To
spadło na nich jak grom z
jasnego nieba. Owszem, Józef wcześniej miał problemy z sercem, miał
cukrzycę,
ale był pod stałą kontrolą lekarzy. Przyjmował odpowiednie leki i
wszystko było
w normie. I nagle zaczął chudnąć. Stracił apetyt, męczyły go nudności.
Początkowo nic nie mówił córce. Wielokrotnie dopytywała, czy dobrze się
czuje.
Widziała, że stracił kilkanaście kilogramów. Zbywał ją. Nie chciał jej
martwić.
Wiedział, że jest bardzo zapracowana. Kilka miesięcy wcześniej po roku
poszukiwań dostała wreszcie pracę w jednym z banków. Dodatkowo pomagała
mu w
opiece nad najmłodszą córką Beatką i nastoletnim Jaśkiem. Jego żona
zmarła
sześć lat temu podczas porodu. Został sam, a większość obowiązków jego
żony przejęła
Ula. Teraz złe samopoczucie zrzucał to na karb wysiłku fizycznego
podczas remontu
garażu i wahania poziomu cukru. Zapewniał, że robił badania i wszystko
jest w
porządku. Ale prawda była taka, że na badania nie miał czasu i
pieniędzy. Tak
bardzo chciał skończyć ten remont przed zimą, a pracy było jeszcze
multum. Z
czasem zaczął pojawiać się ból. W nadbrzuszu i plecach. Początkowo
sądził, że
to wynik dźwigania drewna i puszek z farbą. Nie był już najmłodszy. Ale
ból zamiast
ustępować, nasilał się. To skłoniło go by wreszcie udać się do lekarza
pierwszego kontaktu. Miał szczęście. Nawet nie musiał czekać zbyt długo
na USG.
Najbliższy wolny termin był za dwa tygodnie. Lekarz stwierdził zapalenie
trzustki. Włączono leczenie. Ale ból nie ustępował, a Cieplak wciąż
tracił na
wadze. W ciągu ledwie kilku miesięcy stracił ponad piętnaście kilo, a
nigdy nie
był osobą otyłą. Ta różnica w masie ciała była naprawdę widoczna. Przez
silny
ból szybko się męczył. Nawet zdecydował się po dwudziestu latach rzucić
palenie. Pewnego jesiennego dnia ból był tak silny, że zabrało go
pogotowie. W
szpitalu wykonali szczegółowe badania. Diagnoza była pewna. Nowotwór
trzustki. Cieplak
dostał skierowanie do szpitala onkologicznego. Ula, gdy tylko się
dowiedziała
była zdruzgotana. Wspólnie z ojcem postanowili na razie nie martwić
dzieciaków.
Nic by to nie dało. Józef powiedział im tylko, że musi się dalej leczyć,
ale w
innym szpitalu. Zapewnił, że wszystko będzie dobrze, że będzie zdrowy,
ale sam
nie miał takiej pewności. Ula wyrzucała sobie, że zbyt mocno skupiła się
na
pracy. Wydawało jej się, że gdyby wcześniej zmusiła ojca do
szczegółowych badań
prawdopodobnie uniknęliby przerzutów. Niemal błagała szefa o dzień
urlopu.
Pracowała stosunkowo od niedawna, na dodatek bank miał problemy przez
kryzys.
To nie był najlepszy czas na wolne, ale ona musiała jechać z ojcem do
lekarza.
Musiała wszystkiego dopilnować i dowiedzieć się wszystkich szczegółów. Z
samego
rana znaleźli się pod Centrum Onkologii na warszawskim Ursynowie.
Kolejka była
ogromna. Porównywalna do tych, które ustawiały się w czasie PRL’u. Po
dwóch
godzinach wreszcie udało im się zarejestrować i zostali skierowani pod
gabinet
numer trzydzieści siedem. Przed nimi było piętnastu pacjentów. Józef
zmęczony
ciężko opadł na jedno z nielicznych, wolnych krzeseł. Ula również dość
już
miała tego harmidru. Na dodatek była zestresowana. Spojrzała na zegarek.
Wskazywał ósmą dwadzieścia. Mieli jeszcze sporo czasu, nim lekarz
zjedzie do
pacjentów. Z tabliczki przytwierdzonej do drzwi dowiedziała się, że
Seweryn
Kołodziej rozpoczyna pracę od dziesiątej. Westchnęła ciężko. Rozejrzała
się po
długim korytarzu. Dziesiątki ludzi. Starych, młodych, kobiet i mężczyzn.
Wszyscy w kolejce po życie. Łza zakręciła jej się w oku widząc
wycieńczoną
dziewczynę w jej wieku. Z miłością spojrzała w stronę swojego ojca,
który
pogrążony był w rozmowie z jakimś starszym panem. Wiedziała, że musi
zrobić wszystko, by jej ojciec wrócił do zdrowia. Musiała to zrobić dla
siebie i dla młodszego rodzeństwa. Nie dopuszczała do siebie myśli, że
mała Beti zostanie sierotą w tak młodym wieku. Siedząc na korytarzu
miała wrażenie, że każda
kolejna upływająca minuta liczy godzinę. Wreszcie pojawił się personel.
Lekarze
i pielęgniarki zaczęli stopniowo zajmować kolejne gabinety. Kwadrans po
dziesiątej w drzwiach gabinetu trzydzieści siedem pojawił się około
czterdziestoletni
blondyn w białym kitlu. ‘Zapraszam pierwszą osobę’ powiedział donośnym
głosem.
Staruszka uwieszona na ramieniu syna ruszyła do przodu. ‘Nareszcie’
odetchnęła Ula. Miała nadzieję, że już niebawem będą w domu.
Józef był już wyraźnie zmęczony hałasem, duchotą i tą
przytłaczającą atmosferą tego budynku. Spojrzała na niego z troską.
- Może przyniosę ci coś do picia,
tatusiu?
- Nie dziękuję. Mam w torbie
butelkę wody. Która godzina?
- Dwunasta.
- Jeszcze dziesięć osób przed
nami. Strasznie wolno to idzie.
- Poczekamy. Nigdzie nam się nie
spieszy. Pani Szymczykowa zajmie się dzieciakami – uspokajała ojca, ale sama
miała już dość.
Pacjentów na korytarzu stopniowo ubywało. Chwilę po trzynastej
wolne miejsce obok niej zajął jakiś mężczyzna. Początkowo nawet nie zwróciła na
niego uwagi, ale gdy podeszła do niego pielęgniarka, uważnie przysłuchiwała się
ich krótkiej rozmowie
- O jest pan panie Marku –
starsza kobieta uśmiechnęła się do niego serdecznie
- Zgodnie z umową – odparł
- Doktor już czeka. Przyjmie pana
jeszcze przed przerwą obiadową. Tam w tej chwili jest pacjent, ale za chwilę
pana poproszą. Tutaj ma pan numerek i wszystkie dokumenty – mówiąc to podała mu
kilka kartek
- Bardzo dziękuję. Jest pani
nieoceniona – posłał jej uroczy uśmiech i zajął swoje miejsce. Wyciągnął ze
skórzanej teczki tablet i zaczął przeglądać najświeższe wiadomości
- Pan też do gabinetu trzydzieści
siedem? – zapytała Ula, obrzucając go badawczym spojrzeniem. Nie miał więcej,
jak trzydzieści, góra trzydzieści dwa lata. Przystojny, dobrze ubrany. Woń jego
perfum roznosiła się po całym korytarzu.
- Tak – rzucił nawet na nią nie
spoglądając
- A który ma pan numer? –
dociekała. Spojrzał na nią z pewną nutą niechęci i sięgając ręką do kieszeni
swojego sportowego garnituru wyciągnął mały świstek.
- Dwanaście.
- No właśnie. A przyszedł pan
chwilę temu – spojrzała na niego sugestywnie
- O co pani chodzi? – zapytał lekko
zirytowanyi wlepił w nią swoje spojrzenie
- Przyjechałam tu z moim tatą o
szóstej rano. Czekamy już tyle godzin i nie zanosi się na to, że wyjdziemy
stąd przed piętnastą – westchnęła ciężko
- I co? Co mi pani sugeruje? Że
się bezczelnie wciskam? – niemal warknął spoglądając jej w oczy. Ten błękit.
Jeszcze nigdy w życiu nie widział takich tęczówek. Po chwili odgonił od siebie
te myśli i kontynuował – Nie proszę pani!
Jak pani ojciec będzie tu po raz kolejny, to też będzie się mógł umówić
wcześniej na konkretny dzień i przyjechać na wyznaczoną godzinę. Bardzo mi
przykro, ale pacjenci pierwszorazowi muszą czekać – skończył swój wywód i
wrócił do przeglądania portalu z notowaniami giełdowymi
- Przepraszam, nie wiedziałam.
Siedzimy tu już wiele godzin. Tata jest zmęczony. A pan długo już się leczy u
doktora Kołodzieja?
- Wystarczająco długo, żeby
wiedzieć, iż ten specjalista jest wart każdej godziny spędzonej pod jego
gabinetem. I tak mieliście dużo szczęścia, że trafiliście akurat do niego. Nie
jest łatwo się tu dostać.
- Pan też ma nowotwór trzustki? –
zapytała. Postanowiła dowiedzieć się od tego człowieka jak najwięcej. Skoro
leczy się już jakiś czas, miała nadzieję, że nieco wprowadzi ją w temat. Ona
póki co o raku tego typu wiedziała niewiele i to głównie z Internetu, który nie
był wiarygodnym źródłem informacji.
- Nie – rzucił krótko.
Najwyraźniej ta młoda, o przeciętnej urodzie, dziewczyna miała ochotę sobie
porozmawiać. A on wybitnie nie miał na to dzisiaj ochoty. Zwłaszcza na ten temat.
- Ale też jama brzuszna? – dociekała.
- Książkę pani pisze?! –
zirytował się. Już miał powiedzieć coś jeszcze, ale otworzyły się drzwi
gabinetu i pielęgniarka zaprosiła go do środka. Odszedł bez słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz