Towarzyszył jej za każdym razem.
Kolejne wizyty, badania. Nie broniła się przed jego obecnością. Wiedziała, że
ma do tego prawo, a nawet tego chciała. Czuła, że nie jest z tym wszystkim
sama. Nie, nie bała się. Perspektywa matki samotnie wychowującej dwójkę dzieci
nie była jej straszna. Zresztą wiedziała, że nie będzie taką do końca samotną
matką. Marek bardzo się angażował, jeszcze za czasów, gdy był tylko Szymon.
Poza tym nie mogła zapomnieć o Alicji, swoich przyjaciołach i teściowej. Perspektywa
posiadania kolejnego dziecka sprawiała Dobrzańskiemu ewidentną radość. Znów bywał
częstym gościem w swoim dawnym domu. Zabrał się za przemeblowywanie pokoju tuż
koło sypialni. Kiedyś, zajmował go Szymon, teraz miał mieć nowego lokatora. Z
wielkim zapałem i entuzjazmem pewnego popołudnia zabrał się za skręcanie
łóżeczka, która od kilku lat obrastało kurzem w garażu.
Wiele razy zastanawiała się, jak
będzie wyglądała jej przyszłość. Jak będzie wyglądało jej życie za pięć,
dziesięć lat. Czy wciąż będę sama?
Wielokrotnie zastanawiała się, czy będzie potrafiła stworzyć normalny związek.
Normalny związek z innym mężczyzną. Wiedziała, że Marek jest jej wielką
miłością. Jedyną miłością. Taką na całe życie. I wiedziała również, że żaden
mężczyzna nie będzie w stanie go zastąpić. To prawda, bardzo ją skrzywdził, ale
dał jej wszystko to, czego oczekiwała od idealnego mężczyzny. Spełniał jej
wszystkie wyobrażania o księciu na białym koniu. Miał swoje wady, ale ona
widziała głównie zalety. Wiedziała, że potencjalny kandydat na jej partnera nie
wytrzymałby porównania z Dobrzańskim. Skrzywdził, zdradził, ale musiała
przyznać, że była z nim niewyobrażalnie szczęśliwa.
Wszedł do domu. W ostatnich
tygodniach nie zapowiadał się. Po prostu przyjeżdżał i wchodził. Było to
naturalne, że wpadał do domu tuż po pracy. Zajmował się Szymonem, by odciążyć
ją, gdy pani Halinka szła do domu. Zaawansowana ciąża nie pozwalała jej na
normalne funkcjonowanie.
- Dzień dobry – rzucił od progu
- O pan Marek, dzień dobry – w drzwiach
kuchni pojawiła się starsza kobieta
- Co tu tak cicho?
- Pani Ula położyła się. Od rana
narzeka na silny ból głowy. A Szymona na lody zabrała pańska matka. Powinni być
za jakieś czterdzieści minut. Zrobiłam mu naleśniki zgodnie z obietnicą.
Wystarczy odgrzać.
- Dziękuję – uśmiechnął się –
proszę się zbierać do domu, już po siedemnastej – odprowadził opiekunkę i
ruszył schodami na górę. Cicho pukając wszedł do sypialni
- Hej – rzucił siadając na brzegu
łóżka. Nie spała. Rzeczywiście nie wyglądała najlepiej. Okna były zasłonięte.
- Cześć – odpowiedziała cicho
- Jak się czujesz? – zapytał z
troską
- Głowa za chwilę mi pęknie. Że
też nie mogę się truć żadnymi tabletkami.
- Zaraz wracam. Zrobię ci chłodny
kompres, może coś pomoże – po chwili wrócił, kładąc wilgotną gazę na jej czole.
Kciukiem odgarnął kosmyki włosów opadające na czoło. Tak bardzo pragnął jej
dotyku. Ostatnio miał okazję czuć pod palcami jej skórę siedem miesięcy temu,
gdy się kochali – A jak małe Dobrzańskie? Daje ci popalić?
- Nie. Dziś jest wyjątkowo
spokojne. Chyba czuje mój nienajlepszy nastrój i postanowiło mi nie dokładać –
uśmiechnęła się delikatnie. Określali swoje dziecko mianem nieokreślonym. Marek
bardzo chciał dziewczynkę, ale zgodnie stwierdzili, że tak jak w przypadku
Szymona chcą mieć niespodziankę i wcześniejsze poznawanie płci nie wchodzi w
grę.
- Spróbuj zasnąć. Poczekam na
Szymona, dam mu kolację i położę spać – okrył ją kocem i wyszedł z sypialni. Wciąż
był obok, a jej, mimo wszystko, sprawiało to przyjemność.
Wbiegł do szpitala. Była tam już
jego matka i Maciek, który przywiózł Ulkę.
- Co się dzieje? – zapytał zdyszany
- Zaczęła rodzić – odparła mocno
przejęta Helena
- Jak to? Przecież jeszcze trzy
tygodnie – zaczął panikować
- Nic nie chcą nam powiedzieć –
rzucił milczący dotąd Szymczyk – o idzie lekarz, który ją przyjmował – wskazał na
mężczyznę w białym kitlu, który wyszedł z jednej z sal
- Dzień dobry, Marek Dobrzański.
Co się dzieje z moją żoną?
- Pani Urszula jest na porodówce.
Rozpoczęła się akcja porodowa – wyjaśniał ginekolog, niewiele młodszy od Marka
- Ale termin był dopiero za trzy
tygodnie
- Tak czasami bywa – odparł i
ruszył przed siebie
- Chcę do niej wejść – powiedział
zdecydowanie
- Tłumaczę panu, że rozpoczął się
poród. Proszę tu usiąść i spokojnie czekać na wieści
- Jak mogę być spokojny, skoro
moja żona rodzi trzy tygodnie przed czasem! – wściekł się. Jak lekarz może nie
rozumieć tak podstawowych rzeczy, jak strach, obawa, zdenerwowanie – Obiecałem jej,
że będę z nią cały czas! Chcę do niej wejść
- To nie jest najlepszy pomysł.
Powiadomię państwa – próbował zbyć prezesa. Marka szlak trafił. Ten konował
nawet nie potrafił podać racjonalnego wytłumaczenia, dlaczego nie może być
teraz razem z Ulką. Po prostu tak sobie ubzdurał i koniec. Wyobrażał sobie,
jaka musi być przerażona. Tak się bała, czy wszystko będzie dobrze. Obiecał
jej, że będzie przy niej. Nie mógł zostawić jej samej. Był przy porodzie
Szymona. Miał być i teraz.
- Posłuchaj mnie – powiedział
przez zaciśnięte zęby, jednocześnie chwytając medyka za biały kitel – muszę być
teraz razem z żoną! Obiecałem jej to i jej teraz nie zostawię. Rozumiesz? –
widząc, co się dzieje, Maciek podbiegł do Dobrzańskiego i odciągnął go od
lekarza
- Uspokój się! – próbował nieco
ostudzić porywcze zapędy prezesa
- Przepraszam – rzucił spoglądając
na lekarza. Nerwowo przeczesał włosy – Byliśmy umówieni na poród rodzinny. To
wszystko miało wyglądać inaczej. Ona jest tam teraz sama. Przerażona. Stres nie
pomoże wcześniakowi, prawda?
- Dobrze, już dobrze. Proszę za
mną – poddał się i zaprowadził Marka do właściwej sali.
Wyraźnie odetchnęła, gdy znalazł
się tuż obok jej głowy. Widział w jej oczach przerażenie. Splótł ich dłonie.
Chciał choć trochę ją uspokoić i dać choć niewielkie poczucie bezpieczeństwa.
Sam również się bał. O nią i o dziecko. Zaczął szeptać jej uspokajające słowa.
Wreszcie powitali na świecie nowe pokolenie Dobrzańskich. Spełniło się marzenia
Marka. Miał córkę. Dziękując Uli za ten mały cud z czarnymi włoskami, pozwolił
sobie złożyć pocałunek na jej skroni. Uśmiechnęła się do niego Była zmęczona,
ale szczęśliwa. Dziecko to największy skarb. Życiowy skarb. Mała była zdrowa,
ale z uwagi na przedwczesny poród musiała zostać przez jakiś czas w
inkubatorze. Dobrzański z miłością i nieukrywanym wzruszeniem obserwował, jak
jego mała córeczka wierci się w szpitalnym łóżeczku. Dla takich chwil warto żyć.
Po dwóch tygodniach wreszcie
mogli zabrać do domu swoje maleństwo. Rodzina i przyjaciele przez kolejne dni
tłumnie ściągali do podwarszawskiej willi, by poznać Anetę Dobrzańską. Odziedziczyła
po rodzicach to, co najlepsze. Po matce oczy, po ojcu włosy i dołeczki w
policzkach. Była zachwycająca. A najbardziej zachwycony siostrą był Szymek.
W ciągu ostatnich dni niemal
mieszkał w Magdalence. Wracał do siebie późną nocą tylko po to, by się
przespać. Kilka pierwszych dni spędził na urlopie. Później krążył między swoim
mieszkaniem w Piasecznie, firmą, a domem. Chciał jak najwięcej czasu spędzić z
dzieciakami, chciał jak najbardziej odciążyć Ulę. Wiedział, że Aneta jest
strasznie marudna i nie daje mamie spać w nocy. Przyjeżdżał po pracy i
przejmował wszystkie obowiązki, by Ula mogła choć trochę się zdrzemnąć.
Wstała po dwudziestej. Na dworze
była już szarówka. Weszła do pokoiku dziecięcego, ale nikogo tam nie było. Pokój
Szymona również był pusty. Zeszła schodami na dół. Powitała ją cisza. To nie
było normalne. Zwykle było słychać kwilenie małej, śmiech Szymona lub rozmowy
obu Dobrzańskich. Weszła do salonu, a widok, który zastała sprawił, że ni mogła
zapanować nad emocjami. Łzy same zaczęły płynąć po jej twarzy. Nie sądziła, że
potrafi aż tak łatwo się wzruszać, a jednak. Na kanapie leżał Marek cicho
pochrapując. Na jego torsie smacznie spała Aneta. Z główką wtuloną w pierś ojca
wyglądała jak aniołek. Na krańcu sofy, z głową na nogach Marka drzemał Szymon.
Wyglądali tak… tak.. brakowało jej słów. Patrzyła na nich i wiedziała, że tuż
przed nią leżą trzy najważniejsze osoby w jej życiu. Osoby, które kocha ponad
wszystko. Jej rodzina, która jest dla niej całym światem.
Zabrała małą z brzucha
Dobrzańskiego, tym samym budząc go. Przyłożyła palec do ust, tym samym dając mu
znak, by nie obudził dzieciaków. Wyswobodził swoje nogi i chwytając wciąż
śpiącego Szymona na ręce ruszył na górę. Położył go w łóżku i szczelnie otulił
kołdrą. Miał już wychodzić, ale postanowił zajrzeć jeszcze do Anety. Chciał
pożegnać się z Ulą. Zastał ją wpatrzoną w uśpioną twarz ich córki. Stanął dwa
kroki za nią.
- Wygląda jak aniołek. Szkoda, że
zamienia się w słodkiego diabełka w ciągu dnia – szepnął. Uśmiechnęła się, ale
nie odwróciła w jego stronę – Tak bardzo żałuję, że wszystko spieprzyłem. Tak
bardzo bym chciał być obecny w jej życiu. W waszym życiu. Tak wiele mnie
ominie. Pierwszy ząbek, pierwszy krok, pierwsze słowo. Pamiętasz, jak Szymon
zamiast ‘mama’ czy ‘tata’ powiedział najpierw ‘nie’ – zaśmiał się cicho – Tak bardzo
żałuję, że was straciłem – zastanawiał się, dlaczego akurat teraz naszło go na
takie refleksje. Tak wiele chciał jej powiedzieć - Gdym mógł cofnąć czas…
- Ale nie możesz – weszła mu w
słowo
- Tak. Nie mogę – odparł gorzko –
Pójdę już – szepnął i odwracając się skierował się do wyjścia. Poczuł, jak
chwyciła go za dłoń. Odwrócił się i obrzucił ją pytającym spojrzeniem. Nic nie
mówiła. Przez chwilę wpatrywali się w swoje oczy.
- Zostań – zastanawiał się, czy
naprawdę to powiedziała, czy się przesłyszał – Zostań z nami. Zostań ze mną –
dodała, widząc jego zdezorientowane spojrzenie. Wciąż nie mógł uwierzyć. Miał ochotę
na głośny wybuch radości, ale musiał się powstrzymać ze względu na śpiące
dzieci.
- Jesteś tego pewna? – był szczęśliwy,
ale wolał się upewnić. Nie chciał, żeby czegokolwiek żałowała.
- Tak – odparła wpatrując się w
jego oczy. Po jego policzku spłynęła łza. Nie przejmował się tym.
- Tak długo na to czekałem –
szepnął i mocno przytulił ją do siebie. Znów miał szansę upajać się jej
zapachem, ciepłem – Czy to znaczy, że mi wybaczyłaś? – zapytał opierając swoje
czoło o jej
- Jeśli się kogoś kocha, nie ma
takiej rzeczy, której nie można wybaczyć. Ja potrzebowałam trochę czasu… Kocham
cię. A zaufanie? Na to potrzeba lat. Wolę niepewność z tobą, niż pewność z
kimkolwiek innym.
-
Kocham cię Ula – krótko musnął
jej usta – Dziękuję. Dziękuję, że dałaś mi kolejną szansę. Dziękuję, że
znowu was mam. Ula, obiecuję ci, że - nie pozwoliła mu dokończyć...
-
Nie obiecuj. Po prostu z nami bądź i nie zepsuj tego - znów przyciągnął
ją do siebie. Ufnie wtuliła się w jego ciało. To przy nim czuła się
najlepiej.
Gdyby ktoś go zapytał o
najszczęśliwszy dzień w jego życiu, to nie wymieniłby tego, w którym poznał
Ulę. Nie wymieniłby tego, gdy na świat przyszedł jego pierwszy syn, ani tego,
gdy powitali córkę. Nie wspomniałby też o dniu ślubu. Najszczęśliwszym dniem
jego życia był ten, w którym odzyskał rodzinę. W którym odzyskał ukochaną
kobietę i w którym znów na co dzień miał dwójkę wspaniałych dzieci. Bo
najlepiej smakuje odzyskanie czegoś, czego utrata jest najbardziej bolesna i
dotkliwa. Odzyskanie czegoś, co jest najważniejsze w życiu jest największym
sukcesem. On odzyskał rodzinę.