B

sobota, 31 stycznia 2015

'Kto, jak nie Ty' IX

- Chłopcy bardzo tęsknią – przyznał, opierając się o parapet w jej jednoosobowej sali. Nic nie odpowiedziała. Jej oczy się zaszkliły. I ona bardzo tęskniła. Tak bardzo chciała ich do siebie przytulić, posłuchać ich przekomarzania się i obserwować, jak jej syn domaga się samodzielności – Roch się trzyma, ale jeszcze dwa, trzy dni i u Leo zacznie się histeria. Już teraz jest ciężko go uspokoić po każdej waszej rozmowie. Oni nie wytrzymają jeszcze tygodnia, dwóch, a tyle z pewnością tu zostaniesz – spojrzała na niego z bólem – Mam pewną propozycję – westchnął i usiadł na skraju jej łóżka, tuż koło jej stóp – Ja wiem, że nie chciałaś, by kręcili się po szpitalu, by oglądali cię w tej scenerii… Tak w ogóle, to – zawahał się – o ile się oczywiście zgodzisz, chcę żeby zmienili choć na chwilę otoczenie. Zajmą się czymś nowym w innym otoczeniu i będzie im łatwiej… Zarezerwowałem na trzy dni pokój w hotelu w Serocku. Basen, zjeżdżalnie, plac zabaw. Chciałbym ich wtedy tu przywieźć – zmarszczyła brwi przyglądając mu się uważnie. Czyżby na jej twarzy dostrzegł cień uśmiechu? – Rozmawiałem z profesorem. W czasie radioterapii nie musisz unikać kontaktu z małymi dziećmi, to nic szkodliwego. Jest piękna pogoda, umówilibyśmy się w ogrodzie szpitala – z nutą podekscytowania prezentował jej swoją wizję – Wytłumaczyłbym im, że jesteś tutaj żeby odpocząć i nabrać sił.. takie a’la sanatorium. Są jeszcze mali, nie będą dociekać. Co o tym myślisz? – spojrzał na nią wyczekująco
- Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Dziękuję ci, że o tym pomyślałeś. Rzeczywiście nie powinni siedzieć w domu i z nosami przy szybie czekać na mój powrót, a propozycja naszego spotkania – starła spływającą po policzku łzę – o niczym innym nie marzę..chcę ich po prostu przytulić.
- No to świetnie – był z siebie dumny i nawet nie próbował tego kryć – zaraz potwierdzę rezerwację. Jutro przyjedziemy koło obiadu do hotelu, a w środę do ciebie
- Nie mogę się już doczekać – uśmiechnęła się szeroko
- Źle spałaś? – zapytał z troską. Odkąd tylko wszedł zobaczył, że jest wyjątkowo blada, ma podkrążone oczy
- Trochę tak. Ręka mi dokucza – skrzywiła się poprawiając się na łóżku – Dobrze, że prawa jest sprawna. Przynajmniej mogę się sama ubrać – posłała mu blady uśmiech
- To minie. Musisz tylko dużo ćwiczyć
- Wiem

Siedząc na ławce, pośród zieleni czekała na swoich chłopaków. Od rana była podekscytowana. Wreszcie ujrzała Marka, który prowadził Leona za rękę i opowiadał coś Rochowi. Chłopcy ją dostrzegli i już się wyrywali w jej stronę, ale zauważyła, że Marek ich zatrzymuje. Obejmując obu w pasie kucnął i przez chwilę coś im tłumaczył. Wreszcie ich puścił i z uśmiechem obserwował jak podbiegają do matki. Nie kryła łez, gdy stanęli przed nią.
- Mamusia, mamusia – krzyczeli na przemian. Leon przylgnął do jej nóg uradowany. Roch stanął z boku, jakby bojąc się zbliżyć
- Chodź tu do mnie – wyciągnęła w jego kierunku prawą rękę
- Mogę? – uśmiechnął się szeroko i wtulił się w jej brzuch – Tatuś nam mówił, że bardzo cię boli lewa rączka i musimy uważać, żeby nie sprawić ci bólu – rzekł
- Tata mówił prawdę. Boli mnie ręka, ale to nie oznacza, że mam was nie przytulić. Bardzo za wami tęskniłam – wycałowała policzki obu. W przypływie radości cmoknęła również policzek Dobrzańskiego, który wolnym krokiem do nich dołączył – Dziękuję ci, że ich przywiozłeś – szepnęła, obejmując prawą ręką jego kark. Uśmiechnął się do niej szczęśliwy. Usiadła na ławce, przygarniając do siebie Rocha. Marek posadził jej Leona na kolanach i usiadł obok przysłuchując się rozmowie Uli z chłopcami. Prawdę mówiąc, to nie była rozmowa. To był monolog Rocha. Buzia mu się nie zamykała. O tak wielu sprawach chciał opowiedzieć mamie, a ona każde jego słowo chłonęła, jak gąbka. Opowiadał, jak kąpali się wczoraj w basenie, jak palili z tatą ognisko, jak w ubiegłym tygodniu dziadek Krzyś zabrał ich do cyrku i jak pływali rano z tatą łódką.
- Łódką? – dopytywała nie kryjąc zaniepokojenia. Nie podobał jej się ten pomysł. Obrzuciła Dobrzańskiego gniewnym spojrzeniem.
- Pływaliśmy tylko przy brzegu. Z samego rana nie było jeszcze na Zalewie motorówek – tłumaczył się prezes – A chłopcy mieli kapoki
- Co nie zmienia faktu, że to był ostatni raz – rzekła do niego tonem nieznoszącym sprzeciwu – są jeszcze za mali
- Ja nie jestem mały – wtrącił się Roch
- Ja też! – zawtórował mu Leon
- Jesteśmy już mężczyznami! – z dumą rzekł starszy. Oboje z trudem hamowali śmiech.
- Taaak? A wiecie, że prawdziwy mężczyzna chcąc pokazać kobiecie, że jest dla niego ważna, daje jej kwiaty? A mama przecież jest najważniejsza, prawda? – spojrzał na synów, którzy zgodnie pokiwali głowami – Patrzcie ile ich tam rośnie – wskazał na rosnące na trawniku rumianki – Nazbierajcie mamie - chłopcy z zapałem ruszyli do zrywania białych kwiatków z żółtym środkiem – Uważałem na nich – odezwał się po chwili ciszy, gdy oboje zapatrzeni byli w poczynania swoich dzieci
- Wiem, przepraszam. Jestem ostatnio strasznie rozedrgana i niepotrzebnie panikuję. Wszystko widzę w czarnych barwach – zagryzła wargę przypominając sobie jedną z rozmów z psychologiem
- To zrozumiałe, ale możesz być spokojna. Bardzo na nich uważam. Są wszystkim, co mi zostało – w jego głosie pobrzmiewała gorycz. Zerknęła na niego kątem oka i wtedy rozdzwoniła się jego komórka – Przepraszam, to Sebastian. Muszę odebrać – rzucił i odszedł kilka kroków w bok – No cześć stary, co tam? Jaka umowa? – usłyszała jeszcze, nim całkowicie skupiła się na poczynaniach swoich synów, którzy z wielką precyzją tworzyli swoje bukieciki.  Gdy prezes kończył rozmawiać z Olszańskim chłopcy przybiegli wręczając jej rumiankowe bukieciki
- Dziękuję, jakie piękne – wycałowała ich policzki – cudownie pachną
- Mamusiu, a kiedy psyjedziesz do domu? – Leon wlepił w nią swoje błękitne spojrzenie
- Już niedługo – pogłaskała go po głowie – Za czternaście dni
- A ile to? – zapytał marszcząc nosek
- Poprosicie tatę, to kupi wam po czternaście jabłek. Będziecie jeść jedno dziennie. Jak zjecie wszystkie, to wtedy przyjadę do domu
- Huurrraa – zaczęli biegać wokół ławki
- Z co to za euforia? – zapytał zdziwiony brunet
- Mama wróci za czternaście jabłek – wyjaśnił Roch
- Co? – obrzucił synów, a później byłą żonę pytającym spojrzeniem
- Wracam do domu za dwa tygodnie dni. Leo nie bardzo łapie ile to czasu, więc powiedziałam, że kupisz im po czternaście jabłek. Jak zjedzą wszystkie, to wtedy wrócę – zmarszczył brwi i niespokojnie zaczął się kręcić na ławce
- Chłopcy, zobaczcie, tam pod drzewem biega wiewiórka. Idźcie do niej – gdy tylko bracia oddalili się usiadł obserwując uważnie Ulę – Dwa tygodnie? Kiedy będziesz operowana?  – dociekał
- Kończę radioterapię i po kilku dniach będzie można przeprowadzić zabieg. Skóra po lewej stronie jest w całkiem dobrym stanie. Rozmawiałam z profesorem i zgodnie stwierdziliśmy, że nie ma co rozdzielać obu zabiegów. Kolejne narkozy, leki przeciwbólowe, cierpienie… Lepiej wszystko zrobić za jednym zamachem. Mają mnie operować w przyszły piątek. O ile nie będzie komplikacji po czterech, pięciu dobach wypiszą mnie do domu. Nie ma na co czekać. Ja nie mam siły już tutaj tkwić – spuściła głowę – Poza tym im szybciej stąd wyjdę i wrócę do domu, tym szybciej ty wrócisz do normalnego życia. Nie możesz całej firmy zostawić na głowie Sebastiana – nawet na niego nie spojrzała. Wodziła wzrokiem za ganiającymi się synami
- O firmę nie muszę się martwić. Sebę wspiera ojciec, więc jest dobrze.
- To rodzice jeszcze nie wyjechali? – zdziwiła się
- Nie. Przełożyli wyjazd – nie chcąc się wdawać w szczegóły podniósł się z ławki i podał jej rękę – Chodź, przejdziemy się. Chłopaki – zawołał synów – Idziemy na krótki spacer – Roch przytulił się do matczynego boku, a Leon wylądował u ojca na barana. Spacerowali po ogrodach szpitala wesoło gawędząc.

W niedzielne południe rozdzwoniła się jego komórka.
- Cześć Ula – rzekł radośnie
- Cześć – bąknęła – Czy Artur był może wczoraj u chłopców?
- A miał być? – skrzywił się na wspomnienie Góreckiego
- Tak mi się wydaje, chyba że coś pokręciłam… - zamilkła na chwilę – Rozmawialiśmy we wtorek. Jechał do Gdyni na trzy dni, na zdjęcia do jakiegoś teledysku. Miał w sobotę koło południa przyjechać do chłopców, zabrać ich do parku czy na lody – ciągnęła wyraźnie zmartwiona – A wieczorem miał przyjechać do mnie. Nie rozmawialiśmy od tego czasu. W środę rano wysłał mi tylko sms’a, że będziemy musieli porozmawiać, że ma niespodziankę. Przez pierwsze dwa dni wiedziałam, że będzie zajęty. Ale od piątku nie mogę się z nim skontaktować. Nie dobiera telefonów, nie oddzwania. Mam złe przeczucia – przyznała, trochę się sobie dziwiąc, że potrafi o niepokoju względem nowego partnera opowiadać byłemu mężowi
- Może coś go zatrzymało i nie mógł wrócić, a telefon zgubił, albo mu ukradli – wzruszył ramionami. Jego wersja była mało wiarygodna, ale starał się ją nieco pocieszyć. Bardzo mu się nie podobało zachowanie Góreckiego – nie martw się. Pewnie jeszcze dziś się odezwie. Przepraszam cię, ale muszę pomóc chłopakom założyć buty. Jedziemy na obiad do rodziców.
- Jasne
- Porozmawiamy wieczorem, jak będziesz dzwonić do chłopców. Trzymaj się
Niespełna półtorej godziny później sam do niej zadzwonił. Była zaskoczona jego pytaniem
- Nie odzywał się? – dopytywał dziwnym tonem
- Nie
- Wiesz co – chrząknął – Pomyślałem sobie, że jeśli masz się teraz zamartwiać, bo ja mogę na przykład podjechać do niego do domu. Zapytam sąsiadów, czy w ogóle wrócił z tego Trójmiasta, może go widzieli, albo siedzi w domu chory. Daj mi jego adres – to nie była prośba. Zabrzmiało to w kategoriach nieznoszącego sprzeciwu polecenia
- Ale… - chciała kontynuować, ale przerwał jej
- Po prostu nie powinnaś się teraz denerwować, to może być nieporozumienie i zwykły zbieg okoliczności, że się nie odzywa. Zostawię chłopaków u rodziców i do niego podjadę. Daj mi ten adres – miała wrażenie, że jej były mąż coś przed nią ukrywa. Zachowywał się delikatnie mówiąc zaskakująco. Nigdy nie pałał specjalną sympatią do Góreckiego. Mało tego, ewidentnie się nie znosili, a teraz miał w przypływie troski sprawdzać, czy Artur nie leży w domu z grypą? W środku lata?
- Modzelewskiego piętnaście, mieszkania siedem.
- Zadzwonię wieczorem – nie czekając na reakcję z jej strony rozłączył się

Wszedł do nowoczesnego apartamentowca dzięki uprzejmości starszej pani, która wyprowadzała wózek z wnuczkiem na spacer. Wjechał na trzecie piętro i zadzwonił. Po chwili w drzwiach pojawił się zaskoczony Górecki. Marek nie czekają na zaproszenie wszedł do środka wymijając go.  
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – posłał mu złośliwy uśmiech i rozejrzał się po mieszkaniu – Pozwolisz, że usiądę – wskazał na sofę i z zainteresowaniem spojrzał na puste, stojące na stoliku butelki po alkoholu. Obrócił w dłoniach jedną z nich i przyznał z uznaniem – Świetny rocznik
- A czemu zawdzięczam twoją wizytę? – zapytał zirytowany zachowaniem prezesa. Wyglądał na dość zmarnowanego. Jednodniowy zarost, niewyspane oczy.  
- Po prostu się o ciebie bardzo martwię. Nienajlepiej wyglądasz – udał zasmucenie – A tak poważnie – chrząknął – czemu nie raczysz odebrać ani jednego z telefonów od Uli? Dlaczego milczysz i dlaczego ją oszukujesz? Podobno miałeś być w Gdyni, podobno miałeś wczoraj odwiedzić moich synów – celowo zaakcentował przedostatni wyraz – podobno miałeś wczoraj odwiedzić również ją w Wieliszewie. Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, że ona siedzi tam przerażona, że tobie coś się stało?
- No jak będzie bardzo zmartwiona, to z pewnością umiejętnie ją pocieszysz – odparł złośliwie
- O co ci chodzi, co? – rozparł się na kanapie
- O to, że ponownie wczułeś się w rolę przykładnego tatusia i mężusia - to zdanie aż ociekało kpiną
- To nie ja tutaj jestem aktorem, żeby się wczuwać w role – odgryzł się
- Tworzycie piękną rodzinkę, a dla mnie powoli zaczyna brakować miejsca. Nie zmierzam się pchać tam, gdzie mnie nie chcą – prychnął – Nie zamierzam całe życie z tobą rywalizować. Doskonale wiesz, że masz nade mną przewagę. Macie dzieci - podkreślił - Zawsze będziesz obecny w naszym życiu i coraz mocniej zaczyna mi to przeszkadzać
- Taaa? – spojrzał na szatyna lekceważąco
- Przyjechałem w środę do Ulki. Chciałem z nią porozmawiać… Akurat spacerowaliście po ogrodzie. Doprawdy wzruszający obrazek – syknął
- Zamierzasz się do niej odezwać? – zmarszczył brwi
- Może – burknął wściekły. Ta wizyta doprowadzała go do szału.
- A o czym chciałeś z nią rozmawiać w środę? – zaciekawił się
- Nie twój interes
- Może o tym? – wyjął z tylnej kieszeni jeansów złożoną na pół, kolorową gazetę, którą w drodze do rodziców kupił na stacji benzynowej. Gdy płacił za paliwo jego uwagę przykuł nagłówek plotkarskiego brukowca ‘Artur Górecki – od reklamy, przez serial, aż do Hollywood’.
- Nie twój interes – powtórzył wściekły
- Obawiam się, że chyba jednak mój, dopóki krzywdzisz kobietę, na której mi zależy. Zamierzasz ją karać, że zajmuję się naszymi dziećmi, że jestem częściej obecny w jej życiu i po prostu wyjechać bez słowa wyjaśniania? – wlepił w niego wściekłe spojrzenie
- Może tak jest łatwiej – zerwał się z miejsca i podszedł do barku nalewając sobie kolejnego drinka
- Na pewno dla ciebie. Zostawiasz chorą kobietę, którą podobno bardzo kochasz, z którą jeszcze do niedawna chciałeś mieć dzieci
- Ale nie będę miał – wtrącił gorzko przypominając sobie swoją rozmowę z Dobrzańską. Jasno dała mu do zrozumienia, że nie zdecyduje się na kolejne dziecko przez najbliższe kilka lat. A później będzie już po czterdziestce, kiedy ryzyko upośledzenia płodu rośnie gwałtownie. Otwarcie powiedziała mu, że ona nie urodzi mu dziecka. Wówczas twierdził, że to nie jest najważniejsze, że ją kocha i że jej zdrowie jest priorytetem. Ale później uświadomił sobie, że nigdy nie będzie dla niej kimś równie ważnym, co Marek, bo nie będą nierozerwalnie związani dzieckiem - A to dla mnie ogromna szansa, która z pewnością się nie powtórzy. Inni na moim miejscu daliby się za nią pokroić! 
- Aha, świetnie! – również wstał – Jesteś ostatnim sukinsynem, który myśli wyłącznie o czubku własnego nosa!
- Patrzcie, święty się znalazł – zaśmiał się z kpiną – To nie ja bzyknąłem kochankę na oczach żony!
- Mnie do świętości daleko, ale nigdy nie zostawiłbym bez słowa wyjaśniania kobiety, z którą sypiałem przez ostatni rok, której deklarowałem wielką miłość – stanął z nim twarzą w twarz. Dzieliły ich raptem dwa kroki - Chorej kobiety, która walczy o życie i zdrowie. Rozmowa to takie minimum przyzwoitości. Ona cię kocha i nie zasługuje na takie traktowanie. Więc zanim zaczniesz podbijać Amerykę, bądź łaskaw pojawić się u niej w szpitalu – podszedł bliżej i chwycił go za koszulę – A jak dalej będziesz zachowywał się jak ostatni palant i tchórz, to ci tak obiję tę piękną, hollywoodzką gębę, że cię co najwyżej do filmu o mafii zatrudnią – odepchnął go z nienawiścią, aż Górecki  trudem zachował równowagę. Zabierając ze stolika gazetę szybko opuścił mieszkanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz