B

poniedziałek, 7 października 2013

'Dwa oblicza tego samego' III

Był wściekły. Autentycznie był wściekły. Na nią, ale i na siebie. Gdyby kazał jej oddać sobie raport wcześniej, gdyby go przeanalizował osobiście, uniknęliby wpadki. Myślał, że poradzi sobie z tym prostym zadaniem, że nie musi jej kontrolować, dlatego dał jej wolną rękę. Zaufał jej. A ona to zaufanie zawiodła. Nie cierpiał ludzi, którzy go zawodzili. Miał ją za profesjonalistkę. Lekko zarozumiałą, niekiedy zbyt ambitną, ale profesjonalistkę, która nie pozwoli sobie na tak prymitywne błędy. Mylił się. Sądził, że jest na tyle inteligentna i pracowita, że sobie poradzi. Nie zlecił jej nic arcytrudnego, ani nowego. Poprzednie raporty, posegregowane w odpowiednie teczki, leżały na półce w jej gabinecie. Mogła z nich korzystać. Zresztą był przekonany, że pisała takie raporty wielokrotnie w swoim życiu. Powinni ją tego nauczyć na studiach, powinna mieć z nimi styczność w firmach, w których odbywała staże, praktyki. Była młoda i sądził, że bardzo zdolna. Teraz zastanawiał się, czy wybór jej na to stanowisko był słuszny. Owszem, niby każdy miał prawo do pomyłki, ale on nie znosił ludzi, którzy się mylą, zwłaszcza, że każdy błąd może wiele kosztować jego firmę. Jego firmę i jego samego. Wygrała ten konkurs, bo miała najlepsze papiery. Ale czy papiery, liczne kursy, praktyki, wystarczą? Zdecydowanie brakowało jej obycia w tak dużej firmie i doświadczenia. Dał jej wolną rękę, miał nadzieję, że się wykaże. To był jej debiut. Mimo wszystkich złośliwości, które kierował pod jej adresem, sądził, że będzie bardzo udany. Wierzył w nią, mimo, że nigdy jej tego nie powiedział. Oblała ten pierwszy, ważny egzamin. I zamiast przyjąć jego reprymendę z pokorą zaczęła się rzucać. Zamiast przyznać się do błędu i w ciszy zabrać się do dalszej pracy, ona za wszelką cenę starała się zbagatelizować swoją pomyłkę. Bezczelnie jeszcze z nim dyskutowała i zarzucała, że celowo stara się złamać jej wiarę w siebie. Musiał przyznać, że nieprzeciętnie działała mu na nerwy.
Początkowo miał z tego świetną zabawę. Gdy Sebastian powiedział mu, że finansami będzie zajmować młoda, zdolna, ale przemądrzała kobieta, był jej strasznie ciekawy. Potrzebował w swoim zespole ludzi pracowitych i dobrze wykształconych. Sądził, że gdy trochę utrze ten zadarty do góry nosek, będą z niej ludzie, będzie z niej świetny dyrektor finansowy jego firmy. Skłamałby, gdyby powiedział, że moment ich poznania nie zrobił na nim wrażenia. Ta sytuacja w bufecie tylko go utwierdziła w przekonaniu, że nie będzie się z nią nudził. Była inteligentna i bardzo bystra, a każda ich utarczka słowna, każda bitwa na inteligentne docinki sprawiała mu przyjemność. Traktował to w kategoriach sportu. Sportu, który poprawiał mu humor. Wiedział, że jest bardzo pewna siebie i silna, że nie tak łatwo jest ją złamać. Dzięki tym cechom jej charakteru mógł sobie pozwolić na więcej. Mógł balansować na granicy pomiędzy ciętą ripostą, inteligentnym, acz złośliwym dowcipem, a bezczelną odzywką. W innym przypadku, w stosunku do innej kobiety, nigdy by sobie na takie zachowanie nie pozwolił. Ale ona była inna. Nie należała do grona kobiet, które słysząc złośliwość biegną do łazienki ze łzami w oczach. Była inna i podobało mu się to. Liczył na owocną współpracę urozmaiconą złośliwymi komentarzami i małymi wojenkami. Lubił i cenił ludzi zdolnych, pracowitych, z poczuciem humoru, a przede wszystkim z dystansem do siebie. Ona była bardzo dumna, a wszystkie jego złośliwości traktowała jako sprawy honorowe. Początkowo myślał, że podchwyci jego grę, że będą dobrze razem współpracować, gdy nieco spokornieje, a w wolnych chwilach będą się świetnie bawić uruchamiając swój niecodzienny sposób bycia i poczucie humoru. Teraz miał pewność, że tak kolorowo nie będzie. Nie mógł zmienić jej podejścia nawet o jotę. Była bezczelna i zbyt pewna siebie. Nie potrafiła wyciągnąć wniosków ze swoich błędów. Jako przełożony miał prawo zwrócić jej uwagę. Zrobił to. Może nazbyt ostro, ale emocje wzięły górę. A ona zamiast przyjąć krytykę z pewnym rodzajem potulności, zaczęła się bronić i to zdecydowanie zbyt gwałtownie, atakując przy tym jego. Nie podobało mu się to. Żaden szef nie zgodzi się na takie zachowanie podwładnego. Wiedział, że jest bardzo wymagający, że lubi, gdy pracownicy chodzą jak w zegarku. Jego sposób pracy przynosił jednak efekty. Wzbudził w swoim zespole poczucie odpowiedzialności za firmę. Wciąż im powtarzał, że ich sukces, to sukces całej firmy, a sukces firmy, to ich większe zarobki. Był diabelnie skuteczny w swoich działaniach. Był szanowany i lubiany. Miał swoje zasady, miał określony model, do którego pracownik musiał się przyzwyczaić. Z nikim wcześniej nie miał jeszcze takich problemów. Ona się buntowała. I zamiast powoli uczyć się zwyczajów i systemu pracy, panujących w tej firmie, to tworzyła nowe problemy. Sytuacja się zaogniała. Zamiast potulnieć, pokazywała pazurki. Brakowało jej korporacyjnej ogłady. Wierzył, że jednak się opamięta i zrozumie gdzie jest jej miejsce w szeregu.

W tym samym składzie ponownie zebrali się w sali konferencyjnej. Tym razem wszystko przebiegło pomyślnie. Musiał przyznać, że nawet był z niej dumny, gdy perfekcyjnie odpierała wszelkie ataki Aleksa, gdy potrafiła odpowiedzieć na każde, nawet najbardziej podchwytliwe pytanie. Febo najwyraźniej chciał złapać ją na czymś, pogrążyć i pokazać, że wczorajsza wpadka nie była przypadkowa. Nie udało mu się. W końcu odpuścił i bez szemrania zagłosował za przyjęciem raportu finansowego. Już miał jej podziękować i przejść do kolejnego punktu obrad, którym było jego wystąpienie o koncepcji rozwoju, gdy Cieplak niemal weszła mu w słowo.
- Ja jeszcze raz chciałam państwa bardzo przeprosić za tą wczorajszą sytuację. Przez mój błąd straciliście państwo czas wczoraj, musieliście pojawić się tutaj dzisiaj. Dlatego, żeby choć trochę poprawić to nie najlepsze pierwsze wrażenie, chciałam państwu przedstawić coś jeszcze – Marek obrzucił ją zdumionym spojrzeniem – przygotowałam projekt oszczędności, który mam nadzieję w niedalekiej przyszłości uda się wdrożyć – aż otworzył usta w wrażenia. Ojciec wyglądał na zaskoczonego, a Aleks złośliwie śmiał się tylko pod nosem. On nie wiedział, co ma robić. To zabawne, ale pierwszy raz w życiu zabrakło mu pomysłu, jak wyjść z tej niezręcznej sytuacji. Na zewnątrz był spokojny, jednak w środku cały się trząsł z nerwów. Musiał ratować sytuację. Nie wiedział co ma w tej teczce, jakie dane chce przedstawiać, ani na jakiej podstawie je przygotowała. Musiał uchronić i ją i siebie przed kompromitacją. Nim zdążyła wyciągnąć papiery z teczki gwałtownie zabrał głos
- Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli przełożymy tą prezentację na kolejne posiedzenie zarządu – mówiąc to spiorunował ją wzrokiem. Aż się w nim gotowało. Jej ręka zastygła w bezruchu. Aleks widząc tą sytuację odezwał się, obdarzając ją nieszczerym uśmiechem
- Ale dlaczego Marku mamy to odkładać. Dajmy się wypowiedzieć pani Cieplak
- To są dopiero wstępne wyliczenia, Pani dyrektor dopiero zaczęła nad nimi pracę. Pani Urszula z pewnością chętnie przedstawi je na kolejnym posiedzeniu, gdy będą one na tyle skrystalizowane, iż będzie wiadomo jakiego rządu przyniosą oszczędności. Wstępny zarys nic ci nie da – mimo zdenerwowania, spojrzał na Febo z ogromną pewnością siebie. Krzysztof obserwował ich w milczeniu.
- Ale mimo to ja chętnie posłucham – naciskał Febo licząc na to, że nadarzy się kolejna okazja do wyłapania błędu
- Prezes ma rację – odezwała się wreszcie. Nie było sensu, by działała wbrew niemu – to szkic projektu. Dokładne wyliczenia przedstawię za dwa miesiące. Nie ma sensu zawracać państwu głowy wstępnymi koncepcjami – pospiesznie zaczęła zbierać swoje rzeczy – Dziękuję państwu.
- Dziękujemy pani dyrektor – rzucił Dobrzański, spoglądając na nią spode łba. Całe szczęście, że się wycofała. Nie zdawała sobie sprawy, co czyni. Szybkim krokiem opuściła gabinet. Znów mu podpadła przez swoją nadgorliwość i chęć pokazania swoich umiejętności. Nie pomyślała. Stworzyła ten projekt wczorajszej nocy, chciała się wykazać. Wyszło jak zwykle. Zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie powinna od czasu do czasu ugryźć się w język i zajmować się tylko podstawowymi wyliczeniami, a co do reszty, to jakoś to będzie. Zadzwoniła jej komórka. Na wyświetlaczu zobaczyła ‘Tomek’.
- Cześć kochanie – rzuciła, siląc się na radosny ton
-….
- Tak, skończyłam już.
-….
- Dobrze - westchnęła - powiedzmy, że dobrze mi poszło.
- …
- Opowiem ci w domu.
-…
- Co?
- …..
- No dobra. To przyjedź po mnie za pół godziny. Jak chcesz, to możesz wejść. Zobaczysz moje biuro. Zgłoszę ochronie, że będziesz. Wjedź na piąte piętro i zadzwoń, to po ciebie wyjdę. Pa

Po dwóch kwadransach winda wwiozła na piąte piętro przystojnego blondyna. Trzydziestolatek przyciągnął spojrzenia wszystkich kobiet znajdujących się na piątym piętrze. Lekko zdezorientowany rozejrzał się po holu i podszedł do młodego chłopaka za ladą.
- Szukam Uli Cieplak
- Gabinet pani dyrektor znajduje się na końcu korytarza. Prosto, ostatnie drzwi po lewej – uprzejmie udzielił mu informacji Daniel
- Dzięki – uśmiechnął się i ruszył we wskazanym kierunku. Cicho zapukał. Spięła się. Sądziła, że to Dobrzański, który zapewne skończył już swoją prezentację.
-Nieźle się tu urządziłaś, pani dyrektor – celowo podkreślił ostatnie słowo. Wiedział, że nie znosi, gdy ją tak nazywa.
- Jesteś – odparła jakby z ulgą i wtuliła się w jego ramię – Chodźmy na ten lunch. Muszę odsapnąć – chwyciła torebkę i skierowała się w kierunku drzwi
- A jak tam zarząd? – dopytywał
- Lepiej nie pytaj. Chyba znów podpadłam szefowi – uśmiechnęła się blado. ‘O wilku mowa’ pomyślała, gdy dostrzegła go na korytarzu. Stał przed konferencyjną, zażarcie o czymś dyskutując z ojcem. Miała nadzieję, że wyminą go niezauważeni. Wiedziała, że znowu ją opieprzy, a naprawdę nie miała na to ochoty. Chciała dobrze, chciała zaoszczędzić kilkadziesiąt tysięcy, a on jak zwykle nawet nie pozwolił jej się odezwać. Jak na zawołanie odwrócił się w ich kierunku.
- Pani się dokądś wybiera? – obrzucił ją pytającym spojrzeniem
- Tak. Idę na lunch – spojrzała na Tomka – A tak właściwie, to poznajcie się panowie. To mój chłopak, a to prezes Febo&Dobrzański.
- Tomasz Kasprzak – blondyn wyciągnął dłoń
- Marek Dobrzański – uścisnął mu rękę i obrzucił sceptycznym spojrzeniem – Bardzo mi przykro, ale będzie musiała pani zmienić plany – wymownie spojrzał jej w oczy – Chyba mamy pewną kwestię do omówienia. Zapraszam – wskazał ręką na swój gabinet.
- Przepraszam. Porozmawiamy w domu – rzuciła w stronę chłopaka i posłusznie udała się za Dobrzańskim w stronę jego biura.
Dość niedbale rzucił dokumenty na biurko i spojrzał na nią gniewnie.  
- To już jest jakiś skandal! Co ty sobie wyobrażasz? – nawet nie zwrócił uwagi na fakt, iż pominął formę ‘pani’ – Co to miało być? Solo niedocenianej i tłamszonej przez szefa niewinnej duszyczki?
- Ja chciałam tylko… - przerwał jej
- Mnie nie interesuje to, co pani chciała. Mnie interesuje to, co z tego wyszło. Pani się chyba zapomina! – był wściekły. Na korytarzu jeszcze jakoś się hamował, ale teraz nerwy mu puściły - Chciałem puścić w niepamięć ten wczorajszy incydent. Ale to, co zaprezentowała pani dzisiaj, to już przechodzi ludzkie pojęcie!
- Przygotowałam projekt oszczędności, który…
- Chciałam państwu przedstawić – zacytował ją przedrzeźniając jednocześnie – Jakie chciałam przedstawić, co? – wrzasnął – Co to miało być? Machanie szabelką?!
- Chciałam przedstawić koncepcję oszczędności, dzięki którym firma w ciągu roku może zyskać jakieś dziesięć procent – próbowała się usprawiedliwiać
- Świetnie – rzucił ironicznie – Tylko, że tu nie chodzi o to, co chciałaś przedstawić, tylko w jaki sposób chciałaś to zrobić! Przygotwała pani projekt, bardzo dobrze.... Pogratulować! Tylko trzeba było najpierw przyjść z tym do mnie!
- Do pana? Pan nawet nie chce słuchać moich pomysłów, nie daje mi pan szansy – odparła bezradnie
- Owszem, nie słuchałem pani pomysłów dotyczących spraw, które nie leżą w pani kompetencjach. Pani mi podsuwała rozwiązania odnośnie współpracy z konkretnymi firmami… Pani mi proponowała umowy, o których tak naprawdę nie ma pani pojęcia! Ile pani pracuje w branży modowej? Miesiąc? Pół roku? – zapytał, nawet nie czekając na jej odpowiedź – Ja siedzę w tym środowisku już dwadzieścia lat. Znam wszystkich. Od kierownika szwalni w Pcimiu Dolnym do prezesa Fox Fashion. Wiem bardzo dobrze, którą firmę na co stać i z kim warto wchodzić w układy, a kogo unikać jako biznesowego partnera. Więc pani pozycje były dla mnie stratą cennego czasu. Ale w tym wypadku nie rozumiem dlaczego działała pani poza mną!?
- Bo pan cały czas neguje moje umiejętności, podważa moje kompetencje… 
- Ja nie umniejszam pani talentu, ani osiągnięć. Ja tylko próbuję pani pokazać, że trzeba znać swoje miejsce w szeregu i nie wychodzić przed orkiestrę. Ja jestem prezesem- podkreślił - Pani dyrektorem finansowym, który stoi pół kroku za mną. Zanim zaproponuje pani cokolwiek zarządowi, ma pani obowiązek skonsultować ze mną. Chyba nie wymagam zbyt wiele? Szef ma prawo wiedzieć o wszystkim, a pracownik musi go informować. Pani zaczyna działać za moimi plecami.. a to mi się nie podoba i nie spodobałoby się nikomu na moim miejscu. Pani chyba nie zdaje sobie sprawy, że gdyby w tej chwili pracowała w innej firmie i zdarzyłaby się taka sytuacja, jak przed chwilą, z mety zostałaby pani zwolniona. Ma pani tego świadomość? – świdrował ją wzrokiem - W ciągu pięciu minut wyleciałaby pani i to z naganą w papierach! – urwał na chwilę bacznie ją obserwując. Siedziała na sofie, zerkając na niego co chwilę. Dzisiaj przynajmniej nie dyskutowała tak zażarcie. Nie patrzyła tak bezczelnie i przestała atakować - Pani się chyba przecenia! Pani największy problem to brak pokory! Ten brak pokory zdecydowanie wyprzedza talent. Im szybciej to pani zrozumie, tym lepiej dla pani! - jego zimny głos obniżył temperaturę w pokoju o kilka dobrych stopni. Zadrżała – Wczorajszy błąd miałem potraktować w kategoriach głupiej pomyłki. Jesteśmy tylko ludźmi. Miałem nadzieję, że wyciągnie pani wnioski. A pani zamiast wyciągnąć wnioski, próbuje mi pani wbić nóż w plecy. A w zasadzie nie tylko mnie. Sobie też i całej firmie. Nie ma pani prawa prezentować czegokolwiek zarządowi bez mojej zgody! Jasne? – siedziała pokornie. Miała ochotę wykrzyczeć co leży jej na wątrobie, że nie pozwala się jej wykazać, że podcina skrzydła, że ona chce pomóc mu wypłynąć…
- Jak słońce – rzuciła pod nosem, wywracając przy tym oczami. Znów dawała o sobie znać jej charakterek. Zgromił ją wzrokiem.
- Proszę pamiętać, że każde pani potknięcie, to także moje potknięcie! A na to nie mogę sobie pozwolić. Mój ojciec nie znosi takich sytuacji, a Aleks tylko czeka na mój błąd. A w tym wypadku pani błąd, to także mój błąd! Rozumiemy się? Gdy ja stąd odejdę, pani wyleci jeszcze szybciej, niż została pani zatrudniona. Moje miejsce zajmie Aleks i proszę mi wierzyć, nawet nie będzie chciał z panią rozmawiać o pogodzie, a co dopiero o finansach. Zastąpi cię twój ulubiony kolega Adam, który tak chętnie podrzuca ci średnio sprawdzone wyliczenia, z którymi tak chętnie do mnie pani przybiega, budując na ich podstawie koncepcje podboju modowego rynku. – westchnął. Nieco się już uspokoił. Starał się myśleć o tym incydencie na chłodno. Powoli mu się udawało - Szanuję pani ambicję i determinację, ale proszę się zastanowić, co jest dla pani dobre i do której bramki pani gra.  To stanowisko to dla pani wielka szansa i proszę jej nie zmarnować – usiadł naprzeciw niej. Milczała. On również. Intensywnie się nad czymś zastanawiał. Wreszcie się odezwał - Myślę, że najlepiej będzie, jak weźmie pani trzy, może cztery dni wolnego, a później szczegółowo ustalimy zakres naszej współpracy – nie zabrzmiało to w kategoriach propozycji. To było polecenie do wykonania. Bez słowa wstała i opuściła jego gabinet.

Czarno widział ich dalszą współpracę. Wiedział, że jeśli jej podejście się nie zmieni, nie dadzą rady tego ciągnąć. Był zmęczony. Pracowała raptem od miesiąca, a on miał dość. Zespół powinien być tak zbudowany, by praca w nim była miła i przyjemna. Z nią to było bardzo trudne. Zwłaszcza, jeśli nie zrozumie kilku podstawowych zasad. 'Przemądrzała, butna smarkula'.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz