B

sobota, 3 stycznia 2015

'Kto, jak nie Ty' V

- Nie chce mi się wstać – jęknęła żałośnie, przeciągając się jak kotka, w ten leniwy, niedzielny poranek. Górecki oparty o wezgłowie łóżka odłożył czytany plik kartek i uśmiechnął się do niej ciepło.
- Skoro dzieci nie ma, to możesz sobie spokojnie poleniuchować – czule musnął jej usta – Zaraz zrobię ci pyszne śniadanie – w zabawnym geście uniósł brwi – na co masz ochotę? Omlet, jajecznica, tosty hawajskie?
- Pasta jajeczna i soczek ze świeżych pomarańczy – wtuliła twarz w poduszkę
- Pani życzenie jest dla mnie rozkazem. Daj mi dwadzieścia minut. I nie wstawaj – pogroził jej palcem – zjemy w łóżku – uwielbiała jeść w łóżku. Takie śniadania spożywane w pościeli były jej wielką słabością. Przypomniały jej się czasy, gdy była żoną Marka. Nigdy nie jedli w łóżku, bo choć Dobrzański nie był przesadnym pedantem, to oznajmił jej kiedyś kategorycznym tonem, że nie będzie spał w okruchach.
- Cieszę się, że ze mną jesteś – przyznała wpatrując się w jego oczy
- Lubię być – musnął jej usta i opuścił sypialnię. Uśmiechnęła się sama do siebie. Lubiła te ich wspólne weekendy, gdy Marek zabierał dzieci do rodziców. Wylegiwali się godzinami w łóżku, by później razem gotować lub wyjść na obiad na miasto. Kino, spacer. Ten etap ‘randkowania’, jak zwykła nazywać ich weekendowe spotkania, sprawiał jej ogromną frajdę.  

- Zostaniesz dziś ze mną? – zapytała w pewne wtorkowe, słoneczne popołudnie, gdy objęci spacerowali parkowymi alejkami Konstancina. Miał dziś wolne, więc Ula zostawiła chłopców z Elwirą i wybrała się z partnerem do swojej ulubionej knajpki przy konstancińskim parku.
- Przecież są chłopcy – zauważył, lekko zaskoczony jej pytaniem. Nigdy nie zostawał na noc, gdy w domu były dzieci. Taki warunek Ula postawiała na początku ich związku, a on to zaakceptował.
- Wiem, ale nie chcę być dziś sama – odparła. Potrzebowała go. Potrzebowała, żeby był. Ostatnio była w kiepskim nastroju. Zawsze zbliżająca się jesień tak na nią działała. Miesiące od listopada do marca mogłyby dla niej nie istnieć.
- Wiesz, że muszę być jutro w Łodzi na zdjęciach – przypomniał jej. Dziś wieczorem miał wyjechać z Warszawy, by wypoczęty pojawić się na planie w południe.
- To tym lepiej, jeśli wyjdziesz rano. Nawet nie zauważą, będą jeszcze spać – widział, że bardzo jej zależy.
- Zgoda – musnął jej skroń – Z tego, co wspominałaś Leo budzi się koło siódmej. Wyjadę o szóstej, żeby przez Warszawę przemknąć jeszcze przed korkami. 
- Dziękuję – szepnęła mocniej wtulając się w niego – Wracasz w czwartek? – chciała się upewnić
- Chyba dopiero w sobotę – westchnął – Andrzej zaplanował mi jeszcze jakieś spotkanie w Domu Dziecka
- Nie lubię, gdy wyjeżdżasz na tak długo – przyznała ze smutnym wyrazem twarzy – będę tęsknić
- Wiesz, że ja też. Żeby ci wynagrodzić tę karygodną nieobecność zabieram was w sobotę za miasto. Pojedziemy do Serocka. Pogoda ma być ładna. Chłopaki będą mieć frajdę. Hmm? – kiwnęła potakująco głową
- Z jednej strony życzę ci byś dostał tę rolę, ale z drugiej – zawahała się przez chwilę. Wiedziała, że rola w tym filmie jest dla niego bardzo ważna – nie wiem, czy sobie poradzę z twoją nieobecnością – szepnęła, jakby wstydząc się, tego, że z każdym dniem staje się dla niej coraz ważniejszy. Owszem, mówiła mu, że go kocha, ale nigdy nie zdobyła się na wyznanie, że nie wyobraża już sobie bez niego życia. Bała się do tego otwarcie przyznać. Bała się kolejnego zranienia. To z pewnością nie była miłość tego rodzaju, którą darzyła Marka. Nie było motyli w brzuchu, szybkiego bicia serca od pierwszego wejrzenia. Ta miłość była bardziej stateczna. Bardziej dojrzała. Ale była równie ważna
- Kochanie – zatrzymał się i stanął naprzeciw, chwytając jej twarz w dłonie – Będę tam jeździł na trzy, góra cztery dni w tygodniu. To nie jest główna rola, że musiałbym być na miejscu siedem dni w tygodniu. Szybko zleci te kilkanaście tygodni. Zresztą dobrze wiesz, że bywają takie momenty, że nie widzimy się przez kolejne kilka dni
- Wiem – przyznała szybko – Ale wiem, że jesteś niedaleko, że mogę do ciebie zadzwonić, a gdy będę cię potrzebować, ty przyjedziesz w ciągu dwóch kwadransów. Z Łodzi to nie będzie możliwe
- Jeśli będziesz chciała, przyjadę – oświadczył wpatrując się w jej oczy –Z resztą, może pojedziecie ze mną. Co ty na to? Weźmiesz chłopców. Gdy będę na planie, pozwiedzacie miasto.
- Nie tym razem. Mam parę spraw do załatwienia w tym tygodniu. Wizytę u lekarza, szczepienie chłopaków, urodziny Beaty. Muszę kupić jej jakiś prezent. Ale następnym razem chętnie – nieco się rozpromieniła. Zastanawiał się, czy zacząć temat, który powracał do niego coraz częściej w ciągu ostatniego miesiąca.
- Nie zrozum mnie źle. Ja nie chcę naciskać, ani nic przyspieszać. Po prostu pytam czysto hipotetycznie – asekurował się – Czy ty chciałabyś mieć kiedyś jeszcze jedno dziecko? – zatrzymała się wpatrując się w jego oczy z lekkim zaskoczeniem. Kilka razy rozmawiali na temat swojego związku. Deklarowała mu, że nie zamierza w najbliższym czasie brać kolejnego ślubu po ostatnim zranieniu, jakie zafundował jej Marek. Przyjął do wiadomości. Ale dziecko? Przecież nawet nie mieszkali razem. Chłopcy traktowali go, jak wujka. Wujka, który przytula mamę, który nie stanowi dla nich konkurencji, który spędza z nimi dużo czasu, opiekuje się nimi, ale który z nimi nie mieszka i nie próbuje stać się ich ojcem. Czy chciałaby mieć z nim dziecko? Kochała go. Być może to właśnie on spełniłby jej marzenie o dziewczynce. Ale…. Zawsze pojawia się jakieś ale. Ale jak na wieść o jej ciąży zareaguje rodzina, przyjaciele, dzieci. Wszyscy jej najbliżsi przyklaskiwali temu związkowi. Cieszyli się, że dzięki Arturowi znów zaczęła być szczęśliwa, znów zaczęła się uśmiechać, że przestała opłakiwać swoje małżeństwo z Dobrzańskim. Ale ciąża? Czy Roch znów nie poczułby się niepewnie? Czy nie wróciłaby trauma, najpierw spowodowana Klaudią, a teraz nowym członkiem rodziny? Widział wahanie na jej twarzy. Wreszcie po dłuższej chwili się odezwała.
- Ale jak ty byś sobie to wyobrażał? Miałabym wychowywać je sama, gdy ty jeździłbyś na plan na drugi koniec Polski? Przecież chcesz robić karierę. Wyobrażasz sobie w domu małe dziecko i twój wyjazd na kręcenie spotu reklamowego w Berlinie? Przecież pojechałeś prawie na tydzień – w jej głosie dało się wyczuć nutę pretensji
- Masz rację. Kariera jest ważna, ale rodzina również. Chciałbym być ojcem – zapewnił – Zwolniłbym tempo i nie zostawił cię z tym samej. Może bym się wkręcił do jakiegoś warszawskiego teatru, żeby być na miejscu – wzruszył ramionami - Całe dnie byłbym w domu. Wychodził na kilka godzin wieczorami. Poza tym jest Elwira. Jeśli nie ona, znajdzie się inna – wpatrywała się w niego swoimi wielkimi, niebieskimi oczami - Ja nie mówię teraz, ani za miesiąc. Ale może za pół roku, za rok. Zacząłem ten temat, bo nie jestem już młodym gówniarzem, a czuję, że takie geny należy przekazać – zaśmiał się w swoim stylu. I ona uśmiechnęła się rozbawiona.
- Pomyślę o tym – odparła
- Najważniejsze, że nie mówisz nie – uśmiechnął się z satysfakcją i ciągnąc ją za rękę ruszył dalej.

Rodzice byli u znajomych na Mazurach, a on spędzał ten weekend w nich w domu razem z chłopcami. Pani Maria przygotowała im ich ulubione danie. ‘Kluchy z sosem’, jak zwykł mawiać Leon. Kończył właśnie odgrzewać przygotowane danie, gdy zmaterializował się koło jego nóg synek
- Leo chce jeść! – rzekł dobitnie. Dobrzański zaśmiał się, przypominając sobie, jak Roch był w jego wieku. Czas spędzony z chłopcami dawał mu wiele satysfakcji.
- Jeszcze chwila
- Już! – tupnął nogą
- Leo! – upomniał go nieco żartobliwym tonem, na co mały zaśmiał się radośnie - Zawołaj brata – puścił mu oczko i zaczął nakładać na głębokie talerze krótki makaron z sosem pomidorowym. Nawet nie chciał myśleć, jak wyglądałaby jadalnia i ubrania chłopców, gdyby danie było przygotowane w sposób klasyczny z makaronem spaghetti. Roch grzecznie zajął swoje miejsc i chwytając widelec czekał na swoją porcję. Leon drapał się na swoje, ale udało mu się dopiero z pomocą taty. Marek usiadł obok syna i już chciał go karmić, gdy padło stwierdzenie, które słyszał w ostatnim czasie najczęściej. ‘Ja sam!’. Poprawił synkowi śliniak ze specjalną kieszonką, w której miało zleźć się wszystko to, co spadnie ze sztućców i podał mu łyżkę. Z nieskłamaną przyjemnością obserwował poczynania blondyna, który za wszelką cenę starał się trafić łyżką do ust. Bardzo pragnął samodzielności i manifestował to na każdym kroku. Nim skończyli jeść rozdzwoniła się jego komórka. Na ekranie ujrzał imię Adamskiej. Wstał i odchodząc kilka kroków, jednak mając wciąż dzieci na oku, odebrał.
- Cześć
- Witaj kochanie. Co robisz? – zapytała
- Jemy właśnie obiad – odparł dość nieprzyjemnym tonem. Nie znosił, gdy go kontrolowała.
- To może umówimy się za dwie godziny w parku. Jest taka ładna pogoda
- Przecież wiesz, że spędzam czas z synami – podkreślił ostatnie słowo.  
- No właśnie o tym mówię. Moglibyśmy wybrać się we czwórkę. Może mogłabym ich wreszcie poznać
- Rozmawialiśmy już o tym – powiedział stanowczo.  Z Darią mieszkali razem od kilku tygodni, a ona za każdym razem, gdy jechał do rodziców do Konstancina spotkać się z chłopcami, próbowała doprowadzić do ich zapoznania. Tłumaczył, że chłopcy nie są na to gotowi, ale ona nie przyjmowała tego do wiadomości. Prawda była taka, że on nie chciał, by ją poznali. Bał się powtórki z rozrywki. Bał się kolejnego wybuchu złości ze strony Rocha albo tym razem Leona. Poza tym do związku z Adamską nie był do końca przekonany. Sam się dziwił jak to się stało, że zgodził się na jej przeprowadzkę.
- Wiem – westchnęła – Ale może jednak niezobowiązujący spacer... – zaczęła, ale nie dał jej dokończyć
- Wybacz, ale nie mogę teraz rozmawiać. Omówimy tę sprawę, jak wrócę do domu – szybko się rozłączył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz