B

niedziela, 20 października 2013

'Dwa oblicza tego samego' VII

Zabrała kwiaty do domu. I to był błąd. Od progu Tomek obrzucił ją pytającym spojrzeniem.
- Od Dobrzańskiego, w ramach przeprosin – wyjaśniła pośpiesznie – Pierwszy raz w życiu mnie przeprosił. Jak to mówi jego sekretarka – dasz wiarę? – zaśmiała się nieco nerwowo, widząc złowrogie spojrzenie swojego chłopaka. Nie powiedział nic. Bez słowa ruszył w kierunku salonu – Tomek.. – zaczęła, ale urwała natychmiast. ‘W sumie dlaczego mam się tłumaczyć? Winny się tłumaczy, a ja nie zrobiłam nic złego’. Wstawiła kwiaty do wazonu i usiadła z laptopem na kolanach obok partnera. Zajęła się odbieraniem poczty. Wreszcie się odezwał.
- Przestaje mi się to podobać – rzekł, nawet na nią nie spoglądając.
- To, że dostaję kwiaty?  - zapytała zdziwiona
- Wasza relacja – wciąż sprawiał wrażenie obrażonego na cały świat – Pracujesz z nim po godzinach, wracasz w środku nocy, później przychodzisz z kwiatami – zaczął wyliczać z pretensją – Co ja mam sobie pomyśleć? – podniósł głos
- Nie bardzo rozumiem…. – zmarszczyła brwi
- Ja też nie rozumiem… - rzucił ironicznie
- Tomek, co ty mi zarzucasz? – odpowiedział jej milczeniem - Dobrze wiedzieć, że masz o  mnie takie zdanie. I dziękuję za odrobinę zaufania, którego nigdy, podkreślam, przenigdy nie zawiodłam- wysyczała przez zaciśnięte zęby – Przestań zachowywać się jak dzieciak!
- No oczywiście! Mareczek jest starszy, bardziej doświadczony! – rzucił wściekły. W jej oczach pojawiły się łzy. Nie tego się po nim spodziewała. Byli ze sobą tyle lat, a on teraz… Przecież nie dawała mu powodów… Nie powinien był się tak zachowywać.
- Najlepiej będzie, jak prześpisz się dzisiaj na kanapie! – z impetem odłożyła notebooka na stolik i szybkim krokiem ruszyła w stronę sypialni, zatrzaskując drzwi.
Nie dość, że mieli problemy w pracy, to jeszcze Tomek jej dokładał. Te jego insynuacje, bezpodstawne oskarżenia. ‘Czy bukiet kwiatów jest wystarczającym powodem, by podejrzewać ją o zdradę? I to jeszcze z kim… Z Markiem, którego do niedawna szczerze nie znosiła, a ich relacja wciąż nie były idealne?’ Miała nadzieję, że Tomek przemyśli swoje zachowanie i wyciągnie wnioski. ‘Nie miał prawa się tak zachowywać!’.
Gdy wstała jego już nie było. Nawet się ucieszyła. Nie miała ochoty na kolejną sprzeczkę z nim, a dalsza rozmowa nie miała sensu dopóki on nie wyciągnie wniosków i nie zrozumie swoich błędów. Miała nadzieję, że w porę się opamięta. W przeciwnym razie zbliżający się weekend nie będzie należał do najłatwiejszych. Dzień w firmie minął jej spokojnie. Od Ani dowiedziała się, że Marek niespodziewanie poleciał do Monachium. Miała nadzieję, że firma szybko wyjdzie z kryzysu i nowe rozwiązanie pozwoli uratować sprzedaż kolekcji. Ona dokonując kolejnych obliczeń wciąż zastanawiała się nad jakimś sensowym rozwiązaniem. Coś zaczęło świtać jej w głowie. Miała weekend na skrystalizowanie pomysłu. Miała nadzieję, że jej koncepcja spodoba się Markowi i choć w niewielkim stopniu uratuje ich przed klęską. Jej pracowity weekend mógł przynieść same korzyści. I firmie i jej. Liczyła na to, że gdy będzie zajęta uniknie kolejnych spięć z Tomkiem. Ale o to nie musiała się martwić. Gdy wróciła do domu czekała na nią torba ulubionych krówek i Tomek, który przeprosił i żałował za grzechy. Odetchnęła. Skupiła się na pracy.

- Cześć Aniu, Marek już jest? – zapytała, gdy po dziewiątej wkroczyła do jego sekretariatu
- Jest – westchnęła, przerzucając kolejne dokumenty w opasłych segregatorach – Od rana mam urwanie głowy – westchnęła – Ale wyszedł – rzuciła, gdy zdała sobie sprawę, że Cieplak ruszyła w stronę drzwi prezesa – Poszedł na spotkanie, a w zasadzie na biznesowe śniadanie – posłała jej przepraszające spojrzenie – powinien wrócić za jakąś godzinę. Władek powiedział, że przyjechał chwilę po szóstej. Dobrze, że nas nie ściągnął tak wcześnie – zaśmiała się – Zadzwonię do ciebie, jak wróci.
- Dzięki – uśmiechnęła się – Może ci pomóc? – wskazała na walające wokół teczki
- Dam sobie radę. Ty masz swoją pracę. Mam nadzieję, że jak najszybciej ugasimy ten pożar. Marek jest całkiem dobrej myśli po powrocie z Niemiec.
Półtorej godziny później odebrała telefon z sekretariatu prezesa, że Dobrzański właśnie się pojawił. Chwytając w dłoń kilka zadrukowanych kartek ruszyła w kierunku jego gabinetu.
- Mogę – zapytała wsuwając się do środka
- Jasne. Cześć – uśmiechnął się lekko i stanął przed biurkiem, opierając się o nie – jeszcze raz chciałem cię przeprosić. Niepotrzebnie wtedy…. – przerwała mu stając obok niego, ramię w ramię
- Nie ma o czym mówić. Miałeś prawo być zdenerwowany  - posłała mu ciepłe spojrzenie – Co z tym kontraktem?
- Małecki do końca miesiąca ma przelać nam odszkodowanie – westchnął, by po chwili jego głos przybrał nieco weselszą barwę - Byłem w Monachium. Rozmawiałem z Martinem Millerem. On ma kilkanaście sklepów w największych centrach handlowych w Polsce. W porównaniu z Małeckim to niewiele, ale dobre i to. Niestety zażądał większych pieniędzy, ale nie mamy wyjścia. Musimy gdzieś sprzedawać nasze kolekcje. Nowa tuż tuż, a my zostaliśmy na lodzie. Do końca tygodnia ma nam dać odpowiedź, czy wchodzi w to, czy nie. Ale w sumie on niewiele ryzykuje. Wciąż szukam innych rozwiązań
- Może to ci w czymś pomoże – wyciągnęła w jego kierunku plik kartek. Stanął naprzeciw niej i z zaciekawieniem zaczął analizować wydrukowane informacje – Dokonałam analizy rynku. Sporządziłam zestawienie największych polskich właścicieli butików. Co prawda wszyscy razem wzięci nie mają sklepów w takich lokalizacjach i o takiej powierzchni jak Maciej Małecki, ale z kilkoma może udałoby się nawiązać współpracę – spojrzał na nią znad wydruków z lekkim rozbawieniem w oczach
- Jesteś nieznośna, wiesz? – zaśmiał się
- Dlaczego? – wlepiła w niego swoje błękitne tęczówki.
- Już kiedyś cię prosiłem byś się nie zabierała za rzeczy, które nie leżą w twoich kompetencjach
- Ale chciałam pomóc – broniła się
- Wiem – odparł szybko – i doceniam to – skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie zaskoczyły ją jego słowa. Znów zagłębił się w analizie
- A tutaj masz wstępne symulacje odnośnie nowego projektu, z którym moglibyśmy wystartować niemal od razu. Sprzedaż w Internecie – energia aż od niej tryskała. W tym momencie zazdrościł jej nieco tego optymizmu – Ja wiem, że to jest w sumie szalony pomysł i nie wiem, czy zgodny z polityką firmy – kontynuowała
- Ula – próbował wejść jej w słowo. Bezskutecznie.
- Ale warto byłoby spróbować. Wiem, że FD jest nastawione na wyrafinowanego klienta, z najwyższej półki, a przyjęło się, że w Internecie handluje się głównie chińskim i indonezyjskim badziewiem, ale z drugiej strony – niema wyrwała mu z ręki kartki z tabelkami, które pośpiesznie zaczęła tasować w poszukiwaniu odpowiedniej symulacji – ułatwienie dostępu, a także obniżenie kosztów, wpłynęłoby z pewnością na pozyskanie nowych klientów, którzy do tej pory nie mogli sobie pozwolić na kreacje Pshemko. Domyślam się, że on może stawiać opór, ale…
- Ula – spróbował po raz kolejny. Z nieskłamaną przyjemnością obserwował, jak bardzo zaangażowała się w ten projekt, jak nim żyje. Emocje, które w niej buzowały powodowały, że jej tęczówki stały się jeszcze większe, a oczy intensywniej błękitne.
- Ale wierzę, że uda ci się go przekonać. Ze wstępnych wyliczeń wynika, że w sieci uda nam się sprzedać połowę premierowej kolekcji. A co ciekawe można by wystawić także ubrania z poprzednich sezonów o obniżonej cenie. Opróżnimy magazyny, a firma dostanie zastrzyk gotówki. Ja oczywiście jeszcze to dopracuję, żeby projekt ten można było jak najszybciej przedstawić na posiedzeniu… - urwała nagle, zaskoczona jego zachowaniem. A on niewiele myśląc chwycił jej twarz w dłonie i przyciągnął do siebie, całując gwałtownie. W jednej chwili wszystkie papiery wypadły jej z rąk, rozsypując się wokół biurka. Nie zwrócili nawet na to uwagi. Oboje byli zbyt skupieni na tym, z jaką delikatnością, a zarazem stanowczością jego usta pieszczą jej wargi, jaką przyjemność daje obojgu ta niewinna pieszczota.
 

Wciąż się zastanawiał, co mu strzeliło do głowy. Z jednej strony wmawiał sobie, że chciał ją tylko uciszyć, bo nie pozwalała sobie przerwać, ale z drugiej… Tak, zapragnął wtedy jej ust i musiał to przyznać, choćby przed samym sobą. A gdy już je musnął, nie potrafił się od nich oderwać. Pieścił je, nim przyszło opamiętanie… A co najważniejsze, ona nie protestowała. Odsunął się w końcu od niej szepcząc ciche ‘przepraszam’. Spojrzała na jego twarz. Był autentycznie zakłopotany. Musiała przyznać, że to dla niej widok niecodzienny. Nie powiedziała nic. Nie zwracając uwagi na porozrzucane dokumenty pośpiesznie opuściła jego gabinet. Była już środa, a on wciąż analizował ten poniedziałkowy ‘incydent’, jak zwykł o tym myśleć. Od tamtego czasu unikali się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz