B

czwartek, 30 kwietnia 2015

'Mezalians' III

‘Dureń, idiota, ćwierćinteligent’ wyrzucał sobie przez cały czwartek. Marek Dobrzański najzwyczajniej w świecie się bał. Odczuwał niepokój, że Ula po prostu nie przyjdzie. W minioną środę w przypływie stresu, ale i euforii, że pojawiła się w jego domu, oczywiście zapomniał poprosić ją o numer telefonu. ‘Trudno, jak nie przyjdzie zacznę od początku. Będę próbował do skutku’ obiecał sobie. Cały czwartek i piątek przemierzał firmowe korytarze, jak burza ciskając piorunami, a pracownicy, kiedy tylko mogli schodzili mu z drogi. Jedynie Olszański odważył się zajrzeć w paszczę lwa i odwiedził przyjaciela w porze lunchu.
- Siema stary, co ty taki wściekły? – dopytywał wygodnie rozsiadając się na kanapie – Najpierw fundujesz mega wyżerkę, a później opieprzasz każdego po kolei za pięć minut spóźnienia i niewyraźny podpis.
- Umówiłem się na randkę – Sebastian zrobił wielkie oczy
- Jest aż taka brzydka?
- Co? – burknął
- Pytam czy jest aż taka brzydka, że wizja randki powoduje u ciebie stres i napięcie mięśni. Gdyby była piękna, byłbyś teraz podniecony perspektywą udanego wieczoru, a nie wykluczone, że i nocy – w zabawnym geście poruszał brwiami góra-dół. Marek wywrócił tylko oczami
- Boję się, że nie przyjdzie. A ja nie mam jej numeru telefonu – rzekł jakby lekko zawstydzony
- No to powiedz wujkowi Sebastianowi kogo wyrwałeś… Córkę Jagodzińskiego, czy tego reżysera? Jak jej tam było, Arleta?
- Żadnej w wyżej wymienionych. Poza tym nie chcę na razie o tym rozmawiać, żeby nie zapeszyć – uciął – Sorry, ale robotę mam – spojrzał wymownie na stos dokumentów
- Kumam. To udanego wieczoru gołąbeczku – Sebastian śmiejąc się głośno posłał mu powietrznego buziaka. Dobrzański pokręcił tylko głową z powątpiewaniem.

Już trzeci raz poprawiał ustawienie swojego kieliszka. Czas dłużył mu się niemiłosiernie. Po chwili jego uwagę przykuły spinki przy mankietach. Kręcił nimi, dociskał. Musiał czymś zająć ręce, bo wiedział, że za chwile zwariuje. Zarezerwował stolik dyskretnie położony tuż przy oknie, nieco oddalony od głównej sali i wyjścia z kuchni. Wreszcie się pojawiła. Uśmiechnął się w myślach stwierdzając, że dobrali się idealnie. On postawił na dopasowany, granatowy garnitur i białą koszulę. Zrezygnował z krawata, by wyglądać bardziej swobodnie, mniej oficjalnie. Ona również wybrała granat. Sukienka przed kolano, na grubych ramiączkach idealnie podkreśla jej smukłą talię i nie za duży, nie za mały biust. Gdy tylko ją dostrzegł zerwał się z miejsca i chwycił bukiet chabrów. Długo nie mógł się zdecydować na odpowiednie kwiaty.
- Dobry wieczór – przywitała się z delikatnym uśmiechem. Widział, że jest spięta. Niepewnie stawiała każdy krok.
- Będzie bardzo dobry, bo zdecydowałaś się przyjść – podał jej bukiet, wpatrując się w nią zachwyconym spojrzeniem – Są w kolorze twoich oczu – szepnął. Spuściła wzrok zawstydzona. Kelner już chciał odsunąć jej krzesło, gdy gestem dłoni dał mu znak, że sam się tym zajmie.
- Proszę zająć się kwiatami – rzekł dość chłodno – I na początek poprosimy butelkę Sancerre La Moussiere rocznik dwa tysiące dwanaście – kelner skłonił się nisko i odszedł z bukietem. Celowo przyjechał taksówką. Po pierwsze by móc napić się z nią wina, po drugie by jej nie spłoszyć. Zdecydowanie nie wyglądała na kobietę, która spojrzy na niego przychylniej, gdy ujrzy jego bajecznie drogie Maserati.
- Dziękuję ci, że jednak nie zrezygnowałaś. Bałem się, że weźmiesz mnie za wariata i zdezerterujesz – przyznał – A ja wciąż nie mam twojego numeru – skrzywił się – I znów musiałbym posunąć się do podstępu i zorganizować przyjęcie – chciał ją nieco rozbawić, by się rozluźniła. Udało mu się. Roześmiała się ukazując swoje białe zęby.  
- Każdy ma w sobie coś z wariata
- To na co masz ochotę? – zerknął w menu
- Zdaję się na ciebie – odparła przyglądając mu się z zaciekawieniem i ewidentną przyjemnością. Posłał jej tajemniczy uśmiech i skupił się na wyborze odpowiedniego dania. Zaśmiał się w duchu.  ‘Przez żołądek do serca?’ pytał sam siebie.

Spędzili uroczy wieczór. Opowiadała mu o sobie. O swojej rodzinie mieszkającej w Rysiowie. O swoim o osiem lat młodszym barcie, o ojcu, i o matce pediatrze, która zmarła sześć lat temu. Opowiadała o swojej pracy, zainteresowaniach. On rewanżował jej się tym samym. Miał wrażenie, że jeszcze nigdy, nikomu w ciągu trzech godzin nie powiedział tak dużo o sobie. Ale prawda jest taka, że oboje świetnie się czuli w swoim towarzystwie i kompletnie nie czuli upływającego czasu. Pozwoliła mu się odwieźć do domu. Wynajmowała wraz z koleżanką z Rysiowa dwupokojowe mieszkanie na Gocławku.
- Dziękuję ci za podwiezienie – rzekła, gdy stali przed wejściem do jej bloku, a nieopodal czekała na niego taksówka – I za cały wieczór. Było bardzo miło – uśmiechnęła się delikatnie i szepcząc ‘dobranoc Marek’ – ruszyła w stronę drzwi
- Ej, ej, ej – chwycił ją za rękę i mocno splótł ich palce – Dokąd to? – spytał z udawanym oburzeniem. Roześmiała się - Ja cię nie puszczę, dopóki mi nie powiesz, kiedy znów się zobaczymy. Masz jakieś plany na jutro? – szybko miejsce rozbawienia zajęła poważna mina – Może teatr, skoro dawno nie byłaś. Jest jakaś nowa sztuka w Polskim - Przyglądała mu się przez chwilę w milczeniu
- Marek – westchnęła – spędziłam z tobą naprawdę świetny, piątkowy wieczór, chyba najlepszy w moim życiu, ale oboje wiemy, że to nie ma sensu
- Co? – zmarszczył brwi nie rozumiejąc do czego zmierza
- Nasza znajomość – odparła spoglądając w jego szare, wpatrzone w nią z nadzieją oczy
- Bo - ponaglił ją oczekując wyjaśnień
- Bo kompletnie do siebie nie pasujemy. Żyjemy w dwóch różnych światach – rzekła z nutą goryczy – Ty jesteś prezesem wielkiej firmy, ja kelnerką, która mieszka w czterdziestometrowym, wynajętym mieszkaniu w bloku w wielkiej płyty – słuchał jej uważnie, przecząco kręcąc głową
- Gdybyśmy do siebie nie pasowali, nie spędzilibyśmy cudownego wieczoru, nie przegadalibyśmy trzech godzin, które dla mnie były ledwie kwadransem – kciukiem masował wnętrze jej dłoni - Gdybyśmy do siebie nie pasowali, nie miałbym ochoty na następne spotkanie, a później kolejne i kolejne. To jak będzie z tym teatrem? – nie dawał za wygraną. Sięgnęła do czarnej kopertówki i wyciągnęła niewielki kartonik, na którym starannie było zapisane dziewięć cyfr i swoje imię. Podała mu świstek, a jego oczy się śmiały.
- Jutro obiecałam tacie, że przyjadę do domu. Ale niedzielę mam wolną
- Dziękuję. Będę pilnował, jak oka w głowie – w zabawnym geście chuchnął na kartonik i schował do wewnętrznej kieszeni marynarki – Dobranoc – puścił jej palce, by po chwili tą samą dłonią lekko podnieść do góry podbródek i krótko musnąć jej usta. Po chwili obserwowała, jak z tajemniczym uśmiechem wsiada do taksówki.

Nastrój prezesa zmieniał się, jak w kalejdoskopie. Po chmurze gradowej z końca tygodnia nie było śladu. W poniedziałkowy ranek Marek Dobrzański wysiadł z windy na piątym piętrze z szerokim uśmiechem na twarzy i wyraźnie zadowolony witał każdego napotkanego pracownika. Odbierając pocztę od Ani nawet wesoło pogwizdywał, by na koniec puścić recepcjonistce oczko. Po firmie w mgnieniu oka zaczęły krążyć plotki, że prezes jest chyba uzależniony od substancji w Polsce zakazanych, bo jego zmienne nastroje ewidentnie wiązano z dopalaczami lub miękkimi narkotykami. Więksi plotkarze snuli tworzyli teorie, co się stanie z firmą, gdy Marek zostanie wysłany na odwyk, a nie będzie go mógł zastąpić Krzysztof, który regeneruje siły w szwajcarskim kurorcie.
- To kiedy ślub? – do jego gabinetu wpadł wyraźnie podekscytowany Olszański
- Weź zejdź ze mnie i znajdź sobie jakiś inny obiekt do drwin – westchnął. Przyjaciel zaczynał wyprowadzać go z równowagi. Nie miał na razie ochoty dzielić się z nikim opowieściami o Uli
- Ja się tylko o ciebie martwię – udał zasmucenie - Chodzą plotki, że jesteś dziś na niezłym haju. Ja naprawdę chciałbym poznać tą, która tak ci zawróciła w głowie
- Spokojnie. Będziesz moim drużbą. To ci mogę obiecać – rzucił na odczepnego i chwycił do ręki telefon chcąc pozbyć się przyjaciela z gabinetu.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz