Bardzo niechętnie, ale jednak wziął
sobie jej prośbę do serca. Zamienił swoje ulubione kraciaste koszule na nieco bardziej
stonowane, oficjalne. Kolorowe spodnie zostały zastąpione popielatymi, do
sportowego garnituru, który kupił na najważniejsze spotkania. Bardzo tego nie
lubił. Wyznawał zasadę, że świat jest na tyle szary, iż ludzie powinni swoim
strojem wprowadzać do niego trochę życia. Uwielbiał kolory, uwielbiał się nimi
bawić, zestawiać je ze sobą, ale miał świadomość, że na jakiś czas musi z tego
zrezygnować. Nie chciał utrudniać.
Kilka minut po czternastej pojawił
się w jej gabinecie. Taksówka, która miała zawieźć ich do hotelowej kawiarni
już czekała. Wyglądała pięknie. Już od progu obrzucił ją zachwyconym
spojrzeniem. Grafitowa sukienka idealnie podkreślała jej figurę. Delikatne
marszczenia uwydatniały biust, a czarne szpilki wydłużały jej zgrabne nogi.
Musiał przyznać, że coraz bardziej mu się podobała. Chociaż i tak największą
uwagę zawsze skupiał na jej oczach. Niezwykle błękitnych. Jeszcze nigdy w życiu
takich nie widział. Spojrzała na niego z uznaniem i komplementowała zmianę
wizerunku. Oboje wyglądali naprawdę dobrze.
Gdy jechali w stronę Centrum jego
komórka zadzwoniła. Rozmawiał krótko, konkretnie, po angielsku. Słyszała jak
mówił, że w tym roku nie będzie brał udziału, że da szansę swoim kolegom po
fachu, zapewnił, że w kolejnych latach z pewnością nie odmówi i po raz kolejny
będzie świętował. Poinformował również, że zatrzymały go w Polsce na dłużej
sprawy rodzinne. Nie dopytywała o co chodzi, nie wypadało.
Przywitali się z prezesem i jego
asystentką. Negocjacje zakończyły się sukcesem. Niewiele się wtrącał oddając
jej pole do popisu. Była nieustępliwa, walczyła o jak najlepsze warunki dla
firmy. Imponowała mu. Przez całe spotkanie asystentka prezesa ItalFashion
obdarowywała go przeciągłymi spojrzeniami i tajemniczymi uśmiechami. Sprawiał
wrażenie, że zupełnie tego nie zauważa. Zamiast na atrakcyjnej
dwudziestoparolatce o południowej urodzie, całą swoją uwagę skupiał na pani
dyrektor. Dokumenty zostały podpisane. Ula wyraźnie odetchnęła. Gdy wychodzili
z Marriotta usłyszała za plecami głos prezesa
- To może w ramach świętowania
nowego kontraktu zjemy razem późny lunch? – spojrzała na niego nieco
zaskoczona. Uśmiechnęła się przepraszająco i odparła
- Nic z tego. Muszę jeszcze
dzisiaj skończyć zestawienia z ostatniego kwartału i chociaż zacząć sprawdzać
kolokwia… W przeciwnym wypadku nie wyrobię się do środowego wykładu.
- Jasne – posłał jej niewyraźny
uśmiech – Jeśli wszystkie potrzebne materiały masz ze sobą, to jedź od razu do
domu. Ja sobie poradzę w firmie
- Ok. W takim razie do
poniedziałku – pomógł jej wsiąść do taksówki i poczekał aż odjedzie. Przywołał
następny samochód.
W kolejnym tygodniu Ula znów
pracowała na podwójnych obrotach. Za dziesięć dni mieli lecieć do Madrytu na
Fashion Week. Starała się trzymać rękę na pulsie, starała się o niczym nie
zapomnieć. Ania ustalała z organizatorami miejsce ich pobytu, transport z lotniska,
godzinę pokazu i konferencji prasowej. Ula dbała, by mistrz miał zapewnione
odpowiednie warunki, by wszystkie jego zachcianki były spełniane. Poprosiła
nawet obsługę techniczną o zakup specjalnego nawiewu w olejkami eterycznymi,
gdyż Pshemko twierdził, że w oparach jaśminu lepiej mu się pracuje. Sebastian
wraz z asystentem Pshemko przeprowadzali casting. Trzeba było wybrać pięć modelek,
które polecą do Hiszpanii. Plik dokumentów leżał na jej biurku. Czekały tylko
na podpis prezesa. Z niepokojem spojrzała na zegarek. Dochodziła jedenasta, a
Dobrzańskiego wiąż nie było. Komórki też nie odbierał. Miała świadomość, że
jeśli te papiery nie wyjdą dziś z firmy nie zdążą ze wszystkim na czas. Przed dwunastą
dostała telefon od Ani, że Marek właśnie pojawił się na piątym piętrze.
Błyskawicznie ruszyła w tamtym kierunku. Gdy wpadła do sekretariatu, zdążyły
się zamknąć za nim drzwi. Weszła bez pukania. Była zirytowana. Znów porzucił
korporacyjne kolory na rzecz śliwkowych spodni, białej koszuli i szarych
trampek. Postanowiła darować sobie uwagę na ten temat. Obok biurka postawił
wielką czarną torbę i spojrzał na nią z uśmiechem
- Cześć – rzucił uradowany. Ten
jego uśmieszek doprowadzał ją teraz do furii
- Czy ty wiesz, która jest
godzina? – zapytała ostro – Od trzech godzin wszystko stoi, bo czekamy tylko na
twój podpis
- Wybacz – rzucił, odbierając od
niej dokumenty – rano było genialne światło i postanowiłem pojechać na chwilę w
plener – zadowolony z siebie puścił jej oczko. Szlak ją trafił
- Na chwilkę? – zapytała sarkastycznie
– Genialne światło? Plener? – wierzyć jej się nie chciało – Przyszłam do biura
godzinę wcześniej, odwalam za ciebie całą robotę, a ty tak po prostu pojechałeś
porobić sobie zdjęcia! – wysyczała przez zaciśnięte zęby – No oczywiście, czego
ja się mogłam spodziewać.
- Ale przecież nic się nie stało –
próbował bagatelizować
- No jasne! Ja zapomniałam, że my
inaczej myślimy! Upierdliwa ekonomistka i beztroski artysta nie mogą się
dogadać! Mam dość! Nie zamierzam ciągnąć twojej firmy za uszy do góry, kiedy ty
najzwyczajniej w świecie masz wszystko w nosie! – wyszła trzaskając drzwiami.
Westchnął. Sądził, że nic się nie stanie, jak przyjedzie troszkę później. I tak
niewiele pomagał, na wielu rzeczach po prostu się nie znał. Sądził, że być może nikt nawet
nie zwróci uwagi na jego nieobecność. Chwycił teczkę z papierami i wyszedł z
gabinetu.
Usłyszała pukanie. Drzwi uchyliły
się nieznacznie i ujrzała filiżankę kawy. Po chwili pojawiła się druga dłoń z niewielkim
talerzykiem, na którym pysznił się sernik z owocowym sosem. Zobaczyła
Dobrzańskiego. Pierwsza złość już minęła. Za wszelką cenę starała się zachować
powagę. Miała nadzieję, że ten jej wybuch jakoś na niego wpłynie i zacznie
poważniej podchodzić do pracy w firmie.
- Chciałem cię przeprosić i nieco
osłodzić tę pracę ze mną – powiedział stawiając przed nią kawę i ciastko – Wiem,
że ci nie pomagam, że wszystko jest na twojej głowie. Niby się staram, niby
chciałbym, ale mi nie wychodzi. Boję się, że coś spieprzę i będzie z tego
więcej szkody niż pożytku. Stąd ta moja bierność. Firma to nie mój świat… -
westchnął – co nie oznacza, że podzielam twój pogląd… Uważam, że nie
upierdliwa, za to poświęcająca się całą sobą ekonomistka, ma szansę dogadać się
z fotografem drugiej klasy, który faktycznie, bywa czasem beztroski – od momentu,
gdy pojawiła się przed jej biurkiem, tonął w tym błękitnym spojrzeniu. Musiała
przyznać, że zrobił na niej dobre wrażenie tym co powiedział.
- Jeśli obiecasz, że następne
plenery będziesz sobie urządzał w weekendy, a dziś pomożesz mi wszystkie
zestawienia poskładać w jedno, to jestem w stanie puścić ten incydent w niepamięć
– wciąż starała się zachować powagę, by nie zorientował się, że już od dobrych
kilkunastu minut nie jest na niego wściekła
- Słowo harcerza – uśmiechnął się
i wymownie spojrzał na sernik. Wzięła kęs i odparła ze śmiechem, wywracając
oczami
- W zasadzie to jestem na diecie
- Żartujesz? – obruszył się –
Masz świetną figurę – jego wzrok był pełen zachwytu – Niejedna modelka mogłaby
ci zazdrościć…
- Dobra, dobra – zaśmiała się
uroczo
Fashion Week zbliżał się wielkimi
krokami. Do wylotu zostały trzy dni. Gdy o osiemnastej wyłączyła komputer i
zaczęła zbierać się do wyjścia mogła z czystym sumieniem powiedzieć, że
wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Mijała właśnie sekretariat, gdy
dostrzegła zmierzającego w jej kierunku Marka. Zdziwiła się, że jeszcze jest w
pracy. Widząc jej pytające spojrzenie pospieszył z wyjaśnieniem
- Siedziałem nad folderem
promującym firmę. Mam kilka propozycji. Po powrocie z Hiszpanii musimy je
przedyskutować. Może część z nich uda się wprowadzić z życie wraz z nową
partią.
- Jasne – odparła zmęczona i
mijając go ruszyła do windy – Do jutra
- Poczekaj – usłyszała za plecami
– Dasz się zaprosić na kolację? – posłał jej tajemniczy uśmiech i z
wyczekiwaniem wpatrywał się w oczy. Ta propozycja automatycznie ją otrzeźwiła.
Zmęczenie uciekło gdzieś w dal, a jej rozum zaczął pracować na najwyższych obrotach
- Wybacz, ale nie mam siły. Od
kilku dni śpię po kilka godzin dziennie. O niczym innym teraz nie marzę, jak o
łóżku - na ostatnie słowo oczy Marka pociemniały - Powoli zapominam, jak wygląda moje mieszkanie – spojrzała na niego
przepraszająco
- To może jutro, pojutrze? – nie dawał
za wygraną
- Marek… – westchnęła, chciała
dość dodać, ale nie pozwolił jej. Jej mina mówiła wszystko.
- Jasne – uśmiechnął się niewyraźnie
– Nie musisz się tłumaczyć… Dostałem kosza. Zdarza się – na jego twarzy malował
się zawód – Do jutra – rzucił i nim się obejrzała zniknął w swoim gabinecie.
Poczuła się głupio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz