B

piątek, 19 lipca 2013

'Po drugiej stronie nieba' I

Już blisko godzinę siedział w samochodzie nieopodal swojej posesji w podwarszawskiej Magdalence. Nie mógł zebrać się w sobie, żeby wreszcie wjechać do garażu i wejść do domu. Bał się. Najzwyczajniej w świecie się bał. Był tchórzem. Pieprzonym tchórzem. Siedział i myślał. Nad sobą i swoim życiem. Wiedział, że momentu konfrontacji nie może odciągać w nieskończoność. Wiedział, że tym razem nie będzie tak, jak kiedyś. Wiedział, że tym razem nie będzie umiał udawać. Po raz kolejny tego wieczora jego komórka odezwała się. Do tej pory trzy próby nawiązania z nim połączenia ignorował. Tym razem przyszedł sms. Niechętnie sięgnął po swojego smartfona i odczytał wiadomość. ‘Marek, co się dzieje? Zaczynam się martwić’. Miała prawo. Zwykle ze służbowych wyjazdów wracał wcześniej, niż zapowiadał. Ponownie otworzył wiadomość, którą otrzymał od niej jakieś dwie godziny temu. ‘O której będziesz? Tęsknię’. Nie odpisał. Dobrzański weź się w garść! – pomyślał i odpalił samochód. Wjechał na podwórko. Mimo później pory dom był rozświetlony. To oznaczało tylko jedno – czekają na niego. Wyjął z bagażnika niewielką walizkę, wziął głęboki oddech i z duszą na ramieniu ruszył w kierunku drzwi. Dźwięk przekręcanego klucza w zamku sprawił, że w przedpokoju zmaterializował się czteroletni chłopiec ubrany w swoją ulubioną piżamkę.
- Tata! Tata! – krzyknął mały i biegiem rzucił się w kierunku ojca. Pośpiesznie odstawił bagaż i kucnął przed chłopcem, mocno go przytulając. Zamknął oczy, a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza.
- Jesteś wreszcie! – radośnie powiedziała jego żona, która właśnie weszła do przedpokoju. Obserwowała chwilę ten obrazek, a uśmiech powoli znikał z jej twarzy. Dobrzański niechętnie wypuścił chłopca ze swoich objęć i podniósł się. Stanął naprzeciw żony ze spuszczoną głową i nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy. Ona już wiedziała. Znała go doskonale. Jego dzisiejszy powrót znacznie różnił się od tych zwyczajnych, normalnych. Zwykle przyjeżdżał wcześniej, wpadał do domu z prędkością błyskawicy oznajmiając radośnie, że bardzo się za nimi stęsknił i witał się spontanicznie i wylewnie - Rozumiem, że stało się to, czego najbardziej się obawiałam – powiedziała głosem całkowicie wypranym z emocji. Przeraził go jej ton.
- Ula – wyszeptał. Chciał dodać coś jeszcze, ale nie dała mu szansy.
- Daruj sobie – powiedziała ostrzej niż zamierzała – Szymon – zawołała syna, który zdążył już przemknąć do salonu – tata musi jeszcze na trochę wyjechać. Pożegnaj się - mały ponownie wtulił się w ramiona ojca.
- Niedługo się zobaczymy – powiedział, całując syna w policzek – i tak jak ci obiecałem, zabiorę cię do ZOO. Zgoda? – malec kiwnął radośnie głową i objął ojca za szyję. Kolejna łza spłynęła po jego policzku. Ula przyglądała się temu z kamienną twarzą.
- Biegnij na górę. Zaraz przyjdę przeczytać ci bajkę – gdy chłopiec zniknął im z pola widzenia, Marek wreszcie się odezwał
- Ula, porozmawiaj ze mną. To nie miało żadnego znaczenia - rzekł zrozpaczonym głosem.
- Nie bądź śmieszny! – krzyknęła, by już po chwili zganić się za to w myślach. Obiecała sobie trzymać nerwy na wodzy. Postanowiła, że załatwi to spokojnie, a przede wszystkim, że się przy nim nie rozpłacze. Odważył się spojrzeć wreszcie w jej oczy. Ból i rozpacz jaką zobaczył w jej błękitnych tęczówkach przeraziły go  – Idę przeczytać Szymkowi bajkę, jak skończę nie chcę cię tu widzieć. Bądź tak dobry i zabierz resztę swoich rzeczy z sypialni – spojrzała na niego z żalem po raz ostatni i ruszyła w kierunku schodów.

Liczył się z takim obrotem spraw, ale nie sądził, że będzie go tak bolało. Westchnął ciężko i ruszył w kierunku sypialni, by spakować drugą walizkę. Z jednej strony miał nadzieję, że to przejściowe, że Ula da mu szansę na wytłumaczenie, że da mu szansę na ponowne odzyskanie zaufania, że po jakimś czasie wybaczy i pozwoli wrócić. Ale z drugiej strony bardzo dobrze ją znał. Wiedział, że jego żona potrafi wybaczyć wiele, niemal wszystko, oprócz zdrady. Pakując koszule do srebrnej walizki maksymalnie się ociągał. Liczył, że może jeszcze dzisiaj uda mu się z nią porozmawiać. Zwykle Szymon bardzo szybo zasypiał. Bardzo często nie mógł dotrwać nawet do końca bajki. Dzisiaj Ula w jego pokoju spędzała zdecydowanie zbyt wiele czasu. Zrozumiał, że czeka, aż on wyjdzie. Postanowił nie męczyć jej na siłę. Musi dać jej czas na ułożenie sobie tego wszystkiego.

Drzwi na dole wreszcie się zatrzasnęły a ona mogła swobodnie wyjść z pokoju syna. Czekała, aż opuści dom. Nie miała siły, ani ochoty na niego patrzeć. Zeszła na dół, skuliła się na sofie i dała upust swoim łzom. Dobrze, że miała Szymka. W przeciwnym razie tego wieczoru jej życia kompletnie straciłoby sens.

Postanowił pojechać do rodziców. Miał ochotę zamknąć się w swoim dawnym pokoju i nigdy z niego nie wychodzić. Po raz kolejny ją skrzywdził. Wiele razy obiecywał sobie, że nie zrobi nic, przez co jego żona miałaby płakać. Po raz kolejny jego obietnice były gówno warte. Przez swoją głupotę stracił ją. Stracił najważniejszy element swojego życia. Stracił rodzinę.
Najciszej jak potrafił wszedł do willi rodziców, dzierżąc w ręku średniej wielkości walizkę. Szmery w przedpokoju wzbudziły czujność Heleny, która mimo później pory czytała książkę w salonie. Zdziwił ją widok syna.
- Marek? Co ty tutaj robisz? – nie odpowiedział. Jego wzrok był pusty. Zaniepokoiła się – Marek, co się stało? Dlaczego przyjechałeś tutaj? Przecież Ula na ciebie czeka – odparła i zbliżyła się do syna. Spojrzała w jego oczy.
- Nie czeka – wyszeptał ledwie słyszalnie.
- O czym ty mówisz? – wiedziała, czuła, że w ich małżeństwie stało się coś niedobrego. Po chwili jej przypuszczania potwierdziły słowa syna
- Zdradziłem ją, mamo – powiedział gorzko i rozpłakał się jak mały chłopiec.
- Jak mogłeś? Marek, czy ty zdajesz … - przerwała. Nie wiedziała co w tej sytuacji powiedzieć. Tego się nie spodziewała. Znała swojego syna. Wiedziała, jak żył kiedyś. Ale od pięciu lat tworzyli z Ulą zgodne i szczęśliwe małżeństwo. Wydawało jej się, że Marek spoważniał, że zrozumiał co jest w życiu ważne. Z jednej strony miała ochotę go przytulić, pocieszyć. Z drugiej nie mogła zrobić nic. Nie potrafiła go zrozumieć – Chodź, porozmawiamy – powiedziała poważnym tonem i ruszyła w kierunku salonu.
- Nie dzisiaj – odparł i wszedł  na schody – Chcę zostać sam.
Zniknął w swoim pokoju, a ona nie wiedziała co zrobić. Widziała, że żałuje, że jest mu ciężko, ale jej myśli bardziej zaprzątała teraz Ula. Nawet nie chciała myśleć, jak musiała się teraz czuć jej synowa.
Zamknął się w pokoju i ciężko opadł na łóżko. Był palantem. Zwykłym palantem. Wyciągnął z kieszeni telefon. Było kwadrans przed północą, gdy wykręcił numer przyjaciela
- Czyś ty zgłupiał? Wiesz, która jest godzina? – zapytał go na powitanie Olszański
- Zastąpisz mnie jutro
- Ja rozumiem, że żona się za tobą stęskniła, ale… - nie słuchał dalej wywodu Sebastiana. Nie miał siły słuchać. Po prostu się rozłączył. Rzucił telefonem o podłogę i po raz kolejny tej nocy łzy spłynęły po jego twarzy. Wyjął z walizki butelkę wódki, którą zdążył kupić jadąc z Magdalenki do Konstancina. Miał nadzieję, że ten gorzki płyn choć na chwilę pozwoli mu zapomnieć o krzywdzie, jaką wyrządził żonie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz