Czuła, jakby właśnie tego dnia
przeżywała deja vu. Idąc tokiem rozumowania Violetty, koło zatoczyło okrąg. Znów
wyjazd do szwalni. Znów siedziała w jego samochodzie. Na szczęście wyjazd do
Poznania tym razem miał być tylko jednodniowy. Trochę im się przeciągnęło. Nie
zgadzały się ilości faktury, daty, numery zamówień. Marek starał się załatwić to
najszybciej, jak się dało, ale i tak mieli cztery godziny w plecy. Zmierzchało,
a oni dopiero kierowali się na wylotówkę z Poznania. Dobrzański zaproponował,
że może zatrzymają się gdzieś po drodze. Tłumaczył się, że jest zmęczony. Jego
propozycja ją sparaliżowała. Ona znała tylko jeden hotel na trasie Poznań –
Warszawa. Hotel, z którym wiązało się tak wiele wspomnień. Miłych wspomnień. A
jednak nie chciała powtórki z rozrywki. Bała się tego, co mogłoby się wydarzyć,
gdyby przystała na jego propozycje. Tak naprawdę bała się samej siebie. Bała
się, że jej uczucia i pragnienia nabiorą mocy, gdy tylko we dwoje będą z dala
od domu, firmy, znajomych, problemów i przeszłości. Odmówiła i odliczała
godziny do przyjazdu do Warszawy.
Była już dwudziesta trzecia, gdy srebrny Lexus pędził trasą w stronę Warszawy. Jechał szybciej, niż nakazywały znaki, ale nie szarżował. W końcu wiózł na siedzeniu pasażera najważniejszą dla siebie istotę na świecie. Zbliżali się do celu. Zostało im jakieś czterdzieści kilometrów. Wjechali do niewielkiej, podwarszawskiej wsi. Droga była prawie pusta. Od czasu do czasu mijały ich tylko samochody jadące z naprzeciwka. Zdawało się, że sami jadą do stolicy. Nawet nie musiał wyprzedzać. Pokonywali tą drogę w spokoju. Nie rozmawiali. Oboje byli wykończeni. Cicha muzyka sączyła się z głośników. I wtedy w świetle latarni zobaczył mknący z prawej strony samochód dostawczy. Miał wrażenie, że kierowca nic sobie nie robi z tego, że jest na podporządkowanej. Sam niewiele mógł zrobić. Obaj jechali szybko, a odcinek drogi był zbyt krótki. To były ułamki sekundy. Gwałtownie skręcił w prawo, chcąc za wszelką cenę obrócić samochód. Usłyszał jeszcze jej krzyk i dźwięk gniecionej blachy. Stracił przytomność.
Usłyszała jakieś niewyraźne głosy ludzi, dźwięk jakiejś syreny. Nim otworzyła oczy poczuła ogromny ból lewej ręki. Uchyliła powieki. Lewym okiem niewiele widziała. Wszystko miała zamazane. Dotknęła dłonią brwi, która bardzo ją piekła. Krew. Zobaczyła kilku nieznajomych ludzi wokół. Coś do nie mówili. Powoli zaczynało do niej docierać, co się stało. Krzyki ludzi, otwarta poduszka powietrzna, niebieskie światła samochodów ratunkowych. Wypadek. Gwałtownie obróciła głowę w lewą stronę. Był obok niej. Głowę miał opartą o zagłówek.
- Marek – wszeptała ledwie
słyszalnie. Ani drgnął – Marek – powtórzyła głośniej. Dalej brak reakcji.
Zaczynała wpadać w panikę. Mimo bólu przysunęła się bliżej, by dotknąć dłonią
jego policzka i ocucić go – Marek – znów padło z jej ust. Obróciła jego głowę
w swoją stronę. Był nieprzytomny. Ze skroni spływała stróżka krwi. Dopiero
teraz dostrzegła, że jego błękitna koszula szybko zmienia kolor na brunatny.
Pojawili się strażacy. Jeden z nich otworzył drzwi po jej stronie.
- Nic pani nie jest? Karetka już
jedzie
- Zostawcie mnie! – krzyknęła przez
łzy – Ratujcie jego – znów spanikowana spojrzała na nieruchomego Dobrzańskiego
Wszystko działo się jakby obok niej. Próbowali otworzyć drzwi kierowcy. Bezskutecznie. Zdecydowali, że trzeba rozciąć blachę. Minęło kilkanaście minut, zanim go wyciągnęli. Dla niej było to zdecydowanie za długo. Podszedł do niej lekarz. Chciał zająć się jej ręką, sprawdzić, czy nie ma innych obrażeń. Nie mogła odejść. Nie czuła bólu. Wreszcie go wyciągnęli. Nosze, tlen, kołnierz chroniący kręgosłup. Krew. Wsadzili go do drugiej karetki. Dziwiła się, dlaczego nie odjeżdżają. Ostatkiem sił podeszła bliżej. Przez szybę dostrzegła, jak go reanimują. Usłyszała potworny hałas. Spojrzała w górę. Helikopter. Po chwili drzwi karetki znów się otworzyły i zobaczyła go bladego, podłączonego do kilku kabelków, z maską tlenową. Przenosili go do helikoptera. Chciała do niego podejść. Lekarz zagrodził jej drogę
- Proszę się odsunąć – spojrzał na
nią – pani też potrzebna jest pomoc. Zajmijcie się nią – zwrócił się do jednego
z sanitariuszy i ruszył za niesionym na noszach Dobrzańskim. Łzy zalewały jej
twarz.
Odlecieli. Ją wsadzili do
karetki.
- Dokąd go zabraliście? –
zapytała jednego z ratowników
- Na Szaserów. Mają świetną
chirurgię urazową.
- Za ile tam będziemy?
- Pani jedzie do szpitala w
Grodzisku.
- Co? – zerwała się z noszy
- Proszę leżeć – zdenerwował się –
chyba jednak podam pani ten zastrzyk uspokajający
- Pan nie rozumie, ja muszę być
przy nim! - wrzasnęła
- Pani nie rozumie, że trzeba jak
najszybciej złożyć pani rękę, by nie doszło do przemieszczenia. Męża będą
operować do rana. Ma rozległe obrażenia. Zdąży pani dojechać, mając już rękę w
gipsie. Proszę się uspokoić. Chce pani do kogoś zadzwonić? – pokiwała twierdząco
głową i wybrała numer Szymczyka. Odebrał zaspanym głosem. Obiecał przyjechać po
nią jak najszybciej. Próbowała wyciszyć emocje. W myślach wciąż powtarzała, że
nie daruje sobie, gdy coś mu się stanie. On musi z tego wyjść. Przypomniała
sobie słowa lekarza, gdy określił Dobrzańskiego mianem jej męża. Gdyby ich życie
nie było tak skomplikowane, gdyby miała pewność, że ją naprawdę kocha, być może już od dawna byliby małżeństwem. Zawsze
tego pragnęła. Zawsze o tym marzyła. Zszyli jej skroń. Założyli opatrunek na
kolanie. Wsadzili rękę w gips. Tomografia nie wykazała innych obrażeń. Szymczyk
zawiózł ją do szpitala MSW. Dobrzańscy już tam byli. Zadzwoniła do nich jeszcze
z Grodziska.
- Co z nim? – zapytała zrozpaczona,
gdy stanęła tuż obok nich przed drzwiami z napisem ‘blok operacyjny’. Helena
ledwo hamowała łzy. Nie była w stanie mówić. Odezwał się senior.
- Połamane żebra i obie nogi –
zaczął recytować niemal mechanicznie – pęknięta śledziona, rozległy krwotok
wewnętrzny, zapadnięte płuco, obrzęk mózgu – Helena na wspomnienia diagnozy
lekarza wybuchła głośnym szlochem. Cieplak poczuła, że robi jej się słabo.
Opadła ciężko na stojące nieopodal krzesło i ukryła twarz w dłoniach. To jej
wina, gdyby zgodziła się przenocować pod Poznaniem, nie byłoby tego wypadku.
Nie byłoby tego samochodu, tego dźwięku gniecionej blachy, tej krwi na twarzy
Marka. Dochodziła ósma rano, gdy trzech lekarzy opuściło blok. Tuż za nimi
wywieźli Marka całego w opatrunkach. Stanęli naprzeciw rodziny. ‘Najbliższa
doba będzie decydująca’. Zrobiło jej się czarno przed oczami. Złapała się
Krzysztofa. Uchronił ją przed upadkiem.
- Powinna pani odpocząć –
usłyszała głos Dobrzańskiego – Zamówić taksówkę?
- Nie! Ja muszę tu być!
Stała przed szybą. Obserwowała jego bladą twarz. Oddychał. A w zasadzie oddychał za niego respirator. Biała pościel, białe opatrunki, blada twarz. Jedynie jego czarne włosy burzyły tą białą kompozycję. Słowa lekarza kompletnie ścięły ją z nóg. Co będzie, jeśli on… Nie! To niemożliwe. W głowie jej się nie mieściło, że może już nigdy nie zobaczyć tych cudownych oczu w kolorze górskiego lodowca, że może już nigdy nie zobaczyć jego cudownych dołeczków i tego, jak patrzy na nią z uwielbieniem. On musi z tego wyjść, by mogła mu powiedzieć, że to, co było jest już nie ważne, że ona już nie chce żyć przeszłością, a chce iść w przyszłość razem z nim. Że go kocha pomimo wszystko. Przebłagała pielęgniarkę i weszła do środka. Chwyciła jego dłoń w swoją. Splotła ich palce. Gdyby nie była taka głupia pewnie teraz leżeliby spleceni w miłosnym uścisku. To wszystko jej wina!
- Nie możesz mnie zostawić samej. Nie poradzę sobie bez ciebie - mówiła przez łzy - To ja powinnam tu leżeć. Nie ty. To moja wina.
Zasnęła. Ktoś położył dłoń na jej
ramieniu. Ocknęła się. Zobaczyła nad sobą twarz pielęgniarki. Policja na nią
czekała.
- Podinspektor Mirosław Kos,
wydział ruchu Komendy Policji w Grodzisku Mazowieckim, możemy porozmawiać? –
zapytał wysoki mężczyzna po pięćdziesiątce
- Oczywiście – odparła
- Proszę mi powiedzieć, co pani
pamięta z wczorajszego dnia
- Wracaliśmy z Poznania. Marek powiedział,
że za godzinę będziemy pod siedzibą firmy na Lwowskiej. Chwilę później
zobaczyliśmy jak z prawej strony nadjeżdża biały samochód dostawczy. Nawet nie
zaczął hamować. Marek wcisnął hamulec, ale byliśmy zbyt blisko. Później było
silne uderzenie i ocknęłam się, gdy przyjechała już straż pożarna – mówiła powoli,
zaciskając oczy
- Pan Dobrzański jechał szybciej…
- przerwała mu
- Droga była pusta! Był środek
nocy! Tamten kierowca też jechał szybko. Nawet nie próbował nas wyminąć! –
powiedziała oskarżycielsko – pewnie był pijany! – nie rozumiała, jak policjant
może winę wrzucać na Marka, że jechał za szybko
- Owszem, jechał prawie sto
kilometrów na godzinę. Nie był pijany. Z naszych ustaleń wynika, że zasnął za
kierownicą – pokiwała głową
- Co z nim? – zapytała cicho
- Zginął na miejscu – spuściła głowę
– Dobrze, dziękuję pani bardzo. Będziemy dalej prowadzić dochodzenie. Pozwolę
sobie jeszcze raz panią odwiedzić, by podpisała pani zeznania.
- Oczywiście – kiwnęła głową i
ruszyła w stronę OIOMu
- Przepraszam bardzo, mogę zadać
jeszcze jedno, prywatne pytanie? – zaskoczył ją, ale kiwnęła twierdząco głową –
Pan Dobrzański to dla pani ktoś bliski?
- Najbliższy na świecie – doparła
zgodnie z prawdą i spojrzała na niego smutnymi oczami
- Teraz wszystko rozumiem –
odparł bardziej do siebie niż do niej
- Co pan rozumie? – zapytała zaciekawiona.
Milczał przyglądając się jej badawczo
- Nie wiem czy mnie stać byłoby
na taki gest – zmarszczyła brwi – Ten Citroen był z państwa prawej strony.
Tylko wielkie umiejętności pana Dobrzańskiego sprawiły, że uderzył w wasz lewy
bok – spojrzał na nią ciepło i podał wizytówkę – gdy się wybudzi, proszę dać mi
znać
Zostawił ją na środku korytarza z
tysiącem myśli. On walczył o życie, a ona niemal wyszła bez szwanku. Ta złamana
ręka była niczym w porównaniu z jego obrażeniami. Wziął całą siłę uderzenia na
siebie. Uratował ją. Szloch wstrząsnął jej ciałem. Znów znalazła się przy nim.
- Uratowałeś mnie. To najpięknieszy dowód miłości, którego wolałabym nie otrzymać - pokręciła przecżaco głową - Nie takim kosztem. Wybacz mi – wyszeptała – Ja po prostu się bałam. Bałam się kolejnego zranienia. Tak wiele kosztowało mnie podniesienie się po tej intrydze – mówiła przez łzy – Bałam się, że tam pod Poznaniem znów będzie cudownie, a gdy wrócimy do Warszawy wszystko okaże się nic nieznaczącym epizodem. Tak bardzo cię przepraszam – pocałowała jego ledwie letnią dłoń –Nie chcę się już bać. Chcę być z tobą. Kocham cię. Dobrze wiesz, że nikogo tak nie kochałam i nikogo już tak nie pokocham. Jesteś miłością mojego życia.
- Uratowałeś mnie. To najpięknieszy dowód miłości, którego wolałabym nie otrzymać - pokręciła przecżaco głową - Nie takim kosztem. Wybacz mi – wyszeptała – Ja po prostu się bałam. Bałam się kolejnego zranienia. Tak wiele kosztowało mnie podniesienie się po tej intrydze – mówiła przez łzy – Bałam się, że tam pod Poznaniem znów będzie cudownie, a gdy wrócimy do Warszawy wszystko okaże się nic nieznaczącym epizodem. Tak bardzo cię przepraszam – pocałowała jego ledwie letnią dłoń –Nie chcę się już bać. Chcę być z tobą. Kocham cię. Dobrze wiesz, że nikogo tak nie kochałam i nikogo już tak nie pokocham. Jesteś miłością mojego życia.
Od operacji minęły dwie doby, a jego stan pozostawał bez zmian. Mimo protestów lekarzy, pielęgniarek, jego rodziców, ona wciąż siedziała przy jego łóżku.
- Ula, powinnaś odpocząć. Gdy się
obudzi nie będzie zadowolony, że siedziałaś tu cały czas wykończona – powiedziała
z troską Milewska
- Nic mi nie będzie – powiedziała
przez zaciśnięte zęby. Oni nic nie rozumieli. Był dla niej zbyt ważny, by miała
zostawić go samego. Wciąż sobie wyrzucała, że zrozumiała za późno, kim wciąż
dla niej jest. – przywieź mi proszę jakieś ubranie na zmianę, dobrze? –
przyjaciółka kiwnęła głową – Zostaniesz z nim na chwilę? Pójdę wziąć prysznic.
Biegiem udała się do łazienki.
Nie lubiła go zostawiać nawet na chwilę. Kolejne godziny spędziła siedząc przy
jego łóżku. Gładziła jego dłoń i opowiadała mu różne historie. O swoim pobycie
na Mazurach, o tym jak wiele dla niej znaczy i jak bardzo go kocha. Tak minęły
jej kolejne dwa dni, a on wciąż leżał nieruchomo. O tym, że żyje informowały ją
pojedyncze piknięcia aparatury co jakiś czas. Jego klatka unosiła się miarowo.
Wiele by dała, by móc teraz wtulić się w jego ramiona i wyznać mu miłość.
- Kocham cię – szepnęła kolejny
raz w ciągu ostatnich pięciu dni. Poczuła, że poruszył palcem. Odsunęła się
gwałtownie i wlepiła swój wzrok w jego twarz. Miała nadzieję, że za chwilę
zobaczy jego szare spojrzenie. Znów drgnął. Lekko ścisnął jej dłoń. Usłyszała
przeraźliwy pisk. Spojrzała na monitor, który wyświetlał ciągłą linię – Marek! –
krzyknęła. Do sali wbiegł lekarz. Siłą wyrzucili ją na korytarz. Łzy zalewały
jej twarz. Widziała, jak go reanimują. Jak podłączony defibrylator wstrząsa
jego ciałem. Czuła się, jakby była w innym świecie. Przed oczami przelatywały
jej obrazy wspólnie spędzonych chwil. Drzwi się gwałtownie otworzyły. ‘Godzina
zgonu piętnasta trzydzieści dwie’.
Mężczyzna podszedł do niej kładąc
jej rękę na ramieniu – Bardzo mi przykro.
Jej krzyk rozniósł się po całym
korytarzu. Osunęła się na ziemię. Wstrząsnęły nią spazmy rozpaczy. Wraz nim
umarła najważniejsza część niej. Umarło jej serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz