Marek cały weekend spędził z Sarą
sam. Ula pojechała do Rysiowa wyjaśnić ojcu całą tą z pozoru skomplikowaną
sytuację. Cieplak już od kilku tygodni wiedział, że jego córka przenosi się do
Polski, ale nie bardzo znał powód jej decyzji. Sądził, że była szczęśliwa z
Simonem, że ma wspaniałą pracę. Musiała mu wytłumaczyć dlaczego zdecydowała się
na powrót, gdzie teraz będzie pracować, gdzie mieszaka, a przede wszystkim jaką
rolę w jej życiu odgrywa Marek. Chciała też spędzić trochę czasu z Beatką,
dlatego zdecydowała się zostać w Rysiowie dwa dni. Tymczasem Marek świetnie się
bawił z małą Michalską. Od tego wyjazdu do Sopotu systematycznie sobie ją
zjednywał, zyskiwał jej przychylność, aż później całkowicie ją zawojował. Spełniał
każdą jej prośbę, chciał by czuła się dobrze w nowym miejscu i w nowej
rzeczywistości. Zabrał ją do kina, następnego dnia do ZOO. Zaplanował ten
weekend bardzo szczegółowo. I odniósł zamierzony skutek. Podczas tych dwóch dni
spędzonych tylko we dwoje, mała po raz pierwszy zwróciła się do niego ‘wujku’,
a nie ‘Marek’ jak miała w zwyczaju. Był
szczęśliwy i dumny z siebie, że udało mu się poukładać relacje z tą blond
księżniczką.
Marek miał rację, co do zainteresowania mediów jego osobą, ale koniec końców nie było tak źle. Nie wystawali pod ich osiedlem, nie śledzili każdego jego kroku. Kilku dziennikarzy zgłosiło się do FD z prośbą o wywiad w związku z jego rozwodem. Konsekwentnie odmawiał komentarza. Skupił się na pracy i swojej nowej rodzinie. Był w stałym kontakcie z mecenasem Koneckim. Niecierpliwie wyczekiwał kolejnej rozprawy. Miał nadzieję, że tym razem Paulina pojawi się w sądzie. Dwa dni przed rozprawą minął ją na korytarzu FD. ‘Ooo, raczyła się wreszcie pojawić w pracy. No proszę!’.
- Paulina, pamiętasz, że w
czwartek mamy rozprawę – rzucił, gdy oboje znaleźli się w socjalnym
- Pamiętam – odparła nawet na
niego nie spoglądając
- Mam nadzieję, że tym razem
przyjdziesz
- Mam w tym czasie kosmetyczkę –
spojrzała prosto w jego oczy i uśmiechnęła się drwiąco. W Marku się aż
zagotowało. Jej bezczelność przechodziła ludzkie pojęcie.
- Masz kosmetyczkę? – spojrzał na
nią z politowaniem – Jak długo zamierzasz ciągnąć tą grę? Sądzisz, że się
rozmyślę, że odpuszczę? – wlepił w nią wyczekujące spojrzenie
- Nie. Czekam, aż zdecydujesz się
na moją propozycję – odparła najspokojniej w świecie, popijając swoje espresso.
Prychnął – Chcę to załatwić polubownie. Naprawdę chcesz rozwodu z orzekaniem o
winie? Przecież to ty mnie zostawiłeś i odszedłeś do innej kobiety. Każdy sąd
przyzna mi rekompensatę. Ja chcę to załatwić bez prania brudów.
- Jeśli myślisz, że oddam ci
firmę, to się grubo mylisz – rzucił jej pogardliwe spojrzenie i wściekły
wyszedł z firmy. Musiał ochłonąć.
Spacerując uliczkami parku zastanawiał się jakim cudem wcześniej nie dostrzegał jaka Paulina jest naprawdę. To nigdy nie była wielka miłość z jego strony, ale początkowo dogadywali się całkiem dobrze. Teraz dopiero dostrzegał, że tak naprawdę nigdy nie znał swojej żony.
Weszła do domu wykończona. Przez
ostatnie dwa dni nie robiła nic innego, jak próbowała się zorientować w
sytuacji banku. Pochłaniało to całą jej energię, ale czuła, że powoli wychodzi
na prostą. Z salonu dochodziły głosy jakiejś zaciętej dyskusji. Ruszyła w
tamtym kierunku. Na sofie dostrzegła Marka. Siedział z poluzowanym krawatem,
podwiniętymi rękawami koszuli, w ręku dzierżąc szklaneczkę whiskey. Naprzeciwko
niego siedział elegancki mężczyzna koło czterdziestki, przeglądał jakieś
dokumenty, popijając co rusz kawę.
- Dzień dobry – rzuciła do progu.
Marek uśmiechnął się szeroko na jej widok. Nieznajomy wstał.
- Witaj kochanie – Marek podniósł
się z zajmowanego miejsca i krótko musnął jej usta – poznaj proszę mecenasa
Koneckiego – wskazał na mężczyznę Dobrzański, by po chwili spojrzeć z miłością
na swoją kobietę i powiedzieć w kierunku mężczyzny – A to właśnie kobieta
mojego życia – uśmiechnęła się do niego, jednocześnie karcąc go spojrzeniem i
wyciągnęła rękę do mężczyzny
- Urszula Cieplak
- Michał Konecki – pocałował jej
dłoń i uśmiechnął się serdecznie.
- Siadaj z nami – odparł
Dobrzański, wskazując na miejsce obok siebie – prowadzimy właśnie naradę
wojenną – mówiąc to obaj panowie uśmiechnęli się nieznacznie, chociaż doskonale
widziała, że Marek nie jest w najlepszym humorze
- Znów nie przyszła? – zapytała
jednocześnie splatając ich dłonie.
- Ty ją chyba znasz lepiej niż ja
– z nutą goryczy odparł Dobrzański. Cieszył się, że już ma ją przy sobie. Było
mu łatwiej. Gdyby wciąż była w Dublinie nie wiedział, czy dałby sobie radę.
Potrzebował jej wsparcia.
- Panie Marku – odezwał się
wreszcie prawnik, który skończył studiować dokumenty – tak, jak mówiłem
wcześniej, proponuję zmienić pozew. Ja oczywiście jeszcze dzisiaj wystosuję
pismo do sądu o przeprowadzenie rozprawy pod nieobecność pozwanej, ale sądzę,
że zostanie odrzucony w obecnej sytuacji. Państwo macie kontakt, pracujecie w
jednej firmie, pani Paulina nigdzie nie wyjechała, więc macie możliwość
porozumieć się co do daty rozprawy. Jeśli zmienimy pozew na orzeczenie o pana
winie, nie będzie miała pola ruchu – spokojnie, acz rzeczowo tłumaczył mecenas.
- Dobrze mecenasie, niech pan
działa. Nie zamierzam rozwodzić się z tą kobietą do końca życia. – mocniej
ścisnął dłoń Cieplakówny – proszę mi tylko powiedzieć, co z firmą?
- Sprawa jest prosta. Orzekając o
rozpadzie małżeństwa z pana winy, do czego jak sądzę konsekwentnie próbowałby
doprowadzić prawnik pańskiej żony, sąd wyda nakaz zadośćuczynienia. Pan i tak
chciał zostawić żonie dom i część oszczędności, więc niewiele się w tej kwestii
zmieni. Ja proponuję zaniżyć nieco kwotę, jaką chce jej pan oddać, bo sąd
zwykle przyznaje więcej, niż jest zaproponowane. O jakiej kwocie była mowa
poprzednio?
- Dwieście pięćdziesiąt tysięcy.
To jest jakieś siedemdziesiąt procent oszczędności, jakie udało mi się uzbierać
podczas trwania naszego małżeństwa.
- W takim razie proponuję wpisać
dom plus dwieście tysięcy – Marek kiwnął głową, dając tym samym znak, że godzi
się na propozycję Koneckiego – Jeśli chodzi o firmę, nie ma możliwości, ażeby
pani Febo jej się domagała. To była darowizna pana rodziców na pańską rzecz i
to jeszcze przed zawarciem małżeństwa. Nawet w przypadku orzeczenia o pana
winie, nie ma podstaw prawnych, by odebrać panu udziały. Jedyną osobą, która
mogłaby pana tych udziałów pozbawić są pańscy rodzice, ale to również trzeba by
załatwiać za pośrednictwem notariusza, za obopólną zgodą. Proszę się nie
martwić. Pańska żona najwyraźniej chce pana zdenerwować. Nie sądzę, by
którykolwiek z moich kolegów utwierdzał ją w przekonaniu, że istnieje choćby
cień szansy, by pan jej tą firmę oddał w formie odszkodowania za rozpad
małżeństwa.
- Cieszę się – odezwał się w
końcu Dobrzański – Dziękuję mecenasie.
- Będzie mi pan dziękował, jak
doprowadzę sprawę do końca. A teraz państwo wybaczą, ale się pożegnam. Chcę
jeszcze dzisiaj dostarczyć dokumenty do sądu, by rozprawa odbyła się najpóźniej
za dwa miesiące – zaczął zbierać swoje rzeczy – Wiem, że zależy panu na czasie
i wcale się nie dziwię – spojrzał z wyraźnym zachwytem na Ulę, która
uśmiechnęła się nieznacznie. – Do widzenia – znów pocałował jej dłoń
- Odprowadzę pana – ruszył za
Koneckim w stronę przedpokoju.
Wrócił do salonu i przytulił ją
mocno, szepcząc jej do ucha ‘jak dobrze, że ciebie mam’.
Rodzina Cieplaków przyjęła go dość
serdecznie. Podobnie jak Sary, podbił także serce nastoletniej Beatki. Jaśkowi
imponował jego sportowy samochód. Kiedyś już był w Rysiowie, ale wtedy nie miał
okazji poznać jej rodzeństwa. Teraz nadrabiał zaległości. Józef odnosił się do
niego z sympatią, ale i pewnym dystansem. Nie podobał mu się fakt, że
Dobrzański wciąż jest żonaty. Uspokoił się, gdy zapewnili go, że sprawa
rozwodowa jest już w toku. Podczas tej wizyty Cieplak uważnie ich obserwował.
Dostrzegał każde spojrzenie Marka, które posyłał jego najstarszej córce,
widział z jaką uwagą traktował małą Sarę, która dla Cieplaka była jak wnuczka.
Musiał stwierdzić, że na kilometr było widać, iż Dobrzańskiemu bardzo zależy na
tych dwóch kobietkach. Miał nadzieję, że jego córka będzie szczęśliwa.
Ula po kilku ciężkich dniach wreszcie odnalazła się w nowej pracy. Była naprawdę dobra, a to jej nowemu zespołowi nie bardzo się podobało. Wymagała od nich wiele, ale dużo wymagała także od siebie. W Irlandii było inaczej. Tam wszystkim zależało na sukcesie banku, na bycie numerem jeden, ale przede wszystkim na dobrej atmosferze w pracy i współpracy. W Dublinie wszyscy sobie pomagali. Tutaj był istny wyścig szczurów, a osoba wyróżniająca się pracowitością i profesjonalizmem nie tylko nie była lubiana, ale rzucano jej kłody pod nogi. Nie poddawała się i nie przejmowała się tą małą sympatyczną atmosferą. Nie skarżyła się. Markowi też nic nie mówiła. Gdy podczas wieczornych masaży, które serwował jej niemal regularnie, by ją odprężyć, pytał jak w pracy, zapewniała go, że jest zadowolona i wszystko idzie dobrze. Przecież wiedziała, że był wtedy przeciwny, a na dodatek pewnie by sobie wyrzucał, że to dla niego rzuciła fajną posadę. Całe szczęście wiedziała, że to przejściowe. Trzeba zacisnąć zęby i przejść przez to, bo awans i zamiana zespołu czaiła się tuż za rogiem, a później jeszcze kilka szczebli i wreszcie znajdzie się na Placu Konstytucji, gdzie było jej miejsce.
Świetny wpis. Będę na pewno tu częściej.
OdpowiedzUsuń