Ze snu wyrwał go dzwonek
telefonu. Spojrzał na zegarek stojący na nocnej szafce. Wskazywał za kwadrans
dziewiąta. Był typem śpiocha. W dni wolne nie można go było wcześniej wyciągnąć
z łóżka, jak o w pół do dziesiątej. Pod tym względem dobrali się z Sandrą
idealnie.
- Ula? – zapytał widząc na
ekranie imię swojej byłej żony. Sandra zgromiła go wzrokiem
- Chyba coś się stało z Kubą –
rzekła roztrzęsionym głosem. Gwałtownie zerwał się na równe nogi – Czekam pod
klubem z resztą rodziców, a busa wciąż nie ma. Powinni być już kilkanaście
minut temu. Dzwoniłam do niego, ale nie odpowiada. Pozostali chłopcy także –
powoli stawała się płaczliwa – Trener ma wyłączony telefon
- Nie denerwuj się. Już jadę.
Będę za dwadzieścia minut – rzucił do telefonu i ignorując pytające spojrzenie
małżonki zaczął pospiesznie się ubierać
- Czy ja mogę wiedzieć, dokąd ty
idziesz? – ziewnęła
- Jadę pod klub Kuby. Rano mieli
wrócić z Białegostoku, ale jeszcze nie dojechali. Nie można się do nich
dodzwonić – wyjaśniał kotłując w szafie z ubraniami w poszukiwaniu swetra.
Wybiegł z mieszkania. Na miejsce dotarł w kwadrans. Ula w tę i z powrotem
przemierzała drogę od swojej Astry do drzwi klubu. Inni rodzice żywo
dyskutowali, albo próbowali dodzwonić się do swoich dzieci. Podbiegł do niej.
- I co, wiadomo coś? - wyszeptał tuląc
ją do swojego torsu. Przecząco pokręciła głową i mocno go objęła. Rozpłakała
się jak małe dziecko – Ćśśśśś. Wszystko będzie dobrze. Gdyby się coś stało
poinformowaliby nas. Może zaspali i wyjechali później
- Marek – gwałtownie od niego
odskoczyła – On nie odbiera. Staś, Janek, Robert i Eryk także. A co najgorsze
nie odbiera Koterbski. Więc nie wmawiaj mi, że to tylko korek na wylotówce pod
Warszawą. Mamy sobotę rano. Drogi są puste – miała wrażenie, że jeszcze chwila
i zacznie sobie rwać włosy z głowy. Pod klub zajechało czarne Volvo, z którego
wysiadł młody mężczyzna. Ula przywożąc Kubę na treningi widziała go kilka razy.
- Tak myślałem, że państwa tu
zastanę. Jestem ojcem Norberta Kwaśnego. Syn dzwonił do mnie przed chwilą. Jako
jeden z nielicznych miał komórkę w kieszeni spodni. Bus miał wypadek – zakryła
dłonią usta, by stłumić szloch. Marek przyciągnął ją do swego boku. Reszta
rodziców zaczęła się przekrzykiwać i zadawać pytania – Z tego, co mówił Norbert
to nikomu nic poważnego się nie stało. Bus się zapalił podczas jazdy i spłonął
w kilka minut. Zdążyli uciec. Czekają teraz aż podstawią nowe auto
- Jedziemy po niego – zadecydował
Marek – Nie wie pan, gdzie są teraz?
- Pod Wyszkowem. Ja też jadę po
swojego syna. Dzieciaki są podobno nieźle wystraszone.
Wszyscy pospiesznie rozeszli się
do samochodów i ruszyli w drogę. Marek zaproponował, że pojadą jego autem, a
samochód Uli zostanie pod klubem. Ona wciąż była roztrzęsiona
- Spokojnie – nakrył jej dłoń
swoją. W duchu dziękował, że kupił BMW z automatyczną skrzynią biegów – Ten
facet mówił, że są wszyscy cali i zdrowi. Szczęście w nieszczęściu. Niecała
godzinka i go przytulisz.
- Dziękuję ci, że przyjechałeś –
szepnęła splatając palce ich dłoni. Delikatnie uśmiechnął się pod nosem na ten
drobny gest.
- To mój syn. Nasz syn –
podkreślił – Poza tym kilka dni temu ci przypominałem, że zawsze możesz na mnie
liczyć. To ja dziękuję, że do mnie zadzwoniłaś
Godzinę później dojechali na
miejsce. Z daleka było widać niebieskie światła samochód policyjnych i
strażackich. Widok spalonego busa był przerażający. Aż cud, że nikomu nic się
nie stało. Jednak oprócz resztek auta, służb i kilku miejscowych gapiów, którzy
od rana byli lekko zawiani, nie dostrzegli nigdzie dzieci. Od policjanta
dowiedzieli się, że dzieciaki zostały przewiezione przez straż pożarną do
pobliskiej szkoły, by tam mogły się ogrzać i uspokoić. W końcu był koniec
marca, a temperatura nad ranem spadała poniżej zera.
- Mama, tata – wyraźnie
wystraszony Kuba padł im w ramiona
- Tak bardzo się o ciebie
martwiliśmy z tatą – szeptała ledwo hamując łzy
- Nie płacz mamo – pocieszał młody
Dobrzański – nic mi się nie stało.
- Najadłeś się strachu – poklepał
syna po plecach – Dobrze, że tylko tak to się skończyło. Zamienię tylko kilka
słów z twoim trenerem i zbieramy się stąd. Po drodze widziałem jakiś zajazd.
Wstąpimy na śniadanie. Gdzie masz kurtkę? – obrzucił bluzę syna krytycznym
spojrzeniem
- Spaliła się. Nie zdążyłem nic
zabrać – rozłożył ręce w geście bezradności - W busie się rozebraliśmy, bo było
ciepło – Dobrzański ściągnął swoją sportową kurtkę i narzucił na plecy syna
- Trochę za duża, ale
przynajmniej będzie ci ciepło – puścił mu oczko i podszedł do Koterbskiego. Ula
nie wypuszczała syna z ramion.
Pod Warszawą Marek zajechał do
staropolskiej karczmy na śniadanie. Powoli zaczynało mu burczeć w brzuchu.
Dochodziło południe, a on wybiegł z domu nawet bez kawy. Gawędzili wesoło, by
choć na chwilę odciągnąć uwagę syna od tych dramatycznych wydarzeń poranka.
Kuba opowiadał właśnie, jak w piątkowym turnieju strzelił trzy gole w drugiej połowie,
gdy rozdzwoniła się komórka Dobrzańskiego. Z wyraźnym grymasem na twarzy,
obrzucił wzrokiem ekran, odrzucił połączenie i wyłączając aparat schował go do
kieszeni.
- Nie odbierasz? – zdziwił się
syn
- To nic ważnego – machnął ręką.
Podczas podróży do Wyszkowa Sandra próbowała się dodzwonić do niego dwukrotnie.
Podobnie jak teraz, ignorował te telefony – Trzeba będzie pomyśleć o nowym
smartfonie dla ciebie – szybko zmienił temat - W poniedziałek podjadę do salonu
i zapytam się, czy można jakoś załatwić kartę na ten sam numer. A w niedzielę
wieczorem możemy podjechać do sklepu to sobie coś wybierzesz.
- W ramach prezentu urodzinowego?
– wyszczerzył się.
- Prezent już na ciebie czeka.
Dzisiaj ma być u ciebie dziadek Józef z ciocią Beatą, a ja wpadnę jutro. I
zapewniam cię, że telefon to nic w porównaniu z tym, co dostaniesz ode mnie i
mamy. Aż ci zazdroszczę – uśmiechnął się. Ula przyglądała im się z lekkim
rozczuleniem. Byli do siebie obaj bardzo podobni.
Ula zaprosiła Marka na obiad, na
którym mieli być jego rodzice. Oczywiście to zaproszenie było dla Sandry
kolejnym pretekstem do awantury. Dobrzański spędził z rodziną bardzo fajne
popołudnie. Kuba był zachwycony nartami i od razu wymusił na ojcu obietnicę
wyjazdu na stok w najbliższe ferie. Nie wypuścił go do domu, dopóki nie zakończyli
dwóch wirtualnych meczy. Wieczorem Kuba zniknął w swoim pokoju testując na
komputerze nową grę, którą dostał do dziadków Dobrzańskich. Marek po raz
kolejny nie garnął się do wyjścia, szukając tylko pretekstu, by zostać jeszcze
trochę. Perspektywa kolejnej awantury z Sandrą jakoś nie pchała go w kierunku
domu. A wiedział, że takowa będzie miała miejsce, bo małżonka z pewnością nie
omieszka mu wypomnieć, że urodzinowy obiad przeciągnął się aż do wieczora.
- Nie pogniewasz się, jeśli jeszcze
trochę zostanę? – chrząknął jakby to pytanie lekko go krępowało. Postanowiła
nie komentować faktu, że nie spieszy się do domu. W głębi serca poczuła lekką
satysfakcję, że jego nowy związek nie jest tak idealny.
- No coś ty. To także twoje
mieszkanie – stwierdziła, przypominając sobie, że po rozwodzie Marek zostawił
jej apartament na Ochocie i znaczą część oszczędności.
- Nie chcę cię drażnić swoją
obecnością – chrząknął
- Już dawno mi przeszło –
delikatnie uśmiechnęła się pod nosem – Nie jedziecie po ten telefon?
- Umówiłem się z Kubą, że jutro
odbiorę go ze szkoły i pojedziemy prosto do centrum handlowego. Od razu
załatwię ten numer. Po co mu dziś komórka, skoro i tak nie będzie się można do
niego dodzwonić. Bardzo się o niego bałem – przyznał po chwili milczenia. Ula
wracając pamięcią do wydarzeń z wczorajszego poranka znów była na granicy
płaczu. Nerwowo splotła ramiona, jakby to miało zapobiec wybuchowi płaczu
- Mogłam go tam zawieźć sama i
odebrać – pierwsze łzy pociekły po policzku
- To był wypadek – znów ją do
siebie przytulił – To samo mogło spotkać twoje lub moje auto. Nie uchronimy go
przed wszystkimi niebezpieczeństwami. Tak samo, jak nie możemy zakazać mu
wyjazdów na turnieje. Przecież wiesz, że piłka, to całe jego życie. Nie płacz
już – odsunął ją lekko i kciukiem starł jej łzy. Przy tym geście zatonął w jej
błękitnych oczach. Od zawsze uważał, że to jej największy atut. Przysunął lekko
twarz przymierzając się do pocałunku. Odskoczyła gwałtownie
- Chyba powinieneś już iść –
rzekła chłodno. Momentalnie go otrzeźwiła.
- Tak, masz rację. Późno się
zrobiło – podrapał się po głowie – Wpadnę jutro wieczorem z Kubą. Dobranoc
- Marek od pewnego czasu zachowuje
się dziwnie – mruknęła, mieszając od kilku minut swoją kawę – Wysyła mi jakieś
sygnały, że nie układa mu się z Sandrą
- Kłopoty w raju? – zaśmiała się
Violetta – Sebastian wspominał, że po każdej jej wizycie w firmie Marek jest
poirytowany
- No jego problemy małżeńskie
akurat nie są moim problemem – wzruszyła ramionami
- Ale przyznaj, że są powodem do
satysfakcji – blondynka uśmiechnęła się z nutą triumfu. Ula odpowiedziała jej
tym samym
- Na dodatek mam wrażenie, że
próbuje się do mnie zbliżyć. Po tym wypadku Kuby mało brakowało, aby mnie
pocałował. Nie wiem, czy to była chwila zapomnienia, czy próbował wykorzystać
sytuację, niemniej nie wiem, co o tym wszystkim myśleć – przeczesała włosy – Od
powrotu z Londynu nasze relacje były bardzo dobre i nie chcę tego psuć. Im
lepiej się dogadujemy, tym pozytywniej wpływa to na dzieci
- A może po prostu powinnaś
wykorzystać sytuację – w oczach Olszańskiej pojawił się tajemniczy błysk
- Co masz na myśli? – nie bardzo
rozumiała, o co przyjaciółce chodzi
- Taka maciupka zemsta. Wiesz, jak
Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom. Skoro Marek jest chętny, a im się nie układa – spojrzała
na nią wymownie
- Nie, nie – pokręciła głową –
Nie zamierzam robić drugiej kobiecie tego, co mnie niemiłe
- Nie drugiej kobiecie, tylko zdzirze,
która rozbiła twoje małżeństwo. To jest zupełnie inna kategoria!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz