B

piątek, 27 czerwca 2014

'Miłość bez końca' VI

Marek zadzwonił do niej jeszcze raz przed Nowym Rokiem. Długo rozmawiali. Starał się ją pocieszyć. Była kompletnie rozchwiana emocjonalnie. Tylko Dobrzański był w tej całej sytuacji namiastką normalności. Chcąc odciągnąć jej myśli od choroby ojca opowiadał jej o Alpach, pięknej pogodzie i zamieszaniu na lotnisku. Wiedział, że to tematy błahe, wręcz głupie, ale dzięki nim choć na chwilę mógł zająć jej myśli czym innym. Zapowiedział się również z wizytą trzeciego stycznia.
Beti od samego rana nie mogła doczekać się wizyty pana Marka. Miała okazję widzieć go tylko kilka razy, ale całkowicie podbił jej serce. Ula również czuła dziwne podekscytowanie. Musiała przyznać, że przez te kilka dni, gdy się nie widzieli ani razu zaczynała za nim tęsknić. Zdała sobie sprawę, że brunet zaczął odgrywać coraz ważniejszą rolę w jej życiu. Tuż przed piętnastą zapukał do drzwi domku numer osiem, w których po chwili stanęła Ula. Chciał jak zwykle przywitać się z nią cmoknięciem w policzek. Zerkając na drzwi od kuchni, w których zaraz miała pojawić się jej siostra, odkręciła lekko głowę i Dobrzański zamiast musnąć wargami jej policzek trafił w kącik ust. Przez ciała obojga przeszedł miły dreszcz, który po chwili został zastąpiony przez głupie uczucie strachu i zmieszania. ‘Przepraszam’ szepnął szybko, by już po chwili wziąć na ręce małą Beti. Przywiózł dla nich drobne prezenty. Choć tak naprawdę drobne były one jedynie dla Dobrzańskiego. Beti dostała nowe sanki, Jasiek tablet, Ula włoskie perfumy, a Józef tajemniczą kopertę, o której mieli porozmawiać po kawie.
- Niepotrzebnie robiłeś sobie kłopot – mówiła Ula trzymając w ręku pękaty flakon i z uśmiechem obserwując Beatkę, która siedziała na sankach na środku przedpokoju
- Lubię kupować prezenty, a niestety nie za bardzo mam je komu wręczać. Rozglądałem się za drobiazgami dla Sebastiana i Violetty, więc pomyślałem i o was.
- Ja też coś dla ciebie mam – rzekła i na chwilę zniknęła w swoim pokoju wracając z malutką torebeczką
- No bez przesady – chciał pocałować ją w policzek, ale ostatecznie zrezygnował. Wiedział, że nie powinien pozwalać sobie na takie gesty. Ona również zauważyła zmianę w jego zachowaniu. Od kiedy się przywitali w drzwiach jej domu, Marek stał się spięty i bardzo kontrolował każdy swój gest, uśmiech.
- Otwórz – ze środka wyjął pudełeczko z kompletem spinek do koszuli – To kamień księżycowy – wyjaśniła
- Kamień księżycowy? – uniósł brwi – nigdy o nim nie słyszałem – uśmiechnęła się jedynie pod nosem i zajęła przygotowywaniem gorącego napoju.
Marek z kawą zamknął się w pokoju Józefa. Rozmawiali blisko pół godziny. W końcu Dobrzański wyszedł od razu wołając Beatę.
- Marek – z kuchni wyłoniła się Ula – chciałam zapytać, czy znalazłeś jakiś ośrodek dla taty – ostatnie trzy słowa ledwie przeszły jej przez gardło
- Owszem. Właśnie o tym z nim rozmawiałem. Myślę, że sam przekaże ci szczegóły. A teraz wybacz, ale czeka mnie obiecany bałwan.
Wyszedł wraz z małą z domu i niemal do zmroku lepili w ogrodzie śniegowe kule. Z kuchennego okna widziała, że zarówno Beti, jak i Markowi ta wspólna zabawa sprawia ogromną frajdę. Uśmiechnęła się pod nosem. Ten człowiek zupełnie przypadkowo zagościł w jej życiu i nawet nie sądziła, że zagrzeje to miejsce tak długo i  będzie odgrywał coraz ważniejszą rolę. Mimo wielu spraw i kłopotów, które absorbowały ją bez reszty nie mogła powiedzieć, że nie dostrzega jakim fantastycznym facetem jest Dobrzański. Pierwsze wrażenie okazało się mylne. Nie tylko był przystojny, ale przede wszystkim był dobrym człowiekiem. ‘Ideał’ przemknęło jej przez głowę, zresztą nie po raz pierwszy. Wreszcie wrócili do domu. Oboje roześmiani, szczęśliwi, z przemoczonymi rękawiczkami i pąsowymi policzkami.
- Ulcia, Ulcia widziałaś, jakiego bałwana zbudowaliśmy z Markiem
- Z Markiem? – spojrzała pytająco na Dobrzańskiego
- Przeszliśmy na ty – puścił małej oczko i pomógł zdjąć kurtkę
- Chodźcie do kuchni, pewnie zmarzliście. Zaraz zrobię wam ciepłej herbaty. Kolacja będzie za pół godziny – Beti pobiegła umyć ręce do łazienki, a Marek nie wykonał nawet najmniejszego gestu, żeby się rozebrać
- Ja dziękuję. Późno się zrobiło – wymownie spojrzał na zegarek, który wskazywał osiemnastą
- Ale daj spokój. Zjedz z nami
- Nie – odparł zdecydowanie – Naprawdę dziękuję. Pójdę już. Pożegnaj ode mnie wszystkich – tym razem bardzo ostrożnie musnął jej policzek i szybko zniknął za drzwiami. Wyraźnie czuła ten dzielący ich dystans, który pojawił się po niefortunnym powitaniu.
Przed kolacją z drzemki obudził się Józef. Powolnym krokiem wszedł do kuchni
- Gdzie Jaś z Beatką?
- Jasiek nie wrócił jeszcze od Kingi, a Beti dałam herbatę i czyta książkę w swoim pokoju. Zaraz ją będę wołać na kolację. Ma dla ciebie opowieść o tym, jak ulepiła z Markiem bałwana
- To bardzo dobry człowiek – zamyślił się przez chwilę
- To prawda. Wtedy w Centrum Onkologii nie wywarł na mnie dobrego wrażenia, ale patrząc na to, jak nam pomaga muszę przyznać, że ma serce na dłoni
- Załatwił mi hospicjum – rzekł lekko wzruszonym głosem
- A no właśnie – zaciekawiła się – Pytałam go, czy znalazł jakiś ośrodek, ale powiedział, że sam mi wyjaśnisz. Daleko? Dasz mi nazwę to jutro zadzwonię i zapytam o warunki i koszty
- W Łomiankach, więc całkiem niedaleko Rysiowa. Będziecie mogli mnie częściej odwiedzać. To prywatna placówka. Z bardzo dobrą opieką. Mają u siebie zwykle nie więcej, jak dwudziestu chorych. To prawdziwe szczęście, że udało się znaleźć miejsce dla mnie
- Mam nadzieję, że będzie nas na nie stać – zmartwiła się nieco. Takie ekskluzywne ośrodki zwykle bywają kosztowne. Miała świadomość, że renta ojca nie wystarczy i że będzie musiała dokładać do jego pobytu, jednak jej pensja również nie była sumą ogromną
- Marek opłacił mój pobyt na najbliższe pół roku. To był jego prezent dla mnie na Gwiazdkę.  
- Bardzo kosztowny prezent – odparła skonsternowana informacjami, które przekazał jej ojciec
- To prawda. Trochę protestowałem, ale nie dał się przekonać. Już w przyszłym tygodniu będę mógł się tam zgłosić. Jutro porozmawiam o tym z Beatką, postaram się jakoś ją przygotować – zakręciły mu się łzy. Widziała to wyraźnie – pójdę się położyć. Nie będę nic jadł.
- Ale tato – chciała zaprotestować
- Napiję się tylko herbaty i wezmę leki. Nie martw się.

Jeszcze przed dwudziestą drugą wybrała numer Dobrzańskiego
- Już wiesz – bardziej stwierdził niż zapytał w ramach powitania
- Rozmawiałam z tatą. Dziękuję ci, że znalazłeś ten ośrodek, ale nie możesz pokrywać wszystkich kosztów. I tak, pomogłeś już nam opłacając badania przed pobytem w szpitalu
- Ula, to jest prezent
- Zbyt drogi. Mam świadomość, ile może kosztować miesięczny pobyt w takim miejscu
- Tobie kupiłem perfumy, Beti sanki. Czy uważasz, że Twojemu ojcu radość sprawiłby teraz zegarek, czy nowa koszula? – tłumaczył rzeczowo – Postanowiłem zapewnić mu godne warunki na ostatnie miesiące jego życia. Poza tym opłaciłem na razie pobyt wyłącznie na sześć miesięcy. Przez ten czas będziesz miała okazję zaoszczędzić i odłożyć trochę gotówki. Kolejne miesiące będziesz opłacać już sama, jeśli tak bardzo ci na tym zależy. Twój ojciec równie dobrze może spędzić tam rok, albo i dłużej.
- Przepraszam – szepnęła cicho – po prostu rośnie mój dług wdzięczności wobec ciebie
- Nic nie rośnie. Ja nie potrzebuję wdzięczności. Mogę to pomagam. Po prostu.
- Dziękuję – szepnęła po raz kolejny
- Znowu wracamy do etapu wdzięczności? Ja to robię przede wszystkim dla siebie.
- Dobranoc Marek
- Śpij dobrze - powiedział z czułością



W towarzystwie Maćka w sobotnie popołudnie zawiozła Józefa do Łomianek. Beatka bardzo przeżywała to pożegnanie. Cieplak starał się jak najdelikatniej przekazać jej, że niedługo go zabraknie i że będzie teraz mieszkał w specjalnym szpitalu dla bardzo chorych ludzi. Był gniew, płacz i próby uspokajania. Jasiek też miał łzy w oczach żegnając się z ojcem w przedpokoju. Hospicjum okazało się ośrodkiem o europejskich standardach. Najlepsza aparatura, fachowy personel i pokoje przypominające te hotelowe.

Ula odwiedzała ojca dwa razy w tygodniu. W każdą środę wracając z pracy i w niedzielę w towarzystwie rodzeństwa. Każdą taką wizytę Beata bardzo przeżywała, ale z drugiej strony nie chciała nawet słyszeć, że dziś nie pojedzie do tatusia. Józef z każdym tygodniem słabł. Ból był coraz silniejszy. W pewnym momencie lekarz zadecydował o włączeniu morfiny. W ostatnim tygodniu kwietnia był już w fatalnym stanie. Z bólu zaczynał tracić kontakt ze świadomością. Poprosił Maćka przy przywiózł Ulę i dzieciaki wyjątkowo w piątek. To był rodzaj pożegnania. Długo tulił Beatkę do swojej piersi, mimo, że ten drobny gest kosztował go wiele sił. Poprosi Ulę, by już nie przywoziła już małej, bo nie powinna oglądać jego agonii. Cieplakówna przyjechała do Łomianek tradycyjnie w środę. Towarzyszył jej Dobrzański. Kilka razy odwiedzał tu Józefa. Przyjeżdżał sam lub przywoził Cieplaków. Gdy chcieli wejść do pokoju, który zwykle zajmował, zatrzymał ją głos pielęgniarki.
- Nie dzwoniliśmy, bo wiedzieliśmy, że pani dziś przyjedzie. Pani ojciec zmarł dwie godziny temu. Bardzo mi przykro.
Poczuła, że traci grunt pod nogami. W ostatniej chwili złapał ją Marek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz