Gdyby ktoś dwa lata temu
powiedział jej, jak będzie wyglądało dzisiaj jej życie, popukałaby się w czoło.
Owszem, była marzycielką, ale nawet najśmielsze sny nie przynosiły takich
obrazków. Ona, niezbyt urodziwa dziewczyna z podwarszawskiego Rysiowa, ze
skromnej rodziny, niezbyt pewna siebie, nie przypominała dzisiejszej Uli. Tamta Ula
odeszła już dawno. Dziś była inną kobietą. Inne, te, które jej zazdrościły, z
pewnością nazwałyby ją kobietą sukcesu. I tak poniekąd było. Ledwie kilkanaście
miesięcy temu, była zwykłą asystentką, dziś była prezesem jednego z
największych domów mody w Polsce, z zarząd nawet nie chciał słyszeć o zmianie
na tym stanowisku. Dziś była piękną kobietą. Naprawdę piękną kobietą. Po
Brzyduli nie było już śladu. Jedynie stare fotografie przypominały jej, jak
okropnie kiedyś wyglądała. W przeszłości nie zdawała sobie sprawy ze swojego
piękna, które było ukryte pod niemodnymi strojami i przedpotopową fryzurą. Dziś
przyciągała zachwycone spojrzenia mężczyzn, ale i zazdrosne spojrzenia kobiet.
Te ostatnie zazdrościły jej nie tylko urody, dobrego stylisty i pięknych
dodatków. One przede wszystkim zazdrościły jej Marka Dobrzańskiego. Jako młoda
dziewczyna marzyła by wyjść za wyjątkowego człowieka. I tak się stało. Nie
dość, że wyszła za wyjątkowego, to na dodatek nieziemsko przystojnego. Tak, to
jej udało się usidlić człowieka uchodzącego za najlepszą partię w Warszawie. Miała
wszystko, o czym marzy każda kobieta. Wspaniałego mężczyznę u boku, świetną
pracę i przepiękny dom na przedmieściach Warszawy. No prawie wszystko.
Pamięcią wróciła do wydarzeń
sprzed kilku miesięcy. Przed oczami, jak w filmie, wciąż przebiegały jej obrazy
minionych chwil. Pojawienie się w ostatniej chwili Marka na pokazie. Sądziła
wtedy, że śni, że to nie dzieje się naprawdę, że to wytwór jej wyobraźni, że on
nie może stać tuż przed nią. Ale na szczęście była to prawda. Oświadczyny.
Sądziła, że będzie w stanie wyczuć, kiedy to nastąpi. Myliła się. Tydzień po
pokazie zabrał ją na weekend. Na weekend do SPA. Do tego samego, co wtedy. Znów
wynajął ten sam apartament, znów spacerowali pomostem. Wtedy wydawało jej się,
że to podróż sentymentalna, że chce po prostu spędzić z nią trochę czasu.
Okazało się, że on zabrał ją tam zupełnie w innym celu. Zorganizował kolację na
pomoście i o zachodzie słońca padł przed nią na kolana. Nie wahała się ani
chwili. Chwilę później wyjaśnił jej, dlaczego wybrał to
miejsce. Marzył, by pobrali się nad tym
jeziorem. Była nieco zaskoczona, ale zgodziła się. Następnego dnia
ustalili
datę ślubu. Nie chciał czekać. Ona zresztą też. Kochała go i wiedziała,
że może
wyjść tylko za niego. Ustalił szczegóły z obsługą kompleksu. Zależało mu
na
zamknięciu obiektu na cały weekend. Nie chciał, by ktokolwiek im
przeszkadzał,
nie chciał, by wścibscy dziennikarze zakłócili tą ceremonię. Niespełna
trzy
miesiące później znów zmierzali nad to samo jezioro. Ich goście mieli
dojechać
następnego dnia. Marek upierał się, by pojechali wcześniej, by mógł
wszystkiego
dopilnować osobiście. Prawda była taka, że ona praktycznie w ogóle nie
uczestniczyła w przygotowaniach. Owszem, wspólnie ustalali najważniejsze
kwestie, ale ciężar organizacji wziął na siebie, uwalniając ją od
konieczności
poszukiwania firmy florystycznej, czy muzyków. Pshemko w ekspresowym
tempie
uszył im stroje. Uśmiechnęła się na wspomnienie hotelu tonącego w
świeżych kwiatach.
Żartobliwie zarzucała wtedy Markowi, że pozbawił na tydzień kwiaciarki z
całej
Polski. On był z siebie dumny. Mieli wtedy ogromne szczęście do pogody.
Weekend
był naprawdę piękny. Ciepły i słoneczny. Wszystko mogło przebiegać
zgodnie z
ich planami. Marek upierał się, by pobrali się na pomoście, a przyjęcie
zorganizowali w wielkim namiocie pośrodku ogrodu. Na początku była
sceptyczna,
ale gdy na miejscu zobaczyła, jak cudownie to wygląda, była mu
wdzięczna. Była
mu wdzięczna również za to, że dopiął swego i znalazł takiego księdza,
który
zgodził się udzielić im ślubu poza murami kościoła. Duchowny
zaprzyjaźniony z
fundacją Heleny udzielił im ślubu na tle jeziora, które pamiętało ich
zaręczyny i pierwszy wyjazd, gdy dopiero poznawali siebie i swoją
miłość. Było jak w bajce. Czuła się u jego boku, jak
księżniczka. Samotna łza spłynęła po jej policzku na wspomnienie
finałowej
sceny. Gdy ksiądz wypowiedział frazę ‘ogłaszam was mężem i żoną’, w tle
rozległy się gromkie brawa, a w niebo poszybowały dziesiątki białych
baloników,
była najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Wreszcie została żoną Marka
Dobrzańskiego. Życie u jego boku było jak piękny sen. Sen, z którego nie
chciała się budzić. Pamięta, jak wielokrotnie siadała z dziewczynami w
bufecie i
opowiadała im, jak bardzo się zmienił. Pamięta swoje pierwsze słowa
‘ktoś
podmienił mi męża. Albo jak spałam, albo jak byłam w pracy’. Dobrzański
kategorycznie odmawiał powrotu do firmy. Twierdził, że radzi sobie
świetnie, a
on wróci w momencie problemów, zbliżającego się pokazu lub gdy zajdzie w
ciążę.
On całą swoją uwagę skupił na remoncie domu, który kupili kilka tygodni
po
zaręczynach. Codziennie przywoził ją po pracy na Sienną i podawał obiad.
Ona
nawet nie przypuszczała, że Dobrzański potrafi gotować. Wciąż ją
zaskakiwał i
jak gdyby nigdy nic twierdził, że dla chcącego nie ma nic trudnego. Nie
wpuszczał jej do kuchni, by po powrocie z firmy miała czas tylko dla
niego. Dla
niego i dla katalogów, którymi ją zasypywał. Blisko przez miesiąc po
skończonych posiłkach wybierała kolory ścian, sofy, lampy, kostki
klinkierowe,
umywalki, dachówki i kostkę brukową. Przyjaciółki się z niej nabijały i zazdrościły jej takiego faceta, dla którego
ich związek i ich nowy dom był priorytetem. Owszem, udało jej się zamienić
Marka Dobrzańskiego Casanovę, w Marka Dobrzańskiego męża. Najcudowniejszego męża na Ziemi. Ktoś, kto patrzy na
to wszystko z boku rzekłby, że zamieniła go w ciepłe kluchy, ale ona kochała go
również takiego. Budowa już dawno się skończyła. Mieszkali w Łomiankach już od
kilku miesięcy. Ogród był prawie gotowy, a Marek coraz częściej pojawiał się w
firmie. Odciążał ją, ale nie wtrącał się w koncepcje rozwoju firmy. Niekiedy
wręcz próbowała wymusić na nim jakieś sugestie. On jedynie popierał jej decyzje
i kolejne posunięcia. W jej życiu zapanowała sielanka, przynajmniej dla
postronnego obserwatora.
Usłyszała pukanie i po chwili w
drzwiach stanęła jej przyszła macocha
- Mogę?
- Jasne. Wejdź – uśmiechnęła się
do niej nieśmiało
- Powiesz mi, co się dzieje? –
zapytała wprost
- Nie bardzo wiem, o co ci chodzi
– liczyła na to, że uda jej się uniknąć tej rozmowy. Nie była pewna, czy jest
gotowa na to, by powiedzieć o tym głośno.
- Ula, ja widzę, że coś się dzieje.
Ten pozorny uśmiech, który przyklejasz na swoją twarz podczas naszych wspólnych
kaw w bufecie mnie nie zmyli. Z twoich oczu od kilku tygodni bije smutek. Nie
układa wam się z Markiem? – spytała przyglądając się jej przenikliwie
- Nie, absolutnie. Jest cudownie –
blady uśmiech zagościł na jej twarzy
- To co się dzieje? Ojciec czuje
się świetnie, firma ma się dobrze, chyba masz dobre relacje z Dobrzańskimi
- Co do tego ostatniego nie
byłabym taka pewna – weszła jej w słowo
- Krzysztof cię uwielbia.
Wydawało mi się, że Helena również cię zaakceptowała. Była taka szczęśliwa na
waszym ślubie – Milewska zmartwiła się
- To nie do końca chodzi o
relacje z nimi. Po prostu my… - urwała na chwilę i stanęła naprzeciw okna.
Sądziła, że gdy nie będzie patrzeć Alicji w oczy, łatwiej będzie jej powiedzieć
prawdę – My… Nie mogę zajść w ciążę, mimo że staramy się o dziecko od samego
początku – westchnęła z trudem hamując łzy – Przestaliśmy zabezpieczać się
jeszcze przed ślubem i nic. Przez siedem miesięcy nic. Bardzo chcę tego
dziecka. Marek też pragnie potomka. Wiem, że jest na to gotowy, a mimo to nie
mogę mu go dać. Helena coraz bardziej zaczyna naciskać. Przy każdym
spotkaniu dopytuje się kiedy zostanie babcią, robi aluzje, byśmy szybciej się
decydowali – łza spłynęła po jej policzku – a my się zdecydowaliśmy. I co z
tego? – Milewska mocno ją przytuliła – Cały czas próbujemy i nic. A co, jeśli
jestem bezpłodna? – wyszeptała
- Kochanie, błagam cię nie pisz
od razu czarnego scenariusza. Może po prostu potrzebujecie więcej czasu. W
ostatnim roku wiele się zdarzyło. Żyłaś w ciągłym stresie. Daj sobie trochę
czasu. Byłaś u lekarza? – zapytała, gdy przyjaciółka powoli zaczyna się
uspokajać
- Tak powiedział, żeby jeszcze
trochę poczekać. Jeśli nic się nie zmieni, za jakieś dwa, trzy miesiące zacznie
robić szczegółowe badania. Boję się ich wyniku. Boję się szczerze porozmawiać o
tym z Markiem. Na razie oboje udajemy, że nie ma problemu, ale widzę, że zadręcza
się tym równie mocno, jak ja – kolejne łzy pociekły po jej policzku
- Wszystko będzie dobrze. Przede
wszystkim powinnaś być spokojna. Tylko spokój i cierpliwość może wpłynąć na
ciebie pozytywnie. Stres z pewnością wam nie pomoże. Powinniście złapać trochę
oddechu. Firma ma się świetnie. Może jeźdźcie na jakiś urlop. Chociaż na
tydzień. Nawet taka krótkotrwała zmiana otoczenia potrafi pomóc.
- Może masz rację – powiedziała już
spokojnym tonem.
- Głowa do góry. Zobaczysz, w przyszłym
roku będziesz się martwić, kiedy w końcu wyśpisz się w nocy, będziesz czekać na
pierwszy ząbek i słowo ‘mama’ – pogładziła Dobrzańską po plecach – Będziecie mieć
całą gromadkę dzieci – Ula zaśmiała się nerwowo. Chciała, by słowa Milewskiej
się spełniły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz