W koprodukcji z KaEm!
Kilka
minut przed szesnastą skręciła w ulicę Zdrojową. Ta część dzielnicy
zdecydowanie różniła się od pozostałej. Wysokie bloki zostały zastąpione
niskimi, jednorodzinnymi budynkami, w znacznej mierze w zabudowie szeregowej.
Stojąc na środku tej asfaltowej osiedlowej dróżki i rozglądając się w koło
miało się wrażenie, że jest się w jednym z podwarszawskich miasteczek, a nie
rzut beretem od Centrum. Kilkaset metrów dalej szeregowce z początku ulicy ustąpiły
miejsca okazałym nowoczesnym willom. Na działce oznaczonej numerem siedemnaście
stało pięć budynków o podobnym stylu i kolorystyce. Widać było, że wszystkie
zostały zaprojektowane przez tego samego architekta, jednak każdy z nich był
inny. Ostatni był zdecydowanie najbardziej przeszklony, a co za tym idzie
światło słoneczne musiało we wnętrzu odgrywać największą rolę. Pod posesją,
której furtka przyozdobiona była balonami w kolorze zieleni, zaparkowane były
dwa auta. Gdy tylko zaparkowały i rozpięła Tosię, wystrojoną w żółtą sukienkę w
pomarańczowe motyle, usłyszały gwar dobiegający z ogrodu, osłoniętego od ulicy
kutym ogrodzeniem i rzędem wysokich na dwa metry iglaków. Gdy wcisnęła guzik
domofonu Antonina niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę, nie mogąc
doczekać się spotkania z solenizantem, jak i momentu przekazania mu prezentu,
który w sporym kartonie trzymała mama. Długo zastanawiała się nad wyborem kilka
dni temu stojąc pośrodku sklepu z zabawkami. Koniec końców padło na okazałego
dinozaura, których Jan był fanem. Na ścieżce prowadzącej od drzwi wejściowych
minęły się z młodym mężczyzną, który najwyraźniej zostawił na przyjęciu swoje
dziecko. Po chwili w drzwiach pojawił się Dobrzański. Zwykle widywała go w
oficjalnym stroju. Dziś elegancki garnitur zastąpił sportowymi spodniami w
kolorze limonkowym i białą koszulą z podwiniętymi rękawami. Uśmiechnął się
delikatnie i witając je skinieniem głowy zaprosił do środka. W tym momencie
zmaterializował się koło nich wyraźnie uradowany widokiem przyjaciółki Janek.
Ulę kompletnie rozbroił jego strój. Jeansy, błękitna koszula i granatowa mucha.
Tosia składając życzenia i cmokając go w policzek przekazała pudło i nie
zwracając uwagi na matkę podbiegła z młodym Dobrzańskim do ogrodu. Przez
ogromne okno patrzyła na córkę skaczącą wraz z jubilatem na trampolinie
ustawionej w centralnej części podwórka. Wolała obserwować bawiące się dzieci,
niż bezczelnie rozglądać się po wnętrzu domu.
-
Proszę się nie martwić – usłyszała za plecami – Cały czas czuwa nad nimi pan
Jacek. Na co dzień pracuje jako wychowawca w przedszkolu w Otwocku, a
weekendami dorabia sobie jako animator na Kinder balach – poprawiła torebkę na
ramieniu i odwróciła się w stronę Marka
- O
której mam po nią przyjechać?
- Ze
wszystkimi rodzicami umawiam się na dwudziestą. Mam nadzieję, że do tego czasu
dzieciaki się wyszaleją – uśmiechnął się pod nosem, patrząc, jak grupa dzieci w
rytm muzyki zaczęła naśladować ruchy prezentowane przez młodego, wysokiego
mężczyznę z kolorową peruką na głowie i czerwonym nosem – Ale chciałem
poprosić, żeby pani jeszcze chwilę została. Chciałbym porozmawiać o naszych
dzieciakach. Napije się pani ze mną kawy? – zaskoczyła ją ta propozycja. Do tej
pory skutecznie jej unikał. I choć dzieci przyjaźniły się od kilku miesięcy,
oni tak naprawdę nie zamienili nigdy słowa, prócz zwykłego przywitania i
wymuszonych uprzejmości. O incydencie na parkingu i spięciu na placu zabaw
wolała nie pamiętać.
-
Chętnie
- To
przejdźmy do oranżerii – wskazał odpowiedni kierunek – będzie tam mniej słychać
muzykę i ten gwar. Czarna, biała?
-
Zdecydowanie biała.
-
Proszę się rozgościć – spojrzał na wiklinowe meble ustawione pośród bujnej
roślinności – wracam za pięć minut – uśmiechnął się i zniknął. Mogła sobie
teraz pozwolić na mało kulturalne, ciekawskie rozglądanie się. Rzeczywiście
miała rację twierdząc, że dom jest bardzo jasny, a słońce odgrywa we wnętrzu
dużą rolę. Urządzony był nowocześnie, aczkolwiek nie można było doczuć, że jest
zimny, jak większość nowoczesnych brył składających się w dużej mierze ze
szkła. Po chwili wrócił dzierżąc w ręku tacę z dwoma filiżankami, cukierniczką
i dwoma talerzykami z kawałkami tortu.
-
Dzieciaki nie będą mieć pretensji, że ich objadamy? – wskazała na czekoladowe
ciasto, które samym wyglądem manifestowało ‘jestem pyszny!’. Zaśmiał się,
kiwając przecząco głową.
- To
akurat tort przeznaczony na jutro, dla moich rodziców i szwagra. Jutro mamy
bardziej rodzinną część świętowania – podał jej widelczyk – I gwarantuję, że
się nie obrażą. Powiem więcej, mojemu ojcu z pewnością wyjdzie na zdrowie, gdy zje dwa kawałki zamiast trzech.
Jest strasznym łasuchem, a z tą jego słabością walczy i moja mama i jego lekarz
– rzekł. Zauważyła, że zmieniało się jego oblicze, gdy mówił o Janku, rodzinie.
Twarz przybierała łagodniejsze kształty, wzrok stawał się cieplejszy, a na
twarzy gościł uśmiech i wdzięczne dołeczki. Musiała przyznać, że ten mężczyzna
coraz bardziej ją intrygował – Mam nadzieję, że lubi pani czekoladowy. Dziś dla
dzieciaków jest śmietankowo-truskawkowy.
- Uwielbiam.
I może – chrząknęła lekko zakłopotana pomysłem na jaki wpadła. Zwykle jej się
to nie zdarzało, zwykle bywała śmielsza i bardziej bezpośrednia – przejdziemy
na ty. Ula – wyciągnęła do niego dłoń. Zerwał się z miejsca i pocałował ją z
czcią
-
Bardzo mi miło. Marek. Chciałem z tobą porozmawiać o relacji naszych dzieci.
Nie będę ukrywał, że zaczyna mnie to niepokoić – rzekł upijając łyk kawy – I o
ile bardzo się cieszę, że Jasiek ma taki dobry kontakt z Tosią, że ma w niej
bratnią duszę, to…. – urwał na chwilę – to nazywanie siebie rodzeństwem, bratem
i siostrą jest trochę dziwne i boję się, żeby nie było z tym później problemów.
-
Rzeczywiście bardzo się zżyli. Ale wydaje mi się, że oboje mają na siebie dobry
wpływ. Rozmawiałam z Antosią o tym, gdy pierwszy raz określiła Janka mianem
brata i jestem w miarę spokojna. Oni mają świadomość, że to nie jest naprawdę.
-
Mam nadzieję. Wolałbym uniknąć później płaczu. Wiem, że to trochę moja wina.
Jemu bardzo brakuje pełnej, normalnej rodziny, której ja nie potrafiłem mu
stworzyć – doszukała się w jego głosie nuty goryczy – A zaniepokoiłem się, gdy
w ramach prezentu urodzinowego zaproponowałem mu tygodniowe wakacje w
Hiszpanii. Na co mój syn stwierdził, że woli pójść z Antoniną do ZOO – zaśmiał
się pod nosem - I o tym też chciałem z tobą porozmawiać. Muszę to jakoś
zorganizować. Twoja córka pewnie będzie zachwycona, ale trochę boję się…. –
urwał mając świadomość, że to co chciał powiedzieć, zabrzmiałoby niestosownie –
Mam świadomość, jakie masz o mnie zdanie. Że jestem nieodpowiedzialny,
nierozważny – widział, że chciała się wtrącić, ale uniemożliwił jej to –
Poczekaj. Staram się dawać mu sporo swobody, to prawda. Ale Janek jest
wszystkim, co mam i nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś mu się stało. Pewnie
nie będziesz chciała puścić córki samej… zresztą będzie mi raźniej. Jan będzie
bardziej zajęty małą, niż starym ojcem – roześmiał się - więc chciałem z tobą
ustalić szczegóły, kiedy możemy wybrać się tam we czwórkę.
-
Może w przyszłą sobotę? Ma być równie ładna pogoda – zaproponowała
-
Ok. Mój syn będzie zachwycony
- I
nie mam cię za nieodpowiedzialnego ojca – odparła, przyglądając mu się uważnie
- Zdaję sobie sprawę, że czasem bywam panikarą. Poza tym patrzę na wszystko z
perspektywy mamy małej córeczki. A dzieci rosną. Jasiek jest chłopcem, jest
starszy i w gruncie rzeczy bardzo rozsądny. Będę się zbierać. Wpadnę koło
dwudziestej – skierowała się w stronę salonu
-
Może zostaniesz jeszcze. Nie chcę za bardzo im przeszkadzać w zabawie. A trzeba
przyznać, że oprócz mnie jesteś jedyną osobą, nie licząc pana Jacka, która na
tej imprezie jest pełnoletnia – znów stanęli w progu wyjścia na taras
obserwując sytuację w ogrodzie – Chociaż patrząc na to, co on wyczynia zaczynam
wątpić, że jest dorosłym facetem – ze śmiechem patrzyli na clowna, który
wygłupiał się z dziećmi w ogrodzie i chyba miał z tego większą frajdę niż oni
-
Przykro mi, ale obiecałam koleżance, że pomogę jej kupić sukienkę na ślub
siostry – spojrzała na niego przepraszająco
-
Jasne. Rozumiem – mruknął. ‘Czyżby czuł się zawiedziony? Jeszcze dwa tygodnie
temu omijał mnie szerokim łukiem, a teraz chce spędzać ze mną popołudnie? Co
nie zmienia faktu, że zyskuje przy bliższym poznaniu. Koniec końców całkiem
miły z niego facet’ myślała jadąc w kierunku galerii handlowej.
We
wtorek się minęli. Przez korki Tosia spóźniła się na zajęcia ponad piętnaście
minut. Przed wieczorem zamienili tylko kilka zdań, skupiając swoją uwagę na
dzieciach, które podekscytowane opowiadały, jak lepiły z modeliny morskie zwierzęta.
W drodze powrotnej znów wysłuchiwała zachwytów nad Jankiem.
- I
wtedy Sewelyn zaczął się chwalić, ze co roku spędza wakacje za granicą i zaczął
się śmiać, że ja jeszcze nigdzie nie byłam. Powiedział mi, że pierwszy raz
poznał kogoś, kto nie był na Wyspach Kanarkowych – powiedziała ze skwaszoną
miną. Zmarszczyła brwi. Ten nowobogacki dzieciak zaczynał jej coraz bardziej
działać na nerwy. Podobnie, jak jego mamusia, która podwoziła go złotym
Mercedesem. Czasami zastanawiała się, jak ona z tymi pięciocentymetrowymi
tipsami w kolorze wściekłego różu prowadzi samochód
-
Kanaryjskich – poprawiła ją
- No
właśnie – mruknęła – Ale wtedy Janek powiedział, żeby się ode mnie odczepił.
Janek tam był z tatą dwa lata temu i powiedział, że owszem podobało mu się, ale
woli spędzać czas na działce dziadków w Sopocie. Wiesz, że tata zbudował mu tam
domek na drzewie. Janek powiedział, że kiedyś chciałby mi go pokazać – mówiła
podekscytowana
-
Kochanie, ale wiesz, że Jaś to tylko twój kolega. Wiem, że nazywacie siebie rodzeństwem
i wiem, że razem świetnie się bawicie, ale… - nie dane jej było dokończyć
-
Wiem, ale chciałabym mieć takiego brata – uśmiechnęła się – A że go nie mam, to
dobrze, że mam takiego kolegę, który jest jakby bratem – zaprezentowała swoją
pokrętną logikę, wywołując uśmiech na twarzy Uli
Za
to w piątek podjechali pod dom kultury niemal jednocześnie. Ku jej zaskoczeniu,
zaproponował wyjście na kawę. Czekając na dzieci spędzili bardzo miłe
popołudnie w ogródku pobliskiej kafejki. Musiała przyznać, że świetnie im się
rozmawiało. Opowiadał, że jest współwłaścicielem domu mody, że firmę założyli
jego rodzice wraz z rodzicami żony. Nie dopytywała o Paulinę. Mógłby to uznać
za nietakt. Ona opowiadała o swojej pracy. Wspólnie narzekali na korki i Seweryna.
Umówili się, że Dobrzańscy przyjadą po nie jutro o dziesiątej i pojadą jednym
autem. Ula miała tylko przełożyć ze swojego auta fotelik dla córki. Musiała
przyznać, że z każdym kolejnym spotkaniem miała o nim coraz lepsze zdanie.
Swoim urokiem zatarł to nieprzyjemne, pierwsze wrażenie.
Od
dobrych trzydziestu minut spacerowali alejkami warszawskiego ZOO. Dzieci
trzymając się za ręce maszerowały przed nimi. Janek opowiadał Tosi o
zwierzętach, które mijali. Chwalił się wiadomościami zasłyszanymi w programach
przyrodniczych. Gdy czegoś nie wiedział dopytywał Marka lub Ulę i słuchał z
zaciekawieniem.
-
Tak prawdę mówiąc, to cię podziwiam – wypaliła ni stąd ni zowąd. Spojrzał na
nią zaskoczony, bo chwilę wcześniej rozmawiali o adopcji zebry przez jedną z
firm budowlanych, o której informował wielki baner na ogrodzeniu wybiegu –
Jesteś prezesem wielkiego przedsiębiorstwa, a mimo to zawsze jesteś do
dyspozycji syna. Ja ledwie zdążam odwieźć Tosię na zajęcia, martwię się, jak to
teraz będzie z tymi lekcjami – westchnęła – Nie chcę jej rozczarować, ale szef
coraz częściej jest niezadowolony, że wychodzę, gdy inni zostają. Co prawda to
nadgodziny, bo pracy jest ostatnio bardzo wiele, ale zespół, to zespół
- Z
tymi zajęciami, to mogę ci pomóc. Trzeba by tylko dokupić drugi fotelik, który
mógłby na stałe jeździć w moim samochodzie, żeby go nie przekładać za każdym razem.
Jadąc z firmy do domu mam po drodze wasze osiedle. Zabierałbym małą, zajeżdżał po
Janka i zawoził na zajęcia, a ty byś ją odbierała.
- Ja
nie powinnam cię tym obarczać – pokręciła głową
- Ale
daj spokój. Codziennie przejeżdżam sąsiednią ulicą – widząc jej wahanie dodał –
Janek mi nie wybaczy, gdy się dowie, że Tosia nie będzie systematycznie
chodzić. Już się bardzo nastawił.
-
Zgoda, ale gdy nie będziesz mógł dasz mi znać. Nie może być tak, że
zaniedbujesz firmę by wozić moją córkę na hiszpański.
-
Spokojnie – roześmiał się – Jestem prezesem. Nikt mi nie może zwrócić uwagi, że
wychodzę, bo Janek czeka. Zresztą staram się tak ustalać plan każdego dnia, by
kończyć pracę o przyzwoitej porze i nie zabierać roboty do domu. Co nie zawsze
się udaje – przyznał – Poza tym nie jestem nieodpowiedzialny – przybrał zabawny
ton, który ją rozśmieszył – Nie poświęcę wartego kilka milionów
przedsiębiorstwa dla jednej lekcji hiszpańskiego. Już bardziej opłacałyby mi
się prywatne lekcje u nas w domu i to dla całej zerówki
-
Ale zawsze jesteś, nikim się nie wyręczasz – wtrąciła. Dostrzegł w jej
błękitnych tęczówkach nutę podziwu i ciepła.
-
Staram się spędzać z nim jak najwięcej czasu. Może po to, żeby mu wynagrodzić
nieobecność matki. Paulina zmarła przy porodzie. Nawet go nie widziała –
szepnął. Spojrzała na niego ze współczuciem, ale nie dał jej szansy nic
powiedzieć – Może chcę być, żeby nic mi nie umknęło. Chcę mieć z nim dobry
kontakt. Chcę być jego kumplem i być dobrze zorientowany. Bo gdy za dziesięć
lat pójdzie na imprezę i nie wróci do domu o umówionej godzinie, to muszę
wiedzieć, do kogo zadzwonić. Nie lubię go zawodzić. Nie chcę obiecywać, a
później się z tego nie wywiązywać. Bo ja o tym zapomnę za moment, a on będzie
pamiętał… I będzie miał dwadzieścia lat i przypomni sobie, że ojciec obiecał mu
gokarty na dziesiąte urodziny, a później o nich zapomniał. Tak, jak ja pamiętam
o niespełnionych obietnicach ojca – opowiadał, spacerując wolnym krokiem i raz
po raz zerkając na nią - I to nie jest tak, że zawsze jestem. Owszem, w
ostatnich tygodniach rzeczywiście mam trochę luźniej w pracy. Ale zdarzają się
sytuacje, że wyjeżdżam z Polski na dwa, trzy dni, czasami na tydzień, gdy
jedziemy na targi. I wtedy pieczę nad Janem przejmuje babcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz