W koprodukcji z K.!
Był już prawie ranek. Na tarasie
swojego mokotowskiego apartamentu palił papierosa. Rzadko palił. Praktycznie w
ogóle. Jedynie w wyjątkowych sytuacjach sięgał po awaryjną paczkę, której
miejsce było na dnie szuflady jego biurka. Czuł, że wczorajszy dzień wiele
zmienił w jego życiu. Że coś się skończyło, choć uparcie twierdzili, że to nic
nie zmienia i nie zmieni. ‘Koniec jest początkiem czegoś nowego’ rzekł gasząc
papierosa o rant metalowej popielniczki. Teraz było lepiej i miał nadzieję, że
ona jest podobnego zdania. Noc była ciepła, a on ubrany jedynie w bokserki,
zapatrzony w dal próbował poukładać sobie w głowie wydarzenia dzisiejszego dnia
i historię ich znajomości.
On, przystojny, trzydziestoletni
prezes rodzinnego domu mody. W czasach studenckich prawdziwa dusza towarzystwa,
stały bywalec każdej imprezy i wszystkich stołecznych klubów. Z upływem lat
jednak dorósł, spoważniał i zmienił priorytety. Zawodowo - prezes skupiony na
wypracowywaniu dla swojej firmy jak największych zysków, który marzy, by
wreszcie usłyszeć od ojca słowa ‘jestem z ciebie dumny’. Prywatnie - singiel od
roku. Na swoim koncie ma trzy krótsze lub dłuższe związki zaliczane do
kategorii tych poważnych. Niestety na dłuższą metę każda kolejna partnerka
okazywała się gorsza od poprzedniej. Najgorzej było z ostatnią, Gabrielą, która
na każdym kroku węszyła zdradę, a każdą kobietę zbliżającą się do niego na
wyciągnięcie ramion dosłownie zabijała wzrokiem. Zdecydowanie przebiła Paulinę.
Miał dość fanatyczki i życia na smyczy. Potrzebował związku partnerskiego.
Potrzebował związku, w którym będąc razem nie ograniczamy wolności drugiej
osoby. Nie, nie chodziło mu o skoki w bok i tak modny w ostatnim czasie
‘otwarty związek’. Po prostu potrzebował od czasu do czasu odciąć się od
świata. Spakować w małą walizkę i wyjechać na dwa dni, gdziekolwiek. Byle sam.
Byle mógł pobyć w ciszy ze swoimi myślami, z dala od pracy, przyjaciół i życia
codziennego. Nie wszystkie kobiety to rozumiały. A zwłaszcza Gabriela. Była
tylko jedna kobieta, która to akceptowała, a co więcej również rozumiała.
Ona, piękna, trzydziestoletnia
dyrektor oddziału jednego ze stołecznych banków. Określana przez znajomych
mianem ‘cudownego dziecka’. Rzeczywiście jej kariera była imponująca. Swoje
pierwsze kroki stawiała w firmie Febo&Dobrzański początkowo jako asystentka
dyrektora finansów, by już po roku zająć jego fotel. Przepracowała tam ponad
trzy lata, by stwierdzić, że potrzebuje zmiany i nowych wyzwań. Zamieniła dom
mody na bank. I była z tej zmiany bardzo zadowolona. Wreszcie czuła, że jest na
swoim miejscu, że jest w swoim żywiole.
Co łączy Urszulę Cieplak i Marka
Dobrzańskiego? Przyjaźń, która zrodziła się jeszcze w czasach studenckich. Skończyli
tę samą uczelnię. Ona ekonomię, on zarządzanie. Razem rozpoczęli pracę w firmie
jego rodziców.
Łączy ich przyjaźń. Taka
prawdziwa. Taka, której się zazdrości i której się szuka całe życie. Tak na
dobre i na złe. Taka, że ma się pewność, że przyjaciel przyjedzie o północy
wypić z nami herbatę, gdy wyślemy mu sms’a, że jest nam źle. Przyjaciel będzie
zawsze wtedy, gdy go potrzebujemy. Będzie wspierał, ocierał łzy, motywował do
działania, trzymał kciuki. Będzie powiernikiem sekretów i doradcą. I będzie
milczał, wtedy gdy nie będziemy mieć ochoty na rozmowę, ale będzie obok, byśmy
mogli oprzeć głowę na jego ramieniu. Oni byli właśnie takimi przyjaciółmi.
Zawsze była obok niego, gdy po podjęciu niekorzystnej decyzji dla firmy
usłyszał kilka gorzkich słów od ojca. Gdy wreszcie zebrał się w sobie, by
zerwać zaręczyny z Pauliną Febo, kobietą mu przeznaczoną, której nie kochał
nawet przez chwilę. To ona trzymała dłoń na jego ramieniu, gdy Krzysztof
Dobrzański miał zawał, a on drżąc o życie ojca wyczekiwał wieści na szpitalnym
korytarzu. On również starał się być dobrym przyjacielem. Jeszcze w czasach
studenckich pokrył częściowo koszty operacji jej ojca, który również chorował
na serce. Cieplaki byli zdecydowanie mniej zamożni, a dla niego te kilka
tysięcy nie stanowiło problemu. Zresztą nie mógł pozwolić, by jego przyjaciółka
straciła ojca. Ale nie starał się tej relacji opierać wyłącznie na zasobnym
portfelu. Starał się dawać jej również siebie, okazywać jej troskę,
zainteresowanie i wsparcie. I gdy kolejny mężczyzna okazał się jej nie wart,
przyjechał w środku nocy ją przytulić, a rano obić Pawłowi gębę. Potrafili
rozmawiać ze sobą o wszystkim, a ich relacja była naprawdę wyjątkowa. Oboje nie
wyobrażali sobie, że przyjaciel pewnego dnia może zniknąć z ich życia i już się
nie pojawić.
Oprócz rozmów na sto procent,
pocieszania i dodawania otuchy, wspierali się również na innym polu. Często
towarzyszyła mu podczas różnych okazji, gdzie nie wypadało pokazać się samemu
lub gdy po prostu chciał mieć bratnią duszę obok siebie. Gala ludzi biznesu,
spotkanie opłatkowe fundacji, bal organizowany przez hrabinę Potocką, wielką
fankę kreacji Pshemko. Gdy nie był w oficjalnym związku wszędzie tam zabierał
swoją przyjaciółkę. On odwdzięczał się jej tym samym, będąc jej partnerem
podczas Balu Bankowców. Jej pojawienie się u jego boku na rodzinnym przyjęciu
nie było sensacją. Dobrzańscy ją uwielbiali i wiedzieli, że tych dwoje łączy
wyjątkowa więź. Cieszyli się, że ich syn potrafił stworzyć relację, która nie
jest oparta na seksie, jak miał w zwyczaju, a na prawdziwej sympatii. Cieszyli
się, że Ula pojawiła się w jego życiu, wciąż w nim jest i potrafi wskazać mu
odpowiedni kierunek, gdy trochę się pogubi. Cenili ją jako fachowca, ale przede
wszystkim jako człowieka. Helena chyba trochę w głębi duszy żałowała, że jej
syna i pannę Cieplak łączy tylko przyjaźń. Kilka lat temu w dość luźnej
rozmowie nawet rzucił uwagę na ten temat. Usłyszała wówczas od syna, że nie
chce tego zepsuć, i że Ula jest dla niego zbyt ważna, by mógł ją skrzywdzić.
Krytycznie zauważył, że on się chyba do związków nie nadaje, a przyjaźń
wychodzi mu zdecydowanie lepiej.
Tego wieczoru wybrał się z nią do posiadłości Dobrzańskich. Helena i Krzysztof
wydawali przyjęcie z okazji swojej trzydziestej trzeciej rocznicy ślubu.
Zaprosili rodzinę i przyjaciół. Nie znosił takich uroczystości, gdzie dalekie
ciotki obserwowały każdy jego ruch i obgadywały pokątnie. Nie wypadało odmówić.
W końcu to jego rodzice. Zacisnął zęby i biorąc ze sobą Ulkę pojechał tam na
dwie godziny.
- Boże, nareszcie – odetchnął z ulgą, gdy drzwi Dobrzańskich się za
nimi zamknęły – Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę tego cyrku –uniósł głowę do
góry wpatrując się w usłane gwiazdami niebo. Ulka śmiała się serdecznie –
Dzięki, że tu ze mną przyszłaś
- Nie przesadzaj, nie było to źle – próbowała się uspokoić
- Nie było źle? – zapytał z pretensją – Przecież myślałem, że przez to
obgadywanie mnie przez ciotkę Felicję uszy mi zapłoną żywym ogniem – oparł się
o maskę Lexusa i skrzyżował ręce na piersi – Chociaż nie gorzej by było, gdyby
pojawiła się babcia Aniela
- Przecież ona jest urocza! – uwielbiała starszą panią, która potrafiła
za każdym razem raczyła ją ciekawymi anegdotami ze swojego życia, a przede
wszystkim z dzieciństwa Marka. Dobrzański słysząc te słowa wywrócił oczami
- Do momentu, w którym kompletnie nie zwracając uwagi na pozostałych
gości, zapyta mnie ‘Mareczku, kiedy ty się wreszcie ożenisz? Chciałabym dożyć
tego momentu’, a wówczas trzydzieści par oczu skupionych jest na mnie –
wyszczerzył się nienaturalnie wywołując jej kolejny, niekontrolowany wybuch
śmiechu – Wsiadaj – otworzył jej drzwi i sam po chwili zajął miejsce za
kierownicą i ciągnął dalej ich rozmowę – Ty wiesz, że ona kiedyś wyskoczyła z
takim tekstem przy Gabrysi? – Ulka z trudem się hamowała – Ja nie wiedziałem,
co mam odpowiedzieć. I żeby było śmieszniej nie babci. Gabriela patrzyła na
mnie takim wzrokiem, jakbym za chwilę miał paść przed nią na kolana. Ona już po
prostu miała wypisane na twarzy ‘tak’ – Cieplakówna pokręciła głową
- No może ślub z panną Śliwecką, to akurat nie byłby najlepszy pomysł,
ale z drugiej strony panie Dobrzański – poklepała go po kolanie – kiedyś będzie
musiał nastąpić ten dzień – spojrzała na niego z udawaną powagą
- Tylko, że ja nie mam odpowiedniej kandydatki – bronił się - Renata,
Paulina, Gabriela – wyliczał – im dalej w las, tym… - wymownie chrząknął
- Taaa
- Chyba jedynie z tobą mógłbym się ożenić z marszu – przyznał, kiwając
śmiesznie głową i nie odrywając wzroku od drogi
- Ze mną? – najpierw popukała się w czoło, by po chwili po raz enty
wnętrze auta wypełnił jej śmiech – Sorry, ale ja się na to nie piszę –
podniosła ręce w obronnym geście – My się kochamy dopóki żyjemy w odosobnieniu.
Na co dzień chyba by wszystko fruwało. Bywasz cholernie irytujący
- Ja? Ja bywam irytujący? No chyba żartujesz – udał oburzenie
- Tak, panie Dobrzański. Więc szukaj żony gdzieś indziej
- No bardzo cię przepraszam, ale ty też powinnaś w końcu wyjść za mąż –
spojrzał na nią wymownie
- Bardzo ci dziękuję za dobrą radę – rzekła z lekką ironią - Po
ostatnim Casanovie mam dość facetów. Nie zamierzam gotować obiadków i prać
brudnych skarpet, gdy on w tym czasie będzie posuwał w biurze sprzątaczkę–
skrzywiła się na wspomnienie czarnych skarpetek, rozmiar czterdzieści trzy,
które jeszcze długo po rozstaniu z ostatnim partnerem, znajdowała w różnych
dziwnych miejscach swojego domu.
- W sumie racja – cmoknął, zatrzymując auto na czerwonym świetle – Ale
nie wierzę, że nie brakuje ci faceta – spojrzał na nią z prowokacyjnym
uśmieszkiem. Uciekała wzrokiem przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią
- No dobra. Brakuje mi seksu – przyznała
- Wiedziałem! –nieukrywana satysfakcja pobrzmiewała w jego głosie –
Pocieszę cię, że mnie też – posłał jej uroczy uśmiech i jak zwykle ruszył
pierwszy ze skrzyżowania z piskiem opon.
- Ale to, że mi brakuje seksu, nie oznacza, że zamierzam się pakować z
przypadkowym facetem w związek bez przyszłości. Będę mu prasowała koszule i
składała w kostkę gacie, tylko po to, by mi zafundował orgazm dwa razy w
tygodniu. I będę w to brnęła i brnęła, a za dwa lata okaże się, że nie łączy
nas nic oprócz kredytu we frankach i depresji. Dziękuję, wibrator wystarczy –
prychnęła lekko feministycznym tonem
- Nikt nie mówi o związku – zaczął nakreślać jej plan, który chwilę
wcześniej zrodził się w jego głowie. Przecież czytał o tym niedawno na jednym z
mało opiniotwórczych portali – Bardziej o układzie. Ty żyjesz swoim życiem, ja
swoim. Nie ma skarpet, obiadków, kredytu. Za to są od czasu do czasu spotkania
dla przyjemności – wyjaśniał
- Przepraszam bardzo, ty mówisz o sobie? – zapytała wlepiając w niego
zdziwione spojrzenie
- No przyjaźnimy się. Chodzimy razem do kina, do teatru i na przyjęcia
do mojej mamusi. To możemy chodzić także do łóżka. Tobie brakuje seksu, mnie
też. Dlaczego mamy sobie nie pomóc? – wzruszył ramionami
- Nie, nie, nie – pokręciła głową – Nie uważasz, że to by było trochę
dziwne? – skrzywiła się, wciąż intensywnie myśląc o jego propozycji – Jesteś
moim przyjacielem, a nie facetem!
- Ty nie kochasz mnie, ja ciebie. Ja ci nie proponuję małżeństwa tylko
rozszerzenie naszej przyjaźni o kilka namiętnych chwil w sypialni i jeszcze
kilku innych, mniej typowych miejscach. Mamy do siebie zaufanie. Taki układ do
lepsza opcja, niż jakieś przygodne znajomości, nie uważasz? – przekonywał – Ja
nie mówię, że mamy to ciągnąć do emerytury… Ale kilka spotkań od czasu do
czasu…. Wszystko zależy od zasad, jakie ustalimy na początku. Na przykład
wyłączność – spojrzała na niego marszcząc brwi – To znaczy, jesteśmy wobec
siebie uczciwi i nie sypiamy z nikim innym. Gdy w naszym życiu pojawia się
ktoś, na kim zaczyna nam zależeć, rezygnujemy z bonusa i zostajemy na etapie
czystej przyjaźni. Proste? Proste! – auto zatrzymało się wreszcie pod jej
blokiem. Odpiął pas i spojrzał jej prosto w oczy.
Tak, dzisiaj był ten dzień, gdy
przyjaźń Marka Dobrzańskiego i Urszuli Cieplak wkroczyła w nową, nieznaną dotąd
fazę. Dzisiaj dwójka przyjaciół uprawiała seks po raz pierwszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz