szybko nie wróci – przyjrzał jej się uważnie – Czasami ci zazdroszczę, że tata po ciebie przyjeżdża. Ja swojego nie pamiętam – spuściła wzrok
- A ja ci zazdroszczę mamy. Tata mówi, że tak czasami jest, że czyjaś mama musiała trafić do nieba wcześniej i opiekuje się nami z góry. Może twój tata niedługo wróci
- Chyba nie – pokręciła głową
- Nie mamy dwójki rodziców, za to ja mam fajną dodatkową siostrę – cmoknął ją w policzek
- A ja brata! – wykrzyknęła uradowana – Pracujemy – wskazała na fioletową kartkę papieru
Maj ustąpił miejsca gorącemu czerwcowi. Dzieciaki stały się nierozłączne. Nie mogły się już doczekać zajęć z hiszpańskiego, na które mieli uczęszczać do tej samej grupy. Prawdziwą przygodą, którą przeżyli razem była wyprawa z kółka plastycznego pod Warszawę do fabryki bombek. Dzieciaki nie przejmowały się, że za oknem żar lał się z nieba. Z prawdziwą pasją dekorowały szklane ozdoby w wymyślnych kształtach. Zarówno Tosia, jak i Janek coraz głośniej zaczynali domagać się wspólnego spędzania czasu w pozostałe dni. Tłumaczyła, że to niemożliwe, bo mieszkają dość daleko od siebie, każde chodzi do innego przedszkola, a rodzice mają ważne sprawy do załatwienia. Próbowała przekonywać, że jeszcze chwila, a będą się widywać cztery razy w tygodniu. Po zajęciach zdecydowanie unikała placu zabaw wychwalanego przez Janka. Wolała nie ryzykować ki wielkiemu sprzeciwowi córki. Za to raz dała się namówić na lody z Jankiem, Wojtkiem i jego rodzicami. Dobrzański przystał na propozycję mamy rudego pięciolatka dość niechętnie. Ostatecznie te pół godziny poświęcił na konwersacji z ojcem chłopca. Ula wraz z tatą Jaśka wciąż traktowali się dość obojętnie, niekiedy udając, że jedno nie zauważa drugiego. 

- Przepraszam bardzo – zagadnął uroczy szatynek o kręconej czuprynie. Ojciec stał dwa kroki za nim – co prawda zapraszałem już Tosię, ale chciałem zapytać się jeszcze pani – posłał jej ujmujący uśmiech – Chciałem zaprosić Antosię na moje urodziny. W sobotę kończę sześć lat i tata organizuje dla mnie przyjęcie
- Kinder party dla przyjaciół z zerówki i kółka plastycznego – odezwał się Dobrzański
- Nie mamy żadnych planów. Tosia pewnie jest zachwycona – uśmiechnęła się do chłopca
- Proszę przywieźć małą o szesnastej. Zdrojowa siedemnaście e
- Dziękuję za zaproszenie Tosi – skinęła w jego kierunku uprzejmie i ruszyła przed siebie próbując odnaleźć wzrokiem córeczkę, która chwilę wcześniej pobiegła do toalety

poniedziałek, 18 maja 2015

'Dwa plus dwa' II

W koprodukcji z KaEm! 

Przez kolejne dni znów słuchała opowieści o Janku. Wszystkie inne dzieci wypadały nad wyraz słabo w zestawieniu z małym Dobrzańskim. ‘Ksawely jest gupi! Nie to, co Janek. Opowiadał mi dzisiaj o….’, ‘Małgosia zabrała mi dzisiaj zielony flamaster! A każdy stolik miał swój komplet. Janek jej wytłumaczył, że tak nie można i mogłam dokończyć malować krokodyla’. Musiała przyznać w duchu, że sama była zachwycona małym Janem, aczkolwiek fascynacja jej córki była coraz bardziej niepokojąca. Inne znajomości przestały się liczyć. I nawet zabawy z dotychczasową przyjaciółką Polą, która mieszkała w sąsiednim bloku i chodziła do tej samej grupy w przedszkolu przestały być atrakcyjne i warte uwagi Tosi.
Z Dobrzańskim minęła się dwukrotnie od czasu stłuczki. Raz, przed Centrum Kultury, gdy przywiózł Janka. Widziała, że wsiada do czarnego Volvo. Najwyraźniej jego auto wciąż było w serwisie. Uprzejmie skinął głową i odjechał. Drugi raz minęli się w drzwiach po zajęciach. Ona wychodziła już z Tosią upominając ją, żeby zapięła kurteczkę, on wchodził po syna. Oprócz dość chłodnego ‘dzień dobry’ nie zaszczycił jej ani uśmiechem, ani nawet dłuższym spojrzeniem. W pierwszej chwili, gdy go zobaczyła miała ochotę zapytać o auto, ale patrząc na niego porzuciła ten pomysł. Postanowiła się nie narzucać.
W piątkowe popołudnie w niewielkiej salce, zaadoptowanej na szatnię dla dzieciaków przekomarzała się z córką.
- Tosiu, musisz założyć kurteczkę. Na dworze jest dziś dość chłodno.
- Świeci słońce – tupnęła nóżką
- Sama widziałaś, że padało, jak jechałyśmy na zajęcia. Poza tym wieje wiatr.
- Ale ja jej nie lubię. Wolę tą fioletową z Misiem Gimbo – jęknęła
- Kochanie, dobrze wiesz, że tamta jest w praniu. Obiecuję, że założysz ją w poniedziałek do przedszkola – westchnęła.
- Ale ty też nie masz kurtki – zauważyła z cwaniackim uśmiechem
- Ale ja mam ciepły żakiet. Poza tym ostatnio miałaś anginę – upomniała ją. Przysłuchujący się od kilku minut tej konwersacji Janek usiadł obok zawiązując sobie sznurówkę, czym wprawił Ulę w osłupienie. Tosia jeszcze tego nie umiała , ba nawet dzieci znajomych, chodzące już od klas jeden-trzy miały z tym często kłopoty. Tosia mówiła jej co prawda, że Janek jest starszy, że niedługo kończy sześć lat, ale mimo to zaimponował jej samodzielnością.
- Tosia, twoja mama ma rację. Mnie tata też polecił założyć dziś kurtkę – ‘polecił?’ Zaświtało w głowie Uli. ‘Gdzie ten dzieciak był chowany? Tatuś na arystokratę nie wygląda’ - Załóż, bo się rozchorujesz i nie przyjdziesz we wtorek na zajęcia – ten argument podziałał i dziewczynka bez protestu zarzuciła na ramiona okrycie – A może pójdziemy na plac zabaw? Mają tam super zjeżdżalnię – zaproponował – Taką mega wysoką
- Super! – krzyknęła Tosia – Mamo, mogę, mogę, mogę? – skakała
- No nie wiem. Pogoda niekoniecznie sprzyja zabawie na zewnętrz. Poza tym i tak musimy poczekać na rodziców Janka – mały już chciał coś powiedzieć, gdy w drzwiach pojawił się przystojny szatyn
- Cześć synu – uśmiechnął się do chłopca ukazując rząd białych zębów i nieco zmieniając wyraz twarzy na obojętny skinął w stronę Uli głową mówiąc ‘dzień dobry’ – Jesteś gotowy? To idziemy – zrobił krok w tył, gdy usłyszał głos syna
- Tato, a możemy iść na plac zabaw? Ten co byliśmy ostatnio. Chciałem go pokazać Tosi
- Na pewno nie dzisiaj – dzieciakom mina zrzedła – Przecież wiesz, że w każdy piątek po twoich zajęciach babcia na nas czeka z obiadem. Byłoby jej przykro, gdybyśmy nie przyjechali albo mocno się spóźnili. Pójdziesz z koleżanką kiedy indziej – wyjaśnił rzeczowo
- Zapomniałem – chłopiec spuścił lekko głowę – Przepraszam Tosiu, ale muszę już iść. Może pójdziemy we wtorek, jak będzie ładna pogoda. 
- Trudno – jej również było przykro – będę czekała - zarówno Ula, jak i Marek przyglądali się tej scenie z wyraźnym rozczuleniem.  
- Do zobaczenia – ukłonił się i razem z ojcem, który rzucił krótkie pożegnanie wyszli z pomieszczenia. Tosia była wyraźnie zawiedziona.
- Chodź, zabieram cię na rurkę z kremem – puściła małej oczko i również skierowały się w stronę auta.

- No nie przypuszczałam, że moja córka już w przedszkolu będzie miała narzeczonego – zaśmiała się i pogłaskała Antosię po głowie, gdy na klatce schodowej czkały na windę
- Kto to jest narzeczony? – spytała marszcząc nosek
- To ktoś taki, że gdy podrośniesz i skończysz osiemnaście lat będziesz mogła wziąć z nim ślub
- I wtedy narzeczony będzie mężem?
- Tak – kiwnęła głową przekręcając klucz w zamku
- A to nie – machnęła ręką – Janek nie będzie moim mężem. Janek jest moim bratem. Tak siebie czasami nazywamy – wyjaśniła widząc zdumiony wyraz twarzy matki
- Janek nie może być twoim bratem – próbowała przemówić córce do rozumu, pomagając ściągnąć buty – Bo żeby mieć rodzeństwo trzeba mieć tych samych rodziców lub chociaż wspólną mamę lub tatę
- No wiem – pokiwała głową – Ale to nie taki prawdziwy brat, ale taki brat…. Hmm – zaczęła się zastanawiać – Taki dodatkowy, jak powiedział Janek
- Janek ci tak powiedział? – nie podobała się jej ta coraz bardziej pokręcona relacja Tosi z juniorem Dobrzańskim
- Tak. Powiedział, że zawsze chciał mieć młodszą siostrę. A ja chciałam mieć starszego brata. No i umówiliśmy się, że będziemy rodzeństwem
- Pięknie – burknęła pod nosem do siebie – Janek może jeszcze będzie miał siostrę. Prawdziwą. Jego tata jest jeszcze młody. Mama pewnie też – zamyśliła się, zastanawiając się czemu w Centrum Kultury wciąż pojawia się Dobrzański. Nigdy nie przyszedł z żoną, ani matka Janka nie odbierała do sama.  
- Janek powiedział, że nie ma mamy – wlepiła w córkę zaskoczone spojrzenie
- Pewnie coś źle rozumiałaś – uśmiechnęła się pokrzepiająco - Może wyjechała na dłuższy czas i dlatego jest tylko z tatą. Każde dziecko ma mamę
- No też mu tak chciałam powiedzieć, ale widziałam, że jest mu bardzo smutno i zaczęliśmy gadać o dinozaurach. Janek bardzo lubi oglądać program o nich w niedzielę w południe na kanale psyrodniczym
- przyrodniczym – poprawiła córkę i chcąc zakończyć tę rozmowę zaproponowała – pomożesz mi zrobić sałatkę? – blondyneczka ożywiła się z uśmiechem. Uwielbiała buszować w kuchni, gdy mama gotowała – No to fajnie. Będziesz przekładała groszek z puszki do miski, tylko bez tej zalewy. Musisz ostrożnie wybierać ziarenka  

- Tylko uważaj i nie wchodź za wysoko! – krzyknęła za córką, która z bardziej niż na słowach matki skupiona była na chęci dogonienia Janka. Szatynek z kręconymi włosami już wspinał się po sznurkowej konstrukcji wielkiej piramidy zamontowanej na środku nowoczesnego placu zabaw. Mała piszczała i z wielkim zapałem próbowała dorównać koledze, który znajdował się już jakieś półtora metra nad ziemią. Ula nie była przekonana co do ‘superowości’ tego placu zabaw, jak w ostatnich dniach zwykła określać to miejsce Tosia. Te wielkie konstrukcje, na których szalały dzieciaki, wydawały jej się trochę nieodpowiednie dla jej małej córeczki. Większość dzieci było zdecydowanie starszych. Te mniejsze, pod opieką swoich rodziców i dziadków spokojnie bawiło się na niskich bujawkach albo w piaskownicy. Dobrzański nic sobie nie robiąc z tego, że jego syn był już prawie na szczycie spokojnie przeglądał coś w tablecie. Uli wydawało się, że kompletnie nie zwraca uwagi na otaczającą go rzeczywistość. Siedziała na sąsiedniej ławce i z przestrachem spoglądała to na sznurkową piramidę i dwójkę ich dzieci, to na Marka. W pewnym momencie Janek poślizgnął się na czerwonym sznurze i tracąc równowagę zawisł na jednej ręce. Ula z przejęciem zerwała się z miejsca
- Janek! – z przestrachem patrzyła na chłopca, który wisząc prawie dwa metry nad ziemią próbował odnaleźć nogą kawałek, na którym mógłby oprzeć stopę. Dobrzański zaalarmowany krzykiem mistrzyni kierownicy spojrzał najpierw na nią, później na sytuację na piramidzie i stwierdzając, że syn stabilnie stoi na obu nogach, wrócił do przeglądania wiadomości ekonomicznych – Tosia, zejdź niżej proszę – zawołała w stronę córki, która wciąż próbowała dorównać kroku przyjacielowi. Z naburmuszoną miną zeszła o dwa stopnie - Pan uważa, że ta konstrukcja, to odpowiednie miejsce dla przedszkolaków? – wlepiła w Dobrzańskiego zdenerwowane spojrzenie
- Wydaje mi się, że plac zabaw jest przeznaczony dla dzieci, a nie dla emerytów – bąknął nie zaszczycając jej wzrokiem.
- Przed chwilą o mały włos Janek się nie połamał – wskazała ręką w stronę bawiących się dzieci – A pan siedzi tak spokojnie!
- A pani dramatyzuje zupełnie bez powodu – spojrzał na nią znudzony
- A gdyby spadł!? – żałowała, że zgodziła się na przyjście tutaj. Tosia co prawda świetnie się bawiła i miała pewność, że będzie chciała przychodzić tu częściej… zwłaszcza z Jankiem, ale… Nie wyobrażała sobie, co by przeżywała, gdyby na miejscu Janka była jej mała córeczka. Przecież mogła sobie nawet skręcić kark!
- Gdyby pani wiedziała, że skręci sobie kostkę na krawężniku, to nie wyszłaby pani z domu do pracy? Jak się nie przewróci, to się nie nauczy – zauważył - Zresztą cały plac zabaw wyłożony jest specjalnym, gumowym podkładem, a nie betonem – próbował wyjaśniać
- Pan jest kompletnie nieodpowiedzialny! – wzburzyła się
- Droga pani, wychowuję syna prawie sześć lat... To zdrowe i szczęśliwe dziecko. Jak widać, mimo, że funduję mu takie ekstremalne zabawy – rzekł z przekąsem – jeszcze się nie zabił. Zresztą  to nie jest spróchniały konar na działce mojej babci z doczepionym sznurkiem marynarskim, a konstrukcje zaprojektowane przez fachowców. Z atestami i tak dalej – było widać, że go zirytowała – Zresztą, jak się pani nie podoba – ciągnąłby dalej, gdyby nie dzieciaki, które podbiegły do nich prosząc o coś do picia. Marek bez namysłu wyciągnął z teczki butelkę wody i podał chłopcu. Ula już miała iść jego śladem, gdy przyszło otrzeźwienie
- Pokaż plecy – zwróciła się do córki i wkładając rękę za kołnierz bluzki przejechała opuszkami placów po karku – Jesteś cała zgrzana. Musisz chwilę odpocząć, nim napijesz się zimnej wody. Znów będziesz mieć anginę – dziewczynka z grymasem usiadła na ławce koło matki. Janek wyraźnie zniecierpliwiony czekał, aż Tośka do niego dołączy.
- Synu, idź na zjeżdżalnię – odezwał się Marek – Antonina zaraz do ciebie dołączy – puścił mu oczko i z nieukrywanym ironicznym uśmiechem szepnął pod nosem – przewrażliwiona mamuśka - spojrzała na niego oburzona.

piątek, 15 maja 2015

'Dwa plus dwa' I

W koprodukcji z KaEm!



Trzydziestojednoletnia Urszula Cieplak jechała ze swoją czteroletnią córką Tosią do domu. Chociaż słowo jechała w tym wypadku było dużym nieporozumieniem. Jej auto nawet się nie toczyło. W piątkowe popołudnie ulice Warszawy były wyjątkowo zakorkowane, a jej srebrna Astra w ciągu ostatniego kwadransa przesunęła się o jakieś osiemset metrów. W myślach wyzywała od najgorszych dowcipnisiów, którzy kilka tygodni wcześniej podpalili jeden z głównych mostów w stolicy.  
- Jak tak dalej pójdzie, to nie zdążymy na dobranockę – patrząc we wsteczne lusterko posłała córce smutną minę
- Trudno – mała wzruszyła ramionami – Obejrzę sobie ‘Przygody Misia Klemensa’ na dvd.
- Nie opowiedziałaś mi, jak było na zajęciach. Bo tego ‘super’ tuż po wyjściu nie mogę traktować w kategorii opowieści.
- Rysowaliśmy dzisiaj zwierzęta. Namalowałam słonia. Takiego dużego – pokazywała rękami – Chciałam wziąć rysunek do domu, ale pani powiedziała, że jak zostanie to będzie wisiał na ścianie. Zawsze przed wakacjami jest organizowana wystawa prac i wtedy przychodzą rodzice i oglądają – tłumaczyła – A za tydzień będziemy lepić  z gliny. Ma przyjechać taki specjalny pan, który nas wszystkiego nauczy – blondyneczka nie kryła entuzjazmu -  Ciocia Dorota miała świetny pomysł, żebyś mnie zapisała. I tylko szkoda, że niedługo wakacje i nie będę tam mogła chodzić – Ula się roześmiała. Nie sądziła, że jej córeczce zajęcia plastyczne tak bardzo przypadną do gustu. Co prawda jej koleżanka z biura, Dorota, mówiła, że ten Dom Kultury ma ciekawą ofertę, bardzo dobre zajęcia i świetnych opiekunów, ale nie sądziła, że Tosia tak chętnie będzie uczęszczać na warsztaty. Do przedszkola wstawała niezbyt chętnie i często powtarzała, że jest ‘głupio, nudno i strasznie’.
- Kochanie – roześmiała się – Do wakacji jest ponad dwa miesiące – zauważyła – A poza tym, dlaczego nie będziesz mogła chodzić?
- No bo taki Sewelyn – wyjaśniała, przekręcając imię kolegi – mówił, że jedzie z rodzicami na wakacje do Hiszpanii, bo nie ma zajęć i będzie nurkował zamiast malować – Ula wywróciła oczami. Nie znosiła tych szpanerskich dzieciaków z równie szpanerskimi rodzicami. Mercedesy, telefony Apple, markowe ciuchy, wakacje w Tajlandii i ferie w Alpach. ‘Od małego chowają burżuja’.
- Ale to nieprawda. Zapisując cię rozmawiałam z panią Agnieszką i powiedziała, że zajęcia będą również w wakacje. Z pewnością nie będzie wszystkich twoich nowych kolegów i koleżanek, ale część dzieci będzie przychodzić. Warsztaty będą cały czas, tylko grupa będzie mniejsza.
- Super! – zaczęła się wiercić na swoim siedzisku
- Chyba musimy oduczyć się używania słowa super – zaśmiała się pod nosem, kręcąc głową.  

Zajęcia plastyczne odbywały się dwa razy w tygodniu. Ula woziła tam córeczkę w każdy wtorek i piątek na dwie godziny, a grupa składała się z kilkunastu dzieci w wieku od trzech do siedmiu lat. Tosia z każdymi kolejnymi zajęciami była bardziej zachwycona. I z pewnością te malunki i lepienie z plasteliny rekompensowały jej czas spędzony w przedszkolu. Po trzecich zajęciach Ula zauważyła, że zdecydowanie więcej czasu jej córka poświęca na opowieści o nowo poznanym koledze, niż kolejnych plastycznych dokonaniach. Janek był tematem numer jeden w każdy wtorek i piątek, choć tak naprawdę ekscytacja związana z następnym spotkaniem rozpoczynała się już dzień wcześniej. Jednym słowem Ula wysłuchiwała opowieści o ciemnowłosym chłopcu cztery dni w tygodniu. ‘Pierwsza, przedszkolna miłość’ – śmiała się w duchu – ‘Kto by pomyślał, że tuż po trzydziestce będę mieć zięcia’.

Ten wtorek był dla Urszuli wybitnie paskudny. Nie dość, że z niczym się nie wyrabiała przez zbliżające się posiedzenie zarządu, to na dodatek przez te cholerne korki o mało nie spóźniła się po córkę do przedszkola. Na zajęcia plastyczne dojechały w ostatniej chwili i nawet nie zdążyła odprowadzić małej do właściwej sali, bo gdy tylko zaparkowała, rozdzwoniła się jej komórka. Dziewczynka biegiem ruszyła w stronę budynku nawet się z nią nie żegnając, a ona od Doroty dowiedziała się, że musi wracać. Prezes chciał się z nią pilnie spotkać. Była asystentką zarządu w średniej wielkości wydawnictwie, nie mogła odmówić. Czekał ją powrót do biura, szybka rozmowa z przełożonym i błyskawiczny powrót po córeczkę. Odłożyła telefon na siedzenie pasażera, szybko rzuciła okiem w lusterko wsteczne i zaczęła cofać. Usłyszała huk, a jej auto gwałtownie się zatrzymało napotykając przeszkodzę. W pierwszej sekundzie była oszołomiona. Dopiero po chwili odwróciła się zdając sobie sprawę, że jej tylny zderzak spotkał się z prawym bokiem jakiegoś terenowego auta. Wzięła dwa głębokie oddechy i wysiadła z samochodu. Obok Land Rovera w kolorze zgniłej zieleni stał już dość młody, przystojny mężczyzna ubrany w elegancki garnitur. Z żałością patrzył na pokiereszowany bok auta.
- Kto pani dał prawo jazdy!? – naskoczył na nią na dzień dobry
- Spokojnie, nie kupiłam go na bazarze – odgryzła się zdenerwowana
- Śmiem wątpić! – uśmiechnął się złośliwie
- Patrzyłam w lusterko, ale pana nie wiedziałam – tłumaczyła się
- To może warto zainwestować w okulary – rzucił i przyjrzał się uszkodzonemu bokowi, chcąc ocenić straty – To dość duże auto, które łatwo zauważy w przeciwieństwie np. do Smarta czy innego fiaciny pięćset – rzekł z nutą pogardy. ‘Kolejny dorobkiewicz’ przemknęło jej przez głowę przyglądając się mężczyźnie. - Świetnie, reflektor też do wymiany – nerwowo potarł kark – Szczerze pani gratuluję, że przez elementarne braki znajomości przepisów ruchu drogowego rozwaliła mi pani nowe auto, które dwa miesiące temu opuściło salon – wściekły krążył wokół pojazdów.
- Owszem, to ja w pana wjechałam, przyznaję – spojrzała z bojową miną, która nie do końca pasowała do wypowiadanych właśnie słów - nie zauważyłam pana, bo najwyraźniej nadjechał pan bardzo szybko. To nie autostrada, tylko mała, osiedlowa uliczka w dodatku obok domu kultury pełnego dzieci – zaśmiał się z wyraźną kpiną
- Wie pani, trudno jest się rozpędzić, gdy dopiero co się ruszyło. Miałem samochód zaparkowany dwa stanowiska dalej. I problem w tym, że wyjechałem pierwszy, a tym samym pierwszy włączyłem się do ruchu. A samochód, który się dopiero włącza – niemal wycedził ostatnie słowo – ma obowiązek ustąpić innym uczestnikom. Poza tym – dodał wywracając oczami – gdybym jechał szybko gwarantuję pani, że uszkodzenia byłyby dużo większe, a z pani auta – rzekł z lekkim przekąsem – niewiele by zostało, a ledwo ma pani wgnieciony zderzak. Także pani wybaczy, muszę zadzwonić, a pani niech się w tym czasie zastanowi, czy wzywamy  policję, czy piszemy oświadczenie. Nie mam zamiar spędzić tu całego popołudnia – odszedł na bok wyciągając smartfona
- Seba, wynajmij mi na cito jakieś auto – chrząknął ostentacyjnie spoglądając na Cieplak – no miałem małą stłuczkę. W sumie trochę zadrapań i wgniecenie. Ale prawy reflektor rozwalony, a jutro muszę być w Berlinie. Jeszcze dziś podjadę do serwisu, a nowe niech mi podstawią pod dom. Tylko jakieś przyzwoite. Aaaa daj spokój. Nie chce mi się nawet o tym gadać. Na razie – samoistnie przysłuchując się rozmowie szatyna przypomniała sobie o swoim spotkaniu. Pospiesznie wybrała numer Doroty, poinformowała o zdarzeniu i poprosiła, by koleżanka wytłumaczyła ją przed szefem. Właściciel Range Rovera przyglądał się jej ze zniecierpliwieniem.
- Nie ma sensu wzywać policji. Napiszmy oświadczenie dla ubezpieczyciela – zadeklarowała podchodząc do niego
- Mądrze. Poproszę pani dokumenty. Mam formularz w teczce. Zapraszam – skazał na swój samochód. Zajęła miejsce pasażera. Mężczyzna szybko wypisał odpowiednie rubryczki, naszkicował rysunek i podał jej, by przeczytała i podpisała. Złożyła staranny podpis na dwóch egzemplarzach. Ten kwadrans pozwolił im nieco się uspokoić. Wysiadając spojrzała na niego mówiąc -
- Raz jeszcze przepraszam. Mam nadzieję, że moje towarzystwo szybko to załatwi z pańskim serwisem
- Z pewnością – cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy – Proszę już dać spokój. Stało się. Miłego dnia pani Urszulo – rzekł z nutą uprzejmości i szybko odjechał.

Spojrzała na zegarek. Do końca zajęć Tosi zostało nieco ponad godzinę. Zwykle w ciągu tych dwóch godzin jeździła do galerii handlowej, fryzjera lub hipermarketu na zakupy. Dziś nie miała ochoty, a tym bardziej czasu. Zamknęła samochód i spacerkiem ruszyła do pobliskich delikatesów po drobne zakupy. Szybko wróciła z pełną siatką produktów i uprzednio chowając torbę w bagażniku usiadła na ławce. Rozmyślała o dzisiejszej stłuczce. Pierwszej w jej życiu. Wiedziała, że będzie musiała wieczorem zadzwonić do Maćka z prośbą o pomoc. Jego kolega miał warsztat gdzieś pod Grodziskiem i z pewnością wyklepie jej auto za jakieś grosze. Do końca warsztatów został kwadrans. Postanowiła wejść wcześniej do środka i poznać chłopca, który tak bardzo przypadł do gustu jej córce. Dziś miała świetną okazję. Ostatnim razem, gdy zabierała Tosię została jeszcze tylko trójka dzieci, wśród których nie było tajemniczego Janka. Zajrzała do salki i z nieukrywaną radością obserwowała, jak jej córeczka z zapałem wykleja jakiś obrazek kolorowym papierem. U jej boku siedział bardzo ładny, szczupły szatyn z kręconymi włosami, podając jej co chwila nowe elementy kompozycji. Zawołała córkę i pomachała jej od progu. Dziewczynka, gdy tylko zobaczyła matkę ruszyła w jej kierunku ciągnąc za rękę kolegę. Był o głowę wyższy, ubrany w jeansy i koszulę w kolorową kratę.
- Mamusia – cmoknęła Cieplakównę w policzek
- Cześć skarbie. Jak ci idzie? Zaraz koniec zajęć
- Już kończymy – uśmiechnęła się do chłopaka stojącego obok
- Dzień dobry pani – przywiał się skinieniem głowy – Nazywam się Jan Dobrzański – zmarszczyła brwi na dźwięk tego nazwiska. ‘Czy tak przypadkiem nie nazywał się ten facet od stłuczki?’ zastanawiała się. Usilnie próbowała sobie przypomnieć jego dane z formularza. Tak, chyba to był Dobrzański. Zresztą, gdy przyjrzała się chłopcu musiała przyznać, że był trochę podobny do ojca.Ten sam układ nosa i ust, kolor włosów. Gdy tylko wysiadł ze swojego auta wydawało jej się, że wcześniej mijała go na terenie centrum kultury. No tak, to musiał być on. Przecież zderzyli się pod samą bramą.
- Bardzo mi miło ciebie poznać Janku – spojrzała na niego z uśmiechem. Wyciągnęła w jego kierunku rękę, którą delikatnie uścisnął.
- Mnie również. Czy chciałaby pani zobaczyć naszą pracę? Wyklejaliśmy dzisiaj kolaż związany z naszymi ulubionymi bohaterami kreskówek.
- Bardzo chętnie – spojrzała na niego z nieskrywaną fascynacją. Zachowanie tego chłopca od pierwszej chwili wprawiło ją w zdumienie. Był śmiały, miły, ale przede wszystkim grzeczny i ujmujący. W dobie rozwydrzonej dzieciarni ten chłopiec był wręcz zjawiskiem egzotycznym. Poza tym oprócz podobieństwa zewnętrznego zupełnie nie przypominał swojego ojca. ‘Pewnie charakter ma po matce, która nauczyła go dobrych manier’.
- Zaraz przyniosę – zadeklarował i ruszył w stronę stolika. Tośka już chciała iść za nim, gdy się odwrócił i posłał jej szeroki uśmiech – Zostań z mamą, ja zaraz wrócę – z atencją oglądała kolorową kartkę. Pochwaliła oboje i pogratulowała pracy. Dzieciaki dyskutowały o najnowszym odcinku jakiejś dobranocki, gdy zakładała córce pomarańczową kurteczkę. Z całą pewnością ta dwójka bardzo przypadła sobie do gustu i nie mogła się nagadać.
- Jasiu – podeszła do nich pani Agnieszka – dzwonił twój tata, że się chwilę spóźni. Poczekam z tobą
- Dziwne. Nigdy się nie spóźnia – mruknął po nosem – To pa, Tosia. Do piątku
- Paa – dziewczynka pomachała koledze
- Do widzenia pani – ukłonił się i wrócił z opiekunką na salę.

sobota, 9 maja 2015

Miniaturka XXVI 'Biały kwiat'

Trzydziestoczteroletni mężczyzna siedział przy barze sącząc kolejnego już tego wieczoru drinka. Muzyka i gwar rozmów jakoś do niego nie docierały. Miał wrażenie, że siedzi sam. Tylko on i butelka Jack’a Danielsa. Przed oczami wciąż miał jej obraz.
- Kobieta? – zapytał barman stawiając przed nim nową szklaneczkę
- A jak pan myśli? – zapytał upijając spory łyk
- Czyli kobieta – pokiwał głową, jakby z dumą, że kolejny raz udało mu się trafić – Jak kocha, to wróci – uśmiechnął się pokrzepiająco. Miał ochotę roześmiać mu się w twarz.
- Problem w tym, że jednak nie wróci – z goryczą szepnął pod nosem.

Jej miłość była jak kwiat. Biały kwiat. Czysta, szczera, prawdziwa. Kochała go całą sobą. Kochała nieprzytomnie. Była gotowa zrobić dla niego wszystko. Gdyby kazał jej skoczyć w ogień, nie pytałaby dlaczego. Zapytałaby jedynie, w którą stronę ma biec. Bardzo długo wierzyła w jego szczere intencje. Wierzyła w jego uczucia. Wiedziała, że nie pokochał jej od pierwszego wejrzenia. Była na to zbyt brzydka, a on był koneserem kobiecego piękna. Sądziła, że przekonała go do siebie pięknem swojego wnętrza. Doskonale pamiętała jedną z ich rozmów, gdy powiedział jej, że dla mężczyzny liczy się w dziewięćdziesięciu procentach wygląd. Reszta jest tylko dodatkiem. Ale on przecież w końcu zwrócił na nią uwagę. Była jego przyjaciółką, powierniczką, spowiednikiem. Wierzyła, że potrafiła go zmienić. Przestała przyłapywać go na zdradach i miała niemal pewność, że nie robi tego dla Pauliny, swojej narzeczonej, ale właśnie dla niej. A później wszystko okazało się jedną wielką ściemą. Jej marzenia, plany, pękły, jak bańka mydlana. Zrozumiała, że nigdy nie chodziło mu o nią, a jedynie o firmę. Przekonywał, prosił, błagał, ale ona mu już nie wierzyła. Nie chciała słuchać jego tłumaczeń. Miał nadzieję, że gdy pierwsza złość minie, pozwoli mu wyjaśnić. Że będzie potrzebowała czasu, ale on w końcu przebije się przez ten mur, który zbudowała w bardzo krótkim czasie. 

‘Kwiat zakwitnie znów, kiedy minie chłód
I nigdy nie wcześniej. Sam zobaczysz to
Gdy nie zdepczesz go, ani go nie zetniesz’

W międzyczasie pojawił się w jej życiu Piotr Sosnowski. Kardiolog, bezdzietny rozwodnik, szczery i uczciwy. Zaczęli się spotykać. Był tak różny od Marka. W pewnym momencie w Sosnowskim widziała same zalety. A przynajmniej bardzo chciała je widzieć. Miłość do Marka zaczynała słabnąć. Obumierać, jak kwiat, któremu brakuje wody i światła. Ale ten kwiat wciąż żył. Ostatkiem sił, ale jednak. Bardzo chciał żyć. Chciał przetrwać. Czy ona też tego chciała? Często zadawała sobie to pytanie. Nie była pewna. Ale nie była też gotowa jednym, zdecydowanym ruchem wyrwać go wraz z korzeniami i odrzucić w zapomnienie. O takiej miłości nie da się zapomnieć, tak samo, jak nie da się przestać kochać na zawołanie. Zmieniła się. Zmieniła się wewnętrznie. Już nie była tą głupią, naiwną dziewczyną, która wierzyła w każde słowo prezesa. Zmieniała się również zewnętrznie. Marek znów chodził, prosił, błagał. Sądziła, że zaczęło mu zależeć, bo stała się piękna. Bardzo się myliła.

Zajęła fotel prezesa firmy Febo & Dobrzański. Miała wyprowadzić ją z kryzysu. Marek oddał jej swoje stanowisko. Wycofał się nieco, ale jednak wciąż był obok. Starał się do niej zbliżyć, wyjaśnić i odzyskać jej zaufanie. Nie ułatwiała mu tego zadania. Czekał. Wciąż koło niej krążył i czekał, aż ona będzie gotowa na rozmowę, wybaczenie, danie mu drugiej szansy. Często przyłapywał ją, jak przyglądała się mu, sądząc, że on nie widzi. Odwracała później speszona wzrok udając, że nic się nie stało. Zaczynali się coraz lepiej dogadywać. Niestety wyłącznie na polu zawodowym, ale wychodził z założenia, że w tej sytuacji metoda małych kroków będzie najlepsza. Kryzys w firmie ich zbliżył. Znów stanowili zgrany tandem. Nadzieja że nie wszystko stracone zaczęła się w nim odradzać. Jeszcze odrobina cierpliwości i ona w końcu zmięknie. Przecież nie można przestać kochać z dnia na dzień. Sama tak mówiła. 

‘Nie przeminie rok, aż się zdarzy to.
Że sięgnie do nieba.
On już nawet wie, że odrodzi się.
Wiele mu nie trzeba’

I wtedy jak grom z jasnego nieba spadła na niego wiadomość, że się zaręczyła. Widziała ten jego wyraz twarzy, gdy przypatrywał się złotemu pierścionkowi na jej dłoni. Nie potrafił ukryć rozpaczy i bólu. Udawała, że wcale ją to nie obchodzi.
Piotr dawał jej poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, których od miesięcy potrzebowała. Nie raz śmiała się w duchu, że jest idiotką, która zaręcza się z facetem po pół roku znajomości. Z drugiej strony przekonywała samą siebie, że słusznie robi, że Piotr jest odpowiednim kandydatem na męża, że robi to, bo tego chce, a nie dlatego, by odegrać się na Dobrzańskim. Ślub zbliżał się wielkimi krokami. Marek wielokrotnie podejmował próby rozmowy. Wielokrotnie chciał jej powiedzieć, że on ją naprawdę…. Nigdy nie pozwoliła mu dokończyć. Do premiery nowej kolekcji został tydzień. Tydzień po pokazie miała oddać mu stanowisko, a dwa tygodnie później miała zostać panią Sosnowską. Z każdym kolejnym dniem Marek czuł coraz większy głaz przytłaczający jego serce. Został mu miesiąc, a każda upływająca godzina wywoływała strach, że już nigdy jej nie odzyska. 

‘Lecz, gdy przyjdzie czas
Wyboru bez odwrotu,
Czy Twój kwiat będzie gotów?’

Bankiet po pokazie był jedną z ostatnich szans by z nią porozmawiać. Nie zawracając sobie głowy doktorkiem, wziął głęboki oddech i ruszył w jej stronę. Tego wieczora wyglądała wyjątkowo pięknie. Specjalnie zaprojektowana przez Pshemko suknia podkreślała jej urodę.
- Zatańczysz ze mną? – spytał wpatrując się jej prosto w oczy. Widząc panikę i wahanie dodał – Tylko jeden taniec, proszę – rzuciła Piotrowi przepraszające spojrzenie i podała mu dłoń. Wyprowadził ją na środek parkietu i obejmując w tali przysunął od siebie. Próbowała zachować dystans, ale jej na to nie pozwolił.
- Przecież cię nie zjem – ciepłym oddechem omiótł poduszeczkę jej ucha. Przestała się odsuwać, ale wciąż czuł, jak bardzo jest spięta – Jesteś z nim szczęśliwa? – wypalił po chwili próbując złapać z nią kontakt wzrokowy. Chciała się wyrwać, ale mocno ją trzymał – Nie rób scen – poprosił łagodnie – I tak cię nie puszczę, dopóki mi nie odpowiesz – bezczelnie spojrzał jej prosto w oczy
- Gdybym nie była z nim szczęśliwa nie wychodziłabym za niego za mąż – odpowiedziała pewnie
- Yhym – mruknął – A jesteś z nim tak szczęśliwa, jak byłaś ze mną? – roześmiała się, z niedowierzaniem kręcąc głową, że stać go na taki cynizm
- Nie można być szczęśliwym, gdy druga strona się tobą bawi i udaje – jej spojrzenie pełne było bólu i upokorzenia
- Nie udawałem – rzekł szybko i zdecydowanie – Nie udawałem w SPA, nie udawałem nad Wisłą, nie udawałem u ciebie w domu, gdy mówiłem, że mi na tobie zależy, nie udawałem w konferencyjnej, kiedy próbowałem ci powiedzieć, że ciebie…
- Daj spokój – przerwała mu ostro, odnajdując wzrokiem Piotra, który bacznie ich obserwował
- Boisz się usłyszeć, że cię kocham? – powiedział to. Wreszcie to powiedział! W duchu gratulował sobie tego mini sukcesu – Boisz się, że gdy wreszcie ci to powiem, to zaczniesz się kierować sercem, a nie rozumem? Gdybyś tylko mi na to pozwoliła powtarzałbym ci to każdego ranka… Każdego cudownego ranka. Takiego, jak ten w SPA, gdy obudziłaś się wtulona w moje ramiona, a ja od świtu miałem ochotę całować każdy skrawek twojego ciała i szeptać ci, jaka jesteś dla mnie ważna – mruczał wprost do jej ucha. Zaciskała powieki, by się nie rozpłakać – Odwołaj ten cholerny ślub. Nie czekaj do ostatniej chwili. Nie popełniaj moich błędów – błagał
- Nie bądź śmieszny – wyszeptała, mimo iż emocje ściskały jej gardło – Nie mierz wszystkich swoją miarą. To, że ty miałeś poślubić Paulinę, mimo że jej nie kochałeś, nie oznacza, że ja jestem taka sama – mówiła przez zaciśnięte zęby z lekko spuszczoną głową
- Kochasz go? Naprawdę go kochasz? – zjechał dłonią na jej biodro, mocniej przyciskając do siebie
- Daje mi to, czego w tej chwili potrzebuję, poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji - wysyczała
- Też bym ci to dał, gdybyś tylko mi na to pozwoliła. A do tego miłość, szacunek i oddanie.
- Mam dość ciebie i tej rozmowy – rzekła stanowczo i wyrywając się z jego uścisku szybkim krokiem ruszyła w stronę toalet. Piotr podążył jej śladem. Stał na środku parkietu mając świadomość, że przepadło, że już jej nie odzyska. Wciąż słyszał stukot jej obcasów. Miał wrażenie, że muzyka ucichła i tylko słychać to stukanie szpilki o dębowy parkiet. Gdyby ktoś zapytał go, jaki dźwięk ma oddalające się szczęście, odpowiedziałby, że właśnie taki. Nie pojawiła się już tego wieczora. A jemu została tylko rozpacz i szkocka z lodem. Nie pamiętał, jak wrócił do domu. Następnego dnia dowiedział się, że schlał się w trupa, a na Sienną przywiózł go Sebastian z Violettą. Przez trzy kolejne dni nie pojawiał się w firmie. Nie potrafił patrzeć na nią i na Sosnowskiego, który zawsze był obok. Spędził te godziny w domu, bezmyślnie gapiąc się w sufit, albo w barze, upijając się. Głupio sądził, że alkohol zabije jego miłość i ukoi ból.

- Jutro jest posiedzenie zarządu. Wreszcie oddam Markowi stanowisko i kończę moją przygodę z FD. Zresztą powinnam ją zakończyć już w ubiegłym roku – westchnęła ciężko i zagryzła dolną wargę, nieobecnym wzrokiem patrząc w dal. Milewska siedząc nad filiżanką kawy przyglądała jej się uważnie
- A za dwa tygodnie ślub – obserwowała reakcję przyjaciółki
- Taaa – rzuciła bez przekonania
- Nie wyglądasz na szczęśliwą narzeczoną, która nie może się doczekać tego wielkiego dnia – zauważyła
- Bo cały czas się zastanawiam, czy dobrze robię. Zaręczyny po pół roku, ślub po trzech miesiącach... Trochę szybko. Nie wiem, czy nie za szybko – odparła szczerze i przeczesała dłonią włosy
- Piotr to wspaniały facet. Daje ci stabilizację
- Masz rację – pokiwała głową, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w zaręczynowy pierścionek – Zastanawiam się tylko, czy bardziej potrzebuję stabilizacji, czy … - urwała
- Czy? – jak echo powtórzyła za nią
- Czy miłości – wreszcie odważyła się spojrzeć w oczy Alicji
- Wciąż kochasz Marka – bardziej stwierdziła, niż zapytała
- I nie potrafię przestać – czuła, że w kącikach oczu zbierają jej się łzy. Nie wiedziała, co ma robić, jak powinna postąpić. Nie chciała kiedyś żałować swojej decyzji.
- Kiedyś bardzo cię skrzywdził – zauważyła, ale po chwili milczenia dodała – Ale też chyba wiele zrozumiał. Zauważyłam, że się zmienił. Gdy wyjechałaś na Mazury, powiedział mi, że cię kocha. Nie wierzyłam mu, ale teraz widzę, że chyba się myliłam – Cieplakówna obrzuciła starszą koleżankę zaskoczonym spojrzeniem. Nigdy nie sądziła, że Milewska będzie optować za Dobrzańskim – Jeśli nie kochasz Piotra, nie wychodź za mąż z rozsądku. 

‘Weź swój biały kwiat, zanim przyjdzie grad
Zanim go połamie.
Sprawdź, czy wieje wiatr, zanim z okna spadł
I rozbił się w bramie’.

Dziś darował sobie wizytę w barze. Postanowił wypić tylko jednego drinka w domu. Jutro miało się odbyć posiedzenie zarządu. Podsumowanie ostatniego roku i jego powrót na stanowisko prezesa, a tym samym ostateczne odejście Uli. Musiał być w formie. Ojciec nigdy by mu nie wybaczył, gdyby przyszedł skacowany na zebranie udziałowców. Poza tym jego rozpieprzone życie osobiste nie mogło wpływać na zawodowe. Już dość rzeczy zawalił. Musiał wziąć się w garść. Koniec z kobietami, romansami, koniec z miłością. Praca jest jego jedyną nadzieją na to, by nie zwariować. Dochodziła dwudziesta, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. W duchu przeklinał Olszańskiego. Nie miał ochoty na pogaduszki z nim i wysłuchiwanie kazania, jak to powinien próbować dalej, a jak się nie uda, iść do kościoła i przerwać tę farsę. Ignorował przybysza, ale dzwonek nie milkł. Zirytowany ruszył do przedpokoju
- Seba, naprawdę nie mam ochoty… – huknął otwierając drzwi i urwał w połowie zdania zdając sobie sprawę, że po drugiej stronie nie stoi Olszański, a kobieta jego życia
- Odwołałam ślub – powiedziała prosto z mostu darując sobie formułkę powitania. Porwał ją w swoje ramiona, by nie widziała jego łez wzruszenia. Ich miłość się odrodziła niczym kwiat. Sztuka polegała teraz na tym, by dbać o nią tak, by trwała, jak najdłużej. 

‘Co-Opera’ – ‘Biały kwiat’

poniedziałek, 4 maja 2015

'Mezalians' IV ost.

- Nie chce mi się wstać – mruknął wtulając mocniej głowę w poduszkę – Ale musimy coś zjeść – skrzywił się przypominając sobie, jak chwilę wcześniej burczało mu w brzuchu - Jak to dobrze, że wziąłem dzisiaj wolne i możemy tak sobie leżeć i leżeć – wodził opuszkami palców po jej ramieniu  - Moja piękna – spojrzał na nią z wyraźnym zachwytem, na co spuściła wzrok speszona - to na co masz ochotę? Jajecznica, omlet, tosty?
- Nie taka piękna – chrząknęła
- Sugerujesz, że mam zły gust? – udał oburzenie – Na kobiecym pięknie znam się, jak mało kto. Chyba zapomniałaś, że jestem prezesem domu mody. A ty jesteś śliczna i będę ci to powtarzał tak długo, aż wreszcie uwierzysz – namiętnie pocałował ją w usta – Tosty? – zapytał po chwili
- Teraz to chyba bardziej jakieś danie lunchowe – zaśmiała się mierzwiąc mu włosy - Dochodzi dwunasta – wskazała na zegar wiszący na ścianie
- Czas przy tobie zdecydowanie za szybko mi płynie – jęknął usiłując wstać z sofy, którą aktualnie zajmowali i na podłodze salonu odnaleźć gdzieś swoje bokserki. Wczorajsza kolacja i maraton filmowy trochę się przeciągnęły. Nim zdążył wygrzebać się spod koca, którym byli okryci, w domu rozległ się dźwięk dzwonka. Spojrzała na niego zdezorientowana, ale i przerażona. Leżała naga, na środku jego salonu i nie wyobrażała sobie, żeby miał teraz przyjmować gości. Po chwili dzwonek zastąpiło energiczne pukanie. Wzruszył ramionami nic sobie nie robiąc z powodu wizyty niezapowiedzianego gościa.
- Udajemy, że nie ma nas w domu. W zasadzie to powinienem być teraz w firmie. Nikt mnie o tej porze nie odwiedza – szepnął i pochylił się, by pocałować jej szyję. Rozdzwoniła się jego komórka, która do tej pory spokojnie leżała na szklanym stoliku. Wręcz rzucił się po nią, przygniatając Ulę całym swoim ciężarem i gdy tylko dostrzegł na ekranie napis ‘mama’ szybko schował urządzenie pod poduszkę, by stłumić dźwięk rozchodzący się po całym mieszkaniu. Ulka widząc jego poczynania zaśmiała się radośnie, ale szybko przyłożył palec do jej ust konspiracyjnym szeptem mówiąc
- To mama. Pewnie to ona stoi pod drzwiami - W końcu telefon ucichł, a Helena Dobrzańska przestała dobijać się do drzwi. Głośno wypuścił powietrze - Całe szczęście, że sobie poszła. Ostatnio nago widziała mnie, gdy miałem trzy lata. I wolałbym, żeby tak zostało – znów roześmiała się na całe gardło – I z czego się śmiejesz? – rzekł z udawaną pretensją – Ty też nie masz nic na sobie – zauważył – I wolałbym, żeby wasze pierwsze spotkanie przebiegło jednak w pełnej garderobie – ucałował wnętrze jej dłoni i ruszył do łazienki. Rozkosznie się przeciągnęła.




Spacerowali po parku śmiejąc się i dyskutując. Opowiadał jej o Pshemko, który wpadł dziś w histerię z powodu nieodpowiedniego koloru wieszaków. Poczuł, że ktoś mu się intensywnie przygląda. Rozejrzał się dookoła i dostrzegł w bocznej alejce, zmierzające w ich stronę dwie kobiety. Lekko się spiął rozpoznając w jednej z nich swoją matkę, ale postanowił nie dać tego po sobie poznać.
- Dzień dobry synku – widział w oczach matki ogromne zaskoczenie. 
- Witaj mamo – cmoknął jej policzek i ucałował dłoń drugiej kobiety – Poznajcie się. Ula Cieplak, moja mama – dokonał prezentacji. Błękitnooka niepewnie wyciągnęła dłoń w stronę Dobrzańskiej, którą ta niechętnie uścisnęła. Starsza kobieta dosłownie przeszywała ją wzrokiem. Najwyraźniej rozpoznała w niej dziewczynę z przyjęcia – A to pani Teresa Niemirska, przyjaciółka mamy – blondynka z dużo większą sympatią powitała towarzyszkę Dobrzańskiego – Chętnie byśmy się z paniami przeszli – z wymuszonym uśmiechem ciągnął prezes – ale musimy się pożegnać. Jestem za pół godziny umówiony z Sebastianem na squasha. Udanego popołudnia – pożegnali się skinieniem głowy i nie dając Helenie dojść do głosu szybko odeszli czując na sobie wzrok Dobrzańskiej.
- Uf – szepnął, gdy oddalili się kilka metrów – Przynajmniej byłaś ubrana – spojrzał na nią wymownie, a jego oczy błyszczały rozbawieniem 
- Chyba nie była zachwycona na mój widok. Można się było spodziewać, że nie przypadnę jej do gustu – rzekła z grymasem, zagryzając dolną wargę
- To nie jej się masz podobać, tylko mnie – objął ją ramieniem – A ja nie narzekam – musnął ustami jej skroń – To co, lody?
- A squash? – zapytała zdziwiona
- Squasha mam jutro – odparł – Po prostu uważałem, że uroczy spacerek z moją mamą, a nade wszystko z jej wścibską przyjaciółką nie jest nam potrzebny tego popołudnia
Godzinę później wpadli do jego mieszkania całując się szaleńczo. Ściągając z jej ramion żakiet naparł na nią, kierując się w stronę sypialni
- Daj mi kwadrans – musnęła jego usta lekko się odsuwając. Patrzył na nią zaskoczony – Cała się lepię od potu – znów go pocałowała widząc jego zawiedzioną minę - Wezmę tylko prysznic i zaraz do ciebie wracam
- W takim razie weźmiemy razem – porwał ją na ręce i wszedł do łazienki




- Głodny jestem… Zamówimy pizzę? – podniósł się do pozycji siedzącej i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu swojego telefonu. Pokręciła głową rozbawiona
- Zauważyłam, że myślisz głównie o dwóch rzeczach. Jedzeniu i seksie
- O trzech. I o tobie – spojrzał na nią jednoznacznie i już po chwili rozpoczynali swoją kolejną, miłosną podróż
- Naprawdę zazdroszczę ci tego wygodnego łóżka – przeciągnęła się, gdy wreszcie uspokoili oddechy i mógł swoją uwagę poświęcić na przeglądanie menu największej sieci pizzerii w mieście
- Nie ma czego zazdrościć – szepnął nie odrywając wzroku od ekranu - Będziesz w nim mogła spać codziennie, gdy zdecydujesz się ze mną zamieszkać, a później zostać moją żoną – posłał jej szeroki uśmiech i klikając ostatni raz stwierdził – pizza będzie za pół godziny
- Ty chyba naprawdę jesteś bardzo głodny, bo zaczynasz bredzić – zignorował jej słowa i zapytał
- Ile chciałabyś mieć dzieci? – oparł głowę na ramieniu i zatonął w jej oczach
- No chyba żartujesz – roześmiała się
- Nie chcesz mieć ze mną dzieci? – zmarszczył brwi i wlepił w nią intensywne spojrzenie
- Marek, na boga znamy się od czterech tygodni!  Bo spotkania na bankiecie u twojej matki nawet nie liczę – zauważyła przytomnie
- No i co z tego – wzruszył ramionami i zaczął bawić się palcami jej dłoni - To co, dwójkę? Trójkę?
- Chłopca i dziewczynkę – szepnęła lekko skrępowana ich rozmową
- Idealnie – posłał jej zniewalający uśmiech i rozpoczął ustami wędrówkę po jej piersiach. Tą przyjemną dla obojga chwilę przerwał dzwonek. – Pizza? – zapytał narzucając na ramiona szlafrok – Przecież jest za wcześnie  - rzucił bardziej do siebie, niż do niej – Sprawdzę. Nigdzie się stąd nie ruszaj, bo zaraz do ciebie wracam – i rzeczywiście wrócił bardzo szybko – To mama. Nie ma cię tu – rzucił i zamykając szczelnie drzwi do sypialni i sprzątając po drodze porozrzucane części ich garderoby, które upchnął w stojącej w holu szafie na okrycia wierzchnie, wpuścił Dobrzańską do środka.
- Dzień dobry – rzekła mało przyjaznym tonem i nie czekając nawet na zaproszenie weszła do środka
- Przepraszam, że długo czekałaś, ale spałem – wyjaśnił uśmiechając się rozbrajająco, by ukryć swoje zdenerwowanie
- Rozumiem, że poprzedniej nocy ta kelnereczka nie dała ci spać – rzekła z przekąsem – Marek, w co ty się pakujesz? – spojrzała na niego karcąco
- A to jest chyba moja sprawa z kim się spotykam – odparł spokojnie. Za wszelką cenę nie chciał doprowadzić do awantury
- Twoja, dopóki publicznie się z nią nie prowadzasz i nie kompromitujesz mnie przed znajomymi. – rozsiadła się na sofie – Ale nie ważne – machnęła ręką - Umówiłam cię na weekend z Angeliką Canelotii. Jej ojciec jest prezesem firmy deweloperskiej na południu Włoch, a matka moją dobrą przyjaciółką z czasów szkolnych. Angelika jest teraz w Polsce. Pokażesz jej nasz domek na Mazurach. Może podczas tego weekendu przypadniecie sobie do gustu – Marek roześmiał się z drwiną
- Ja się chyba przesłyszałem. Nigdzie nie jadę. Z żadną Angeliką, ani z żadną inną. I przestań szukać mi żony! Poradzę sobie sam – rzekł stanowczo
- Właśnie widzę. Prowadzając się z hostessą! – ostatnie słowo wypluła z prawdziwą pogardą – Jak książę i służąca!
- Nie żyjemy w średniowieczu! – krzyknął oburzony - Ciebie to w ogóle nie obchodzi, że jestem z nią szczęśliwy? – zapytał z niedowierzaniem
- A można być szczęśliwym z hostessą!? – zaśmiała się kpiąco
- A jakie to ma znaczenie, czym się zajmuje?
- Kluczowe kochanie, kluczowe. Zamierzasz ją wprowadzić na salony? Wiesz jaki będzie skandal? Prezes domu mody i kelnerka! – huknęła – Będziesz pośmiewiskiem wśród znajomych! Nie dopuszczę do tego, żebyś wprowadził do naszej rodziny pierwszą, lepszą dziewczynę z ulicy! – spojrzała na niego gniewnie
- Dość! Nie będziesz jej więcej obrażać! To piękna, inteligentna i bystra dziewczyna, którą kocham! – wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo - Skończyła filologię angielską i administrację! Zna biegle angielski i francuski. A to, że jest kelnerką to efekt tego, że pochodzi ze skromnej rodziny, która nie ma znajomości. Takie są realia, że bez koneksji nie można znaleźć dobrej pracy – nerwowo krążył po salonie – Zresztą rozmawiałem już z Mirkiem Gruszczyńskim. Przydałby mu się tłumacz w firmie. Jeśli Ula będzie chciała, zmieni pracę. Jeśli nie, to nie. Mnie to naprawdę nie przeszkadza, czy jest dyrektorem w wielkiej korporacji, czy dziewczyną z firmy cateringowej. Bo mnie nie kręci jej stanowisko i pozycja, ale ona sama! – Dobrzańska z niedowierzaniem kręciła głową - Czy ja byłbym prezesem, gdyby nie firma założona przez ojca? Może byłbym dziś kurierem albo mechanikiem! A poza tym, ty już zapomniałaś, kim byłaś zanim wyszłaś za ojca? – zaśmiał się złośliwie - Tak, teraz jesteś prezesem fundacji. Eleganckie rauty, bankiety. Zaliczasz się do warszawskiej śmietanki. Ale wydaje mi się, że zapomniałaś, że zanim ojciec założył dom mody, notabene dzięki majątkowi dziadka, to byłaś zwykłą krawcową!  Więc bardzo cię proszę nie oceniaj Uli!
- Chyba się zapominasz – wysyczała wściekła
- Nie mamo – rzekł już spokojniej - to ty się zapominasz, mieszając się w mój związek. Jestem już dużym chłopcem i musisz mi pozwolić żyć po swojemu – Helena oburzona słowami syna, bez słowa opuściła jego mieszkanie. Dobrzański wziął dwa głębokie oddechy i nalał sobie szklankę wody, którą wypił duszkiem. I choć wiedział, że czeka go trudna przeprawa, że rodzina niełatwo zaakceptuje Ulę, to z drugiej strony czuł dumę. Wreszcie postawił sprawę jasno i zachował się jak mężczyzna, a nie syneczek, który daje się prowadzić za rękę i pozwala sobie wszystko narzucać. Ruszył w stronę sypialni, zdając sobie sprawę, że Ula słyszała całą kłótnię. Oboje w nerwach mówili dość głośno. Gdy tylko uchylił mahoniowe drzwi dostrzegł Ulę ubraną już w bieliznę i fioletowe cygaretki, które jeszcze kwadrans temu wisiały na oparciu fotela
- Nie wiedziałeś mojej bluzki? – zapytała rozglądając się po pomieszczeniu
- Co ty robisz? – stojąc w progu obserwował jej poczynania z niepokojem
- Szukam bluzki – odparła nawet na niego nie spoglądając – chyba zostawiłam ją wczoraj w przedpokoju, albo w łazience – chciała go wyminąć, ale zagrodził jej drogę ręką
- Przestań się wygłupiać! Miałaś zostać do jutra – przyciągnął ją do siebie i zamknął w swoich ramionach – Chyba nie pozwolimy, żeby moja matka zniszczyła nam tak cudowny dzień – szepnął
- Twoja matka nigdy mnie nie zaakceptuje – te cicho wypowiedziane słowa przepełnione były goryczą
- Do diabła z moją matką! – odsunął ją lekko, by móc tonąć w jej błękitnych oczach – Chciałem wyznać ci miłość w trochę innych okolicznościach – wzruszył ramionami - Planowałem zabrać cię w weekend do jakiego urokliwego hoteliku za miasto i podczas pikniku na polanie powiedzieć ci, co czuję… ale skoro już słyszałaś naszą kłótnię, to słyszałaś również, jak powiedziałem, że cię kocham – spuściła głowę, by po chwili spojrzeć w jego oczy i powiedzieć
- Ja ciebie też kocham, ale to nic nie znaczy… Dzieli nas zbyt wiele – jęknęła
- Nieprawda! – zaprotestował gwałtownie – To bardzo wiele znaczy. Daj mi chwilę – ruszył do przedpokoju w poszukiwaniu teczki. Po chwili ponownie znalazł się przy niej – To nie tak, miało wyglądać – pokręcił głową nieco zażenowany swoim nieprzygotowaniem – Nawet nie mam kwiatów – skrzywił się i wyciągnął z kieszeni szlafroka małe, czerwone pudełeczko – Wyjdziesz za mnie? – spojrzał w jej oczy z nadzieją i miłością. Zakryła usta dłonią, a gdy pierwszy szok minął westchnęła
- Marek… - chciała jeszcze coś powiedzieć, ale wtrącił się
- Wiem, jak to wygląda. Wiem, że możesz pomyśleć, że robię to na złość matce, ale to nieprawda. Zachwyciłem się tobą na tym pieprzonym bankiecie. Zakochałem się już na naszej pierwszej randce. Ja nigdy, dla żadnej kobiety nie straciłem tak głowy, jak dla ciebie…. I utwierdziłem się w przekonaniu, że ty i tylko ty, po naszej pierwszej, wspólnej nocy. Kupiłem ten pierścionek tydzień temu. Od razu chciałem ci się oświadczyć, ale bałem się, że się wystraszysz. W sumie znamy się miesiąc, ale jestem pewny, że chcę być tylko z tobą – uśmiechnął się i krótko musnął jej usta – Jeśli to dla ciebie za szybko, to oczywiście poczekam i dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz… ale chciałem, żebyś wiedziała, że cię kocham i że tylko ty możesz być moją żoną – łzy wzruszenia zaczęły płynąć po jej policzkach. Nigdy nie przypuszczała, że podczas tego dziwacznego bankietu, który obsługiwała, znajdzie mężczyznę swojego życia. Mężczyznę, do którego kompletnie nie pasowała, a ściślej mówiąc, do którego rodziny nie pasowała, a którego pokochała całym sercem. Oparł się czołem o jej i scałowywał słone krople z twarzy. 
- Kocham cię – szepnęła, gdy nieco się uspokoiła.
- Czy to kocham cię, jest jednoznaczne, ze słowem ‘tak’? – chciał się upewnić. A gdy delikatny uśmiech zagościł na twarzy i skinęła głową, szybko wsunął jej na palec pierścionek i porwał w ramiona, obracając się kilkakrotnie w koło.