B

czwartek, 21 marca 2013

'Kocham Was' V

- Panie Dobrzański! – ze snu wyrwał go mało przyjemny głos. Niemal zerwał się na równe nogi, co wywołało śmiech Cieplakówny. Zerknął na nią udawanym, morderczym wzrokiem i odwrócił się w kierunku drzwi napotykając karcące spojrzenie oddziałowej – Panie Dobrzański – powtórzyła już nieco łagodniej – ja pozwoliłam panu tutaj zostać, ale przedwczoraj. Wczoraj się nie umawialiśmy, a już na pewno się nie umawialiśmy, że będzie pan spał na łóżku pacjentki – w zakłopotaniu podrapał się po głowie i zrobił niewinną minę pięciolatka – Gdyby ordynator tak pana zastał chyba by mnie wyrzucił z pracy.
- Ależ siostro, z pewnością bym się za panią wstawił – rzekł z uśmiechem, pośpiesznie zakładając marynarkę i podszedł do oddziałowej, by szepnąć jej do ucha – Widzi pani do czego jest zdolny zakochany mężczyzna – Ula przyglądała mu się z zainteresowaniem i jeszcze bardziej była ciekawe co Marek powiedział pielęgniarce, gdy ta wybuchła radosnym śmiechem.
- Oj panie Dobrzański – pokręciła głową wciąż się śmiejąc – Już pana tutaj nie widzę. Za kwadrans zaczyna się obchód.
- Dobrze, już dobrze – powiedział podnosząc ręce do góry – Tylko niech mi pani powie, kiedy mi oddacie ukochaną – mówiąc to, czule spojrzał na Ulkę
- Od dwunastej wydawane są wypisy – powiedziała i spojrzała na nich serdecznie. Lubiła tą parę. Byli tacy inni. On, zabójczo przystojny, z miłością spoglądający na swoją wybrankę, czuwał przy niej dwa dni. Ona, niezbyt urodziwa, ale bardzo sympatyczna, o niezwykłych oczach, z których biło dobro – No wychodzimy – ponagliła go. Ostatni raz popatrzył na nią tęsknie i opuścił salę wraz z pielęgniarką.
Miał ją odebrać za cztery godziny. Mało czasu zostało. Ganił się w myślach za to, że nie wstał wcześniej. Jeszcze spod szpitala zadzwonił do zaprzyjaźnionej firmy sprzątającej. Miał szczęście, obiecali podesłać dwie pracownice za pół godziny pod wskazany adres. Musi się sprężyć, jeśli chce zostawić walizki na Saskiej i zrobić jakieś zakupy. Mieszkanie na szczęście było wyposażone w meble i sprzęty, ale tak naprawdę nie mięli nic, co było do codziennego życia potrzebne. Podjechał na Saską Kępę i wypakował walizki i karton z bagażnika. Nawet tego nie rozpakował. Będzie miał na to czas później. Kiedy wnosił ostatnią walizkę pojawiły się dwie kobiety w średnim wieku. Zostawił im klucze i poprosił, by postarały się skończyć za dwie godziny. Pracy w sumie nie było tak wiele. Okna były czyste. Należało się pozbyć kurzu z mebli, zmyć podłogi, zdezynfekować łazienkę i umyć lodówkę. Obiecały zdążyć, co przyjął z radością, zapowiadając dodatkową zapłatę. Teraz najważniejsze są zakupy. Najprostszym rozwiązaniem było centrum handlowe. Trochę środków czystości, pościel, ręczniki, kilka podstawowych elementów wyposażenia kuchni i produkty spożywcze. Uzbierało się tego pół bagażnika. Wstąpił jeszcze do sklepu z ekologiczną żywnością. Ula nie może jeść byle czego, musi się zdrowo odżywiać. Jajka, wędliny, naturalne przetwory. Musi o nich dbać. Kwadrans po jedenastej zaparkował na strzeżonym osiedlu. Trochę mu zajęło nim wszystko wniósł na górę. Sprzątaczki właśnie kończyły swoją pracę. Wręczył każdej banknot dwustuzłotowy i zabrał się za rozpakowywanie zakupów. Wyposażenie kuchni prezentowało się marnie. To, co kupił było niezbędne do przygotowania śniadań i kolacji. O reszcie pomyśli wraz z Ulą. Ona bardziej się zna na gotowaniu. Wybierze, które akcesoria będą potrzebne i zamówią wszystko przez Internet. Kilka minut po dwunastej zjawił się w jej sali. Czekała już na niego z dokumentami w ręku. Musnął jej usta i ruszyli w kierunku wyjścia. Już przy samochodzie zaczął rozmowę, która jak się spodziewał nie będzie łatwa.
- Ula, chciałbym żebyś pojechała dzisiaj ze mną na Saską- zaczął niepewnie
- No dobrze, to jedźmy od razu, a później odwieziesz mnie do Rysiowa. Przynajmniej nie będziesz musiał jeździć dwa razy.
- Kochanie, my się nie rozumiemy. Ja chciałbym, żebyś tam ze mną pojechała i już została.
- Ale jak ty sobie to wyobrażasz?
- Normalnie. To nasze wspólne mieszkanie i chciałbym, żebyśmy jeszcze dzisiaj razem tam zamieszkali – mówił spokojnie, wpatrując się w jej oczy. Chwycił jej dłoń – Kochanie, mówiłem ci, że nie chcę tam być sam. Twoja przeprowadzka trochę potrwa i liczę się z tym, ale… Ula, zaczynamy nowe życie, wspólne życie. I chciałbym zacząć je jeszcze dzisiaj – wpatrywała się w niego intensywnie analizując to, co powiedział. Powinna skakać ze szczęścia. Powinna rzucić mu się na szyję i dziękować Bogu, że człowiek, którego kocha od dawna chce dzielić z nią życie. Ale nie potrafiła, bo przecież ona musi się opiekować ojcem, Beatką. Spojrzała na niego smutnym wzrokiem
- Marek, zrozum, że w Rysiowie- nie pozwolił jej dokończyć
- Wiem, co chcesz powiedzieć. Oni sobie tam naprawdę dadzą radę sami. Zresztą sama się przekonasz. Wskakuj – mówiąc to otworzył jej drzwi Lexusa.
Całą drogę do Rysiowa milczeli. Ona cały czas myślała o tym, jak rozwiązać tą sytuację. Nie chciała zostawiać rodziny samej, ale chciała również być z Markiem. On spoglądał na nią od czasu do czasu. Była zamyślona. W duchu dziękował sobie, że pojechał wtedy do Józefa, że wytłumaczył. Wiedział, że będzie miał w Cieplaku wsparcie. Jemu nie udało się jej przekonać, może ojciec przemówi jej do rozsądku. On marzył tylko o jednym, by zasnąć dzisiejszej nocy, a obok czuć jej ciepło.
Zaparkował pod jej domem i trzymając się za ręce ruszyli w kierunku drzwi wejściowych. Usłyszeli za sobą głośne chrząknięcie i jak na komendę odwrócili się napotykając zaskoczone spojrzenie Maćka. Szymczyk przenosił wzrok z prezesa na ich złączone dłonie.
- Cześć Maciuś – radosnym głosem odparła Ula
- Cześć – wydukał.
- Miło cię widzieć – powiedział Dobrzański wyciągając do niego dłoń na powitanie. Zmierzył go od góry do dołu i po chwili niepewnie przywitał się z nim. Marek widząc zachowanie Szymczyka postanowił zamienić z nim dwa zdania. W końcu to jej najlepszy przyjaciel, niemal jak brat. Zwrócił się do Uli - Kochanie, idź do domu. Ja zaraz przyjdę. Porozmawiam chwilę z Maćkiem – mówiąc to pocałował Cieplakównę w skroń. Ona tylko delikatnie się uśmiechnęła i posłusznie zostawiła ich samych. Maciek stał z szeroko otwartymi oczami. Nawet nie próbował ukryć tego ogromnego zdziwienia. Owszem, wiedział, że jego przyjaciółka jest w prezesie zakochana. Wiedział, że prezes z nią flirtuje, zaprasza na kolacje, spacery, kupuje kwiaty, ale żeby oni razem…. Przecież on się żeni! Marek po dłuższej chwili milczenia wreszcie się odezwał – Widzę, że jesteś zaskoczony.
- Zastanawiam jak można mieć taki tupet. – zaatakował go -Ja widziałem, że święty nie jesteś, ale żeby być takim cynikiem. Żenisz się z jedną kobietą, a mącisz w głowie drugiej. Ula… - Marek mu przerwał
- Posłuchaj, ja wiem, że ty się o nią martwisz, że się przyjaźnicie od zawsze, że jest dla ciebie ważna, dlatego też chciałem z tobą porozmawiać. Ja wiem, że twoje zdanie o mnie – zaśmiał się pod nosem – delikatnie mówiąc nie jest najlepsze. Kocham Ulę i chcę z nią być. I wcale się nie żenię. Wczoraj odwołałem ślub. – Maciek przyglądał mu się uważnie – Zrozum, mnie też zależy na jej szczęściu.
- Ale jeśli ją skrzywdzisz – po raz kolejny wszedł mu w słowo
- Nie skrzywdzę. Zbyt mocno ją kocham bym mógł to zrobić - ponownie tego dnia pierwszy wyciągnął rękę do Szymczyka, a ten bez najmniejszych oporów mocno ją uścisnął.

Po dwóch godzinach ruszyli w drogę powrotną. Cieplak przekonał Ulę, że powinna zamieszkać z Dobrzańskim. Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i ku uciesze Marka powiedziała, że mogą wracać do Warszawy. Całą drogę analizowała to spotkanie. Nie mogła pojąć czym Marek zaskarbił sobie to ogromne zaufanie jakim darzył go jej ojciec. Sądziła, że to będzie trudna rozmowa, ale jak się okazało tata nie miał jej za złe, że nie powiedziała mu o ciąży. Nie miał jej za złe nawet tego, że od dawna ukrywała swoją zażyłość z prezesem. Jakie było jej zaskoczenie, gdy usłyszała, że Józef zwraca się do Marka po imieniu. Była ciekawa jak dokładnie wyglądała ta ostatnia wizyta Dobrzańskiego podczas jej pobytu w szpitalu, ale postanowiła nie drążyć. W tym momencie nie pozostaje jej nic innego, jak cieszyć się tym, że jej rodzina tak dobrze zareagowała na wieść o ciąży, zaakceptowała Marka i poradzi sobie bez niej. Obiecali często ich odwiedzać.  
Była pod wrażeniem jego organizacji. Do pewnego stopnia udało mu się zagospodarować już ich nowe mieszkanie. Z podziwem obserwowała ten jego zapał i energię. Śmiała się w duchu na wspomnienie ich przyjazdu na Saską. Stanęli pod drzwiami ich wspólnych czterech ścian a on, ni stąd ni zowąd, wziął ją na ręce i przeniósł przez próg namiętnie przy tym całując. Kochała w nim tą spontaniczność. I ta jego nieśmiała propozycja wieczornego, wspólnego prysznica. Widziała ten jego pożądliwy wzrok, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi. Ale musieli się choć trochę rozpakować, później kolacja, aż w końcu nie wytrzymał. Pragnął jej tak mocno. Nie byli razem już od kilkunastu dni, a on najzwyczajniej tęsknił za jej ciałem. Ona też marzyła by się z nim zatracić. Tak namiętnie zakończył się pierwszy dzień ich nowego, lepszego życia.
Obudziła się. Nim zdążyła jeszcze otworzyć oczy wiedziała, że jej się przygląda. Czuła na sobie jego wzrok. Nie myliła się. Leżał opierając głowę na łokciu i po prostu na nią patrzył. Gdy tylko ujrzał te dwa błękity zerkające na niego, od razu zaatakował jej malinowe usta. Czekał na ten pocałunek odkąd się obudził.
- Dzień dobry kochanie – wyszeptał, gdy się od siebie oderwali
- Dzień dobry – odparła z uśmiechem i poczuła jego dłoń na swoim brzuchu. Delikatnie go gładził intensywnie wpatrując się w jej oczy. Taki gest wykonał po raz pierwszy i kompletnie ją to rozczuliło. Dostrzegł gromadzące się w jej oczach łzy i delikatny uśmiech na jej twarzy – To na co macie ochotę na śniadanie? – zapytał tym samym powodując, że kilka niesfornych kropel spłynęło po jej twarzy. Uwielbiała, gdy mówił w liczbie mnogiej. Do tej pory nie mogła uwierzyć w to, jak wielką radość sprawia mu ta ciąża.
- Wszystko jedno, byle z tobą – odparła nieco zawstydzona. Wciąż nie wierzyła we własne szczęście, w to, że on jest jej, kocha ją i jest przy niej. Jest i będzie. Uśmiechnął się promiennie. Musnął jej usta i wyszeptał wprost do jej ucha
- Zaraz wracam. Nie ruszaj się stąd. Zjemy w łóżku.
- A czy ty przypadkiem nie powinieneś jechać do firmy? – zapytała, gdy miał już opuścić sypialnię
- Kotku, jest sobota – spojrzał na nią z pobłażaniem – a poza tym do środy zastępuje mnie w firmie Seba. Dopiero co wyszłaś ze szpitala. Muszę się wami opiekować – puścił do niej oko i ruszył do kuchni.
Zatonęła w pościeli rozkosznie się przeciągając. Była szczęściarą. Cholerną szczęściarą. Najcudowniejszy facet na ziemi kochał ją, troszczył się o nią. A na dodatek pod sercem nosi cząstkę jego. Tym razem ona pogładziła swój brzuch myśląc o tym, że jej dziecko, ich dziecko, będzie najszczęśliwszym malcem na świecie.
Gdy kończyli śniadanie, karmiąc się wzajemnie i wygłupiając jak małe dzieci, rozdzwoniła się jego komórka. Spojrzał na wyświetlacz i bardziej do siebie niż do Uli powiedział ‘oho, już zdążyła się poskarżyć’. Odebrał.
- Cześć mamo
-……..
- Tak – westchnął – Czyli miałem rację
- ……
- Byłem przekonany, że zdążyła już do ciebie zadzwonić
- …..
- Nie mamo, ja nie zamierzam zmieniać swojej decyzji
-….
- Wybacz, ale nie mogę dzisiaj przyjechać. Mam ważniejsze sprawy – spojrzał znacząco na Ulę
- ….
- Nie, jutro też raczej nie.
- …..
- W firmie będę dopiero w środę.
- …..
- Dobrze, to może umówimy się tak, że przyjadę do domu po pracy i wtedy porozmawiamy. Ja nie sądzę, by tego typu rozmowa była najwłaściwsza przez telefon.
-….
- Pa mamo. Pozdrów ojca.
Te cztery dni upłynęły im w miłej atmosferze. Pojechali nawet dwukrotnie do Rysiowa po kolejne rzeczy Uli. Zamówili wyposażenie kuchni. Urządzali się. Dużo rozmawiali o przyszłości, snuli plany kolejnej przeprowadzki, ale takiej już na stałe. Marek upierał się przy kupnie domu, ona starała się hamować jego zapędy. Śmiali się, wygłupiali, kochali. Byli szczęśliwi. Marek z wielką radością obserwował zmiany w zachowaniu Uli. Stała się bardziej pewna siebie i swojej kobiecości. A on z każdym kolejnym zbliżeniem był bardziej zachwycony nią i jej ciałem.
Nastała środa i z bólem musiał ją zostawić samą w domu. Była na miesięcznym zwolnieniu. Wolałby z nią zostać, ale Sebastian nie mógł bez końca go zastępować.  Po pracy miał jechać do rodziców. Już się domyślał, jak będzie wyglądała ta rozmowa. Paulina z pewnością już przedstawiła swoją wersję. Nie miał wielu spraw, więc urwał się wcześniej. Im wcześniej pojedzie do Konstancina, tym szybciej wróci do Uli. Chwilę po piętnastej zaparkował na podjeździe willi Dobrzańskich. Wszedł do środka i dowiedział się od pani Marysi, że ojciec jest w ogrodzie a matka nie wróciła jeszcze z fundacji. Nawet się cieszył, liczył na większe zrozumienie ze strony ojca. Paulina była bardzo związana z jego matką, z ojcem mniej. A poza tym senior bardzo doceniał Ulę w firmie, może będzie mu łatwiej ją zaakceptować.
- Cześć tato – usiadł na wiklinowym fotelu naprzeciwko ojca
- Jesteś wreszcie. Czy możesz mi wytłumaczyć co to wszystko ma znaczyć? – podniósł głos.
- Z pewnością Paulina nie omieszkała wam powiedzieć, że odwołałem ślub
- No właśnie! Co takiego się stało, że zrywasz zaręczyny dwa tygodnie przed ślubem! – Dobrzański był wyraźnie wzburzony
- Tato, nie denerwuj się. Wiesz, że nie powinieneś – Marek starał się uspokoić ojca
- Jak mam się nie denerwować, jak mój syn rujnuje wszystko, co budował przez lata
- Nie kocham jej – powiedział wprost
- A to ciekawe – powiedział z ironią – I zrozumiałeś to na dwa tygodnie przed ślubem!
- Lepiej dwa tygodnie przed, niż dwa tygodnie po. W moim życiu pojawił się ktoś inny
- Kto?
- Ula
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że odwołałeś ślub z powodu pani Cieplak!
- To właśnie chcę ci powiedzieć – odparł spokojnie
- Ja potrafię zrozumieć te twoje wszystkie przygody, sam byłem kiedyś młody, ale nie rujnuj swojego życia przez jakiś przelotny romans z kolejną asystentką! Tyle lat budowaliście z Paulinką wasz związek. A ty to w jednej chwili przekreśliłeś – nieco się wyciszył. Sądził, że spokojną rozmową nakłoni syna do powrotu do Febo – Nasze rodziny od lat są związane. Tworzyliście taką dobraną parę. Wspólna firma, plany na przyszłość
- Tato, proszę cię – westchnął
- I nagle pojawia się Cieplak, a ty tracisz rozum.
- Ula jest w ciąży – powiedział w końcu. Twarz Krzysztofa momentalnie się zmieniła
- Słucham?! – krzyknął. Nie widział jeszcze ojca w takim stanie. Nie chciał go denerwować, ale nie miał wyboru. Musiał wszystko wyjaśnić raz na zawsze.
- Będę ojcem.
- Czyś ty zgłupiał! Ja rozumiem te wszystkie twoje wyskoki, romanse. Nie popieram tego, bo powinieneś być Paulinie wierny, ale jesteś młody, wokół pełno atrakcyjnych kobiet. Ale Cieplak?! I to na dodatek ciąża! Nie mogłeś być bardziej ostrożny!
- To w tej chwili nie ma już znaczenia
- Paulina wie? – to pytanie Marka zaskoczyło. Jaki to ma związek z Pauliną?
- Nie
- No i całe szczęście – odparł z widoczną ulgą – Zrobimy tak, jeszcze dzisiaj przeprosisz Paulinkę, przesuniecie o miesiąc datę ślubu – Marek chciał zaprotestować, ale ojciec nie dał mu dojść do głosu – trzeba jak najszybciej wszystkich zawiadomić. A w między czasie ty pozbędziesz się tego problemu
- Co?! – Marka zatkało – Moje dziecko nazywasz problemem? – był zszokowany
- Pozbędziesz się ciąży. Posłuchaj, damy ci z mamą pieniądze, by Paulina nie zorientowała się, że zniknęła pokaźna suma z waszego konta – Marek słuchał tego, jakby to wszystko działo się obok niego. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy – Najpierw się pozbędziesz tego dziecka, a później pani Cieplak ze swojego życia. Oczywiście nie chcę jej więcej widzieć w mojej firmie!
- Czy ty w ogóle wiesz, co mówisz? – Marek nie wytrzymał, aż się w nim gotowało – Każesz mi zabić własnego wnuka?!
- To nie jest mój wnuk! Wnuki będę miał, gdy dziecko urodzi ci Paulina! – Marek spojrzał na niego z bólem. Gdy tu przyjechał, wiedział, że łatwo nie będzie, że rodzice będą go przekonywać do powrotu do Pauli… ale takiego obrotu spraw się nie spodziewał.
- Nigdy nie będę miał z nią dzieci! – był wściekły - Jeśli Ula nie zdecyduje się na kolejne dziecko, wtedy to będzie moim jedynym potomkiem! To dziecko będzie twoim jedynym wnukiem!
- To nigdy nie będzie mój wnuk! - krzyknął
- Skoro to nie będzie twój wnuk, to ja już nie jestem twoim synem! – wrzasnął - Jakim trzeba być człowiekiem, by planować aborcję własnego wnuka?! Nie chcę cię znać! – krzyknął po raz ostatni i pośpiesznie opuścił ogród, nie dając Krzysztofowi nic dodać. Zresztą tu już nie można było nic dodać. Stracił syna.
Był zdruzgotany. Nie sądził, że jego ojca będzie stać na coś takiego. Nawet w najgorszych snach nie przypuszczał, że jego ojciec, jego wielki autorytet, zaproponuje coś takiego. Był tak nabuzowany, że najchętniej rozerwałby na strzępy wszystko w koło. Jak w amoku dojechał na Saską. To cud, że nie spowodował wypadku. Nawet nie pamiętał drogi. Jechał tu automatycznie. Pośpiesznie wszedł na górę. Trzasnął drzwiami, czym zwrócił uwagę Uli. Momentalnie znalazła się przy nim. Rzucił teczką o podłogę. Widziała, że jest wściekły, roztrzęsiony, a w jego wzroku było coś, czego jeszcze nigdy przedtem nie widziała.
- Marek, stało się coś – zapytała, dotykając jego policzka
- Chcę się z tobą kochać – niemal wysyczał przez zaciśnięte zęby, gwałtownie podniósł ją do góry i zaniósł do sypialni. Musiał rozładować to napięcie. Całował ją zachłannie. Jego ruchy były nerwowe. Była totalnie zaskoczona jego zachowaniem. Nie mógł poradzić sobie z guziczkami jej bluzki, więc po prostu ją rozerwał. Zastygła w bezruchu. Przestraszyła się go. W jego wzroku dostrzegła rodzaj obłędu.
- Marek – wyszeptała. Nie reagował. Gwałtownie ścisnął jej rękę. Syknęła z bólu. Nawet nie zwrócił na to uwagi. Był jak dzikie zwierze.
- Marek, proszę się, uspokój się – wyszeptała wprost do jego ucha, wolną rękę delikatnie gładząc jego policzek. Podziałało. Uwolnił jej rękę. Przestał być natarczywy – Spokojnie. Ciiii…. – wyszeptała po raz kolejny. Odsunął się od niej i spojrzał jej w oczy. Dostrzegł w nich strach. Bała się go. Otrzeźwiał.
- Przepraszam – wyszeptał i przytulił się do niej – przepraszam.
- Już dobrze – uspokajająco gładziła jego plecy. Wyciszył się. Spojrzała w jego oczy. Dostrzegła ból, rozpacz. To już nie był ten sam człowiek, który stał przed nią jeszcze pięć minut temu. Zaczęła obsypywać jego twarz pocałunkami. Delikatnie gładziła jego tors. To ona przejęła kontrolę, a on postanowił się poddać. Kochali się powoli i subtelnie. Nadeszło spełnienie. Leżeli obok, uspokajając oddechy. Przygarnął ją do siebie całując w czubek głowy
- Dziękuję ci – szepnął – i przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
Spojrzała w jego oczy. Milczała przez chwilę intensywnie wpatrując się w te ukochane tęczówki
- Powiesz mi co się stało? – zapytała przeczesując jego włosy
Zamyślił się przez chwilę, po czym westchnął i powiedział marszcząc brwi - Odchodzę z firmy. Jutro złożę rezygnację. Twoją zresztą też – spojrzała na niego zaskoczona. Przecież firma była dla niego ważna. Skąd ta nagła decyzja o odejściu.
- Ale co się stało?
- Nic. Tak będzie lepiej – odparł z nadzieją, że szybko skończą ten temat
- Marek, czy to ma jakiś związek z twoją rozmową z rodzicami? – nerwowo przygryzł wargę – Marek?
- Tak – odparł krótko i wpatrując się w jej oczy poprosił – Obiecaj mi, że już nigdy nie zapytasz mnie o tą rozmowę.
- Ale Marek – przerwał
- Obiecaj! – powtórzył zdecydowanie
- Obiecuję – powiedziała intensywnie myśląc o tym, co się musiało tam wydarzyć. Musiał się pokłócić z rodzicami. To przez nią. I przez nią odchodzi z firmy.
Położył dłoń na jej brzuchu i zamknął oczy. Pod powiekami gromadziły mu się łzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz