B

poniedziałek, 18 maja 2015

'Dwa plus dwa' II

W koprodukcji z KaEm! 

Przez kolejne dni znów słuchała opowieści o Janku. Wszystkie inne dzieci wypadały nad wyraz słabo w zestawieniu z małym Dobrzańskim. ‘Ksawely jest gupi! Nie to, co Janek. Opowiadał mi dzisiaj o….’, ‘Małgosia zabrała mi dzisiaj zielony flamaster! A każdy stolik miał swój komplet. Janek jej wytłumaczył, że tak nie można i mogłam dokończyć malować krokodyla’. Musiała przyznać w duchu, że sama była zachwycona małym Janem, aczkolwiek fascynacja jej córki była coraz bardziej niepokojąca. Inne znajomości przestały się liczyć. I nawet zabawy z dotychczasową przyjaciółką Polą, która mieszkała w sąsiednim bloku i chodziła do tej samej grupy w przedszkolu przestały być atrakcyjne i warte uwagi Tosi.
Z Dobrzańskim minęła się dwukrotnie od czasu stłuczki. Raz, przed Centrum Kultury, gdy przywiózł Janka. Widziała, że wsiada do czarnego Volvo. Najwyraźniej jego auto wciąż było w serwisie. Uprzejmie skinął głową i odjechał. Drugi raz minęli się w drzwiach po zajęciach. Ona wychodziła już z Tosią upominając ją, żeby zapięła kurteczkę, on wchodził po syna. Oprócz dość chłodnego ‘dzień dobry’ nie zaszczycił jej ani uśmiechem, ani nawet dłuższym spojrzeniem. W pierwszej chwili, gdy go zobaczyła miała ochotę zapytać o auto, ale patrząc na niego porzuciła ten pomysł. Postanowiła się nie narzucać.
W piątkowe popołudnie w niewielkiej salce, zaadoptowanej na szatnię dla dzieciaków przekomarzała się z córką.
- Tosiu, musisz założyć kurteczkę. Na dworze jest dziś dość chłodno.
- Świeci słońce – tupnęła nóżką
- Sama widziałaś, że padało, jak jechałyśmy na zajęcia. Poza tym wieje wiatr.
- Ale ja jej nie lubię. Wolę tą fioletową z Misiem Gimbo – jęknęła
- Kochanie, dobrze wiesz, że tamta jest w praniu. Obiecuję, że założysz ją w poniedziałek do przedszkola – westchnęła.
- Ale ty też nie masz kurtki – zauważyła z cwaniackim uśmiechem
- Ale ja mam ciepły żakiet. Poza tym ostatnio miałaś anginę – upomniała ją. Przysłuchujący się od kilku minut tej konwersacji Janek usiadł obok zawiązując sobie sznurówkę, czym wprawił Ulę w osłupienie. Tosia jeszcze tego nie umiała , ba nawet dzieci znajomych, chodzące już od klas jeden-trzy miały z tym często kłopoty. Tosia mówiła jej co prawda, że Janek jest starszy, że niedługo kończy sześć lat, ale mimo to zaimponował jej samodzielnością.
- Tosia, twoja mama ma rację. Mnie tata też polecił założyć dziś kurtkę – ‘polecił?’ Zaświtało w głowie Uli. ‘Gdzie ten dzieciak był chowany? Tatuś na arystokratę nie wygląda’ - Załóż, bo się rozchorujesz i nie przyjdziesz we wtorek na zajęcia – ten argument podziałał i dziewczynka bez protestu zarzuciła na ramiona okrycie – A może pójdziemy na plac zabaw? Mają tam super zjeżdżalnię – zaproponował – Taką mega wysoką
- Super! – krzyknęła Tosia – Mamo, mogę, mogę, mogę? – skakała
- No nie wiem. Pogoda niekoniecznie sprzyja zabawie na zewnętrz. Poza tym i tak musimy poczekać na rodziców Janka – mały już chciał coś powiedzieć, gdy w drzwiach pojawił się przystojny szatyn
- Cześć synu – uśmiechnął się do chłopca ukazując rząd białych zębów i nieco zmieniając wyraz twarzy na obojętny skinął w stronę Uli głową mówiąc ‘dzień dobry’ – Jesteś gotowy? To idziemy – zrobił krok w tył, gdy usłyszał głos syna
- Tato, a możemy iść na plac zabaw? Ten co byliśmy ostatnio. Chciałem go pokazać Tosi
- Na pewno nie dzisiaj – dzieciakom mina zrzedła – Przecież wiesz, że w każdy piątek po twoich zajęciach babcia na nas czeka z obiadem. Byłoby jej przykro, gdybyśmy nie przyjechali albo mocno się spóźnili. Pójdziesz z koleżanką kiedy indziej – wyjaśnił rzeczowo
- Zapomniałem – chłopiec spuścił lekko głowę – Przepraszam Tosiu, ale muszę już iść. Może pójdziemy we wtorek, jak będzie ładna pogoda. 
- Trudno – jej również było przykro – będę czekała - zarówno Ula, jak i Marek przyglądali się tej scenie z wyraźnym rozczuleniem.  
- Do zobaczenia – ukłonił się i razem z ojcem, który rzucił krótkie pożegnanie wyszli z pomieszczenia. Tosia była wyraźnie zawiedziona.
- Chodź, zabieram cię na rurkę z kremem – puściła małej oczko i również skierowały się w stronę auta.

- No nie przypuszczałam, że moja córka już w przedszkolu będzie miała narzeczonego – zaśmiała się i pogłaskała Antosię po głowie, gdy na klatce schodowej czkały na windę
- Kto to jest narzeczony? – spytała marszcząc nosek
- To ktoś taki, że gdy podrośniesz i skończysz osiemnaście lat będziesz mogła wziąć z nim ślub
- I wtedy narzeczony będzie mężem?
- Tak – kiwnęła głową przekręcając klucz w zamku
- A to nie – machnęła ręką – Janek nie będzie moim mężem. Janek jest moim bratem. Tak siebie czasami nazywamy – wyjaśniła widząc zdumiony wyraz twarzy matki
- Janek nie może być twoim bratem – próbowała przemówić córce do rozumu, pomagając ściągnąć buty – Bo żeby mieć rodzeństwo trzeba mieć tych samych rodziców lub chociaż wspólną mamę lub tatę
- No wiem – pokiwała głową – Ale to nie taki prawdziwy brat, ale taki brat…. Hmm – zaczęła się zastanawiać – Taki dodatkowy, jak powiedział Janek
- Janek ci tak powiedział? – nie podobała się jej ta coraz bardziej pokręcona relacja Tosi z juniorem Dobrzańskim
- Tak. Powiedział, że zawsze chciał mieć młodszą siostrę. A ja chciałam mieć starszego brata. No i umówiliśmy się, że będziemy rodzeństwem
- Pięknie – burknęła pod nosem do siebie – Janek może jeszcze będzie miał siostrę. Prawdziwą. Jego tata jest jeszcze młody. Mama pewnie też – zamyśliła się, zastanawiając się czemu w Centrum Kultury wciąż pojawia się Dobrzański. Nigdy nie przyszedł z żoną, ani matka Janka nie odbierała do sama.  
- Janek powiedział, że nie ma mamy – wlepiła w córkę zaskoczone spojrzenie
- Pewnie coś źle rozumiałaś – uśmiechnęła się pokrzepiająco - Może wyjechała na dłuższy czas i dlatego jest tylko z tatą. Każde dziecko ma mamę
- No też mu tak chciałam powiedzieć, ale widziałam, że jest mu bardzo smutno i zaczęliśmy gadać o dinozaurach. Janek bardzo lubi oglądać program o nich w niedzielę w południe na kanale psyrodniczym
- przyrodniczym – poprawiła córkę i chcąc zakończyć tę rozmowę zaproponowała – pomożesz mi zrobić sałatkę? – blondyneczka ożywiła się z uśmiechem. Uwielbiała buszować w kuchni, gdy mama gotowała – No to fajnie. Będziesz przekładała groszek z puszki do miski, tylko bez tej zalewy. Musisz ostrożnie wybierać ziarenka  

- Tylko uważaj i nie wchodź za wysoko! – krzyknęła za córką, która z bardziej niż na słowach matki skupiona była na chęci dogonienia Janka. Szatynek z kręconymi włosami już wspinał się po sznurkowej konstrukcji wielkiej piramidy zamontowanej na środku nowoczesnego placu zabaw. Mała piszczała i z wielkim zapałem próbowała dorównać koledze, który znajdował się już jakieś półtora metra nad ziemią. Ula nie była przekonana co do ‘superowości’ tego placu zabaw, jak w ostatnich dniach zwykła określać to miejsce Tosia. Te wielkie konstrukcje, na których szalały dzieciaki, wydawały jej się trochę nieodpowiednie dla jej małej córeczki. Większość dzieci było zdecydowanie starszych. Te mniejsze, pod opieką swoich rodziców i dziadków spokojnie bawiło się na niskich bujawkach albo w piaskownicy. Dobrzański nic sobie nie robiąc z tego, że jego syn był już prawie na szczycie spokojnie przeglądał coś w tablecie. Uli wydawało się, że kompletnie nie zwraca uwagi na otaczającą go rzeczywistość. Siedziała na sąsiedniej ławce i z przestrachem spoglądała to na sznurkową piramidę i dwójkę ich dzieci, to na Marka. W pewnym momencie Janek poślizgnął się na czerwonym sznurze i tracąc równowagę zawisł na jednej ręce. Ula z przejęciem zerwała się z miejsca
- Janek! – z przestrachem patrzyła na chłopca, który wisząc prawie dwa metry nad ziemią próbował odnaleźć nogą kawałek, na którym mógłby oprzeć stopę. Dobrzański zaalarmowany krzykiem mistrzyni kierownicy spojrzał najpierw na nią, później na sytuację na piramidzie i stwierdzając, że syn stabilnie stoi na obu nogach, wrócił do przeglądania wiadomości ekonomicznych – Tosia, zejdź niżej proszę – zawołała w stronę córki, która wciąż próbowała dorównać kroku przyjacielowi. Z naburmuszoną miną zeszła o dwa stopnie - Pan uważa, że ta konstrukcja, to odpowiednie miejsce dla przedszkolaków? – wlepiła w Dobrzańskiego zdenerwowane spojrzenie
- Wydaje mi się, że plac zabaw jest przeznaczony dla dzieci, a nie dla emerytów – bąknął nie zaszczycając jej wzrokiem.
- Przed chwilą o mały włos Janek się nie połamał – wskazała ręką w stronę bawiących się dzieci – A pan siedzi tak spokojnie!
- A pani dramatyzuje zupełnie bez powodu – spojrzał na nią znudzony
- A gdyby spadł!? – żałowała, że zgodziła się na przyjście tutaj. Tosia co prawda świetnie się bawiła i miała pewność, że będzie chciała przychodzić tu częściej… zwłaszcza z Jankiem, ale… Nie wyobrażała sobie, co by przeżywała, gdyby na miejscu Janka była jej mała córeczka. Przecież mogła sobie nawet skręcić kark!
- Gdyby pani wiedziała, że skręci sobie kostkę na krawężniku, to nie wyszłaby pani z domu do pracy? Jak się nie przewróci, to się nie nauczy – zauważył - Zresztą cały plac zabaw wyłożony jest specjalnym, gumowym podkładem, a nie betonem – próbował wyjaśniać
- Pan jest kompletnie nieodpowiedzialny! – wzburzyła się
- Droga pani, wychowuję syna prawie sześć lat... To zdrowe i szczęśliwe dziecko. Jak widać, mimo, że funduję mu takie ekstremalne zabawy – rzekł z przekąsem – jeszcze się nie zabił. Zresztą  to nie jest spróchniały konar na działce mojej babci z doczepionym sznurkiem marynarskim, a konstrukcje zaprojektowane przez fachowców. Z atestami i tak dalej – było widać, że go zirytowała – Zresztą, jak się pani nie podoba – ciągnąłby dalej, gdyby nie dzieciaki, które podbiegły do nich prosząc o coś do picia. Marek bez namysłu wyciągnął z teczki butelkę wody i podał chłopcu. Ula już miała iść jego śladem, gdy przyszło otrzeźwienie
- Pokaż plecy – zwróciła się do córki i wkładając rękę za kołnierz bluzki przejechała opuszkami placów po karku – Jesteś cała zgrzana. Musisz chwilę odpocząć, nim napijesz się zimnej wody. Znów będziesz mieć anginę – dziewczynka z grymasem usiadła na ławce koło matki. Janek wyraźnie zniecierpliwiony czekał, aż Tośka do niego dołączy.
- Synu, idź na zjeżdżalnię – odezwał się Marek – Antonina zaraz do ciebie dołączy – puścił mu oczko i z nieukrywanym ironicznym uśmiechem szepnął pod nosem – przewrażliwiona mamuśka - spojrzała na niego oburzona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz