B

niedziela, 10 kwietnia 2016

'Przeszłość' VI

Ze snu wyrwał go dzwonek telefonu. Spojrzał na zegarek stojący na nocnej szafce. Wskazywał za kwadrans dziewiąta. Był typem śpiocha. W dni wolne nie można go było wcześniej wyciągnąć z łóżka, jak o w pół do dziesiątej. Pod tym względem dobrali się z Sandrą idealnie.
- Ula? – zapytał widząc na ekranie imię swojej byłej żony. Sandra zgromiła go wzrokiem
- Chyba coś się stało z Kubą – rzekła roztrzęsionym głosem. Gwałtownie zerwał się na równe nogi – Czekam pod klubem z resztą rodziców, a busa wciąż nie ma. Powinni być już kilkanaście minut temu. Dzwoniłam do niego, ale nie odpowiada. Pozostali chłopcy także – powoli stawała się płaczliwa – Trener ma wyłączony telefon
- Nie denerwuj się. Już jadę. Będę za dwadzieścia minut – rzucił do telefonu i ignorując pytające spojrzenie małżonki zaczął pospiesznie się ubierać
- Czy ja mogę wiedzieć, dokąd ty idziesz? – ziewnęła
- Jadę pod klub Kuby. Rano mieli wrócić z Białegostoku, ale jeszcze nie dojechali. Nie można się do nich dodzwonić – wyjaśniał kotłując w szafie z ubraniami w poszukiwaniu swetra. Wybiegł z mieszkania. Na miejsce dotarł w kwadrans. Ula w tę i z powrotem przemierzała drogę od swojej Astry do drzwi klubu. Inni rodzice żywo dyskutowali, albo próbowali dodzwonić się do swoich dzieci. Podbiegł do niej.
- I co, wiadomo coś? - wyszeptał tuląc ją do swojego torsu. Przecząco pokręciła głową i mocno go objęła. Rozpłakała się jak małe dziecko – Ćśśśśś. Wszystko będzie dobrze. Gdyby się coś stało poinformowaliby nas. Może zaspali i wyjechali później
- Marek – gwałtownie od niego odskoczyła – On nie odbiera. Staś, Janek, Robert i Eryk także. A co najgorsze nie odbiera Koterbski. Więc nie wmawiaj mi, że to tylko korek na wylotówce pod Warszawą. Mamy sobotę rano. Drogi są puste – miała wrażenie, że jeszcze chwila i zacznie sobie rwać włosy z głowy. Pod klub zajechało czarne Volvo, z którego wysiadł młody mężczyzna. Ula przywożąc Kubę na treningi widziała go kilka razy.
- Tak myślałem, że państwa tu zastanę. Jestem ojcem Norberta Kwaśnego. Syn dzwonił do mnie przed chwilą. Jako jeden z nielicznych miał komórkę w kieszeni spodni. Bus miał wypadek – zakryła dłonią usta, by stłumić szloch. Marek przyciągnął ją do swego boku. Reszta rodziców zaczęła się przekrzykiwać i zadawać pytania – Z tego, co mówił Norbert to nikomu nic poważnego się nie stało. Bus się zapalił podczas jazdy i spłonął w kilka minut. Zdążyli uciec. Czekają teraz aż podstawią nowe auto
- Jedziemy po niego – zadecydował Marek – Nie wie pan, gdzie są teraz?
- Pod Wyszkowem. Ja też jadę po swojego syna. Dzieciaki są podobno nieźle wystraszone.
Wszyscy pospiesznie rozeszli się do samochodów i ruszyli w drogę. Marek zaproponował, że pojadą jego autem, a samochód Uli zostanie pod klubem. Ona wciąż była roztrzęsiona
- Spokojnie – nakrył jej dłoń swoją. W duchu dziękował, że kupił BMW z automatyczną skrzynią biegów – Ten facet mówił, że są wszyscy cali i zdrowi. Szczęście w nieszczęściu. Niecała godzinka i go przytulisz.
- Dziękuję ci, że przyjechałeś – szepnęła splatając palce ich dłoni. Delikatnie uśmiechnął się pod nosem na ten drobny gest.
- To mój syn. Nasz syn – podkreślił – Poza tym kilka dni temu ci przypominałem, że zawsze możesz na mnie liczyć. To ja dziękuję, że do mnie zadzwoniłaś
Godzinę później dojechali na miejsce. Z daleka było widać niebieskie światła samochód policyjnych i strażackich. Widok spalonego busa był przerażający. Aż cud, że nikomu nic się nie stało. Jednak oprócz resztek auta, służb i kilku miejscowych gapiów, którzy od rana byli lekko zawiani, nie dostrzegli nigdzie dzieci. Od policjanta dowiedzieli się, że dzieciaki zostały przewiezione przez straż pożarną do pobliskiej szkoły, by tam mogły się ogrzać i uspokoić. W końcu był koniec marca, a temperatura nad ranem spadała poniżej zera.
- Mama, tata – wyraźnie wystraszony Kuba padł im w ramiona
- Tak bardzo się o ciebie martwiliśmy z tatą – szeptała ledwo hamując łzy
- Nie płacz mamo – pocieszał młody Dobrzański – nic mi się nie stało.
- Najadłeś się strachu – poklepał syna po plecach – Dobrze, że tylko tak to się skończyło. Zamienię tylko kilka słów z twoim trenerem i zbieramy się stąd. Po drodze widziałem jakiś zajazd. Wstąpimy na śniadanie. Gdzie masz kurtkę? – obrzucił bluzę syna krytycznym spojrzeniem
- Spaliła się. Nie zdążyłem nic zabrać – rozłożył ręce w geście bezradności - W busie się rozebraliśmy, bo było ciepło – Dobrzański ściągnął swoją sportową kurtkę i narzucił na plecy syna
- Trochę za duża, ale przynajmniej będzie ci ciepło – puścił mu oczko i podszedł do Koterbskiego. Ula nie wypuszczała syna z ramion.
Pod Warszawą Marek zajechał do staropolskiej karczmy na śniadanie. Powoli zaczynało mu burczeć w brzuchu. Dochodziło południe, a on wybiegł z domu nawet bez kawy. Gawędzili wesoło, by choć na chwilę odciągnąć uwagę syna od tych dramatycznych wydarzeń poranka. Kuba opowiadał właśnie, jak w piątkowym turnieju strzelił trzy gole w drugiej połowie, gdy rozdzwoniła się komórka Dobrzańskiego. Z wyraźnym grymasem na twarzy, obrzucił wzrokiem ekran, odrzucił połączenie i wyłączając aparat schował go do kieszeni.
- Nie odbierasz? – zdziwił się syn
- To nic ważnego – machnął ręką. Podczas podróży do Wyszkowa Sandra próbowała się dodzwonić do niego dwukrotnie. Podobnie jak teraz, ignorował te telefony – Trzeba będzie pomyśleć o nowym smartfonie dla ciebie – szybko zmienił temat - W poniedziałek podjadę do salonu i zapytam się, czy można jakoś załatwić kartę na ten sam numer. A w niedzielę wieczorem możemy podjechać do sklepu to sobie coś wybierzesz.
- W ramach prezentu urodzinowego? – wyszczerzył się.
- Prezent już na ciebie czeka. Dzisiaj ma być u ciebie dziadek Józef z ciocią Beatą, a ja wpadnę jutro. I zapewniam cię, że telefon to nic w porównaniu z tym, co dostaniesz ode mnie i mamy. Aż ci zazdroszczę – uśmiechnął się. Ula przyglądała im się z lekkim rozczuleniem. Byli do siebie obaj bardzo podobni.

Ula zaprosiła Marka na obiad, na którym mieli być jego rodzice. Oczywiście to zaproszenie było dla Sandry kolejnym pretekstem do awantury. Dobrzański spędził z rodziną bardzo fajne popołudnie. Kuba był zachwycony nartami i od razu wymusił na ojcu obietnicę wyjazdu na stok w najbliższe ferie. Nie wypuścił go do domu, dopóki nie zakończyli dwóch wirtualnych meczy. Wieczorem Kuba zniknął w swoim pokoju testując na komputerze nową grę, którą dostał do dziadków Dobrzańskich. Marek po raz kolejny nie garnął się do wyjścia, szukając tylko pretekstu, by zostać jeszcze trochę. Perspektywa kolejnej awantury z Sandrą jakoś nie pchała go w kierunku domu. A wiedział, że takowa będzie miała miejsce, bo małżonka z pewnością nie omieszka mu wypomnieć, że urodzinowy obiad przeciągnął się aż do wieczora.
- Nie pogniewasz się, jeśli jeszcze trochę zostanę? – chrząknął jakby to pytanie lekko go krępowało. Postanowiła nie komentować faktu, że nie spieszy się do domu. W głębi serca poczuła lekką satysfakcję, że jego nowy związek nie jest tak idealny.
- No coś ty. To także twoje mieszkanie – stwierdziła, przypominając sobie, że po rozwodzie Marek zostawił jej apartament na Ochocie i znaczą część oszczędności.
- Nie chcę cię drażnić swoją obecnością – chrząknął
- Już dawno mi przeszło – delikatnie uśmiechnęła się pod nosem – Nie jedziecie po ten telefon?
- Umówiłem się z Kubą, że jutro odbiorę go ze szkoły i pojedziemy prosto do centrum handlowego. Od razu załatwię ten numer. Po co mu dziś komórka, skoro i tak nie będzie się można do niego dodzwonić. Bardzo się o niego bałem – przyznał po chwili milczenia. Ula wracając pamięcią do wydarzeń z wczorajszego poranka znów była na granicy płaczu. Nerwowo splotła ramiona, jakby to miało zapobiec wybuchowi płaczu
- Mogłam go tam zawieźć sama i odebrać – pierwsze łzy pociekły po policzku
- To był wypadek – znów ją do siebie przytulił – To samo mogło spotkać twoje lub moje auto. Nie uchronimy go przed wszystkimi niebezpieczeństwami. Tak samo, jak nie możemy zakazać mu wyjazdów na turnieje. Przecież wiesz, że piłka, to całe jego życie. Nie płacz już – odsunął ją lekko i kciukiem starł jej łzy. Przy tym geście zatonął w jej błękitnych oczach. Od zawsze uważał, że to jej największy atut. Przysunął lekko twarz przymierzając się do pocałunku. Odskoczyła gwałtownie
- Chyba powinieneś już iść – rzekła chłodno. Momentalnie go otrzeźwiła.
- Tak, masz rację. Późno się zrobiło – podrapał się po głowie – Wpadnę jutro wieczorem z Kubą. Dobranoc

- Marek od pewnego czasu zachowuje się dziwnie – mruknęła, mieszając od kilku minut swoją kawę – Wysyła mi jakieś sygnały, że nie układa mu się z Sandrą
- Kłopoty w raju? – zaśmiała się Violetta – Sebastian wspominał, że po każdej jej wizycie w firmie Marek jest poirytowany
- No jego problemy małżeńskie akurat nie są moim problemem – wzruszyła ramionami
- Ale przyznaj, że są powodem do satysfakcji – blondynka uśmiechnęła się z nutą triumfu. Ula odpowiedziała jej tym samym
- Na dodatek mam wrażenie, że próbuje się do mnie zbliżyć. Po tym wypadku Kuby mało brakowało, aby mnie pocałował. Nie wiem, czy to była chwila zapomnienia, czy próbował wykorzystać sytuację, niemniej nie wiem, co o tym wszystkim myśleć – przeczesała włosy – Od powrotu z Londynu nasze relacje były bardzo dobre i nie chcę tego psuć. Im lepiej się dogadujemy, tym pozytywniej wpływa to na dzieci
- A może po prostu powinnaś wykorzystać sytuację – w oczach Olszańskiej pojawił się tajemniczy błysk
- Co masz na myśli? – nie bardzo rozumiała, o co przyjaciółce chodzi
- Taka maciupka zemsta. Wiesz, jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom. Skoro Marek jest chętny, a im się nie układa – spojrzała na nią wymownie
- Nie, nie – pokręciła głową – Nie zamierzam robić drugiej kobiecie tego, co mnie niemiłe
- Nie drugiej kobiecie, tylko zdzirze, która rozbiła twoje małżeństwo. To jest zupełnie inna kategoria!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz