Była świetnie wykształcona.
Zajmowała kierowniczą posadę w jednym z największych banków w Warszawie. W
wieku dwudziestu ośmiu lat stać ją było na porządne auto i apartament na
Powiślu, na który zaciągnęła naprawdę niewielki kredyt. Była niezależna finansowo.
Od kilku lat była sama, choć jak podkreślała nie była samotna. Urszula Cieplak
z całą pewnością była piękną i atrakcyjną kobietą. Zjawiskowa uroda w
połączeniu ze świetnym stylem i drogimi ubraniami powodowały, że każdy
napotkany mężczyzna obrzucał ją zachwyconym spojrzeniem. Uwielbiała się
podobać. Te pożądliwe spojrzenia były jej potrzebne, jak tlen. Za każdym razem,
gdy mężczyzna tracił dla niej głowę dawało jej to dziką satysfakcję. Kilka
namiętnych spotkań i koniec znajomości. Twierdziła, że nie jest stworzona do
stałych związków, że się do tego nie nadaje, że ją nudzą, że potrzebuje nowych
wyzwań i adrenaliny. Bo każdy kolejny mężczyzna na jej drodze był wyzwaniem.
Ci, którzy przychodzili sami, którzy zostawiali swój numer telefonu, nie byli
dla niej tak atrakcyjni, jak ci z pozoru nieodstępni. Mężczyzna niedostępny nie
dawał się skusić chwilowym zatrzepotaniem rzęsami i uroczym uśmiechem. Niekiedy
musiała pójść na lunch, później jedną, drugą kawę, wysłuchać jego żali i
frustracji, by ostatecznie skończyć w sypialni. A najbardziej podniecająca w
tym wszystkim była tajemnica.
Kolejny nudny bankiet
zorganizowany przez jej bank. I to na dodatek w jakiejś dziurze pod Warszawą. Dziesiątki
śliniących się na jej widok mężczyzn. Mężczyzn w zdecydowanej większości
zupełnie ją nieinteresujących. Urszula Cieplak wbrew pozorom miała pewne
zasady. Na przykład – nie rozpoczynać romansu z kolegą z pracy. Nie chciała
kłopotów, plotek i zamieszania w miejscu zatrudnienia. Było jednak kilku
kontrahentów, najważniejszych klientów i zaproszonych gości. Wybrała na ten
wieczór czerwoną suknię odsłaniającą niezbyt wiele, a jednak działającą na
wyobraźnię. Lubiła ten kolor. Był wyzywający i przyciągający uwagę każdego
mężczyzny. Urszula Cieplak doskonale zdawała sobie sprawę, że czerwona sukienka
działa na mężczyznę, jak płachta na byka. Tak samo, jak czerwone usta i
czerwone paznokcie. Zwróciła uwagę na stojącego przy barze mężczyznę.
Przystojny brunet lekko po trzydziestce, o czym świadczyły szpakowate włosy na
skroniach. Dwudniowy zarost, hipnotyzujące spojrzenie i zniewalający uśmiech.
Tak, to właśnie ten brunet był jej dzisiejszym wyzwaniem. Wyzwaniem niezwykle
łatwym. Z delikatnym uśmiechem obserwowała, jak od kilkunastu minut wodzi za
nią wzrokiem sącząc drinka. Szybko dowiedziała się, że to prezes Marek
Dobrzański, którego dom mody jest klientem ich banku od momentu powstania.
Dzięki jej małemu podstępowi po chwili zostali sobie przedstawieni. Zamienili
kilka krótkich zdań, właściwie o niczym. Zresztą słowa nie były ważne.
Widziała, jak pożera ją wzrokiem. Marek Dobrzański był jej od pierwszej chwili.
Rosnące między nimi napięcie przerwał prezes, który porwał ją w kierunku
przybyłego właśnie prezesa Związku Banków Polskich. Po niespełna trzech
godzinach miała dość tych sztucznych uśmieszków i wymuszonej serdeczności. Dopiła
szampana, wyciągnęła swoją wizytówkę i na odwrocie dopisała ‘pokój 134’.
Odstawiając kieliszek na bar podsunęła kartonik w kierunku Dobrzańskiego i
nawet nie zaszczycając go spojrzeniem ruszyła na górę. Nie musiała długo
czekać. Gdy po kwadransie usłyszała pukanie do drzwi miała pewność, że po
drugiej stronie stoi właśnie on. Otworzyła drzwi, tym samym pozwalając na
wybuch namiętności.
Przytulając ją do torsu wodził
dłonią po jej nagich plecach. Wyraźnie czuła chłód złotej obrączki znajdującej
się na jego palcu.
- Spotkamy się jeszcze? – zapytał
wpatrując się w jej błękitne tęczówki. Kusząco przygryzając wargę kiwnęła głową
potakująco. Zachłannie wpił się w jej usta.
Ich romans trwał w najlepsze od
dwóch miesięcy. Spotykali się regularnie, trzy razy w tygodniu w wynajętym
pokoju hotelowym lub w jej mieszkaniu Ta
relacja diametralnie różniła się od pozostałych. Przede wszystkim swoją
długością. Zwykle płomienny romans kończył się po kilku spotkaniach. Nie
chciała kończyć z Dobrzańskim. Może dlatego, że było jej z nim dobrze. Bardzo
dobrze. Kompletnie zwariował na jej punkcie. Gdyby mógł, nosiłby ją na rękach,
a jej to imponowało. Zaspakajał ją w łóżku, ale też potrafił ją rozbawić i po
prostu dobrze im się rozmawiało.
Z pewnością ciągnęłaby ten układ dalej, gdyby
nie jego niezapowiedziana wizyta w sobotnie popołudnie. Stanął w jej progu z
walizką. Obrzuciła go zdumionym spojrzeniem.
- Kocham cię – wyznał stojąc w
holu jej mieszkania – Wczoraj złożyłem pozew o rozwód, dziś rozmawiałem z
Pauliną i wyprowadziłem się z domu. Jestem wolny, możemy być w końcu razem tak
na sto procent – jej oczy były wielkości pięciozłotówki. Chrząknęła nieznacznie
czując jak wzbiera w niej złość. Choć z drugiej strony miała ochotę roześmiać
mu się w twarz.
- A czy ja powiedziałam, że chcę
z tobą być? – splotła ręce na piersiach i bezczelnie spojrzała mu prosto w
oczy. Zmieszał się i rozbieganym wzrokiem wodził teraz po lśniącej podłodze w
kolorze piasku pustyni.
- Mówiłaś, że jest ci ze mną
dobrze – szepnął czując, że traci grunt pod nogami – Ja…. Ja sądziłem, że nie
mówisz tego głośno, by do niczego mnie nie zmuszać, ale nie chcesz się mną
dzielić… że nie chcesz być kochanką – w jego głosie wyraźne było zdenerwowanie
- Nigdy od ciebie nie wymagałam
wyłączności. Zresztą ty też nie byłeś jedyny – spojrzał na nią takim wzrokiem,
jakby właśnie poraził go prąd
- Ale…. – gwałtownie łapał
powietrze
- Wiesz, co najbardziej mnie w
tobie kręciło? Obrączka – zaskoczony spojrzał na nią nie rozumiejąc sensu jej
słów – Owszem, było nam razem dobrze, ale najbardziej pociągające było to, że
ryzykujesz dla mnie swoje małżeństwo, że jesteśmy razem w ukryciu, a ty każdego
dnia boisz się, czy nasz romans się nie wyda, czy twoja żona się nie dowie, a
ty stracisz dom, firmę i szacunek rodziców. Uwodzę mając świadomość, że tacy
jak ty porzucają dla mnie swoje zasady, łamią obietnice i przysięgi małżeńskie,
a ja jednym skinieniem palca jestem lepsza od waszych żon, które czekają na was
w domu. Zakazany owoc smakuje najlepiej – rzekła zmysłowym głosem - Nigdy nie
deklarowałam ci miłości i nigdy ci jej nie zadeklaruję, bo ja się nie nadaję do
stałego związku. Nie chcę go. Marku Dobrzański, byłeś jedną z wielu przygód w
moim życiu, ale wracaj do żony. Może uda ci się jeszcze uratować wasze
małżeństwo – wpatrywał się w nią przez chwilę nieprzytomnym spojrzeniem. Bez
skrupułów podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko dając mu tym samym znać, że
jego wizyta dobiegła końca. Wyszedł z jej domu bez słowa czując gorycz porażki
i potężną szpilę wbitą wprost w jego serce.
Urszula Cieplak była kusicielką
żonatych mężczyzn, a Marek Dobrzański jej kolejną zdobyczą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz