B

poniedziałek, 25 maja 2015

'Dwa plus dwa' IV

W koprodukcji z KaEm! 



Kilka minut przed szesnastą skręciła w ulicę Zdrojową. Ta część dzielnicy zdecydowanie różniła się od pozostałej. Wysokie bloki zostały zastąpione niskimi, jednorodzinnymi budynkami, w znacznej mierze w zabudowie szeregowej. Stojąc na środku tej asfaltowej osiedlowej dróżki i rozglądając się w koło miało się wrażenie, że jest się w jednym z podwarszawskich miasteczek, a nie rzut beretem od Centrum. Kilkaset metrów dalej szeregowce z początku ulicy ustąpiły miejsca okazałym nowoczesnym willom. Na działce oznaczonej numerem siedemnaście stało pięć budynków o podobnym stylu i kolorystyce. Widać było, że wszystkie zostały zaprojektowane przez tego samego architekta, jednak każdy z nich był inny. Ostatni był zdecydowanie najbardziej przeszklony, a co za tym idzie światło słoneczne musiało we wnętrzu odgrywać największą rolę. Pod posesją, której furtka przyozdobiona była balonami w kolorze zieleni, zaparkowane były dwa auta. Gdy tylko zaparkowały i rozpięła Tosię, wystrojoną w żółtą sukienkę w pomarańczowe motyle, usłyszały gwar dobiegający z ogrodu, osłoniętego od ulicy kutym ogrodzeniem i rzędem wysokich na dwa metry iglaków. Gdy wcisnęła guzik domofonu Antonina niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę, nie mogąc doczekać się spotkania z solenizantem, jak i momentu przekazania mu prezentu, który w sporym kartonie trzymała mama. Długo zastanawiała się nad wyborem kilka dni temu stojąc pośrodku sklepu z zabawkami. Koniec końców padło na okazałego dinozaura, których Jan był fanem. Na ścieżce prowadzącej od drzwi wejściowych minęły się z młodym mężczyzną, który najwyraźniej zostawił na przyjęciu swoje dziecko. Po chwili w drzwiach pojawił się Dobrzański. Zwykle widywała go w oficjalnym stroju. Dziś elegancki garnitur zastąpił sportowymi spodniami w kolorze limonkowym i białą koszulą z podwiniętymi rękawami. Uśmiechnął się delikatnie i witając je skinieniem głowy zaprosił do środka. W tym momencie zmaterializował się koło nich wyraźnie uradowany widokiem przyjaciółki Janek. Ulę kompletnie rozbroił jego strój. Jeansy, błękitna koszula i granatowa mucha. Tosia składając życzenia i cmokając go w policzek przekazała pudło i nie zwracając uwagi na matkę podbiegła z młodym Dobrzańskim do ogrodu. Przez ogromne okno patrzyła na córkę skaczącą wraz z jubilatem na trampolinie ustawionej w centralnej części podwórka. Wolała obserwować bawiące się dzieci, niż bezczelnie rozglądać się po wnętrzu domu.

- Proszę się nie martwić – usłyszała za plecami – Cały czas czuwa nad nimi pan Jacek. Na co dzień pracuje jako wychowawca w przedszkolu w Otwocku, a weekendami dorabia sobie jako animator na Kinder balach – poprawiła torebkę na ramieniu i odwróciła się w stronę Marka

- O której mam po nią przyjechać?
- Ze wszystkimi rodzicami umawiam się na dwudziestą. Mam nadzieję, że do tego czasu dzieciaki się wyszaleją – uśmiechnął się pod nosem, patrząc, jak grupa dzieci w rytm muzyki zaczęła naśladować ruchy prezentowane przez młodego, wysokiego mężczyznę z kolorową peruką na głowie i czerwonym nosem – Ale chciałem poprosić, żeby pani jeszcze chwilę została. Chciałbym porozmawiać o naszych dzieciakach. Napije się pani ze mną kawy? – zaskoczyła ją ta propozycja. Do tej pory skutecznie jej unikał. I choć dzieci przyjaźniły się od kilku miesięcy, oni tak naprawdę nie zamienili nigdy słowa, prócz zwykłego przywitania i wymuszonych uprzejmości. O incydencie na parkingu i spięciu na placu zabaw wolała nie pamiętać.
- Chętnie
- To przejdźmy do oranżerii – wskazał odpowiedni kierunek – będzie tam mniej słychać muzykę i ten gwar. Czarna, biała?
- Zdecydowanie biała.
- Proszę się rozgościć – spojrzał na wiklinowe meble ustawione pośród bujnej roślinności – wracam za pięć minut – uśmiechnął się i zniknął. Mogła sobie teraz pozwolić na mało kulturalne, ciekawskie rozglądanie się. Rzeczywiście miała rację twierdząc, że dom jest bardzo jasny, a słońce odgrywa we wnętrzu dużą rolę. Urządzony był nowocześnie, aczkolwiek nie można było doczuć, że jest zimny, jak większość nowoczesnych brył składających się w dużej mierze ze szkła. Po chwili wrócił dzierżąc w ręku tacę z dwoma filiżankami, cukierniczką i dwoma talerzykami z kawałkami tortu.
- Dzieciaki nie będą mieć pretensji, że ich objadamy? – wskazała na czekoladowe ciasto, które samym wyglądem manifestowało ‘jestem pyszny!’. Zaśmiał się, kiwając przecząco głową.
- To akurat tort przeznaczony na jutro, dla moich rodziców i szwagra. Jutro mamy bardziej rodzinną część świętowania – podał jej widelczyk – I gwarantuję, że się nie obrażą. Powiem więcej, mojemu ojcu z pewnością wyjdzie na  zdrowie, gdy zje dwa kawałki zamiast trzech. Jest strasznym łasuchem, a z tą jego słabością walczy i moja mama i jego lekarz – rzekł. Zauważyła, że zmieniało się jego oblicze, gdy mówił o Janku, rodzinie. Twarz przybierała łagodniejsze kształty, wzrok stawał się cieplejszy, a na twarzy gościł uśmiech i wdzięczne dołeczki. Musiała przyznać, że ten mężczyzna coraz bardziej ją intrygował – Mam nadzieję, że lubi pani czekoladowy. Dziś dla dzieciaków jest śmietankowo-truskawkowy.
- Uwielbiam. I może – chrząknęła lekko zakłopotana pomysłem na jaki wpadła. Zwykle jej się to nie zdarzało, zwykle bywała śmielsza i bardziej bezpośrednia – przejdziemy na ty. Ula – wyciągnęła do niego dłoń. Zerwał się z miejsca i pocałował ją z czcią
- Bardzo mi miło. Marek. Chciałem z tobą porozmawiać o relacji naszych dzieci. Nie będę ukrywał, że zaczyna mnie to niepokoić – rzekł upijając łyk kawy – I o ile bardzo się cieszę, że Jasiek ma taki dobry kontakt z Tosią, że ma w niej bratnią duszę, to…. – urwał na chwilę – to nazywanie siebie rodzeństwem, bratem i siostrą jest trochę dziwne i boję się, żeby nie było z tym później problemów.
- Rzeczywiście bardzo się zżyli. Ale wydaje mi się, że oboje mają na siebie dobry wpływ. Rozmawiałam z Antosią o tym, gdy pierwszy raz określiła Janka mianem brata i jestem w miarę spokojna. Oni mają świadomość, że to nie jest naprawdę.
- Mam nadzieję. Wolałbym uniknąć później płaczu. Wiem, że to trochę moja wina. Jemu bardzo brakuje pełnej, normalnej rodziny, której ja nie potrafiłem mu stworzyć – doszukała się w jego głosie nuty goryczy – A zaniepokoiłem się, gdy w ramach prezentu urodzinowego zaproponowałem mu tygodniowe wakacje w Hiszpanii. Na co mój syn stwierdził, że woli pójść z Antoniną do ZOO – zaśmiał się pod nosem - I o tym też chciałem z tobą porozmawiać. Muszę to jakoś zorganizować. Twoja córka pewnie będzie zachwycona, ale trochę boję się…. – urwał mając świadomość, że to co chciał powiedzieć, zabrzmiałoby niestosownie – Mam świadomość, jakie masz o mnie zdanie. Że jestem nieodpowiedzialny, nierozważny – widział, że chciała się wtrącić, ale uniemożliwił jej to – Poczekaj. Staram się dawać mu sporo swobody, to prawda. Ale Janek jest wszystkim, co mam i nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś mu się stało. Pewnie nie będziesz chciała puścić córki samej… zresztą będzie mi raźniej. Jan będzie bardziej zajęty małą, niż starym ojcem – roześmiał się - więc chciałem z tobą ustalić szczegóły, kiedy możemy wybrać się tam we czwórkę.
- Może w przyszłą sobotę? Ma być równie ładna pogoda – zaproponowała
- Ok. Mój syn będzie zachwycony
- I nie mam cię za nieodpowiedzialnego ojca – odparła, przyglądając mu się uważnie - Zdaję sobie sprawę, że czasem bywam panikarą. Poza tym patrzę na wszystko z perspektywy mamy małej córeczki. A dzieci rosną. Jasiek jest chłopcem, jest starszy i w gruncie rzeczy bardzo rozsądny. Będę się zbierać. Wpadnę koło dwudziestej – skierowała się w stronę salonu
- Może zostaniesz jeszcze. Nie chcę za bardzo im przeszkadzać w zabawie. A trzeba przyznać, że oprócz mnie jesteś jedyną osobą, nie licząc pana Jacka, która na tej imprezie jest pełnoletnia – znów stanęli w progu wyjścia na taras obserwując sytuację w ogrodzie – Chociaż patrząc na to, co on wyczynia zaczynam wątpić, że jest dorosłym facetem – ze śmiechem patrzyli na clowna, który wygłupiał się z dziećmi w ogrodzie i chyba miał z tego większą frajdę niż oni
- Przykro mi, ale obiecałam koleżance, że pomogę jej kupić sukienkę na ślub siostry – spojrzała na niego przepraszająco
- Jasne. Rozumiem – mruknął. ‘Czyżby czuł się zawiedziony? Jeszcze dwa tygodnie temu omijał mnie szerokim łukiem, a teraz chce spędzać ze mną popołudnie? Co nie zmienia faktu, że zyskuje przy bliższym poznaniu. Koniec końców całkiem miły z niego facet’ myślała jadąc w kierunku galerii handlowej.

We wtorek się minęli. Przez korki Tosia spóźniła się na zajęcia ponad piętnaście minut. Przed wieczorem zamienili tylko kilka zdań, skupiając swoją uwagę na dzieciach, które podekscytowane opowiadały, jak lepiły z modeliny morskie zwierzęta. W drodze powrotnej znów wysłuchiwała zachwytów nad Jankiem.
- I wtedy Sewelyn zaczął się chwalić, ze co roku spędza wakacje za granicą i zaczął się śmiać, że ja jeszcze nigdzie nie byłam. Powiedział mi, że pierwszy raz poznał kogoś, kto nie był na Wyspach Kanarkowych – powiedziała ze skwaszoną miną. Zmarszczyła brwi. Ten nowobogacki dzieciak zaczynał jej coraz bardziej działać na nerwy. Podobnie, jak jego mamusia, która podwoziła go złotym Mercedesem. Czasami zastanawiała się, jak ona z tymi pięciocentymetrowymi tipsami w kolorze wściekłego różu prowadzi samochód
- Kanaryjskich – poprawiła ją
- No właśnie – mruknęła – Ale wtedy Janek powiedział, żeby się ode mnie odczepił. Janek tam był z tatą dwa lata temu i powiedział, że owszem podobało mu się, ale woli spędzać czas na działce dziadków w Sopocie. Wiesz, że tata zbudował mu tam domek na drzewie. Janek powiedział, że kiedyś chciałby mi go pokazać – mówiła podekscytowana
- Kochanie, ale wiesz, że Jaś to tylko twój kolega. Wiem, że nazywacie siebie rodzeństwem i wiem, że razem świetnie się bawicie, ale… - nie dane jej było dokończyć
- Wiem, ale chciałabym mieć takiego brata – uśmiechnęła się – A że go nie mam, to dobrze, że mam takiego kolegę, który jest jakby bratem – zaprezentowała swoją pokrętną logikę, wywołując uśmiech na twarzy Uli
Za to w piątek podjechali pod dom kultury niemal jednocześnie. Ku jej zaskoczeniu, zaproponował wyjście na kawę. Czekając na dzieci spędzili bardzo miłe popołudnie w ogródku pobliskiej kafejki. Musiała przyznać, że świetnie im się rozmawiało. Opowiadał, że jest współwłaścicielem domu mody, że firmę założyli jego rodzice wraz z rodzicami żony. Nie dopytywała o Paulinę. Mógłby to uznać za nietakt. Ona opowiadała o swojej pracy. Wspólnie narzekali na korki i Seweryna. Umówili się, że Dobrzańscy przyjadą po nie jutro o dziesiątej i pojadą jednym autem. Ula miała tylko przełożyć ze swojego auta fotelik dla córki. Musiała przyznać, że z każdym kolejnym spotkaniem miała o nim coraz lepsze zdanie. Swoim urokiem zatarł to nieprzyjemne, pierwsze wrażenie.

Od dobrych trzydziestu minut spacerowali alejkami warszawskiego ZOO. Dzieci trzymając się za ręce maszerowały przed nimi. Janek opowiadał Tosi o zwierzętach, które mijali. Chwalił się wiadomościami zasłyszanymi w programach przyrodniczych. Gdy czegoś nie wiedział dopytywał Marka lub Ulę i słuchał z zaciekawieniem.
- Tak prawdę mówiąc, to cię podziwiam – wypaliła ni stąd ni zowąd. Spojrzał na nią zaskoczony, bo chwilę wcześniej rozmawiali o adopcji zebry przez jedną z firm budowlanych, o której informował wielki baner na ogrodzeniu wybiegu – Jesteś prezesem wielkiego przedsiębiorstwa, a mimo to zawsze jesteś do dyspozycji syna. Ja ledwie zdążam odwieźć Tosię na zajęcia, martwię się, jak to teraz będzie z tymi lekcjami – westchnęła – Nie chcę jej rozczarować, ale szef coraz częściej jest niezadowolony, że wychodzę, gdy inni zostają. Co prawda to nadgodziny, bo pracy jest ostatnio bardzo wiele, ale zespół, to zespół
- Z tymi zajęciami, to mogę ci pomóc. Trzeba by tylko dokupić drugi fotelik, który mógłby na stałe jeździć w moim samochodzie, żeby go nie przekładać za każdym razem. Jadąc z firmy do domu mam po drodze wasze osiedle. Zabierałbym małą, zajeżdżał po Janka i zawoził na zajęcia, a ty byś ją odbierała.
- Ja nie powinnam cię tym obarczać – pokręciła głową
- Ale daj spokój. Codziennie przejeżdżam sąsiednią ulicą – widząc jej wahanie dodał – Janek mi nie wybaczy, gdy się dowie, że Tosia nie będzie systematycznie chodzić. Już się bardzo nastawił.
- Zgoda, ale gdy nie będziesz mógł dasz mi znać. Nie może być tak, że zaniedbujesz firmę by wozić moją córkę na hiszpański.
- Spokojnie – roześmiał się – Jestem prezesem. Nikt mi nie może zwrócić uwagi, że wychodzę, bo Janek czeka. Zresztą staram się tak ustalać plan każdego dnia, by kończyć pracę o przyzwoitej porze i nie zabierać roboty do domu. Co nie zawsze się udaje – przyznał – Poza tym nie jestem nieodpowiedzialny – przybrał zabawny ton, który ją rozśmieszył – Nie poświęcę wartego kilka milionów przedsiębiorstwa dla jednej lekcji hiszpańskiego. Już bardziej opłacałyby mi się prywatne lekcje u nas w domu i to dla całej zerówki
- Ale zawsze jesteś, nikim się nie wyręczasz – wtrąciła. Dostrzegł w jej błękitnych tęczówkach nutę podziwu i ciepła.
- Staram się spędzać z nim jak najwięcej czasu. Może po to, żeby mu wynagrodzić nieobecność matki. Paulina zmarła przy porodzie. Nawet go nie widziała – szepnął. Spojrzała na niego ze współczuciem, ale nie dał jej szansy nic powiedzieć – Może chcę być, żeby nic mi nie umknęło. Chcę mieć z nim dobry kontakt. Chcę być jego kumplem i być dobrze zorientowany. Bo gdy za dziesięć lat pójdzie na imprezę i nie wróci do domu o umówionej godzinie, to muszę wiedzieć, do kogo zadzwonić. Nie lubię go zawodzić. Nie chcę obiecywać, a później się z tego nie wywiązywać. Bo ja o tym zapomnę za moment, a on będzie pamiętał… I będzie miał dwadzieścia lat i przypomni sobie, że ojciec obiecał mu gokarty na dziesiąte urodziny, a później o nich zapomniał. Tak, jak ja pamiętam o niespełnionych obietnicach ojca – opowiadał, spacerując wolnym krokiem i raz po raz zerkając na nią - I to nie jest tak, że zawsze jestem. Owszem, w ostatnich tygodniach rzeczywiście mam trochę luźniej w pracy. Ale zdarzają się sytuacje, że wyjeżdżam z Polski na dwa, trzy dni, czasami na tydzień, gdy jedziemy na targi. I wtedy pieczę nad Janem przejmuje babcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz