B

wtorek, 31 marca 2015

'Przyjaźń z bonusem' I

W koprodukcji z K.!




Był już prawie ranek. Na tarasie swojego mokotowskiego apartamentu palił papierosa. Rzadko palił. Praktycznie w ogóle. Jedynie w wyjątkowych sytuacjach sięgał po awaryjną paczkę, której miejsce było na dnie szuflady jego biurka. Czuł, że wczorajszy dzień wiele zmienił w jego życiu. Że coś się skończyło, choć uparcie twierdzili, że to nic nie zmienia i nie zmieni. ‘Koniec jest początkiem czegoś nowego’ rzekł gasząc papierosa o rant metalowej popielniczki. Teraz było lepiej i miał nadzieję, że ona jest podobnego zdania. Noc była ciepła, a on ubrany jedynie w bokserki, zapatrzony w dal próbował poukładać sobie w głowie wydarzenia dzisiejszego dnia i historię ich znajomości.

On, przystojny, trzydziestoletni prezes rodzinnego domu mody. W czasach studenckich prawdziwa dusza towarzystwa, stały bywalec każdej imprezy i wszystkich stołecznych klubów. Z upływem lat jednak dorósł, spoważniał i zmienił priorytety. Zawodowo - prezes skupiony na wypracowywaniu dla swojej firmy jak największych zysków, który marzy, by wreszcie usłyszeć od ojca słowa ‘jestem z ciebie dumny’. Prywatnie - singiel od roku. Na swoim koncie ma trzy krótsze lub dłuższe związki zaliczane do kategorii tych poważnych. Niestety na dłuższą metę każda kolejna partnerka okazywała się gorsza od poprzedniej. Najgorzej było z ostatnią, Gabrielą, która na każdym kroku węszyła zdradę, a każdą kobietę zbliżającą się do niego na wyciągnięcie ramion dosłownie zabijała wzrokiem. Zdecydowanie przebiła Paulinę. Miał dość fanatyczki i życia na smyczy. Potrzebował związku partnerskiego. Potrzebował związku, w którym będąc razem nie ograniczamy wolności drugiej osoby. Nie, nie chodziło mu o skoki w bok i tak modny w ostatnim czasie ‘otwarty związek’. Po prostu potrzebował od czasu do czasu odciąć się od świata. Spakować w małą walizkę i wyjechać na dwa dni, gdziekolwiek. Byle sam. Byle mógł pobyć w ciszy ze swoimi myślami, z dala od pracy, przyjaciół i życia codziennego. Nie wszystkie kobiety to rozumiały. A zwłaszcza Gabriela. Była tylko jedna kobieta, która to akceptowała, a co więcej również rozumiała.

Ona, piękna, trzydziestoletnia dyrektor oddziału jednego ze stołecznych banków. Określana przez znajomych mianem ‘cudownego dziecka’. Rzeczywiście jej kariera była imponująca. Swoje pierwsze kroki stawiała w firmie Febo&Dobrzański początkowo jako asystentka dyrektora finansów, by już po roku zająć jego fotel. Przepracowała tam ponad trzy lata, by stwierdzić, że potrzebuje zmiany i nowych wyzwań. Zamieniła dom mody na bank. I była z tej zmiany bardzo zadowolona. Wreszcie czuła, że jest na swoim miejscu, że jest w swoim żywiole.
Co łączy Urszulę Cieplak i Marka Dobrzańskiego? Przyjaźń, która zrodziła się jeszcze w czasach studenckich. Skończyli tę samą uczelnię. Ona ekonomię, on zarządzanie. Razem rozpoczęli pracę w firmie jego rodziców.

Łączy ich przyjaźń. Taka prawdziwa. Taka, której się zazdrości i której się szuka całe życie. Tak na dobre i na złe. Taka, że ma się pewność, że przyjaciel przyjedzie o północy wypić z nami herbatę, gdy wyślemy mu sms’a, że jest nam źle. Przyjaciel będzie zawsze wtedy, gdy go potrzebujemy. Będzie wspierał, ocierał łzy, motywował do działania, trzymał kciuki. Będzie powiernikiem sekretów i doradcą. I będzie milczał, wtedy gdy nie będziemy mieć ochoty na rozmowę, ale będzie obok, byśmy mogli oprzeć głowę na jego ramieniu. Oni byli właśnie takimi przyjaciółmi. Zawsze była obok niego, gdy po podjęciu niekorzystnej decyzji dla firmy usłyszał kilka gorzkich słów od ojca. Gdy wreszcie zebrał się w sobie, by zerwać zaręczyny z Pauliną Febo, kobietą mu przeznaczoną, której nie kochał nawet przez chwilę. To ona trzymała dłoń na jego ramieniu, gdy Krzysztof Dobrzański miał zawał, a on drżąc o życie ojca wyczekiwał wieści na szpitalnym korytarzu. On również starał się być dobrym przyjacielem. Jeszcze w czasach studenckich pokrył częściowo koszty operacji jej ojca, który również chorował na serce. Cieplaki byli zdecydowanie mniej zamożni, a dla niego te kilka tysięcy nie stanowiło problemu. Zresztą nie mógł pozwolić, by jego przyjaciółka straciła ojca. Ale nie starał się tej relacji opierać wyłącznie na zasobnym portfelu. Starał się dawać jej również siebie, okazywać jej troskę, zainteresowanie i wsparcie. I gdy kolejny mężczyzna okazał się jej nie wart, przyjechał w środku nocy ją przytulić, a rano obić Pawłowi gębę. Potrafili rozmawiać ze sobą o wszystkim, a ich relacja była naprawdę wyjątkowa. Oboje nie wyobrażali sobie, że przyjaciel pewnego dnia może zniknąć z ich życia i już się nie pojawić.

Oprócz rozmów na sto procent, pocieszania i dodawania otuchy, wspierali się również na innym polu. Często towarzyszyła mu podczas różnych okazji, gdzie nie wypadało pokazać się samemu lub gdy po prostu chciał mieć bratnią duszę obok siebie. Gala ludzi biznesu, spotkanie opłatkowe fundacji, bal organizowany przez hrabinę Potocką, wielką fankę kreacji Pshemko. Gdy nie był w oficjalnym związku wszędzie tam zabierał swoją przyjaciółkę. On odwdzięczał się jej tym samym, będąc jej partnerem podczas Balu Bankowców. Jej pojawienie się u jego boku na rodzinnym przyjęciu nie było sensacją. Dobrzańscy ją uwielbiali i wiedzieli, że tych dwoje łączy wyjątkowa więź. Cieszyli się, że ich syn potrafił stworzyć relację, która nie jest oparta na seksie, jak miał w zwyczaju, a na prawdziwej sympatii. Cieszyli się, że Ula pojawiła się w jego życiu, wciąż w nim jest i potrafi wskazać mu odpowiedni kierunek, gdy trochę się pogubi. Cenili ją jako fachowca, ale przede wszystkim jako człowieka. Helena chyba trochę w głębi duszy żałowała, że jej syna i pannę Cieplak łączy tylko przyjaźń. Kilka lat temu w dość luźnej rozmowie nawet rzucił uwagę na ten temat. Usłyszała wówczas od syna, że nie chce tego zepsuć, i że Ula jest dla niego zbyt ważna, by mógł ją skrzywdzić. Krytycznie zauważył, że on się chyba do związków nie nadaje, a przyjaźń wychodzi mu zdecydowanie lepiej.

Tego wieczoru wybrał się z nią do posiadłości Dobrzańskich. Helena i Krzysztof wydawali przyjęcie z okazji swojej trzydziestej trzeciej rocznicy ślubu. Zaprosili rodzinę i przyjaciół. Nie znosił takich uroczystości, gdzie dalekie ciotki obserwowały każdy jego ruch i obgadywały pokątnie. Nie wypadało odmówić. W końcu to jego rodzice. Zacisnął zęby i biorąc ze sobą Ulkę pojechał tam na dwie godziny.
- Boże, nareszcie – odetchnął z ulgą, gdy drzwi Dobrzańskich się za nimi zamknęły – Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę tego cyrku –uniósł głowę do góry wpatrując się w usłane gwiazdami niebo. Ulka śmiała się serdecznie – Dzięki, że tu ze mną przyszłaś
- Nie przesadzaj, nie było to źle – próbowała się uspokoić
- Nie było źle? – zapytał z pretensją – Przecież myślałem, że przez to obgadywanie mnie przez ciotkę Felicję uszy mi zapłoną żywym ogniem – oparł się o maskę Lexusa i skrzyżował ręce na piersi – Chociaż nie gorzej by było, gdyby pojawiła się babcia Aniela
- Przecież ona jest urocza! – uwielbiała starszą panią, która potrafiła za każdym razem raczyła ją ciekawymi anegdotami ze swojego życia, a przede wszystkim z dzieciństwa Marka. Dobrzański słysząc te słowa wywrócił oczami
- Do momentu, w którym kompletnie nie zwracając uwagi na pozostałych gości, zapyta mnie ‘Mareczku, kiedy ty się wreszcie ożenisz? Chciałabym dożyć tego momentu’, a wówczas trzydzieści par oczu skupionych jest na mnie – wyszczerzył się nienaturalnie wywołując jej kolejny, niekontrolowany wybuch śmiechu – Wsiadaj – otworzył jej drzwi i sam po chwili zajął miejsce za kierownicą i ciągnął dalej ich rozmowę – Ty wiesz, że ona kiedyś wyskoczyła z takim tekstem przy Gabrysi? – Ulka z trudem się hamowała – Ja nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. I żeby było śmieszniej nie babci. Gabriela patrzyła na mnie takim wzrokiem, jakbym za chwilę miał paść przed nią na kolana. Ona już po prostu miała wypisane na twarzy ‘tak’ – Cieplakówna pokręciła głową
- No może ślub z panną Śliwecką, to akurat nie byłby najlepszy pomysł, ale z drugiej strony panie Dobrzański – poklepała go po kolanie – kiedyś będzie musiał nastąpić ten dzień – spojrzała na niego z udawaną powagą
- Tylko, że ja nie mam odpowiedniej kandydatki – bronił się - Renata, Paulina, Gabriela – wyliczał – im dalej w las, tym… - wymownie chrząknął
- Taaa
- Chyba jedynie z tobą mógłbym się ożenić z marszu – przyznał, kiwając śmiesznie głową i nie odrywając wzroku od drogi
- Ze mną? – najpierw popukała się w czoło, by po chwili po raz enty wnętrze auta wypełnił jej śmiech – Sorry, ale ja się na to nie piszę – podniosła ręce w obronnym geście – My się kochamy dopóki żyjemy w odosobnieniu. Na co dzień chyba by wszystko fruwało. Bywasz cholernie irytujący
- Ja? Ja bywam irytujący? No chyba żartujesz – udał oburzenie
- Tak, panie Dobrzański. Więc szukaj żony gdzieś indziej
- No bardzo cię przepraszam, ale ty też powinnaś w końcu wyjść za mąż – spojrzał na nią wymownie
- Bardzo ci dziękuję za dobrą radę – rzekła z lekką ironią - Po ostatnim Casanovie mam dość facetów. Nie zamierzam gotować obiadków i prać brudnych skarpet, gdy on w tym czasie będzie posuwał w biurze sprzątaczkę– skrzywiła się na wspomnienie czarnych skarpetek, rozmiar czterdzieści trzy, które jeszcze długo po rozstaniu z ostatnim partnerem, znajdowała w różnych dziwnych miejscach swojego domu.
- W sumie racja – cmoknął, zatrzymując auto na czerwonym świetle – Ale nie wierzę, że nie brakuje ci faceta – spojrzał na nią z prowokacyjnym uśmieszkiem. Uciekała wzrokiem przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią
- No dobra. Brakuje mi seksu – przyznała
- Wiedziałem! –nieukrywana satysfakcja pobrzmiewała w jego głosie – Pocieszę cię, że mnie też – posłał jej uroczy uśmiech i jak zwykle ruszył pierwszy ze skrzyżowania z piskiem opon.
- Ale to, że mi brakuje seksu, nie oznacza, że zamierzam się pakować z przypadkowym facetem w związek bez przyszłości. Będę mu prasowała koszule i składała w kostkę gacie, tylko po to, by mi zafundował orgazm dwa razy w tygodniu. I będę w to brnęła i brnęła, a za dwa lata okaże się, że nie łączy nas nic oprócz kredytu we frankach i depresji. Dziękuję, wibrator wystarczy – prychnęła lekko feministycznym tonem
- Nikt nie mówi o związku – zaczął nakreślać jej plan, który chwilę wcześniej zrodził się w jego głowie. Przecież czytał o tym niedawno na jednym z mało opiniotwórczych portali – Bardziej o układzie. Ty żyjesz swoim życiem, ja swoim. Nie ma skarpet, obiadków, kredytu. Za to są od czasu do czasu spotkania dla przyjemności – wyjaśniał
- Przepraszam bardzo, ty mówisz o sobie? – zapytała wlepiając w niego zdziwione spojrzenie
- No przyjaźnimy się. Chodzimy razem do kina, do teatru i na przyjęcia do mojej mamusi. To możemy chodzić także do łóżka. Tobie brakuje seksu, mnie też. Dlaczego mamy sobie nie pomóc? – wzruszył ramionami
- Nie, nie, nie – pokręciła głową – Nie uważasz, że to by było trochę dziwne? – skrzywiła się, wciąż intensywnie myśląc o jego propozycji – Jesteś moim przyjacielem, a nie facetem!
- Ty nie kochasz mnie, ja ciebie. Ja ci nie proponuję małżeństwa tylko rozszerzenie naszej przyjaźni o kilka namiętnych chwil w sypialni i jeszcze kilku innych, mniej typowych miejscach. Mamy do siebie zaufanie. Taki układ do lepsza opcja, niż jakieś przygodne znajomości, nie uważasz? – przekonywał – Ja nie mówię, że mamy to ciągnąć do emerytury… Ale kilka spotkań od czasu do czasu…. Wszystko zależy od zasad, jakie ustalimy na początku. Na przykład wyłączność – spojrzała na niego marszcząc brwi – To znaczy, jesteśmy wobec siebie uczciwi i nie sypiamy z nikim innym. Gdy w naszym życiu pojawia się ktoś, na kim zaczyna nam zależeć, rezygnujemy z bonusa i zostajemy na etapie czystej przyjaźni. Proste? Proste! – auto zatrzymało się wreszcie pod jej blokiem. Odpiął pas i spojrzał jej prosto w oczy.

Tak, dzisiaj był ten dzień, gdy przyjaźń Marka Dobrzańskiego i Urszuli Cieplak wkroczyła w nową, nieznaną dotąd fazę. Dzisiaj dwójka przyjaciół uprawiała seks po raz pierwszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz