B

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Miniaturka XI 'Wywiad'


Marek Dobrzański. Kiedyś typ niepokorny. Dziś mąż, ojciec i biznesman. 
'Mężczyźni dorastają przed czterdziestką'



Na samym wstępie chciałam Ci podziękować, że w ogóle zgodziłeś się na ten wywiad.
Proszę bardzo. (śmiech) Chociaż oboje dobrze wiemy, że to transakcja wiązana. 

Właśnie. Porozmawiajmy o tym, co Cię skłoniło do tego, by wreszcie powiedzieć ‘tak’. Od kilku lat konsekwentnie unikasz dziennikarzy.
Dobrze, zacznijmy może od początku. Powiem wprost. Zrobiłem to dla pieniędzy. Przyjaciółka mojej żony, wieloletni pracownik ‘Dobrzański Fashion’ kilka miesięcy temu została matką chłopca. Chłopca obarczonego wadą genetyczną, który wymaga specjalistycznej i bardzo kosztownej rehabilitacji. Jeśli teraz otrzyma odpowiednią pomoc, to jest szansa, że za kilka lat będzie w miarę sprawnym, szczęśliwym dzieckiem. Będzie po prostu samodzielny. To są ogromne koszta. Prowadziliśmy zbiórkę wśród pracowników, naszych przyjaciół, ale to wciąż za mało. Koszt rocznej rehabilitacji przekracza nawet możliwości naszej firmy. Stąd pomysł na zarobek właśnie tą drogą. Całe honorarium za ten wywiad przekazujemy na małego Karola. 

W takim wypadku może warto było zażądać więcej…
Myślisz, że Twoja redakcja by się zgodziła? (śmiech) Nie sądziłem, że jestem w cenie. 

Jesteś. To pierwszy wywiad od sześciu, czy siedmiu lat, który udzielasz. Moi koledzy daliby się za niego pokroić.
I tu się dziwię. Bo ja nie jestem hollywoodzką gwiazdą, ani człowiekiem, który ma coś super ciekawego do powiedzenia. Jestem zwykłym biznesmenem. 

Biznesmenem, który jeszcze kilka lat temu był najgorętszą partią w tym mieście. Mężczyzną, z którym pół Polski chciało iść na randkę. A druga połowa naszego kraju z zapartym tchem śledziła rewelacje o twoim związku z Pauliną Febo, odwołanym ślubie, kolejnych podbojach miłosnych i mogę tak jeszcze wymieniać długo. Prawdziwy Playboy.
A pod tym mogę się podpisać. Ostatnio gdzieś przeczytałem, że prawdziwy Playboy żyje trzydzieści lat z jedną kobietą. Faktycznie możesz mnie nazywać Playboyem.

No dobrze, to porozmawiajmy o twojej kobiecie…
Nie, nie, nie. Nie dam się wciągnąć w szczegóły. W nawiązaniu do tego, o co zapytałaś na początku, ja między innymi dlatego unikam wywiadów. Ja bardzo cenię sobie swoją prywatność. Dwa czynniki mają na to wpływ. Po pierwsze wy dziennikarze. Będę tu teraz trochę generalizował, ale przestało mi się podobać to, co robią twoi koledzy po fachu. Dziesiątki razy miałem taką sytuację, że powiedziałem coś w innym kontekście, o kimś innym, miałem coś zupełnie innego na myśli, a dzień później, a czasami po kilku tygodniach zlepek różnych moich wypowiedzi tworzył aktualny komentarz, a moje zdjęcie było na pierwszych stronach gazet. To powodowało zamęt w moim życiu, napięcia w relacjach z przyjaciółmi… Stąd też we mnie wiele żalu i takiego zachowania obronnego. Unikam teraz takich sytuacji. Na wywiad z tobą się zgodziłem, tylko dlatego, że jesteśmy znajomymi ładnych parę lat i wierzę, że nie wykręcisz mi żadnego numeru. 

Oh, dziękuję Ci za zaufanie.  
Ja się sparzyłem wiele razy, więc rzeczywiście bywam nieufny. Kilka takich wywiadów sporo mnie kosztowało. Ale to już jest temat na głębszą dyskusję o etyce zawodu dziennikarza. Także jednym z powodów moich uników jest postawa przedstawicieli mediów. Drugi czynnik to moja żona. Ona nauczyła mnie chronić naszą prywatność. I jej postawa zaczęła mi się podobać. To, co w moim domu, nie jest na sprzedaż. 

Ale kiedyś chętnie opowiadałeś o swoim życiu.
Owszem, bo byłem głupi, niedojrzały. Później, gdy zakładasz rodzinę, gdy otaczasz się ludźmi naprawdę ważnymi, których chcesz chronić przed przykrościami, atakami, plotkami, zaczynasz się izolować od tego bezwzględnego świata. Ja się absolutnie za nikogo ważnego nie uważam, więc dziwi mnie zainteresowanie moim życiem. Ale mówiąc ogólnie, jak patrzę na niektórych, a raczej na większość polskich celebrytów, to zaczynam się zastanawiać ‘o co chodzi?’. Chodzą, opowiadają na prawo i lewo jakieś szczegóły ze swojego życia, a później są zdziwieni, że ktoś ich śledzi, że pojawiają się plotki, że wybuchają afery. Co gorsza nasze społeczeństwo chętnie to czyta. Ja się nie interesuję tym, co robi Jan Kowalski z ulicy Puławskiej, gdy wraca z pracy, więc dlaczego kogoś obchodzi, co ja robię, co robią moje dzieci? Ludzie są wścibscy. My mieliśmy kilka takich nieprzyjemnych sytuacji, gdy przez kilka tygodni paparazzi śledzili każdy nasz krok. Wystawali pod przedszkolem moich córek, by tylko zdobyć zdjęcie, jak moja żona zawozi je na zajęcia, chodzili za nami po centrum handlowym, by wiedzieć jaki proszek do prania kupuję. Teraz to jest dla mnie śmieszne i żałosne, ale wówczas było dość nieprzyjemne. 

Ale przecież pojawiasz się na imprezach, pozujesz do zdjęć…
To prawda, ale pojawiam się tylko na tych imprezach, na których naprawdę muszę. Kiedyś chodziłem na wszystko, na co mnie zapraszali. Teraz dokonujemy z Ulą ostrej selekcji. Głównie pojawiamy się na pokazach mody, ale taka praca. Są eventy, których nie da się uniknąć. Nie idę na otwarcie nowej restauracji, bo mnie nie kręci taka impreza. Większość ludzi chodzi tam po to, by o nich nie zapomniano, by zrobiono im parę fotek, by Kowalski nie zapomniał kim jest X, o którym ostatnio słuch zaginął. A no i jeszcze po to, że jest darmowe jedzenie, czasami dają prezenty. Żałosne. Owszem, pozuję do zdjęć, ale tylko z żoną. Dzieciaki zostają w domu. Poza tym to jest oficjalna gala. Nigdy nie zgodzę się na to, by zdjęcia z prywatnych momentów życia mojego i mojej rodziny pojawiły się w prasie. Dziwią mnie te poporodowe sesje, fotki z uroczystości rodzinnych, wakacji i świąt. Ja tak nie chcę. Tak samo, jak nie będę opowiadał jak lubię spędzać czas z dzieciakami, czy moja najstarsza córka lubi lody czekoladowe, czy waniliowe, czy moja żona chodzi po domu w kapciach, czy w szpilkach i w jakiej pozycji lubię uprawiać seks. To jest moja prywatność, która nie ujrzy światła dziennego, a raczej publicznego. 

To o czym będziemy rozmawiać?
Możemy rozmawiać o mojej firmie, mojej pracy. O moim życiu, ale na takie luźne, ogólne, egzystencjalne tematy. 

Może jednak uda mi się ciebie namówić na jakieś wynurzenia, ale zacznimy od tego, czy jest coś, czego żałujesz?
Jest wiele takich rzeczy. Nie chcę się wdawać w szczegóły, opisywać konkretnych sytuacji, ale w moim życiu zdarzyło się wiele momentów, które nie powinny były się zdarzyć. Do których sam doprowadziłem, które sam inicjowałem. Padło z mojej strony wiele słów, których dzisiaj się wstydzę. Wiele razy zachowałem się tak, jak zdecydowanie nie powinienem był się zachować. Dzisiaj mogę powiedzieć, że wstyd mi za to, jak żyłem. Żałuję tego i przepraszam wszystkich tych, których skrzywdziłem w bardziej lub mniej dotkliwy sposób. Ale jak to mówią człowiek uczy się na błędach i wiem, że to co się wydarzyło, ukształtowało mnie takim, jakim jestem dzisiaj. A jestem innym człowiekiem. 

Jesteś zwolennikiem tezy, że ludzie się zmieniają?
Jestem tego najlepszym przykładem. Można się zmienić i ludzie potrafią to robić, tylko trzeba mieć odpowiednią motywację, odpowiedni powód do zmiany i chęci. Dziś wiem, że mężczyzna potrafi się zmienić, jeśli ma u swojego boku kobietę, którą bardzo kocha. 

Ty masz…
Mam to szczęście, że Ula ze mną wytrzymuje.

Sądziłam, że mężczyźni wstydzą się miłości. A może nie wstydzą. Po prostu wolą nie nazywać rzeczy po imieniu. Mówią o związkach ogólnie. Unikają publicznych deklaracji i wolą określenia 'moja partnerka', 'moja kobieta'. A ty mówisz wprost. 
Bo ja się swojej miłości nie wstydzę. Ba. Jestem dumny z tego, że mogę jej doświadczać. I chełpię się tym, że kobieta, która zmieniła mnie na lepsze jest nieodłącznym elementem mojego życia.

Kim jest tak naprawdę Marek Dobrzański?
Mężem i ojcem. To moje dwie najważniejsze życiowe role. Inne schodzą na dalszy plan. A dzięki tym dwóm wreszcie jestem kimś. 

Kimś?
Tak. Jakiś czas temu usłyszałem w radiu komentarz dziennikarza, iż jeden z celebrytów założył koszulkę z napisem ‘jestem tatą’. Radiowiec powiedział ‘został ojcem i wreszcie stał się kimś’. Ja też stałem się ważny, przede wszystkim w swoich oczach, gdy zostałem ojcem. 

Mam wrażenie, że siedzi przede mną ktoś zupełnie inny, niż Marek Dobrzański, którego znam od nastu lat.
Bo tak jest. Dorosłem i wiele zrozumiałem. Z jednej strony szkoda, że dopiero po trzydziestce, ale z drugiej strony lepiej późno niż wcale. My faceci tak mamy, że dorastamy przed czterdziestką. Wy kobiety, jesteście pod tym względem od nas o wiele lepsze. Zresztą jesteście lepsze pod wieloma względami, ale o tym może następnym razem.

Niezbyt często słyszy się takie słowa wypowiadane przez mężczyznę.
A to źle. My uciekamy. Boimy się do wielu rzeczy przyznać. Miewamy wybujałe ego. Ale są takie chwile, gdy trzeba powiedzieć jasno i otwarcie, że Ewa jest doskonalsza od Adama.

Wracając do tematu, kiedyś byłeś zupełnie inny. Hulaka zamienił się w statecznego człowieka. 
To prawda. Kiedyś sądziłem, że satysfakcję i spełnienie może mi dawać tylko kolejna udana impreza, sportowy samochód i jeszcze kilka innych czynników, których pozwolisz, że nie wymienię. I później poznałem inne życie. Satysfakcję i spełnienie zaczęła mi dawać rodzina. To było to, czego podświadomie szukałem, za czym goniłem, choć początkowo tego nie rozumiałem. Wielu mężczyzn nie zdaje sobie sprawy, że tak naprawdę swoje szczęście mogą odnaleźć w zwykłym, spokojnym życiu rodzinnym. Choć nie ukrywam, że i nutka szaleństwa przyda się od czasu do czasu. Wszystko zależy od ludzi, jakimi się otaczamy.

Przedstawiasz mi tutaj szereg mądrości życiowych... Jestem pod wrażeniem.
Wiesz, jakby nie patrzeć z każdym dniem zbliżam się do kresu swojej drogi. To powoduje refleksje. 

Ledwie przekroczyłeś czterdziestkę, jesteś ojcem trójki małych dzieci, a myślisz już o śmierci…
Czwórki  

Czy ja o czymś nie wiem?
Spodziewamy się czwartego dziecka. Wolę powiedzieć to teraz, oficjalnie i uniknąć plotek. To już prawie piąty miesiąc. Coraz trudniej będzie to ukryć. I na tym poprzestańmy. A wracając do śmierci… Umierają także młodzi. Gdy byłem na studiach mój kolega wyjechał w góry i zginął na stoku. To mną wówczas wstrząsnęło, ale nie wywołało jakiś głębszych refleksji. Gdy masz trzydzieści, czterdzieści lat, zmieniasz sposób patrzenia na pewne sprawy. Dziś do tematu śmierci podchodzę zupełnie inaczej. 

Boisz się jej?
Ta rozmowa robi się coraz ciekawsza. Zaraz spytasz, czy wybrałem już model nagrobka. Lubię mieć wszystko zaplanowane, ale bez przesady. (śmiech) Tak poważnie, to nie boję się śmierci. Bałem się jej kiedyś, gdy wiedziałem, że nie żyłem tak, jak powinienem. Tak, bym nie musiał się tego wstydzić. Teraz wiem, że ona i tak kiedyś nadejdzie, więc staram się być przyzwoitym człowiekiem. By moje dzieci stojąc nad moim grobem nie żałowały, że mają takie samo nazwisko. Miałem w swoim życiu taki moment przełomowy, gdy dotarło do mnie, że mogę nie zdążyć czegoś zrobić, czegoś przeżyć, gdy faktycznie miałem taką myśl, że nie chcę jeszcze umierać, że to za wcześnie. Kilka lat temu leciałem samolotem do Hamburga na negocjacje. Pojechałem na lotnisko prosto z firmy. To było ledwie kilka tygodni po tym, gdy dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami. To był jakiś początek czwartego miesiąca. Nie wiedziałem, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka. Jakieś pół godziny po starcie samolot wpadł w koszmarne turbulencje. Wiele latam w swoim życiu, ale czegoś takiego nigdy wcześniej nie przeżyłem. Jakaś starsza kobieta siedząca obok mnie zaczęła się modlić. Obsługa biegała przerażona. Dzieci zaczęły płakać. Bałem się. Zaczynało do mnie docierać, że możemy nie dolecieć. I będąc tam w górze żałowałem dwóch rzeczy. Że tak naprawdę, jak głupi, pojechałem prosto na to lotnisko, nie żegnając się z żoną, że tego dnia nie powiedziałem, że ją kocham i ona już nigdy tego ode mnie nie usłyszy. I żałowałem również tego, że nie wezmę swojego dziecka na ręce, że nigdy nie zobaczę swojego syna, czy córki. Dzięki tamtej podróży nauczyłem się doceniać każdy kolejny dzień, zacząłem cieszyć się życiem i tym, co mam. 

Tak w ogóle, to gratuluję. Zakładacie mieszaną drużynę siatkarską – Dobrzański Team?
Trochę się dziwię takiemu podejściu. Część naszych znajomych też tak reaguje. Pojawiają się opinie, że zwariowaliśmy, że trójka dzieci to i tak dużo… Dziecko jest pięknym ukoronowaniem miłości. Wychodzimy  z założenia, że jeśli para jest zgodna, jest jej ze sobą dobrze, to pojawiają się dzieci. Nas stać na to, by mieć ich większą gromadkę. Lepiej się chowają w grupie. Ja jestem jedynakiem i nigdy nie chciałem, by moje dziecko wychowywało się samo. 

Masz jeszcze jakieś marzenia?
O marzeniach zwykle się nie mówi, bo się nie spełnią… 

Dobrze, to zapytam inaczej. Jak będzie wyglądało Twoje życie za pięć, dziesięć lat? W którym miejscu będzie wtedy Marek Dobrzański?
Przede wszystkim wciąż będę u boku mojej wspaniałej żony. Chcę, żeby nasze dzieci wyrosły na mądrych, przyzwoitych ludzi. I chcę wciąż utrzymywać firmę na szczycie. 

Trzeba przyznać, że Wam się udało. Ze średniej wielkości firmy staliście się najpotężniejszym domem mody w tym kraju.
To zasługa kilku czynników. Przede wszystkim Uli, która wykazała się świetną intuicją i świetnie swego czasu zarządzała firmą. Poza tym mieliśmy trochę szczęścia. Udało się podpisać kilka intratnych kontraktów z partnerami z Zachodu, które przyniosły ogromne zyski i które pozwoliły nam wejść na zagraniczne rynki. Mój ojciec zakładając tą firmę nawet nie marzył, że ubrania z logo Dobrzański Fashion będą nosiły kobiety we Francji, w Portugalii czy Kanadzie. A tak naprawdę nic byśmy nie osiągnęli, gdyby nie genialni projektanci. Pshemko i jego syn Wojtek potrafią z kawałka bawełny stworzyć prawdziwe dzieła sztuki. 

Czego Ci życzyć na koniec?
By nic się w moim życiu nie zmieniło. By wciąż było tak, jak teraz, bo jest cudownie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz