B

wtorek, 1 lipca 2014

'Miłość bez końca' VII

Powinna być na to gotowa. Przecież od dawna było wiadomo, że choroba jej ojca właśnie tak się skończy. Józef starał się ich przygotować na swoje odejście. Teraz wiedziała, że nie da się na to przygotować i że ból wcale nie jest mniejszy. Śmierć jej matki była zaskoczeniem dla całej rodziny. Śmierć Józefa była łatwa do przewidzenia, niemal zaplanowana co do tygodnia, a jednak i tak zaskoczyła i tak bolała. Nie potrafiła myśleć logicznie. Dobrze, że był z nią Marek. Zajął się formalnościami i zawiózł ją do domu. Był razem z nimi, gdy przekazywała dzieciakom tą tragiczną wiadomość. Tulił ją w swoich ramionach, wycierał łzy. Po prostu był. Niewiele mówił. Wiedział, że żadne słowa nie ukoją jej bólu. Wyjechał z Rysiowa przed północą, obiecując, że pojawi się jutro i razem z Maćkiem zajmie się kwestią pogrzebu. Była mu wdzięczna.

Na małym rysiowskim cmentarzu zgromadziło się niewiele ponad trzydzieści osób. Trochę dalszej rodziny oraz najbliżsi sąsiedzi z Szymczykami i Dąbrowską na czele. Wszystkim najbardziej było żal małej Beti, która cicho łkała wtulona w ramiona Maćka. W pierwszym rzędzie stał jeszcze Jasiek i Ula, której co rusz nowe chusteczki podawał stojący krok za nią Marek. Nie organizowali stypy. Ula nie miała do tego głowy. Marek chciał się tym zająć, ale stwierdziła, że z pewnością nie będzie w nastroju na zagadywanie ciotek i kuzynów, których nie widziała od lat. Cieplaki wraz z Maćkiem i Markiem jako ostatni opuścili cmentarz. Dobrzański objął ją ramieniem. Gdyby tylko mógł, część jej bólu wziąłby na siebie. Ściskało go w środku, gdy widział jej łzy. Miała takie piękne oczy, które zachwyciły go od samego początku. Przyjeżdżał po pracy przez kolejne dni. Początek maja był wyjątkowo ciepły. Siadali z Ulą w ogrodzie na bujawce, którą dwa lata wcześniej zbudował Józef. Przygarniał ją do siebie i tulił do piersi. Dzięki temu, że był choć przez chwilę czuła się spokojnie i bezpiecznie. On napawał się jej ciepłem i zapachem. Bez skrępowania zanurzał nos w jej kasztanowe włosy, z czułością gładził jej ramię, plecy. Milczeli, ale ta cisza im nie ciążyła. Była wręcz oczyszczająca.
- Kiedy wracasz do pracy? – zapytał cicho
- Nie wracam – odparła ocierając mokre policzki
- Masz jeszcze urlop?
- Zwolnili mnie – obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem
- Kiedy?
- W dniu, w którym zmarł mój ojciec – powiedziała zdławionym głosem
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – karcąco spojrzał jej w oczy.
- Bo miałam ważniejsze sprawy na głowie. Od dawna chcieli mnie zwolnić. W zasadzie to już od Bożego Narodzenia. Bo nie przykładałam się, myliłam, często brałam wolne. Ta sytuacja mnie przerosła i po prostu sobie nie radziłam. Nie potrafiłam skupić się na cyferkach, gdy mój ojciec cierpiał z bólu – westchnęła – Mamy trochę oszczędności. Na kilka miesięcy wystarczy. Od końca maja zacznę szukać nowej pracy. Póki co muszę się pozbierać do kupy – wyjaśniła rzeczowo
- Możesz pracować w Febo&Dobrzański. Myślę, że w dziale księgowości coś się znajdzie – zaproponował
- Zbyt wiele już dla nas zrobiłeś
- Ula..
- Przecież ja zdaje sobie sprawę z tego, że ty nie masz wolnego etatu. Marek, ja naprawdę muszę zacząć sobie radzić sama
- Umówmy się tak. Poszukasz pracy, a jeśli jej nie znajdziesz do lipca zatrudnię cię w FD. Na zastępstwo. Moja asystentka jest w ciąży i od końca lipca odchodzi na rok. Zgoda? – spojrzał na nią wyczekująco
- Zgoda – uśmiechnęła się nieznacznie
- I to właśnie lubię – odparł – masz piękny uśmiech – dodał lekko nieobecnym tonem i w przypływie chwili musnął swoimi wargami jej usta. Ku jego początkowemu zaskoczeniu oddała pocałunek z pasją. Na kilka chwil oboje kompletnie się zatracili. Jednak po chwili przyszło opamiętanie. Odsunął się gwałtownie, co doprowadziło ją do konsternacji.
- Przepraszam, nie powinienem był. Wykorzystuję sytuację – unikał jej wzroku, czuł się zmieszany.
- Od dawna miałam na to ochotę – szepnęła z delikatnym uśmiechem na ustach. Przez krótką chwilę przyglądał jej się bez słowa, by jeszcze w tej samej minucie zaatakować jej usta żarliwym pocałunkiem.
Przyjeżdżał praktycznie codziennie. Gdy był z nią, na chwilę przestawała myśleć o śmierci ojca, problemach, jakie na nią czekają, przyszłości. Cieszyła się chwilą i jego obecnością. Dzięki niemu na jej ustach znów zaczął pojawiać się uśmiech. Zabierał ją na spacery lub krótkie wycieczki. Unikał kin, teatrów, przyjęć. Wiedział, że wciąż jest w żałobie i taka propozycja byłaby niestosowna. Czuł się z nią szczęśliwy. Pierwszy raz, od bardzo dawna. Do jego życia wkradła się normalność za którą od zawsze tęsknił. Tak naprawdę tylko Jasiek, Maciek i niewiele jeszcze rozumiejąca Beatka byli świadkami rodzącego się między nimi uczucia.

Początek lipca był bardzo upalny. Żar lał się z nieba. Ula w czarnej spódnicy i bluzce w kolorze brudnego różu wracała z kolejnej rozmowy kwalifikacyjnej. Po raz enty w ciągu ostatnich pięciu tygodniu usłyszała ‘skontaktujemy się z panią w ciągu kilku dni’. Miała dosyć. Wiedziała, że następna na liście firma stwarzała pozory. Poszukiwali pracownika, którego tak naprawdę nie potrzebowali, bo na to miejsce czekał już stryjek sąsiada przyjaciela prezesa. Coraz brutalniej docierało do niej, że nie liczy się jej wykształcenie, znajomość języków, a znajomości, których nie miała. Marek wciąż upierał się, by zatrudnić ją w FD. Chciała tego uniknąć z uwagi na łączącą ich relację. Postanowiła dać sobie jeszcze tydzień. Jeśli kolejne spotkania nie przyniosą umowy o pracę, wówczas zgodzi się zostać asystentką prezesa Febo&Dobrzański. Zresztą w najbliższym tygodniu Marek i tak wylatywał do Zurychu na trzy dni.

Wiedziała, że będzie bardzo zajęty, dlatego nie narzucała się z telefonami. Prosiła tylko, by dał znać, gdy wyląduje. Zgodnie z umową zadzwonił. Rozmawiali chwilę. Następnego dnia wysłał jeszcze dwa sms’y. Nastał czwartek i moment jego planowego powrotu. Z pewnym niepokojem czekała na telefon od niego, że już wylądował. Sprawdziła w Internecie, że jego samolot usiadł na Okęciu o siedemnastej trzydzieści siedem. Rzuciła okiem na zegarek, który wskazywał dziewiętnastą. ‘Już dawno powinien być w domu’ stwierdziła z niepokojem i chwyciła do ręki swoją Nokię. Drżącymi palcami wybrała jego numer. Miał wyłączony telefon. Wyobrażała sobie najgorsze. Próbowała dodzwonić się jeszcze kilka razy. Wciąż automatycznie włączała jej się poczta. Tej nocy zdrzemnęła się raptem na dwie godziny. Wciąż myślała o Marku. Bała się, tak cholernie się bała. Jej wyobraźnia pisała różne scenariusze. Z samego rana, gdy tylko zaprowadziła Beatkę do sąsiadów pojechała do jego firmy. Wjechała na piąte piętro i skierowała się do recepcjonistki
- Dzień dobry, szukam Marka Dobrzańskiego
- Przykro mi, ale prezesa nie ma – uprzejmie odpowiedziała wysoka brunetka
- A kiedy będzie?
- Z tego co wiem w przyszłym tygodniu w środę, a była pani umówiona?
- Nie, nie – odparła lekko zamyślona
- Bo jeśli tak, to mogę panią zaanonsować do prezesa Krzysztofa Dobrzańskiego. Zastępuje Marka
- Nie, dziękuję. To nie będzie konieczne – rzuciła i pospiesznie opuściła budynek Febo&Dobrzański. Usiadła w pobliskim parku i zamyśliła się. ‘Oszukał mnie’ powtarzała w myślach. Czuła się zdezorientowana. Nigdy nie przyłapała go na kłamstwie nawet w najdrobniejszej rzeczy. Fakt, znali się stosunkowo krótko, ale wydawał się uczciwym i dobrym człowiekiem. ‘Może kogoś ma?’ pytała samą siebie analizując jego zachowanie z kilku ostatnich tygodni. Wszystko zaczynało układać się w logiczną całość. Jego zniknięcie pod pozorem interesów na Zachodzie, jego ostrożność w kontaktach. Teoretycznie byli razem ponad dwa miesiące. Owszem całował, przytulał, ale nigdy nie wysłał jej najmniejszego sygnału, że chce ją zaciągnąć do łóżka. Dla niej z jednej strony to było wygodne. Nie była jeszcze w pełni gotowa na taki krok, ale wiedziała, że mężczyźni szybciej dążą do zbliżenia. Wstała i leniwym krokiem ruszyła w kierunku przystanku. Sądziła, że trafiła na ideał. Najwidoczniej się pomyliła.

Dojechał do domu szybciej niż zwykle. Pewnych etapów drogi nawet nie pamiętał. Zastanawiał się, co powinien zrobić. Miał świadomość, że niektóre sprawy zaszły za daleko. Jego myśli wciąż krążyły wokół Uli. Gdy tylko ją lepiej poznał, gdy tylko dostrzegł jaką jest cudowną kobietą, nie tylko ładną, ale przede wszystkim dobrą i inteligentną wyznaczył sobie granicę, którą w pewnym momencie przekroczył. Zaczynał rozumieć, że popełnił błąd, że nie powinien pozwalać sobie na zbyt wiele. Szklankę o grubym dnie napełnił do połowy szkocką i usiadł na kanapie, wyciągając spod szklanego stolika czarne pudełeczko. Wyjął jedną ze spinek, które mu dała na Gwiazdkę i uważnie jej się przyjrzał. Przypomniały mu się jej słowa. ‘Kamień księżycowy’. Chwycił tablet i wstukał w przeglądarkę kilka liter.  ‘Kamień księżycowy otwiera serce oraz pomaga w przyjmowaniu i dawaniu miłości’. Wypił zawartość szklanki do dna. Spojrzał na zegarek. Było już po dwudziestej pierwszej. Odłożył telefon. Było już za późno, żeby robić w jej domu alarm. Zresztą nie miał pewności, czy nawet będzie chciała z nim rozmawiać. Powiedział jej, że z Zurychu wraca w czwartek. Dziś był wtorek, a on do tej pory nie zdobył się na krótki telefon. Postanowił załatwić tę sprawę z samego rana.
- Cześć – powiedział, patrząc jej w oczy z pewną dozą niepewności, gdy kilka minut po dziewiątej stanął w progu jej domu
- Czemu zawdzięczam twoją wizytę? – pretensja mieszała  się w jej głosie z żalem
- Możemy porozmawiać. Wiem, że masz prawo być na mnie wściekła. Nie zajmę ci wiele czasu – wciąż nie odsunęła się nawet na milimetr zapraszając go do środka.
- Dobrze – westchnęła – przejdźmy się. Jasiek – krzyknęła do brata – wychodzę na chwilę. Zostań proszę z Beatką – młody Cieplak pojawił się w przedpokoju chcąc zaprotestować. Za kwadrans był umówiony ze swoją dziewczyną na wycieczkę rowerową, ale widząc strapioną minę Dobrzańskiego i lekką irytację na twarzy siostry potakująco kiwnął głową i wrócił do kuchni
Wolnym krokiem ruszyli w stronę niewielkiego lasu, który znajdował się jakieś tysiąc metrów od domu numer osiem. Ula czekała, aż on zacznie mówić. W końcu powinien mieć jej wiele do wyjaśniania. On zbierał myśli. W końcu zamiast jego tłumaczeń usłyszała
- Powinniśmy się rozstać – wypalił bez ogródek. Gorzko zaśmiała się pod nosem
- Czyli moje przypuszczenia się potwierdziły. Masz kogoś… - westchnęła – Od dawna mnie oszukiwałeś? – warknęła
- Nie mam. Z reguły bywam wierny kobiecie z którą jestem. Od samego początku nie byłem z tobą szczery. Jest coś o czym nie wiesz i uwierz mi, będzie lepiej, jeśli zostaniemy się teraz
- O czym nie wiem? – obrzuciła go pytającym spojrzeniem – Masz dziecko? Długi? I co się nagle takiego stało, że doszedłeś to takich genialnych wniosków w czasie swojego rzekomego pobytu w Zurychu
- Mam raka – rzucił krótko. Stanęła w pół kroku i wpatrywała się w niego, modląc się w duchu, by to, co przed chwilą usłyszała było tylko złym snem
- Co? – szepnęła cicho, kręcąc głową w geście niedowierzania
- Nigdy cię nie zastanawiało, dlaczego poznaliśmy się akurat na korytarzu przychodni w Centrum Onkologii? Byłem ich pacjentem i jestem pacjentem doktora Kołodzieja – westchnął i wolno ruszył przed siebie rozpoczynając swoją opowieść -  Cztery lata temu w sierpniu miałem brać ślub z córką wspólników moich rodziców. Z Pauliną byliśmy parą od początku studiów. To nie była wielka miłość z telefonowali, czy łzawej komedii romantycznej. Byliśmy razem raczej z wygody i faktu, że tego chcieli nasi rodzice. Dwa miesiące przed ślubem zupełnie przypadkiem wykryto u mnie nowotwór jądra. Gdy tylko powiedziałem o tym Pauli w ciągu godziny spakowała dwie swoje walizki i się wyprowadziła twierdząc, że nie chce być z facetem, który nie może mieć dzieci – zaśmiał się nerwowo, a ona spojrzała na niego ze współczuciem – to było wtedy dla niej najważniejsze, mimo, iż od zawsze twierdziła, że nie nadaje się na matkę. Usunęli mi jądro, przeszedłem długie leczenie, które zakończyło się sukcesem. Uwierzyłem, że mogę żyć normalnie. Że może faktycznie nigdy nie zostanę ojcem, ale mogę stworzyć fajny związek i być szczęśliwy. I podczas pobytu w Zurychu zadzwonił doktor Kołodziej, że moje wyniki ostatnich badań nie są najlepsze. Spakowałem się i kilka godzin później byłem już na Ursynowie. Leżąc w szpitalnym łóżku dotarło do mnie, że już nigdy nie będzie normalnie, że już zawsze będę siedział na bombie, która może wybuchnąć w każdej chwili. Zwłaszcza w tej najmniej oczekiwanej. I zrozumiałem, że ten moment wybuchu dotknie mnie, moją rodzinę, najbliższych przyjaciół, ale przede wszystkim ciebie. Posunąłem się za daleko wkraczając do twojego życia. Na samym początku naszej znajomości wyznaczyłem sobie granicę, którą później przekroczyłem, naiwnie łudząc się, że może być dobrze, normalnie. Teraz to był fałszywy alarm, ale kolejny może taki nie być. Powinniśmy to zakończyć, póki nie jest za późno, póki można jeszcze w miarę bezboleśnie się z tego wycofać – oznajmił wbrew sobie. Wiedział, że musi tak postąpić, że robi to dla jej dobra.
- Zakochałam się w tobie – odparła wciąż wstrząśnięta jego wyznaniem
- Ula – westchnął – błagam cię, nie utrudniaj – stanął naprzeciw niej i wlepił swój wzrok w jej błękitne tęczówki - Dla mnie to też nie jest łatwe. Chce ci oszczędzić cierpienia. Straciłaś już matkę, ojca, limit śmierci wśród najbliższych już wyczerpałaś. Lepiej będzie, jeśli przerwiemy to teraz. Jesteś cudowną kobietą i zasługujesz na partnera, który będzie mógł trwać u twego boku przez długie lata, który da ci szczęście, dziecko, stabilizację i bezpieczeństwo. Ja ci tego dać nie mogę.

1 komentarz:

  1. Dr Аgbazara-świetny człowiek, ten lekarz pomoże mi odzyskać mojego kochanka Jenny Williams, który zerwał ze mną 2 lata temu z jego potężnym zaklęciem, i dzisiaj wróciła do mnie, więc jeśli potrzebujesz pomocy, skontaktuj się z nim przez e-mail: ( agbazara@gmail.com ) lub zadzwoń / WhatsApp +2348104102662. I rozwiąż swój problem jak ja.

    OdpowiedzUsuń