B

piątek, 9 września 2016

'Umowa' I

Przystojny brunet siedział w eleganckim barze, sącząc szkocką z lodem. Miał ciężki orzech do zgryzienia. Dzięki komu? Oczywiście dzięki swojej ‘ukochanej’ babci, którą w latach młodzieńczych zwykł nazywać czarownicą. Nigdy za nią nie przepadał, tak, jak ona za nim. Gdy był smarkaczem, w krótkich spodenkach, ewidentnie się jej bał i dlatego wzbraniał się rękami i nogami przed spędzaniem u babuszki wakacji. Na szczęście rodzice mu ulegali i nie zmuszali do wyjazdów. Zresztą, babcia Genowefa Brzeska też jakoś specjalnie, ochoczo wnuka do siebie nie zapraszała. Ot tak, zwykła kurtuazja i stwarzanie pozorów kochającej się rodzinki. Genia udawała, że swojego wnuka bardzo kocha, Marek udawał, że babcię uwielbia. Pech chciał, że Marek był jedynakiem, a jego matka Helena również nie miała żadnego rodzeństwa. Babcia zwykła nazywać go Marusiem, a on szczerze tego nie znosił. Uwielbiała chwalić się swoim pięknym wnukiem przed koleżankami, opowiadając, jaki to grzeczny i zdolny chłopiec. Niestety nie było to prawdą, ale prawda nie wzbudzałaby zachwytu jej koleżanek, pudernic. Marek w szkole był największym łobuzem. Później na szczęście z tego wyrósł, jednak problemy z nauką miał zawsze. Studiów też nie skończył. Wyrzucili go na drugim roku i już nie próbował, ani na innym kierunku, ani na innej uczelni. Wolał skupiać się na hulankach z przyjacielem. Babci ewidentnie taki tryb życia się nie podobał. I odkąd skończył dwadzieścia cztery lata przy każdej możliwej okazji dopytywała się, kiedy się ustatkuje, znajdzie porządną dziewczynę, założy rodzinę i zajmie się czymś pożytecznym. Marek Dobrzański ewidentnie nie wpisywał się w jej obraz idealnego wnuka - młodego męża i ojca dwójki ślicznych dzieci, szanowanego stomatologa, prawnika, albo chociaż doradcy podatkowego. To ciągłe zrzędzenie Geni, jaki to jest nieodpowiedzialny i niesamodzielny spowodowało, że rodzice w wieku dwudziestu pięciu lat odcięli pępowinę i przestali przelewać pokaźne sumki na jego konto. Wtedy właśnie postanowił zająć się wraz z przyjacielem tym, na czym się zna najlepiej, imprezami. Otworzył agencję eventową, na co babcia wywracała tylko oczami, grzmiąc, że szerzy rozpustę, sodomę i gomorę. I choć Marek od momentu uzyskania pełnoletniości starał się maksymalnie ograniczać kontakty z mieszkającą w Berlinie babcią, dzięki czemu widywali się tylko dwa razy w roku przy okazji świąt, to Brzeska wciąż starała się trzymać rękę na pulsie i ingerować w życie wnuka. Miała nadzieję, że w końcu wyjdzie na ludzi. Bacznie śledziła pojawiające się o nim wzmianki w kolorowych pismach, susząc Helenie głowę, że jej syn obraca się w niewłaściwym towarzystwie pijaków, ćpunów i nosicieli chorób wenerycznych. Nie pozostawiała suchej nitki na kolejnych dziewczynach Marka. Każda była dla niej głupią Lolą blond z zza dużym, sztucznym biustem. I tutaj jedyną osobą, którą zdania babci nie podzielała, był Marek. Jemu taki typ dziewczyn ewidentnie odpowiadał, bo były proste w obsłudze i nie potrzebowały do szczęścia nic więcej, oprócz jego portfela.

Marek Dobrzański musiał przyznać, że babcia Genowefa była dobrym strategiem. Skoro prośby, groźny, podburzanie Heleny i Krzysztofa nie przynosiło efektów, postanowiła wcielić w życie nowy plan. I była przekonana, że wreszcie dopnie swego. Plan rychłego ożenku powodował nieprzyjemne dreszcze na jego plecach. Z jednej strony nie zamierzał się żenić tylko dlatego, że babcia Brzeska ubzdurała sobie, że każdy mężczyzna w wieku trzydziestu pięciu lat musi mieć żonę. Nie negował tego, że kiedyś się ożeni. Jednak dla niego była to jeszcze zbyt odległa perspektywa. Chciał się bawić, korzystać z życia, a nie być prowadzonym przez żonę na smyczy. Ale z drugiej strony….. Trudno pozwolić, by taka fortuna przeszła koło nosa. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie zrezygnowałby z prezentu w postaci pół miliona euro. Zachodził w głowę, jakim cudem babcia odłożyła aż tyle. Owszem, była majętna, była również oszczędna, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że staruszka nie pozbywa się wszystkich oszczędności, a prezent dla niego, ma być tylko częścią jej majątku. Najwyraźniej te niewinne partyjki w pokera z koleżankami z Klubu Miłośniczek Malarstwa, wcale nie były takie niewinne.

Pełnomocnik babci sprawę postawił jasno – Marek otrzyma darowiznę w postaci pół miliona euro, jeśli do momentu ukończenia trzydziestu pięciu lat ożeni się, a małżeństwo przetrwa minimum pół roku. Natomiast w swoim testamencie resztę oszczędności zapisała Helenie i Krzysztofowi, a posiadłość na przedmieściach Berlina wnukom, które miały się urodzić ze związku Marka i jego wybranki. Jeśli takowe by się nie pojawiły w ciągu dziesięciu lat od jej śmierci, willa wraz z działką miała zostać sprzedana, a pieniądze przekazane na cale charytatywne.
Z jednej strony nie chciał ulegać babce, ale z drugiej pieniądze z darowizny bardzo by mu się przydały. Wreszcie swoje pięćdziesięciometrowe mieszkanie na Bemowie mógłby zamienić na wymarzony loft z widokiem na Wisłę, bez konieczności zaciągania milionowego kredytu, który spłacałby do emerytury. Mógłby również zainwestować w rozwój firmy. Same plusy, gdyby nie ten krążek na palcu. Przy trzecim drinku wpadł mu do głowy świetny plan. Postanowił dać babci pozorną satysfakcję i zabrać co swoje. Postanowił Genowefę przechytrzyć.

- I zamierzasz się ożenić? – dopytywał Olszański, patrząc na przyjaciela z lekkim niedowierzaniem
- Oczywiście! – uśmiechnął się cwaniacko – A po sześciu miesiącach z powodu niezgodności charakterów wezmę rozwód. Pieniądze zostaną mi w kieszeni, małżonki się pozbędę. Czyż to nie genialny plan?! Przy okazji utrę nosa mojej ukochanej babci
- Może i genialny, tylko przypominam ci stary, że nie masz aktualnie dziewczyny
- No właśnie. I tu pojawiają się schody – skrzywił się – Bo przeanalizowałem swoje związki – przy ostatnim słowie wykonał powietrzny cudzysłów - z ostatniego roku – chrząknął ostentacyjnie – I Kaśka, Naomi, a tym bardziej Tamara się nie nadają – skrzywił się
- Nie, no Kaśka nie była taka straszna
- Może i nie była. Tylko nie ukrywajmy, że gdyby poznała powody mojego ożenku już bym się od niej nie uwolnił. Zagospodarowałaby każdą złotówkę z konta babki
- Przecież nie musisz jej się zwierzać
- Stary, ewidentnie leciała na moją kasę. Sądzisz, że zgodziłaby się na intercyzę – spojrzał na przyjaciela z politowaniem – No proszę cię
- Fakt
- Poza tym moja rodzina nigdy by jej nie zaakceptowała. Babka jeszcze gotowa zmienić tę umowę. Jak zobaczyła Kaśkę na zdjęciu w ‘Życiu stolicy’ to zapytała się mojej matki, co to za ruda lala w za krótkiej sukience.
- No to sam już nie wiem – podrapał się po głowie
- Coś wymyślę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz