W koprodukcji z K.!
W świetnie skrojonym, czarnym
garniturze i śliwkowej muszce stał na hotelowym korytarzu pod drzwiami numer
trzysta pięć. Nie kazała długo na siebie czekać. Dopasowana, z odkrytymi
plecami suknia w kolorze rubinowym świetnie podkreślała wszystkie jej atuty. Obrzucił
ją zachwyconym spojrzeniem.
- Pięknie wyglądasz – szepnął
podając jej ramię
- Ty też niczego sobie –
roześmiała się. Po popołudniowym stresie związanym z wystąpieniem nie było już
śladu. Była w świetnym humorze – Chodź, idziemy posyłać sztuczne uśmieszki i
odbywać kurtuazyjne rozmowy
- Może nie będzie tak źle – rzekł
sprowadzając ją ostrożnie ze schodów – I gratuluję. Świetnie ci poszło. Muszę
przyznać, że twoje wystąpienie było najciekawsze.
- Przestań. Nogi miałam, jak z
waty, a ręce mi się tak trzęsły, że w pierwszej chwili nie mogłam rozczytać
liter na kartce – zaśmiała się
- Kompletnie nie było tego po
tobie widać. Pełen profesjonalizm.
Rzeczywiście na bankiecie nie
było tak źle. Zwykle nie znosiła tego typu imprez. Do tej pory na różnego
rodzaju konferencjach, a co za tym idzie również bankietach, towarzyszyła
szefowi trzykrotnie i zazwyczaj szybko z nich uciekała do pokoju, tłumacząc się
zmęczeniem i bólem głowy. Dziś w towarzystwie Dobrzańskiego bawiła się
znakomicie, a czas mijał im jak z bicza strzelił. Marek był świetnym partnerem
nie tylko na parkiecie, ale również elokwentnym towarzyszem rozmów, który co
ważne potrafił uważnie słuchać. Był
zabawny i szarmancki. Był idealny. I choć nie wiedziała nic o jego życiu
prywatnym, to musiała przyznać, że poznała wreszcie naprawdę interesującego
faceta. Co prawda nie zauważyła na jego dłoni obrączki, w żadnej rozmowie nie
wspomniał słowem o żonie, ale nie oznaczało to, że nie jest w szczęśliwym
związku. Postanowiła więc, dla swojego dobra, traktować ich znajomość jako
zwykłe koleżeństwo, by nie robić sobie znów złudnych nadziei. Na kilkanaście
minut przed pierwszą, jako jedni z ostatnich opuścili bankiet. Mieli szczęście,
że nocowali w tym samym miejscu, w którym odbywały się obrady i bankiet. Część
gości niecierpliwie oczekiwała w holu na taksówki, które miały ich rozwieźć po
innych hotelach. Odprowadził ją pod drzwi pokoju i dziękując za udany wieczór
złożył pocałunek na jej dłoni. Z uśmiechem na ustach pożegnała go, życząc
dobrej nocy.
Nie spotkali się w hotelowej
restauracji na śniadaniu. Dobrzański wyjątkowo długo konsumował swoją
jajecznicę, ale najwyraźniej musieli się minąć, a Ula jadała dość wcześnie.
Zauważył ją godzinę później w sali konferencyjnej. Dyskutowała z jakimś
siwiejącym panem o latynoskiej urodzie. Skinął głową na powitanie i zajął
miejsce o przedostatnim rzędzie. Ku jego radości po chwili do niego dołączyła
tłumacząc, że dziś nie musi się udzielać w dyskusji i tyły sali będą idealne.
Prelegenci mówili wyjątkowo znudzonym głosem, a i zaplanowane na ostatni dzień
tematy nie były porywające. Marek zaproponował zamianę kongresu na spacer.
Zgodziła się bez namysłu. Niespełna dwie godziny od rozpoczęcia obrad wymknęli
się bocznym wyjściem. Gdy spotkali się kwadrans później przy wyjściu, musiała
przyznać, że Dobrzański w mniej formalnym stroju wygląda jeszcze bardziej
interesująco. Wesoło gawędząc ruszyli przed siebie uliczkami Amsterdamu.
- Świetnie mi się z tobą rozmawia
– przyznała – Mam wrażenie, że znamy się od lat, a nie od dwudziestu czterech
godzin
- I vis a vis, jakby to
powiedziała moja sekretarka – spojrzała na niego, jak na kosmitę – To dość
specyficzna osoba. Jest mało kompetentna i niezwykle rozbrajająca. Jej
powiedzonka stały się już w naszej firmie kultowe. I nie zwolniłem jej do tej
pory tylko dlatego, że jest narzeczoną mojego przyjaciela - wyjaśnił
- Wiesz, to zabawne, ale wiem
sporo o twojej pracy, odbytych podróżach, a nawet o poglądach politycznych, ale
nie wiem nic o tobie – spojrzała wprost w jego oczy, gdy stali pośrodku jednego
z mostów, których w centrum były dziesiątki
- Ja o tobie też – odbił piłeczkę
– Masz kogoś? – roześmiała się
- Szybko przechodzisz do
konkretów – ale widząc jego wyczekujące spojrzenie dodała – Nie. Od roku jestem
sama. A ty? W twoim życiu jest ktoś?
- Tak – rzekł krótko. Musiała
przyznać, że w głębi duszy czuła się zawiedziona. Starała się nie dać tego po
sobie poznać, ale żałowała, że tak, jak ona nie jest samotny. Może coś by z
tego wyszło? Podobał się jej. Ale przecież to naturalne, że taki facet nie jest
sam i nie bywa samotny. Facet, który od dwóch dni jej nie odstępuje, okazuje
się mieć szczęśliwie ułożone życie. Zawsze tak trafiała, jak kulą w płot. Całe
szczęście, że już wczoraj postanowiła utrzymywać ich relację na stopie
koleżeńskiej. Pewnie gdyby wczoraj chciała, przespałby się z nią bez mrugnięcia
okiem, a rano zakomunikował jej, że jest w związku i ta przygoda nic dla niego
nie znaczyła. Znała takich, jak on. Takich, którzy podczas delegacji szukali
przygód, by ostatecznie z uśmiechem na ustach wrócić na łono rodzinne. Od
początku powinna wyczuć, że coś jest z nim nie tak. Był zbyt idealny. A
przecież ideały nie istnieją. Sięgnął do kieszeni po portfel i wyciągnął
niewielką fotografię – To jest Marysia. Zdecydowanie kobieta mojego życia – na
zdjęciu ujrzała dziewczynkę, na oko sześcioletnią, o dużych piwnych oczach i
ciemnych włosach. W układzie ust i spojrzeniu doszukała się nawet podobieństwa
do ojca. Bez słowa oddała mu zdjęcie. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć
– Nie zapytasz o jej matkę? – po krótkiej chwili milczenia spojrzała mu prosto
w oczy
- Nie wiem, czy mam prawo drążyć
i zadawać bardzo osobiste pytania…
- Zapytać zawsze można. Jeśli bym
nie chciał, po prostu bym nie odpowiedział. Ale nie mam nic do ukrycia. Chodź,
usiądziemy tu - chwycił ją za rękę. Nie wyrwała się. Pozwoliła się zaprowadzić
do niewielkiej kafejki przy brzegu jednego z kanałów. Gdy złożyli zamówienie
rozpoczął swoją opowieść - Prawie od trzech lat sam wychowuję córkę. Moja żona
odeszła ode mnie, gdy Marysia skończyła cztery lata – skarciła się w myślach za
wcześniejsze przypuszczenia. Zanim zdążyła go dobrze poznać, już wrzuciła do
worka ‘żonaty lowelas’. Poczuła się głupio, że tak go oceniła - Od pewnego
czasu czułem, że coś jest nie tak, ale mnie zbywała. Dwa dni po urodzinach
naszej córki zakomunikowała mi, że odchodzi. Moja była żona jest w połowie
Włoszką. Często wyjeżdżała sama do Mediolanu, podobno odwiedzić rodzinę.
Podczas jednego z takich wyjazdów poznała przystojnego i bogatego Lorenzo.
Stwierdziła, że się zakochała – zaśmiał się gorzko pod nosem – Powiedziałem
jej, że się nie zgadzam na rozwód, że nie chcę stracić kontaktu z córką, gdy ją
wywiezie do Włoch. Paulina wtedy postanowiła, że dziecko zostanie ze mną, a ona
będzie ją odwiedzać i dwa razy w roku zabierać do siebie na miesięczne wakacje
– Ula słuchała tej opowieści z szeroko otwartymi oczami – Zabrała ją raz, na
samym początku. Sama była ze dwa razy w Polsce. Niby przyjeżdżała do Marysi,
ale tak naprawdę raz była na sprawie rozwodowej, drugi raz regulowała wszystkie
swoje zobowiązania, które miała w Polsce. Była współwłaścicielką firmy, której
jestem prezesem. Zrzekła się udziałów na rzecz brata. Przestała przyjeżdżać,
tłumacząc się licznymi obowiązkami na miejscu. Przestała Marysię zabierać
twierdząc, że Lorenzo nie lubi dzieci – pokręciła głową z niedowierzaniem. Nie
mogła pojąć jak kobieta może zrezygnować z własnego dziecka na rzecz mężczyzny.
Przecież gdyby jej nowy partner kochał ją naprawdę, akceptowałby jej córeczkę.
Pewnie nie musiałby skakać z radości na wieść o przyjeździe Marysi, ale
powinien przynajmniej tolerować jej obecność w ich życiu – Ona wciąż za matką
bardzo tęskni. Czasami jeszcze zdarza jej się zapytać, czy mama kiedyś do nas
wróci. Staram się jej wytłumaczyć, że jesteśmy po rozwodzie, że mama ma nowe
życie we Włoszech, ale to przecież tylko mała dziewczynka, która jeszcze wszystkiego
nie rozumie. Postawiła sobie koło łóżka zdjęcie Pauliny i codziennie wieczorem
opowiada, jak minął jej dzień – nerwowo zagryzł wargę – A Paula jedyne co robi,
to dwa razy w roku, na gwiazdkę i urodziny, przysyła małej prezenty. Jakby te
drogie gadżety miały jej wynagrodzić nieobecność matki. Nigdy mnie nawet nie
poprosiła, żebym wysłał jej aktualne zdjęcie córki. Czy tak postępującą kobietę
w ogóle można nazwać matką? – miała nadzieję, że to pytanie retoryczne, jednak
gdy napotkała jego wzrok zrozumiała, że czeka na jej reakcję. Odchrząknęła
- Ja nigdy nie potrafiłabym z
własnej woli zrezygnować z kontaktów z dzieckiem. Co innego rozstanie z mężem,
gdy się nie dogadujemy i zdecydowane odcięcie kontaktów, a co innego więź z
córką. Najwyraźniej nigdy nie była zbyt silna, skoro zostawiała z tobą małe
dziecko i sama wyjeżdżała do rodziny.
- Pewnie masz rację. Być może to
mój błąd. To ja chciałem dziecka – bezradnie wzruszył ramionami
- I jesteś zapewne super tatą –
uśmiechnęła się do niego, chcąc nieco rozluźnić atmosferę, która zgęstniała
przez tą dramatyczną opowieść
- Staram się – obrzucił ją
ciepłym spojrzeniem – Cieszę się, że ci o tym powiedziałem – wyjął z portfela
banknot i zostawiając go na stoliku, podał jej rękę – Chodź. Amsterdam czeka –
ruszyli w dalszą drogę
Czytam wszystkie Twoje opiwiadania, które się tu pojawiły i nie mogę się oderwać. Te alternatywne wersje są świetne
OdpowiedzUsuń:) cieszę się, że się podobają
Usuń