- Nie chce mi się wstać – jęknęła
żałośnie, przeciągając się jak kotka, w ten leniwy, niedzielny poranek. Górecki
oparty o wezgłowie łóżka odłożył czytany plik kartek i uśmiechnął się do niej
ciepło.
- Skoro dzieci nie ma, to możesz
sobie spokojnie poleniuchować – czule musnął jej usta – Zaraz zrobię ci pyszne
śniadanie – w zabawnym geście uniósł brwi – na co masz ochotę? Omlet, jajecznica,
tosty hawajskie?
- Pasta jajeczna i soczek ze
świeżych pomarańczy – wtuliła twarz w poduszkę
- Pani życzenie jest dla mnie
rozkazem. Daj mi dwadzieścia minut. I nie wstawaj – pogroził jej palcem – zjemy
w łóżku – uwielbiała jeść w łóżku. Takie śniadania spożywane w pościeli były
jej wielką słabością. Przypomniały jej się czasy, gdy była żoną Marka. Nigdy
nie jedli w łóżku, bo choć Dobrzański nie był przesadnym pedantem, to oznajmił
jej kiedyś kategorycznym tonem, że nie będzie spał w okruchach.
- Cieszę się, że ze mną jesteś –
przyznała wpatrując się w jego oczy
- Lubię być – musnął jej usta i
opuścił sypialnię. Uśmiechnęła się sama do siebie. Lubiła te ich wspólne
weekendy, gdy Marek zabierał dzieci do rodziców. Wylegiwali się godzinami w
łóżku, by później razem gotować lub wyjść na obiad na miasto. Kino, spacer. Ten
etap ‘randkowania’, jak zwykła nazywać ich weekendowe spotkania, sprawiał jej
ogromną frajdę.
- Zostaniesz dziś ze mną? –
zapytała w pewne wtorkowe, słoneczne popołudnie, gdy objęci spacerowali
parkowymi alejkami Konstancina. Miał dziś wolne, więc Ula zostawiła chłopców z
Elwirą i wybrała się z partnerem do swojej ulubionej knajpki przy konstancińskim
parku.
- Przecież są chłopcy – zauważył,
lekko zaskoczony jej pytaniem. Nigdy nie zostawał na noc, gdy w domu były
dzieci. Taki warunek Ula postawiała na początku ich związku, a on to
zaakceptował.
- Wiem, ale nie chcę być dziś
sama – odparła. Potrzebowała go. Potrzebowała, żeby był. Ostatnio była w
kiepskim nastroju. Zawsze zbliżająca się jesień tak na nią działała. Miesiące
od listopada do marca mogłyby dla niej nie istnieć.
- Wiesz, że muszę być jutro w
Łodzi na zdjęciach – przypomniał jej. Dziś wieczorem miał wyjechać z Warszawy,
by wypoczęty pojawić się na planie w południe.
- To tym lepiej, jeśli wyjdziesz
rano. Nawet nie zauważą, będą jeszcze spać – widział, że bardzo jej zależy.
- Zgoda – musnął jej skroń – Z
tego, co wspominałaś Leo budzi się koło siódmej. Wyjadę o szóstej, żeby przez
Warszawę przemknąć jeszcze przed korkami.
- Dziękuję – szepnęła mocniej
wtulając się w niego – Wracasz w czwartek? – chciała się upewnić
- Chyba dopiero w sobotę –
westchnął – Andrzej zaplanował mi jeszcze jakieś spotkanie w Domu Dziecka
- Nie lubię, gdy wyjeżdżasz na
tak długo – przyznała ze smutnym wyrazem twarzy – będę tęsknić
- Wiesz, że ja też. Żeby ci wynagrodzić
tę karygodną nieobecność zabieram was w sobotę za miasto. Pojedziemy do
Serocka. Pogoda ma być ładna. Chłopaki będą mieć frajdę. Hmm? – kiwnęła potakująco
głową
- Z jednej strony życzę ci byś
dostał tę rolę, ale z drugiej – zawahała się przez chwilę. Wiedziała, że rola w
tym filmie jest dla niego bardzo ważna – nie wiem, czy sobie poradzę z twoją
nieobecnością – szepnęła, jakby wstydząc się, tego, że z każdym dniem staje się
dla niej coraz ważniejszy. Owszem, mówiła mu, że go kocha, ale nigdy nie
zdobyła się na wyznanie, że nie wyobraża już sobie bez niego życia. Bała się do
tego otwarcie przyznać. Bała się kolejnego zranienia. To z pewnością nie była
miłość tego rodzaju, którą darzyła Marka. Nie było motyli w brzuchu, szybkiego
bicia serca od pierwszego wejrzenia. Ta miłość była bardziej stateczna.
Bardziej dojrzała. Ale była równie ważna
- Kochanie – zatrzymał się i
stanął naprzeciw, chwytając jej twarz w dłonie – Będę tam jeździł na trzy, góra
cztery dni w tygodniu. To nie jest główna rola, że musiałbym być na miejscu
siedem dni w tygodniu. Szybko zleci te kilkanaście tygodni. Zresztą dobrze
wiesz, że bywają takie momenty, że nie widzimy się przez kolejne kilka dni
- Wiem – przyznała szybko – Ale wiem,
że jesteś niedaleko, że mogę do ciebie zadzwonić, a gdy będę cię potrzebować,
ty przyjedziesz w ciągu dwóch kwadransów. Z Łodzi to nie będzie możliwe
- Jeśli będziesz chciała,
przyjadę – oświadczył wpatrując się w jej oczy –Z resztą, może pojedziecie ze
mną. Co ty na to? Weźmiesz chłopców. Gdy będę na planie, pozwiedzacie miasto.
- Nie tym razem. Mam parę spraw
do załatwienia w tym tygodniu. Wizytę u lekarza, szczepienie chłopaków, urodziny
Beaty. Muszę kupić jej jakiś prezent. Ale następnym razem chętnie – nieco się
rozpromieniła. Zastanawiał się, czy zacząć temat, który powracał do niego coraz
częściej w ciągu ostatniego miesiąca.
- Nie zrozum mnie źle. Ja nie
chcę naciskać, ani nic przyspieszać. Po prostu pytam czysto hipotetycznie –
asekurował się – Czy ty chciałabyś mieć kiedyś jeszcze jedno dziecko? –
zatrzymała się wpatrując się w jego oczy z lekkim zaskoczeniem. Kilka razy
rozmawiali na temat swojego związku. Deklarowała mu, że nie zamierza w
najbliższym czasie brać kolejnego ślubu po ostatnim zranieniu, jakie zafundował
jej Marek. Przyjął do wiadomości. Ale dziecko? Przecież nawet nie mieszkali
razem. Chłopcy traktowali go, jak wujka. Wujka, który przytula mamę, który nie
stanowi dla nich konkurencji, który spędza z nimi dużo czasu, opiekuje się
nimi, ale który z nimi nie mieszka i nie próbuje stać się ich ojcem. Czy
chciałaby mieć z nim dziecko? Kochała go. Być może to właśnie on spełniłby jej
marzenie o dziewczynce. Ale…. Zawsze pojawia się jakieś ale. Ale jak na wieść o
jej ciąży zareaguje rodzina, przyjaciele, dzieci. Wszyscy jej najbliżsi przyklaskiwali
temu związkowi. Cieszyli się, że dzięki Arturowi znów zaczęła być szczęśliwa,
znów zaczęła się uśmiechać, że przestała opłakiwać swoje małżeństwo z
Dobrzańskim. Ale ciąża? Czy Roch znów nie poczułby się niepewnie? Czy nie
wróciłaby trauma, najpierw spowodowana Klaudią, a teraz nowym członkiem
rodziny? Widział wahanie na jej twarzy. Wreszcie po dłuższej chwili się
odezwała.
- Ale jak ty byś sobie to
wyobrażał? Miałabym wychowywać je sama, gdy ty jeździłbyś na plan na drugi
koniec Polski? Przecież chcesz robić karierę. Wyobrażasz sobie w domu małe
dziecko i twój wyjazd na kręcenie spotu reklamowego w Berlinie? Przecież
pojechałeś prawie na tydzień – w jej głosie dało się wyczuć nutę pretensji
- Masz rację. Kariera jest ważna,
ale rodzina również. Chciałbym być ojcem – zapewnił – Zwolniłbym tempo i nie
zostawił cię z tym samej. Może bym się wkręcił do jakiegoś warszawskiego
teatru, żeby być na miejscu – wzruszył ramionami - Całe dnie byłbym w domu.
Wychodził na kilka godzin wieczorami. Poza tym jest Elwira. Jeśli nie ona,
znajdzie się inna – wpatrywała się w niego swoimi wielkimi, niebieskimi oczami
- Ja nie mówię teraz, ani za miesiąc. Ale może za pół roku, za rok. Zacząłem
ten temat, bo nie jestem już młodym gówniarzem, a czuję, że takie geny należy
przekazać – zaśmiał się w swoim stylu. I ona uśmiechnęła się rozbawiona.
- Pomyślę o tym – odparła
- Najważniejsze, że nie mówisz
nie – uśmiechnął się z satysfakcją i ciągnąc ją za rękę ruszył dalej.
Rodzice byli u znajomych na Mazurach,
a on spędzał ten weekend w nich w domu razem z chłopcami. Pani Maria
przygotowała im ich ulubione danie. ‘Kluchy z sosem’, jak zwykł mawiać Leon.
Kończył właśnie odgrzewać przygotowane danie, gdy zmaterializował się koło jego
nóg synek
- Leo chce jeść! – rzekł dobitnie.
Dobrzański zaśmiał się, przypominając sobie, jak Roch był w jego wieku. Czas
spędzony z chłopcami dawał mu wiele satysfakcji.
- Jeszcze chwila
- Już! – tupnął nogą
-
Leo! – upomniał go nieco
żartobliwym tonem, na co mały zaśmiał się radośnie - Zawołaj brata –
puścił mu
oczko i zaczął nakładać na głębokie talerze krótki makaron z sosem
pomidorowym.
Nawet nie chciał myśleć, jak wyglądałaby jadalnia i ubrania chłopców,
gdyby
danie było przygotowane w sposób klasyczny z makaronem spaghetti. Roch
grzecznie zajął swoje miejsc i chwytając widelec czekał na swoją porcję.
Leon
drapał się na swoje, ale udało mu się dopiero z pomocą taty. Marek
usiadł obok
syna i już chciał go karmić, gdy padło stwierdzenie, które słyszał w
ostatnim
czasie najczęściej. ‘Ja sam!’. Poprawił synkowi śliniak ze specjalną
kieszonką,
w której miało zleźć się wszystko to, co spadnie ze sztućców i podał mu
łyżkę.
Z nieskłamaną przyjemnością obserwował poczynania blondyna, który za
wszelką cenę starał się
trafić łyżką do ust. Bardzo pragnął samodzielności i manifestował to na
każdym kroku. Nim skończyli jeść rozdzwoniła się jego komórka. Na
ekranie
ujrzał imię Adamskiej. Wstał i odchodząc kilka kroków, jednak mając
wciąż
dzieci na oku, odebrał.
- Cześć
- Witaj kochanie. Co robisz? –
zapytała
- Jemy właśnie obiad – odparł
dość nieprzyjemnym tonem. Nie znosił, gdy go kontrolowała.
- To może umówimy się za dwie
godziny w parku. Jest taka ładna pogoda
- Przecież wiesz, że spędzam czas
z synami – podkreślił ostatnie słowo.
- No właśnie o tym mówię.
Moglibyśmy wybrać się we czwórkę. Może mogłabym ich wreszcie poznać
- Rozmawialiśmy już o tym –
powiedział stanowczo. Z Darią mieszkali
razem od kilku tygodni, a ona za każdym razem, gdy jechał do rodziców do
Konstancina spotkać się z chłopcami, próbowała doprowadzić do ich zapoznania.
Tłumaczył, że chłopcy nie są na to gotowi, ale ona nie przyjmowała tego do
wiadomości. Prawda była taka, że on nie chciał, by ją poznali. Bał się powtórki
z rozrywki. Bał się kolejnego wybuchu złości ze strony Rocha albo tym razem
Leona. Poza tym do związku z Adamską nie był do końca przekonany. Sam się
dziwił jak to się stało, że zgodził się na jej przeprowadzkę.
- Wiem – westchnęła – Ale może
jednak niezobowiązujący spacer... – zaczęła, ale nie dał jej dokończyć
- Wybacz, ale nie mogę teraz
rozmawiać. Omówimy tę sprawę, jak wrócę do domu – szybko się rozłączył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz