B

piątek, 20 września 2013

'Pozorne szczęście' V ost.


Powitała go w progu. Nie mogła się doczekać jego powrotu. Od kilkudziesięciu minut stała w kuchni i przez okno obserwowała przejeżdżające samochody. Wreszcie brama zaczęła się otwierać, a na podjazd wjechał Mercedes Dobrzańskiego. Przyjrzał się jej z zainteresowaniem. Była jakaś inna. W jej oczach skrzyła się… Trudno mu było określić co to było. Już otwierała usta by coś powiedzieć, ale był szybszy.  
- Muszę ci coś powiedzieć – zaczął, gdy tylko odstawił teczkę na swoje miejsce. Nie miał pojęcia od czego zacząć. Nie miał pojęcia jak to powiedzieć. ‘Kochanie, jestem bezpłodny’? Tak bardzo pragnęła tego dziecka, tak bardzo siebie obwiniała, a okazało się, że to on nie jest stuprocentowym mężczyzną. Nie jest mężczyzną, który może dać ukochanej kobiecie dziecko – Ula, ja… - nie mogło mu to przejść przez gardło. Wiedział, że w tym momencie zawodzi ją na całej linii. Ją, ale siebie też.
- A mogę ja pierwsza? – zapytała nagle, jakoś specjalnie nie zaprzątając sobie głowy jego dziwnym zachowaniem i ponurym nastrojem – Nie mogłam się już ciebie doczekać – szepnęła opierając swoje czoło o jego, patrząc mu przy tym głęboko w oczy – Kochanie, jestem w ciąży – wyszeptała w jego usta i mocno do nich przylgnęła. Dopiero po chwili się od niego oderwała, zdając sobie sprawę, że nie odwzajemnił pieszczoty. Spojrzała na niego zaskoczona. Stał jak skamieniały, a z jego twarzy nie mogła nic wyczytać. Tępym wzrokiem wpatrywał się w jej twarz. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie jest zaskoczona. Przecież czekał na to dziecko równie niecierpliwie jak ona. Niby miał prawo być zaskoczony, bo przez długie miesiące im się nie udawało, ale sądziła, że będzie szczęśliwy. Ona była. Podczas dzisiejszej, nieplanowanej wizyty u Dębowskiego tak naprawdę nie słuchała jego wyjaśnień. Nie interesował jej medyczny punkt widzenia. Ona pojmowała to w kategoriach cudu i tak właśnie o tym myślała – Marek, nie ciszysz się? – zapytała wreszcie, zaniepokojona jego dziwną reakcją, a raczej brakiem jakiejkolwiek reakcji
- Widzę, że Piotr godnie mnie zastąpił – powiedział głosem kompletnie pozbawionym emocji – To jego dziecko, prawda? – nie, nie zabrzmiało to jak pytanie. Bardziej jak stwierdzenie. Nie wytrzymała. Na swoim policzku poczuł pieczenie w miejscu uderzenia. Teraz to było najmniej ważne.
- Jak śmiesz?! – jej głos w połączeniu z płynącymi łzami tworzył obraz bezkresnej rozpaczy
- Odebrałem wyniki. Jestem bezpłodny – po raz pierwszy to słowo przeszło mu przez gardło.
- To zrób sobie badania jeszcze raz! – krzyknęła i wybiegła z domu. Wsiadła do samochodu i pospiesznie ruszyła przed siebie. Nie tak wyobrażała sobie ten dzień. Nie tak wyobrażała sobie tą rozmowę  i moment, w którym powie mu, że wreszcie się udało, że za kilka miesięcy powitają na świecie nowego człowieka. A jeszcze kilka godzin temu była taka szczęśliwa. Od kilku dni dziwnie się czuła. Nie mówiła nic Markowi. Nie chciała go martwić. Wszystko zrzucała na karb stresu i oczekiwania na diagnozę profesora. Ale dziś rano coś ją tknęło i sięgnęła po test ciążowy. Wyszedł pozytywnie. Wiedziała, że to za wcześnie, że to małe pudełeczko zakupione w drogerii nie da jej stu procent pewności. Chwilę później rozmawiała już z Dębowskim. Pojechała do niego. Chciała zawiadomić Marka, ale nie chciała robić mu nadziei. Wiedziała, ze ma dzisiaj badania w klinice, a jej ciąża mogła okazać się fałszywym alarmem. Po badaniu krwi profesor był pewny, że jest w ciąży. Czuła, jak unosi się kilka centymetrów nad ziemią.
Został sam pośrodku przedpokoju i nie mógł pozbierać myśli. ‘Ciąża? Jakim cudem?’ Przecież słowa Słockiego nie pozostawiły żadnych złudzeń. Owszem, plemników w nasieniu było wystarczająco dużo, ale były fatalnej jakości i ruchliwości. Szanse na to, że zostanie ojcem były niemal równe zeru. Ta wiadomość ścięła go z nóg. A chwilę później dowiedział się, że jego żona jest w ciąży. Emocje zrobiły swoje. Nie miał pojęcia jak nawet mógł pomyśleć, że ona i Piotr…. Że ona byłaby zdolna go zdradzić. Każda, ale nie Ula. Była na to zbyt uczciwa i zbyt mocno go kochała. To, że nie mogli doczekać się dziecka wcale nie oznacza, że musiała się pocieszyć w ramionach swojego byłego. Był idiotą, skończonym idiotą, że coś takiego w ogóle przyszło mu do głowy. I tu nawet nie mógł tłumaczyć się emocjami.
Ruszył w kierunku wyjścia w nadziei, że nie odjechała daleko. Musi ją przeprosić, musi z nią porozmawiać i wytłumaczyć swoją reakcję. Gdyby nie te dzisiejsze badania, gdyby nie wiadomość, którą przekazał mu Słocki, pewnie teraz skakałby z radości trzymając ją w swoich ramionach.
Jego pierwsza myśl to Rysiów. Skręcił w uliczkę prowadzącą do domu jego teścia, ale nie dostrzegł jej samochodu. To oznaczało tylko jedno. Nie ma jej tam. Jego mózg działał na najwyższych obrotach. Pospiesznie analizował, gdzie mogła pojechać. Modlił się, by nie stała się żadna tragedia. Była zdenerwowana, a prawo jazdy miała ledwo dwa miesiące. Chciał zadzwonić do Jaśka, Violki, Maćka. Może oni wiedzieliby, gdzie jest. Postanowił poczekać i nie robić zamieszania. Było za wcześnie na stawianie rodziny i przyjaciół na nogi. Niepotrzebnie by się martwili. A przecież może okazać się, że gdy wróci, ona będzie już w domu. Sam się oszukiwał. Wiedział, że jej tam nie będzie. Zbyt mocno zraniły ją jego słowa. Jadąc Siekierkowskim jego wzrok skierował się lekko w bok i już wiedział, gdzie jechać. Wisła. Docisnął pedał gazu, by jak najszybciej dojechać w miejsce, w którym uda mu się zawrócić. Kwadrans później był na miejscu. W oddali dostrzegł jej samochód. Siedziała po turecku, na pomoście. Nie płakała. W ciszy wpatrywała się w nurt rzeki. Podszedł cicho.
- Przepraszam – usłyszała jego głos tuż nad sobą. Podniosła głowę. To nie wymysł jej wyobraźni. Rzeczywiście tam był – Mogę? – zapytał wskazując na miejsce obok niej. Nie odpowiedziała, ale przesunęła się lekko, zwalniając mu większą powierzchnię – Nie wiem co mi strzeliło do głowy z tym Piotrem – zaczął, gdy ramię w ramię siedzieli o zachodzie słońca na pomoście – To jego nagłe pojawienie się… Ja przestraszyłem się, że znów cię stracę. Poczekaj, daj mi dokończyć – powstrzymał ją – Wiem, że jesteśmy małżeństwem, wiem, że mnie kochasz… Ale jestem cholernie zazdrosny. To nie znaczy, że nie mam do ciebie zaufania. Mam. Ale ta dzisiejsza wiadomość – westchnął zbierając się w sobie - Asystent profesora powiedział mi, że nigdy nie będę ojcem. To mną solidnie trzepnęło. Ja nawet nie wiedziałem, jak mam ci to powiedzieć. I gdy już pozbierałem się na tyle, by stanąć z robą twarzą w twarz i powiedzieć, że nie będę w stanie nigdy spełnić twojego, naszego marzenia, ty informujesz mnie, że jesteś w ciąży. Przestałem racjonalnie myśleć. Wstydzę się swojego zachowania, tego, jak cię potraktowałem. Ula – zwrócił twarz w jej stronę – bardzo się cieszę – przytuliła się do niego i rozpłakała. Te łzy miały dać upust emocjom zgromadzonym przez cały dzień.

- Ma pan mi coś do powiedzenia? – zapytał od progu Marek
- Bardzo państwa przepraszam. Laboratorium pomyliło próbki. Ta sytuacja nigdy nie powinna mieć miejsca – zaczął tłumaczyć się przejęty profesor
- Owszem! – Dobrzański nie krył swojej wściekłości – Najlepsza klinika w mieście! Moja żona zostaje poinformowana, że jest w ciąży, a w tym samym czasie ja dowiaduję się, że jestem bezpłodny!
- Oprócz pana tego dnia badanie miał jeszcze mąż jednej z moich pacjentek. Doktor Słocki jest świetnym specjalistą, ale nieco chaotycznym. Laborantka pomyliła materiał. Ja zorientowałem się dopiero dzisiaj rano. Wiedząc, że małżonka jest w ciąży ze szczególną uwagą przeanalizowałem pańskie wyniki badań. Zorientowałem się, że godzina oddania materiału do analizy się nie zgadza. Tamta próbka poszła do oceny o jedenastej trzydzieści siedem. Pan umówiony był dopiero na dwunastą. To oczywiście nasz błąd, za który bardzo państwa przepraszam.
- To już jest nie ważne. Najważniejsze jest to, że za osiem miesięcy będziemy rodzicami – odezwała się milcząca dotąd Dobrzańska. Z wyraźną radością spojrzała na męża.
- Gratuluję. Nawet nie musiałem specjalnie ingerować w państwa organizmy. Wychodzi na to, że to niewielkie odchylanie od normy prolaktyny miało dość istotne znaczenie. I państwa stresujący tryb życia – odparł nieco jeszcze zmieszany Dębowski
Wrócili do domu. Szczęśliwi, pełni wiary w szczęśliwe rozwiązanie. Wreszcie ich dom wypełni się płaczem, śmiechem i wesołym gaworzeniem. Wreszcie nie będą tylko szczęśliwą parą, ale będą tworzyć prawdziwą rodzinę. Taką, o której marzyli, taką, do której dążyli. Wreszcie będą prawdziwie szczęśliwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz