B

piątek, 30 maja 2014

'Miłość bez końca' I

To spadło na nich jak grom z jasnego nieba. Owszem, Józef wcześniej miał problemy z sercem, miał cukrzycę, ale był pod stałą kontrolą lekarzy. Przyjmował odpowiednie leki i wszystko było w normie. I nagle zaczął chudnąć. Stracił apetyt, męczyły go nudności. Początkowo nic nie mówił córce. Wielokrotnie dopytywała, czy dobrze się czuje. Widziała, że stracił kilkanaście kilogramów. Zbywał ją. Nie chciał jej martwić. Wiedział, że jest bardzo zapracowana. Kilka miesięcy wcześniej po roku poszukiwań dostała wreszcie pracę w jednym z banków. Dodatkowo pomagała mu w opiece nad najmłodszą córką Beatką i nastoletnim Jaśkiem. Jego żona zmarła sześć lat temu podczas porodu. Został sam, a większość obowiązków jego żony przejęła Ula. Teraz złe samopoczucie zrzucał to na karb wysiłku fizycznego podczas remontu garażu i wahania poziomu cukru. Zapewniał, że robił badania i wszystko jest w porządku. Ale prawda była taka, że na badania nie miał czasu i pieniędzy. Tak bardzo chciał skończyć ten remont przed zimą, a pracy było jeszcze multum. Z czasem zaczął pojawiać się ból. W nadbrzuszu i plecach. Początkowo sądził, że to wynik dźwigania drewna i puszek z farbą. Nie był już najmłodszy. Ale ból zamiast ustępować, nasilał się. To skłoniło go by wreszcie udać się do lekarza pierwszego kontaktu. Miał szczęście. Nawet nie musiał czekać zbyt długo na USG. Najbliższy wolny termin był za dwa tygodnie. Lekarz stwierdził zapalenie trzustki. Włączono leczenie. Ale ból nie ustępował, a Cieplak wciąż tracił na wadze. W ciągu ledwie kilku miesięcy stracił ponad piętnaście kilo, a nigdy nie był osobą otyłą. Ta różnica w masie ciała była naprawdę widoczna. Przez silny ból szybko się męczył. Nawet zdecydował się po dwudziestu latach rzucić palenie. Pewnego jesiennego dnia ból był tak silny, że zabrało go pogotowie. W szpitalu wykonali szczegółowe badania. Diagnoza była pewna. Nowotwór trzustki. Cieplak dostał skierowanie do szpitala onkologicznego. Ula, gdy tylko się dowiedziała była zdruzgotana. Wspólnie z ojcem postanowili na razie nie martwić dzieciaków. Nic by to nie dało. Józef powiedział im tylko, że musi się dalej leczyć, ale w innym szpitalu. Zapewnił, że wszystko będzie dobrze, że będzie zdrowy, ale sam nie miał takiej pewności. Ula wyrzucała sobie, że zbyt mocno skupiła się na pracy. Wydawało jej się, że gdyby wcześniej zmusiła ojca do szczegółowych badań prawdopodobnie uniknęliby przerzutów. Niemal błagała szefa o dzień urlopu. Pracowała stosunkowo od niedawna, na dodatek bank miał problemy przez kryzys. To nie był najlepszy czas na wolne, ale ona musiała jechać z ojcem do lekarza. Musiała wszystkiego dopilnować i dowiedzieć się wszystkich szczegółów. Z samego rana znaleźli się pod Centrum Onkologii na warszawskim Ursynowie. Kolejka była ogromna. Porównywalna do tych, które ustawiały się w czasie PRL’u. Po dwóch godzinach wreszcie udało im się zarejestrować i zostali skierowani pod gabinet numer trzydzieści siedem. Przed nimi było piętnastu pacjentów. Józef zmęczony ciężko opadł na jedno z nielicznych, wolnych krzeseł. Ula również dość już miała tego harmidru. Na dodatek była zestresowana. Spojrzała na zegarek. Wskazywał ósmą dwadzieścia. Mieli jeszcze sporo czasu, nim lekarz zjedzie do pacjentów. Z tabliczki przytwierdzonej do drzwi dowiedziała się, że Seweryn Kołodziej rozpoczyna pracę od dziesiątej. Westchnęła ciężko. Rozejrzała się po długim korytarzu. Dziesiątki ludzi. Starych, młodych, kobiet i mężczyzn. Wszyscy w kolejce po życie. Łza zakręciła jej się w oku widząc wycieńczoną dziewczynę w jej wieku. Z miłością spojrzała w stronę swojego ojca, który pogrążony był w rozmowie z jakimś starszym panem. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, by jej ojciec wrócił do zdrowia. Musiała to zrobić dla siebie i dla młodszego rodzeństwa. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mała Beti zostanie sierotą w tak młodym wieku. Siedząc na korytarzu miała wrażenie, że każda kolejna upływająca minuta liczy godzinę. Wreszcie pojawił się personel. Lekarze i pielęgniarki zaczęli stopniowo zajmować kolejne gabinety. Kwadrans po dziesiątej w drzwiach gabinetu trzydzieści siedem pojawił się około czterdziestoletni blondyn w białym kitlu. ‘Zapraszam pierwszą osobę’ powiedział donośnym głosem. Staruszka uwieszona na ramieniu syna ruszyła do przodu. ‘Nareszcie’ odetchnęła Ula. Miała nadzieję, że już niebawem będą w domu.
Józef był już wyraźnie zmęczony hałasem, duchotą i tą przytłaczającą atmosferą tego budynku. Spojrzała na niego z troską.
- Może przyniosę ci coś do picia, tatusiu?
- Nie dziękuję. Mam w torbie butelkę wody. Która godzina?
- Dwunasta.
- Jeszcze dziesięć osób przed nami. Strasznie wolno to idzie.
- Poczekamy. Nigdzie nam się nie spieszy. Pani Szymczykowa zajmie się dzieciakami – uspokajała ojca, ale sama miała już dość.
Pacjentów na korytarzu stopniowo ubywało. Chwilę po trzynastej wolne miejsce obok niej zajął jakiś mężczyzna. Początkowo nawet nie zwróciła na niego uwagi, ale gdy podeszła do niego pielęgniarka, uważnie przysłuchiwała się ich krótkiej rozmowie
- O jest pan panie Marku – starsza kobieta uśmiechnęła się do niego serdecznie
- Zgodnie z umową – odparł
- Doktor już czeka. Przyjmie pana jeszcze przed przerwą obiadową. Tam w tej chwili jest pacjent, ale za chwilę pana poproszą. Tutaj ma pan numerek i wszystkie dokumenty – mówiąc to podała mu kilka kartek
- Bardzo dziękuję. Jest pani nieoceniona – posłał jej uroczy uśmiech i zajął swoje miejsce. Wyciągnął ze skórzanej teczki tablet i zaczął przeglądać najświeższe wiadomości
- Pan też do gabinetu trzydzieści siedem? – zapytała Ula, obrzucając go badawczym spojrzeniem. Nie miał więcej, jak trzydzieści, góra trzydzieści dwa lata. Przystojny, dobrze ubrany. Woń jego perfum roznosiła się po całym korytarzu.
- Tak – rzucił nawet na nią nie spoglądając
- A który ma pan numer? – dociekała. Spojrzał na nią z pewną nutą niechęci i sięgając ręką do kieszeni swojego sportowego garnituru wyciągnął mały świstek.
- Dwanaście.  
- No właśnie. A przyszedł pan chwilę temu – spojrzała na niego sugestywnie  
- O co pani chodzi? – zapytał lekko zirytowanyi wlepił w nią swoje spojrzenie
- Przyjechałam tu z moim tatą o szóstej rano. Czekamy już tyle godzin i nie zanosi się na to, że wyjdziemy stąd przed piętnastą – westchnęła ciężko
- I co? Co mi pani sugeruje? Że się bezczelnie wciskam? – niemal warknął spoglądając jej w oczy. Ten błękit. Jeszcze nigdy w życiu nie widział takich tęczówek. Po chwili odgonił od siebie te myśli  i kontynuował – Nie proszę pani! Jak pani ojciec będzie tu po raz kolejny, to też będzie się mógł umówić wcześniej na konkretny dzień i przyjechać na wyznaczoną godzinę. Bardzo mi przykro, ale pacjenci pierwszorazowi muszą czekać – skończył swój wywód i wrócił do przeglądania portalu z notowaniami giełdowymi
- Przepraszam, nie wiedziałam. Siedzimy tu już wiele godzin. Tata jest zmęczony. A pan długo już się leczy u doktora Kołodzieja?
- Wystarczająco długo, żeby wiedzieć, iż ten specjalista jest wart każdej godziny spędzonej pod jego gabinetem. I tak mieliście dużo szczęścia, że trafiliście akurat do niego. Nie jest łatwo się tu dostać.
- Pan też ma nowotwór trzustki? – zapytała. Postanowiła dowiedzieć się od tego człowieka jak najwięcej. Skoro leczy się już jakiś czas, miała nadzieję, że nieco wprowadzi ją w temat. Ona póki co o raku tego typu wiedziała niewiele i to głównie z Internetu, który nie był wiarygodnym źródłem informacji.
- Nie – rzucił krótko. Najwyraźniej ta młoda, o przeciętnej urodzie, dziewczyna miała ochotę sobie porozmawiać. A on wybitnie nie miał na to dzisiaj ochoty. Zwłaszcza na ten temat.
- Ale też jama brzuszna? – dociekała.
- Książkę pani pisze?! – zirytował się. Już miał powiedzieć coś jeszcze, ale otworzyły się drzwi gabinetu i pielęgniarka zaprosiła go do środka. Odszedł bez słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz