B

czwartek, 12 grudnia 2013

'Co by było gdyby...' V 'Teraz albo nigdy'

Wszystko ułożyło się nie tak. Przecież po zarządzie miało być lepiej. Wszystko wreszcie miało wyjść na prostą. Miał wyplątać się z kłamstw i wreszcie zacząć żyć normalnie. Wiedział, że na dłuższą metę nie dałoby się tego ciągnąć. Już teraz musiał się nieźle głowić, by nic nie wypłynęło w nieodpowiednim czasie. ‘Kłamstwo ma to do siebie, że prędzej, czy później wyjdzie na jaw’ – przypomniał sobie słowa swojej nieżyjącej babci. Już myślał, że się udało, a jednak mylił się. Niby zarząd przyjął udoskonalony raport, ale wypłynęła kwestia tajemniczej inwestorki. Ula chciała dobrze, pomagała mu, robiła to, co chciał. Ratowała firmę, ryzykowała dla niego. A na koniec została uznana za oszustkę, która próbowała wyłudzić od FD pieniądze. Nie mógł na to pozwolić. Bronił jej przed atakami Aleksa, ale na nic się to zdało. Ojciec też był przeciwny. Wierzył, że gdy opowie wszystko na spokojnie seniorowi ten zmieni zdanie. Jednak póki co i Krzysztof Dobrzański miał Ulę za złodziejkę działającą na szkodę firmy. Ale tak naprawdę zarząd w tej chwili był mało istotny. Głowę zaprzątała mu Ula. W dość niefortunnych okolicznościach dowiedziała się o prezentach od Sebastiana. Dotarło do niej, że z jego strony była to tylko gra. Miała prawo oskarżać go, że w jego oczach ona się nie liczy, że robił wszystko ze względu na raport. Poznała prawdę, jego wcześniejsze intencje i motywacje, a jednak przedstawiła ratującą go wersję raportu. Sądził, że po wczorajszej rozmowie w jej domu, zrozumiała, że mu uwierzyła. Trzymał się tej myśli kurczowo, ale tuż po zarządzie odarła go ze złudzeń. Ona nie zrobiła tego dla niego, a dla swoich przyjaciół, którym gorzej by się żyło pod panowaniem Aleksa. Gdy wszedł do jej gabinetu widział w jej oczach ból i żal. Miała prawo mu nie wierzyć. Robił wszystko, by ją nieco do siebie przekonać, by chociaż chciała z nim rozmawiać. Obiecywał, że to ostatnie kłamstwo na jego rzecz, że on żałuje, że mu zależy, że chce z nią być. A ona wciąż sądziła, że chodzi mu tylko o te pieprzone weksle. W tej chwili był gotów oddać tą firmę w diabły by tylko mu uwierzyła i chciała słuchać. Przecież tak naprawdę, gdyby dała mu szansę, wszystko udałoby się w miarę logicznie wytłumaczyć. Nie chciała rozmawiać, nie chciała słuchać. I wtedy z rozdzierającym bólem serca w oczach powiedziała mu, że żałuje. Żałuje wszystkiego, co z nim związane. Wezwali go na zarząd. Nie miał więcej czasu, nie mógł w tej chwili nic zrobić, ale wiedział, że tak tego nie zostawi. Postanowił, że zmusi ją do tego, by go wysłuchała. Choćby siłą.
Wrócił po zebraniu do swojego gabinetu. Odruchowo wyjrzał przez okno. Zawsze tak robił, gdy nie wiedział co dalej. Przestrzeń dawała mu nadzieję, poczucie wolności. Spojrzał w dół. Zauważył ją. Wychodziła z firmy w towarzystwie Szymczyka. Niczym błyskawica wypadł z gabinetu i pędem ruszył w kierunku schodów. Nie miał czasu czekać na windę. Liczyła się każda sekunda. Za plecami na piątym piętrze usłyszał jeszcze wołanie swojego ojca. Nie zatrzymał się. Wybiegł z firmy już nieco zasapany. Wreszcie ją dogonił. Ledwo hamowała łzy, widział to bardzo dobrze.
- Ula, co ty robisz? – zapytał bez sensu, chociaż doskonale wiedział. Widział ten karton, który niósł Maciek
- Odchodzi – odezwał się jej przyjaciel. Poczuł, że zaczyna brakować mu tchu.
- To prawda? – odpowiedziała mu cisza – Ula, proszę cię nie wygłupiaj się. Porozmawiajmy i wszystko będzie tak, jak dawniej
- Nic już nie będzie tak, jak dawniej – szepnęła cicho, nawet na niego nie spoglądając – Wymówienie zostawiłam na biurku
- Błagam cię, daj mi dziesięć minut – gdyby kazała mu teraz paść na kolana, zrobiłby to. Wszystko by zrobił, by tylko zechciała go wysłuchać – Ula, proszę. Dziesięć minut rozmowy.
- Marek! – usłyszeli głos dobiegający od strony wejścia do firmy. Na schodach stał senior Dobrzański w towarzystwie Pauliny.
- Idź, czekają na ciebie – rzuciła beznamiętnym tonem, otwierając drzwi Volvo przyjaciela
- Niech czekają. Proszę cię, porozmawiajmy – błagał niemal płaczliwym tonem. Nie słuchała go. Czuła się oszukana, skrzywdzona. Nawet nie miała ochoty na niego patrzeć. Wsiadła do samochodu głośno zatrzaskując drzwi. Widział, że jest zdenerwowana. Nerwowymi ruchami szarpała pas bezpieczeństwa.
- Marek! – ojciec z jego narzeczoną podeszli bliżej. Oboje nie rozumieli co się dzieje. Marek kompletnie nie zwracał na nich uwagi. Wciąż stał nad samochodem. Auto ruszyło. Odsunął się lekko. Wiedział, że przegrał. Wiedział, że jeśli ona teraz odjedzie, to być może już nigdy nie będzie im dane się spotkać. Będzie go unikać, może nawet gdzieś wyjedzie. Wiedział, że jeśli teraz nie porozmawiają, żal i ból będę w niej narastać, skutecznie odgradzając ją od niego. Musiał coś zrobić. Musiał ją zatrzymać. Miał niewiele czasu. Ułamki sekundy były na wagę złota. Jak w zwolnionym tempie widział, jak samochód wyjeżdża z miejsca postojowego na parkingową alejkę. Musi działać teraz. Musi wytoczyć najsilniejsze działa. ‘Teraz, albo nigdy!’ przebiegło mu przez głowę. W ostatniej chwili wybiegł wprost przed samochód. Szymczyk gwałtownie zahamował. Stanął przed autem, rozpościerając szeroko ręce na jego masce. Przez przednią szybę intensywnie wpatrywał się w jej oczy.
- Kocham cię! – krzyknął na tyle głośno, by usłyszała mimo warkotu silnika, mimo zamkniętych okien. Miała wrażenie, że było go słychać na całym parkingu. Zamarła. Na moment zapomniała o oddychaniu.  Powiedział to. Wreszcie to powiedział. Czy teraz też kłamał? Jaki miałby w tym interes?
- Marek! – Febo wrzasnęła wściekła. Cieplakówna spojrzała w tamtą stroną. Na twarzy Włoszki malowała się furia. Senior Dobrzański stał w szoku. Czy prezes kłamałby? Czy gdyby nie była to prawda, wyznawałby jej miłość w obecności Maćka, ale przede wszystkim swojego ojca i narzeczonej.
- Kocham cię – powtórzył już nieco ciszej, wciąż ingresywnie wpatrując się w jej twarz. Wyczytała te słowa z ruchów jego warg. Wreszcie odsunął się nieco od samochodu i spojrzał w kierunku swojej przyszłej żony – Wybacz mi – rzekł – Ślubu nie będzie.
Wzrok Febo ciskał piorunami. Ojciec milczał, obrzucając go jedynie złowrogim spojrzeniem. Miał to gdzieś. Liczyła się teraz tylko Ula. Miał nadzieję, że teraz wreszcie mu uwierzy i pozwoli wyjaśnić. Powinien jej wyznać miłość  w inny sposób, ale gdyby nie zrobił tego teraz, być może już nigdy nie miałby na to szans. Samochód wciąż stał pośrodku alejki. I Szymczyk nie przypuszczał, że prezes zachowa się w ten sposób. Ta chwila ciszy, bezczynności, przeciągała się w nieskończoność. Czekał na jej ruch, ale ona wciąż siedziała wbita w fotel. Każda sekunda zdawała się być wiecznością. Podszedł to tylnych drzwi samochodu i otworzył je szeroko wsiadając do środka.
- Zawieź nas nad Wisłę – niemal rozkazał Szymczykowi – pod most kolejowy – dodał po chwili, nieco już łagodniejszym tonem. Miał nadzieję, że pozwoli mu wyjaśnić i uwierzy. Bardzo tego pragnął. Tak, jak bardzo pragnął być z nią. Postawił wszystko na jedną kartę i w głębi serca wierzył, że wygra tą walkę o jej serce. Auto ruszyło ku jego nowej, lepszej przyszłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz