- Cześć – lekko niepewnym krokiem
wszedł do sali numer siedem, z ulgą stwierdzając, że w środku nie ma Góreckiego
- Cześć. Jak chłopcy? – zapytała
podkładając sobie rękę pod głowę. Szpitalne łóżko nie należało do
najwygodniejszych, ale nie narzekała. Ważne, by jak najszybciej opuściła ten
budynek zdrowa.
- Dobrze – przyznał, siadając na
drewnianym krześle tuż obok jej szafki nocnej. Sala była trzyosobowa, ale w
chwili obecnej była jedyną lokatorką – Póki co nie mogą się nacieszyć
obecnością taty – uśmiechnął się pod nosem przypominając sobie, jak Leo przez
cały wczorajszy dzień nie odstępował go na krok - za tobą zaczną tęsknić za dwa
dni – puścił jej oczko – ale będziemy się starali dać radę. Zostawiłem ich
teraz z Elwirą. Miała iść z nimi na plac zabaw. Już coś wiadomo? – zapytał, a w
jego głosie można było się doszukać przejęcia i troski
- Profesor podejrzewa drugi
stopień – westchnęła – na szczęście ten mniej groźny. Stu procentową pewność
będzie miał prawdopodobnie pojutrze. Na razie rozszerzyli diagnostykę.
Powtarzają stare badania, robią nowe. Muszą mieć komplet dokumentacji zanim
zaplanują leczenie – pokiwał głową ze zrozumieniem – Jutro będę miała PET. Chcą
wiedzieć, czy nie ma przerzutów do innych organów – zdenerwowana zaczesała
grzywkę do tyłu
- Spokojnie – rzekł łagodnie –
wszystko będzie dobrze – uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. Poczuł się
dziwnie. Tak naprawdę od czasu tego cholernego bankietu, po raz pierwsze
zamienili ze sobą kilka zdań tak po prostu, normalnie, bez wyciągania
przeszłości, złośliwości, żalu – Potrzebujesz czegoś? – spojrzał na szafkę, na
której stał sok marchewkowy, dwa jabłka i batonik musli – Może trzeba ci coś
przywieźć z domu?
- Nie, dziękuję. Wszystko mam.
Zresztą jak widzisz Artur o mnie dba – sugestywnie spojrzała w kierunku jedzenia. Dobrzański lekko się skrzywił
– A właśnie, a propos Artura… Chciałby wpaść w piątek do chłopców. Obiecał im
wizytę w ZOO.
- Jasne – bąknął. ‘To ja się
miałem zajmować dziećmi. To ja miałem je zabierać do kina, ZOO i na basen. To
ja do cholery jest ich ojcem, a nie jakiś pajac, który chce uchodzić za dobrego
wujka!’ – Nie planowałem nic. Miałem im spontanicznie zorganizować coś na weekend.
- Dzięki – uśmiechnęła się –
Polubili Artura – kiwnął głową wodząc rozbieganym wzrokiem po białej ścianie –
Ale i tak to tata jest bezkonkurencyjny – spojrzał na nią z wyraźną radością.
Usłyszeli ciche pukanie. Oboje spojrzeli w stronę drzwi, w których pojawiła się
Milewska.
- Nie przeszkadzam? – wsunęła się
do środka lekko zaskoczona widokiem Dobrzańskiego
- Nie. Wejdź – zachęciła ją Ula
- Ja właśnie wychodziłem –
poderwał się z miejsca – Dzwoń gdybyś – zaczął, ale szybko weszła mu w słowo
- Wiem, dzięki – uśmiechnęła się
do niego blado
- I daj znać, gdy już coś
będziesz wiedziała. Trzymam kciuki – spojrzał na nią ciepło i rzucając krótkie
‘cześć’ w stronę byłej kadrowej opuścił szpitalną salę
- Chyba bardzo się przejął –
zaczęła Milewska siadając na krześle, które chwilę wcześniej zajmował prezes
- Stara się być pomocny -
przyznała
- Jeszcze się zaprzyjaźnicie –
rzekła serdecznym tonem. Nie było tam nawet krzty złośliwości
- Wątpię – rzuciła zamyślona –
Jeśli dwoje ludzi potrafi się przyjaźnić po rozstaniu, to znaczy, że nigdy się
nie kochali – powiedziała lekko filozoficznie – A ja go kochałam - przyznała
- On ciebie też – spojrzała jej w
oczy i szybko zmieniła temat – Artur pojechał na zdjęcia? Kiedy wraca do
Warszawy? - dociekała
- Jest w Warszawie cały czas. Ma
podjechać do mnie wieczorem.
- Nie dostał tej roli? – zdziwiła
się. Ula mówiła, że jej partner po castingu był jedynym kandydatem branym pod
uwagę
- Zrezygnował. Powiedział, że
kiedyś dostanie lepszą, a teraz musi być na miejscu, a nie krążyć między Łodzią
a Warszawą, gdy ja leżę tu – zasępiła się uciekając myślami do najczarniejszych
scenariuszy
- Ideał – wesoło zaśmiała się
Alicja
- Ideały nie istnieją – rzekła –
Ale niewiele mu brakuje – puściła przyjaciółce oczko
- Panie profesorze, jaki jest
wyrok? – zapytała siadając naprzeciwko około sześćdziesiąci letniego,
postawnego mężczyzny. Mężczyzna obrzucił ją karcącym spojrzeniem
- Pani Urszulo, ja naprawdę
przestrzegam przed podchodzeniem do sprawy w ten sposób – westchnął, ściągając
z nosa okulary – Owszem, musi się pani przygotować na trudne chwile, ciężką
walkę, ale nowotwór w dzisiejszych czasach to naprawdę nie wyrok. Guz jest
stosunkowo niewielki, ma niecałe dwa centymetry. Jest usytuowany w takim
miejscu, że możemy zastosować tak zwaną operację oszczędzającą. Wycinamy guz z
niewielkim marginesem, pierś może ulec lekkiej deformacji, ale to można później
poprawić drobną operacją plastyki. Niemniej nie ukrywam, że po zapoznaniu się z
wywiadem, rozważam kwestię mastektomii - spuściła głowę. Właśnie tego się
obawiała. Bała się, że tym zabiegiem zabiorą jej element kobiecości – Proszę się
nie martwić. Operacje rekonstrukcji są coraz bardziej popularne. Poza tym to
jeszcze nie jest przesądzone – zaczął ją uspokajać – Ja chcę pani przedstawić
możliwe scenariusze. Z wywiadu, który przeprowadzał mój asystent wynika, że
pani ciotka w wieku czterdziestu ośmiu lat zmarła na nowotwór sutka, to prawda?
– kiwnęła potakująco – No właśnie. Stąd u pani większe ryzyko. Oprócz guza w
piersi znajduje się jeszcze kilka torbieli, które nie muszą, ale w przyszłości
mogą zmienić swoją postać. Tak, jak powtarzam decyzja jeszcze nie zapadła. Będę
pani przypadek w poniedziałek konsultował z dwoma moimi kolegami. Chcę jednak
poznać pani zdanie. Czy jest pani w stanie zgodzić się na mastektomię w celu
uniknięcia ewentualnych kłopotów w przyszłości? – spojrzała na lekarza zaszklonymi
oczami
- Mam dwóch małych synów – ta odpowiedź
była jednoznaczna
- Rozumiem. Dobrze – rzucił okiem
na leżącą przed nim dokumentację – Mam jeszcze jedną niezbyt pocieszającą
informację. Co prawda przerzutów do innych organów nie znaleźliśmy na
szczęście, jednak jeden z pachowych węzłów chłonnych jest zajęty. Stąd
przypisanie pani drugiego stopnia nowotworu. Będziemy go musieli usunąć, co będzie
się wiązało z chwilowym niedowładem kończyny górnej. Oczywiście ręka wróci do
pełnej sprawności, aczkolwiek muszę uprzedzić, że proces rehabilitacji jest
dość długi. Rokowania są pomyślne, jednak nie ukrywam, że ta zmiana była do
wychwycenia wcześniej. Pani co prawda regularnie się badała, ale niestety
jakość niektórego sprzętu woła o pomstę do nieba. Najgorzej jest w małych,
prywatnych gabinetach, nad czym ubolewam. Moi koledzy odkupując za grosze
sprzęt, który szpital wymienia i próbują nim badać swoich pacjentów – rozłożył się
na krześle i chrząknął zniesmaczony - o
ile w dużych prywatnych klinikach jest bardzo dobrze, to małe praktyki… -
westchnął - Kiedyś trafiła do mnie pacjentka, której przez, jak sądzę, rok nikt nie wykrył guza. Gdy trafiła na mój stół
miał prawie sześć centymetrów – machnął ręką – No ale nie ważne. U pani jest
zdecydowanie lepiej i przy rozsądnym leczeniu czeka panią długie życie w dobrym
zdrowiu. Jutro dostanie pani wypis. Nie ma sensu, by czekała pani na zabieg na oddziale.
Rodzina się pewnie stęskniła. Stawi się pani we wtorek rano na czczo. . W środę
przeprowadzimy zabieg, zgoda?
- Zgoda – starała się uśmiechnąć,
ale na twarzy pojawiło się coś na kształt grymasu
- Głowa do góry pani Urszulo
Gdy tylko wyszła z gabinetu zadzwoniła
do Milewskiej z prośbą, by nieco uspokoiła Cieplaka. Wiedziała, że ojciec
bardzo przeżywa jej chorobę. Później wybrała numer Góreckiego informując go, że
jutro ją wypiszą. Zaproponował by te kilka dni spędziła u niego. Zgodnie
stwierdzili, że lepiej nie robić dzieciom wody w mózgu. Miało jej nie być kilka
tygodni. Jej nagłe pojawienie się i kolejne zniknięcie mogłoby źle wpłynąć na
chłopców. Jednak telefon do Dobrzańskiego diametralnie zmienił ten pogląd.
Wyjaśniał, że o ile Roch jej nieobecność znosi świetnie, to Leo od wczoraj dopytuje
kiedy mama wróci popłakując po kątach. Postanowiła, że na te cztery dni wróci
do synów.
- Aha i będziecie sobie mieszkać
we czwórkę, jak jedna, wielka, kochająca się rodzinka? – złośliwie dopytywał Górecki,
któremu pomysł Dobrzańskiej wybitnie nie przypadł do gustu
- Artur – westchnęła – proszę cię.
Nikt nie powiedział, że Marek tam zostanie. Zresztą jego partnerka z pewnością
i tak robi mu wyrzuty, że przez nasze dzieci nie ma dla mniej czasu. Marek
będzie miał cztery dni wolnego, które będzie mógł poświęcić jej.
- I będzie tak wyprowadzał się i
wprowadzał – nerwowo krążył po jej salce
- Nie wiem, nie rozmawiałam z nim
jeszcze o tym. Poza tym ja nie wracam do domu do niego, tylko do synów. Nie
wiem, jak dalej to będzie przebiegać i ważny jest dla mnie każdy dzień. A
zwłaszcza teraz, kiedy wiem, że Leon bardzo tęskni. On jeszcze nie ma trzech
lat – tłumaczyła
- No wiem, rozumiem – usiadł obok
niej – Ale i tak mam nadzieję, że ojczulek się wyprowadzi.
Chłopcy aż piszczeli z radości,
gdy w czwartkowe popołudnie stanęła w drzwiach swojego mieszkania. Marek z
wyraźnym wzruszeniem obserwował byłą żoną tulącą do piersi płaczących synów.
- Zaniesiesz moją walizkę na
górę? – zwróciła się do stojącego w progu Góreckiego. Niechętnie ruszył w
kierunku schodów.
- Dziękuję ci, że się nimi
zająłeś – szepnęła, trzymając na rękach Leona, u którego bardzo szybko szeroki
uśmiech zastąpił łzy
- Daj spokój – rzekł lekko
oburzony jej słowami – To przecież nasi synowie – pogłaskał po głowie małego blondyna
– Przygotowałem wam na jutro sos do makaronu
- Gotujesz? – zapytała obrzucając
go zaskoczonym spojrzeniem
- Wiele się od naszego rozwodu
zmieniło – wzruszył ramionami - W lodówce jest zupa pani Marii. Nie wiem, czy
coś dziś jadłaś – zakłopotany podrapał się po głowie i spojrzał na swoją
walizkę – Będę we wtorek rano – położył jej dłoń na przedramieniu, gdy Górecki
schodził z góry – Dbaj o siebie. Cześć chłopaki – rzekł w stronę synów i
opuścił jej mieszkanie.
Ciągnąc za sobą walizkę rzucił
klucze na szafkę. W drzwiach dzielących korytarz i sypialnię pojawiła się Daria
z kieliszkiem wina. Zdziwił się, że mimo tak wczesnej pory wróciła już z pracy.
- Cześć- rzucił dość chłodnym tonem, jak na to, że nie widzieli się kilka dni.
- No proszę, kto mnie zaszczycił
swoją obecnością – oparła się o futrynę – Mam dzisiaj urodziny, imieniny, że
zasłużyłam sobie na twoją obecność? – spojrzała na niego prowokująco
- Proszę cię nie bądź cyniczna –
rzekł podskórnie wyczuwając zbliżającą się awanturę – Dobrze wiesz, że synowie
mnie potrzebowali
- A teraz już cię nie potrzebują?
– wlepiła w niego swoje zielone oczy
- Ula wróciła na kilka dni –
wyjaśnił ściągając trampki
- Oooo – udała zasmucenie – I odesłała
cię z kwitkiem. Jesteś jak piesek na każde jej skinienie – upiła łyk brunatnego
trunku. Głośno wypuścił powietrze. Miał po dziurki w nosie tej dyskusji i nie
tylko jej.
- Tłumaczyłem ci, że Ula jest
chora. To chyba naturalne… Każdy facet zajmuje się swoimi dziećmi, gdy jego
żona kładzie się do szpitala
- Była żona – poprawiła go z
wyraźnym przekąsem – Taaa. I byłeś przez te cztery dni zajęty tak bardzo
chłopcami, że nie mogłeś do mnie zadzwonić na pięć minut, ani wysłać sms’a?
- Daj spokój – rzekł lekceważąco
i ruszył w kierunku kuchni
- To na ile łaskawie do mnie
wróciłeś? – ruszyła za nim
- We wtorek wracam do Piaseczna –
zajęty szukaniem szklanki do szkockiej nawet na nią nie spojrzał
- Świetnie – prychnęła – Czy nie
uważasz, że to naprawdę dziwne, że ona jest w szpitalu, a ty mieszkasz u niej?
W normalnym przypadku powinieneś zabrać synów do siebie, a nie rujnować swoje
życie, swój związek i spełniać jej widzimisię
- Ale to nie jest normalna
sytuacja – spojrzał na nią wyraźnie poirytowany
- Na ile tym razem znikniesz? Na
pięć dni, tydzień, dwa?
- Na tyle, na ile będzie potrzeba
- syknął
- Czy tobie choć trochę na mnie
zależy? – spojrzała na jego twarz. Spuścił wzrok i uparcie milczał. Postanowił nie
zapewniać jej gorliwie o miłości, bo po raz kolejny minąłby się z prawdą. Nie
chciał już tak żyć. ‘Może to i lepiej’ przemknęło mu przez głowę. Od samego
początku wiedział, że to nie to
- Nic ci nie obiecywałem –
odezwał się i wreszcie spojrzał na nią. Miała łzy w oczach.
- No jasne – ledwo hamowała płacz
i odstawiając kieliszek na blat ruszyła w kierunku wyjścia – Pozwolisz, że
rzeczy zabiorę jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz