- Panie Dobrzański! – ze snu
wyrwał go mało przyjemny głos. Niemal zerwał się na równe nogi, co wywołało
śmiech Cieplakówny. Zerknął na nią udawanym, morderczym wzrokiem i odwrócił się
w kierunku drzwi napotykając karcące spojrzenie oddziałowej – Panie Dobrzański
– powtórzyła już nieco łagodniej – ja pozwoliłam panu tutaj zostać, ale
przedwczoraj. Wczoraj się nie umawialiśmy, a już na pewno się nie umawialiśmy,
że będzie pan spał na łóżku pacjentki – w zakłopotaniu podrapał się po głowie i
zrobił niewinną minę pięciolatka – Gdyby ordynator tak pana zastał chyba by
mnie wyrzucił z pracy.
- Ależ siostro, z pewnością bym
się za panią wstawił – rzekł z uśmiechem, pośpiesznie zakładając marynarkę i
podszedł do oddziałowej, by szepnąć jej do ucha – Widzi pani do czego jest
zdolny zakochany mężczyzna – Ula przyglądała mu się z zainteresowaniem i
jeszcze bardziej była ciekawe co Marek powiedział pielęgniarce, gdy ta wybuchła
radosnym śmiechem.
- Oj panie Dobrzański – pokręciła
głową wciąż się śmiejąc – Już pana tutaj nie widzę. Za kwadrans zaczyna się obchód.
- Dobrze, już dobrze – powiedział
podnosząc ręce do góry – Tylko niech mi pani powie, kiedy mi oddacie ukochaną –
mówiąc to, czule spojrzał na Ulkę
- Od dwunastej wydawane są wypisy
– powiedziała i spojrzała na nich serdecznie. Lubiła tą parę. Byli tacy inni.
On, zabójczo przystojny, z miłością spoglądający na swoją wybrankę, czuwał przy
niej dwa dni. Ona, niezbyt urodziwa, ale bardzo sympatyczna, o niezwykłych
oczach, z których biło dobro – No wychodzimy – ponagliła go. Ostatni raz
popatrzył na nią tęsknie i opuścił salę wraz z pielęgniarką.
Miał ją odebrać za cztery
godziny. Mało czasu zostało. Ganił się w myślach za to, że nie wstał wcześniej.
Jeszcze spod szpitala zadzwonił do zaprzyjaźnionej firmy sprzątającej. Miał
szczęście, obiecali podesłać dwie pracownice za pół godziny pod wskazany adres.
Musi się sprężyć, jeśli chce zostawić walizki na Saskiej i zrobić jakieś
zakupy. Mieszkanie na szczęście było wyposażone w meble i sprzęty, ale tak
naprawdę nie mięli nic, co było do codziennego życia potrzebne. Podjechał na
Saską Kępę i wypakował walizki i karton z bagażnika. Nawet tego nie rozpakował.
Będzie miał na to czas później. Kiedy wnosił ostatnią walizkę pojawiły się dwie
kobiety w średnim wieku. Zostawił im klucze i poprosił, by postarały się skończyć
za dwie godziny. Pracy w sumie nie było tak wiele. Okna były czyste. Należało
się pozbyć kurzu z mebli, zmyć podłogi, zdezynfekować łazienkę i umyć lodówkę.
Obiecały zdążyć, co przyjął z radością, zapowiadając dodatkową zapłatę. Teraz
najważniejsze są zakupy. Najprostszym rozwiązaniem było centrum handlowe. Trochę
środków czystości, pościel, ręczniki, kilka podstawowych elementów wyposażenia
kuchni i produkty spożywcze. Uzbierało się tego pół bagażnika. Wstąpił jeszcze
do sklepu z ekologiczną żywnością. Ula nie może jeść byle czego, musi się
zdrowo odżywiać. Jajka, wędliny, naturalne przetwory. Musi o nich dbać.
Kwadrans po jedenastej zaparkował na strzeżonym osiedlu. Trochę mu zajęło nim
wszystko wniósł na górę. Sprzątaczki właśnie kończyły swoją pracę. Wręczył
każdej banknot dwustuzłotowy i zabrał się za rozpakowywanie zakupów.
Wyposażenie kuchni prezentowało się marnie. To, co kupił było niezbędne do
przygotowania śniadań i kolacji. O reszcie pomyśli wraz z Ulą. Ona bardziej się
zna na gotowaniu. Wybierze, które akcesoria będą potrzebne i zamówią wszystko
przez Internet. Kilka minut po dwunastej zjawił się w jej sali. Czekała już na
niego z dokumentami w ręku. Musnął jej usta i ruszyli w kierunku wyjścia. Już
przy samochodzie zaczął rozmowę, która jak się spodziewał nie będzie łatwa.
- Ula, chciałbym żebyś pojechała
dzisiaj ze mną na Saską- zaczął niepewnie
- No dobrze, to jedźmy od razu, a
później odwieziesz mnie do Rysiowa. Przynajmniej nie będziesz musiał jeździć
dwa razy.
- Kochanie, my się nie rozumiemy.
Ja chciałbym, żebyś tam ze mną pojechała i już została.
- Ale jak ty sobie to wyobrażasz?
- Normalnie. To nasze wspólne
mieszkanie i chciałbym, żebyśmy jeszcze dzisiaj razem tam zamieszkali – mówił
spokojnie, wpatrując się w jej oczy. Chwycił jej dłoń – Kochanie, mówiłem ci,
że nie chcę tam być sam. Twoja przeprowadzka trochę potrwa i liczę się z tym,
ale… Ula, zaczynamy nowe życie, wspólne życie. I chciałbym zacząć je jeszcze
dzisiaj – wpatrywała się w niego intensywnie analizując to, co powiedział.
Powinna skakać ze szczęścia. Powinna rzucić mu się na szyję i dziękować Bogu,
że człowiek, którego kocha od dawna chce dzielić z nią życie. Ale nie
potrafiła, bo przecież ona musi się opiekować ojcem, Beatką. Spojrzała na niego
smutnym wzrokiem
- Marek, zrozum, że w Rysiowie-
nie pozwolił jej dokończyć
- Wiem, co chcesz powiedzieć. Oni
sobie tam naprawdę dadzą radę sami. Zresztą sama się przekonasz. Wskakuj –
mówiąc to otworzył jej drzwi Lexusa.
Całą drogę do Rysiowa milczeli.
Ona cały czas myślała o tym, jak rozwiązać tą sytuację. Nie chciała zostawiać
rodziny samej, ale chciała również być z Markiem. On spoglądał na nią od czasu
do czasu. Była zamyślona. W duchu dziękował sobie, że pojechał wtedy do Józefa,
że wytłumaczył. Wiedział, że będzie miał w Cieplaku wsparcie. Jemu nie udało
się jej przekonać, może ojciec przemówi jej do rozsądku. On marzył tylko o
jednym, by zasnąć dzisiejszej nocy, a obok czuć jej ciepło.
Zaparkował pod jej domem i
trzymając się za ręce ruszyli w kierunku drzwi wejściowych. Usłyszeli za sobą
głośne chrząknięcie i jak na komendę odwrócili się napotykając zaskoczone
spojrzenie Maćka. Szymczyk przenosił wzrok z prezesa na ich złączone dłonie.
- Cześć Maciuś – radosnym głosem
odparła Ula
- Cześć – wydukał.
- Miło cię widzieć – powiedział
Dobrzański wyciągając do niego dłoń na powitanie. Zmierzył go od góry do dołu i
po chwili niepewnie przywitał się z nim. Marek widząc zachowanie Szymczyka
postanowił zamienić z nim dwa zdania. W końcu to jej najlepszy przyjaciel,
niemal jak brat. Zwrócił się do Uli - Kochanie, idź do domu. Ja zaraz przyjdę.
Porozmawiam chwilę z Maćkiem – mówiąc to pocałował Cieplakównę w skroń. Ona
tylko delikatnie się uśmiechnęła i posłusznie zostawiła ich samych. Maciek stał
z szeroko otwartymi oczami. Nawet nie próbował ukryć tego ogromnego zdziwienia.
Owszem, wiedział, że jego przyjaciółka jest w prezesie zakochana. Wiedział, że
prezes z nią flirtuje, zaprasza na kolacje, spacery, kupuje kwiaty, ale żeby
oni razem…. Przecież on się żeni! Marek po dłuższej chwili milczenia wreszcie
się odezwał – Widzę, że jesteś zaskoczony.
- Zastanawiam jak można mieć taki
tupet. – zaatakował go -Ja widziałem, że święty nie jesteś, ale żeby być takim
cynikiem. Żenisz się z jedną kobietą, a mącisz w głowie drugiej. Ula… - Marek
mu przerwał
- Posłuchaj, ja wiem, że ty się o
nią martwisz, że się przyjaźnicie od zawsze, że jest dla ciebie ważna, dlatego
też chciałem z tobą porozmawiać. Ja wiem, że twoje zdanie o mnie – zaśmiał się
pod nosem – delikatnie mówiąc nie jest najlepsze. Kocham Ulę i chcę z nią być.
I wcale się nie żenię. Wczoraj odwołałem ślub. – Maciek przyglądał mu się
uważnie – Zrozum, mnie też zależy na jej szczęściu.
- Ale jeśli ją skrzywdzisz – po
raz kolejny wszedł mu w słowo
- Nie skrzywdzę. Zbyt mocno ją kocham
bym mógł to zrobić - ponownie tego dnia pierwszy wyciągnął rękę do Szymczyka, a
ten bez najmniejszych oporów mocno ją uścisnął.
Po dwóch godzinach ruszyli w
drogę powrotną. Cieplak przekonał Ulę, że powinna zamieszkać z Dobrzańskim.
Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i ku uciesze Marka powiedziała, że mogą
wracać do Warszawy. Całą drogę analizowała to spotkanie. Nie mogła pojąć czym
Marek zaskarbił sobie to ogromne zaufanie jakim darzył go jej ojciec. Sądziła,
że to będzie trudna rozmowa, ale jak się okazało tata nie miał jej za złe, że
nie powiedziała mu o ciąży. Nie miał jej za złe nawet tego, że od dawna
ukrywała swoją zażyłość z prezesem. Jakie było jej zaskoczenie, gdy usłyszała,
że Józef zwraca się do Marka po imieniu. Była ciekawa jak dokładnie wyglądała
ta ostatnia wizyta Dobrzańskiego podczas jej pobytu w szpitalu, ale postanowiła
nie drążyć. W tym momencie nie pozostaje jej nic innego, jak cieszyć się tym,
że jej rodzina tak dobrze zareagowała na wieść o ciąży, zaakceptowała Marka i
poradzi sobie bez niej. Obiecali często ich odwiedzać.
Była pod wrażeniem jego
organizacji. Do pewnego stopnia udało mu się zagospodarować już ich nowe
mieszkanie. Z podziwem obserwowała ten jego zapał i energię. Śmiała się w duchu
na wspomnienie ich przyjazdu na Saską. Stanęli pod drzwiami ich wspólnych
czterech ścian a on, ni stąd ni zowąd, wziął ją na ręce i przeniósł przez próg
namiętnie przy tym całując. Kochała w nim tą spontaniczność. I ta jego
nieśmiała propozycja wieczornego, wspólnego prysznica. Widziała ten jego
pożądliwy wzrok, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi. Ale musieli się choć
trochę rozpakować, później kolacja, aż w końcu nie wytrzymał. Pragnął jej tak
mocno. Nie byli razem już od kilkunastu dni, a on najzwyczajniej tęsknił za jej
ciałem. Ona też marzyła by się z nim zatracić. Tak namiętnie zakończył się
pierwszy dzień ich nowego, lepszego życia.
Obudziła się. Nim zdążyła jeszcze
otworzyć oczy wiedziała, że jej się przygląda. Czuła na sobie jego wzrok. Nie
myliła się. Leżał opierając głowę na łokciu i po prostu na nią patrzył. Gdy
tylko ujrzał te dwa błękity zerkające na niego, od razu zaatakował jej
malinowe usta. Czekał na ten pocałunek odkąd się obudził.
- Dzień dobry kochanie –
wyszeptał, gdy się od siebie oderwali
- Dzień dobry – odparła z
uśmiechem i poczuła jego dłoń na swoim brzuchu. Delikatnie go gładził
intensywnie wpatrując się w jej oczy. Taki gest wykonał po raz pierwszy i
kompletnie ją to rozczuliło. Dostrzegł gromadzące się w jej oczach łzy i
delikatny uśmiech na jej twarzy – To na co macie ochotę na śniadanie? – zapytał
tym samym powodując, że kilka niesfornych kropel spłynęło po jej twarzy.
Uwielbiała, gdy mówił w liczbie mnogiej. Do tej pory nie mogła uwierzyć w to,
jak wielką radość sprawia mu ta ciąża.
- Wszystko jedno, byle z tobą –
odparła nieco zawstydzona. Wciąż nie wierzyła we własne szczęście, w to, że on
jest jej, kocha ją i jest przy niej. Jest i będzie. Uśmiechnął się promiennie.
Musnął jej usta i wyszeptał wprost do jej ucha
- Zaraz wracam. Nie ruszaj się
stąd. Zjemy w łóżku.
- A czy ty przypadkiem nie
powinieneś jechać do firmy? – zapytała, gdy miał już opuścić sypialnię
- Kotku, jest sobota – spojrzał
na nią z pobłażaniem – a poza tym do środy zastępuje mnie w firmie Seba.
Dopiero co wyszłaś ze szpitala. Muszę się wami opiekować – puścił do niej oko i
ruszył do kuchni.
Zatonęła w pościeli rozkosznie
się przeciągając. Była szczęściarą. Cholerną szczęściarą. Najcudowniejszy facet
na ziemi kochał ją, troszczył się o nią. A na dodatek pod sercem nosi cząstkę jego.
Tym razem ona pogładziła swój brzuch myśląc o tym, że jej dziecko, ich dziecko,
będzie najszczęśliwszym malcem na świecie.
Gdy kończyli śniadanie, karmiąc
się wzajemnie i wygłupiając jak małe dzieci, rozdzwoniła się jego komórka.
Spojrzał na wyświetlacz i bardziej do siebie niż do Uli powiedział ‘oho, już
zdążyła się poskarżyć’. Odebrał.
- Cześć mamo
-……..
- Tak – westchnął – Czyli miałem
rację
- ……
- Byłem przekonany, że zdążyła
już do ciebie zadzwonić
- …..
- Nie mamo, ja nie zamierzam
zmieniać swojej decyzji
-….
- Wybacz, ale nie mogę dzisiaj
przyjechać. Mam ważniejsze sprawy – spojrzał znacząco na Ulę
- ….
- Nie, jutro też raczej nie.
- …..
- W firmie będę dopiero w środę.
- …..
- Dobrze, to może umówimy się
tak, że przyjadę do domu po pracy i wtedy porozmawiamy. Ja nie sądzę, by tego
typu rozmowa była najwłaściwsza przez telefon.
-….
- Pa mamo. Pozdrów ojca.
Te cztery dni upłynęły im w miłej
atmosferze. Pojechali nawet dwukrotnie do Rysiowa po kolejne rzeczy Uli.
Zamówili wyposażenie kuchni. Urządzali się. Dużo rozmawiali o przyszłości,
snuli plany kolejnej przeprowadzki, ale takiej już na stałe. Marek upierał się
przy kupnie domu, ona starała się hamować jego zapędy. Śmiali się, wygłupiali,
kochali. Byli szczęśliwi. Marek z wielką radością obserwował zmiany w
zachowaniu Uli. Stała się bardziej pewna siebie i swojej kobiecości. A on z każdym
kolejnym zbliżeniem był bardziej zachwycony nią i jej ciałem.
Nastała środa i z bólem musiał ją
zostawić samą w domu. Była na miesięcznym zwolnieniu. Wolałby z nią zostać, ale
Sebastian nie mógł bez końca go zastępować.
Po pracy miał jechać do rodziców. Już się domyślał, jak będzie wyglądała
ta rozmowa. Paulina z pewnością już przedstawiła swoją wersję. Nie miał wielu
spraw, więc urwał się wcześniej. Im wcześniej pojedzie do Konstancina, tym
szybciej wróci do Uli. Chwilę po piętnastej zaparkował na podjeździe willi
Dobrzańskich. Wszedł do środka i dowiedział się od pani Marysi, że ojciec jest
w ogrodzie a matka nie wróciła jeszcze z fundacji. Nawet się cieszył, liczył na
większe zrozumienie ze strony ojca. Paulina była bardzo związana z jego matką,
z ojcem mniej. A poza tym senior bardzo doceniał Ulę w firmie, może będzie mu
łatwiej ją zaakceptować.
- Cześć tato – usiadł na
wiklinowym fotelu naprzeciwko ojca
- Jesteś wreszcie. Czy możesz mi
wytłumaczyć co to wszystko ma znaczyć? – podniósł głos.
- Z pewnością Paulina nie
omieszkała wam powiedzieć, że odwołałem ślub
- No właśnie! Co takiego się
stało, że zrywasz zaręczyny dwa tygodnie przed ślubem! – Dobrzański był
wyraźnie wzburzony
- Tato, nie denerwuj się. Wiesz,
że nie powinieneś – Marek starał się uspokoić ojca
- Jak mam się nie denerwować, jak
mój syn rujnuje wszystko, co budował przez lata
- Nie kocham jej – powiedział
wprost
- A to ciekawe – powiedział z
ironią – I zrozumiałeś to na dwa tygodnie przed ślubem!
- Lepiej dwa tygodnie przed, niż
dwa tygodnie po. W moim życiu pojawił się ktoś inny
- Kto?
- Ula
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć,
że odwołałeś ślub z powodu pani Cieplak!
- To właśnie chcę ci powiedzieć –
odparł spokojnie
- Ja potrafię zrozumieć te twoje
wszystkie przygody, sam byłem kiedyś młody, ale nie rujnuj swojego życia przez
jakiś przelotny romans z kolejną asystentką! Tyle lat budowaliście z Paulinką
wasz związek. A ty to w jednej chwili przekreśliłeś – nieco się wyciszył.
Sądził, że spokojną rozmową nakłoni syna do powrotu do Febo – Nasze rodziny od
lat są związane. Tworzyliście taką dobraną parę. Wspólna firma, plany na
przyszłość
- Tato, proszę cię – westchnął
- I nagle pojawia się Cieplak, a
ty tracisz rozum.
- Ula jest w ciąży – powiedział w
końcu. Twarz Krzysztofa momentalnie się zmieniła
- Słucham?! – krzyknął. Nie
widział jeszcze ojca w takim stanie. Nie chciał go denerwować, ale nie miał
wyboru. Musiał wszystko wyjaśnić raz na zawsze.
- Będę ojcem.
- Czyś ty zgłupiał! Ja rozumiem
te wszystkie twoje wyskoki, romanse. Nie popieram tego, bo powinieneś być
Paulinie wierny, ale jesteś młody, wokół pełno atrakcyjnych kobiet. Ale
Cieplak?! I to na dodatek ciąża! Nie mogłeś być bardziej ostrożny!
- To w tej chwili nie ma już
znaczenia
- Paulina wie? – to pytanie Marka
zaskoczyło. Jaki to ma związek z Pauliną?
- Nie
- No i całe szczęście – odparł z
widoczną ulgą – Zrobimy tak, jeszcze dzisiaj przeprosisz Paulinkę, przesuniecie
o miesiąc datę ślubu – Marek chciał zaprotestować, ale ojciec nie dał mu dojść
do głosu – trzeba jak najszybciej wszystkich zawiadomić. A w między czasie ty
pozbędziesz się tego problemu
- Co?! – Marka zatkało – Moje
dziecko nazywasz problemem? – był zszokowany
- Pozbędziesz się ciąży.
Posłuchaj, damy ci z mamą pieniądze, by Paulina nie zorientowała się, że
zniknęła pokaźna suma z waszego konta – Marek słuchał tego, jakby to wszystko
działo się obok niego. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy – Najpierw się
pozbędziesz tego dziecka, a później pani Cieplak ze swojego życia. Oczywiście
nie chcę jej więcej widzieć w mojej firmie!
- Czy ty w ogóle wiesz, co
mówisz? – Marek nie wytrzymał, aż się w nim gotowało – Każesz mi zabić własnego
wnuka?!
- To nie jest mój wnuk! Wnuki
będę miał, gdy dziecko urodzi ci Paulina! – Marek spojrzał na niego z bólem.
Gdy tu przyjechał, wiedział, że łatwo nie będzie, że rodzice będą go
przekonywać do powrotu do Pauli… ale takiego obrotu spraw się nie spodziewał.
- Nigdy nie będę miał z nią
dzieci! – był wściekły - Jeśli Ula nie zdecyduje się na kolejne dziecko, wtedy to
będzie moim jedynym potomkiem! To dziecko będzie twoim jedynym wnukiem!
- To nigdy nie będzie mój wnuk! -
krzyknął
- Skoro to nie będzie twój wnuk,
to ja już nie jestem twoim synem! – wrzasnął - Jakim trzeba być człowiekiem, by
planować aborcję własnego wnuka?! Nie chcę cię znać! – krzyknął po raz ostatni
i pośpiesznie opuścił ogród, nie dając Krzysztofowi nic dodać. Zresztą tu już
nie można było nic dodać. Stracił syna.
Był zdruzgotany. Nie sądził, że
jego ojca będzie stać na coś takiego. Nawet w najgorszych snach nie
przypuszczał, że jego ojciec, jego wielki autorytet, zaproponuje coś takiego. Był
tak nabuzowany, że najchętniej rozerwałby na strzępy wszystko w koło. Jak w
amoku dojechał na Saską. To cud, że nie spowodował wypadku. Nawet nie pamiętał drogi.
Jechał tu automatycznie. Pośpiesznie wszedł na górę. Trzasnął drzwiami, czym
zwrócił uwagę Uli. Momentalnie znalazła się przy nim. Rzucił teczką o podłogę.
Widziała, że jest wściekły, roztrzęsiony, a w jego wzroku było coś, czego jeszcze
nigdy przedtem nie widziała.
- Marek, stało się coś –
zapytała, dotykając jego policzka
- Chcę się z tobą kochać – niemal
wysyczał przez zaciśnięte zęby, gwałtownie podniósł ją do góry i zaniósł do
sypialni. Musiał rozładować to napięcie. Całował ją zachłannie. Jego ruchy były
nerwowe. Była totalnie zaskoczona jego zachowaniem. Nie mógł poradzić sobie z
guziczkami jej bluzki, więc po prostu ją rozerwał. Zastygła w bezruchu.
Przestraszyła się go. W jego wzroku dostrzegła rodzaj obłędu.
- Marek – wyszeptała. Nie
reagował. Gwałtownie ścisnął jej rękę. Syknęła z bólu. Nawet nie zwrócił na to
uwagi. Był jak dzikie zwierze.
- Marek, proszę się, uspokój się
– wyszeptała wprost do jego ucha, wolną rękę delikatnie gładząc jego policzek.
Podziałało. Uwolnił jej rękę. Przestał być natarczywy – Spokojnie. Ciiii…. –
wyszeptała po raz kolejny. Odsunął się od niej i spojrzał jej w oczy. Dostrzegł
w nich strach. Bała się go. Otrzeźwiał.
- Przepraszam – wyszeptał i
przytulił się do niej – przepraszam.
- Już dobrze – uspokajająco
gładziła jego plecy. Wyciszył się. Spojrzała w jego oczy. Dostrzegła ból,
rozpacz. To już nie był ten sam człowiek, który stał przed nią jeszcze pięć
minut temu. Zaczęła obsypywać jego twarz pocałunkami. Delikatnie gładziła jego
tors. To ona przejęła kontrolę, a on postanowił się poddać. Kochali się powoli i
subtelnie. Nadeszło spełnienie. Leżeli obok, uspokajając oddechy. Przygarnął ją
do siebie całując w czubek głowy
- Dziękuję ci – szepnął – i
przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
Spojrzała w jego oczy. Milczała
przez chwilę intensywnie wpatrując się w te ukochane tęczówki
- Powiesz mi co się stało? –
zapytała przeczesując jego włosy
Zamyślił się przez chwilę, po czym
westchnął i powiedział marszcząc brwi - Odchodzę z firmy. Jutro złożę
rezygnację. Twoją zresztą też – spojrzała na niego zaskoczona. Przecież firma
była dla niego ważna. Skąd ta nagła decyzja o odejściu.
- Ale co się stało?
- Nic. Tak będzie lepiej – odparł
z nadzieją, że szybko skończą ten temat
- Marek, czy to ma jakiś związek
z twoją rozmową z rodzicami? – nerwowo przygryzł wargę – Marek?
- Tak – odparł krótko i wpatrując
się w jej oczy poprosił – Obiecaj mi, że już nigdy nie zapytasz mnie o tą
rozmowę.
- Ale Marek – przerwał
- Obiecaj! – powtórzył zdecydowanie
- Obiecuję – powiedziała intensywnie
myśląc o tym, co się musiało tam wydarzyć. Musiał się pokłócić z rodzicami. To
przez nią. I przez nią odchodzi z firmy.
Położył dłoń na jej brzuchu i
zamknął oczy. Pod powiekami gromadziły mu się łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz