Minęło kilka godzin od jego
powrotu do domu, a on nie mógł uwolnić się od myśli o tamtej rodzinie. Nie
wiedział, czy ta kobieta ma świadomość, jak niewiele zostało jej ojcu. Był
jednak przekonany, że zrobi wszystko, by rozpocząć leczenie i choć o kilka
miesięcy przedłużyć życie ojca. Przypomniał sobie widok małej dziewczynki
przytulonej do brzucha mężczyzny. To było jeszcze dziecko, małe dziecko, które niebawem
straci jedno z rodziców. Wiedział, że życie jest niesprawiedliwe. Zbyt wiele
już widział, by się łudzić, że tak nie jest. Wielu alkoholików, kryminalistów
cieszy się życiem przez wiele lat, raniąc najbliższych swoim postępowaniem i
Bóg nic z tym nie robi. A zabiera tych, którzy są dobrzy, kochają się, opiekują
się sobą. Powrócił w myślach do rozmowy z tą młodą kobietą. Nawet nie znał jej
imienia. Wiedział, że za wszelką cenę będzie chciała załatwić ojcu jak
najszybciej te badania. Kosztowne badania. Postanowił im pomóc. Dla niego
tysiąc złotych to kilka dodatkowych setek w portfelu, dla nich kwota, za którą,
jak sądził, mogą wyżyć przez pół miesiąca.
Następnego dnia w południe znów
pojawił się pod domem w Rysiowie. Zapukał i po chwili w drzwiach pojawił się
starszy mężczyzna.
- Dzień dobry – uśmiechnął się
przyjaźnie – przepraszam za najście, ale ja w ważnej sprawie
- Dzień dobry – odpowiedział
lekko zaskoczony wizytą gościa – zapraszam. Proszę wejść – odsunął się,
wpuszczając gościa do środka.
- Tak naprawdę wczoraj nawet się
nie przedstawiłem. Marek Dobrzański
- Józef Cieplak – uścisnął
wyciągniętą dłoń bruneta – Zapraszam do kuchni. Napije się pan czegoś? Kawa,
herbata?
- Jeśli już to poproszę szklankę
wody – odparł wchodząc za gospodarzem do kuchni. Usiadł na drewnianym krześle i
dyskretnie rozejrzał się w koło. Miał rację sądząc, że tej rodzinie się nie
przelewa. Kuchnia była skromna, acz utrzymana w czystości i porządku. Cieplak
postawił przed nim naczynie i usiadł po drugiej stronie stołu.
- Jeśli pan do Uli, to jest w
pracy – rzucił. Nie sądził, że ten młody mężczyzna może mieć jakąś sprawę do
niego. Wczoraj tak naprawdę nawet nie rozmawiali. Wymienili raptem kilka
grzecznościowych uwag.
- Nie, nie – zaśmiał się pod
nosem – ja do pana. Choć poniekąd z powodu córki. Rozmawialiśmy wczoraj o
badaniach, które zlecił panu doktor Kołodziej. Córka mówiła, że będzie musiała
znaleźć miejsce, gdzie będziecie mogli je wykonać w stosunkowo krótkim czasie.
Przypomniałem sobie o klinice, która wykonuje kompleksową diagnostykę, a termin
oczekiwania to zwykle kilka dni. Pomyślałem, że zaoszczędzę państwu trochę
czasu na szukanie i dzwonienie po ośrodkach w całej Warszawie – podał
Cieplakowi niewielki kartonik z adresem i numerem telefonu Kliniki Amber – Pozwoliłem
sobie już się z nimi skontaktować. Córka mówiła, że ma pan zgłosić się na
oddział szpitalny za dwa tygodnie. Dostosowali termin badania oraz czas
oczekiwania na wynik i opis do pańskiego pobytu w Centrum Onkologii. Stąd też
PET najlepiej byłoby wykonać na początku przyszłego tygodnia. Wstępnie
zarezerwowałem dla pana poniedziałek. Jeśli oczywiście panu nie pasuje, to
córka może zadzwonić pod podany numer i przełożyć ten termin o jeden, góra dwa
dni. Mimo wszystko powinni zdążyć z wynikiem na czas.
- Bardzo panu dziękuję –
powiedział wyraźnie wzruszony – Dziękuję za pomoc i za to, że się pan tu
fatygował
- Nie ma o czym mówić. Jeśli
mogłem ułatwić państwu życie, dlaczego miałbym tego nie zrobić. A co do
przyjazdu do Rysiowa, to bardzo lubię tę okolicę. Jest tu cisza i spokój, a
mimo wszystko bardzo blisko Warszawy. Mój przyjaciel ma w pobliżu działkę.
Lubię tu wracać – uśmiechnął się serdecznie i spojrzał na zegarek – Będę się
zbierał. Jeśli kiedyś jeszcze będzie musiał pan wykonać jakieś badania, trzeba
będzie znaleźć jakiegoś lekarza, to służę radą – położył na stole swoją
wizytówkę - Proszę śmiało dzwonić –
wstał i skierował się do drzwi
- Jeszcze raz dziękuję. Dobry z
pana człowiek
- Dużo zdrowia – uścisnął dłoń
mężczyzny i szybkim krokiem udał się do samochodu.
‘Marek Dobrzański. Prezes
zarządu’ – patrzyła na karteczkę z logo firmy Febo&Dobrzański. Wystukała na
klawiaturze swojej Nokii kombinację dziewięciu cyfr. Usłyszała jego głos po
trzecim sygnale
- Dobrzański słucham
- Dzień dobry. Ula Cieplak z tej
strony – powiedziała niepewnie. Wciąż nie potrafiła zrozumieć tego człowieka.
Najpierw potraktował ją niezbyt przyjemnie, wyrabiając sobie tym samym w jej
mniemaniu opinię gbura i zadufanego w sobie bogatego panicza, a teraz pomaga im
nie oczekując nic w zamian. Zaczęła się zastanawiać, że może zbyt szybko go
oceniła. Jej mama zawsze powtarzała, że nie należy oceniać ludzi po pierwszym
wrażeniu, bo może być mylne.
- A dzień dobry – usłyszała w
jego głosie nutę radości
- Dzwonię, żeby panu podziękować
– chciała kontynuować swoją wypowiedź, ale przerwał jej
- Pani ojciec już to zrobił
- Tak, ale
- Nie ma żadnego ale. Ja naprawdę
nie dokonałem niczego wyjątkowego i nie należy składać mi pokłonów,
niestających podziękowań i wysyłać kwiatów – mówił to zabawnym tonem, żeby ją
nieco rozśmieszyć. Udało się. Zaśmiała się radośnie - To zwyczajny ludzki
odruch. To powinno być normą. Dlatego proszę przestać dziękować i zadbać o
ojca.
- Dobrze – westchnęła – To może
chociaż da się pan zaprosić na kawę? Może jutro po południu?
- Bardzo chętnie, ale w innym
terminie. Jutro mam od rana do wieczora spotkania. W czwartek lecę służbowo do
Mediolanu. Odezwę się po powrocie, na początku tygodnia i wtedy się umówimy
- Dobrze – odparła. Zastanawiała
się, czy rzeczywiście nie ma czasu, czy po prostu ją zbywa – Udanego wieczoru.
Do widzenia
- Do widzenia.
Po skończonej rozmowie zalogowała
się jeszcze do banku sprawdzając stan oszczędności. Starała się odkładać jak
najwięcej ze stypendium przyznawanego podczas studiów. Gromadziła te środki na
czarną godzinę i ta właśnie nadeszła. Miała świadomość, że leczenie ojca będzie
kosztowne. Tak samo, jak kosztowne będą badania. Była wdzięczna Dobrzańskiemu
za pomoc. W czasie przerwy lunchowej w pracy obdzwoniła kilka ośrodków
wykonujących specjalistyczne badania. Mimo odpłatności czas oczekiwania na
badania był kilkutygodniowy. On załatwił miejsce w kilka dni. Wiedziała, że dla
jej ojca każdy dzień zwłoki może mieć duże znaczenie.
Znów musiała wziąć dzień wolny.
Chociaż nie, nie musiała. Chciała. Chciała towarzyszyć ojcu. I tak nie
usiedziałaby w pracy wiedząc, że jest tam sam. Maciek oferował swoją pomoc, ale
skorzystali jedynie z podwózki. Jej szef nie był zadowolony. Pracowała tam
od niedawna, a coraz częściej prosiła o wolne. Nie miała wyjścia. Musiała
zrobić wszystko, by ratować ojca. To był dla niej priorytet. Chciała być
podczas badań, chciała być na bieżąco podczas leczenia. Nie mogła pozwolić, by
ojciec był sam podczas tych trudnych chwil. Jej rodzeństwo było za małe by w
tym uczestniczyć i patrzeć na ludzkie cierpienie.
Koło dziesiątej podjechali pod
elegancki budynek kliniki na warszawskim Żoliborzu. Na środku przestronnego
holu przy marmurowej wyspie stacjonowały dwie recepcjonistki.
- Dzień dobry – uśmiechnęła się
uprzejmie blondynka
- Dzień dobry. Urszula Cieplak.
Mój tata ma mieć przeprowadzone u państwa badania.
- Jakie? – w odpowiedzi Ula
podała jej kartkę z wytycznymi otrzymanymi w Centrum Onkologii – A tak. Proszę
udać się na drugie piętro. Tam jest winda. Koleżanki się państwem zajmą.
Pół godziny później Józef znalazł
się już w swojej sali, a jeszcze przed jedenastą pielęgniarka zabrała go na
pierwsze badania. Ula w tym czasie podeszła do rejestratorki stacjonującej na
drugim piętrze.
- Przepraszam bardzo – głos
Cieplak oderwał koło czterdziestoletnią kobietę od wypełniania jakiejś tabelki
– Chciałabym uregulować rachunek za badania mojego taty
- Jak nazwisko?
- Cieplak. Józef Cieplak –
rejestratorka wstukała coś w komputer i po chwili spojrzała na Ulę uprzejmie
- Ale wszystko jest już
uregulowane
- Nie rozumiem – zapytała lekko
zdezorientowana – to z pewnością jakaś pomyłka
- Na pewno nie. Badania zostały
opłacone podczas umawiania terminu.
- Aha – Ula próbowała ułożyć
sobie wszystko w głowie – A proszę mi powiedzieć na jaką kwotę opiewał ten
rachunek
- Przykro mi, ale nie mogę
udzielić takiej informacji.
Była wdzięczna Dobrzańskiemu za
pomoc w szybkim załatwieniu miejsca, ale nie mogła pozwolić, by pokrywał koszty
diagnostyki jej ojca. Zwłaszcza, iż miała świadomość, że była to niemała kwota.
Czas oczekiwania był bardzo krótki, a klinika nie wyglądała na najskromniejszą.
Marmury, najwyższej klasy sprzęt, uprzejmy personel. To wszystko kosztowało. Samo
PET to koszt kilku tysięcy złotych. Dochodziło do tego jeszcze kilka innych
badań i jednodniowy pobyt na oddziale kliniki.
Czekała na jego telefon. Obiecał,
że zadzwoni po powrocie z zagranicy, by mogli pójść na kawę. Był już wtorek, a
on się nie odzywał. Miała świadomość, że ma swoje życie, swoją rodzinę i swoje
sprawy. Najwidoczniej chciał ją wtedy zbyć. Nie miała mu tego za złe. Nie mogła
się narzucać. Ale wiedziała, że muszą się spotkać, że musi oddać mu pieniądze.
Postanowiła w środę po pracy bez zapowiedzi podjechać do siedziby jego firmy.
Febo&Dobrzański znajdowało się raptem trzy przystanki autobusowe od jej
banku.
Portier wpuścił ją na górę i
polecił wjechać na piąte piętro. Podeszła do recepcji.
- Dzień dobry, Urszula Cieplak.
Chciałabym się zobaczyć z panem Dobrzańskim
- Krzysztofem? – zapytała
uprzejmie brunetka
- Nie. Markiem.
- Była pani umówiona?
- Nie.
- To przykro mi. Prezes ma w tej
chwili ważne spotkanie. Po nim kolejne. Mogę panią umówić na jutro na jedenastą
– zerknęła w kalendarz
- Bardzo mi zależy na spotkaniu
dzisiaj
- Obawiam się, że to nie będzie
możliwe. Jak już mówiłam prezes Dobrzański ma dzisiaj zapełniony kalendarz
aż do dziewiętnastej – Ula spojrzała na
zegarek, który wskazywał szesnastą piętnaście
- To ja poczekam – odparła i
usiadła na pomarańczowej sofie obok wind. Do siedemnastej pozostał kwadrans,
gdy drzwi Sali konferencyjnej się otworzyły i usłyszała na korytarzu głos
Marka.
- Nasi prawnicy przygotują umowę
do końca tygodnia. Moja asystentka prześle ją panom na maila.
- Do środy zdążymy ją
przeanalizować
- Świetnie. W takim razie widzimy
się w środę o piętnastej. Mam nadzieję, że sfinalizujemy wówczas transakcję.
Kłaniam się – pożegnał się z dwoma garniturowcami i ruszył w kierunku swojego
biura. Wchodząc do sekretariatu kątem oka dostrzegł kobietę siedzącą w
recepcji. Podszedł do niej.
- Dzień dobry – uśmiechnął się –
Wiem, że miałem zadzwonić. Przepraszam, ale moja nieobecność w firmie
spowodowała spore zaległości i jakoś tak zabrakło czasu – próbował się
tłumaczyć, gdy znalazł się tuż przy niej
- Nic nie szkodzi. Ja nie w tej
sprawie. Wiem, że ma pan za chwilę spotkanie, ale ja nie zajmę dłużej, jak pięć
minut – zmarszczył brwi i przyjrzał jej się badawczo
- Dobrze. Zapraszam – gestem
dłoni wskazał na swój gabinet – Aniu, jak przyjdzie Terlecki zaprowadź go
proszę do konferencyjnej i zaproponuj kawę.
Otworzył jej drzwi i puścił
przodem.
- Pani Urszulo, ja wiem, że
głupio wyszło z tą kawą – zaczął, gdy znaleźli się w środku – Tak w ogóle to
proszę usiąść
- Nie ma o czym mówić.
Przyszłam oddać panu tu – podała mu białą pękatą kopertę
- Co to jest? – zapytał
zaskoczony
- Zwrot długu.
- Prosze dać spokój –
powiedział, kładąc kopertę na szklanym stoliku tuż przed nią – Proszę to zabrać
- Ja naprawdę doceniam pański
gest. Jestem ogromnie wdzięczna za znalezienie tej kliniki, załatwienie tak
szybko wolnego miejsca, ale nie mogę pozwolić, by finansował pan leczenie
mojego ojca. Zwłaszcza tak kosztowne leczenie. To tylko część kwoty. Resztę
pozwoli pan oddam w późniejszym terminie.
- Już mówiłem, że to nie jest potrzebne. To tylko
niewielka kwota, która może pomóc pani ojcu – spuściła wzrok. Uświadomił sobie,
że trochę źle to zabrzmiało. ‘Niewielka kwota’. Dla niego kilka tysięcy w tą
czy w tamtą nie robiły różnicy. Dla niej to pewnie oszczędności całego życia.
- Naprawdę chciałabym, żeby
pozwolił mi pan spłacić dług. Proszę nie stawiać mnie w niezręcznej sytuacji –
spojrzała na niego błagalnie
- Pani jest bardzo dumna. Ja
cenię to u ludzi. Imponuje mi to. Ale, pani
Urszulo, są takie momenty w życiu, gdy trzeba schować dumę do kieszeni i
przyjąć pomoc – widział, że prowadzi wewnętrzną walkę. W końcu chwyciła kopertę
i schowała ją ponownie do torebki.
- Dziękuję – szepnęła nawet na
niego nie spoglądając i nieco nerwowo podniosła się z zajmowanego miejsca – Do
widzenia – już miała otwierać drzwi, gdy usłyszała za placami
- To co, pójdzie pani ze mną na
tę kawę? – odwróciła się i spojrzała na niego. Uśmiechał się uroczo
- Bardzo
chętnie
- Ale pod jednym warunkiem…. –
zaznaczył – przestanie pani mi wreszcie dziękować. Nie będziemy rozmawiać ani o
pieniądzach, ani o badaniach. Zgoda?
- Zgoda – uśmiechnęła się pod
nosem
- Jutro? – kiwnęła twierdząco
głową – O której pani kończy pracę?
- O szesnastej. W Mega Banku na
Marszałkowskiej.
- To jesteśmy umówieni. Przyjadę
po panią
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz