B

środa, 7 października 2015

'W chmurach' II

W koprodukcji z K.! 




W świetnie skrojonym, czarnym garniturze i śliwkowej muszce stał na hotelowym korytarzu pod drzwiami numer trzysta pięć. Nie kazała długo na siebie czekać. Dopasowana, z odkrytymi plecami suknia w kolorze rubinowym świetnie podkreślała wszystkie jej atuty. Obrzucił ją zachwyconym spojrzeniem.
- Pięknie wyglądasz – szepnął podając jej ramię
- Ty też niczego sobie – roześmiała się. Po popołudniowym stresie związanym z wystąpieniem nie było już śladu. Była w świetnym humorze – Chodź, idziemy posyłać sztuczne uśmieszki i odbywać kurtuazyjne rozmowy
- Może nie będzie tak źle – rzekł sprowadzając ją ostrożnie ze schodów – I gratuluję. Świetnie ci poszło. Muszę przyznać, że twoje wystąpienie było najciekawsze.
- Przestań. Nogi miałam, jak z waty, a ręce mi się tak trzęsły, że w pierwszej chwili nie mogłam rozczytać liter na kartce – zaśmiała się
- Kompletnie nie było tego po tobie widać. Pełen profesjonalizm.

Rzeczywiście na bankiecie nie było tak źle. Zwykle nie znosiła tego typu imprez. Do tej pory na różnego rodzaju konferencjach, a co za tym idzie również bankietach, towarzyszyła szefowi trzykrotnie i zazwyczaj szybko z nich uciekała do pokoju, tłumacząc się zmęczeniem i bólem głowy. Dziś w towarzystwie Dobrzańskiego bawiła się znakomicie, a czas mijał im jak z bicza strzelił. Marek był świetnym partnerem nie tylko na parkiecie, ale również elokwentnym towarzyszem rozmów, który co ważne potrafił  uważnie słuchać. Był zabawny i szarmancki. Był idealny. I choć nie wiedziała nic o jego życiu prywatnym, to musiała przyznać, że poznała wreszcie naprawdę interesującego faceta. Co prawda nie zauważyła na jego dłoni obrączki, w żadnej rozmowie nie wspomniał słowem o żonie, ale nie oznaczało to, że nie jest w szczęśliwym związku. Postanowiła więc, dla swojego dobra, traktować ich znajomość jako zwykłe koleżeństwo, by nie robić sobie znów złudnych nadziei. Na kilkanaście minut przed pierwszą, jako jedni z ostatnich opuścili bankiet. Mieli szczęście, że nocowali w tym samym miejscu, w którym odbywały się obrady i bankiet. Część gości niecierpliwie oczekiwała w holu na taksówki, które miały ich rozwieźć po innych hotelach. Odprowadził ją pod drzwi pokoju i dziękując za udany wieczór złożył pocałunek na jej dłoni. Z uśmiechem na ustach pożegnała go, życząc dobrej nocy.

Nie spotkali się w hotelowej restauracji na śniadaniu. Dobrzański wyjątkowo długo konsumował swoją jajecznicę, ale najwyraźniej musieli się minąć, a Ula jadała dość wcześnie. Zauważył ją godzinę później w sali konferencyjnej. Dyskutowała z jakimś siwiejącym panem o latynoskiej urodzie. Skinął głową na powitanie i zajął miejsce o przedostatnim rzędzie. Ku jego radości po chwili do niego dołączyła tłumacząc, że dziś nie musi się udzielać w dyskusji i tyły sali będą idealne. Prelegenci mówili wyjątkowo znudzonym głosem, a i zaplanowane na ostatni dzień tematy nie były porywające. Marek zaproponował zamianę kongresu na spacer. Zgodziła się bez namysłu. Niespełna dwie godziny od rozpoczęcia obrad wymknęli się bocznym wyjściem. Gdy spotkali się kwadrans później przy wyjściu, musiała przyznać, że Dobrzański w mniej formalnym stroju wygląda jeszcze bardziej interesująco. Wesoło gawędząc ruszyli przed siebie uliczkami Amsterdamu.
- Świetnie mi się z tobą rozmawia – przyznała – Mam wrażenie, że znamy się od lat, a nie od dwudziestu czterech godzin
- I vis a vis, jakby to powiedziała moja sekretarka – spojrzała na niego, jak na kosmitę – To dość specyficzna osoba. Jest mało kompetentna i niezwykle rozbrajająca. Jej powiedzonka stały się już w naszej firmie kultowe. I nie zwolniłem jej do tej pory tylko dlatego, że jest narzeczoną mojego przyjaciela - wyjaśnił
- Wiesz, to zabawne, ale wiem sporo o twojej pracy, odbytych podróżach, a nawet o poglądach politycznych, ale nie wiem nic o tobie – spojrzała wprost w jego oczy, gdy stali pośrodku jednego z mostów, których w centrum były dziesiątki
- Ja o tobie też – odbił piłeczkę – Masz kogoś? – roześmiała się
- Szybko przechodzisz do konkretów – ale widząc jego wyczekujące spojrzenie dodała – Nie. Od roku jestem sama. A ty? W twoim życiu jest ktoś?
- Tak – rzekł krótko. Musiała przyznać, że w głębi duszy czuła się zawiedziona. Starała się nie dać tego po sobie poznać, ale żałowała, że tak, jak ona nie jest samotny. Może coś by z tego wyszło? Podobał się jej. Ale przecież to naturalne, że taki facet nie jest sam i nie bywa samotny. Facet, który od dwóch dni jej nie odstępuje, okazuje się mieć szczęśliwie ułożone życie. Zawsze tak trafiała, jak kulą w płot. Całe szczęście, że już wczoraj postanowiła utrzymywać ich relację na stopie koleżeńskiej. Pewnie gdyby wczoraj chciała, przespałby się z nią bez mrugnięcia okiem, a rano zakomunikował jej, że jest w związku i ta przygoda nic dla niego nie znaczyła. Znała takich, jak on. Takich, którzy podczas delegacji szukali przygód, by ostatecznie z uśmiechem na ustach wrócić na łono rodzinne. Od początku powinna wyczuć, że coś jest z nim nie tak. Był zbyt idealny. A przecież ideały nie istnieją. Sięgnął do kieszeni po portfel i wyciągnął niewielką fotografię – To jest Marysia. Zdecydowanie kobieta mojego życia – na zdjęciu ujrzała dziewczynkę, na oko sześcioletnią, o dużych piwnych oczach i ciemnych włosach. W układzie ust i spojrzeniu doszukała się nawet podobieństwa do ojca. Bez słowa oddała mu zdjęcie. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć – Nie zapytasz o jej matkę? – po krótkiej chwili milczenia spojrzała mu prosto w oczy
- Nie wiem, czy mam prawo drążyć i zadawać bardzo osobiste pytania…
- Zapytać zawsze można. Jeśli bym nie chciał, po prostu bym nie odpowiedział. Ale nie mam nic do ukrycia. Chodź, usiądziemy tu - chwycił ją za rękę. Nie wyrwała się. Pozwoliła się zaprowadzić do niewielkiej kafejki przy brzegu jednego z kanałów. Gdy złożyli zamówienie rozpoczął swoją opowieść - Prawie od trzech lat sam wychowuję córkę. Moja żona odeszła ode mnie, gdy Marysia skończyła cztery lata – skarciła się w myślach za wcześniejsze przypuszczenia. Zanim zdążyła go dobrze poznać, już wrzuciła do worka ‘żonaty lowelas’. Poczuła się głupio, że tak go oceniła - Od pewnego czasu czułem, że coś jest nie tak, ale mnie zbywała. Dwa dni po urodzinach naszej córki zakomunikowała mi, że odchodzi. Moja była żona jest w połowie Włoszką. Często wyjeżdżała sama do Mediolanu, podobno odwiedzić rodzinę. Podczas jednego z takich wyjazdów poznała przystojnego i bogatego Lorenzo. Stwierdziła, że się zakochała – zaśmiał się gorzko pod nosem – Powiedziałem jej, że się nie zgadzam na rozwód, że nie chcę stracić kontaktu z córką, gdy ją wywiezie do Włoch. Paulina wtedy postanowiła, że dziecko zostanie ze mną, a ona będzie ją odwiedzać i dwa razy w roku zabierać do siebie na miesięczne wakacje – Ula słuchała tej opowieści z szeroko otwartymi oczami – Zabrała ją raz, na samym początku. Sama była ze dwa razy w Polsce. Niby przyjeżdżała do Marysi, ale tak naprawdę raz była na sprawie rozwodowej, drugi raz regulowała wszystkie swoje zobowiązania, które miała w Polsce. Była współwłaścicielką firmy, której jestem prezesem. Zrzekła się udziałów na rzecz brata. Przestała przyjeżdżać, tłumacząc się licznymi obowiązkami na miejscu. Przestała Marysię zabierać twierdząc, że Lorenzo nie lubi dzieci – pokręciła głową z niedowierzaniem. Nie mogła pojąć jak kobieta może zrezygnować z własnego dziecka na rzecz mężczyzny. Przecież gdyby jej nowy partner kochał ją naprawdę, akceptowałby jej córeczkę. Pewnie nie musiałby skakać z radości na wieść o przyjeździe Marysi, ale powinien przynajmniej tolerować jej obecność w ich życiu – Ona wciąż za matką bardzo tęskni. Czasami jeszcze zdarza jej się zapytać, czy mama kiedyś do nas wróci. Staram się jej wytłumaczyć, że jesteśmy po rozwodzie, że mama ma nowe życie we Włoszech, ale to przecież tylko mała dziewczynka, która jeszcze wszystkiego nie rozumie. Postawiła sobie koło łóżka zdjęcie Pauliny i codziennie wieczorem opowiada, jak minął jej dzień – nerwowo zagryzł wargę – A Paula jedyne co robi, to dwa razy w roku, na gwiazdkę i urodziny, przysyła małej prezenty. Jakby te drogie gadżety miały jej wynagrodzić nieobecność matki. Nigdy mnie nawet nie poprosiła, żebym wysłał jej aktualne zdjęcie córki. Czy tak postępującą kobietę w ogóle można nazwać matką? – miała nadzieję, że to pytanie retoryczne, jednak gdy napotkała jego wzrok zrozumiała, że czeka na jej reakcję. Odchrząknęła
- Ja nigdy nie potrafiłabym z własnej woli zrezygnować z kontaktów z dzieckiem. Co innego rozstanie z mężem, gdy się nie dogadujemy i zdecydowane odcięcie kontaktów, a co innego więź z córką. Najwyraźniej nigdy nie była zbyt silna, skoro zostawiała z tobą małe dziecko i sama wyjeżdżała do rodziny.
- Pewnie masz rację. Być może to mój błąd. To ja chciałem dziecka – bezradnie wzruszył ramionami
- I jesteś zapewne super tatą – uśmiechnęła się do niego, chcąc nieco rozluźnić atmosferę, która zgęstniała przez tą dramatyczną opowieść
- Staram się – obrzucił ją ciepłym spojrzeniem – Cieszę się, że ci o tym powiedziałem – wyjął z portfela banknot i zostawiając go na stoliku, podał jej rękę – Chodź. Amsterdam czeka – ruszyli w dalszą drogę

2 komentarze:

  1. Czytam wszystkie Twoje opiwiadania, które się tu pojawiły i nie mogę się oderwać. Te alternatywne wersje są świetne

    OdpowiedzUsuń