Wczoraj
wyleciała do Irlandii. Od tamtego wieczoru nie odezwała się. On też nie chciał
się narzucać… Zwłaszcza, że dość wylewnie się z nią pożegnał po tej kolacji.
Niby się uśmiechała, nie była zła, nie opieprzyła go, nie uciekła, ale mimo
wszystko nie wiedział, czy się przypadkiem nie zagalopował. To była chwila,
ułamek sekundy. Od momentu, gdy zobaczył ją idącą w jego stronę w blasku
zachodzącego słońca, miał ogromną ochotę ją pocałować. W hotelu to był impuls.
Pragnął znów poczuć smak jej ust i udało się, choć pocałunek trwał ledwie
sekundę.
Żałował, że nie odezwała się, że nie chciała się z nim spotkać choć jeszcze
jeden raz. ‘Może zadzwoni i sama się odezwie… A jeśli nie? Jeśli nie, to
odczekam z tydzień i sam zadzwonię’. Jego rozmyślania przerwało wejście
Sebastiana do gabinetu. Nawet nie pamiętał o czym kumpel do niego mówił. Skupił
się na tym, by jak najszybciej pozbyć się go z prezesowskiej sofy. Chciał być
sam. Sam ze swoim myślami. Od poniedziałkowej kolacji niemal każdego dnia, a
zwłaszcza każdej nocy zastanawiał się jakby wyglądało teraz jego życie, gdyby
wtedy nie wjechała do Nowego Jorku, gdyby on nie wyjechał do Włoch i czekał na
jej powrót, gdyby nie stracili kontaktu. Oczami wyobraźni widział ich jako
szczęśliwe małżeństwo, widział ich dzieci. ‘Dziewczynka i chłopiec. Grześ i
Ola’ – uśmiechnął się na myśl o potomstwie. ‘Paula twierdziła, że nie jest
stworzona do siedzenia w pieluchach. Zresztą czy można mieć dzieci z kobietą,
którą nie darzy się bezgraniczną miłością?’
Po tygodniu zadzwonił do niej. Okazało się, że pojutrze przylatuje do Warszawy.
Na dwa dni, w sprawach służbowych. W czwartek miała umówione kilka spotkań, ale
zgodziła się zjeść z nim lunch w piątek. Umówili się w tym samym miejscu co
wtedy. Chciał odebrać ją z lotniska, nie zgodziła się. Twierdziła, że będzie na
nią czekał kierowca z banku i nie ma sensu by on przyjeżdżał, skoro i tak tuż
po przylocie ma biznes lunch. Od kiedy dowiedział, że się za kilkadziesiąt
godzin będzie w Warszawie niemal go roznosiło. Nie mógł skupić się na pracy…
Ba, na niczym nie mógł się skupić. Najważniejsze było dla niego to, że o
trzynastej w piątek znów ją zobaczy.
Wyglądała przepięknie. Elegancka sukienka, delikatny makijaż, idealnie upięte
włosy. Cieszyła się na to spotkanie, widział to w jej oczach. Przywitała go
pocałunkiem w policzek. Spędzili cudowne dwie godziny. Żartowali, śmiali się,
rozmawiali o głupotach. Nie było Pauli, Simona, ich życia prywatnego. Chcieli
ten czas spędzić miło i tak też się stało. Cudownie czuli się w swoim
towarzystwie. Było jak za dawnych lat.
- Wiesz, że świetnie się czuję w twoim towarzystwie… – zaczęła
-Ja w twoim również – przerwał jej z rozbrajającym uśmiechem
- Ale muszę wracać do hotelu. O dziewiętnastej mam samolot, a muszę się jeszcze
spakować
- Chcesz mnie tutaj porzucić – odparł tonem pięciolatka, któremu mama nie chce
kupić lizaka
- Nie chcę, ale niebawem będę musiała – do prawda, mogłaby tak z nim siedzieć
cały dzień i całą noc, ale samolot na nią nie poczeka
- To zrobimy tak, odwiozę cię na lotnisko, a ty w zamian za to teraz pójdziesz
ze mną na krótki spacer – zobaczył, że chce coś powiedzieć, więc szybko dodał –
i nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu – roześmiała się.
- Chciałam tylko powiedzieć, że z przyjemnością się przejdę. Przecież wiesz, że
uwielbiam Łazienki.
Uregulował rachunek i wolnym krokiem ruszyli w kierunku Pałacu na Wodzie.
Stanęli ramię w ramię nad wodą, karmili kaczki świetnie się przy tym bawiąc.
Każde z nich powróciło myślami do wydarzeń z Paryża. Tam również wybrali się na
spacer, też stali nad wodą, karmili kaczki i… całowali się. W tym samym
momencie spojrzeli sobie prosto w oczy. Miał ochotę ją pocałować, ale nie
wiedział, czy może sobie na to pozwolić. Spojrzał w jej oczy i zobaczył niemą
zgodę. Też tego pragnęła, widział to, czuł to. Zbliżył swoją twarz i złączył
ich usta w delikatnym pocałunku. Poczuł, że pogłębia pocałunek, zaczyna
przeczesywać dłonią jego włosy. Żadne z nich nie wiedziało, ile tak stali,
zatraceni w namiętnym pocałunku. Niechętnie się od niej oderwał i spojrzał jej
w oczy. Śmiały się do niego. Z nutą niepewności wyciągnął w jej kierunku dłoń.
W lot pojęła o co mu chodzi i po chwili zastanowienia podała mu swoją, ściśle
splatając ich palce. Szybkim krokiem ruszyli w kierunku wyjścia z parku. Już w
windzie niemal rzucił się na nią. W jej plecy wbijała się poręcz, ale teraz nie
to było najważniejsze. Najważniejsze było to, że są tutaj, są tutaj razem. Gdy
zamknęły się za nimi drzwi jej hotelowego pokoju pośpiesznie zaczął ją
rozbierać. Ona nie pozostawała mu dłużna. Żadne z nich nie myślało o tym co
będzie potem, o swoich obecnych związkach, o otaczającym ich świecie. Byli oni,
tu i teraz i wyłącznie to się liczyło.
Stała przed nim całkowicie naga. Wciąż tak samo piękna jak kilka lat temu.
Przejechał dłonią po linii jej kręgosłupa. Przyciągnęła go bliżej siebie.
Chciała każdą komórką swojego ciała czuć jego ciepło, zapach. Delikatnie,
niczym najcenniejszy skarb, położył ją na śnieżnobiałej pościeli. Zatracili się
w szaleńczym pocałunku. Na jej dekolcie znaczył wilgotne ścieżki swoimi ustami,
a jego dłonie błądziły po jej pośladkach. Był całkowicie skupiony na niej. Jej
szczęście, jej rozkosz dawały mu ogromną satysfakcję. Upajał się jej szczęściem.
Był niezwykle czuły. Dbał o każdy szczegół, kontrolował każdy swój ruch.
Rozpalał ją do granic wytrzymałości. Oddychała coraz ciężej. Jej lekko zamglony
wzrok odszukał jego stalowoszare oczy. Spojrzała na niego znacząco, dając mu
jednocześnie znak, że dłużej nie wytrzyma, że marzy o tym, by poczuć go w
sobie. Nie pozwolił jej dłużej czekać. Gwałtownie złączył ich ciała powodując,
że na moment oboje wstrzymali oddech. Poruszał się w niej rytmicznie, upajając
się widokiem jej falujących piersi. Ich przyspieszone oddechy wypełniały
pomieszczenie. Zamknął ją szczelnie w swoich ramionach. Teraz jeszcze
intensywniej czuła jego zapach. Spływające po jego skórze kropelki potu rosiły
jej ciało. Oboje nabrali równego, szaleńczego tempa. Wspólnie zmierzali do
krainy niebywałej rozkoszy. Ula niemal wiła się pod nim. Czuł, że nadchodzi
spełnienie. Przyspieszył. Wyjątkowa fala rozlała się po ich ciałach zapierając
dech w piersiach. Oboje na moment stracili kontakt z rzeczywistością. Po chwili
Marek odzyskał jasność umysłu. Oparł głowę na łokciu i patrzył na Ulę. Wciąż
miała oczy zamglone oparami rozkoszy. Uśmiechnął się z rozczuleniem i złożył
delikatny pocałunek na jej skroni.
- Dziękuję, to było cudowne – szepnął parząc jej w oczy
-Ty jesteś cudowny – odparła z uśmiechem. Położył się tuż obok niej i
przyciągnął do siebie. Wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi.
-Wiesz kiedy ostatni raz się tak czułem? – zapytał bawiąc się kosmykami jej
głosów. Mruknęła cicho dając mu do zrozumienia, że nie ma pojęcia – W Paryżu,
kiedy kochaliśmy się po raz ostatni. Wiesz, gdy później zacząłem układać sobie
życie bez ciebie… z czasem zaczęło mi się wydawać, że wszystko jest ok. Ale gdy
zamykałem oczy, każdej nocy widziałem ciebie. Później to minęło, ale przez te
wszystkie lata nie czułem się dobrze. Niby byłem spełnionym facetem, który ma
fajne auto, super stanowisko… ale to było spełnienie wyłącznie w sensie
zawodowym. Prywatnie nigdy tego szczęścia w pełnie nie zaznałem – odsunął się
nieznacznie, by spojrzeć jej w oczy - I gdy teraz zastanawiam się czego mi
brakowało, odpowiedź jest tak oczywista. Ciebie. Przez te wszystkie lata
najbardziej brakowało mi ciebie – na potwierdzenie tych musnął jej usta. Znów
się zatracili, ale tą chwilę przyjemności przerwała Ula
- Która godzina? – zapytała zdając sobie sprawę z faktu, że przy Marku
kompletnie straciła głowę, poczucie czasu.
- Siedemnasta czterdzieści – powiedział spoglądając na zegarek. Nie
przywiązywał większej wagi do wypowiadanych słów
- O Boże! – krzyknęła z przerażeniem i wyskoczyła z łóżka z prędkością światła
– Za godzinę mam samolot – rzuciła, pośpiesznie zbierając swoje ubrania
rozrzucone wokół łóżka. Dobrzańskiemu momentalnie zrzedła mina. Ta bajeczna
chwila zapomnienia miała za moment się skończyć, a może…
- A nie możesz przebukować biletu? – zapytał z nadzieją, że się zgodzi
-Marek, proszę cię. Wiesz, że muszę wracać do Dublina- powiedziała poważnym
tonem, pośpiesznie pakując swoje drobiazgi do walizki
- Ale dlaczego? Przecież jest weekend.
- Proszę cię, nie zachowuj się jak dziecko- odparła nieco ostrzej niż
zamierzała. Po chwili jednak zdała sobie sprawę, że trochę przesadziła –
Przepraszam. Po prostu jutro muszę być w Irlandii. Odwieziesz mnie na lotnisko?
- Przecież obiecałem- odparł niechętnie zakładając koszulę
Nie rozmawiali ze sobą do momentu wejścia do hali odlotów. Ona najpierw biegła
jak w ukropie zbierając swoje rzeczy z hotelowego pokoju, a później pogrążona
była w swoich myślach. Martwiła się, czy dojadą na czas. W końcu było piątkowe
popołudnie, a droga z Mokotowa na Okęcie przebiegała przez najbardziej
zatłoczone ulice Warszawy. Zastanawiała się również nad tym, co stało się
kilkadziesiąt minut temu. Chciała tego, nie mogła zaprzeczyć. Pragnęła poczuć
się znów tak wyjątkowo, jak wyjątkowo czuła się tylko w jego ramionach, ale… No
właśnie, zawsze jest jakieś ‘ale’. ‘Ale nie da się ukryć, że stałam się
kochanką żonatego faceta’. Sama nie wiedziała jak ma się zachować. Czy
zakończyć tą znajomość i nigdy więcej się z nim nie spotkać, czy brnąć w ten
romans dalej. ‘Całe szczęście, że wracam do Dublina. Będę miała czas spokojnie
się nad tym zastanowić’. On miał do nie żal i wcale nie próbował tego ukryć.
Nie rozumiał dlaczego nie chce zostać z nim chociaż jeden dzień dłużej.
Wiedział, że jest weekend, że nie spieszy się do pracy, że po prostu chce tam
wrócić. W terminalu znaleźli się o osiemnastej trzydzieści. Zdążyła. Kolejna do
odprawy nie była długa, więc wszystko przebiegło po jej myśli. W ciągu
kilkunastu minut nadała bagaż i stanęła naprzeciw Dobrzańskiego. Widziała, że
jest mu przykro, widziała, że najchętniej zatrzymałby ją nawet teraz. Nie
bardzo wiedziała, od czego zacząć to pożegnanie
- Dziękuję, że ze mną przyjechałeś
- Kiedy znów się zobaczymy? – zapytał wprost intensywnie się w nią wpatrując.
Starał się wyczytać z jej oczu co dzieje się w jej środku, ale nie bardzo mu to
wychodziło
- Nie wiem – powiedziała zgodnie z prawdą. Wiedziała, że nie na taką odpowiedź
czekał
- Jasne – odparł ironicznie. Był zły, a ona doskonale to widziała – czyli
uciekasz ode mnie– dodał zrezygnowany
- Nie uciekam – zaprzeczyła natychmiast
- No takie odnoszę wrażenie. Zresztą trudno tak nie pomyśleć
- Wiesz, że mój przyjazd do Warszawy nie zależy tylko ode mnie – starała się
jakoś wybrnąć z tej sytuacji – ja mam pracę i…
- I Simona – dokończył za nią
- Wiesz dobrze, że nie chodzi o Simona – Ich rozmowę przerwał komunikat obsługi
lotniska, iż pasażerowie lotu do Dublina proszeni są o niezwłoczne zgłoszenie
się do wyjścia numer osiem – muszę już iść- powiedziała głaszcząc dłonią jego
policzek. Złożyła na jego ustach delikatny pocałunek i ruszyła w stronę
odpowiedniej bramki. Zrobiła już kilka kroków, gdy poczuła, jak ktoś szarpie za
rękę. Marek gwałtownie przyciągnął ją do siebie i wpił się w jej usta.
Pocałunek pełen był szaleństwa i namiętności. Oderwała się od niego i oparła
swoje czoło o jego – Zadzwonię – obiecała i ostatni raz musnęła jego usta.
Zniknęła wśród innych podróżujących
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz