Weszła do kuchni zapinając na
lewym nadgarstku zegarek na skórzanym, zielonym pasku. Kończył właśnie
ostatniego tosta z morelową konfiturą i obrzucił ją badawczym spojrzeniem
- Dokądś się wybierasz?
- Pojadę z tobą – uśmiechnęła się
ciepło i założyła kosmyk włosów za ucho
- Chcesz mnie pilnować? – zapytał
z nutą pretensji w głosie, która rosła z każdym kolejnym wypowiadanym słowem –
Co – zaśmiał się pogardliwie – boisz się, że nie powiem ci prawdy, że cię
oszukam, że coś przed tobą ukryję? Nie jestem sukinsynem! – krzyknął. Od dwóch
dni chodził po domu jak chmura gradowa. Był rozdrażniony i małomówny. Gdy tylko mogła schodziła mu z drogi.
- Ciszej! – upomniała go tonem
nie znoszącym sprzeciwu – Beti nie musi nas słyszeć! – przypomniała, że nie
znajdują się w domu sami
- Jadę sam! – podkreślił i z
impetem odstawił szklankę z niedopitym sokiem z granatu. Starała się go
rozumieć, ale było jej coraz trudniej. Nie wytrzymywała już tej atmosfery,
którą wprowadził.
- Naprawdę sądzisz, że ci nie
ufam? – zapytała oskarżycielsko – Czy ci się to podoba, czy nie, pojadę tam z
tobą. I nie dlatego, żeby cię kontrolować, tylko dlatego, że się o ciebie
martwię i chcę, by było ci raźniej! – niemal syknęła przez zaciśnięte zęby i
ruszyła w stronę salonu
- Przepraszam – usłyszała za
plecami jego pełen skruchy głos – Nie wiem, co się ze mną ostatnio dzieje. To
chyba ze strachu. Boję się jeszcze bardziej niż dwa, czy pięć lat temu. Sama rozumiesz….
– westchnął podchodząc do niej i przytulając ją do siebie – Teraz nie chodzi już
tylko o mnie…. gdyby okazało się, że – nie dała mu dokończyć zamykając usta
krótkim pocałunkiem
- Wszystko będzie dobrze. Chodź –
chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę przedpokoju – Twoja mama chyba
przyjechała
- Aaaa, rozumiem, czyli razem to
ukartowałyście - powiedział już łagodnie
- Nic nie ukartowałyśmy.
Poprosiłam ją wczoraj, żeby przyjechała.
Rzeczywiście. Helena Dobrzańska
parkowała właśnie swoje małe BMW na podjeździe przed ich domem. Wyszli przed
dom. Ula uśmiechnęła się do niej promiennie. Teraz patrząc na zbliżającą się w
kich kierunku elegancką kobietę po sześćdziesiątce przypomniała sobie ich
pierwsze spotkanie. Była wtedy nieźle spanikowana, gdy Marek zaparkował przed
dużą willą. Ale już w połowie obiadu wiedziała, że nie miała się czego obawiać.
Helena była nią najwyraźniej zachwycona. Szybko złapały dobry kontakt. Kiedy na
chwilę zostały w salonie same, bo Marek wyszedł z ojcem do gabinetu,
powiedziała, iż bardzo się cieszy, że jej syn znalazł u boku Ulki szczęście i
że jest jej wdzięczna, iż nadaje juniorowi sens życia.
- Wybaczcie to spóźnienie, ale
był straszny korek na tej drodze koło kościoła. Ruch odbywa się zamiennie
jednym pasem, bo kładą nowy krawężnik
- Nic się nie stało mamo. Zdążymy
– uśmiechnęła się brunetka
- Ja bardzo doceniam ten komitet
powitalny na schodach, ale lepiej już jeździe. Słyszałam w radiu, że Puławska
stoi, a przecież nie możecie się spóźnić – cmoknęła oboje w policzki
- W kuchni na blacie zostawiłam –
zaczęła Ula
- Kochanie, ja sobie ze wszystkim
dam radę. No już, już, już. Jedźcie. Czekam na was z obiadem. Tereska zrobiła
zrazy i buraczki na zimno. Mam w bagażniku. A i jest twoje ulubione ciasto
czekoladowe – czule pogładziła policzek swojego trzydziestotrzyletniego syna.
Korek na drodze wyjazdowej z Konstancina
rzeczywiście był długi. Dobrzański nerwowo dudnił palcami prawej ręki o
kierownicę. Na jego palcu błyszczała złota obrączka. Chwyciła jego dłoń i na
chwilę zamknęła w swojej gładząc uspokajająco jej wnętrze kciukiem.
Odpowiedział jej uśmiechem. Znów powróciły do niej wspomnienia. Oświadczyn na
pomoście, na tle odbijającego się na tafli jeziora księżyca. Pięć lat temu
kupił dom, do którego wprowadzili się w październiku. W majówkę, następnego
roku znów zabrał ją pod Mikołajki i tam się oświadczył. Po trzech miesiącach
wzięli ślub. Oboje nie chcieli dłużej czekać. Obdarzyli się wyjątkowym
uczuciem, mieszkali razem, ślub był w zasadzie formalnością. Prawdę mówiąc
Dobrzańskiemu nie chodziło wyłącznie o sakramentalne ‘Tak’. Chciał również
zabezpieczyć Uli przyszłość, na wypadek gdyby nie mógł opiekować się nią do
końca jej życia. Gdy podpisywali akt notarialny domu uparł się, by prawnicy
wpisali dwóch właścicieli. Początkowo chciał dom kupić wyłącznie na nazwisko
Uli, ale długo i głośno protestowała. W końcu uległ, a ona po wielodniowej
namowie zgodziła się być jedynie współwłaścicielem. Nie pozwolił jej również
sprzedać domu w Rysiowie. Dom sam w sobie wiele wart nie był, ale działka już
tak. Doradził, iż powinna ją zatrzymać i sprzedać dopiero na wypadek czarnej godziny.
Chciał również, by była współwłaścicielem jego kont i beneficjentem jego polisy
na życie. Nie wszystko mógł dokonać, dopóki z prawnego punktu widzenia żyli w
konkubinacie.
Dźwięk klaksonu stojącego przed
nimi samochodu wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na mężczyznę, którego pokochała
nad życie, skupionego teraz na prowadzeniu auta. Widziała na jego twarzy
napięcie. Każdego roku, odkąd byli razem bardzo przeżywał badania kontrolne i
wizyty u doktora Kołodzieja. Jednak jego strach o zdrowie i życie był spotęgowany
od dwóch lat. Wtedy też, po trzech latach starań zakomunikowała mu, że jest w
ciąży. Z jednej strony oszalał z radości, z drugiej jeszcze bardziej bał się o
przyszłość. Tak bardzo chciał dożyć w zdrowiu ślubu swojego dziecka. Okazało
się, że będzie to syn. Wiedział, że tym bardziej nie może Uli zostawić samej. Musiał
żyć nie tylko dla niej, ale również dla Wiktora.
Objęci
wyszli przed budynek
ursynowskiego Centrum Onkologii. Widziała ulgę i spokój na twarzy
swojego męża.
Ona również odetchnęła. Starała się tego po sobie nie pokazywać, ale
także
bała się tych corocznych wizyt. Na szczęście póki co, nie działo się nic
niepokojącego. Mogli skupić się na sobie, swojej rodzinie i swojej
przyszłości.
Mogli spać spokojnie przez najbliższe miesiące. Do kolejnej wizyty, do
kolejnych
badań. Bardzo doceniali te chwile sielanki przerywane raz na jakiś czas
krótkim okresem niepewności. Oboje mieli nadzieję, że z taką ulgą i
uczuciem spokoju już zawsze będą
opuszczać przyszpitalną przychodnię. Mieli nadzieję, że ich szczęście
będzie
trwało bez końca. Bo tego, że miłość tak będzie trwała, byli pewni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz