- Chłopcy bardzo tęsknią –
przyznał, opierając się o parapet w jej jednoosobowej sali. Nic nie
odpowiedziała. Jej oczy się zaszkliły. I ona bardzo tęskniła. Tak bardzo chciała
ich do siebie przytulić, posłuchać ich przekomarzania się i obserwować, jak jej
syn domaga się samodzielności – Roch się trzyma, ale jeszcze dwa, trzy dni i u
Leo zacznie się histeria. Już teraz jest ciężko go uspokoić po każdej waszej
rozmowie. Oni nie wytrzymają jeszcze tygodnia, dwóch, a tyle z pewnością tu
zostaniesz – spojrzała na niego z bólem – Mam pewną propozycję – westchnął i
usiadł na skraju jej łóżka, tuż koło jej stóp – Ja wiem, że nie chciałaś, by
kręcili się po szpitalu, by oglądali cię w tej scenerii… Tak w ogóle, to –
zawahał się – o ile się oczywiście zgodzisz, chcę żeby zmienili choć na chwilę
otoczenie. Zajmą się czymś nowym w innym otoczeniu i będzie im łatwiej…
Zarezerwowałem na trzy dni pokój w hotelu w Serocku. Basen, zjeżdżalnie, plac
zabaw. Chciałbym ich wtedy tu przywieźć – zmarszczyła brwi przyglądając mu się
uważnie. Czyżby na jej twarzy dostrzegł cień uśmiechu? – Rozmawiałem z
profesorem. W czasie radioterapii nie musisz unikać kontaktu z małymi dziećmi,
to nic szkodliwego. Jest piękna pogoda, umówilibyśmy się w ogrodzie szpitala –
z nutą podekscytowania prezentował jej swoją wizję – Wytłumaczyłbym im, że
jesteś tutaj żeby odpocząć i nabrać sił.. takie a’la sanatorium. Są jeszcze
mali, nie będą dociekać. Co o tym myślisz? – spojrzał na nią wyczekująco
- Myślę, że to bardzo dobry
pomysł. Dziękuję ci, że o tym pomyślałeś. Rzeczywiście nie powinni siedzieć w
domu i z nosami przy szybie czekać na mój powrót, a propozycja naszego
spotkania – starła spływającą po policzku łzę – o niczym innym nie marzę..chcę
ich po prostu przytulić.
- No to świetnie – był z siebie
dumny i nawet nie próbował tego kryć – zaraz potwierdzę rezerwację. Jutro przyjedziemy
koło obiadu do hotelu, a w środę do ciebie
- Nie mogę się już doczekać –
uśmiechnęła się szeroko
- Źle spałaś? – zapytał z troską.
Odkąd tylko wszedł zobaczył, że jest wyjątkowo blada, ma podkrążone oczy
- Trochę tak. Ręka mi dokucza –
skrzywiła się poprawiając się na łóżku – Dobrze, że prawa jest sprawna. Przynajmniej
mogę się sama ubrać – posłała mu blady uśmiech
- To minie. Musisz tylko dużo
ćwiczyć
- Wiem
Siedząc na ławce, pośród zieleni
czekała na swoich chłopaków. Od rana była podekscytowana. Wreszcie ujrzała
Marka, który prowadził Leona za rękę i opowiadał coś Rochowi. Chłopcy ją dostrzegli
i już się wyrywali w jej stronę, ale zauważyła, że Marek ich zatrzymuje.
Obejmując obu w pasie kucnął i przez chwilę coś im tłumaczył. Wreszcie ich
puścił i z uśmiechem obserwował jak podbiegają do matki. Nie kryła łez, gdy
stanęli przed nią.
- Mamusia, mamusia – krzyczeli na
przemian. Leon przylgnął do jej nóg uradowany. Roch stanął z boku, jakby bojąc
się zbliżyć
- Chodź tu do mnie – wyciągnęła w
jego kierunku prawą rękę
- Mogę? – uśmiechnął się szeroko
i wtulił się w jej brzuch – Tatuś nam mówił, że bardzo cię boli lewa rączka i
musimy uważać, żeby nie sprawić ci bólu – rzekł
- Tata mówił prawdę. Boli mnie
ręka, ale to nie oznacza, że mam was nie przytulić. Bardzo za wami tęskniłam –
wycałowała policzki obu. W przypływie radości cmoknęła również policzek
Dobrzańskiego, który wolnym krokiem do nich dołączył – Dziękuję ci, że ich
przywiozłeś – szepnęła, obejmując prawą ręką jego kark. Uśmiechnął się do niej
szczęśliwy. Usiadła na ławce, przygarniając do siebie Rocha. Marek posadził jej
Leona na kolanach i usiadł obok przysłuchując się rozmowie Uli z chłopcami.
Prawdę mówiąc, to nie była rozmowa. To był monolog Rocha. Buzia mu się nie
zamykała. O tak wielu sprawach chciał opowiedzieć mamie, a ona każde jego słowo
chłonęła, jak gąbka. Opowiadał, jak kąpali się wczoraj w basenie, jak palili z
tatą ognisko, jak w ubiegłym tygodniu dziadek Krzyś zabrał ich do cyrku i jak
pływali rano z tatą łódką.
- Łódką? – dopytywała nie kryjąc
zaniepokojenia. Nie podobał jej się ten pomysł. Obrzuciła Dobrzańskiego
gniewnym spojrzeniem.
- Pływaliśmy tylko przy brzegu. Z
samego rana nie było jeszcze na Zalewie motorówek – tłumaczył się prezes – A
chłopcy mieli kapoki
- Co nie zmienia faktu, że to był
ostatni raz – rzekła do niego tonem nieznoszącym sprzeciwu – są jeszcze za mali
- Ja nie jestem mały – wtrącił
się Roch
- Ja też! – zawtórował mu Leon
- Jesteśmy już mężczyznami! – z
dumą rzekł starszy. Oboje z trudem hamowali śmiech.
- Taaak? A wiecie, że prawdziwy
mężczyzna chcąc pokazać kobiecie, że jest dla niego ważna, daje jej kwiaty? A
mama przecież jest najważniejsza, prawda? – spojrzał na synów, którzy zgodnie
pokiwali głowami – Patrzcie ile ich tam rośnie – wskazał na rosnące na trawniku
rumianki – Nazbierajcie mamie - chłopcy z zapałem ruszyli do zrywania białych
kwiatków z żółtym środkiem – Uważałem na nich – odezwał się po chwili ciszy,
gdy oboje zapatrzeni byli w poczynania swoich dzieci
- Wiem, przepraszam. Jestem
ostatnio strasznie rozedrgana i niepotrzebnie panikuję. Wszystko widzę w
czarnych barwach – zagryzła wargę przypominając sobie jedną z rozmów z
psychologiem
- To zrozumiałe, ale możesz być
spokojna. Bardzo na nich uważam. Są wszystkim, co mi zostało – w jego głosie
pobrzmiewała gorycz. Zerknęła na niego kątem oka i wtedy rozdzwoniła się jego komórka
– Przepraszam, to Sebastian. Muszę odebrać – rzucił i odszedł kilka kroków w
bok – No cześć stary, co tam? Jaka umowa? – usłyszała jeszcze, nim całkowicie
skupiła się na poczynaniach swoich synów, którzy z wielką precyzją tworzyli
swoje bukieciki. Gdy prezes kończył
rozmawiać z Olszańskim chłopcy przybiegli wręczając jej rumiankowe bukieciki
- Dziękuję, jakie piękne –
wycałowała ich policzki – cudownie pachną
- Mamusiu, a kiedy psyjedziesz do
domu? – Leon wlepił w nią swoje błękitne spojrzenie
- Już niedługo – pogłaskała go po
głowie – Za czternaście dni
- A ile to? – zapytał marszcząc
nosek
- Poprosicie tatę, to kupi wam po
czternaście jabłek. Będziecie jeść jedno dziennie. Jak zjecie wszystkie, to
wtedy przyjadę do domu
- Huurrraa – zaczęli biegać wokół
ławki
- Z co to za euforia? – zapytał
zdziwiony brunet
- Mama wróci za czternaście
jabłek – wyjaśnił Roch
- Co? – obrzucił synów, a później
byłą żonę pytającym spojrzeniem
- Wracam do domu za dwa tygodnie
dni. Leo nie bardzo łapie ile to czasu, więc powiedziałam, że kupisz im po
czternaście jabłek. Jak zjedzą wszystkie, to wtedy wrócę – zmarszczył brwi i
niespokojnie zaczął się kręcić na ławce
- Chłopcy, zobaczcie, tam pod
drzewem biega wiewiórka. Idźcie do niej – gdy tylko bracia oddalili się usiadł
obserwując uważnie Ulę – Dwa tygodnie? Kiedy będziesz operowana? – dociekał
- Kończę radioterapię i po kilku
dniach będzie można przeprowadzić zabieg. Skóra po lewej stronie jest w całkiem
dobrym stanie. Rozmawiałam z profesorem i zgodnie stwierdziliśmy, że nie ma co
rozdzielać obu zabiegów. Kolejne narkozy, leki przeciwbólowe, cierpienie…
Lepiej wszystko zrobić za jednym zamachem. Mają mnie operować w przyszły
piątek. O ile nie będzie komplikacji po czterech, pięciu dobach wypiszą mnie do
domu. Nie ma na co czekać. Ja nie mam siły już tutaj tkwić – spuściła głowę –
Poza tym im szybciej stąd wyjdę i wrócę do domu, tym szybciej ty wrócisz do
normalnego życia. Nie możesz całej firmy zostawić na głowie Sebastiana – nawet
na niego nie spojrzała. Wodziła wzrokiem za ganiającymi się synami
- O firmę nie muszę się martwić.
Sebę wspiera ojciec, więc jest dobrze.
- To rodzice jeszcze nie
wyjechali? – zdziwiła się
- Nie. Przełożyli wyjazd – nie
chcąc się wdawać w szczegóły podniósł się z ławki i podał jej rękę – Chodź,
przejdziemy się. Chłopaki – zawołał synów – Idziemy na krótki spacer – Roch
przytulił się do matczynego boku, a Leon wylądował u ojca na barana.
Spacerowali po ogrodach szpitala wesoło gawędząc.
W niedzielne południe rozdzwoniła
się jego komórka.
- Cześć Ula – rzekł radośnie
- Cześć – bąknęła – Czy Artur był
może wczoraj u chłopców?
- A miał być? – skrzywił się na
wspomnienie Góreckiego
- Tak mi się wydaje, chyba że coś
pokręciłam… - zamilkła na chwilę – Rozmawialiśmy we wtorek. Jechał do Gdyni na
trzy dni, na zdjęcia do jakiegoś teledysku. Miał w sobotę koło południa
przyjechać do chłopców, zabrać ich do parku czy na lody – ciągnęła wyraźnie
zmartwiona – A wieczorem miał przyjechać do mnie. Nie rozmawialiśmy od tego
czasu. W środę rano wysłał mi tylko sms’a, że będziemy musieli porozmawiać, że
ma niespodziankę. Przez pierwsze dwa dni wiedziałam, że będzie zajęty. Ale od
piątku nie mogę się z nim skontaktować. Nie dobiera telefonów, nie oddzwania.
Mam złe przeczucia – przyznała, trochę się sobie dziwiąc, że potrafi o
niepokoju względem nowego partnera opowiadać byłemu mężowi
- Może coś go zatrzymało i nie
mógł wrócić, a telefon zgubił, albo mu ukradli – wzruszył ramionami. Jego
wersja była mało wiarygodna, ale starał się ją nieco pocieszyć. Bardzo mu się
nie podobało zachowanie Góreckiego – nie martw się. Pewnie jeszcze dziś się
odezwie. Przepraszam cię, ale muszę pomóc chłopakom założyć buty. Jedziemy na
obiad do rodziców.
- Jasne
- Porozmawiamy wieczorem, jak
będziesz dzwonić do chłopców. Trzymaj się
Niespełna półtorej godziny
później sam do niej zadzwonił. Była zaskoczona jego pytaniem
- Nie odzywał się? – dopytywał dziwnym
tonem
- Nie
- Wiesz co – chrząknął –
Pomyślałem sobie, że jeśli masz się teraz zamartwiać, bo ja mogę na przykład
podjechać do niego do domu. Zapytam sąsiadów, czy w ogóle wrócił z tego
Trójmiasta, może go widzieli, albo siedzi w domu chory. Daj mi jego adres – to nie
była prośba. Zabrzmiało to w kategoriach nieznoszącego sprzeciwu polecenia
- Ale… - chciała kontynuować, ale
przerwał jej
- Po prostu nie powinnaś się
teraz denerwować, to może być nieporozumienie i zwykły zbieg okoliczności, że
się nie odzywa. Zostawię chłopaków u rodziców i do niego podjadę. Daj mi ten
adres – miała wrażenie, że jej były mąż coś przed nią ukrywa. Zachowywał się
delikatnie mówiąc zaskakująco. Nigdy nie pałał specjalną sympatią do
Góreckiego. Mało tego, ewidentnie się nie znosili, a teraz miał w przypływie
troski sprawdzać, czy Artur nie leży w domu z grypą? W środku lata?
- Modzelewskiego piętnaście,
mieszkania siedem.
- Zadzwonię wieczorem – nie czekając
na reakcję z jej strony rozłączył się
Wszedł do nowoczesnego apartamentowca
dzięki uprzejmości starszej pani, która wyprowadzała wózek z wnuczkiem na
spacer. Wjechał na trzecie piętro i zadzwonił. Po chwili w drzwiach pojawił się
zaskoczony Górecki. Marek nie czekają na zaproszenie wszedł do środka wymijając
go.
- Mam nadzieję, że nie
przeszkadzam – posłał mu złośliwy uśmiech i rozejrzał się po
mieszkaniu – Pozwolisz, że usiądę – wskazał na sofę i z zainteresowaniem spojrzał
na puste, stojące na stoliku butelki po alkoholu. Obrócił w dłoniach jedną z
nich i przyznał z uznaniem – Świetny rocznik
- A czemu zawdzięczam twoją
wizytę? – zapytał zirytowany zachowaniem prezesa. Wyglądał na dość
zmarnowanego. Jednodniowy zarost, niewyspane oczy.
- Po prostu się o ciebie bardzo martwię.
Nienajlepiej wyglądasz – udał zasmucenie – A tak poważnie – chrząknął – czemu nie
raczysz odebrać ani jednego z telefonów od Uli? Dlaczego milczysz i dlaczego ją
oszukujesz? Podobno miałeś być w Gdyni, podobno miałeś wczoraj odwiedzić moich
synów – celowo zaakcentował przedostatni wyraz – podobno miałeś wczoraj
odwiedzić również ją w Wieliszewie. Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, że ona
siedzi tam przerażona, że tobie coś się stało?
- No jak będzie bardzo
zmartwiona, to z pewnością umiejętnie ją pocieszysz – odparł złośliwie
- O co ci chodzi, co? – rozparł się
na kanapie
- O to, że ponownie wczułeś się w
rolę przykładnego tatusia i mężusia - to zdanie aż ociekało kpiną
- To nie ja tutaj jestem aktorem,
żeby się wczuwać w role – odgryzł się
- Tworzycie piękną rodzinkę, a
dla mnie powoli zaczyna brakować miejsca. Nie zmierzam się pchać tam, gdzie
mnie nie chcą – prychnął – Nie zamierzam całe życie z tobą rywalizować.
Doskonale wiesz, że masz nade mną przewagę. Macie dzieci - podkreślił - Zawsze będziesz
obecny w naszym życiu i coraz mocniej zaczyna mi to przeszkadzać
- Taaa? – spojrzał na szatyna
lekceważąco
- Przyjechałem w środę do Ulki. Chciałem
z nią porozmawiać… Akurat spacerowaliście po ogrodzie. Doprawdy wzruszający obrazek
– syknął
- Zamierzasz się do niej odezwać?
– zmarszczył brwi
- Może – burknął wściekły. Ta
wizyta doprowadzała go do szału.
- A o czym chciałeś z nią rozmawiać
w środę? – zaciekawił się
- Nie twój interes
- Może o tym? – wyjął z tylnej
kieszeni jeansów złożoną na pół, kolorową gazetę, którą w drodze do rodziców
kupił na stacji benzynowej. Gdy płacił za paliwo jego uwagę przykuł nagłówek
plotkarskiego brukowca ‘Artur Górecki – od reklamy, przez serial, aż do
Hollywood’.
- Nie twój interes – powtórzył
wściekły
- Obawiam się, że chyba jednak
mój, dopóki krzywdzisz kobietę, na której mi zależy. Zamierzasz ją karać, że
zajmuję się naszymi dziećmi, że jestem częściej obecny w jej życiu i po prostu
wyjechać bez słowa wyjaśniania? – wlepił w niego wściekłe spojrzenie
- Może tak jest łatwiej – zerwał się
z miejsca i podszedł do barku nalewając sobie kolejnego drinka
- Na pewno dla ciebie. Zostawiasz
chorą kobietę, którą podobno bardzo kochasz, z którą jeszcze do niedawna
chciałeś mieć dzieci
-
Ale nie będę miał – wtrącił
gorzko przypominając sobie swoją rozmowę z Dobrzańską. Jasno dała mu do
zrozumienia, że nie zdecyduje się na kolejne dziecko przez najbliższe
kilka
lat. A później będzie już po czterdziestce, kiedy ryzyko upośledzenia
płodu
rośnie gwałtownie. Otwarcie powiedziała mu, że ona nie urodzi mu
dziecka.
Wówczas twierdził, że to nie jest najważniejsze, że ją kocha i że jej
zdrowie
jest priorytetem. Ale później uświadomił sobie, że nigdy nie będzie dla
niej
kimś równie ważnym, co Marek, bo nie będą nierozerwalnie związani
dzieckiem - A to dla mnie ogromna szansa, która z pewnością się nie
powtórzy. Inni na moim miejscu daliby się za nią pokroić!
- Aha, świetnie! – również wstał –
Jesteś ostatnim sukinsynem, który myśli wyłącznie o czubku własnego nosa!
- Patrzcie, święty się znalazł –
zaśmiał się z kpiną – To nie ja bzyknąłem kochankę na oczach żony!
- Mnie do świętości daleko, ale
nigdy nie zostawiłbym bez słowa wyjaśniania kobiety, z którą sypiałem przez
ostatni rok, której deklarowałem wielką miłość – stanął z nim twarzą w twarz.
Dzieliły ich raptem dwa kroki - Chorej kobiety, która walczy o życie i zdrowie.
Rozmowa to takie minimum przyzwoitości. Ona cię kocha i nie zasługuje na takie traktowanie.
Więc zanim zaczniesz podbijać Amerykę, bądź łaskaw pojawić się u niej w
szpitalu – podszedł bliżej i chwycił go za koszulę – A jak dalej będziesz zachowywał
się jak ostatni palant i tchórz, to ci tak obiję tę piękną, hollywoodzką gębę,
że cię co najwyżej do filmu o mafii zatrudnią – odepchnął go z nienawiścią, aż
Górecki trudem zachował równowagę.
Zabierając ze stolika gazetę szybko opuścił mieszkanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz