B

poniedziałek, 22 lutego 2016

'Teatrzyk' XI

- Późno się zrobiło – wymownie spojrzała na zegarek, który wskazywał kilka minut po dwudziestej trzeciej. Pierwszy raz spędzali cały wieczór w jego apartamencie. Była tu już wcześniej dwa lub trzy razy, gdy zabierał ją prosto po pracy i przyjeżdżał się przebrać w nieco mniej formalny strój. Zwykle spędzali czas na mieście. Zabierał ją do restauracji, ale tym razem chciał się popisać swoimi kulinarnymi zdolnościami. Nie chciał mówić tego głośno, ale tak naprawdę potrafił przyrządzić tylko kilka potraw. Niemniej czuł satysfakcję, że zaimponował jej tą zapiekanką, którą chwaliła i zjadła z wielkim apetytem. Po kolacji przenieśli się na kanapę. Z lampkami po brzegi wypełnionymi czerwonym winem oglądali zabawną, amerykańską komedię, a ten piątkowy wieczór minął im zdecydowanie za szybko – Będę się zbierać – odstawiła kieliszek na szklany stolik i chciała wstać, gdy schwycił jej dłoń
- Zostań – poprosił, intensywnie wpatrując się w jej oczy – Piłem i nie mogę cię odwieźć, a sama nie będziesz o tej porze jeździć po mieście taksówkami. Zresztą taksówkarz nie odprowadzi cię na górę, a sama dobrze wiesz, że Praga to niezbyt bezpieczna dzielnica. Nie mogłyście tego mieszkania wynająć w bezpieczniejszej okolicy?
- Nie każdego stać na Mokotów – odgryzła się lekko urażona jego słowami. Wolały wynająć z Kaśką mniejsze mieszkanie w gorszej dzielnicy, niż dzielić lokal z przypadkowo poznanymi osobami na nowobogackim osiedlu. Nie rozumiała tych ludzi, który chełpili się wynajmowaniem apartamentu na strzeżonym osiedlu, a wstydzili się powiedzieć, że mieszkają w nim w pięć osób. One może i mieszkały na obskurnym, starym, praskim osiedlu, za to każda miała niezależny pokój i pewność, że nie zostaną z niezapłaconymi rachunkami przez nieodpowiedzialnego współlokatora lub trudne do zniesienia towarzystwo – Poradzę sobie – wstała kierując się w stronę przedpokoju
- Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało – ruszył jej śladem – Po prostu kocham cię i się martwię – pierwszy raz tak otwarcie i bezpośrednio przyznał się do swoich uczuć
- Kochasz mnie? – dopytywała, jakby nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszała, jakby narząd słuchu miał płatać jej figla
- Tyle lat śmiałem się z miłości, nie wierzyłem w nią – wsadził ręce w kieszenie, przybierając postawę lekko skrępowanego tym, co mówi – by wreszcie jej doświadczyć. A ty, kochasz mnie choć trochę? – musiał się upewnić, chciał to usłyszeć, choć wiedział, czuł, że one też darzy go tym wyjątkowym uczuciem
- Nawet trochę bardziej – przygryzła wargę. Podszedł dwa kroki, by wziąć ją w swoje ramiona i namiętnie pocałować.
- To co, zostaniesz? – powtórzył swoją prośbę robiąc przy tym minę kota ze Shreka
- Marek – westchnęła – ja… nie jestem jeszcze gotowa
- Ja wiem – odparł szybko – Ale wspólna noc wcale nie musi oznaczać, że będziemy się kochać. Przecież nie raz spaliśmy razem. Obiecuję ci, że nie będę wykorzystywał sytuacji
- Ale ja nawet nie mam ze sobą żadnych rzeczy – jęknęła nieporadnie
- No wiem, że ciężko ci będzie zasnąć bez swojej ulubionej piżamki w słoniki – zaśmiał się pod nosem widząc jej karcący wzrok – Ale sądzę, że moja koszulka godnie ją zastąpi – przygarnął ją ramieniem do siebie – Szczoteczka do zębów też się znajdzie. A jadąc do pracy podrzucę cię do domu. Co ty na to?
- Niech ci będzie – w zabawnym geście pokazała mu język, na co on cmoknął ją w czoło.
Tym razem role się odwróciły. To nie on wtulał się w jej plecy, ale ona zasypiała z głową w zagłębieniu jego szyi.
Obudziła się sama, w pustym łóżku. Odgarnęła dłonią grzywkę i siadając niechętnie sięgnęła po stojący na nocnej szafce budzik. Zegar wskazywał w pół do ósmej. Już miała wstawać, gdy drzwi się uchyliły i stanął w nich Dobrzański w białym podkoszulku i błękitnych bokserkach. Posłał jej szeroki uśmiech i zniknął, by po chwili wrócić z tacą.
- Jesteś pierwszą kobietą, dla której zrobiłem śniadanie – podstawił na jej kolanach drewnianą tacę z jajecznicą, pokrojonym w plasterki pomidorem, kilkoma kromkami ciemnego pieczywa i filiżanką kawy. Musnęła jego usta
- Dziękuję ci – upiła trochę kofeinowego płynu – Zjesz ze mną?
- Nie tym razem kochanie – uśmiechnęła się pod nosem na dźwięk ostatniego słowa – Ja już jadłem. Trochę się spieszę. O dziewiątej mam ważne spotkanie. Zanim zjesz ja zdążę się ogolić. Musimy wyjść o ósmej jeśli chcemy, żebym cię odwiózł – pokiwała głową ze zrozumieniem i zajęła się swoją jajecznicą – Jeszcze wiele wspólnych śniadań przed nami – puścił oczko w jej kierunku i zniknął w garderobie szukając odpowiedniego krawata do liliowej koszuli

- Jesteś wreszcie! – Kaśka przywitała ją od progu mało przyjemnym tonem – Czy tak trudno jest wysłać sms’a, albo chociaż odebrać jeden z moich siedemnastu telefonów? – podparła się pod boki – Ale ty oczywiście omdlewając z rozkoszy w ramionach pana Dobrzańskiego kompletnie zapomniałaś o bożym świecie i o tym, że ja mogę się martwić! – mało brakowało, a tupnęłaby nogą
- Strasznie cię przepraszam – Ulka przytuliła koleżankę, chcąc nieco wyciszyć te szalejące w Sarneckiej emocje – Gdy jechaliśmy do Marka wyciszyłam telefon – zaczęła się usprawiedliwiać - a później gdy zdecydowałam się zostać na noc nie pomyślałam, żeby do ciebie zadzwonić. Przypuszczałam, że możesz już spać. Było dość późno. Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Następnym razem dam znać. Obiecuję – uniosła dwa palce w górę w geście przyrzeczenia
- Dobra, nie ważne – machnęła ręką. Po wykurzeniu nie było już śladu, za to na usta wypłynął figlarny uśmiech – Opowiadaj lepiej ile miałaś orgazmów – mało brakowało, żeby zaczęła obgryzać paznokcie
- No chyba oszalałaś – prychnęła
- Przyjaciółce nie powiesz? – naburmuszyła się splatając ręce na piersiach
- Nie o to chodzi, po prostu nic nie było. Nie spaliśmy razem, to znaczy spaliśmy, ale nie uprawialiśmy seksu – plątała się
- Żartujesz?
- Nie. Zostałam u niego, bo było już późno, a Marek nie mógł mnie odwieźć bo pił. Dał buziaka na dobranoc, przytulił do siebie i zasnęliśmy. To wszystkie rewelacje ubiegłego wieczoru – nalała sobie soku do szklanki
- Miałaś u swojego boku taaakiego faceta i grzecznie poszłaś spać? – niedowierzała – No sorry, ale ja cię kompletnie nie rozumiem. Nie wiem, na co czekasz – przyglądała jej się wymownie. Ulka pokręciła tylko głową z powątpiewaniem i wywróciła oczami
- Weź zejdź ze mnie i zajmij się swoim bujnym życiem erotycznym – rzuciła z kpiną i zamknęła się w pokoju

Rozpoczął się rok akademicki, z czego Marek nie był zadowolony. Ula, z uwagi na dwa kierunki, miała naprawdę dużo zajęć i spotkania w tygodniu były praktycznie niemożliwe. Dwa razy w tygodniu zaczynała co prawda o dziesiątej, a raz nawet o trzynastej, ale wówczas Marek musiał być w firmie. Gdy on wychodził z pracy, ona bardzo często siedziała na wykładach aż do dziewiętnastej. Przyjeżdżał po nią wtedy, żeby podwieźć do domu i chociaż przez te krótkie pół godziny mogli porozmawiać i się zobaczyć. Za to weekendy były tylko dla nich. Przynajmniej na razie, bo na szczęście październik nie był czasem, gdy na uczelni zaczynały się prezentacje, raporty i kolokwia. Wychodzili gdzieś razem i już tradycją stało się, że Ula zostawała na noc z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę.
W piątkowy wieczór tradycyjnie podjechał pod nowoczesny gmach SGH i niecierpliwie wyczekiwał swojej ukochanej. Nie chciał na nią naciskać, ale coraz trudniej było mu radzić sobie z pragnieniami i miał coraz większą ochotę wprowadzić ich relację na nowy etap. Postanowił, że da jej jeszcze kilka tygodni, jeśli nic się nie zmieni, poruszy ten delikatny temat podczas któregoś ze wspólnych, listopadowych wieczorów.
- Mam nadzieję, że nie czekasz zbyt długo. Myślałam, że Nowykowski nie skończy i będzie tak gadał i gadał aż do niedzieli – krótko musnęła jego usta – Jedziemy do ciebie – pokiwał twierdząco głową – Marzę o gorącej kąpieli. Zamówimy pizze? Umieram z głodu. Facet od makroekonomii zabrał nam całą przerwę i nie zdążyłam iść na lunch.
- Przygotowałem kolację – oznajmił wjeżdżając do garażu. Plusem jej studiów na SGH była bliska odległość kampusu od jego osiedla – Kurczak właśnie dochodzi w piekarniku, do tego sałatka z grillowanym bakłażanem
- Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że trafił mi się ideał – zażartowała i przejechała opuszkami palców po jego dłoni spoczywającej na hamulcu ręcznym. Posłał jej uroczy uśmiech.  
- Lecę w czwartek wieczorem na negocjacje do Berlina. Pomyślałem sobie, że może chciałabyś lecieć ze mną – zaczął w windzie – Straciłabyś tylko jeden dzień zajęć, a moglibyśmy zostać do niedzieli, pozwiedzać trochę miasto, co ty na to? – zamyśliła się na chwilę. Nigdy nie opuszczała zajęć. Miała jako jedyna na roku stuprocentową frekwencję. Nawet chora przychodziła na wykłady i seminaria, ale taka okazja mogła się szybko nie powtórzyć.
- Zgoda
- Świetnie – przepuścił ją w drzwiach przodem i zamknął drzwi na klucz – A w następną sobotę zapraszam cię na kolację. Czas najwyższy, żebyś poznała moich rodziców – trochę ją zaskoczyła ta propozycja, ale postanowiła nie dać po sobie tego poznać. Roześmiała się
- No, no. Przy takim tempie, to ty mi się przed Wigilią oświadczysz
- Skąd wiedziałaś, że mam taki zamiar? – udał zaskoczenie. Wiedziała, że żartuje. Głośno się zaśmiała kręcąc głową
- No przecież wiem, że zamierzasz się szybko ożenić, bo masz już trzydzieści pięć lat – odpowiedziała na tę zaczepkę w swoim stylu.

Leżeli przytuleni w niedzielny poranek, delektując się swoją bliskością. Gładził opuszkami palców jej ramię. Na szczęście pozbyła się tej okropnej piżamy w różowe słonie i zastąpiła ją bawełnianą piżamką z krótkimi spodenkami i topem w kolorze morskiej zieleni.
- Zamieszkaj ze mną – jego zdecydowany głos przerwał panującą między nimi ciszę. Podniosła głowę z jego torsu i spojrzała na niego zaskoczona – Mam dosyć tych weekendowych schadzek. W tygodniu kompletnie nie mamy dla siebie czasu, prawie się nie widujemy. Ty jesteś na uczelni, ja w pracy, a te dwudziestominutowe spotkania przestają mi wystarczać. Studia rozkręcą ci się na dobre, zaczniesz pisać te swoje referaty, a za chwilę pracę magisterską i dojdzie do tego, że nie będziemy się widywać nawet w weekendy, bo albo będziesz przyklejona do laptopa, albo będziesz zaszywać się w bibliotece. Dlatego najprościej będzie, jak zamieszkamy razem – chciała z nim zamieszkać. Chciała spędzać z nim jak najwięcej czasu. Była przy nim szczęśliwa. Tak, jak chciała być z nim blisko, najbliżej. Dojrzewała do tej decyzji. Jednak przed szybkim ‘tak’ w sprawie przeprowadzki powstrzymywała ją dość istotna kwestia. 
- Ale ja nie mogę tak z dnia na dzień zostawić Kaśki – spojrzała na niego przepraszająco - Ona sama nie da rady utrzymać mieszkania, a znalezienie kogoś odpowiedniego na moje miejsce zajmie trochę czasu. Zdecydowałyśmy się na to dwupokojowe mieszkanie tylko dlatego, że znamy się jeszcze z liceum i wolałyśmy mieszkać w gorszych warunkach we dwie, niż w lepszych z przypadkową osobą. Wiesz, jacy są teraz ludzie, mieszkają, a nie płacą. Nie chciałyśmy kłopotów. Poznałeś ją – uśmiechnęła się pod nosem, przypominając sobie, jak Dobrzański kiedyś odprowadził ją na górę, natrafiając przypadkowo na Kaśkę. Sarnecka z rozmarzonym uśmiechem wpatrywała się w niego, jak ciele na malowane wrota. A gdy tylko zamknęły się za nim drzwi stwierdziła ‘ja pieprze, ale facet!’ – wiesz, że jest, podobnie jak ja, z tych spokojniejszych. Nie chcę, żeby w przypływie desperacji, że nie starczy jej na czynsz, sprowadziła do mieszkania jakieś imprezowe towarzystwo, które nie da jej się uczyć. Rozumiesz, prawda? – niechętnie pokiwał głową twierdząco
- Ale obiecaj, że z nią porozmawiasz i zaczniecie szukać kogoś odpowiedniego
- Obiecuję – musnął ustami jej skroń

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz