B

środa, 19 czerwca 2013

'Spotkanie po latach' VII

Obudziły go szmery w pokoju. Nim otworzył oczy przejechał dłonią po drugiej stronie łóżka. Nie było jej tam. Tak bardzo chciał się obudzić wtulony w jej ciało. Niechętnie podniósł się do pozycji półleżącej i stwierdził, że siedzi przy stoliku i kończy się malować. Uśmiechnął się do siebie. Dopiero przy niej rozumiał co oznacza słowo ‘szczęście’.
- I tak najpiękniejsza jesteś bez tych wszystkich szminek, tuszy i podkładów – powiedział cicho, tym samym sprawiając, że odwróciła się w jego stronę. Patrzył na nią tym swoim figlarnym spojrzeniem.
- To miło, że tak myślisz, ale nie pójdę na spotkanie bez odpowiedniego przygotowania – odparła wracając do przerwanej czynności
- Zaraz, zaraz – odparł lekko zdezorientowany. Naciągnął bokserki na swoje biodra i ruszył w jej kierunku – na jakie spotkanie?
- W banku – rzuciła obojętnie
- Ty chyba żartujesz! – odparł lekko oburzony, stając tuż za nią – przyjechałaś tylko na trzy dni i byłem święcie przekonany, że ten krótki czas spędzimy tylko we dwoje. Bez pracy, spotkań, telefonów. Tylko ty i ja. Dopiero co przyjechałaś, zaraz wyjeżdżasz, a ja nawet nie zdążę się tobą cieszyć – mówił tonem pięciolatka, któremu rodzice nie chcą kupić zabawki
- Kochanie, uwierz, że od tej rozmowy wiele zależy. Obiecuję, że to nie zajmie mi więcej, jak godzinę. Wytrzymasz tyle? – spytała z maślanymi oczami i złożyła pocałunek na jego torsie
- A mam inne wyjście? – odparł wciąż naburmuszony- Trudno, pójdę w tym czasie na zakupy. Muszę kupić sobie jakąś koszulę i bokserki. Nie zamierzam jechać po rzeczy do domu. A to – chwycił w palce obrączkę i zdjął ją – nie będzie mi już potrzebne. O której masz to spotkanie?
- Za godzinę – odparła patrząc na zegarek
- Świetnie, zdążymy jeszcze zjeść razem śniadanie. Daj mi kwadrans – musnął jej usta i ruszył do łazienki.
 Zjedli w hotelowej restauracji. Przed budynkiem pożegnał ją gorącym pocałunkiem i wsadził do taksówki. Odjechała w stronę Śródmieścia, a on pojechał do galerii handlowej. Miał kupić sobie parę drobiazgów na najbliższe dni. Mijając kolejne butiki wyjął z kieszeni wyciszony telefon. Spojrzał na wyświetlacz, który pokazywał dziesięć nieodebranych połączeń. Sześć od Pauli, dwa od Sebastiana, jedno z firmy i jedno od matki. W sumie nic dziwnego, że wydzwaniają. Zniknął bez słowa. Zadzwonił do Seby informując, że będzie w poniedziałek i jednocześnie prosząc, by dzisiaj go zastąpił. Wyjawił przyjacielowi, że Ula przyleciała do Warszawy i chce z nią spędzić trochę czasu. Olszański dość obrazowo opisał mu zachowanie Pauli, która od rana w firmie przypomina chmurę gradową. Dobrzański jednak nie miał zamiaru dzwonić do żony. Takich spraw nie załatwia się przez telefon. Wybrał jeszcze numer matki. Rozmawiał z nią możliwie krótko i rzeczowo. Przeprosił, że nie odebrał, zapewnił, że wszystko w porządku i że wszystko jej wyjaśni po weekendzie. Tak. Na rozmowy z rodziną czas będzie po weekendzie. Teraz jest tylko dla Uli. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że za kwadrans powinna być wolna. Szybko opuścił sklep i ruszył w kierunku polskiej centrali Irish Banku mieszczącej się przy Placu Konstytucji. Zaparkował możliwie blisko. Zadzwonił. Wciąż miała wyłączony telefon, dlatego miał pewność, że spotkanie jeszcze trwa. Miał wolną chwilę, więc spokojnym krokiem udał się do kwiaciarki, która nieopodal przystanku autobusowego miała swoje stoisko. Dziś się nie wahał. Wybrał bukiet dwudziestu jeden czerwonych róż. Gdy wracał do auta zobaczył, jak wychodzi z siedziby banku. Po chwili był przy niej. Spojrzała na niego zaskoczona
- Marek? A co ty tu robisz?
- Nie cieszysz się? – zapytał przekornie
- Oczywiście, że się cieszę, ale sądziłam, że będziesz na mnie czekał w hotelu
- Postanowiłem zrobić ci niespodziankę, a poza tym porywam cię. Najpierw na spacer, a później na obiad – podał jej kwiaty
- Dziękuję. Są śliczne – powiedziała przytulając bukiet do siebie
- Ty jesteś śliczna – spojrzał na nią z miłością i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.
Zaprowadził ją w kierunku auta i ruszyli w stronę Wisły. Spacerowali objęci nadwiślańskim bulwarem. Świeciło słońce, wiał lekki wiatr, a oni milczeli. Nie potrzebowali słów. Wystarczyło, że byli razem. Zabrał ją na obiad na Stare Miasto. Nawet nie dał jej szansy zajrzeć do karty. Od razu poprosił kelnera o dwie porcje pieczonej kaczki w pomarańczach. Ula uśmiechnęła się na wspomnienie ich wyjątkowej kolacji sprzed ośmiu lat, gdy raczyli się tym pysznym daniem.
- Pamiętałeś – powiedziała rozmarzonym głosem. Posłał jej szeroki uśmiech, ukazując dołeczki, które tak uwielbiała. Oczywiście, że pamiętał tamten wieczór, jeden z najpiękniejszych, jakie spędzili razem. I pamiętał również, jak stwierdziła wtedy, że kaczka to jej ulubione danie.
- Pamiętam każdą chwilę, którą spędziliśmy razem. Te miesiące spędzone z tobą to najlepszy czas w moim życiu.
Kochała go. Naprawdę go kochała. Teraz chyba nawet bardziej niż te kilka lat temu. Jej uczucie z pewnością jest dojrzalsze, bo i ona dorosła. Pomyślała, że ten obiad to świetna okazja, by porozmawiać o jej planach na przyszłość. Byli razem i powinna się już teraz podzielić z nim tymi rewelacjami.
- Nie zapytasz jak spotkanie? – zaczęła tajemniczo
- Wolałem nie rozmawiać o pracy, ale skoro nalegasz. Jak spotkanie?
- Powinieneś być zadowolony. Ty nie możesz przenieść się do Irlandii ze względu na firmę, więc ja przenoszę się do Polski – powiedziała to celowo w tak obojętny sposób, jakby informowała go o tym, że jutro ma padać deszcz. Jego oczy rozbłysły, a na twarzy pojawił się niepewny uśmiech.
- Ale jak to? – zapytał z lekkim niedowierzaniem
- Normalnie. Trochę to potrwa zanim się przeniesiemy z Sarą, ale wszystko jest na dobrej drodze, byśmy już niedługo zamieszkały na stałe w Warszawie
- Chcesz zrezygnować z pracy? – spojrzał na nią badawczo. Owszem, chciał mieć ją blisko, ale nie może od niej wymagać takiego poświęcenia – Kochanie, osiągnęłaś tam już pewną pozycję, ja nie chcę byś dla mnie rezygnowała z kariery. Ja nie mam prawa tego do ciebie wymagać – chciała coś powiedzieć, ale nie dał jej szans – Kocham cię i chcę z tobą być, ale nie mogę pozwolić, byś rzuciła cały swój dorobek i przeniosła się do kraju. Ciężko pracowałaś na swój sukces, nie każdy w tak młodym wieku może się pochwalić stanowiskiem dyrektora departamentu jednego z największych banków w Europie. Ja porozmawiam z ojcem, może uda się zorganizować to tak, bym kierował firmą na odległość. Zostanę w Polsce na czas rozwodu, a później przylecę do ciebie. Jak się nie uda rozwiązać sprawy z FD w ten sposób, to może chociaż otworzę tam jakaś małą filię i zajmę się tamtym rynkiem… a firmę najwyżej zostawię Aleksowi – z rozbawieniem przysłuchiwała się temu słowotokowi.
- Marek – udało jej się wreszcie wtrącić – ja nie zamierzam rezygnować z pracy. Przenoszę się do polskiego oddziału. Co prawda nie będę już dyrektorem departamentu kredytów centrali, ale prezes Kosiński zaproponował mi stanowisko konsultanta do spraw obsługi klienta zagranicznego.
- To zdecydowanie poniżej twoich kwalifikacji – odparł natychmiast
-  Owszem, ale za kilka miesięcy ma się zwolnić miejsce szefa doradców klienta biznesowego, a stamtąd już tylko krok do fotela dyrektora placówki.
- Tam byłaś jedną z najważniejszych osób w centrali, a tu chcesz być dyrektorem banku w Pcimiu? – zapytał z lekką pretensją w głosie. Marzył o tym, by byli razem, ale nie kosztem jej kariery. Nie może pozwolić, by poświęciła dla niego wszystko.
- Coś za coś. A poza tym nie w Pcimiu, tylko na przykład w Piasecznie – roześmiała się – Marek, podczas pracy w Irlandii wiele się nauczyłam, jestem dobra w tym co robię, więc ani się obejrzysz, a będę miała swój gabinet w biurowcu na Placu Konstytucji.
- Nie zgadzam się – powiedział zdecydowanie
- Ale ja już postanowiłam. Kochanie, wybacz, ale ja ciebie nie proszę o zgodę. Ja cię informuję i chciałabym byś przyjął do wiadomości i zaakceptował moją decyzję. Od dawna myślałam o powrocie do kraju, ale nigdy nie rozmawiałam z kierownictwem o przenosinach do Polski. Teraz nadarzyła się okazja. Tęsknię za rodziną. Sara także dobrze się tu czuje. Była w Warszawie trzy razy, chce poznać kraj swojej matki. Obiecałam, że w przyszłym roku przyjadę z nią tu na całe wakacje, a teraz będzie miała okazję przyjechać wcześniej i zostać tu na stałe – przyglądał się jej uważnie, w skupieniu analizują to, co powiedziała.
- Sam nie wiem – westchnął ciężko
- Zaufaj mi – zapewniła go, splatając ich palce. Pogładził kciukiem wierzch jej dłoni i ponownie zatonął w jej chabrowych oczach
- A co będzie, jak ona mnie nie zaakceptuje? Wywracamy jej życie do góry nogami… - odparł niepewnie
- Jak będzie widziała, że jestem z tobą szczęśliwa, z pewnością cię zaakceptuje. To bardzo rozsądna dziewczynka. Polubicie się – uśmiechnął się blado. Trochę się bał spotkania z Sarą. Nie miał doświadczenia w kontaktach z dziećmi. Nawet nie wiedział, czy będę potrafił odnaleźć z nią wspólny język.
- To kiedy przenosicie się od Polski?
- Muszę uzgodnić wszystko z prezesem, wdrożyć kogoś na moje miejsce. To z pewnością zajmie miesiąc. Poza tym muszę porozmawiać z Simonem. Właśnie, a propos Simona. Jak przedstawia się kontrakt, który podpisaliście?
- Nie rozumiem?
- Jak wygląda procedura w przypadku zerwania umowy? Ja nie sądzę, by on chciał kontynuować współpracę z FD, jak się dowie, że jesteśmy razem. Poza tym rozwiązanie umowy będzie nawet lepsze dla ciebie. On teraz nie będzie ochoczo promował twojej marki – pokiwał głową ze zrozumieniem. No tak, nie pomyślał o współpracy z Inisem. Musi szczegółowo przejrzeć umowę.
- Poproszę prawnika, by zorientował się jak to wygląda. Myślisz, że będzie się mścił, za to, że odbiłem mu ukochaną kobietę? – roześmiała się gorzko
- Nigdy aż taką ukochaną nie byłam. To nie jest i nigdy nie był związek z serii ‘wielka miłość’. To pewien rodzaj układu. Ale z pewnością dotknie to jego męskiej dumy – mocniej ścisnął jej dłoń – Po przylocie porozmawiam z nim. Muszę jakoś zaplanować wyprowadzkę, a na dodatek jestem właścicielką połowy mieszkania.
- Może polecę z tobą? Chociaż na dwa dni… - zapytał dając jej znak, że jest i wspiera, a ona może na niego liczyć
- Nie. Sama muszę to rozwiązać. A jak twoja żona już wie?
- Sądzę, że się domyśla, ale jeszcze z nią nie rozmawiałem. W poniedziałek jej powiem i tego dnia mecenas złoży papiery w sądzie – uśmiechnęła się do niego blado. Jakby nie patrzeć wychodzi na to, że rozbija małżeństwo. Co prawda niezbyt szczęśliwe i bez dzieci, ale mimo wszystko miał to być związek na całe życie. Dostrzegł, że jest obok niego ciałem, a duchem gdzieś odpłynęła. Wpadł na pewien pomysł – Kochanie, skoro sprowadzicie się tutaj dopiero za kilka tygodni, może wcześniej ja przyjadę na kilka dni do Dublina, albo ty przyjedziesz z Sarą na jakieś trzy – cztery dni i pojedziemy na przykład do Krakowa, albo do Sopotu. Co ty na to? Dobrze by było, żebyśmy się z Sarą poznali wcześniej…
- Jasne. Musimy coś zaplanować – posłała mu uroczy uśmiech. Musnął jej wargi.
Jeszcze długa droga nim będą razem w pełni szczęśliwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz