Przystojny brunet siedział w
eleganckim barze, sącząc szkocką z lodem. Miał ciężki orzech do zgryzienia.
Dzięki komu? Oczywiście dzięki swojej ‘ukochanej’ babci, którą w latach
młodzieńczych zwykł nazywać czarownicą. Nigdy za nią nie przepadał, tak, jak
ona za nim. Gdy był smarkaczem, w krótkich spodenkach, ewidentnie się jej bał i
dlatego wzbraniał się rękami i nogami przed spędzaniem u babuszki wakacji. Na
szczęście rodzice mu ulegali i nie zmuszali do wyjazdów. Zresztą, babcia
Genowefa Brzeska też jakoś specjalnie, ochoczo wnuka do siebie nie zapraszała.
Ot tak, zwykła kurtuazja i stwarzanie pozorów kochającej się rodzinki. Genia
udawała, że swojego wnuka bardzo kocha, Marek udawał, że babcię uwielbia. Pech
chciał, że Marek był jedynakiem, a jego matka Helena również nie miała żadnego
rodzeństwa. Babcia zwykła nazywać go Marusiem, a on szczerze tego nie znosił. Uwielbiała
chwalić się swoim pięknym wnukiem przed koleżankami, opowiadając, jaki to
grzeczny i zdolny chłopiec. Niestety nie było to prawdą, ale prawda nie
wzbudzałaby zachwytu jej koleżanek, pudernic. Marek w szkole był największym
łobuzem. Później na szczęście z tego wyrósł, jednak problemy z nauką miał
zawsze. Studiów też nie skończył. Wyrzucili go na drugim roku i już nie
próbował, ani na innym kierunku, ani na innej uczelni. Wolał skupiać się na
hulankach z przyjacielem. Babci ewidentnie taki tryb życia się nie podobał. I
odkąd skończył dwadzieścia cztery lata przy każdej możliwej okazji dopytywała
się, kiedy się ustatkuje, znajdzie porządną dziewczynę, założy rodzinę i zajmie
się czymś pożytecznym. Marek Dobrzański ewidentnie nie wpisywał się w jej obraz
idealnego wnuka - młodego męża i ojca dwójki ślicznych dzieci, szanowanego
stomatologa, prawnika, albo chociaż doradcy podatkowego. To ciągłe zrzędzenie
Geni, jaki to jest nieodpowiedzialny i niesamodzielny spowodowało, że rodzice w
wieku dwudziestu pięciu lat odcięli pępowinę i przestali przelewać pokaźne
sumki na jego konto. Wtedy właśnie postanowił zająć się wraz z przyjacielem
tym, na czym się zna najlepiej, imprezami. Otworzył agencję eventową, na co
babcia wywracała tylko oczami, grzmiąc, że szerzy rozpustę, sodomę i gomorę. I
choć Marek od momentu uzyskania pełnoletniości starał się maksymalnie
ograniczać kontakty z mieszkającą w Berlinie babcią, dzięki czemu widywali się
tylko dwa razy w roku przy okazji świąt, to Brzeska wciąż starała się trzymać
rękę na pulsie i ingerować w życie wnuka. Miała nadzieję, że w końcu wyjdzie na
ludzi. Bacznie śledziła pojawiające się o nim wzmianki w kolorowych pismach,
susząc Helenie głowę, że jej syn obraca się w niewłaściwym towarzystwie
pijaków, ćpunów i nosicieli chorób wenerycznych. Nie pozostawiała suchej nitki
na kolejnych dziewczynach Marka. Każda była dla niej głupią Lolą blond z zza
dużym, sztucznym biustem. I tutaj jedyną osobą, którą zdania babci nie podzielała,
był Marek. Jemu taki typ dziewczyn ewidentnie odpowiadał, bo były proste w
obsłudze i nie potrzebowały do szczęścia nic więcej, oprócz jego portfela.
Marek Dobrzański musiał przyznać,
że babcia Genowefa była dobrym strategiem. Skoro prośby, groźny, podburzanie
Heleny i Krzysztofa nie przynosiło efektów, postanowiła wcielić w życie nowy
plan. I była przekonana, że wreszcie dopnie swego. Plan rychłego ożenku
powodował nieprzyjemne dreszcze na jego plecach. Z jednej strony nie zamierzał
się żenić tylko dlatego, że babcia Brzeska ubzdurała sobie, że każdy mężczyzna
w wieku trzydziestu pięciu lat musi mieć żonę. Nie negował tego, że kiedyś się
ożeni. Jednak dla niego była to jeszcze zbyt odległa perspektywa. Chciał się
bawić, korzystać z życia, a nie być prowadzonym przez żonę na smyczy. Ale z
drugiej strony….. Trudno pozwolić, by taka fortuna przeszła koło nosa. Chyba
nikt przy zdrowych zmysłach nie zrezygnowałby z prezentu w postaci pół miliona
euro. Zachodził w głowę, jakim cudem babcia odłożyła aż tyle. Owszem, była
majętna, była również oszczędna, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że
staruszka nie pozbywa się wszystkich oszczędności, a prezent dla niego, ma być
tylko częścią jej majątku. Najwyraźniej te niewinne partyjki w pokera z
koleżankami z Klubu Miłośniczek Malarstwa, wcale nie były takie niewinne.
Pełnomocnik babci sprawę postawił
jasno – Marek otrzyma darowiznę w postaci pół miliona euro, jeśli do momentu
ukończenia trzydziestu pięciu lat ożeni się, a małżeństwo przetrwa minimum pół
roku. Natomiast w swoim testamencie resztę oszczędności zapisała Helenie i
Krzysztofowi, a posiadłość na przedmieściach Berlina wnukom, które miały się urodzić
ze związku Marka i jego wybranki. Jeśli takowe by się nie pojawiły w ciągu
dziesięciu lat od jej śmierci, willa wraz z działką miała zostać sprzedana, a
pieniądze przekazane na cale charytatywne.
Z jednej strony nie chciał ulegać
babce, ale z drugiej pieniądze z darowizny bardzo by mu się przydały. Wreszcie
swoje pięćdziesięciometrowe mieszkanie na Bemowie mógłby zamienić na wymarzony
loft z widokiem na Wisłę, bez konieczności zaciągania milionowego kredytu,
który spłacałby do emerytury. Mógłby również zainwestować w rozwój firmy. Same
plusy, gdyby nie ten krążek na palcu. Przy trzecim drinku wpadł mu do głowy
świetny plan. Postanowił dać babci pozorną satysfakcję i zabrać co swoje.
Postanowił Genowefę przechytrzyć.
- I zamierzasz się ożenić? –
dopytywał Olszański, patrząc na przyjaciela z lekkim niedowierzaniem
- Oczywiście! – uśmiechnął się
cwaniacko – A po sześciu miesiącach z powodu niezgodności charakterów wezmę
rozwód. Pieniądze zostaną mi w kieszeni, małżonki się pozbędę. Czyż to nie
genialny plan?! Przy okazji utrę nosa mojej ukochanej babci
- Może i genialny, tylko
przypominam ci stary, że nie masz aktualnie dziewczyny
- No właśnie. I tu pojawiają się
schody – skrzywił się – Bo przeanalizowałem swoje związki – przy ostatnim
słowie wykonał powietrzny cudzysłów - z ostatniego roku – chrząknął ostentacyjnie
– I Kaśka, Naomi, a tym bardziej Tamara się nie nadają – skrzywił się
- Nie, no Kaśka nie była taka
straszna
- Może i nie była. Tylko nie
ukrywajmy, że gdyby poznała powody mojego ożenku już bym się od niej nie
uwolnił. Zagospodarowałaby każdą złotówkę z konta babki
- Przecież nie musisz jej się
zwierzać
- Stary, ewidentnie leciała na
moją kasę. Sądzisz, że zgodziłaby się na intercyzę – spojrzał na przyjaciela z
politowaniem – No proszę cię
- Fakt
- Poza tym moja rodzina nigdy by
jej nie zaakceptowała. Babka jeszcze gotowa zmienić tę umowę. Jak zobaczyła
Kaśkę na zdjęciu w ‘Życiu stolicy’ to zapytała się mojej matki, co to za ruda
lala w za krótkiej sukience.
- No to sam już nie wiem –
podrapał się po głowie
- Coś wymyślę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz