B

niedziela, 15 czerwca 2014

'Miłość bez końca' IV

Skrócił nieco swój dzień pracy i dwadzieścia minut przed szesnastą opuścił siedzibę firmy. Zaparkował po drugiej stronie ulicy by przebiegając jezdnię w niedozwolonym miejscu o umówionej godzinie czekać na nią przed wejściem. Wyszła w towarzystwie dwóch koleżanek w podobnym wieku, z którymi szybko się pożegnała i ruszyła w kierunku Dobrzańskiego.
- Dzień dobry
- Dzień dobry. Jest pan bardzo punktualny – uśmiechnął się pod nosem
- Nie wypada, żeby kobieta czekała. Zapraszam – wskazał w kierunku samochodu
- Ale tu niedaleko jest całkiem przyjemna kawiarenka
- Nalegam. Powiem pani, że nie znoszę tego miejskiego zgiełku i mam ochotę wypić tę kawę w pani towarzystwie w nieco spokojniejszej i zieleńszej okolicy – nim się obejrzała już otwierał jej drzwi swojego auta.
- To dokąd mnie pan zabiera? – zapytała, gdy włączył się już do ruchu
- Do mojej ulubionej restauracji w Konstancinie. I skończmy z tym panem, bo się czuję skrępowany – zerknął na nią, by po chwili znów skupić się na drodze – Marek
- Ula – wyciągnęła do niego dłoń, którą lekko ścisnął
- Długo pracujesz w tym banku?
- Nie. Raptem kilka miesięcy. W zeszłym roku skończyłam studia, kilka miesięcy byłam bez pracy. Najpierw załapałam się tam na bezpłatny staż, a później zaproponowali mi etat.
- Bankowość?
- Ekonomia i równolegle zarządzanie
- No proszę – rzucił z uznaniem - I szukałaś pracy kilka miesięcy? – zdziwił się – Sądziłem, że ekonomiści znajdują zatrudnienie zaraz po opuszczeniu murów uczelni, tak, jak informatycy.
- No niestety nie do końca. W dzisiejszych czasach chyba po żadnym kierunku nie można znaleźć pracy z dnia na dzień bez znajomości.
- Może to i racja. Ja na szczęście nie musiałem tego sprawdzać. Firma rodzinna rządzi się swoimi prawami. Ale też skończyłem zarządzanie. Nareszcie wjeżdżamy w rejony, gdzie można chwilę odetchnąć – rzekł, gdy minęli tablicę z napisem ‘Konstancin-Jeziorna’
- Mieszkasz tu?
- Jeszcze nie – zaśmiał się – Może kiedyś uda mi się tu przeprowadzić. Od kilkunastu miesięcy mieszkam na Ochocie. Ale bardzo lubię tę okolicę. Wychowywałem się w tych rejonach. Moi rodzice mają dom na obrzeżach Piaseczna. De facto to rzut beretem – zatrzymał auto na stanowisku z jasnoszarej kostki – I jesteśmy na miejscu – szybko wysiadł, by otworzyć jej drzwi. Wolnym krokiem ruszyli do knajpy, która znajdowała się w bezpośrednim otoczeniu parku. Zajęli stolik w ogrodzie korzystając z uroków pięknej, słonecznej pogody. Dobrzański rzucił okiem na kartę
- W sumie to coś bym zjadł. Nie miałem dziś czasu wyjść na lunch. Dotrzymasz mi towarzystwa? Mają tu wyborny krem z białych warzyw i polędwiczki w sosie pieprzowym – zgodziła się na jego propozycje. Sama niewiele jadła od rana. Przez kolejne dni wolne narobiła sobie zaległości, z których wychodzenia zajmowało jej wiele czasu. W biegu jadła przygotowane w domu kanapki. Przed dwudziestą odwiózł ją do domu. Spędzili miłe popołudnie. Tak, jak chciał Marek, bez rozmów o pieniądzach i pomocy dla Józefa. Musiała przyznać, że była pozytywnie zaskoczona tym dzisiejszym spotkaniem. Tam wtedy w Centrum Onkologii wydawał się być zarozumiałym, nowobogackim fircykiem. Dziś poznała go z zupełnie innej strony. Musiała przyznać, że był uroczy, dowcipny i taki zwyczajny. On również zaliczał to popołudnie do udanych. Potrzebował tej odrobiny normalności, którą przyniosło spotkanie z tą skromną dziewczyną z Rysiowa. Wreszcie nie musiał udawać, uciekać od niewygodnych pytań i wysłuchiwać komentarzy ludzi, którzy nazywali się jego przyjaciółmi, ale w rzeczywistości nimi nie byli nawet w najmniejszym stopniu.

Zanim Cieplak został przyjęty do szpitala spotkali się jeszcze dwukrotnie. Na niezobowiązującej kawie po pracy. Rozmawiali na tematy ogólne, ale także o chorobie Józefa. Ula chciała się poradzić, ale chyba przede wszystkim wygadać. Okazał się idealnym kandydatem do tej roli. Służył radą, choć wciąż nie mówił nic o sobie. W zasadzie oprócz tematów zawodowych nie wiedziała o nim nic. Nie dociekała, nie pytała, nie drążyła. Szanowała to, że nie chce mówić o tym, dlaczego jeździ do Centrum Onkologii. Wiele razy zastanawiała się, czy pojawia się tam, bo sam jest chory, czy tyczy się to kogoś z jego bliskich. Kilka razy dzwonił, proponował pomoc, szybsze załatwienie kolejnych badań, konsultacji. Była mu wdzięczna. Ich kontakt nieco się rozluźnił, gdy Cieplak trafił do szpitala. Nie miała czasu i nastroju. Chciała poświęcić maksymalną uwagę ojcu i rodzeństwu.

Józef zgromadził komplet badań, które zlecił doktor Kołodziej. Części wyników nie potrafił rozszyfrować. Jednak te posiadający opis jasno wskazywały na to, że nie jest dobrze. Nowotwór był zaawansowany, z przerzutami. Początkowa Ula starała się każdy kolejny wynik badania sprawdzać w Internecie i dowiadywać się jak najwięcej. Jednak szybko zrezygnowała z tej metody. W sieci roiło się od komentarzy typu ‘też tak miałem i lekarz powiedział mi…’. Ile wpisów, tyle różnych zdań, opinii o możliwościach leczenia, rokowaniach. Postanowiła poczekać na opinię onkologa. Dobrzański zapewniał ich wtedy, że to bardzo dobry specjalista. Czytanie kolejnych stron i opinii na forum osób cierpiących na nowotwór trzustki tylko ją dołowało. Z każdym kolejnym wpisem załamywała się. Miała nadzieję, że Seweryn Kołodziej będzie miał dla nich bardziej pocieszające wieści. Wreszcie stawili się rano na izbie przyjęć ursynowskiego szpitala. Józef został przyjęty na oddział i skierowany do wyznaczonej dla niego sali. Kołodziej przekazał przypadek Cieplaka swojemu koledze, specjaliście od raka trzustki, Andrzejowi Rymskiemu. Sam został konsultantem. Miał się podjąć ewentualnej chemioterapii. Rymski przez kolejne trzy dni prowadził dalszą diagnostykę. Gdy w środowe popołudnie Ula zapukała do jego gabinetu nie miał najlepszych wieści. W kilku krótkich zdaniach przekazał jej, że gdyby nowotwór zaatakował głowę trzustki, jak u większości chorych i nie był na dodatek tak zaawansowany szanse na skuteczność leczenia byłyby dużo większe. Niestety Józef miał objęty komórkami nowotworowymi cały gruczoł. Ze względu na choroby towarzyszące i obciążenie organizmu przez poważne problemy serca, resekcja została wykluczona. ‘Pacjent zmarłby mi na stole’ zakomunikował Uli. Guz naciekał na tętnice krezkową i dwunastnicę. Dodatkowo były już przerzuty do węzłów chłonnych. Rymski wraz z Kołodziejem postanowili podjąć próbę i zastosować chemioterapię Gemcytabiną, jednak w dosyć oględny sposób przekazali Uli, że nawet jeśli przyniesie ona oczekiwane efekty, to wydłuży życie Józefa raptem o kilkanaście miesięcy. Wyszła z gabinetu załamana. Nie wiedziała, co ma robić. Jak przekazać te informacje ojcu, a przede wszystkim, jak przygotować dzieciaki na najgorsze. Wiedziała, że w niedalekiej przyszłości zostaną sierotami. Kilka lat temu zabrakło ich matki, teraz mieli stracić ojca. ‘Dlaczego?’ wciąż powtarzała w myślach to pytanie i nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Wsparcie w tych trudnych chwilach dali jej dwaj mężczyźni. Maciek, jej wieloletni przyjaciel i sąsiad i Marek, którego znała co prawda kilka tygodni, ale z którym zdążyła złapać całkiem dobry kontakt.

Ula nie powiedziała ojcu wprost jaka jest opinia lekarzy. Nie chciała mu odbierać resztki nadziei. Nie potrafiła mu tego powiedzieć. Jednak on to widział w jej oczach. Widział zmianę w jej zachowaniu, widział, że przestała się uśmiechać, że straciła radość życia. Widział w jej oczach brak wiary w lepszą przyszłość. W kolejnym tygodniu Cieplak zaczął przyjmować wlewy dożylne. Efektem ubocznym były duszności i nudności. Starał się znosić je dzielnie, jednak zdarzały się momenty, że brakowało mu sił. Chciał walczyć dla swoich dzieci. Chciał walczyć głównie dla Beti. Była jeszcze taka mała. Z każdym kolejnym dniem coraz mocniej docierało do niego, że i tak to walka nierówna, że przegra. Z ogromnym bólem zaczął się godzić z losem, który go czekał. Poprosił lekarza prowadzącego, by jak najszybciej mógł wyjść do domu. Chciał jak najwięcej czasu spędzić z dziećmi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz