Obudziły go szmery w pokoju. Nim
otworzył oczy przejechał dłonią po drugiej stronie łóżka. Nie było jej tam. Tak
bardzo chciał się obudzić wtulony w jej ciało. Niechętnie podniósł się do
pozycji półleżącej i stwierdził, że siedzi przy stoliku i kończy się malować. Uśmiechnął
się do siebie. Dopiero przy niej rozumiał co oznacza słowo ‘szczęście’.
- I tak najpiękniejsza jesteś bez
tych wszystkich szminek, tuszy i podkładów – powiedział cicho, tym samym
sprawiając, że odwróciła się w jego stronę. Patrzył na nią tym swoim figlarnym
spojrzeniem.
- To miło, że tak myślisz, ale
nie pójdę na spotkanie bez odpowiedniego przygotowania – odparła wracając do
przerwanej czynności
- Zaraz, zaraz – odparł lekko
zdezorientowany. Naciągnął bokserki na swoje biodra i ruszył w jej kierunku –
na jakie spotkanie?
- W banku – rzuciła obojętnie
- Ty chyba żartujesz! – odparł
lekko oburzony, stając tuż za nią – przyjechałaś tylko na trzy dni i byłem
święcie przekonany, że ten krótki czas spędzimy tylko we dwoje. Bez pracy,
spotkań, telefonów. Tylko ty i ja. Dopiero co przyjechałaś, zaraz wyjeżdżasz, a
ja nawet nie zdążę się tobą cieszyć – mówił tonem pięciolatka, któremu rodzice
nie chcą kupić zabawki
- Kochanie, uwierz, że od tej
rozmowy wiele zależy. Obiecuję, że to nie zajmie mi więcej, jak godzinę.
Wytrzymasz tyle? – spytała z maślanymi oczami i złożyła pocałunek na jego
torsie
- A mam inne wyjście? – odparł
wciąż naburmuszony- Trudno, pójdę w tym czasie na zakupy. Muszę kupić sobie
jakąś koszulę i bokserki. Nie zamierzam jechać po rzeczy do domu. A to –
chwycił w palce obrączkę i zdjął ją – nie będzie mi już potrzebne. O której
masz to spotkanie?
- Za godzinę – odparła patrząc na
zegarek
- Świetnie, zdążymy jeszcze zjeść
razem śniadanie. Daj mi kwadrans – musnął jej usta i ruszył do łazienki.
Zjedli w hotelowej restauracji. Przed
budynkiem pożegnał ją gorącym pocałunkiem i wsadził do taksówki. Odjechała w
stronę Śródmieścia, a on pojechał do galerii handlowej. Miał kupić sobie parę
drobiazgów na najbliższe dni. Mijając kolejne butiki wyjął z kieszeni wyciszony
telefon. Spojrzał na wyświetlacz, który pokazywał dziesięć nieodebranych
połączeń. Sześć od Pauli, dwa od Sebastiana, jedno z firmy i jedno od matki. W
sumie nic dziwnego, że wydzwaniają. Zniknął bez słowa. Zadzwonił do Seby
informując, że będzie w poniedziałek i jednocześnie prosząc, by dzisiaj go
zastąpił. Wyjawił przyjacielowi, że Ula przyleciała do Warszawy i chce z nią
spędzić trochę czasu. Olszański dość obrazowo opisał mu zachowanie Pauli, która
od rana w firmie przypomina chmurę gradową. Dobrzański jednak nie miał zamiaru
dzwonić do żony. Takich spraw nie załatwia się przez telefon. Wybrał jeszcze
numer matki. Rozmawiał z nią możliwie krótko i rzeczowo. Przeprosił, że nie
odebrał, zapewnił, że wszystko w porządku i że wszystko jej wyjaśni po
weekendzie. Tak. Na rozmowy z rodziną czas będzie po weekendzie. Teraz jest
tylko dla Uli. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że za kwadrans powinna być
wolna. Szybko opuścił sklep i ruszył w kierunku polskiej centrali Irish Banku
mieszczącej się przy Placu Konstytucji. Zaparkował możliwie blisko. Zadzwonił.
Wciąż miała wyłączony telefon, dlatego miał pewność, że spotkanie jeszcze trwa.
Miał wolną chwilę, więc spokojnym krokiem udał się do kwiaciarki, która nieopodal
przystanku autobusowego miała swoje stoisko. Dziś się nie wahał. Wybrał bukiet
dwudziestu jeden czerwonych róż. Gdy wracał do auta zobaczył, jak wychodzi z
siedziby banku. Po chwili był przy niej. Spojrzała na niego zaskoczona
- Marek? A co ty tu robisz?
- Nie cieszysz się? – zapytał
przekornie
- Oczywiście, że się cieszę, ale
sądziłam, że będziesz na mnie czekał w hotelu
- Postanowiłem zrobić ci
niespodziankę, a poza tym porywam cię. Najpierw na spacer, a później na obiad –
podał jej kwiaty
- Dziękuję. Są śliczne –
powiedziała przytulając bukiet do siebie
- Ty jesteś śliczna – spojrzał na
nią z miłością i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.
Zaprowadził ją w kierunku auta i
ruszyli w stronę Wisły. Spacerowali objęci nadwiślańskim bulwarem. Świeciło
słońce, wiał lekki wiatr, a oni milczeli. Nie potrzebowali słów. Wystarczyło,
że byli razem. Zabrał ją na obiad na Stare Miasto. Nawet nie dał jej szansy
zajrzeć do karty. Od razu poprosił kelnera o dwie porcje pieczonej kaczki w
pomarańczach. Ula uśmiechnęła się na wspomnienie ich wyjątkowej kolacji sprzed
ośmiu lat, gdy raczyli się tym pysznym daniem.
- Pamiętałeś – powiedziała rozmarzonym
głosem. Posłał jej szeroki uśmiech, ukazując dołeczki, które tak uwielbiała. Oczywiście,
że pamiętał tamten wieczór, jeden z najpiękniejszych, jakie spędzili razem. I
pamiętał również, jak stwierdziła wtedy, że kaczka to jej ulubione danie.
- Pamiętam każdą chwilę, którą
spędziliśmy razem. Te miesiące spędzone z tobą to najlepszy czas w moim życiu.
Kochała go. Naprawdę go kochała.
Teraz chyba nawet bardziej niż te kilka lat temu. Jej uczucie z pewnością jest
dojrzalsze, bo i ona dorosła. Pomyślała, że ten obiad to świetna okazja, by
porozmawiać o jej planach na przyszłość. Byli razem i powinna się już teraz
podzielić z nim tymi rewelacjami.
- Nie zapytasz jak spotkanie? –
zaczęła tajemniczo
- Wolałem nie rozmawiać o pracy,
ale skoro nalegasz. Jak spotkanie?
- Powinieneś być zadowolony. Ty
nie możesz przenieść się do Irlandii ze względu na firmę, więc ja przenoszę się
do Polski – powiedziała to celowo w tak obojętny sposób, jakby informowała go o
tym, że jutro ma padać deszcz. Jego oczy rozbłysły, a na twarzy pojawił się
niepewny uśmiech.
- Ale jak to? – zapytał z lekkim
niedowierzaniem
- Normalnie. Trochę to potrwa
zanim się przeniesiemy z Sarą, ale wszystko jest na dobrej drodze, byśmy już
niedługo zamieszkały na stałe w Warszawie
- Chcesz zrezygnować z pracy? –
spojrzał na nią badawczo. Owszem, chciał mieć ją blisko, ale nie może od niej
wymagać takiego poświęcenia – Kochanie, osiągnęłaś tam już pewną pozycję, ja
nie chcę byś dla mnie rezygnowała z kariery. Ja nie mam prawa tego do ciebie
wymagać – chciała coś powiedzieć, ale nie dał jej szans – Kocham cię i chcę z
tobą być, ale nie mogę pozwolić, byś rzuciła cały swój dorobek i przeniosła się
do kraju. Ciężko pracowałaś na swój sukces, nie każdy w tak młodym wieku może
się pochwalić stanowiskiem dyrektora departamentu jednego z największych banków
w Europie. Ja porozmawiam z ojcem, może uda się zorganizować to tak, bym
kierował firmą na odległość. Zostanę w Polsce na czas rozwodu, a później
przylecę do ciebie. Jak się nie uda rozwiązać sprawy z FD w ten sposób, to może
chociaż otworzę tam jakaś małą filię i zajmę się tamtym rynkiem… a firmę
najwyżej zostawię Aleksowi – z rozbawieniem przysłuchiwała się temu
słowotokowi.
- Marek – udało jej się wreszcie
wtrącić – ja nie zamierzam rezygnować z pracy. Przenoszę się do polskiego
oddziału. Co prawda nie będę już dyrektorem departamentu kredytów centrali, ale
prezes Kosiński zaproponował mi stanowisko konsultanta do spraw obsługi klienta
zagranicznego.
- To zdecydowanie poniżej twoich
kwalifikacji – odparł natychmiast
-
Owszem, ale za kilka miesięcy ma się zwolnić miejsce szefa doradców klienta
biznesowego, a stamtąd już tylko krok do fotela dyrektora placówki.
- Tam byłaś jedną z
najważniejszych osób w centrali, a tu chcesz być dyrektorem banku w Pcimiu? – zapytał
z lekką pretensją w głosie. Marzył o tym, by byli razem, ale nie kosztem jej
kariery. Nie może pozwolić, by poświęciła dla niego wszystko.
- Coś za coś. A poza tym nie w
Pcimiu, tylko na przykład w Piasecznie – roześmiała się – Marek, podczas pracy
w Irlandii wiele się nauczyłam, jestem dobra w tym co robię, więc ani się
obejrzysz, a będę miała swój gabinet w biurowcu na Placu Konstytucji.
- Nie zgadzam się – powiedział zdecydowanie
- Ale ja już postanowiłam.
Kochanie, wybacz, ale ja ciebie nie proszę o zgodę. Ja cię informuję i
chciałabym byś przyjął do wiadomości i zaakceptował moją decyzję. Od dawna
myślałam o powrocie do kraju, ale nigdy nie rozmawiałam z kierownictwem o
przenosinach do Polski. Teraz nadarzyła się okazja. Tęsknię za rodziną. Sara
także dobrze się tu czuje. Była w Warszawie trzy razy, chce poznać kraj swojej
matki. Obiecałam, że w przyszłym roku przyjadę z nią tu na całe wakacje, a
teraz będzie miała okazję przyjechać wcześniej i zostać tu na stałe –
przyglądał się jej uważnie, w skupieniu analizują to, co powiedziała.
- Sam nie wiem – westchnął ciężko
- Zaufaj mi – zapewniła go,
splatając ich palce. Pogładził kciukiem wierzch jej dłoni i ponownie zatonął w
jej chabrowych oczach
- A co będzie, jak ona mnie nie
zaakceptuje? Wywracamy jej życie do góry nogami… - odparł niepewnie
- Jak będzie widziała, że jestem
z tobą szczęśliwa, z pewnością cię zaakceptuje. To bardzo rozsądna dziewczynka.
Polubicie się – uśmiechnął się blado. Trochę się bał spotkania z Sarą. Nie miał
doświadczenia w kontaktach z dziećmi. Nawet nie wiedział, czy będę potrafił
odnaleźć z nią wspólny język.
- To kiedy przenosicie się od
Polski?
- Muszę uzgodnić wszystko z
prezesem, wdrożyć kogoś na moje miejsce. To z pewnością zajmie miesiąc. Poza
tym muszę porozmawiać z Simonem. Właśnie, a propos Simona. Jak przedstawia się
kontrakt, który podpisaliście?
- Nie rozumiem?
- Jak wygląda procedura w
przypadku zerwania umowy? Ja nie sądzę, by on chciał kontynuować współpracę z
FD, jak się dowie, że jesteśmy razem. Poza tym rozwiązanie umowy będzie nawet
lepsze dla ciebie. On teraz nie będzie ochoczo promował twojej marki – pokiwał głową
ze zrozumieniem. No tak, nie pomyślał o współpracy z Inisem. Musi szczegółowo
przejrzeć umowę.
- Poproszę prawnika, by
zorientował się jak to wygląda. Myślisz, że będzie się mścił, za to, że odbiłem
mu ukochaną kobietę? – roześmiała się gorzko
- Nigdy aż taką ukochaną nie
byłam. To nie jest i nigdy nie był związek z serii ‘wielka miłość’. To pewien
rodzaj układu. Ale z pewnością dotknie to jego męskiej dumy – mocniej ścisnął
jej dłoń – Po przylocie porozmawiam z nim. Muszę jakoś zaplanować wyprowadzkę,
a na dodatek jestem właścicielką połowy mieszkania.
- Może polecę z tobą? Chociaż na
dwa dni… - zapytał dając jej znak, że jest i wspiera, a ona może na niego
liczyć
- Nie. Sama muszę to rozwiązać. A
jak twoja żona już wie?
- Sądzę, że się domyśla, ale
jeszcze z nią nie rozmawiałem. W poniedziałek jej powiem i tego dnia mecenas
złoży papiery w sądzie – uśmiechnęła się do niego blado. Jakby nie patrzeć
wychodzi na to, że rozbija małżeństwo. Co prawda niezbyt szczęśliwe i bez
dzieci, ale mimo wszystko miał to być związek na całe życie. Dostrzegł, że jest
obok niego ciałem, a duchem gdzieś odpłynęła. Wpadł na pewien pomysł –
Kochanie, skoro sprowadzicie się tutaj dopiero za kilka tygodni, może wcześniej
ja przyjadę na kilka dni do Dublina, albo ty przyjedziesz z Sarą na jakieś trzy
– cztery dni i pojedziemy na przykład do Krakowa, albo do Sopotu. Co ty na to?
Dobrze by było, żebyśmy się z Sarą poznali wcześniej…
- Jasne. Musimy coś zaplanować –
posłała mu uroczy uśmiech. Musnął jej wargi.
Jeszcze długa droga nim będą
razem w pełni szczęśliwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz