B

środa, 11 września 2013

'Pozorne szczęście' I

Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział jej, jak będzie wyglądało dzisiaj jej życie, popukałaby się w czoło. Owszem, była marzycielką, ale nawet najśmielsze sny nie przynosiły takich obrazków. Ona, niezbyt urodziwa dziewczyna z podwarszawskiego Rysiowa, ze skromnej rodziny, niezbyt pewna siebie,  nie przypominała dzisiejszej Uli. Tamta Ula odeszła już dawno. Dziś była inną kobietą. Inne, te, które jej zazdrościły, z pewnością nazwałyby ją kobietą sukcesu. I tak poniekąd było. Ledwie kilkanaście miesięcy temu, była zwykłą asystentką, dziś była prezesem jednego z największych domów mody w Polsce, z zarząd nawet nie chciał słyszeć o zmianie na tym stanowisku. Dziś była piękną kobietą. Naprawdę piękną kobietą. Po Brzyduli nie było już śladu. Jedynie stare fotografie przypominały jej, jak okropnie kiedyś wyglądała. W przeszłości nie zdawała sobie sprawy ze swojego piękna, które było ukryte pod niemodnymi strojami i przedpotopową fryzurą. Dziś przyciągała zachwycone spojrzenia mężczyzn, ale i zazdrosne spojrzenia kobiet. Te ostatnie zazdrościły jej nie tylko urody, dobrego stylisty i pięknych dodatków. One przede wszystkim zazdrościły jej Marka Dobrzańskiego. Jako młoda dziewczyna marzyła by wyjść za wyjątkowego człowieka. I tak się stało. Nie dość, że wyszła za wyjątkowego, to na dodatek nieziemsko przystojnego. Tak, to jej udało się usidlić człowieka uchodzącego za najlepszą partię w Warszawie. Miała wszystko, o czym marzy każda kobieta. Wspaniałego mężczyznę u boku, świetną pracę i przepiękny dom na przedmieściach Warszawy. No prawie wszystko.

Pamięcią wróciła do wydarzeń sprzed kilku miesięcy. Przed oczami, jak w filmie, wciąż przebiegały jej obrazy minionych chwil. Pojawienie się w ostatniej chwili Marka na pokazie. Sądziła wtedy, że śni, że to nie dzieje się naprawdę, że to wytwór jej wyobraźni, że on nie może stać tuż przed nią. Ale na szczęście była to prawda. Oświadczyny. Sądziła, że będzie w stanie wyczuć, kiedy to nastąpi. Myliła się. Tydzień po pokazie zabrał ją na weekend. Na weekend do SPA. Do tego samego, co wtedy. Znów wynajął ten sam apartament, znów spacerowali pomostem. Wtedy wydawało jej się, że to podróż sentymentalna, że chce po prostu spędzić z nią trochę czasu. Okazało się, że on zabrał ją tam zupełnie w innym celu. Zorganizował kolację na pomoście i o zachodzie słońca padł przed nią na kolana. Nie wahała się ani chwili. Chwilę później wyjaśnił jej, dlaczego wybrał  to miejsce. Marzył, by pobrali się nad tym jeziorem. Była nieco zaskoczona, ale zgodziła się. Następnego dnia ustalili datę ślubu. Nie chciał czekać. Ona zresztą też. Kochała go i wiedziała, że może wyjść tylko za niego. Ustalił szczegóły z obsługą kompleksu. Zależało mu na zamknięciu obiektu na cały weekend. Nie chciał, by ktokolwiek im przeszkadzał, nie chciał, by wścibscy dziennikarze zakłócili tą ceremonię. Niespełna trzy miesiące później znów zmierzali nad to samo jezioro. Ich goście mieli dojechać następnego dnia. Marek upierał się, by pojechali wcześniej, by mógł wszystkiego dopilnować osobiście. Prawda była taka, że ona praktycznie w ogóle nie uczestniczyła w przygotowaniach. Owszem, wspólnie ustalali najważniejsze kwestie, ale ciężar organizacji wziął na siebie, uwalniając ją od konieczności poszukiwania firmy florystycznej, czy muzyków. Pshemko w ekspresowym tempie uszył im stroje. Uśmiechnęła się na wspomnienie hotelu tonącego w świeżych kwiatach. Żartobliwie zarzucała wtedy Markowi, że pozbawił na tydzień kwiaciarki z całej Polski. On był z siebie dumny. Mieli wtedy ogromne szczęście do pogody. Weekend był naprawdę piękny. Ciepły i słoneczny. Wszystko mogło przebiegać zgodnie z ich planami. Marek upierał się, by pobrali się na pomoście, a przyjęcie zorganizowali w wielkim namiocie pośrodku ogrodu. Na początku była sceptyczna, ale gdy na miejscu zobaczyła, jak cudownie to wygląda, była mu wdzięczna. Była mu wdzięczna również za to, że dopiął swego i znalazł takiego księdza, który zgodził się udzielić im ślubu poza murami kościoła. Duchowny zaprzyjaźniony z fundacją Heleny udzielił im ślubu na tle jeziora, które pamiętało ich zaręczyny i pierwszy wyjazd, gdy dopiero poznawali siebie i swoją miłość. Było jak w bajce. Czuła się u jego boku, jak księżniczka. Samotna łza spłynęła po jej policzku na wspomnienie finałowej sceny. Gdy ksiądz wypowiedział frazę ‘ogłaszam was mężem i żoną’, w tle rozległy się gromkie brawa, a w niebo poszybowały dziesiątki białych baloników, była najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Wreszcie została żoną Marka Dobrzańskiego. Życie u jego boku było jak piękny sen. Sen, z którego nie chciała się budzić. Pamięta, jak wielokrotnie siadała z dziewczynami w bufecie i opowiadała im, jak bardzo się zmienił. Pamięta swoje pierwsze słowa ‘ktoś podmienił mi męża. Albo jak spałam, albo jak byłam w pracy’. Dobrzański kategorycznie odmawiał powrotu do firmy. Twierdził, że radzi sobie świetnie, a on wróci w momencie problemów, zbliżającego się pokazu lub gdy zajdzie w ciążę. On całą swoją uwagę skupił na remoncie domu, który kupili kilka tygodni po zaręczynach. Codziennie przywoził ją po pracy na Sienną i podawał obiad. Ona nawet nie przypuszczała, że Dobrzański potrafi gotować. Wciąż ją zaskakiwał i jak gdyby nigdy nic twierdził, że dla chcącego nie ma nic trudnego. Nie wpuszczał jej do kuchni, by po powrocie z firmy miała czas tylko dla niego. Dla niego i dla katalogów, którymi ją zasypywał. Blisko przez miesiąc po skończonych posiłkach wybierała kolory ścian, sofy, lampy, kostki klinkierowe, umywalki, dachówki i kostkę brukową. Przyjaciółki się z niej nabijały i  zazdrościły jej takiego faceta, dla którego ich związek i ich nowy dom był priorytetem. Owszem, udało jej się zamienić Marka Dobrzańskiego Casanovę, w Marka Dobrzańskiego męża. Najcudowniejszego męża na Ziemi. Ktoś, kto patrzy na to wszystko z boku rzekłby, że zamieniła go w ciepłe kluchy, ale ona kochała go również takiego. Budowa już dawno się skończyła. Mieszkali w Łomiankach już od kilku miesięcy. Ogród był prawie gotowy, a Marek coraz częściej pojawiał się w firmie. Odciążał ją, ale nie wtrącał się w koncepcje rozwoju firmy. Niekiedy wręcz próbowała wymusić na nim jakieś sugestie. On jedynie popierał jej decyzje i kolejne posunięcia. W jej życiu zapanowała sielanka, przynajmniej dla postronnego obserwatora.

Usłyszała pukanie i po chwili w drzwiach stanęła jej przyszła macocha
- Mogę?  
- Jasne. Wejdź – uśmiechnęła się do niej nieśmiało
- Powiesz mi, co się dzieje? – zapytała wprost
- Nie bardzo wiem, o co ci chodzi – liczyła na to, że uda jej się uniknąć tej rozmowy. Nie była pewna, czy jest gotowa na to, by powiedzieć o tym głośno.
- Ula, ja widzę, że coś się dzieje. Ten pozorny uśmiech, który przyklejasz na swoją twarz podczas naszych wspólnych kaw w bufecie mnie nie zmyli. Z twoich oczu od kilku tygodni bije smutek. Nie układa wam się z Markiem? – spytała przyglądając się jej przenikliwie
- Nie, absolutnie. Jest cudownie – blady uśmiech zagościł na jej twarzy
- To co się dzieje? Ojciec czuje się świetnie, firma ma się dobrze, chyba masz dobre relacje z Dobrzańskimi
- Co do tego ostatniego nie byłabym taka pewna – weszła jej w słowo
- Krzysztof cię uwielbia. Wydawało mi się, że Helena również cię zaakceptowała. Była taka szczęśliwa na waszym ślubie – Milewska zmartwiła się
- To nie do końca chodzi o relacje z nimi. Po prostu my… - urwała na chwilę i stanęła naprzeciw okna. Sądziła, że gdy nie będzie patrzeć Alicji w oczy, łatwiej będzie jej powiedzieć prawdę – My… Nie mogę zajść w ciążę, mimo że staramy się o dziecko od samego początku – westchnęła z trudem hamując łzy – Przestaliśmy zabezpieczać się jeszcze przed ślubem i nic. Przez siedem miesięcy nic. Bardzo chcę tego dziecka. Marek też pragnie potomka. Wiem, że jest na to gotowy, a mimo to nie mogę mu go dać. Helena coraz bardziej zaczyna naciskać. Przy każdym spotkaniu dopytuje się kiedy zostanie babcią, robi aluzje, byśmy szybciej się decydowali – łza spłynęła po jej policzku – a my się zdecydowaliśmy. I co z tego? – Milewska mocno ją przytuliła – Cały czas próbujemy i nic. A co, jeśli jestem bezpłodna? – wyszeptała
- Kochanie, błagam cię nie pisz od razu czarnego scenariusza. Może po prostu potrzebujecie więcej czasu. W ostatnim roku wiele się zdarzyło. Żyłaś w ciągłym stresie. Daj sobie trochę czasu. Byłaś u lekarza? – zapytała, gdy przyjaciółka powoli zaczyna się uspokajać
- Tak powiedział, żeby jeszcze trochę poczekać. Jeśli nic się nie zmieni, za jakieś dwa, trzy miesiące zacznie robić szczegółowe badania. Boję się ich wyniku. Boję się szczerze porozmawiać o tym z Markiem. Na razie oboje udajemy, że nie ma problemu, ale widzę, że zadręcza się tym równie mocno, jak ja – kolejne łzy pociekły po jej policzku
- Wszystko będzie dobrze. Przede wszystkim powinnaś być spokojna. Tylko spokój i cierpliwość może wpłynąć na ciebie pozytywnie. Stres z pewnością wam nie pomoże. Powinniście złapać trochę oddechu. Firma ma się świetnie. Może jeźdźcie na jakiś urlop. Chociaż na tydzień. Nawet taka krótkotrwała zmiana otoczenia potrafi pomóc.
- Może masz rację – powiedziała już spokojnym tonem.
- Głowa do góry. Zobaczysz, w przyszłym roku będziesz się martwić, kiedy w końcu wyśpisz się w nocy, będziesz czekać na pierwszy ząbek i słowo ‘mama’ – pogładziła Dobrzańską po plecach – Będziecie mieć całą gromadkę dzieci – Ula zaśmiała się nerwowo. Chciała, by słowa Milewskiej się spełniły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz