B

wtorek, 21 maja 2013

Miniaturka IV

Od kilkunastu dni szukał domu. Tamten, który dzielił z Pauliną, zostawił jej. Została mu jdnak na koncie pokaźna suma oszczędności. Dalsze wynajmowanie nie miało sensu. Zresztą  w tym mieszkaniu nie czuł się w pełni szczęśliwy. Przejrzał tysiące ofert, setki zdjęć. Wybrał dwa domy na przedmieściach Warszawy. Ładne domki, w stylu zupełnie nie przypominające tego, w który mieszkał przez ostatnie siedem lat. Konstancin od razu umieścił na drugim miejscu. W sumie nie chciał mieszkać tak blisko rodziców, ale budynek i ogromny ogród niewątpliwie mu się podobał. Priorytetowo interesował go dom w Józefowie. Willa prezentowała się bardzo dobrze, a i do FD miałby niewiele ponad trzydzieści minut drogi. Na stole w konferencyjnej pomiędzy kolejnymi kartkami budżetu Gusto rozrzucone były zdjęcia domów. Ula weszła po nowe wyliczenia i rzuciła wzrokiem na fotografie. Przyjrzała im się z zainteresowaniem i obrzuciła Dobrzańskiego pytającym spojrzeniem
- Kupujesz dom?
- Tak, właśnie się przymierzam. Mam dość tej klitki na Siennej. Rozglądam się już od kilku tygodni, ale jak dotąd nie było nic interesującego. I wczoraj właśnie trafiłem na dwa domy. Umówiłem się dzisiaj z pośrednikiem na oglądanie tego – podał jej zdjęcie – W sumie cena jest bardzo atrakcyjna, nie ma na co czekać – mówił pełen entuzjazmu
- Fajnie – odparła, starając się, by zabrzmiało to jak najbardziej obojętnie
- A może – przerwał na chwilę analizując, czy za chwilę go nie opieprzy… Postanowił zaryzykować – A może pojechałabyś ze mną i pomogła mi podjąć decyzję. Nie ukrywam, że chciałbym usłyszeć czyjeś zdanie. Seba odpada, bo przydałoby się kobiece oko. Moja mama pojechała z ojcem do Szwajcarii i tylko ty mi zostałaś – delikatnie się uśmiechnął. Zaskoczyła ją jego prośba, ale przecież czemu miałaby mu nie pomóc. W końcu są przyjaciółmi.
- Jasne. Czemu nie. O której?
- Umówiłem się na osiemnastą. To nie jest daleko i nawet w czasie popołudniowego szczytu nie powinniśmy jechać dłużej, jak czterdzieści minut.
- No to jesteśmy umówieni. Od siedemnastej jestem do twojej dyspozycji.
- Dzięki – uśmiechnął się
Dojechali kilkanaście minut przed czasem. Cicha, spokojna okolica wywarła na nich pozytywne wrażenie. Przy wykostkowanej ulicy Wiolinowej usytuowanych było jak dotąd osiem budynków. Resztę terenu stanowiły puste działki, a jakieś pięćset metrów dalej rozpoczynał się las. Wszystkie domy wydawały się nowe, ale co ważne, nie nowoczesne. Zatrzymali się pod posesją numer sześć. Przez solidne ogrodzenie można było dostrzec rozłożysty dom z poddaszem, otoczony ogromnym ogrodem pośród sosnowych drzew. Mimo, że byli wcześniej, przedstawiciel agencji nieruchomości już czekał.
- O witam panie Marku. Dzień dobry pani. Zapraszam – powiedział przystojny blondyn około trzydziestki – Tak, jak było podane w ogłoszeniu, dom jest do kupienia od zaraz – rozpoczął swój monolog, prowadząc ich w stronę drzwi wejściowych – Właściciel pobudował go trzy lata temu, ale z przyczyn osobistych zmuszony był wyemigrować do Francji. Budynek jest w świetnym stanie, tak naprawdę nawet nie trzeba malować. Duży salon z kominkiem, przestronna kuchnia otwarta na jadalnię – oprowadzał ich po kolejnych pomieszczeniach – gabinet i łazienka. Obok garażu jest też niewielka spiżarnia i suszarnia. Garaż oczywiście dwustanowiskowy, bardzo przestronny, pokaże państwu później. Na górze duża sypialnia z osobną łazienką i wyjściem na taras od strony ogrodu, cztery mniejsze sypialnie i łazienka. Dość duże pomieszczenie odchodzące od korytarza za schodami zostało zaaranżowane na kącik zabaw dla dzieci. Ogród bardzo przestronny, z niewielkim oczkiem wodnym i ogromnym tarasem. Tak do końca nie został jeszcze zaadoptowany, więc mogą go państwo urządzić według własnej wizji. Sąsiedzi naprawdę bardzo mili. Młode rodziny w większości z małymi dziećmi. Państwo macie już dzieci? – zapytał. Zaskoczył ich. Marek widząc zmieszanie Uli szybko odpowiedział
- Jeszcze nie
- Wszystko przed państwem – uśmiechnął się przyjaźnie - Jadąc pewnie państwo widzieli, że na rogu jest niewielki sklepik, trzy ulice dalej znajduje się szkoła podstawowa, nieco dalej gimnazjum z basenem. Przy sąsiadującej ulicy mieści się prywatny żłobek i przedszkole. Z mojej strony to tyle. Zostawię państwa samych, byście mogli raz jeszcze na spokojnie przejść się po domu i podyskutować. Jakbym był potrzebny, będę na tarasie – uśmiechnął się serdecznie i przez ogromne, przeszkolone drzwi wyszedł na zewnątrz.
Oboje byli pod wrażeniem. Gdy agent oprowadzał ich po budynku, bardzo uważnie ją obserwował. Wszystkie jej reakcje, uśmiechy, spojrzenia.
- I co o tym sądzisz? – spytał stojąc na środku salonu
- Dom jest świetny, okolica też bardzo interesująca…. Zastanawiam się tylko po co ci taki duży budynek
- Nie chcę się non stop przeprowadzać. To dom na lata, a ja nie ukrywam, że chciałbym w końcu założyć rodzinę – spojrzała w jego oczy. Czyżby dostrzegł w nich smutek?
- Jasne - rzuciła jakby od niechcenia - Przyznam, że nigdy nie posądzałam cię o chęć posiadania czwórki dzieci – czyżby w jej głosie można było dosłyszeć się złośliwości... Tak, chyba tak.
- Bez przesady – roześmiał się - Myślałem o dwójce – dodał po chwili. Tak, teraz widział to na pewno. Nawet nie próbowała ukryć tego smutku, żalu, zawodu. Poczuł satysfakcję. – Wiesz, to jest chyba to miejsce, którego szukałem. Przeproszę cię na chwilę, ustalę szczegóły z agentem – rzucił i ruszył w kierunku wyjścia. Umówił się na podpisanie umowy, uzgodnili wysokość pierwszego przelewu. Wychodziło na to, że za trzy dni otrzyma klucze do nowego domu. Wszedł z powrotem do środka, ale nie zastał jej ani w salonie, ani w kuchni. Dębowymi schodami udał się na górę. Stała na tarasie przynależnym do sypialni, wpatrzona w dal. Słońce właśnie chowało się za koronami rozłorzystych sosen. Wiele by oddał, by poznać jej myśli, by wiedzieć o czym teraz marzy. Może o tym, żeby taki widok i zapach świeżo koszonej trawy witał ją codziennie rano po przebudzeniu? On właśnie by tego chciał.
- Ula – szepnął stojąc kilka kroków za nią – możemy już iść – nie odpowiedziała. W ciszy ruszyła w stronę jego samochodu. Całą drogę milczała, była jakby nieobecna. Bacznie ją obserwował i cieszył się w duchu. Wychodziło na jego.
Wrócił na Sienną. Przypomniał sobie wydarzenia sprzed kilku dni. Zaproponowała mu przyjaźń. Chyba nic gorszego nie mogło go już spotkać. W sumie mogło. Mogła go jeszcze zaprosić na swój ślub. I z pewnością nie uczestniczyłby w nim w charakterze pana młodego. Ale ostatnio znów zaczęli się dogadywać. Problemy w firmie nieco ich zbliżyły. Znów pijali razem kawę, śmiali się, żartowali i zostawali po godzinach. Było dobrze, jak jeszcze nigdy od ich rozstania. Przestała na niego reagować alergicznie. I jeszcze kilka dni temu powiedziała mu, że Piotr nie jest jej chłopakiem. Z jednej strony wiedział, że musi działać. Takie zawieszenie i bierność z jego strony mogła spowodować, że doktorek poczuje się zbyt pewnie i zgarnie mu ją sprzed nosa. Z drugiej jednak strony nie mógł być zbyt nachalny. Skrzywdził ją i wiedział, że nie będzie nic między nimi, dopóki ona znów mu nie zaufa. A na to się jeszcze nie zanosiło. Takie rzeczy można wyczuć.
Kocha ją. Kocha ją całym sobą. Ula to jego pierwsza, prawdziwa miłość. To, co powiedział wtedy Sebastianowi to prawda. Nie będzie żadnej innej, będzie tylko Ula. Jeśli nie ona, będzie sam. Będzie sam, bo już nigdy nie pokocha żadnej kobiety tak bardzo. Ona zajęła całe jego serce. Nie ma tam już nawet milimetra do zagospodarowania dla innej kobiety. Miał plan i realizował go małymi krokami.
Od wyjazdu do Józefowa minęły już dwa tygodnie. Załatwił wszystkie formalności i był już pełnoprawnym właścicielem podwarszawskiej willi. Udało mu się też kupić kilka niezbędnych do normalnego funkcjonowania mebli i ściągnąć swoje rzeczy z Siennej. Nie kupował zbyt wiele. Nie chciał narzucać swojej koncepcji urządzenia domu. Wierzył, że już niedługo będzie u jego boku ona i sama zadecyduje, jak ma wyglądać ich miejsce na Ziemi. Ostatnie trzy noce spędził już tam, w swoich własnych, czterech ścianach. Kolejny krok za nim.
Wkroczył do gabinetu prezesa z samego rana. Przez ostatnie dwa tygodnie zachowywała się dziwnie. Chodziła smutna, zamyślona, nieobecna. Rzadziej widywał ją z Piotrem. Czyżby wreszcie zrozumiała? Miał taką nadzieję. Zastał ją wpatrzoną w plik dokumentów.
- Cześć – rzucił od progu
- Hej – uśmiechnęła się blado
- Przyszedłem się pożegnać i dać ci to – podał kartkę papieru z prośbą o tygodniowy urlop. Usiedli na kanapie.
- Wyjeżdżasz na upragnione wakacje?
- Nie. Wakacje sobie odpuściłem. Lecę do rodziców. Jak wiesz ojciec jest na badaniach w Szwajcarii. Okazało się, że zakwalifikowali go do operacji. Nie chcę, by mama była sama. Odkąd Aleks wyjechał z Pauliną jest spokój, więc nie będziesz narażona na podstępne ataki.
- Oczywiście. Pozdrów w takim razie rodziców – niewyraźny uśmiech przyozdobił jej twarz
- Dzięki – znów miał ochotę stchórzyć. Wyjść z jej gabinetu, wyjechać do Szwajcarii i zapomnieć o swoim planie. Ale jeśli teraz się nie zdecyduje, to być może później już nie będzie okazji. Zawsze może wrócić po tygodniu, a ona i Piotr będą parą. To, że teraz nie jest jej chłopakiem, nie znaczy, że nim nie będzie. To piękna, mądra kobieta, która całe życie nie będzie sama. A przecież on czuje, że jeszcze nie wszystko stracone. Musi się odważyć i wreszcie jej powiedzieć, musi wykonać ten krok, by później nie żałować – Mam coś dla ciebie – powiedział i sięgnął ręką do swojej teczki. Spojrzała na niego zaskoczona, gdy położył na szklanym stoliku zielone pudełeczko wielkości paczki papierosów.
- Co to jest? – swój wzrok nerwowo przerzucała z kartonika na jego twarz
- Otwórz – poprosił i w napięciu oczekiwał jej reakcji. Zdjęła wieczko i chwyciła w dłoń klucz, do którego doczepiony był pilot do bramy i mała karteczka nosząca tytuł ‘alarm’ z datą jej urodzenia. Jak zahipnotyzowana przyglądała się przedmiotom na swojej dłoni, by po chwili obrzucić go pytającym spojrzeniem – Klucze do mojego serca już masz – powiedział czułym i spokojnym głosem – teraz chciałbym ci dać klucze do domu, który mam nadzieję, okaże się kiedyś naszym wspólnym.
- Ale Marek – chciała coś powiedzieć, ale nie dał jej szans
- Proszę cię, nie przerywaj mi – poprosił zdecydowanie – Kocham cię i nic na to nie poradzę. Wiem, że ty też mnie kochasz – znów chciała coś powiedzieć, był szybszy – nie zaprzeczaj. Ula, to się czuje – uśmiechnął się łagodnie – Ale wiem też, że bardzo mocno cię skrzywdziłem. Żałuję tego każdego dnia, ale czasu nie da się cofnąć. Teraz mogę jedynie czekać na dzień, kiedy będziesz w stanie mi wybaczyć. Wiem, że nigdy nie zdecydujesz się być ze mną, dopóki nie nadejdzie przebaczenie. Ja wierzę, że taki dzień kiedyś nastąpi. Wierzę, że nie zapomnisz, ale znów mi zaufasz, a wtedy będę mógł zacząć budować nasze szczęście – ciągnął wpatrując się w jej błękitne tęczówki. Słuchała jego słów jak zahipnotyzowana – Dlatego dałem ci te klucze. Ten dom kupiłem z myślą o tobie. Mogę go dzielić tylko z tobą. Tam nigdy, tak jak w moim sercu, nie pojawi się już inna kobieta – samotna łza spłynęła po jej policzku. Pośpiesznie ją starła, a on kontynuował - Ja nie chcę stawiać cię pod ścianą. Nie patrz na to w ten sposób. Ja po prostu chcę, żebyś wiedziała - westchnął - Wierzę, że kiedyś staniesz w tych drzwiach. Gdy już będziesz gotowa, po prostu przyjdź. Ja będę czekał – chwycił jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek. Nie była w stanie nic powiedzieć. Wszystko działo się jakby obok niej. Wstał z kanapy i ruszył w kierunku drzwi.
- A co jeśli… - wydusiła z trudem. Odwrócił się w jej stronę i po raz kolejny wbił w nią swój wzrok. Doskonale wiedział o co chce zapytać.
- Przyjmę do wiadomości i odpuszczę, chociaż nigdy się z tym nie pogodzę – odparł i opuścił jej gabinet.
Została sama ściskając w ręku malutki klucz. Przez jej głowę przelatywała gonitwa myśli.
Przed ogrodzeniem z tabliczką ‘Wiolinowa 6’ zatrzymała się taksówka. Kierowca wysiadł i wyciągnął z bagażnika dość sporą walizkę. Za kurs i pomoc z bagażem otrzymał suty napiwek. Samochód odjechał, a on powolnym krokiem ruszył w kierunku drzwi. W myślach gratulował sobie pomysłu zostawienia samochodu w garażu. Te popołudniowe korki z Okęcia doprowadzały go do szewskiej pasji. A na dodatek był tak potwornie zmęczony. Niby lot był bardzo krótki, ale przez tą pogodę czuł, jakby wracał ze Stanów, a nie ze Szwajcarii. Całe szczęście, że z ojcem było coraz lepiej. Przekręcił klucz i pchnął drzwi. Tuż za nimi zatrzymał się przy niewielkim okienku alarmu. Zdziwiony stwierdził, że jest wyłączony. Czyżby zapomniał załączyć? – przebiegło mu przez głowę. Postanowił się nad tym teraz nie zastanawiać. Ciągnąc za sobą walizkę ruszył w stronę schodów i ze zdziwieniem stwierdził, że inna walizka stoi tuż obok nich. Nim zdążył się zastanowić o co chodzi i połączyć fakty usłyszał za swoimi plecami ciche chrząknięcie. Jak na komendę odwrócił się i u wyjścia z salonu dostrzegł ją. Stała wpatrując się w niego, z delikatnym uśmiechem. Jego oczy były w tej chwili wielkości pięciozłotówki, na co zareagowała cichym śmiechem. Nic nie powiedział. Podszedł do niej i najzwyczajniej w świecie przytulił. Zatonęła w jego ramionach. Chłonął jej zapach, ciepło. Wszystko to, za czym tęsknił w ostatnich miesiącach. Był szczęśliwy. Dziś spełniło się jego największe marzenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz