B

środa, 11 czerwca 2014

'Miłość bez końca' III

Minęło kilka godzin od jego powrotu do domu, a on nie mógł uwolnić się od myśli o tamtej rodzinie. Nie wiedział, czy ta kobieta ma świadomość, jak niewiele zostało jej ojcu. Był jednak przekonany, że zrobi wszystko, by rozpocząć leczenie i choć o kilka miesięcy przedłużyć życie ojca. Przypomniał sobie widok małej dziewczynki przytulonej do brzucha mężczyzny. To było jeszcze dziecko, małe dziecko, które niebawem straci jedno z rodziców. Wiedział, że życie jest niesprawiedliwe. Zbyt wiele już widział, by się łudzić, że tak nie jest. Wielu alkoholików, kryminalistów cieszy się życiem przez wiele lat, raniąc najbliższych swoim postępowaniem i Bóg nic z tym nie robi. A zabiera tych, którzy są dobrzy, kochają się, opiekują się sobą. Powrócił w myślach do rozmowy z tą młodą kobietą. Nawet nie znał jej imienia. Wiedział, że za wszelką cenę będzie chciała załatwić ojcu jak najszybciej te badania. Kosztowne badania. Postanowił im pomóc. Dla niego tysiąc złotych to kilka dodatkowych setek w portfelu, dla nich kwota, za którą, jak sądził, mogą wyżyć przez pół miesiąca.
Następnego dnia w południe znów pojawił się pod domem w Rysiowie. Zapukał i po chwili w drzwiach pojawił się starszy mężczyzna.
- Dzień dobry – uśmiechnął się przyjaźnie – przepraszam za najście, ale ja w ważnej sprawie
- Dzień dobry – odpowiedział lekko zaskoczony wizytą gościa – zapraszam. Proszę wejść – odsunął się, wpuszczając gościa do środka.
- Tak naprawdę wczoraj nawet się nie przedstawiłem. Marek Dobrzański
- Józef Cieplak – uścisnął wyciągniętą dłoń bruneta – Zapraszam do kuchni. Napije się pan czegoś? Kawa, herbata?
- Jeśli już to poproszę szklankę wody – odparł wchodząc za gospodarzem do kuchni. Usiadł na drewnianym krześle i dyskretnie rozejrzał się w koło. Miał rację sądząc, że tej rodzinie się nie przelewa. Kuchnia była skromna, acz utrzymana w czystości i porządku. Cieplak postawił przed nim naczynie i usiadł po drugiej stronie stołu.
- Jeśli pan do Uli, to jest w pracy – rzucił. Nie sądził, że ten młody mężczyzna może mieć jakąś sprawę do niego. Wczoraj tak naprawdę nawet nie rozmawiali. Wymienili raptem kilka grzecznościowych uwag.
- Nie, nie – zaśmiał się pod nosem – ja do pana. Choć poniekąd z powodu córki. Rozmawialiśmy wczoraj o badaniach, które zlecił panu doktor Kołodziej. Córka mówiła, że będzie musiała znaleźć miejsce, gdzie będziecie mogli je wykonać w stosunkowo krótkim czasie. Przypomniałem sobie o klinice, która wykonuje kompleksową diagnostykę, a termin oczekiwania to zwykle kilka dni. Pomyślałem, że zaoszczędzę państwu trochę czasu na szukanie i dzwonienie po ośrodkach w całej Warszawie – podał Cieplakowi niewielki kartonik z adresem i numerem telefonu Kliniki Amber – Pozwoliłem sobie już się z nimi skontaktować. Córka mówiła, że ma pan zgłosić się na oddział szpitalny za dwa tygodnie. Dostosowali termin badania oraz czas oczekiwania na wynik i opis do pańskiego pobytu w Centrum Onkologii. Stąd też PET najlepiej byłoby wykonać na początku przyszłego tygodnia. Wstępnie zarezerwowałem dla pana poniedziałek. Jeśli oczywiście panu nie pasuje, to córka może zadzwonić pod podany numer i przełożyć ten termin o jeden, góra dwa dni. Mimo wszystko powinni zdążyć z wynikiem na czas.
- Bardzo panu dziękuję – powiedział wyraźnie wzruszony – Dziękuję za pomoc i za to, że się pan tu fatygował
- Nie ma o czym mówić. Jeśli mogłem ułatwić państwu życie, dlaczego miałbym tego nie zrobić. A co do przyjazdu do Rysiowa, to bardzo lubię tę okolicę. Jest tu cisza i spokój, a mimo wszystko bardzo blisko Warszawy. Mój przyjaciel ma w pobliżu działkę. Lubię tu wracać – uśmiechnął się serdecznie i spojrzał na zegarek – Będę się zbierał. Jeśli kiedyś jeszcze będzie musiał pan wykonać jakieś badania, trzeba będzie znaleźć jakiegoś lekarza, to służę radą – położył na stole swoją wizytówkę - Proszę śmiało dzwonić  – wstał i skierował się do drzwi
- Jeszcze raz dziękuję. Dobry z pana człowiek
- Dużo zdrowia – uścisnął dłoń mężczyzny i szybkim krokiem udał się do samochodu.

‘Marek Dobrzański. Prezes zarządu’ – patrzyła na karteczkę z logo firmy Febo&Dobrzański. Wystukała na klawiaturze swojej Nokii kombinację dziewięciu cyfr. Usłyszała jego głos po trzecim sygnale
- Dobrzański słucham
- Dzień dobry. Ula Cieplak z tej strony – powiedziała niepewnie. Wciąż nie potrafiła zrozumieć tego człowieka. Najpierw potraktował ją niezbyt przyjemnie, wyrabiając sobie tym samym w jej mniemaniu opinię gbura i zadufanego w sobie bogatego panicza, a teraz pomaga im nie oczekując nic w zamian. Zaczęła się zastanawiać, że może zbyt szybko go oceniła. Jej mama zawsze powtarzała, że nie należy oceniać ludzi po pierwszym wrażeniu, bo może być mylne.
- A dzień dobry – usłyszała w jego głosie nutę radości
- Dzwonię, żeby panu podziękować – chciała kontynuować swoją wypowiedź, ale przerwał jej
- Pani ojciec już to zrobił
- Tak, ale
- Nie ma żadnego ale. Ja naprawdę nie dokonałem niczego wyjątkowego i nie należy składać mi pokłonów, niestających podziękowań i wysyłać kwiatów – mówił to zabawnym tonem, żeby ją nieco rozśmieszyć. Udało się. Zaśmiała się radośnie - To zwyczajny ludzki odruch. To powinno być normą. Dlatego proszę przestać dziękować i zadbać o ojca.
- Dobrze – westchnęła – To może chociaż da się pan zaprosić na kawę? Może jutro po południu?
- Bardzo chętnie, ale w innym terminie. Jutro mam od rana do wieczora spotkania. W czwartek lecę służbowo do Mediolanu. Odezwę się po powrocie, na początku tygodnia i wtedy się umówimy
- Dobrze – odparła. Zastanawiała się, czy rzeczywiście nie ma czasu, czy po prostu ją zbywa – Udanego wieczoru. Do widzenia
- Do widzenia.
Po skończonej rozmowie zalogowała się jeszcze do banku sprawdzając stan oszczędności. Starała się odkładać jak najwięcej ze stypendium przyznawanego podczas studiów. Gromadziła te środki na czarną godzinę i ta właśnie nadeszła. Miała świadomość, że leczenie ojca będzie kosztowne. Tak samo, jak kosztowne będą badania. Była wdzięczna Dobrzańskiemu za pomoc. W czasie przerwy lunchowej w pracy obdzwoniła kilka ośrodków wykonujących specjalistyczne badania. Mimo odpłatności czas oczekiwania na badania był kilkutygodniowy. On załatwił miejsce w kilka dni. Wiedziała, że dla jej ojca każdy dzień zwłoki może mieć duże znaczenie.

Znów musiała wziąć dzień wolny. Chociaż nie, nie musiała. Chciała. Chciała towarzyszyć ojcu. I tak nie usiedziałaby w pracy wiedząc, że jest tam sam. Maciek oferował swoją pomoc, ale skorzystali jedynie z podwózki. Jej szef nie był zadowolony. Pracowała tam od niedawna, a coraz częściej prosiła o wolne. Nie miała wyjścia. Musiała zrobić wszystko, by ratować ojca. To był dla niej priorytet. Chciała być podczas badań, chciała być na bieżąco podczas leczenia. Nie mogła pozwolić, by ojciec był sam podczas tych trudnych chwil. Jej rodzeństwo było za małe by w tym uczestniczyć i patrzeć na ludzkie cierpienie.
Koło dziesiątej podjechali pod elegancki budynek kliniki na warszawskim Żoliborzu. Na środku przestronnego holu przy marmurowej wyspie stacjonowały dwie recepcjonistki.
- Dzień dobry – uśmiechnęła się uprzejmie blondynka
- Dzień dobry. Urszula Cieplak. Mój tata ma mieć przeprowadzone u państwa badania.
- Jakie? – w odpowiedzi Ula podała jej kartkę z wytycznymi otrzymanymi w Centrum Onkologii – A tak. Proszę udać się na drugie piętro. Tam jest winda. Koleżanki się państwem zajmą.
Pół godziny później Józef znalazł się już w swojej sali, a jeszcze przed jedenastą pielęgniarka zabrała go na pierwsze badania. Ula w tym czasie podeszła do rejestratorki stacjonującej na drugim piętrze.
- Przepraszam bardzo – głos Cieplak oderwał koło czterdziestoletnią kobietę od wypełniania jakiejś tabelki – Chciałabym uregulować rachunek za badania mojego taty
- Jak nazwisko?
- Cieplak. Józef Cieplak – rejestratorka wstukała coś w komputer i po chwili spojrzała na Ulę uprzejmie
- Ale wszystko jest już uregulowane
- Nie rozumiem – zapytała lekko zdezorientowana – to z pewnością jakaś pomyłka
- Na pewno nie. Badania zostały opłacone podczas umawiania terminu.
- Aha – Ula próbowała ułożyć sobie wszystko w głowie – A proszę mi powiedzieć na jaką kwotę opiewał ten rachunek
- Przykro mi, ale nie mogę udzielić takiej informacji.
Była wdzięczna Dobrzańskiemu za pomoc w szybkim załatwieniu miejsca, ale nie mogła pozwolić, by pokrywał koszty diagnostyki jej ojca. Zwłaszcza, iż miała świadomość, że była to niemała kwota. Czas oczekiwania był bardzo krótki, a klinika nie wyglądała na najskromniejszą. Marmury, najwyższej klasy sprzęt, uprzejmy personel. To wszystko kosztowało. Samo PET to koszt kilku tysięcy złotych. Dochodziło do tego jeszcze kilka innych badań i jednodniowy pobyt na oddziale kliniki.
Czekała na jego telefon. Obiecał, że zadzwoni po powrocie z zagranicy, by mogli pójść na kawę. Był już wtorek, a on się nie odzywał. Miała świadomość, że ma swoje życie, swoją rodzinę i swoje sprawy. Najwidoczniej chciał ją wtedy zbyć. Nie miała mu tego za złe. Nie mogła się narzucać. Ale wiedziała, że muszą się spotkać, że musi oddać mu pieniądze. Postanowiła w środę po pracy bez zapowiedzi podjechać do siedziby jego firmy. Febo&Dobrzański znajdowało się raptem trzy przystanki autobusowe od jej banku.
Portier wpuścił ją na górę i polecił wjechać na piąte piętro. Podeszła do recepcji.
- Dzień dobry, Urszula Cieplak. Chciałabym się zobaczyć z panem Dobrzańskim
- Krzysztofem? – zapytała uprzejmie brunetka
- Nie. Markiem.
- Była pani umówiona?
- Nie.
- To przykro mi. Prezes ma w tej chwili ważne spotkanie. Po nim kolejne. Mogę panią umówić na jutro na jedenastą – zerknęła w kalendarz
- Bardzo mi zależy na spotkaniu dzisiaj
- Obawiam się, że to nie będzie możliwe. Jak już mówiłam prezes Dobrzański ma dzisiaj zapełniony kalendarz aż  do dziewiętnastej – Ula spojrzała na zegarek, który wskazywał szesnastą piętnaście
- To ja poczekam – odparła i usiadła na pomarańczowej sofie obok wind. Do siedemnastej pozostał kwadrans, gdy drzwi Sali konferencyjnej się otworzyły i usłyszała na korytarzu głos Marka.
- Nasi prawnicy przygotują umowę do końca tygodnia. Moja asystentka prześle ją panom na maila.
- Do środy zdążymy ją przeanalizować
- Świetnie. W takim razie widzimy się w środę o piętnastej. Mam nadzieję, że sfinalizujemy wówczas transakcję. Kłaniam się – pożegnał się z dwoma garniturowcami i ruszył w kierunku swojego biura. Wchodząc do sekretariatu kątem oka dostrzegł kobietę siedzącą w recepcji. Podszedł do niej.
- Dzień dobry – uśmiechnął się – Wiem, że miałem zadzwonić. Przepraszam, ale moja nieobecność w firmie spowodowała spore zaległości i jakoś tak zabrakło czasu – próbował się tłumaczyć, gdy znalazł się tuż przy niej
- Nic nie szkodzi. Ja nie w tej sprawie. Wiem, że ma pan za chwilę spotkanie, ale ja nie zajmę dłużej, jak pięć minut – zmarszczył brwi i przyjrzał jej się badawczo
- Dobrze. Zapraszam – gestem dłoni wskazał na swój gabinet – Aniu, jak przyjdzie Terlecki zaprowadź go proszę do konferencyjnej i zaproponuj kawę.
Otworzył jej drzwi i puścił przodem.
- Pani Urszulo, ja wiem, że głupio wyszło z tą kawą – zaczął, gdy znaleźli się w środku – Tak w ogóle to proszę usiąść
- Nie ma o czym mówić. Przyszłam oddać panu tu – podała mu białą pękatą kopertę
- Co to jest? – zapytał zaskoczony
- Zwrot długu.
- Prosze dać spokój – powiedział, kładąc kopertę na szklanym stoliku tuż przed nią – Proszę to zabrać
- Ja naprawdę doceniam pański gest. Jestem ogromnie wdzięczna za znalezienie tej kliniki, załatwienie tak szybko wolnego miejsca, ale nie mogę pozwolić, by finansował pan leczenie mojego ojca. Zwłaszcza tak kosztowne leczenie. To tylko część kwoty. Resztę pozwoli pan oddam w późniejszym terminie.
- Już mówiłem, że to nie jest potrzebne. To tylko niewielka kwota, która może pomóc pani ojcu – spuściła wzrok. Uświadomił sobie, że trochę źle to zabrzmiało. ‘Niewielka kwota’. Dla niego kilka tysięcy w tą czy w tamtą nie robiły różnicy. Dla niej to pewnie oszczędności całego życia.
- Naprawdę chciałabym, żeby pozwolił mi pan spłacić dług. Proszę nie stawiać mnie w niezręcznej sytuacji – spojrzała na niego błagalnie
- Pani jest bardzo dumna. Ja cenię to u ludzi. Imponuje mi to.  Ale, pani Urszulo, są takie momenty w życiu, gdy trzeba schować dumę do kieszeni i przyjąć pomoc – widział, że prowadzi wewnętrzną walkę. W końcu chwyciła kopertę i schowała ją ponownie do torebki.
- Dziękuję – szepnęła nawet na niego nie spoglądając i nieco nerwowo podniosła się z zajmowanego miejsca – Do widzenia – już miała otwierać drzwi, gdy usłyszała za placami
- To co, pójdzie pani ze mną na tę kawę? – odwróciła się i spojrzała na niego. Uśmiechał się uroczo
- Bardzo chętnie
- Ale pod jednym warunkiem…. – zaznaczył – przestanie pani mi wreszcie dziękować. Nie będziemy rozmawiać ani o pieniądzach, ani o badaniach. Zgoda?
- Zgoda – uśmiechnęła się pod nosem
- Jutro? – kiwnęła twierdząco głową – O której pani kończy pracę?
- O szesnastej. W Mega Banku na Marszałkowskiej.
- To jesteśmy umówieni. Przyjadę po panią

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz