B

środa, 16 lipca 2014

'Miłość bez końca' IX ost.



Weszła do kuchni zapinając na lewym nadgarstku zegarek na skórzanym, zielonym pasku. Kończył właśnie ostatniego tosta z morelową konfiturą i obrzucił ją badawczym spojrzeniem
- Dokądś się wybierasz?
- Pojadę z tobą – uśmiechnęła się ciepło i założyła kosmyk włosów za ucho
- Chcesz mnie pilnować? – zapytał z nutą pretensji w głosie, która rosła z każdym kolejnym wypowiadanym słowem – Co – zaśmiał się pogardliwie – boisz się, że nie powiem ci prawdy, że cię oszukam, że coś przed tobą ukryję? Nie jestem sukinsynem! – krzyknął. Od dwóch dni chodził po domu jak chmura gradowa. Był rozdrażniony i małomówny. Gdy tylko mogła schodziła mu z drogi.
- Ciszej! – upomniała go tonem nie znoszącym sprzeciwu – Beti nie musi nas słyszeć! – przypomniała, że nie znajdują się w domu sami
- Jadę sam! – podkreślił i z impetem odstawił szklankę z niedopitym sokiem z granatu. Starała się go rozumieć, ale było jej coraz trudniej. Nie wytrzymywała już tej atmosfery, którą wprowadził.
- Naprawdę sądzisz, że ci nie ufam? – zapytała oskarżycielsko – Czy ci się to podoba, czy nie, pojadę tam z tobą. I nie dlatego, żeby cię kontrolować, tylko dlatego, że się o ciebie martwię i chcę, by było ci raźniej! – niemal syknęła przez zaciśnięte zęby i ruszyła w stronę salonu
- Przepraszam – usłyszała za plecami jego pełen skruchy głos – Nie wiem, co się ze mną ostatnio dzieje. To chyba ze strachu. Boję się jeszcze bardziej niż dwa, czy pięć lat temu. Sama rozumiesz…. – westchnął podchodząc do niej i przytulając ją do siebie – Teraz nie chodzi już tylko o mnie…. gdyby okazało się, że – nie dała mu dokończyć zamykając usta krótkim pocałunkiem
- Wszystko będzie dobrze. Chodź – chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę przedpokoju – Twoja mama chyba przyjechała
- Aaaa, rozumiem, czyli razem to ukartowałyście - powiedział już łagodnie
- Nic nie ukartowałyśmy. Poprosiłam ją wczoraj, żeby przyjechała.
 Rzeczywiście. Helena Dobrzańska parkowała właśnie swoje małe BMW na podjeździe przed ich domem. Wyszli przed dom. Ula uśmiechnęła się do niej promiennie. Teraz patrząc na zbliżającą się w kich kierunku elegancką kobietę po sześćdziesiątce przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie. Była wtedy nieźle spanikowana, gdy Marek zaparkował przed dużą willą. Ale już w połowie obiadu wiedziała, że nie miała się czego obawiać. Helena była nią najwyraźniej zachwycona. Szybko złapały dobry kontakt. Kiedy na chwilę zostały w salonie same, bo Marek wyszedł z ojcem do gabinetu, powiedziała, iż bardzo się cieszy, że jej syn znalazł u boku Ulki szczęście i że jest jej wdzięczna, iż nadaje juniorowi sens życia.
- Wybaczcie to spóźnienie, ale był straszny korek na tej drodze koło kościoła. Ruch odbywa się zamiennie jednym pasem, bo kładą nowy krawężnik
- Nic się nie stało mamo. Zdążymy – uśmiechnęła się brunetka
- Ja bardzo doceniam ten komitet powitalny na schodach, ale lepiej już jeździe. Słyszałam w radiu, że Puławska stoi, a przecież nie możecie się spóźnić – cmoknęła oboje w policzki
- W kuchni na blacie zostawiłam – zaczęła Ula
- Kochanie, ja sobie ze wszystkim dam radę. No już, już, już. Jedźcie. Czekam na was z obiadem. Tereska zrobiła zrazy i buraczki na zimno. Mam w bagażniku. A i jest twoje ulubione ciasto czekoladowe – czule pogładziła policzek swojego trzydziestotrzyletniego syna.

Korek na drodze wyjazdowej z Konstancina rzeczywiście był długi. Dobrzański nerwowo dudnił palcami prawej ręki o kierownicę. Na jego palcu błyszczała złota obrączka. Chwyciła jego dłoń i na chwilę zamknęła w swojej gładząc uspokajająco jej wnętrze kciukiem. Odpowiedział jej uśmiechem. Znów powróciły do niej wspomnienia. Oświadczyn na pomoście, na tle odbijającego się na tafli jeziora księżyca. Pięć lat temu kupił dom, do którego wprowadzili się w październiku. W majówkę, następnego roku znów zabrał ją pod Mikołajki i tam się oświadczył. Po trzech miesiącach wzięli ślub. Oboje nie chcieli dłużej czekać. Obdarzyli się wyjątkowym uczuciem, mieszkali razem, ślub był w zasadzie formalnością. Prawdę mówiąc Dobrzańskiemu nie chodziło wyłącznie o sakramentalne ‘Tak’. Chciał również zabezpieczyć Uli przyszłość, na wypadek gdyby nie mógł opiekować się nią do końca jej życia. Gdy podpisywali akt notarialny domu uparł się, by prawnicy wpisali dwóch właścicieli. Początkowo chciał dom kupić wyłącznie na nazwisko Uli, ale długo i głośno protestowała. W końcu uległ, a ona po wielodniowej namowie zgodziła się być jedynie współwłaścicielem. Nie pozwolił jej również sprzedać domu w Rysiowie. Dom sam w sobie wiele wart nie był, ale działka już tak. Doradził, iż powinna ją zatrzymać i sprzedać dopiero na wypadek czarnej godziny. Chciał również, by była współwłaścicielem jego kont i beneficjentem jego polisy na życie. Nie wszystko mógł dokonać, dopóki z prawnego punktu widzenia żyli w konkubinacie.

Dźwięk klaksonu stojącego przed nimi samochodu wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na mężczyznę, którego pokochała nad życie, skupionego teraz na prowadzeniu auta. Widziała na jego twarzy napięcie. Każdego roku, odkąd byli razem bardzo przeżywał badania kontrolne i wizyty u doktora Kołodzieja. Jednak jego strach o zdrowie i życie był spotęgowany od dwóch lat. Wtedy też, po trzech latach starań zakomunikowała mu, że jest w ciąży. Z jednej strony oszalał z radości, z drugiej jeszcze bardziej bał się o przyszłość. Tak bardzo chciał dożyć w zdrowiu ślubu swojego dziecka. Okazało się, że będzie to syn. Wiedział, że tym bardziej nie może Uli zostawić samej. Musiał żyć nie tylko dla niej, ale również dla Wiktora.

Objęci wyszli przed budynek ursynowskiego Centrum Onkologii. Widziała ulgę i spokój na twarzy swojego męża. Ona również odetchnęła. Starała się tego po sobie nie pokazywać, ale także bała się tych corocznych wizyt. Na szczęście póki co, nie działo się nic niepokojącego. Mogli skupić się na sobie, swojej rodzinie i swojej przyszłości. Mogli spać spokojnie przez najbliższe miesiące. Do kolejnej wizyty, do kolejnych badań. Bardzo doceniali te chwile sielanki przerywane raz na jakiś czas krótkim okresem niepewności. Oboje mieli nadzieję, że z taką ulgą i uczuciem spokoju już zawsze będą opuszczać przyszpitalną przychodnię. Mieli nadzieję, że ich szczęście będzie trwało bez końca. Bo tego, że miłość tak będzie trwała, byli pewni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz