B

niedziela, 12 kwietnia 2015

'Przyjaźń z bonusem' IV

W koprodukcji z K.




Z trzecim już, tego wieczora, kieliszkiem wina wyszła na niewielki balkon. Wydarzenia dzisiejszego dnia kompletnie ją rozedrgały. Wiele razy podkreślała, że dobrze jest tak, jak jest, że nie chce związku, że taki układ jej pasuje. Żartowała, że nie chce wspólnego mieszkania, kredytu, psa i kłótni o kolor zasłon w sypialni i markę płynu do płukania. Ale prawda była taka, że w ostatnich tygodniach tworzyli niemal normalną, klasyczną parę, a jej było po prostu dobrze. Marek dawał jej szczęście. A ona doskonale zdawała sobie sprawę, że związki oparte na przyjaźni są trwalsze i szczęśliwsze. Przecież byli świetnymi przyjaciółmi. Znali swoje wady i zalety. Akceptowali się. A w łóżku też im było dobrze. Czego chcieć więcej? Może miłości? Po cichu liczyła, że z czasem Marek ją pokocha. Ona go kochała, choć nie chciała się do tego przyznać głośno. Dziś był ten pierwszy raz gdy opróżniając kolejny kieliszek uczciwie przyznała, że go kocha. Dziś był wyjątkowy dzień. Dziś go straciła. Nie Marka przyjaciela, bo wiedziała, że tę relację przy odrobinie dobrych chęci z pewnością uratują. Dziś straciła Marka kochanka i kandydata na życiowego partnera. W głębi duszy przeklinała tą tlenioną blondynę, która swoim pojawieniem się w Febo&Dobrzański wywróciła jej życie do góry nogami.

- Cześć przyjaciółko – usłyszała, gdy tylko otworzyła drzwi. Z nikim nie była umówiona i naprawdę nie miała ochoty na wizyty. Ostatnie kilka dni to był istny koszmar. Prowadziła niemal otwartą wojnę z prezesem banku. Była pewna swoich racji i nie zamierzała odpuszczać, ale coraz bardziej obawiała się, że jej zachowanie zostanie odebrane jako machanie szabelką i szef nie pozostawi jej wyboru – albo odejdzie na własną prośbę, albo zostanie zwolniona. Na dodatek starała się pomóc Jaśkowi i Kindze w poszukiwaniu odpowiedniego mieszkania w przystępnej cenie.
- Cześć – westchnęła obserwując poczynania swojego przyjaciela, który bezceremonialnie wkroczył do jej mieszkania z butelką ulubionego wina.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam… - energicznie przekopywał szufladę w poszukiwaniu korkociągu
- W zasadzie to… - zaczęła, ale nie dane jej było dokończyć
- Ostatnio rzadko się widujemy i nie ukrywam, że zaczęło mi brakować tych naszych rozmów. Chyba się od ciebie uzależniłem i jeśli cię nie widzę przez pięć dni zaczynam odczuwać silny brak endorfin – uśmiechnął się uroczo. ‘To Marta ci ich nie dostarcza?’ przemknęło jej przez myśl, ale postanowiła nie wypowiadać tych słów na głos – Wyglądasz na zmęczoną – obrzucił jej twarz troskliwym spojrzeniem
- Mało sypiam ostatnio – upiła łyk i po turecku usiadła na sofie
- Ale źle się czujesz? Co się dzieje? – dopytywał zaniepokojony
- Mam problemy w pracy. Pan prezes się chyba na mnie uwziął – westchnęła z zaciekawieniem obserwując płyn w swoim kieliszku – Wydaje mi się, że ma jakiegoś swojego pupilka na moje miejsce. W przyszłym miesiącu jest posiedzenie zarządu. Chodzą plotki, że podobno chcą go odwołać. Po cichu na to liczę, bo nie wyobrażam sobie dalszej współpracy z tym zapatrzonym w siebie knypkiem – zaczesała grzywkę do tyłu i spojrzała na niego gwałtownie, gdy usłyszała jego propozycję
- Pamiętaj, że zawsze możesz rzucić tę robotę i wrócić do FD. Powitamy się z szeroko otwartymi ramionami
- Taaa? – zapytała z nutą złośliwości – I co, miałabym być asystentką Marty? – zaśmiała się nerwowo
- Nie. Wiceprezesem – posłał jej szelmowski uśmiech
- Aleks byłby wzruszony – oboje zaśmiali się wyobrażając sobie furię Febo i jego próby buntowania Pauliny -  Ale twoja dziewczyna z pewnością nie skakałby z radości, gdybym pojawiła się znów w firmie
- Dziewczyna? – zrobił zdezorientowaną minę
- No Marta – zastanawiała się, czy celowo udaje głupiego, czy rzeczywiście nie przywiązuje do tej relacji dużej wagi
- To nie jest jeszcze moja dziewczyna – początkową radość zabiło słowo ‘jeszcze’, które wbiło jej niewidzialną szpilę w sam środek serca – Raptem byliśmy raz na kolacji, raz w kinie i dwa razy odwiozłem ją do domu. My nawet jeszcze nie… - chciał kontynuować, ale brutalnie weszła mu w słowo
- Błagam cię! – rzekła z przyganą w głosie – Daruj mi szczegóły z waszego życia intymnego – spojrzała na niego wyraźnie zdegustowana
- Jakoś nigdy ci to nie przeszkadzało. To tej pory nie mieliśmy tematów tabu
- Może i nie, ale przy okazji twoich wcześniejszych związków nie sypialiśmy razem – spojrzała na niego znacząco
- Fakt. Sorry – nerwowo podrapał się po głowie – Co robisz w weekend? – obrzuciła go pytającym spojrzeniem – Ciotka Łucja obchodzi swoje sześćdziesiąte urodziny. Wydaje w sobotę przyjęcie w restauracji w Serocku… Wiesz, w tym hotelu przy pomoście – kiwnęła potakująco głową – I nie omieszkała mnie zaprosić – wywrócił oczami - z osobą towarzyszącą – spojrzał na nią błagalnie. Zawsze ratowała go z tego typu rodzinnych opresji
- Przykro mi, ale w czwartek lecę do Berlina i prawdopodobnie wrócę dopiero w niedzielę – uśmiechnęła się przepraszająco. Poczuła wyrzuty sumienia, że go oszukuje, ale nie miała ochoty na zabawę u jego boku, wśród jego rodziny. Nie tym razem. Rzeczywiście leciała w czwartek do Berlina, ale jej samolot powrotny miał wylądować na Okęciu w piątek kilka minut po dwudziestej drugiej trzydzieści.
- Szkoda. W takim razie będę musiał męczyć się sam – skrzywił się – Bo przecież nie zabiorę ze sobą Marty – ‘No jeszcze tego brakowało!’ oburzyła się w myślach. Zaśmiała się niby to serdecznie
- No nie radzę – spojrzał na nią zdezorientowany – No wiesz, będzie tam cała twoja rodzina. A wątpię, żeby akurat panna Jastrzębska przypadła im do gustu – starała się zachować obojętny ton
- Dlaczego? – zaciekawił się
- No proszę cię – wybuchła śmiechem – No twoja mama z pewnością jej nie polubi. Właściciele firmy modowej, syn prezes i jego partnerka kompletnie pozbawiona gustu – za wszelką cenę chciała, by nie doszukał się w jej głosie nuty złośliwości – Co prawda widziałam ją tylko raz – teatralnie wzruszyła ramionami – Ale ta garsonka po pierwsze była co najmniej o rozmiar za mała, poza tym kompletnie nie pasowała do tych butów. No i jeszcze ten deseń, który owszem był modny, ale w ubiegłym sezonie. Swoją drogą, jak ją traktuje Pshemko? – zapytała celowo. Ona, gdy piastowała stanowisko dyrektora finansowego była ulubienicą Mistrza. W pewnym momencie projektant nazywał ją nawet swoją muzą. Uniósł oczy ku niebu przypominając sobie ostatnie komentarze Mistrza pod adresem nowego nabytku FD.
- Z dystansem – niemal niewidoczny, złośliwy uśmieszek pojawił się na jej twarzy
- Chcesz jeszcze wina? – kiwnął głową potakująco

W środowe popołudnie zabrzęczała jego komórka zwiastując nadejście wiadomości. ‘Dziś jest mój szczęśliwy dzień. Odwołali prezesa na nadzwyczajnym posiedzeniu zarządu!’ Szybko wybrał jej numer informując, że w ramach świętowania jej sukcesu zaprasza ją do siebie na jej ulubione krewetki.
Od trzydziestu minut siedziała na stołku barowym obserwując jego poczynania, sącząc wino i emocjonalnie relacjonując mu wydarzenia dzisiejszego dnia.
- Zarzucili mu też niegospodarność. Ty wiesz, że on z funduszu socjalnego kupił sobie nowy komplet mebli do gabinetu? Samo biurko kosztowało ponoć dwadzieścia tysięcy
- Czyżby miało złote uchwyty przy szufladach? – dopytywał zajadając się winogronami
- Nie wiem – zaśmiała się – i nie chcę wiedzieć. Najważniejsze, że panu Modzelewiczowi zrobiliśmy papa. Inne placówki są ponoć równie mocno wzruszone – odstawiła pusty kieliszek i spojrzała na leżącą na blacie stertę papierów – Co to?
- Wyliczenia nowego kontraktu, symulacja kosztów i zysków. W piątek rano lecę do Bratysławy. Chcemy wejść w deal z największą firmą w tamtym regionie – z uwagą przerzucała kolejne kartki – Widzę, że brakuje ci tego – zaśmiał się pod nosem, gdy on dziesiąci minut się nie odzywała wlepiając wzrok w kolejne tabelki
- Daj mi jakąś kartkę – rzekła nie odrywając wzroku od dokumentów – I najlepiej kalkulator. Nie znoszę tego w komórce
- Ale daj spokój. Zaraz będzie kolacja – wiedział, że jest perfekcjonistką i pracoholiczką, ale nie miał zamiaru spędzić tego wieczora nad papierami
- Marek, tu są błędy – spojrzała na niego poważnie. W duchu cieszyła się, że panna Jastrzębska wykazała się kompletnym brakiem znajomości podstawowych działań matematycznych. Zaniepokojony szybko ruszył do gabinetu w poszukiwaniu potrzebnych jej rzeczy. Komu, jak komu, ale jej ufał bezgranicznie. Nigdy go nie zawiodła i była dla niego niekwestionowanym autorytetem ekonomicznym. Szybko coś zanotowała, wystukała kilka liczb na kalkulatorze i już miała pewność, że się nie myli
- Możesz sobie te papierki wyrzucić do kosza, bo są nic warte. Twoja nowa pani dyrektor swój dyplom chyba kupiła na bazarze – nie mogła się powstrzymać przed tą drobną złośliwością – Według niej wasz zysk z tego kontraktu wyniesie półtora miliona. Według mnie, nie więcej niż czterysta tysięcy. Z danych, które przysłała ta firma jasno wynika jakie są ich koszty. Wystarczy zsumować dane z kolumn od jeden do osiem z uwzględnieniem waszych kosztów, kosztów zewnętrznych, jak transport, pozwolenia i tak dalej, zresztą wiesz to doskonale. Poza tym euro rzeczywiście było po cztery siedemdziesiąt, ale pół roku temu. Ten kurs jest nieaktualny. Dziś wynosi cztery piętnaście i mogę cię zapewnić, że przez najbliższe miesiące będzie nieznacznie spadał – nie krył swojego zaskoczenia. Gdyby nie Ula i jej wnikliwość, pewnie przekartkowałby tylko te dokumenty, zachwycił się końcowym zyskiem i podpisał niekorzystne umowy. Nigdy nie skupiał się na wyliczeniach, bo po pierwsze się na tym nie znał, po drugie ufał współpracownikom. Znów by zawiódł ojca.
- Dziękuję. Znów mnie uratowałaś – wypuścił głośno powietrze
- Coś jeszcze ci sprawdzić? – posłała mu serdeczny uśmiech
- Jesteś moim aniołem stróżem

W poniedziałkowe południe pojawiła się na piątym piętrze siedziby Febo&Dobrzański. Kubasińska jak zwykle skupiona była na zakupach przez Internet
- W tym kolorze będzie ci do twarzy – szepnęła jej na ucho, a blondynka aż podskoczyła z przerażenia
- Ulka! – nerwowo wachlowała twarz dłonią – Ale mnie przestraszyłaś
- Wybacz. Marek u siebie? – wskazała na drzwi
- Tak. Naradzają się z Martą – wywróciła oczami i znów spojrzała na monitor – Naprawdę sądzisz, że ten morski będzie dla mnie dobry
- Najlepszy – uśmiechnęła się i ruszyła w stronę drzwi ze złośliwym uśmieszkiem. Liczyła, że szybko pozbędzie się z gabinetu Jastrzębskiej, a być może całkiem przypadkowo nadarzy się okazja by wytknąć jej parę nowych błędów i rzucić złośliwy komentarz pod jej adresem. Zapukała cicho i uchyliła drzwi. Już miała wejść do środka, gdy zobaczyła prezesa, który namiętnie całował siedzącą na jego kolanach blondynkę. Byli tak zajęci sobą, że nie usłyszeli otwieranych drzwi, ani jej nie dostrzegli. Poczuła gromadzące się w kącikach oczu łzy. ‘Przecież to było do przewidzenia’ powtarzała w myślach i wycofała się. Violetta spojrzała na nią zdziwiona.
- Nie wchodzisz?
- Nie będę im przeszkadzać – czuła w gardle ogromną gulę – Trzymaj się Violka – rzuciła i szybkim krokiem opuściła budynek przy Lwowskiej
Kwadrans później drzwi gabinetu się otworzyły. Blondynka wyszła pierwsza i obrzucając prezesa zalotnym spojrzeniem spytała
- Co to, widzimy się wieczorem? – poczuł, że robi mu się gorąco, gdy kusząco przygryzła dolną wargę.
- Przyjadę po ciebie o dwudziestej – szepnął roztaczając przed sobą wizję upojnej nocy w towarzystwie seksownej blondynki – Viola – spojrzał na sekretarkę – Wychodzę na lunch. Będę za jakąś godzinę. Jak coś jestem pod telefonem
- A to jednak umówiliście się z Ulką na mieście – rzuciła, malując z wielką precyzją ostatni paznokieć lakierem w kolorze fuksji
- Co? – bąknął nie wiedząc o co chodzi zwariowanej kobiecie, ubranej dziś w neonowe, różowe legisty i obcisłą bluzkę z palmy. Czasami jej po prostu nie rozumiał, a przeważnie za nią nie nadążał
- No bo była tu przed chwilą. Chyba chciała cię wyciągnąć na lunch, ale zajrzała do gabinetu i powiedziała, że nie chce przeszkadzać ci w spotkaniu i sobie poszła – zmarszczył brwi
- Kiedy tu była? – dopytywał nie do końca rozumiejąc dziwne zachowanie przyjaciółki
- A bo ja wiem. Zanim zaczęłam malować paznokcie – podmuchała na palce prawej ręki – To będzie jakieś dziesięć, no może piętnaście minut temu
- Aha – podrapał się po głowie. Zawsze tak robił, gdy był zdenerwowany – To ja idę na ten lunch

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz