B

czwartek, 5 czerwca 2014

'Miłość bez końca' II

Już miał ruszać z parkingu, gdy przed oczami stanął mu obrazek, który napotkał po wyjściu z gabinetu. Tamta kobieta siedziała nad swoim ojcem z kubeczkiem wody. Najwyraźniej zrobiło mu się słabo. Była tak bardzo przejęta, a w każdym jej geście było tak wiele troski. Był to dla niego widok niecodzienny. ‘Chyba zbyt ostro ją potraktowałem…’ pomyślał, gdy przypomniał sobie sytuację sprzed godziny. Dopytywała, dociekała, bo po prostu martwiła się o swojego ojca, a nie była wścibska. Poczuł się głupio.
Po wielogodzinnym czekaniu, wreszcie poproszono ich do gabinetu. Józef miał zostać przyjęty na oddział za dwa tygodnie. Do tego czasu musiał wykonać kilka badań, które przyspieszą proces leczenia. Wiedziała, że doktor Kołodziej starał się dać Józefowi nadzieję, że próbował wzbudzić w nich optymizm i chęć do walki, ale widziała też jego minę, gdy zerknął na wyniki badań. Miała świadomość, że nie jest dobrze.
Wyszli z tego potwornie dusznego budynku i skierowali się w stronę przystanku autobusowego. Czekała ich jeszcze prawie dwugodzinna podróż po domu z dwoma przesiadkami. Ula zmęczonym wzrokiem spojrzała na zegarek. Dochodziła piętnasta trzydzieści.
- Proszę zaczekać – usłyszeli za plecami. Ula odwróciła się i zobaczyła tego bufona z poczekalni – Chciałem panią przeprosić – spojrzał w te wyjątkowe oczy
- Nie ma powodu. Był pan po prostu szczery. Za szczerość nie się przeprasza – odparła i biorąc ojca pod rękę ruszyła do przodu
- To nie była szczerość, tylko bezczelność. Może odwiozę państwa do domu. Pan jest bardzo zmęczony – spojrzał na Józefa – pani zresztą też. Trochę się tutaj naczekaliście
- Nie dziękujemy. Nie jesteśmy z Warszawy
- To może chociaż podwiozę państwa do Centrum. Akurat jadę w tamtą stronę – zaproponował.
- Nie, nie. Nie będziemy panu zawracać głowy – posłała mu niewyraźny uśmiech. Miał świadomość, że jest zmartwiona stanem ojca. Wspominała o nowotworze trzustki. Zdawał sobie sprawę, jaki to rodzaj choroby i jakie są rokowania. Ale odnosił wrażenie, że mimo wszystko ma do niego żal za jego zachowanie pod gabinetem
- Córcia, a może skorzystamy z pana uprzejmości? – odezwał się milczący dotąd Cieplak – Zobacz – wskazał na przystanek – właśnie odjechał nasz autobus. Kolejny będzie za dwadzieścia minut.
- No dobrze – westchnęła – to chodźmy
- Zapraszam – wskazał na stojące obok czarne Porsche Cayenne. Józef zajął miejsce z tyłu. Chciała usiąść obok ojca z drugiej strony, ale Dobrzański otworzył jej przednie drzwi. Gdy znalazła się w środku poczuła się trochę przytłoczona bogactwem tego samochodu. Takie auta oglądała zwykle w telewizji lub niekiedy na ulicach Warszawy. ‘Bogaty panicz. Nic dziwnego, że traktuje ludzi z góry’. Wyjechał z parkingu i skierował się w stronę Śródmieścia. Zdążyli wyjechać z Ursynowa, a w samochodzie wciąż panowała cisza.
- Proszę się nie martwić. Doktor Kołodziej to naprawdę świetny specjalista – odezwał się wreszcie – Ja jeszcze raz przepraszam za tamto. Jestem dzisiaj zestresowany. Każda wizyta w tym budynku powoduje u mnie irytację.
- Rozumiem. Naprawdę nie ma o czym mówić – posłała mu blady uśmiech
- Skąd państwo odjeżdżacie? Z Centralnego?
- Nie. Wysiądziemy pod Rotundą. Stamtąd odjeżdża bus do Łomianek
- Aaa, to państwo z Łomianek – bardziej stwierdził niż zapytał
- Niezupełnie. Z Rysiowa. Jednak w Łomiankach musimy się przesiąść
- Wiem, gdzie to jest. Mój przyjaciel ma działkę pod Rysiowem. Bardzo ładna okolica – spojrzał na nią przelotnie. Rozdzwoniła się jego komórka. Włożył do ucha słuchawkę i odebrał
- Tak Aniu?.... Wiem, pamiętam, jutro… W takim razie przełóż ich na przyszły tydzień. W czwartek lecę do Mediolanu na dwa dni. Przepraszam, zapomniałem ci powiedzieć. Wpisz bardzo proszę w kalendarz. Jeśli są jakieś spotkania w piątek, odwołaj…. Nie. Nie mam zamiaru rozmawiać z nim osobiście. Niech Sebastian się tym zajmie… Nie, już dzisiaj mnie nie będzie. Ale jestem cały czas pod telefonem… Dzięki. Do jutra
- Do Śródmieścia chyba powinniśmy skręcić dwie przecznice temu – odezwała się Ula
- Ma pani rację. Ale my nie jedziemy do Centrum – stwierdził, a ona spojrzała na niego z mieszaniną zaskoczenia, zdezorientowania i niepokoju – Zawiozę was do domu
- Ale to naprawdę nie jest konieczne.
- Nie? To proszę się odwrócić – już kilka minut wcześniej zauważył, że Józef zasnął na tylnym siedzeniu – Pani ojciec ma dość. Jest słaby. Nie fundujmy mu wycieczki autobusem, skoro mam czas i mogę państwa odstawić pod sam dom.
- Ale..- próbowała jeszcze zaprotestować, ale wiedziała, że ten człowiek ma rację.
- Żadnego ale. Co powiedział lekarz? Przyjmą pani ojca na oddział?
- Tak, za dwa tygodnie. Do tego czasu musimy wykonać kilka badań uzupełniających. Limity się wyczerpują. Tata musiałby czekać w długiej kolejce. A jeśli zgłosimy się już z częścią badań będzie można szybciej rozpocząć leczenie.
- PET?
- Tak. I kilka innych – westchnęła – będę musiała podzwonić po prywatnych przychodniach i szpitalach. W tych pracujących dla NFZ nawet nie mamy co szukać, bo nas będą odsyłać w nieskończoność lub wpisywać w kilkuletnią kolejkę.
- Służbę zdrowia mamy niestety nie najlepszą – odparł i skręcił w prawo, kierując się w stronę głównej drogi Rysiowa – Poprowadzi mnie pani?
- Trzecia w lewo – odparła, a on po chwili skręcił we wskazaną przez nią ulicę – budynek numer osiem. To ta posesja z zieloną bramą – zatrzymał się. Dom był skromny, nawet bardzo. Zresztą od początku, po ich ubraniach widział, że nie jest to wyjątkowo zamożna rodzina  
- Bardzo panu dziękuję
- Drobiazg – uśmiechnął się uroczo. Dopiero teraz dostrzegła urok jego dołeczków
- Tatusiu – odwróciła się i poklepała ojca w kolano – jesteśmy w domu. Józef szybko się ocknął i zaskoczony rozejrzał wkoło.
- Nawet nie wiem kiedy przysnąłem – zaczął się tłumaczyć lekko zakłopotany – Bardzo panu dziękujemy
- Już mówiłem córce, że nie ma o czym mówić
- Może pan wejdzie na herbatę – zaproponował Cieplak
- Nie, dziękuję. Jesteście państwo zmęczeni, ja również. Może jeszcze kiedyś będzie okazja. Dużo zdrowia – odparł, gdy Józef wysiadał z samochodu
- Dziękuję. I dziękuję bardzo za podwiezienie
- Dziękujemy panu – odparła Ula – do widzenia
- Do widzenia – odpowiedział. Już miał odjeżdżać, gdy zobaczył, że z posesji naprzeciwko wybiega dwójka dzieci. Chłopak w wieku licealisty i mała dziewczynka. Wyglądał na osiem, może dziesięć lat. Dzieciaki wtuliły się  w ojca. Biła od nich miłość. Rzadko kiedy miał okazję oglądać taki widok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz